Re: Piaski Sahary Zachodniej 2018
: 11.03.2019, 17:04
Dzień 4
Rano pobudka pakowanie, foteczki i w drogę.
Po wjechaniu do Tarifa zauważyłem na stacji benzynowej informacje o sprzedaży biletów na prom, niestety zakupu nie dokonałem, gdyż system się zawiesił, więc trzeba było uderzyć do portu, w którym bez problemów kupiłem bilecik. Po dojechaniu do szlabanu szybka odprawa, bo prom już czekał tylko na mnie i na pokład.
Bolida niestety trzeba było zostawić w rękach obsługi i z bucika na pięterko. Przeprawa dość szybko poszła.
Po dobiciu do portu z powrotem na sam dół. Niestety motocykl był przypięty pasami i trzeba było się chwile pomęczyć. Wyjeżdżając z promu oczywiście odprawa i powstaje problem, celnik oznajmia, że w paszporcie muszę mieć wbity numer, który wklepują na promie. Niestety po dotarciu do okienka kolejka i na dodatek trzeba było wypełnić kartę wjazdową. Wcześniej zrobiłem sobie foteczkę owej karty znalezionej w necie, więc wiedziałem co gdzie wpisać. Oczywiście opcję z podaniem noclegu nie wypełniłem, ale z powodu tego, że byłem ostatnim klientem, to nawet nie zerknęli na nią. Pieczątka z numerkiem i można dymać znowu na sam dół i do motorku pozostawionego przy celniku.
Z promu jazda pod szlaban z butkami i znowu biurokracja. Wypełnić trzeba było świstek składający się z trzech kartek: jedna dla mnie, jedna przy wjeździe, a druga przy wyjeździe. Na szczęście OC nie musiałem wykupywać, gdyż jak pytałem, czy jest mi potrzebna zielona karta, bo nie wiedziałem jak jest ubezpieczenie to powiedzieli, że mam w tych kartkach, które wypełniłem, bo jedna była zielona. Na szczęście te papiry pomagają wypełnić. W porcie jeszcze trzeba było parę euro wymienić i w drogę.
Po wyjechaniu z Tanger kierunek na Rabat autostradą A1. W Casablance w planie miałem jechać na Marrakesz, ale niestety po przejechaniu ok 30 km zorientowałem się, że jadę dalej A1 w stronę Al-Dżadida. Z ciekawostek, jakie zauważyłem to, że ciężarówki pakowane są tak, by tylko dały radę przejechać pod mostami.
Po zatrzymaniu się na parkingu zauważyłem ciekawy sposób utylizacji śmieci.
To ten dymek w tle po prawej.
A to prawdopodobnie obóz uchodźców.
Przed zjazdem z autostrady po zatankowaniu rumaka obskoczyła mnie grupa parkingowych sprzedawców, oczywiście wszyscy nieletni. Po niewielkich zakupach "chlebka i owoców kaktukasa" pora nastała zjechać z autostrady w dziką Afrykę.
Krajobraz z mało zielonego zmienił się na trochę mniej zielony.
Wiejski transport często spotykany.
Po dojechaniu do Ounagha zauważyłem camping, a że było już późnawo postanowiłem skorzystać z tej okazji.
Po rozpakowaniu trzeba było wyskoczyć na miasto. W pobliskiej knajpce postanowiłem zaspokoić głód. Niestety mieli tylko jajecznice i oczywiście herbatkę, która była często spożywanym trunkiem przez moją osobę w dalszej części wyprawy.
Wracając do knajpki to była yyyyyyyyyyy w zasadzie nie da się tego opisać. Sanepid przechodząc obok dostałby zawału.
Jedzenie zostało podane na starej aluminiowej patelni, a jak poprosiłem o widelec, to kelner rozpoczął poszukiwania, chyba rzadko używanego instrumentu. Po dłuższej chwili znalazł, ale nie koniec niespodzianek, był brudny, wiec następny etap to mycie, po którym nastał czas poszukiwania jakiejś ściereczki, której niestety nie znalazł, więc otarł ręką i podał. Jedyne co mogę powiedzieć, to jeśli jest się głodnym, to nic nie przeszkadza.
Na campingu spotkałem parę z Holandii mile spędzającą emeryturę.
Po wypiciu piwek zakupionych jeszcze w Hiszpanii rozpocząłem pierwszą noc na czarnym lądzie.
Rano pobudka pakowanie, foteczki i w drogę.
Po wjechaniu do Tarifa zauważyłem na stacji benzynowej informacje o sprzedaży biletów na prom, niestety zakupu nie dokonałem, gdyż system się zawiesił, więc trzeba było uderzyć do portu, w którym bez problemów kupiłem bilecik. Po dojechaniu do szlabanu szybka odprawa, bo prom już czekał tylko na mnie i na pokład.
Bolida niestety trzeba było zostawić w rękach obsługi i z bucika na pięterko. Przeprawa dość szybko poszła.
Po dobiciu do portu z powrotem na sam dół. Niestety motocykl był przypięty pasami i trzeba było się chwile pomęczyć. Wyjeżdżając z promu oczywiście odprawa i powstaje problem, celnik oznajmia, że w paszporcie muszę mieć wbity numer, który wklepują na promie. Niestety po dotarciu do okienka kolejka i na dodatek trzeba było wypełnić kartę wjazdową. Wcześniej zrobiłem sobie foteczkę owej karty znalezionej w necie, więc wiedziałem co gdzie wpisać. Oczywiście opcję z podaniem noclegu nie wypełniłem, ale z powodu tego, że byłem ostatnim klientem, to nawet nie zerknęli na nią. Pieczątka z numerkiem i można dymać znowu na sam dół i do motorku pozostawionego przy celniku.
Z promu jazda pod szlaban z butkami i znowu biurokracja. Wypełnić trzeba było świstek składający się z trzech kartek: jedna dla mnie, jedna przy wjeździe, a druga przy wyjeździe. Na szczęście OC nie musiałem wykupywać, gdyż jak pytałem, czy jest mi potrzebna zielona karta, bo nie wiedziałem jak jest ubezpieczenie to powiedzieli, że mam w tych kartkach, które wypełniłem, bo jedna była zielona. Na szczęście te papiry pomagają wypełnić. W porcie jeszcze trzeba było parę euro wymienić i w drogę.
Po wyjechaniu z Tanger kierunek na Rabat autostradą A1. W Casablance w planie miałem jechać na Marrakesz, ale niestety po przejechaniu ok 30 km zorientowałem się, że jadę dalej A1 w stronę Al-Dżadida. Z ciekawostek, jakie zauważyłem to, że ciężarówki pakowane są tak, by tylko dały radę przejechać pod mostami.
Po zatrzymaniu się na parkingu zauważyłem ciekawy sposób utylizacji śmieci.
To ten dymek w tle po prawej.
A to prawdopodobnie obóz uchodźców.
Przed zjazdem z autostrady po zatankowaniu rumaka obskoczyła mnie grupa parkingowych sprzedawców, oczywiście wszyscy nieletni. Po niewielkich zakupach "chlebka i owoców kaktukasa" pora nastała zjechać z autostrady w dziką Afrykę.
Krajobraz z mało zielonego zmienił się na trochę mniej zielony.
Wiejski transport często spotykany.
Po dojechaniu do Ounagha zauważyłem camping, a że było już późnawo postanowiłem skorzystać z tej okazji.
Po rozpakowaniu trzeba było wyskoczyć na miasto. W pobliskiej knajpce postanowiłem zaspokoić głód. Niestety mieli tylko jajecznice i oczywiście herbatkę, która była często spożywanym trunkiem przez moją osobę w dalszej części wyprawy.
Wracając do knajpki to była yyyyyyyyyyy w zasadzie nie da się tego opisać. Sanepid przechodząc obok dostałby zawału.
Jedzenie zostało podane na starej aluminiowej patelni, a jak poprosiłem o widelec, to kelner rozpoczął poszukiwania, chyba rzadko używanego instrumentu. Po dłuższej chwili znalazł, ale nie koniec niespodzianek, był brudny, wiec następny etap to mycie, po którym nastał czas poszukiwania jakiejś ściereczki, której niestety nie znalazł, więc otarł ręką i podał. Jedyne co mogę powiedzieć, to jeśli jest się głodnym, to nic nie przeszkadza.
Na campingu spotkałem parę z Holandii mile spędzającą emeryturę.
Po wypiciu piwek zakupionych jeszcze w Hiszpanii rozpocząłem pierwszą noc na czarnym lądzie.