Piątek 19.08.2011 – Szukamy morza
Rano budzi nas piękna pogoda. No kurczę, naprawdę!
Dla odmiany są też odgłosy trasy szybkiego ruchu, w końcu mamy do niej jakieś 20 metrów, a aut jest sporo. Zbieramy się szybko, mamy dużo do pakowania, no i trzeba wydobyć Trampka z kotłowni. Reszta już na nas czeka, przejrzeli rano nawigację. Okazało się, że źle jedziemy. Problem w Rumunii to przekroczenie Dunaju, nawigacja prowadziła na most ponad 100 kilometrów dalej. My chcemy pojechać promem, zmieniamy drogę i po spotkaniu ze wszystkimi na stacji wracamy się do Focsani. Dalszy przebieg trasy na mapce jest orientacyjny.
Z lekkim żalem dowiadujemy się, że nie było żadnych strasznych rzeczy na kukurydzianym kempingu, poza takim pajączkiem. Co prawda był jadowity, ale my zapłaciliśmy 20 euro
Docieramy na prom, który jest całkiem „nie wiadomo gdzie”, w przemysłowej dzielnicy na obrzeżach miasta. Całkiem spory, 300 ton pojemności, stoi na nim kilka wyładowanych TIRów. Obsługa robi jakieś problemy, każą czekać na kolejny, mimo że w środku jest dla nas miejsce. Nie wiemy o co chodzi, ale talent Krzyśka do języków i negocjacji pozwala rozwiązać sprawę. Pracownicy promu przynoszą skądś grubą belkę i robią nam zjazd – chodziło o wjazd na prom, który po załadowaniu obniżył się o ponad 20 cm. Myśleli, że nie damy rady wjechać
Phi...
Ruszamy.
Dunaj to jest kawał rzeki. Wrażenia z bycia na tak obładowanym promie nie są zbyt przyjemne, ale dla wszystkich miejscowych to naturalny środek transportu. Kilka minut i jesteśmy na drugim brzegu. Krajobraz zmienił się całkowicie, poprzednie kilkadziesiąt kilometrów było płasko, po prawdziwych górach już dawno nie ma śladu, nawet na horyzoncie. Teraz pojawia się stepowa roślinność, spalone słońcem pobocza, klimat jak na Bałkanach. Z przewodnika wiemy, że tu rzeczywiście panuje klimat stepowy, a próby nawodnienia tych okolic wielokrotnie kończyły się niepowodzeniem. Do kompletu jest cholernie gorąco. Recepta jest prosta, postój na wczesny obiad. Zatrzymujemy się na stacji z barem. O tej porze na obiad oferują … lody. Po naszych naleganiach kelner dzwoni do kucharza/szefa, jest odpowiedź – naprawdę nie da rady. Trudno, zjemy lody i kawę, aby było w cieniu
W dalszej części podróży pojawiają się drobne pagórki, które stopniowo pną się w górę. Nie ma na nich roślinności, jedynie pył i skały, takie pustynne góry. Słońce stoi wysoko, jest gorąco jak w piekle, ale dopóki jedziemy, da się wytrzymać. Celem podróży jest Emisala, dawna twierdza genueńska nad ujściem Dunaju. Niedaleko ma być też nocleg nad morzem polecany przez Driverd2. Już nam się cieszą mordki na myśl o słoneczku, kąpieli i plaży.
[youtube]
http://www.youtube.com/watch?v=rR-t9Z34X8E[/youtube]
W pewnym momencie skręcamy z miłej, ocienionej drzewami asfaltowej drogi w boczną, polną. Na naszym Trampku lekka dezorientacja, co jest grane, jakieś skróty? Nie, po prostu mamy fantazję. Trzeba zwiedzić najstarsze góry w Rumunii (wiedza z przewodnika
) i jedziemy prosto w pole, trasa przypomina safari – tylko lwów brakuje. Droga wydaje się łatwa, ale nachylenie, drobne koleiny i przede wszystkim rowy, a raczej rozpadliny w poprzek nie ułatwiają jazdy.
[youtube]
http://www.youtube.com/watch?v=anUGXcOQp34[/youtube]
[youtube]
http://www.youtube.com/watch?v=hxMQrVi1sY8[/youtube]
[youtube]
http://www.youtube.com/watch?v=E_TFWNu39y8[/youtube]
Widoki są bajeczne, dwa Trampki docierają na szczyt, reszta nie daje rady.
To nasza wesoła załoga trampka nr 102
Krótki wypad w bok kończy się dwiema glebami pod szczytem, ale to nic groźnego. Jedna jest nasza, po dojechaniu do reszty grupy zatrzymałem się spokojnie. Niestety, było na tyle stromo, że przedni hamulec nie utrzymał maszyny na zboczu i zaczęliśmy jechać do tyłu! Kilka metrów, w popłochu nie udało mi się oderwać nogi na tylny hamulec (łapałem równowagę) i lecimy na bok. Uff, my cali, lustrzanka Maćka również.
[youtube]
http://www.youtube.com/watch?v=pnZ9KgHNfro[/youtube]
[youtube]
http://www.youtube.com/watch?v=3hTt23UO6c8[/youtube]
Wracając rozjeżdżamy się po stepie.. jak mustangi
Rewelacyjne uczucie. Może tego nie widać na zdjęciach (nie wiem) ale dla nas ta swoboda, poczucie, że droga jest wszędzie, oraz pustka i przestrzeń naokoło dawały niesamowitą radość!
[youtube]
http://www.youtube.com/watch?v=Lj7R4ktj6Ow[/youtube]
Po zgoła bezsensownym, ale jakże przyjemnym wypadzie w bok, wracamy na trasę i lecimy dalej. Docieramy do kolejnych wiosek, w miasteczku „tankujemy” z bankomatu. Kolejne okna z autobusu w miejscowym bloku. Klimat raczej postsowiecki, chociaż o dziwo niezbyt przygnębiający, za wyjątkiem dzieciaka proszącego o kasę. Ponieważ miał jakieś 14-15 lat i agresywne nastawienie, dostał figę, a my się zmyliśmy dalej.
Nad bankomatem mieszkał kolejny kierowca autobusu.
W dali pojawia się morze, przebłyskuje między wzgórzami, w końcu jest twierdza Emisala. Jak do niej dojechać? Jest polna droga, kolejny mały off-road, ale zaliczamy to z godnością i bez płaszczenia się na glebie. Dojeżdżamy do nowiutkiego asfaltu, jednak była lepsza droga, daliśmy ciała. Niestety zakaz wjazdu jest jakieś 500 metrów spalonego słońcem asfaltu od twierdzy. Szybki błysk tyłkami dla turystów, wbijamy się w letnie ciuchy i lecimy. W takich warunkach szybkie przebieranie się to konieczność, jeśli jeździmy w motocyklowych ciuchach. Po zatrzymaniu jest jakieś 2 minuty do całkowitego roztopienia się.
Twierdza jest pięknie położona, doskonale widać z niej morze, zwiedzamy – biletów brak. Niestety to praktycznie same ruiny, nie ma muzeum, czy pomieszczeń. Odwiedzić warto, bo świadomość historii miejsca daje do myślenia. Teraz Rumunia to opłotki UE, ale nie zawsze tak było. Kiedyś była opłotkami Rzymu
a potem miejscem poważnych interesów państw-miast z półwyspu Apenińskiego.
Maćkowi się podobało!
Wracamy do naszych maszyn, stoją nienaruszone. Naklejamy klubową naklejkę na znak zakazu wjazdu, coby nie było tak smutno .. i odjeżdżamy szukać miejscówki na nocleg od Drivera. To jest niedaleko, góra kilkanaście kilometrów. Jest zielona wieża, i polna droga w bok, potem kolejne drogi i wzgórza. Jest też tablica, o której nie było mowy – napisane coś o poligonie i strzelaniu. To już wiemy, dlaczego pusto. Nic to. Mijamy wzgórze, kolejna porcja off-roadu, zjeżdżamy nad brzeg, gdzieniegdzie widać auta wędkarzy, plaży nie ma – raczej strome zejście i kamienie. To nas nie powstrzyma, tyle dni podróży, musi być morze.
Schodzimy nad wodę – jakaś brudna, trudno. Ale żaby ? Skąd do cholery w morzu żaby? Nasze podejrzenia potwierdza mapa – to delta Dunaju, tak szeroka w tym miejscu, że nie widać drugiego brzegu.
Wracamy do maszyn i na szosę. Wieje tak, że nie ma co tu zostawać, nie ma drewna, nie ma prowiantu, musimy przynajmniej coś zjeść.
Zaliczamy kolejne wsie, kierunki są dwa – restauracja oraz Histria, ruiny starożytnego rzymskiego, a wcześniej greckiego miasta, położone przy morzu. Gruba atrakcja, będzie tam nocleg, myślimy sobie, nie nauczeni niczym przez te kilka dni. Docieramy do większej miejscowości, gdzie są dwa bary – oba nam nie pasują, nie wyglądają, jakby jedzenie stamtąd mogło nam posłużyć. Rumuńska gastronomia nie budzi naszego zaufania, a może to wina podróżowania po bocznych drogach? Na końcu miejscowości jest koniec drogi. Jest przystań, skąd można ruszyć na zwiedzanie delty Dunaju. Nas to omija, ale wedle przewodnika i tablic niesamowita sprawa – rezerwat dla kilkuset gatunków ptaków, pod całkowitą ochroną, dziedzictwo UNESCO – ale skoro nie można wjeżdżać Trampkiem to odpuszczamy
Konsultacja z mapą, rzut oka na licznik – trzeba tankować, kolejna miejscowość za 20 km. Tu na szczęście jest stacja – ale nieczynna. Nieciekawie, jadę powoli uważając na manetkę gazu, jakby to miało pomóc na ostatnich kilometrach. Magia kiepsko działającego wskaźnika w 650tce jest olbrzymia. W końcu dotaczamy się do trasy, stacji brak, ale są restauracje. Krótki wywiad, stacja jest 3 km dalej w przeciwną stronę. Tankujemy. Wchodzi 17 litrów, czyli jeszcze spokojnie mogłem jechać 20-30 kilometrów. Cóż, to i tak rekord podczas tej podróży.
Wracamy na obiad, metodą głosowania wybieramy jeden z lokali, pani ma imprezę zamkniętą, ale nie ma problemu – na tarasie dostajemy gotowe menu, ciorba, kurczak, kompocik, delicje. Troszkę drogo, ale pysznie i szybko. Kolejny dobry obiad w Rumunii. Powoli robi się późno, ale mamy paliwo i jesteśmy syci, możemy szaleć
Docieramy do Histrii – to jest naprawdę koniec świata. Ostatnie 5 km to jazda po totalnie płaskim terenie, gdzie nie ma nic poza polami, zaroślami i śladowymi trzcinami. Jest budynek, jest ogrodzenie i niewielki parking. A gdzie kemping, pytają ostatni naiwni... ?
Jest bardzo miły pan stróż, mówi, że nie ma problemu, możemy tu spać, udostępni nam wodę z kraniku na terenie wykopalisk, toalety niestety nie może – jest w zamkniętym budynku muzeum. A gdzie spać – o tam, na .. podeście.
Zajmujemy niewielki podest, jest ciepło, będziemy spać pod gołym niebem. Trzeba rano wstać, żeby zwiedzić Histrię przed archeologami. Mała impreza na podeście, kolacja, gra w karty, jest klimat. Nad głowami gwiazdy, powietrze jest esencją lata, okoliczności przyrody urzekają. Poza wykopaliskami wokoło nie ma kompletnie nic. Morza też nie, bo po co... ? Zasypiamy z myślą, że to Morze Czarne to jakiś mit. A przed snem – mała imprezka + karty
Trasa to około 220 km, praktycznie w całości płaska i po sensownych asfaltach, nie licząc krótkich dojazdów. Znów cały dzień znikł nam nie wiadomo kiedy, a w dodatku nadal nie ma morza.. nie ma bunkrów.. ale też jest fajnie
Sobota 20.08.2011 – Nadal szukamy morza