Wstęp
Plan ogólny na wakacje jest taki – ruszamy na naszą pierwszą wyprawę do Rumunii. We dwójkę, na Trampku, może nie być lekko, ale udaje mi się przekonać plecaczka, że trzeba, i że to najlepszy pomysł na wakacje. W Rumunii mamy objechać kraj, kierując się stronę morza, a pomijając południe – taka duża pętla. Mamy zaproszenie od kolegi, jest kilka maszyn (część osób była już na wyprawie, część nie), i możemy dołączyć.
Nasza wyprawa jest poprzedzona tylko jednym weekendowym wyjazdem na Mazury – aby sprawdzić, czy się da, i czy umiemy się spakować w kufry. Da się, umiemy
Do tego kilka spotkań w Warszawie w celu zaplanowania wszystkiego, oraz nerwowe przeszukiwanie forum w poszukiwaniu relacji tych, co w Rumunii już byli. Im bliżej terminu, tym bardziej ginie mi w pamięci, że to kierunek w sumie dla początkujących Trampkowiczów. Nie powinno być problemu, a jednak ekscytacja rośnie
Trasa jest autorstwa kolegi Krzyśka, i dalej w relacji zamieszczam zaplanowaną trasę, a rzeczywiste przejazdy mogły się nieco różnić. Wszystko przemyślane, przygotowane, kupione, i wreszcie nadchodzi ten dzień.
pt.12.VIII – Start.
Od rana w pracy panuje poczucie bliskiego urlopu. Nie dość, że długi weekend, to dla nas początek dwóch tygodni na dwóch kółkach, i do tego we dwójkę. Ciężko się skoncentrować, a dodatkowo są obawy, wiadomo – jak to będzie. Czy decyzja o nie zabieraniu suszarki będzie słuszna i takie tam
Nic to, dochodzi 15.00, urywam się z pracy. Jadę po Ewelinę, która oczywiście tego dnia ma coś wyjątkowo pilnego do dokończenia. Odbieram ją przed 17.00 i ruszamy do domu, na pakowanie. Rzeczy na szczęście są przygotowane, ale tego dnia mamy dojechać pod Sandomierz, do Michała. Ma tam czekać również Krzysiek (krzysimirn) i Grażyna (graza).
Niestety by ruszyć, musimy zapakować maszynę. Wynosimy wszystkie przygotowane pakunki i pewne zaskoczenie – brakuje nam najwyraźniej przyczepki. Bagaże nie wyglądają, jakby miały się zmieścić na 3 Trampkach, a co dopiero na jednym z dwójką pasażerów. Na szczęście to tylko pierwsze wrażenie, zrobiłem pewne przymiarki wcześniej i nawet plecaczek może jechać wygodnie. Ruszamy.
O k...a jak ciężko się prowadzi. Masakra. 400 kilogramowy słoń. To na tylko pierwsze kilometry, powoli oswajam się ze statecznym prowadzeniem motocykla, uczę się płynniej wykonywać manewry i okazuje się, że Trampkowi żadne obciążenie niestraszne. Jedziemy ostrożnie, trasa jest szeroka, ale i ruch duży. Pod Radomiem pełen entuzjazmu nabytego na maszynie normalnie jeżdżącej bez kufrów przeciskam się między autami i klops. Dotykam błotnikiem jakiegoś małego Peugeota, na szczęście bez rys – po prostu się oparłem. Krótki zjazd na pobocze, przeprosiny, pod kaskiem już gorąco, na szczęście kierowca okazał się bardzo kulturalny, spojrzał na swój błotnik i bez żadnego problemu pojechał dalej.
Ruszamy znów, tym razem wolniej i już pokornie za autami. Ściemnia się. Kolejna niespodzianka, po załadowaniu trzeba było wyregulować światła. Tylko komu by to przyszło do głowy w pełnym słońcu. „Na pewno nie jest tak źle”, jedziemy dalej. Mijamy Zwoleń, jedziemy wzdłuż Wisły, jest coraz bliżej i coraz później. Zdarzają się pojedyncze mignięcia od aut z naprzeciwka. Chyba nie jest aż tak dobrze.
Nareszcie! Docieramy do Michała pod Sandomierz. Jesteśmy w umówionej miejscowości, dzwonimy do Krzyśka, bo metoda nasłuchu nic nie daje. Albo nie ma imprezy, albo świerszcze wszystko zagłuszyły. Panują egipskie ciemności i głusza cisza. Po chwili Krzysiek przyjeżdża i prowadzi nas na miejsce. Jest około 22, witamy się z pozostałymi uczestnikami. Zjadamy szybko cokolwiek z ogniska, chwilę rozmawiamy i niebotycznie zmęczeni szybko idziemy spać.
Sob. 13.VIII – Tokaj, baby!
Rano wita nas nieco gorsza pogoda, spore chmury szybko sunące po niebie zwiastują potencjalne problemy. Jak się później okazało, przez całe dwa tygodnie deszcz padał tylko raz. A i tak udało nam się przed nim w ostatniej chwili schować. Tego ranka kilka razy widzimy krople na szybach kasków, za Rzeszowem ostatecznie pogoda zmienia się na słoneczną i taka zostaje do końca dnia. Na granicy słowackiej postój – czekamy na Dominikę(domisia) i Maćka(nomad), którzy rano wyruszyli w naszą stronę. Dojeżdżają po godzinie, to i tak niezłe tempo. W międzyczasie, podczas obiadu Grażyna mówi nam, że nie możemy zjeżdżać z asfaltu, bo ona ma szosowe opony
Już we wtorek miała całkiem zmienić zdanie...Nasza ekipa jest w komplecie, 6 motocykli, 7 osób.
Dalsza trasa to nic ciekawego – spory ruch, Słowacja jest mimo pięknej pogody biedna i często ponura. Domy odrapane, a przy drogach Cyganie sprzedają grzyby. Nie wygląda to zachęcająco, toteż mkniemy na Węgry bez zatrzymywania. Za granicą węgierską tankowanie i zakup naklejek na kufry (jedynych podczas całej wyprawy
). Kto znajdzie na zdjęciu poniżej Maćka (jest 5 osób w sumie)?
Krajobraz stopniowo się zmienia – czyli robi coraz bardziej płaski. Pojawiają się winnice. Dojeżdżamy do Tokaju, szukamy kempingu. W miejscowości jest jakiś festiwal muzyczny czy też zlot motocyklistów, a może jedno i drugie, z miejscami krucho. Wybieramy się na spacer do miasta, jedzenie ważniejsze niż nocleg
. Motocykle stawiamy niedaleko centrum, po prostu na chodniku, nieco obawiając się o bagaże. Pan z restauracji obok obiecuje opiekę i słowa dotrzymuje. Restauracja ma polską flagę przed wejściem, potem niejako w podziękowaniu kupiliśmy tam pyszne wino, polecamy. Spacer po centrum – jak to spacer, bardziej cieszy nas chłód i odpoczynek od siodeł motocyklowych. Posiłek także poprawia nastroje. Sam Tokaj jest bardzo ładny, ale .. niewielki. Jedna ulica, piękne, chociaż małe domy.
I jeszcze mniejsze pomniki..
Krzysiek robi zdjęcia, ja też.
Znajdujemy kemping po kolacji, już po ciemku. Pomimo zapowiadanych trudności miejsce jakość się znalazło, nawet na wszystkie nasze namioty. Jest niezłe błoto, ale da się spać. Rozbijamy nasz nowy namiot po raz pierwszy i do tego po ciemku.
Fjord Nannsen, model Korsyka III. Wybrany ze względu na przedsionek, w którym pewnie nawet motocykl by się zmieścił.
Namiot stoi – nie było źle. Okazuje się, że oszczędnościowa opcja, czyli wygodne materace pompowane z Tesco, ma jedną wadę – są za duże. Jakoś mieszczą się w namiocie, ale przez chwilę mamy przykrą wizję spania na ziemi. Przy okazji odkrywamy, jak istotna jest kolejność pakowania rzeczy do kufrów, kiedy są one wypchane po brzegi. Robimy z Trampka wielką przenośną garderobę, obwieszamy go rzeczami na każdym wystającym elemencie, co trochę pomaga
Mimo cywilizowanych warunków na kempingu, jesteśmy jak na końcu świata – to nic, że raptem dzień drogi od Polski, dla nas dwojga, początkujących podróżników, to i tak wielka radość. Pozostali pewnie mają to w nosie, ale co tam
Pierwszy dzień prawdziwej podróży za nami, jutro Rumunia. Zasypiamy pełni wrażeń, bo rano trzeba ruszać dalej.
Trasa za dwa dni ma w sumie niecałe 600 km.
Niedziela 14.VIII – Pierwsza noc pod rumuńskim niebem.
[...]