Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
- ateneus
- naciągacz linek
- Posty: 77
- Rejestracja: 29.07.2009, 11:54
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Warszawa
Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
Witajcie,
Rumunię obskoczyliśmy we dwa trampki w 9 dni na przełomie maja i czerwca, natomiast dopiero wczoraj udało mi się zabrać za obrabianie materiałów...
I jako, że udało mi się, postanowiłem nieskromnie się efektem końcowym z Wami podzielić.
Były chwilę dramatyczne (pieski dały się nam i plastikom mojego kompana we znaki), były i mega wesołe.
Poznaliśmy pastuchów (wypili naszą palinkę) i policjantów (pojawili się następnego dnia po imprezie z pastuchami...). Bawiliśmy się całą noc z Rumunami na plaży Mamaia, z Polakami w Domu Polskim we wsi Kaczyka oraz z Węgrami w Tokaju. Spędziliśmy noc w "cygańskim taborze" i nikt nas nie uprowadził.
Filmik absolutnie nie oddaje tego wszystkiego, co zobaczyliśmy i czego doświadczyliśmy. To tylko 3 wybrane minuty z wielogodzinnego filmu drogi... )
http://youtu.be/K3LQ9yxDtzg
Rumunię obskoczyliśmy we dwa trampki w 9 dni na przełomie maja i czerwca, natomiast dopiero wczoraj udało mi się zabrać za obrabianie materiałów...
I jako, że udało mi się, postanowiłem nieskromnie się efektem końcowym z Wami podzielić.
Były chwilę dramatyczne (pieski dały się nam i plastikom mojego kompana we znaki), były i mega wesołe.
Poznaliśmy pastuchów (wypili naszą palinkę) i policjantów (pojawili się następnego dnia po imprezie z pastuchami...). Bawiliśmy się całą noc z Rumunami na plaży Mamaia, z Polakami w Domu Polskim we wsi Kaczyka oraz z Węgrami w Tokaju. Spędziliśmy noc w "cygańskim taborze" i nikt nas nie uprowadził.
Filmik absolutnie nie oddaje tego wszystkiego, co zobaczyliśmy i czego doświadczyliśmy. To tylko 3 wybrane minuty z wielogodzinnego filmu drogi... )
http://youtu.be/K3LQ9yxDtzg
- Reindeer
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1139
- Rejestracja: 11.11.2011, 16:48
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Wrocław (czasem Krosno)
Re: Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
za świetny montaż. Będzie druga część albo szczegółowa relacja? A co dokładnie było z tymi psami?
- grad74
- swobodny rider
- Posty: 2689
- Rejestracja: 23.06.2012, 07:09
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Siechnice
Re: Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
Ateneus, to mam nadzieję był tylko zwiastun? Bo jak nie to . A na poważnie to filmik świetny i te wstawki z kapelą ... Dawaj dalej
Honda TransalpPD10-99r, Honda Revere RC33-96r, Honda Nx125-99r, SHL M11-62r, WSK Garbuska-68r,Skuterek Motobi 50 z Hondowskim silniczkiem ;).
Gdyby Transalp kardan miał, ideałem by się zwał :)
Gdyby Transalp kardan miał, ideałem by się zwał :)
- ateneus
- naciągacz linek
- Posty: 77
- Rejestracja: 29.07.2009, 11:54
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
Dzięki, starałem się dodać trochę dynamiki i klimatu do materiału.
Wiele fajnych ujęć bowiem nie sfilmowałem. Kamerę miałem cały czas na kasku i czasami, nie zdejmując kasku, myślałem, że ją włączam (nie ma diody z przodu), a później się okazywało, że jednak nie.
Ale, sprowokowany i zastraszony konsekwencjami, przygotuję relację.
Wiele fajnych ujęć bowiem nie sfilmowałem. Kamerę miałem cały czas na kasku i czasami, nie zdejmując kasku, myślałem, że ją włączam (nie ma diody z przodu), a później się okazywało, że jednak nie.
Ale, sprowokowany i zastraszony konsekwencjami, przygotuję relację.
- MotoMarcin
- dwusuwowy rider
- Posty: 177
- Rejestracja: 08.10.2014, 19:28
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Bielsko-Biała
- Kontakt:
Re: Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
Super, podoba mi się opcja klipa ze wstawkami teledysku - ciekawy pomysł. A tamte okolice kiedyś tez będzie trzeba przeTrampkować a teraz czekamy na relację, bo też jestem ciekaw opowieści o psach
"Nie cel jest ważny, lecz DROGA własnie..."
Mój kanał na YT : https://www.youtube.com/channel/UCU8Wuw ... RUIARE7RLg
Mój kanał na YT : https://www.youtube.com/channel/UCU8Wuw ... RUIARE7RLg
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5544
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
Jestem już kompletnie zdołowany, bo przed (strasznie trudną decyzją) zakupu kamer(k)i miałem (i mam) ogromne obawy czy/jak ja ogarnę ogarnianie ogarniętego w drodze video materiału. Po obejrzeniu Twojego film(ik)u jestem niżej niż Holandia.
Absolutnie i kategorycznie zabraniam publicznego pokazywania kolejnych edycji Twoich prac, chyba, że chcesz mieć mnie na sumieniu...
Absolutnie i kategorycznie zabraniam publicznego pokazywania kolejnych edycji Twoich prac, chyba, że chcesz mieć mnie na sumieniu...
- ateneus
- naciągacz linek
- Posty: 77
- Rejestracja: 29.07.2009, 11:54
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
Haha, dzięki. Faktycznie, to jest niestety baardzo czasochłonne, a najgorsze są poprawki - przesunięcie na lub skrócenie na linii czasu jednego wycinka rozpiernicza pozostałe.
No i jeszcze powybierać i poprzycinać. Ufff.
Spędziłem nad tym 8 godzin łącznie.
Dlatego się do tego tak zabierałem, jak pies do jeża...
No i jeszcze powybierać i poprzycinać. Ufff.
Spędziłem nad tym 8 godzin łącznie.
Dlatego się do tego tak zabierałem, jak pies do jeża...
- ateneus
- naciągacz linek
- Posty: 77
- Rejestracja: 29.07.2009, 11:54
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
No dobra, piszę i wrzucam relacje na bieżąco. Jak za dużo wodolejstwa, to mnie upomnijcie....
Dzień 1 – Szpiedzy z krainy deszczowców
Jest 27 maja, środa. Plan jest prosty – starujemy o 12.00 od Rafała, śmigamy jak gniade rumaki do Tokaju tak, by zawinąć tam na 21.00, rozbić namioty i jeszcze pójść na winko do miasta. Proste? Proste…
Po drodze na Ursynów zawijam jeszcze do Moto-Stylu na Targowej odebrać zamówioną membranę do spodni. Na miejscu odświeżam na fonie prognozy na dziś – zapowiada się cudnie. Ulewy, silne wiatry, 13 stopni - najsilniej na południu Polski, tam gdzie będziemy lecieć. Spontanicznie decyduje się na zakup ochraniaczy wodoodpornych na rękawice i na buty - co mi po kombinezonie, jak będzie mnie deszcz kończynami podtapiać… Inwestycja ta okazała się jedną z najroztropniejszych na przestrzeni 37 lat - zaraz po pierwszej w życiu paczce prezerwatyw…
U Rafała jestem o 12.00, startujemy ok. 13.30, a więc zgodnie z planem, tylko że w lokalnej strefie czasowej GMT dla Ursynowa. Pierwsze 100 kilometrów jest malinowo. Potem zaczyna lać. Stroimy się na stacji jak panny na studniówkę i lecimy dalej, w deszczu, ku przygodzie….
Od tego momentu było kijowo, ale za to stabilnie.
Kolejne 500 km było niezmiennie mokre i chłodne. Na Słowacji był jeszcze bonus w postaci zwyczajowych odcinków z ruchem wahadłowym, gdzie można było w bezruchu radować się oczyszczającym duszę deszczem. Przestało padać dopiero jak się ściemniło, przed Tokajem. Tak mi się wydaje, że przestało, bo i tak mi było już wszystko jedno…
Do Tokaju na pole wpadliśmy po 23.00. Na namioty było nam za zimno i za mokro, a do domków nie było nikogo z obsługi campa, więc walimy do miasta. Jeździmy między kamieniczkami, dzwonimy od kwatery do kwatery – nic. Głucho wszędzie, ciemno wszędzie, co to będzie, co to będzie… Nikt nie otwiera, nawet firanki nie drgną. No nic, ostatnia próba, jak i tu się nie uda, wracamy na kamping, przespać się w baraku z prysznicami…
Nagle na ulicę z domu obok wychodzi dziewczyna w piżamie. Oho – myślę sobie - zaraz dostaniemy opiernicz za warkot silników po nocy… Nic bardziej mylnego – dziewczyna okazała się lokalną motocyklistką i widząc nasze bezowocne próby zdobycia skrawka suchego barłogu, przyszła nam z pomocą. Rachu, ciachu - telefonik i za chwile przyjechały vanem jej (wyciągnięte również z wyra) znajome, żeby nas popilotować na wolną kwaterę u nich.
Ooo, uratowani…. Szczęśliwi w „trymiga” zrobiliśmy w pokoju swojski bałagan, otworzyliśmy pasztecik, zdążyliśmy jeszcze powąchać korek świeżo otwartej Gorzkiej Żołądkowej i padliśmy na pyski…
W ciemnym pokoju, w którym błogą ciszę gwałciło brutalne chrapanie, przerażona Żołądkowa odetchnęła z ulgą - zyskała jeszcze jeden dzień życia… na rumuńskiej ziemi.
Dzień 1 – Szpiedzy z krainy deszczowców
Jest 27 maja, środa. Plan jest prosty – starujemy o 12.00 od Rafała, śmigamy jak gniade rumaki do Tokaju tak, by zawinąć tam na 21.00, rozbić namioty i jeszcze pójść na winko do miasta. Proste? Proste…
Po drodze na Ursynów zawijam jeszcze do Moto-Stylu na Targowej odebrać zamówioną membranę do spodni. Na miejscu odświeżam na fonie prognozy na dziś – zapowiada się cudnie. Ulewy, silne wiatry, 13 stopni - najsilniej na południu Polski, tam gdzie będziemy lecieć. Spontanicznie decyduje się na zakup ochraniaczy wodoodpornych na rękawice i na buty - co mi po kombinezonie, jak będzie mnie deszcz kończynami podtapiać… Inwestycja ta okazała się jedną z najroztropniejszych na przestrzeni 37 lat - zaraz po pierwszej w życiu paczce prezerwatyw…
U Rafała jestem o 12.00, startujemy ok. 13.30, a więc zgodnie z planem, tylko że w lokalnej strefie czasowej GMT dla Ursynowa. Pierwsze 100 kilometrów jest malinowo. Potem zaczyna lać. Stroimy się na stacji jak panny na studniówkę i lecimy dalej, w deszczu, ku przygodzie….
Od tego momentu było kijowo, ale za to stabilnie.
Kolejne 500 km było niezmiennie mokre i chłodne. Na Słowacji był jeszcze bonus w postaci zwyczajowych odcinków z ruchem wahadłowym, gdzie można było w bezruchu radować się oczyszczającym duszę deszczem. Przestało padać dopiero jak się ściemniło, przed Tokajem. Tak mi się wydaje, że przestało, bo i tak mi było już wszystko jedno…
Do Tokaju na pole wpadliśmy po 23.00. Na namioty było nam za zimno i za mokro, a do domków nie było nikogo z obsługi campa, więc walimy do miasta. Jeździmy między kamieniczkami, dzwonimy od kwatery do kwatery – nic. Głucho wszędzie, ciemno wszędzie, co to będzie, co to będzie… Nikt nie otwiera, nawet firanki nie drgną. No nic, ostatnia próba, jak i tu się nie uda, wracamy na kamping, przespać się w baraku z prysznicami…
Nagle na ulicę z domu obok wychodzi dziewczyna w piżamie. Oho – myślę sobie - zaraz dostaniemy opiernicz za warkot silników po nocy… Nic bardziej mylnego – dziewczyna okazała się lokalną motocyklistką i widząc nasze bezowocne próby zdobycia skrawka suchego barłogu, przyszła nam z pomocą. Rachu, ciachu - telefonik i za chwile przyjechały vanem jej (wyciągnięte również z wyra) znajome, żeby nas popilotować na wolną kwaterę u nich.
Ooo, uratowani…. Szczęśliwi w „trymiga” zrobiliśmy w pokoju swojski bałagan, otworzyliśmy pasztecik, zdążyliśmy jeszcze powąchać korek świeżo otwartej Gorzkiej Żołądkowej i padliśmy na pyski…
W ciemnym pokoju, w którym błogą ciszę gwałciło brutalne chrapanie, przerażona Żołądkowa odetchnęła z ulgą - zyskała jeszcze jeden dzień życia… na rumuńskiej ziemi.
- ateneus
- naciągacz linek
- Posty: 77
- Rejestracja: 29.07.2009, 11:54
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Rumania 2015 - Transalpy na Transalpinie
Dzień 2 – Gdzie tu jest camping?
Budzimy się jak młode boginie ok. 8.30. Na dole kuchnia, lecę zrobić kawkę sypaną – napiję się i najem od razu… Z kubkiem wyszedłem na taras zaczerpnąć świeżego powietrza z wymiętoszonej paczki Marlboro i nagle przeżywam błogostan. Słońce, góry, malownicze domki. Tego tu wczoraj nie było chyba… Już jestem szczęśliwy. Śniadanko, pakujemy się, rozliczamy z Paniami i robimy rundkę po Tokaju. O, teraz nagle tyle ludu, skąd oni wypełzli? Rafał kupuje 2 litrową butle Tokaju na dzisiejszy wieczór, abyśmy mogli nadrobić wczorajsze zaległości. Jeszcze fotki i dopiero wczesnym popołudniem wyruszamy w drogę.
Poranny widok tak piękny, aż się kawą poparzyłem...
Złapałem Bahusa za gronowe kiście!
Na granicy oficer bierze mój dowód osobisty – patrzy na mnie, patrzy w dowód, patrzy na mnie i znów w dowód. Ja już zaczynam mieć tik nerwowy, gdy ten nagle, susząc zęby od ucha do ucha, pokazuje mi, że mi się głowa przekręciła do góry nogami. Faktycznie – w dowodzie ma włosy na głowie i ogoloną twarz, w rzeczywistości zaś ogoloną głowę i brodę na twarzy. Tośmy się pośmiali, aż mi się łyso zrobiło…
W Oradea wciągamy kiełbaski w przydrożnym snack barze, w Cluj Napoca tankujemy i idziemy na zakupy. Oprócz rarytasów typu sardynki w oleju i pasztet, Rafał proponuje żebyśmy wzięli sobie Ursusy, czyli lokalne piwo. Hmm… nie to żebym odmawiał, ale mamy już 2 litry wina na dziś no i łypiącą na nas z wdzięcznością Gorzką Żołądkową. Jak utrzyma się trend, że kupujemy i nie pijemy, to jutro zostaniemy pierwszym mobilnym sklepem monopolowym na Transalpinie. Nic to, to będzie jutro - bierzemy po sztuce i jedziemy…
Na dziś jest plan taki, że nie będziemy znów jak te leszcze spali na apartamentach, tylko rozbijamy namioty. Musimy tylko o ludzkiej porze znaleźć miejsce. Dojeżdżamy więc do Turdy i Rafał wyciąga swoją tajną mapę z oznaczonymi campingami. Jest super, kawałek dalej są ze dwa. Normalnie możemy casting zrobić.
Mojej czujności nie wzbudził niestety fakt, że widać było po tej mapie, że nie jest pierwszej młodości. Gdybym się jej przyjrzał, wielce prawdopodobne jest że zauważyłbym coś świadczącego o jej dezaktualizacji, na przykład granicę Rumuni z Austro-Węgrami…
Na przystanku autobusowym w Turda.
Niestety krajobraz nie sprzyja nadziejom – rozwalona droga – autostradę jakąś robią. Nie ma kempingów, nie ma lasów, nawet dróg bocznych. Nie ma nic – Kononowicz normalnie. Wpadamy do kolejnej miejscowości – znów pustki. W jakiejś knajpie na uboczu miłe dziewczę odziera nas z resztek nadziei, jakby nie mogła z czego innego…
Załamani biegiem wydarzeń i czasu (ciemno się zrobiło podczas tego odzierania…) i świadomością, że jednak wyjdziemy na leszczy, cofamy się w kierunku Turdy i po 360 kilometrach podróży nocujemy w pierwszym dostępnym miejscu - przydrożnym Hotelu Stejeris.
Tej nocy Gorzka Żołądkowa dokonała swego żywota, podnosząc nasze podupadłe morale, wzbogacając smak sardynek i budując nadzieje na lepsze jutro.
Budzimy się jak młode boginie ok. 8.30. Na dole kuchnia, lecę zrobić kawkę sypaną – napiję się i najem od razu… Z kubkiem wyszedłem na taras zaczerpnąć świeżego powietrza z wymiętoszonej paczki Marlboro i nagle przeżywam błogostan. Słońce, góry, malownicze domki. Tego tu wczoraj nie było chyba… Już jestem szczęśliwy. Śniadanko, pakujemy się, rozliczamy z Paniami i robimy rundkę po Tokaju. O, teraz nagle tyle ludu, skąd oni wypełzli? Rafał kupuje 2 litrową butle Tokaju na dzisiejszy wieczór, abyśmy mogli nadrobić wczorajsze zaległości. Jeszcze fotki i dopiero wczesnym popołudniem wyruszamy w drogę.
Poranny widok tak piękny, aż się kawą poparzyłem...
Złapałem Bahusa za gronowe kiście!
Na granicy oficer bierze mój dowód osobisty – patrzy na mnie, patrzy w dowód, patrzy na mnie i znów w dowód. Ja już zaczynam mieć tik nerwowy, gdy ten nagle, susząc zęby od ucha do ucha, pokazuje mi, że mi się głowa przekręciła do góry nogami. Faktycznie – w dowodzie ma włosy na głowie i ogoloną twarz, w rzeczywistości zaś ogoloną głowę i brodę na twarzy. Tośmy się pośmiali, aż mi się łyso zrobiło…
W Oradea wciągamy kiełbaski w przydrożnym snack barze, w Cluj Napoca tankujemy i idziemy na zakupy. Oprócz rarytasów typu sardynki w oleju i pasztet, Rafał proponuje żebyśmy wzięli sobie Ursusy, czyli lokalne piwo. Hmm… nie to żebym odmawiał, ale mamy już 2 litry wina na dziś no i łypiącą na nas z wdzięcznością Gorzką Żołądkową. Jak utrzyma się trend, że kupujemy i nie pijemy, to jutro zostaniemy pierwszym mobilnym sklepem monopolowym na Transalpinie. Nic to, to będzie jutro - bierzemy po sztuce i jedziemy…
Na dziś jest plan taki, że nie będziemy znów jak te leszcze spali na apartamentach, tylko rozbijamy namioty. Musimy tylko o ludzkiej porze znaleźć miejsce. Dojeżdżamy więc do Turdy i Rafał wyciąga swoją tajną mapę z oznaczonymi campingami. Jest super, kawałek dalej są ze dwa. Normalnie możemy casting zrobić.
Mojej czujności nie wzbudził niestety fakt, że widać było po tej mapie, że nie jest pierwszej młodości. Gdybym się jej przyjrzał, wielce prawdopodobne jest że zauważyłbym coś świadczącego o jej dezaktualizacji, na przykład granicę Rumuni z Austro-Węgrami…
Na przystanku autobusowym w Turda.
Niestety krajobraz nie sprzyja nadziejom – rozwalona droga – autostradę jakąś robią. Nie ma kempingów, nie ma lasów, nawet dróg bocznych. Nie ma nic – Kononowicz normalnie. Wpadamy do kolejnej miejscowości – znów pustki. W jakiejś knajpie na uboczu miłe dziewczę odziera nas z resztek nadziei, jakby nie mogła z czego innego…
Załamani biegiem wydarzeń i czasu (ciemno się zrobiło podczas tego odzierania…) i świadomością, że jednak wyjdziemy na leszczy, cofamy się w kierunku Turdy i po 360 kilometrach podróży nocujemy w pierwszym dostępnym miejscu - przydrożnym Hotelu Stejeris.
Tej nocy Gorzka Żołądkowa dokonała swego żywota, podnosząc nasze podupadłe morale, wzbogacając smak sardynek i budując nadzieje na lepsze jutro.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość