Workuta 2018- krótki wypad w okolice.
: 13.01.2019, 22:18
Było ich trzech- muszkieterów i jeden: D’Artagnan. Kapelutki na głowach, suknie nie plugawe, a choć z lekka wypłowiałe i zdradzające obytych z niewygodami, to jednakoż porządne i byle krzaków i kurzu nie lękające się. Buty wypastowane i na nowo podzelowane, konie pod nimi chyże i wytrwałe. Twarze poważne, naznaczone życiem i troską – zarówno o współtowarzyszy podróży, jak i niewiasty i dzieciarnię w domach i siołach pozostawione. Wąs sumiasty, brody czarniawe, spojrzenie śmiałe i nie lękające się, tylko dopełniały wizerunku tych jegomości. Lekko, gdzieniegdzie łysiejące głowy, dodawały powagi i zdradzały rozwagę w wyborach. Nie przeszkadzały w tym, nawet rzekłbym zuchwale, nosy czasem czerwone i wzrok nieco porankiem dziki, tudzież włos kędzierzawy u jednego, niezupełnie pod kontrolą. Podróżne hełmy z przyłbicą, skutecznie maskowały drobne, chwilowe niedoskonałości, tych wspaniałych jeźdźców.
A mieli oni cel przed sobą okrutny i zgoła niemożliwy do spełnienia- tym chętniej podjęli się misji, pozornie niewykonalnej. Nie przeszkadzały im podszepty zauszników, trybuny obojętnych i niewiasty, błagalnie rzucające się pod nogi. Oni musieli jechać. Kraina, którą poniektórzy mieli okazję eksplorować nieco wcześniej, znali już, wydałoby się dostatecznie. Osiodłali swoje perszerony i, nie pomni napominań, że lepsze byłyby zwinne koniki polskie, ruszyli na północny wschód. Tam, gdzie klimat kształtuje charaktery, gdzie zima nie pozwala zapomnieć o sobie, a lato, jakkolwiek intensywne, trwa krótko i kto w porę tego nie zrozumie, czeka pocieszenia do roku następnego.
Zapraszam do mojej, mocno subiektywnej, opowieści o wypadzie w rejon Workuty. Pisał będę znienacka, niesystematycznie, choć mam nadzieję na pozytywny odbiór, ze strony szanownych czytaczy. Nie będzie to kronika podróży, choć zapiski są; a tym bardziej- kronika towarzyska. Po cichu, a nawet całkiem głośno, liczę na spojrzenie z boku i dopowiedzenie, co ważniejszych faktów, przez uczestników wyjazdu. Tak asekuracyjnie, na wypadek gdybym przeoczył jakiś ciekawy fakt, np. kilkadziesiąt km szutru gdzieś na północy . A wydawało mi się, że tam tylko asfalt..
Miejsce spotkania, to okolice Uteny na Litwie. Chłopaki dojechali trochę wcześniej, jechali na luzie, dwa dni, ja, tradycyjnie, doleciałem na raz. Krótka integracja (jakbyśmy się nie znali ), coś na ząb, bania i do snu. Kolejny dzień, to krótki przeskok do Nirzy na Łotwie, w miejsce znane chłopakom z roku ubiegłego. Sielanka na obrazkach, nijak ma się, do dalszego znoju podróży. Póki co, towarzystwo zrelaksowane i nic nie zapowiada chytrości pogody, kaprysów wielkiego brata, tak mocno kochającego, że najchętniej pozostawiłby nas w swoim uścisku jak najdłużej. Nie, natenczas jeszcze jesteśmy wypoczęci i pełni nadziei na powodzenie misji.
Ale o tym, niebawem.
A mieli oni cel przed sobą okrutny i zgoła niemożliwy do spełnienia- tym chętniej podjęli się misji, pozornie niewykonalnej. Nie przeszkadzały im podszepty zauszników, trybuny obojętnych i niewiasty, błagalnie rzucające się pod nogi. Oni musieli jechać. Kraina, którą poniektórzy mieli okazję eksplorować nieco wcześniej, znali już, wydałoby się dostatecznie. Osiodłali swoje perszerony i, nie pomni napominań, że lepsze byłyby zwinne koniki polskie, ruszyli na północny wschód. Tam, gdzie klimat kształtuje charaktery, gdzie zima nie pozwala zapomnieć o sobie, a lato, jakkolwiek intensywne, trwa krótko i kto w porę tego nie zrozumie, czeka pocieszenia do roku następnego.
Zapraszam do mojej, mocno subiektywnej, opowieści o wypadzie w rejon Workuty. Pisał będę znienacka, niesystematycznie, choć mam nadzieję na pozytywny odbiór, ze strony szanownych czytaczy. Nie będzie to kronika podróży, choć zapiski są; a tym bardziej- kronika towarzyska. Po cichu, a nawet całkiem głośno, liczę na spojrzenie z boku i dopowiedzenie, co ważniejszych faktów, przez uczestników wyjazdu. Tak asekuracyjnie, na wypadek gdybym przeoczył jakiś ciekawy fakt, np. kilkadziesiąt km szutru gdzieś na północy . A wydawało mi się, że tam tylko asfalt..
Miejsce spotkania, to okolice Uteny na Litwie. Chłopaki dojechali trochę wcześniej, jechali na luzie, dwa dni, ja, tradycyjnie, doleciałem na raz. Krótka integracja (jakbyśmy się nie znali ), coś na ząb, bania i do snu. Kolejny dzień, to krótki przeskok do Nirzy na Łotwie, w miejsce znane chłopakom z roku ubiegłego. Sielanka na obrazkach, nijak ma się, do dalszego znoju podróży. Póki co, towarzystwo zrelaksowane i nic nie zapowiada chytrości pogody, kaprysów wielkiego brata, tak mocno kochającego, że najchętniej pozostawiłby nas w swoim uścisku jak najdłużej. Nie, natenczas jeszcze jesteśmy wypoczęci i pełni nadziei na powodzenie misji.
Ale o tym, niebawem.