Gruzja 2021
: 01.02.2022, 16:09
Hej, chciałem podzielić się swoją relacją z wyjazdu do Gruzji, który odbyliśmy w sierpniu roku 2021.
Dzień 1: 1114km – Deligrad
Całkiem dobry dzień. Udało się pokonać barierę 1000 km dziennie na motocyklu.
Dla tych, którzy zastanawiają się nad siatką na siedzenie.
Kupujcie czym prędzej!
Dzięki niej było możliwe pokonanie takiej odległości.
My tankujemy motocykle i za chwilę idziemy spać.
Jutro planujemy dotrzeć do Turcji
Dzień 2: 1012km – Bolu
Pobudka nastąpiła również bardzo wcześnie i o 7:30 podążaliśmy dalej. Do granicy z Bułgarią mieliśmy 120 km. Droga prowadziła przez piękne górzyste tereny ale nasze maszyny dzielnie dawały sobie radę.
Granica Serbsko-Bułgarska była dosyć mocno zakorkowana ale my po 4 latach wypraw chowamy wtedy nasze sumienia do kieszeni i lecimy jak najbliżej bramek. Dzięki temu oszczędzamy jakieś 3-4 godziny, bo cały przejazd przez granicę trwa w najgorszym przypadku 30 minut.
Bułgaria to nadal upały i wtedy dziękuję sobie i Magdzie, że namówiła mnie do zmiany kurtki przed wyprawą. Kupiłem sobie letnią meshową kurtkę i w porównaniu do mojej poprzedniej z wbudowaną, nie odpinaną membraną, to jest dzień do nocy. Mam też chłodząca kamizelkę z Shimy i to był właśnie dzień, kiedy ją użyłem! W takich temperaturach ( +35°C) Sprawdza się wyśmienicie!
Tutaj też mieliśmy incydent z brakiem paliwa w moim Trampku. Górski krajobrazy przyczyniły się do wzrostu spalanego paliwa, a duże odległości między stacjami paliw do złego oszacowania kilometrażu. Takim sposobem konieczne było spuszczanie 1,5 litra paliwa. Żeby sprawiedliwość była na pierwszym miejscu, trzeba było ściągnąć po 0,75l z Trampka Łukasza, jak i drugie tyle z Suzuki Patryka. Do dziś czuję ten posmak w ustach
Dojechaliśmy do granicy z Turcją!
Jest to duża granica, która ma bardzo dużą ilość bramek i w zasadzie nie było kolejek. Za to pierwszy raz oczekiwali od nas czegoś innego, niż paszport. Test PCR lub zaświadczenie o szczepionce wystarczy do przekroczenia granicy.
30 minut i jesteśmy w Turcji! Kolejny kraj do odhaczenia na mojej liście motocyklowej podróży.
Zaczynają się meczety i tego typu sprawy.
Zaczynają się też najlepsze autostrady jakimi mi było dane jeździć. Do Stambułu prowadzi nas droga, która posiada 4 pasy w jednym kierunku. Tak to można sobie podróżować
Nie trzeba żadnych winiet, ani specjalnych kart na autostrady w Turcji. Wystarczy karta płatniczą lub gotówka np. dolary.
W Stambule jest też umowna granica Europy z Azją.
Siema Azja!
To był długi dzień. Kręciliśmy kilometry do 2:00, ale dzięki temu udało nam się zrealizować kolejny cel. Nocleg w okolicy Bolu i następne 1000 kilometrów w siodle.
Trzeba zaznaczyć, że za dnia temperatura osiągała ponad 30°C, ale za to wieczorem i w nocy było chyba z 10°C. Oj czuć było różnicę.
Rozbiliśmy się w rogu parkingu, wydzielając sobie przestrzeń sypialną, między motocyklami. Tak zakończył się dzień drugi.
Dzień 3: Rize
Do granicy mamy jakieś 100km. Gdyby nie sytuacja na świecie z wiadomo czym, to byśmy byli w Gruzji.
Dla świętego spokoju robimy właśnie test PCR w tureckim szpitalu i jutro rano dostaniemy wyniki. Planujemy w południe pić piwko w Batumi
Także tak wygląda aktualna sytuacja, a relacji i wpisów jest mało, gdyż na stacjach paliw nie ma WI-FI.
Jutro wieczorem wstawię opis z pierwszych 3 dni, aby było co poczytać do poduszki
Mogę jedynie powiedzieć, że uśmiech nie schodzi nam z twarzy, gdy tankujemy motocykle.
3,20zł za litr benzyny.
Dzień 4: 130km – Batumi
Tak jak pisałem wcześniej, dojechaliśmy do Gruzji!
Ale jeszcze wydarzyło się trochę rzeczy, więc zapraszam do lektury
O godzinie 4:00 obudziło nas nawoływanie do modlitwy na tureckiej ziemi, szczekające psy i w zasadzie od tej godziny już nie spałem. Na godzinę 6:00 mieliśmy stawić się do szpitala po odbiór wyników. Więc nie było tragedii.
Chłopaki jeszcze pospali troszkę i w sumie stawiliśmy się do szpitala na godzinę 7:00 i idziemy z nastawieniem, że w południe będziemy w Batumi.
Niestety…
Ochroniarz mówi, że gabinet z wynikami otwierany jest dopiero o godzinie 8:00…
Czekamy w szpitalnej kawiarni pijąc herbatę i przysypiając na krzesełkach. Wybija godzina 8:00…
Idziemy do gabinetu, dajemy paszporty, lekarz sprawdza w komputerze czy już są wyniki.
Brak. Proszę przyjść za 2/3 godziny.
( Gdy robiliśmy test w nocy, to poprzedni lekarz zapewniał nas, że wyniki będą już z samego rana )
Idziemy na miasto, bo będąc w Turcji i nie zjeść kebaba, to tak samo jakby sandałki nosić bez skarpetek. Nierozłączny element
Wracamy do szpitala. Jest godzina 10:30. Dziewczyna, która akurat obsługiwała wydruki testów, nie rozumiała ani słowa po angielsku.
Do gry wkracza słownik polsko-turecki, który pobrałem wcześniej, aby był offline.
Gdy pokazałem, że chcemy odebrać testy, ewidentnie chciała coś odpowiedzieć, ale nie widziała jak. Dałem jej swój telefon, aby napisała co chce, to sobie użyję translatora.
I wiecie co zrobiła?
Usunęła mi słownik….
Chciała coś kliknąć i cyk! Nie mamy słownika.
Na szczęście przyszedł lekarz i powiedział, że testy będą dopiero około 13-14.
Znów czekanie. Na szczęście o 13:00 odebraliśmy wyniki i mogliśmy ruszać do Gruzji. Mieliśmy 120 kilometrów do granicy.
Po dotarciu na miejsce, od razu na tureckiej stronie pytali czy mamy testy PCR. Później, zaczęła się odprawa gruzińska…
Pytania o szczepienia, testy PCR i rejestrację w gruzińskiej rządowej aplikacji.
O tym ostatnim nie wiedzieliśmy więc odesłano nas na stronę turecką, gdyż tam było WI-FI i musieliśmy wypełniać wniosek.
Gdy już przyszły nam potwierdzenia na maila, to znów na odprawę gruzińską. Zaznaczam, że kolejek nie ma prawie wcale.
Testy, szczepionki, rejestracja w aplikacji, paszport, dowód rejestracyjny i nawet prawo jazdy. To wszystko sprawdzali bardzo dokładnie. Ale udało się! Jesteśmy na gruzińskiej ziemi.
Musieliśmy jeszcze wykupić obowiązkowe ubezpieczenie na pojazd. Takie gruzińskie OC. 20GEL – czyli około 25zł.
Pojechaliśmy do Batumi, na stacji paliw znaleźliśmy wi-fi i szukaliśmy noclegu.
Padło, że jedziemy do Kasi i Grzegorza z “Wakacje w Batumi”.
Mieli akurat jeden wolny apartament i mogli nam wynająć. Pomagają nam bardzo w różnych sprawach, opowiadają o Gruzji, pomogli załatwić karty SIM i zabrali wieczorem na gruzińskie jedzonko.
Na stół wjechało w końcu piwo i gruziński arsenał:
Chinkali – to chyba najpopularniejsze danie. Smaczne i dobre, ale nie będzie na pierwszym miejscu
Chaczapuri – zaraz obok chinkali jeśli chodzi o popularność, bardzo smaczne. Moje klimaty!
Ostri – gruziński gulasz. Mój faworyt o którym nie wiedziałem ale zajął 1 miejsce w moim kulinarnym rankingu!
Bakłażany z orzechami – też super danie.
Ta uczta była nagrodą za te przebyte kilometry.
Wróciliśmy do mieszkania, tam jeszcze konferencja on-line z Lukasem i trochę mocnego alkoholu na dobry sen.
Tym zakończyliśmy dzień czwarty.
Dzień 1: 1114km – Deligrad
Całkiem dobry dzień. Udało się pokonać barierę 1000 km dziennie na motocyklu.
Dla tych, którzy zastanawiają się nad siatką na siedzenie.
Kupujcie czym prędzej!
Dzięki niej było możliwe pokonanie takiej odległości.
My tankujemy motocykle i za chwilę idziemy spać.
Jutro planujemy dotrzeć do Turcji
Dzień 2: 1012km – Bolu
Pobudka nastąpiła również bardzo wcześnie i o 7:30 podążaliśmy dalej. Do granicy z Bułgarią mieliśmy 120 km. Droga prowadziła przez piękne górzyste tereny ale nasze maszyny dzielnie dawały sobie radę.
Granica Serbsko-Bułgarska była dosyć mocno zakorkowana ale my po 4 latach wypraw chowamy wtedy nasze sumienia do kieszeni i lecimy jak najbliżej bramek. Dzięki temu oszczędzamy jakieś 3-4 godziny, bo cały przejazd przez granicę trwa w najgorszym przypadku 30 minut.
Bułgaria to nadal upały i wtedy dziękuję sobie i Magdzie, że namówiła mnie do zmiany kurtki przed wyprawą. Kupiłem sobie letnią meshową kurtkę i w porównaniu do mojej poprzedniej z wbudowaną, nie odpinaną membraną, to jest dzień do nocy. Mam też chłodząca kamizelkę z Shimy i to był właśnie dzień, kiedy ją użyłem! W takich temperaturach ( +35°C) Sprawdza się wyśmienicie!
Tutaj też mieliśmy incydent z brakiem paliwa w moim Trampku. Górski krajobrazy przyczyniły się do wzrostu spalanego paliwa, a duże odległości między stacjami paliw do złego oszacowania kilometrażu. Takim sposobem konieczne było spuszczanie 1,5 litra paliwa. Żeby sprawiedliwość była na pierwszym miejscu, trzeba było ściągnąć po 0,75l z Trampka Łukasza, jak i drugie tyle z Suzuki Patryka. Do dziś czuję ten posmak w ustach
Dojechaliśmy do granicy z Turcją!
Jest to duża granica, która ma bardzo dużą ilość bramek i w zasadzie nie było kolejek. Za to pierwszy raz oczekiwali od nas czegoś innego, niż paszport. Test PCR lub zaświadczenie o szczepionce wystarczy do przekroczenia granicy.
30 minut i jesteśmy w Turcji! Kolejny kraj do odhaczenia na mojej liście motocyklowej podróży.
Zaczynają się meczety i tego typu sprawy.
Zaczynają się też najlepsze autostrady jakimi mi było dane jeździć. Do Stambułu prowadzi nas droga, która posiada 4 pasy w jednym kierunku. Tak to można sobie podróżować
Nie trzeba żadnych winiet, ani specjalnych kart na autostrady w Turcji. Wystarczy karta płatniczą lub gotówka np. dolary.
W Stambule jest też umowna granica Europy z Azją.
Siema Azja!
To był długi dzień. Kręciliśmy kilometry do 2:00, ale dzięki temu udało nam się zrealizować kolejny cel. Nocleg w okolicy Bolu i następne 1000 kilometrów w siodle.
Trzeba zaznaczyć, że za dnia temperatura osiągała ponad 30°C, ale za to wieczorem i w nocy było chyba z 10°C. Oj czuć było różnicę.
Rozbiliśmy się w rogu parkingu, wydzielając sobie przestrzeń sypialną, między motocyklami. Tak zakończył się dzień drugi.
Dzień 3: Rize
Do granicy mamy jakieś 100km. Gdyby nie sytuacja na świecie z wiadomo czym, to byśmy byli w Gruzji.
Dla świętego spokoju robimy właśnie test PCR w tureckim szpitalu i jutro rano dostaniemy wyniki. Planujemy w południe pić piwko w Batumi
Także tak wygląda aktualna sytuacja, a relacji i wpisów jest mało, gdyż na stacjach paliw nie ma WI-FI.
Jutro wieczorem wstawię opis z pierwszych 3 dni, aby było co poczytać do poduszki
Mogę jedynie powiedzieć, że uśmiech nie schodzi nam z twarzy, gdy tankujemy motocykle.
3,20zł za litr benzyny.
Dzień 4: 130km – Batumi
Tak jak pisałem wcześniej, dojechaliśmy do Gruzji!
Ale jeszcze wydarzyło się trochę rzeczy, więc zapraszam do lektury
O godzinie 4:00 obudziło nas nawoływanie do modlitwy na tureckiej ziemi, szczekające psy i w zasadzie od tej godziny już nie spałem. Na godzinę 6:00 mieliśmy stawić się do szpitala po odbiór wyników. Więc nie było tragedii.
Chłopaki jeszcze pospali troszkę i w sumie stawiliśmy się do szpitala na godzinę 7:00 i idziemy z nastawieniem, że w południe będziemy w Batumi.
Niestety…
Ochroniarz mówi, że gabinet z wynikami otwierany jest dopiero o godzinie 8:00…
Czekamy w szpitalnej kawiarni pijąc herbatę i przysypiając na krzesełkach. Wybija godzina 8:00…
Idziemy do gabinetu, dajemy paszporty, lekarz sprawdza w komputerze czy już są wyniki.
Brak. Proszę przyjść za 2/3 godziny.
( Gdy robiliśmy test w nocy, to poprzedni lekarz zapewniał nas, że wyniki będą już z samego rana )
Idziemy na miasto, bo będąc w Turcji i nie zjeść kebaba, to tak samo jakby sandałki nosić bez skarpetek. Nierozłączny element
Wracamy do szpitala. Jest godzina 10:30. Dziewczyna, która akurat obsługiwała wydruki testów, nie rozumiała ani słowa po angielsku.
Do gry wkracza słownik polsko-turecki, który pobrałem wcześniej, aby był offline.
Gdy pokazałem, że chcemy odebrać testy, ewidentnie chciała coś odpowiedzieć, ale nie widziała jak. Dałem jej swój telefon, aby napisała co chce, to sobie użyję translatora.
I wiecie co zrobiła?
Usunęła mi słownik….
Chciała coś kliknąć i cyk! Nie mamy słownika.
Na szczęście przyszedł lekarz i powiedział, że testy będą dopiero około 13-14.
Znów czekanie. Na szczęście o 13:00 odebraliśmy wyniki i mogliśmy ruszać do Gruzji. Mieliśmy 120 kilometrów do granicy.
Po dotarciu na miejsce, od razu na tureckiej stronie pytali czy mamy testy PCR. Później, zaczęła się odprawa gruzińska…
Pytania o szczepienia, testy PCR i rejestrację w gruzińskiej rządowej aplikacji.
O tym ostatnim nie wiedzieliśmy więc odesłano nas na stronę turecką, gdyż tam było WI-FI i musieliśmy wypełniać wniosek.
Gdy już przyszły nam potwierdzenia na maila, to znów na odprawę gruzińską. Zaznaczam, że kolejek nie ma prawie wcale.
Testy, szczepionki, rejestracja w aplikacji, paszport, dowód rejestracyjny i nawet prawo jazdy. To wszystko sprawdzali bardzo dokładnie. Ale udało się! Jesteśmy na gruzińskiej ziemi.
Musieliśmy jeszcze wykupić obowiązkowe ubezpieczenie na pojazd. Takie gruzińskie OC. 20GEL – czyli około 25zł.
Pojechaliśmy do Batumi, na stacji paliw znaleźliśmy wi-fi i szukaliśmy noclegu.
Padło, że jedziemy do Kasi i Grzegorza z “Wakacje w Batumi”.
Mieli akurat jeden wolny apartament i mogli nam wynająć. Pomagają nam bardzo w różnych sprawach, opowiadają o Gruzji, pomogli załatwić karty SIM i zabrali wieczorem na gruzińskie jedzonko.
Na stół wjechało w końcu piwo i gruziński arsenał:
Chinkali – to chyba najpopularniejsze danie. Smaczne i dobre, ale nie będzie na pierwszym miejscu
Chaczapuri – zaraz obok chinkali jeśli chodzi o popularność, bardzo smaczne. Moje klimaty!
Ostri – gruziński gulasz. Mój faworyt o którym nie wiedziałem ale zajął 1 miejsce w moim kulinarnym rankingu!
Bakłażany z orzechami – też super danie.
Ta uczta była nagrodą za te przebyte kilometry.
Wróciliśmy do mieszkania, tam jeszcze konferencja on-line z Lukasem i trochę mocnego alkoholu na dobry sen.
Tym zakończyliśmy dzień czwarty.