Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
W Północnej Karolinie też chłodno
- BigBoyKR
- emzeciarz agroturysta
- Posty: 312
- Rejestracja: 29.04.2010, 11:28
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Co nasz swojski mróz to nasz w domku... albo knajpie na pewno będzie się lepiej pisać
Wysłane z mojego GT-N7100 przy użyciu Tapatalka
Wysłane z mojego GT-N7100 przy użyciu Tapatalka
http://bigboykr.blogspot.com/ się uzupełnia powoli...
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
W domq prędzej. Na knajpy czasu ni ma
- BigBoyKR
- emzeciarz agroturysta
- Posty: 312
- Rejestracja: 29.04.2010, 11:28
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Się balowało na pustyni to teraz trzeba pracować spoko. Mam to samo. Na poważnie to czekam na dalsze odcinki, bo bardzo przyjemnie się Ciebie czyta :p
Wysłane z mojego GT-N7100 przy użyciu Tapatalka
Wysłane z mojego GT-N7100 przy użyciu Tapatalka
http://bigboykr.blogspot.com/ się uzupełnia powoli...
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Dodaj do tego Amsterdam
09 stycznia 2015 - piątek
Budzik dzwoni zanim na dobre zasnę. Nie jestem amatorem wczesnego wstawania, i chęć poleniuchowania dłużej w łóżku może złamać tylko opcja wyjazdu. Wyciągam śpiochy z oczu, biorę prysznic, pakuję ostatnie dokumenty i dzwonię:
- Poproszę taksówkę na ulicę Krasz...
Cholera, z automatu zaczynam podawać stary adres... Poprawiam się szybko i słyszę, ze taxi będzie za kilka minut. Myję zęby, łapię plecak, do którego mam spakowane niezbędne rzeczy i schodzę pod dom. Dostaję SMS, że taryfa czeka, ale... wcale jej tam nie ma... Dzwonię do dyspozytorki - no przecież jest - no jak jest jak nie ma? Tłumaczę gdzie ma podjechać. Po chwili pojawia się kierowca i mówi, że numeru 11 nie ma na GPS więc pojechał w boczna ulicę, bo tam jest 11a i 11b... Mój budynek ma wyraźnie napisane "11", jest to widoczne z ulicy, nie stoi od wczoraj i generalnie nie da się go nie znaleźć. Nawet pizza tu dociera bez opóźnień. Mniejsza o to. Jedziemy na lotnisko. Odprawiam się, przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa. Szybko, sprawnie, to w końcu standardowe procedury. Czekam na lot. Po chwili pada komunikat - lot opóźniony, kolejny komunikat za pół godziny. Po pół godzinie - kolejny komunikat o tej samej treści. No to jest przygoda. Dobrze, że kolejne loty mam jutro i na nic się nie spóźnię. Siedzę więc spokojnie i oglądam różne lotniskowe przypadki. Dziś wygrywa pani w różowych Crocksach z futerkiem...
Zgłodniałam nieco, więc za mocno wygórowana cenę kupuję w lotniskowym barze muffinkę czekoladową na ciepło i kawę. Nie lubię słodyczy, ani kawy, ale w końcu są wakacje, to można zaszaleć. Oczywiście jak na złość teraz zaczyna się boarding, więc ani nie dojadam bezpostaciowego ciacha, ani nie dopijam lury, które trzymam w rękach. Powodem opóźnienia była kiepska pogoda w Amsterdamie - burze i wiatr. Teraz można lecieć. Dobrze, mam tam ważne sprawy do załatwienia
Turbośmigłowy samolot w miarę sprawnie pokonuje dystans. Jako, ze jest to budżetowa linia lotnicza, to napoje i przekąski trzeba sobie zanabyć droga kupna. Swoją drogą - co się bardziej opłaca - 50 ml wódki za 12 PLN czy litr za 40 PLN?
W Amsterdamie rzeczywiście mocno wieje. Nie przesadzali.
Pociągiem przemieszczam się z lotniska do centrum miasta. Welcome back. Dawno mnie tu nie było
Najpierw rzeczy najważniejsze - trzeba coś zjeść. Coś, czego będzie mi brakować, przez najbliższe tygodnie. Swoje kroki kieruję do pierwszej knajpy ze stekami. Mięcho, piwo i jestem zadowolona. Mogę iść zwiedzać.
Jako osoba kulturalna, stawiam na muzea. Zaczynam od muzeum seksu. W Bhutanie takie "eksponaty" są czymś powszechnym, tu - z tabliczkami, na postumencikach, za szkłem
Dość tych przyjemności, trzeba działać dalej.
Docieram do kolejnego punktu - Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud. Zaczynam od małego spotkania na wysokim szczeblu, a potem odwiedzam "starych znajomych. Tych młodszych też
Na koniec ratuję Spidermana...
i lecę dalej - poznać nieco historii w interaktywnym spektaklu Amsterdam Dungeon. Nie można tu fotografować, więc - zachęcam do zwiedzenia gdy będziecie mieć możliwość Jest wesoło, zwłaszcza jak w grupie są jakieś strachliwe panienki.
Postanawiam odwiedzić mój hostel, sprawdzić, czy wszystko jest OK i ogólnie zorientować się w sytuacji. Klucząc uliczkami i zmagając się z nasilającym się wiatrem docieram na miejsce noclegu. Dostaję klucz, instrukcje, sprawdzam które łóżko w wieloosobowym pokoju jest moje i stwierdzam, że na razie nic tu po mnie. Jest jeszcze wcześnie więc idę się trochę pogubić.
Niestety do wiatru dochodzi deszcz i jest ogólnie nieprzyjemnie. A w ogóle, to chyba zawędrowałam za bardzo na wschód
Amsterdam to mnóstwo smaczków i rzeczy, które śmieszą czy zastanawiają. Wielki sklep z prezerwatywami, centrum informacji o kacu, czerwone okienka sąsiadujące z kościołami... Nie wszędzie miałoby to rację bytu.
Coraz mocniej pada, w dodatku się już ściemniło na dobre. można coś zjeść. Może... steka? Znajduję knajpę z argentyńską wołowiną i rozkoszując się pysznym jedzeniem podglądam, co się dzieje na ulicy.
Wpadam też na moment do mojego ulubionego sklepu fantasy. Pojawił się tam dział z ciuchami i jeden szczególnie mocno przypada mi do gustu - idealny na motomikołajowe imprezy. Niestety kosztuje dość słono, jest w zbyt dużym rozmiarze i nawet nie miałabym jak tego przewieźć, więc odpuszczam.
Ulewa przechodzi w mżawkę, więc gubię się dalej. Tym razem po dzielnicy czerwonych latarni.
Znajduję przyjemną knajpkę z dobrym widokiem, i zamawiam piwo. Jednym okiem łypię na to, co na ulicy...
...a drugim na ekran telewizora, gdzie w przerwie meczu w darta podają wyniki Dakaru.
Czas na kolejne muzeum. tym razem muzeum prostytucji. Najpierw filmik poglądowy, potem trochę zwiedzania, interaktywnych bajerów i quiz tematyczny, który zdaję z całkiem niezłym wynikiem. Do tego można poczuć się jak po drugiej stronie okienka...
Inne muzea sobie tym razem daruję, ale jest tu jeszcze kilka miejsc, które chciałabym odwiedzić.
Powoli zbieram się do hostelu. Po drodze jakieś auto ochlapuje mnie od stóp do głów -no pięknie, ciekawe czy wyschnę do jutra, bo cały dzień podróży w mokrych butach i mokrych dżinsach może być trochę kiepskim pomysłem. W hostelowym barze jeszcze zamawiam kieliszek winka - wszak trzeba rozrzedzać krew przed długimi lotami, żeby nie dostać zakrzepicy Po 10 minutach zamykają jednak bar, bo późno. Pech, chciałam gdzieś podładować elektronikę, a w pokoju jest tylko jedno gniazdko.... No nic, biorę kieliszek i siadam gdzieś na korytarzu, bo znajduję tam gniazdko. trochę podładowuję telefon, potem muszę zdać się na powerbank - chyba najlepszy prezent jaki dostałam na święta.
Starając się nie pobudzić współlokatorek kładę się spać. Jutro znowu wczesna pobudka.
09 stycznia 2015 - piątek
Budzik dzwoni zanim na dobre zasnę. Nie jestem amatorem wczesnego wstawania, i chęć poleniuchowania dłużej w łóżku może złamać tylko opcja wyjazdu. Wyciągam śpiochy z oczu, biorę prysznic, pakuję ostatnie dokumenty i dzwonię:
- Poproszę taksówkę na ulicę Krasz...
Cholera, z automatu zaczynam podawać stary adres... Poprawiam się szybko i słyszę, ze taxi będzie za kilka minut. Myję zęby, łapię plecak, do którego mam spakowane niezbędne rzeczy i schodzę pod dom. Dostaję SMS, że taryfa czeka, ale... wcale jej tam nie ma... Dzwonię do dyspozytorki - no przecież jest - no jak jest jak nie ma? Tłumaczę gdzie ma podjechać. Po chwili pojawia się kierowca i mówi, że numeru 11 nie ma na GPS więc pojechał w boczna ulicę, bo tam jest 11a i 11b... Mój budynek ma wyraźnie napisane "11", jest to widoczne z ulicy, nie stoi od wczoraj i generalnie nie da się go nie znaleźć. Nawet pizza tu dociera bez opóźnień. Mniejsza o to. Jedziemy na lotnisko. Odprawiam się, przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa. Szybko, sprawnie, to w końcu standardowe procedury. Czekam na lot. Po chwili pada komunikat - lot opóźniony, kolejny komunikat za pół godziny. Po pół godzinie - kolejny komunikat o tej samej treści. No to jest przygoda. Dobrze, że kolejne loty mam jutro i na nic się nie spóźnię. Siedzę więc spokojnie i oglądam różne lotniskowe przypadki. Dziś wygrywa pani w różowych Crocksach z futerkiem...
Zgłodniałam nieco, więc za mocno wygórowana cenę kupuję w lotniskowym barze muffinkę czekoladową na ciepło i kawę. Nie lubię słodyczy, ani kawy, ale w końcu są wakacje, to można zaszaleć. Oczywiście jak na złość teraz zaczyna się boarding, więc ani nie dojadam bezpostaciowego ciacha, ani nie dopijam lury, które trzymam w rękach. Powodem opóźnienia była kiepska pogoda w Amsterdamie - burze i wiatr. Teraz można lecieć. Dobrze, mam tam ważne sprawy do załatwienia
Turbośmigłowy samolot w miarę sprawnie pokonuje dystans. Jako, ze jest to budżetowa linia lotnicza, to napoje i przekąski trzeba sobie zanabyć droga kupna. Swoją drogą - co się bardziej opłaca - 50 ml wódki za 12 PLN czy litr za 40 PLN?
W Amsterdamie rzeczywiście mocno wieje. Nie przesadzali.
Pociągiem przemieszczam się z lotniska do centrum miasta. Welcome back. Dawno mnie tu nie było
Najpierw rzeczy najważniejsze - trzeba coś zjeść. Coś, czego będzie mi brakować, przez najbliższe tygodnie. Swoje kroki kieruję do pierwszej knajpy ze stekami. Mięcho, piwo i jestem zadowolona. Mogę iść zwiedzać.
Jako osoba kulturalna, stawiam na muzea. Zaczynam od muzeum seksu. W Bhutanie takie "eksponaty" są czymś powszechnym, tu - z tabliczkami, na postumencikach, za szkłem
Dość tych przyjemności, trzeba działać dalej.
Docieram do kolejnego punktu - Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud. Zaczynam od małego spotkania na wysokim szczeblu, a potem odwiedzam "starych znajomych. Tych młodszych też
Na koniec ratuję Spidermana...
i lecę dalej - poznać nieco historii w interaktywnym spektaklu Amsterdam Dungeon. Nie można tu fotografować, więc - zachęcam do zwiedzenia gdy będziecie mieć możliwość Jest wesoło, zwłaszcza jak w grupie są jakieś strachliwe panienki.
Postanawiam odwiedzić mój hostel, sprawdzić, czy wszystko jest OK i ogólnie zorientować się w sytuacji. Klucząc uliczkami i zmagając się z nasilającym się wiatrem docieram na miejsce noclegu. Dostaję klucz, instrukcje, sprawdzam które łóżko w wieloosobowym pokoju jest moje i stwierdzam, że na razie nic tu po mnie. Jest jeszcze wcześnie więc idę się trochę pogubić.
Niestety do wiatru dochodzi deszcz i jest ogólnie nieprzyjemnie. A w ogóle, to chyba zawędrowałam za bardzo na wschód
Amsterdam to mnóstwo smaczków i rzeczy, które śmieszą czy zastanawiają. Wielki sklep z prezerwatywami, centrum informacji o kacu, czerwone okienka sąsiadujące z kościołami... Nie wszędzie miałoby to rację bytu.
Coraz mocniej pada, w dodatku się już ściemniło na dobre. można coś zjeść. Może... steka? Znajduję knajpę z argentyńską wołowiną i rozkoszując się pysznym jedzeniem podglądam, co się dzieje na ulicy.
Wpadam też na moment do mojego ulubionego sklepu fantasy. Pojawił się tam dział z ciuchami i jeden szczególnie mocno przypada mi do gustu - idealny na motomikołajowe imprezy. Niestety kosztuje dość słono, jest w zbyt dużym rozmiarze i nawet nie miałabym jak tego przewieźć, więc odpuszczam.
Ulewa przechodzi w mżawkę, więc gubię się dalej. Tym razem po dzielnicy czerwonych latarni.
Znajduję przyjemną knajpkę z dobrym widokiem, i zamawiam piwo. Jednym okiem łypię na to, co na ulicy...
...a drugim na ekran telewizora, gdzie w przerwie meczu w darta podają wyniki Dakaru.
Czas na kolejne muzeum. tym razem muzeum prostytucji. Najpierw filmik poglądowy, potem trochę zwiedzania, interaktywnych bajerów i quiz tematyczny, który zdaję z całkiem niezłym wynikiem. Do tego można poczuć się jak po drugiej stronie okienka...
Inne muzea sobie tym razem daruję, ale jest tu jeszcze kilka miejsc, które chciałabym odwiedzić.
Powoli zbieram się do hostelu. Po drodze jakieś auto ochlapuje mnie od stóp do głów -no pięknie, ciekawe czy wyschnę do jutra, bo cały dzień podróży w mokrych butach i mokrych dżinsach może być trochę kiepskim pomysłem. W hostelowym barze jeszcze zamawiam kieliszek winka - wszak trzeba rozrzedzać krew przed długimi lotami, żeby nie dostać zakrzepicy Po 10 minutach zamykają jednak bar, bo późno. Pech, chciałam gdzieś podładować elektronikę, a w pokoju jest tylko jedno gniazdko.... No nic, biorę kieliszek i siadam gdzieś na korytarzu, bo znajduję tam gniazdko. trochę podładowuję telefon, potem muszę zdać się na powerbank - chyba najlepszy prezent jaki dostałam na święta.
Starając się nie pobudzić współlokatorek kładę się spać. Jutro znowu wczesna pobudka.
- Beduin
- miejski lanser
- Posty: 376
- Rejestracja: 11.01.2012, 16:37
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: Poznań
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Tym razem będę jak wszyscy!
Po prostu czekam
Po prostu czekam
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Dzień 1 - Przywitanie z Afryką
10 stycznia 2015 - sobota
Pobudka!!! Oczywiście jak tylko najciszej mogę zbieram się z łóżka nr 7, pakuję plecak, ściągam pościel i wybywam z pokoju. Biorę szybki prysznic, bo nie wiem, kiedy będzie kolejna okazja na kąpiel w normalnych warunkach. W łazience spotykam jedną ze współlokatorek- widziałam ją wczoraj, ale w nocy chyba jej łózko było puste... Jest nieziemsko ujarana na wesoło i cały czas papla o tym jakie to miała przygodny z policją podczas nocnych imprez. Tak, na pewno jej nie było w pokoju...
Wymeldowuję się i niespiesznie, zygzakiem przez uliczki Amsterdamu, idę na dworzec kolejowy. Stamtąd bardzo sprawnie docieram na lotnisko. Kupuję kawę i croissanta (no w końcu to europejskie śniadanie) i poduszkę, bo wiem, że zapomniałam spakować mojej do bagażu. Niestety nie ma normalnych, albo prawie normalnych, tylko jakieś takie kosmiczne, ale... lepszy rydz niż nic...
Pomimo bardzo silnego wiatru, wylot jest o czasie, bez żadnych opóźnień. Mam miejsce koło muzułmańskiej rodziny z małym dzieckiem, więc na trzech miejscach jest nas czwórka. Na szczęście w samolocie są wolne miejsca, więc jak tylko osiągamy wysokość przelotową, przypuszczam atak na pusty rząd i go zajmuję. Nikt się nie dosiada. No i mam komforcik. Na tyle duży, że słodko zasypiam.
Budzę się za jakiś czas - w zasadzie w idealnym momencie - własnie wlatujemy nad Afrykę i fajnie widać to przez okno. Jeszcze chwila i będziemy w Casablance.
Po lądowaniu pora na formalności. Stoję w chyba najwolniej idącej kolejce odprawy paszportowej na świecie. Gdy obsługiwany jest jeden delikwent, w innych okienkach - co najmniej trójka. Ale w sumie mi się nigdzie nie spieszy, więc wyluzowuję.
Kolejny lot mam za parę godzin, więc idę się odprawić. Na lotnisku nie bardzo jest co robić, a na zwiedzanie mam za mało czasu, więc stwierdzam, że znajdę właściwa bramkę i tam poczekam. Zresztą, czwórka chłopaków, którzy też lecą (a nie jadą) też muszą się tu jakoś pojawić, bo ostatni odcinek pokonujemy tym samym samolotem. Problem w tym, że nie mogę znaleźć wejścia do bramek na loty krajowe. Informacja niewłaściwie mnie kieruje, potem ktoś jeszcze w inne miejsce, aż w końcu, jak na bystrzacha przystało, sama odnajduję właściwą drogę. Kontrola bezpieczeństwa to jakaś farsa - nikt się nie spieszy, żeby mnie sprawdzić; potem okazuje się, że nie trzeba ściągać paska, butów, ani wyciągać nic z bagażu podręcznego...
Siadam w poczekalni, podłączam część elektroniki do ładowania, bo jest do tego stanowisko (!) i coś tam zaczynam notować na moim transformersie. W pewnym momencie podchodzi do mnie ktoś i przedstawia się jako Piotr. No to się poznaliśmy. Podobno reszta chłopaków też już jest na lotnisku. To prawda, po paru chwilach zjawiają się Hubert, Piotrek i Andrzej. No to jesteśmy w komplecie. Teraz oczekiwanie na lot mija jakby szybciej i sympatyczniej.
W końcu samolot jest gotowy, żeby nas przyjąć na pokład.
Okazuje się, że mamy miejsca w kolejnych rzędach, po skosie (z wyjątkiem Piotra, który gdzieś siedzi z przodu). Hubert, Piotrek i Andrzej koło siebie, a ja wciśnięta między dwóch rosłych lokalesów. Trochę się z tego naśmiewam, lokalesi chyba rozumieją o co chodzi i proponują, żebym się zamieniła z ich kolegą z foteli obok. W efekcie, ja siedzę wygodnie za "naszymi" a lokalesi ściśnięci ze sobą, ale też zadowoleni z zamiany.
Lecimy. Niestety nie bezpośrednio. Zatrzymujemy się w Agadirze, na dłużej niż bym chciała. Ponieważ samolot to nie pociąg, podczas postoju korzystam z toalety. Gdy wracam na miejsce, przez okno widzę, że coś nam pociekło z samolotu. Czy ma to jakiś związek? Oczywiście zaczyna się seria żartów na ten temat.
W Dakhla lądujemy już po zmroku. Utykamy w kolejce - policjant w okienku dokładnie wypytuje każdego z nas co my tu robimy, dlaczego, jakie są nasze zawody. A to tylko dlatego, że Piotr, który był w tej kolejce pierwszy coś tam nagadał i teraz inni byli weryfikowani. Piotrusz, który stanął w kolejce do drugiego okienka załatwił sprawę w 20 sekund, bez pytań...
Wychodzimy do hali przylotów i... nic... nie ma czerwonego dywanu, kwiatów, ani dzieci sypiących kwiaty i recytujących wierszyki. Gdzie jest Neno? Pewnie wcale tu nie przyjechał. Wziął kasę za transport, wziął motocykle i tyle go widzieliśmy. Afryki nam się zachciało... Oczywiście to tylko żarty. Przed wejściem widzimy busa na polskich numerach. Pukamy w szybkę, w środku pojawia się zaspana twarz. Neno korzystał z chwili odpoczynku, bo przyjechali z Krzysiem dosłownie parę chwil wcześniej.
Zanim pojedziemy na kemping, robimy zakupy w mieście. W jednym sklepie robimy samoobsługę - wchodzę za kontuar i ściągam z półek co na potrzebne. W sklepiku obok robimy kolejne zakupy - świeże jajka (bo "na zapleczu" jest kurnik ) oliwki, cebulę, pomidory, paprykę, cebulę... i pomarańcze... przepyszne...
Dojeżdżamy na kemping. Są! Nasze motocykle, I Krzyś Wypak, rozstawienie namiotów, i można zając się rzeczami ważnymi. Przygotowujemy kolację - furorę robi chleb ze smalcem no i mikstura z rotopaxowych kanistrów Ja jej nie piję, bo od samego zapachu mną trzepie. Integrujemy się, poznajemy, opowiadamy niestworzone historie. W końcu przychodzi właściciel kempingu i prosi, żebyśmy byli trochę ciszej, bo w kamperze obok mieszkają "starzy dziwni ludzie" po czym zapala jakiś "staf" i po kilku machach odchodzi życząc nam dobrej nocy. Ja też składam się szybko spać, chłopaki walczą dzielnie dalej. Jutro nigdzie nie ruszymy...
10 stycznia 2015 - sobota
Pobudka!!! Oczywiście jak tylko najciszej mogę zbieram się z łóżka nr 7, pakuję plecak, ściągam pościel i wybywam z pokoju. Biorę szybki prysznic, bo nie wiem, kiedy będzie kolejna okazja na kąpiel w normalnych warunkach. W łazience spotykam jedną ze współlokatorek- widziałam ją wczoraj, ale w nocy chyba jej łózko było puste... Jest nieziemsko ujarana na wesoło i cały czas papla o tym jakie to miała przygodny z policją podczas nocnych imprez. Tak, na pewno jej nie było w pokoju...
Wymeldowuję się i niespiesznie, zygzakiem przez uliczki Amsterdamu, idę na dworzec kolejowy. Stamtąd bardzo sprawnie docieram na lotnisko. Kupuję kawę i croissanta (no w końcu to europejskie śniadanie) i poduszkę, bo wiem, że zapomniałam spakować mojej do bagażu. Niestety nie ma normalnych, albo prawie normalnych, tylko jakieś takie kosmiczne, ale... lepszy rydz niż nic...
Pomimo bardzo silnego wiatru, wylot jest o czasie, bez żadnych opóźnień. Mam miejsce koło muzułmańskiej rodziny z małym dzieckiem, więc na trzech miejscach jest nas czwórka. Na szczęście w samolocie są wolne miejsca, więc jak tylko osiągamy wysokość przelotową, przypuszczam atak na pusty rząd i go zajmuję. Nikt się nie dosiada. No i mam komforcik. Na tyle duży, że słodko zasypiam.
Budzę się za jakiś czas - w zasadzie w idealnym momencie - własnie wlatujemy nad Afrykę i fajnie widać to przez okno. Jeszcze chwila i będziemy w Casablance.
Po lądowaniu pora na formalności. Stoję w chyba najwolniej idącej kolejce odprawy paszportowej na świecie. Gdy obsługiwany jest jeden delikwent, w innych okienkach - co najmniej trójka. Ale w sumie mi się nigdzie nie spieszy, więc wyluzowuję.
Kolejny lot mam za parę godzin, więc idę się odprawić. Na lotnisku nie bardzo jest co robić, a na zwiedzanie mam za mało czasu, więc stwierdzam, że znajdę właściwa bramkę i tam poczekam. Zresztą, czwórka chłopaków, którzy też lecą (a nie jadą) też muszą się tu jakoś pojawić, bo ostatni odcinek pokonujemy tym samym samolotem. Problem w tym, że nie mogę znaleźć wejścia do bramek na loty krajowe. Informacja niewłaściwie mnie kieruje, potem ktoś jeszcze w inne miejsce, aż w końcu, jak na bystrzacha przystało, sama odnajduję właściwą drogę. Kontrola bezpieczeństwa to jakaś farsa - nikt się nie spieszy, żeby mnie sprawdzić; potem okazuje się, że nie trzeba ściągać paska, butów, ani wyciągać nic z bagażu podręcznego...
Siadam w poczekalni, podłączam część elektroniki do ładowania, bo jest do tego stanowisko (!) i coś tam zaczynam notować na moim transformersie. W pewnym momencie podchodzi do mnie ktoś i przedstawia się jako Piotr. No to się poznaliśmy. Podobno reszta chłopaków też już jest na lotnisku. To prawda, po paru chwilach zjawiają się Hubert, Piotrek i Andrzej. No to jesteśmy w komplecie. Teraz oczekiwanie na lot mija jakby szybciej i sympatyczniej.
W końcu samolot jest gotowy, żeby nas przyjąć na pokład.
Okazuje się, że mamy miejsca w kolejnych rzędach, po skosie (z wyjątkiem Piotra, który gdzieś siedzi z przodu). Hubert, Piotrek i Andrzej koło siebie, a ja wciśnięta między dwóch rosłych lokalesów. Trochę się z tego naśmiewam, lokalesi chyba rozumieją o co chodzi i proponują, żebym się zamieniła z ich kolegą z foteli obok. W efekcie, ja siedzę wygodnie za "naszymi" a lokalesi ściśnięci ze sobą, ale też zadowoleni z zamiany.
Lecimy. Niestety nie bezpośrednio. Zatrzymujemy się w Agadirze, na dłużej niż bym chciała. Ponieważ samolot to nie pociąg, podczas postoju korzystam z toalety. Gdy wracam na miejsce, przez okno widzę, że coś nam pociekło z samolotu. Czy ma to jakiś związek? Oczywiście zaczyna się seria żartów na ten temat.
W Dakhla lądujemy już po zmroku. Utykamy w kolejce - policjant w okienku dokładnie wypytuje każdego z nas co my tu robimy, dlaczego, jakie są nasze zawody. A to tylko dlatego, że Piotr, który był w tej kolejce pierwszy coś tam nagadał i teraz inni byli weryfikowani. Piotrusz, który stanął w kolejce do drugiego okienka załatwił sprawę w 20 sekund, bez pytań...
Wychodzimy do hali przylotów i... nic... nie ma czerwonego dywanu, kwiatów, ani dzieci sypiących kwiaty i recytujących wierszyki. Gdzie jest Neno? Pewnie wcale tu nie przyjechał. Wziął kasę za transport, wziął motocykle i tyle go widzieliśmy. Afryki nam się zachciało... Oczywiście to tylko żarty. Przed wejściem widzimy busa na polskich numerach. Pukamy w szybkę, w środku pojawia się zaspana twarz. Neno korzystał z chwili odpoczynku, bo przyjechali z Krzysiem dosłownie parę chwil wcześniej.
Zanim pojedziemy na kemping, robimy zakupy w mieście. W jednym sklepie robimy samoobsługę - wchodzę za kontuar i ściągam z półek co na potrzebne. W sklepiku obok robimy kolejne zakupy - świeże jajka (bo "na zapleczu" jest kurnik ) oliwki, cebulę, pomidory, paprykę, cebulę... i pomarańcze... przepyszne...
Dojeżdżamy na kemping. Są! Nasze motocykle, I Krzyś Wypak, rozstawienie namiotów, i można zając się rzeczami ważnymi. Przygotowujemy kolację - furorę robi chleb ze smalcem no i mikstura z rotopaxowych kanistrów Ja jej nie piję, bo od samego zapachu mną trzepie. Integrujemy się, poznajemy, opowiadamy niestworzone historie. W końcu przychodzi właściciel kempingu i prosi, żebyśmy byli trochę ciszej, bo w kamperze obok mieszkają "starzy dziwni ludzie" po czym zapala jakiś "staf" i po kilku machach odchodzi życząc nam dobrej nocy. Ja też składam się szybko spać, chłopaki walczą dzielnie dalej. Jutro nigdzie nie ruszymy...
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Dzień 2 - Przymusowo uziemieni
11 stycznia 2015 - niedziela
Nigdzie nam się dziś nie spieszy, więc "wstajemy jak się obudzimy". Jednym przychodzi to trochę łatwiej niż innym Niestety na wstępie robi nam się jeden dzień poślizgu, bo... papierologia... Neno wjechał do Maroka Samochodem, więc, zęby teraz z niego wyjechać, musi mieć papierek z urzędu celnego, że samochód tymczasowo zostaje na parkingu i że Neno po niego wróci. A urząd będzie otwarty w poniedziałek. Proste.
Może w sumie dobrze, że dzisiaj nic nie trzeba... jest czas na ochłonięcie po ostatnich przygodach - a tych było kilka. Na przykład Andrzej w drodze do Afryki, już na pierwszym locie z Warszawy do Wrocławia zgubił portfel. Dobrze, że ma przy sobie paszport i międzynarodowe prawi jazdy, ale cała reszta - dzięki uczciwemu znalazcy - trafiła do domu. Ale, że to człowiek zaradny, to dzisiaj ma przy sobie 300 euro nadprogramowe. Ale jak to się stało? Wczoraj impreza się trochę rozkręciła i razem z Piotrem skołowali taksówkę i pojechali "w miasto". Niestety zbyt długo zajęło im dogadanie się z taksówkarzem, skąd ich wziął (żeby potem mogli wrócić ) i wszystkie "lokale na mieście" okazały się już zamknięte. Wrócili na kemping i dzisiaj okazało się, że jeden ma nadprogramowe 300 euro, a drugi zgubił portfel... Hipotez było wiele, bo jeszcze była podobno jakaś kąpiel w oceanie i tam ów portfel mógł zaginąć... Na szczęście wszystko się rozwiązało - portfel Piotra znalazł się u niego w namiocie, pod materacem, uszczuplony o 300 euro, które wcześniej dał Andrzejowi. Ech
No i trzeba trochę posprzątać po ostatniej imprezie. Resztkę płynów rozweselających trzeba przelać do mniejszych butelek, żeby zoptymalizować przestrzeń...
Ja zaczynam dzień od prysznica. Oczywiście nie ma lekko, bo muszę poczekać na podłączenie nowej butli z gazem, zęby ogrzać wodę, ale po jakiejś godzince znowu czuję się czysta i pachnąca.
Mamy czas na drobny serwis motocykli. Ja wiem, że w Kostku mam za dużo oleju, więc muszę go odpalić, sprawdzić poziom i odciągnąć nadmiar. Gromadzę niezbędne przyrządy, biorę wydrukowaną instrukcję obsługi, organizuję sobie miejsce warsztatowe, włączam zapłon, wciskam starter, rozrusznik kręci, a moto nie zapala. Co jest? Jeszcze raz. No wszystko jest OK, a nie Jest. Przecież parę dni temu odpalał jak złoto. Zachodzę w głowę co i jak. Nie słychać w ogóle pompy. Niedobrze. Sprawdzam bezpieczniki. Są OK. Kolejna próba... nic. Lekko się wkurzam, bo nie lubię jak coś mi nie działa bez wyraźnego powodu. W końcu olśniewa mnie... Nie widzę żeby na tablicy świeciła się na zielono kontrolka luzu... czyli... nie był do końca wrzucony... Wrzucam, odpalam, działa. Pięknie. Dziękuję. Oklaski. Ale czemu rozrusznik kręcił skoro moto było na biegu? Hmmm. No nie wiem, nie znam się. Dobrze, że to była pierdoła, bo już bałam się, że zakończę wyjazd zanim go zacznę.
Grzeję silnik, sprawdzam poziom oleju, odsysam jego nadmiar. To czynność serwisowa na miare moich możliwości. Teraz czas na naklejki mocy. Kostek wygląda jak choinka, ale jest nieźle Zadowolona z efektu, składam narzędzia i moge zająć się kolejną rzeczą - pakowaniem. Nie do końca jestem zadowolona z mocowania rogala do Kostka. X-challenge jest motocyklem, który z tyłu jest dość "pusty" i nie ma o co zaczepić troków bagażu. Próby przedwyjazdowe pozostawiały trochę do życzenia, bo sprawiały, że rogal był dość blisko łydki i stopy, co mogło okazać się dość niewygodne, a nawet niebezpieczne przy upadkach.
Doktoryzowanie się z pakowania przerywa propozycja wyjazdu na pojeżdżawkę na plażę. No to dobra, pakowaniem zajmę się później. Żeby nie tracić czasu, ja się ubieram w ciuchy moto, a Krzyś jedzie mi zatankować motocykl.
Po chwili jedziemy już drogą, szukając dogodnego zjazdu na plażę. Kilometry uciekają, a zjazdu jak nie było tak nie ma. W końcu gdzieś odbojamy z drogi. Na plażę da się zjechać, ale łatwe to nie będzie. A jak zjedziemy, to wyjazd tym miejscem może być utrudniony. Mimo wszystko próbujemy.
W końcu przychodzi moja kolej. Nie glebię Jest dobrze. A jazda po piachu sprawia mi duuuużo radości. Zaczynam ostrożnie i spokojnie, zawracam robiąc duże łuki. Po chwili bawię się już w operowanie w skręcie gazem, i drobne power-slidy. Ja wiem, że to namiastka tego co można na tym sprzęcie robić, ale z moim brakiem doświadczenia w jeździe po piachu i tak jestem dumna z siebie
Zauważam, że trochę kiepsko wchodzą biegi - trzeba będzie przeregulować linkę sprzęgła. Jest świeżo założona i pierwotnie regulowana w niskich temperaturach i widocznie musi się ułożyć.
Pożyczam też na chwilę X-a Andrzejowi. I jest miłość od pierwszego wejrzenia
Z plaży postanawiamy wyjechać innym miejscem - i w końcu takie znajdujemy. Pech w tym, że Kostek całkiem zastrajkował w kwestii zmiany biegów i sporą część plaży muszę pokonać na jedynce, co mnie wcale nie bawi. Ale nie mam jak teraz zająć się tą linką.
Na asfalcie chwilowo wszystko zaczyna lepiej działać. jedziemy do miasta, coś zjeść. Znajdujemy knajpkę, gdzie oprócz jedzenia mają też WiFi. I piwo Ja zamawiam kalmary i sałatkę marokańską - świetny wybór. Ci, którzy zamówili hiszpańską tortillę, która okazała się średnio smacznym omletem byli trochę zawiedzeni
Zanim wrócimy na kemping, robimy jeszcze małe torunee po mieście. Kupuję podstawowe artykuły higieniczne tj chusteczki i papier toaletowy. Nigdzie nie ma niestety kremu do rąk... wiem, ze będę cierpieć z tego powodu... Może uda się kupić gdzieś indziej.
Na kempingu Neno poprawia mi linkę sprzęgła - krótki test wykazuje, że jest dużo lepiej, Mogę więc wrócić do koncepcji pakowania.
W końcu rezygnuję z rogala na rzecz drugiej torby. Też nie jest idealnie, bo ciężar jest teraz zamocowany wyżej, moto jest bardziej chybotliwe, ale nie mam raczej innej opcji. Trudno.
Wieczór nadchodzi dziwnie szybko. Są znowu pogaduchy, ale jakoś o 22:00 wszyscy już grzecznie śpią. Jutro pobudka o 6:00 rano. Mam nadzieję, że będzie ciepła woda pod prysznicem...
Przejechane: 67 km
11 stycznia 2015 - niedziela
Nigdzie nam się dziś nie spieszy, więc "wstajemy jak się obudzimy". Jednym przychodzi to trochę łatwiej niż innym Niestety na wstępie robi nam się jeden dzień poślizgu, bo... papierologia... Neno wjechał do Maroka Samochodem, więc, zęby teraz z niego wyjechać, musi mieć papierek z urzędu celnego, że samochód tymczasowo zostaje na parkingu i że Neno po niego wróci. A urząd będzie otwarty w poniedziałek. Proste.
Może w sumie dobrze, że dzisiaj nic nie trzeba... jest czas na ochłonięcie po ostatnich przygodach - a tych było kilka. Na przykład Andrzej w drodze do Afryki, już na pierwszym locie z Warszawy do Wrocławia zgubił portfel. Dobrze, że ma przy sobie paszport i międzynarodowe prawi jazdy, ale cała reszta - dzięki uczciwemu znalazcy - trafiła do domu. Ale, że to człowiek zaradny, to dzisiaj ma przy sobie 300 euro nadprogramowe. Ale jak to się stało? Wczoraj impreza się trochę rozkręciła i razem z Piotrem skołowali taksówkę i pojechali "w miasto". Niestety zbyt długo zajęło im dogadanie się z taksówkarzem, skąd ich wziął (żeby potem mogli wrócić ) i wszystkie "lokale na mieście" okazały się już zamknięte. Wrócili na kemping i dzisiaj okazało się, że jeden ma nadprogramowe 300 euro, a drugi zgubił portfel... Hipotez było wiele, bo jeszcze była podobno jakaś kąpiel w oceanie i tam ów portfel mógł zaginąć... Na szczęście wszystko się rozwiązało - portfel Piotra znalazł się u niego w namiocie, pod materacem, uszczuplony o 300 euro, które wcześniej dał Andrzejowi. Ech
No i trzeba trochę posprzątać po ostatniej imprezie. Resztkę płynów rozweselających trzeba przelać do mniejszych butelek, żeby zoptymalizować przestrzeń...
Ja zaczynam dzień od prysznica. Oczywiście nie ma lekko, bo muszę poczekać na podłączenie nowej butli z gazem, zęby ogrzać wodę, ale po jakiejś godzince znowu czuję się czysta i pachnąca.
Mamy czas na drobny serwis motocykli. Ja wiem, że w Kostku mam za dużo oleju, więc muszę go odpalić, sprawdzić poziom i odciągnąć nadmiar. Gromadzę niezbędne przyrządy, biorę wydrukowaną instrukcję obsługi, organizuję sobie miejsce warsztatowe, włączam zapłon, wciskam starter, rozrusznik kręci, a moto nie zapala. Co jest? Jeszcze raz. No wszystko jest OK, a nie Jest. Przecież parę dni temu odpalał jak złoto. Zachodzę w głowę co i jak. Nie słychać w ogóle pompy. Niedobrze. Sprawdzam bezpieczniki. Są OK. Kolejna próba... nic. Lekko się wkurzam, bo nie lubię jak coś mi nie działa bez wyraźnego powodu. W końcu olśniewa mnie... Nie widzę żeby na tablicy świeciła się na zielono kontrolka luzu... czyli... nie był do końca wrzucony... Wrzucam, odpalam, działa. Pięknie. Dziękuję. Oklaski. Ale czemu rozrusznik kręcił skoro moto było na biegu? Hmmm. No nie wiem, nie znam się. Dobrze, że to była pierdoła, bo już bałam się, że zakończę wyjazd zanim go zacznę.
Grzeję silnik, sprawdzam poziom oleju, odsysam jego nadmiar. To czynność serwisowa na miare moich możliwości. Teraz czas na naklejki mocy. Kostek wygląda jak choinka, ale jest nieźle Zadowolona z efektu, składam narzędzia i moge zająć się kolejną rzeczą - pakowaniem. Nie do końca jestem zadowolona z mocowania rogala do Kostka. X-challenge jest motocyklem, który z tyłu jest dość "pusty" i nie ma o co zaczepić troków bagażu. Próby przedwyjazdowe pozostawiały trochę do życzenia, bo sprawiały, że rogal był dość blisko łydki i stopy, co mogło okazać się dość niewygodne, a nawet niebezpieczne przy upadkach.
Doktoryzowanie się z pakowania przerywa propozycja wyjazdu na pojeżdżawkę na plażę. No to dobra, pakowaniem zajmę się później. Żeby nie tracić czasu, ja się ubieram w ciuchy moto, a Krzyś jedzie mi zatankować motocykl.
Po chwili jedziemy już drogą, szukając dogodnego zjazdu na plażę. Kilometry uciekają, a zjazdu jak nie było tak nie ma. W końcu gdzieś odbojamy z drogi. Na plażę da się zjechać, ale łatwe to nie będzie. A jak zjedziemy, to wyjazd tym miejscem może być utrudniony. Mimo wszystko próbujemy.
W końcu przychodzi moja kolej. Nie glebię Jest dobrze. A jazda po piachu sprawia mi duuuużo radości. Zaczynam ostrożnie i spokojnie, zawracam robiąc duże łuki. Po chwili bawię się już w operowanie w skręcie gazem, i drobne power-slidy. Ja wiem, że to namiastka tego co można na tym sprzęcie robić, ale z moim brakiem doświadczenia w jeździe po piachu i tak jestem dumna z siebie
Zauważam, że trochę kiepsko wchodzą biegi - trzeba będzie przeregulować linkę sprzęgła. Jest świeżo założona i pierwotnie regulowana w niskich temperaturach i widocznie musi się ułożyć.
Pożyczam też na chwilę X-a Andrzejowi. I jest miłość od pierwszego wejrzenia
Z plaży postanawiamy wyjechać innym miejscem - i w końcu takie znajdujemy. Pech w tym, że Kostek całkiem zastrajkował w kwestii zmiany biegów i sporą część plaży muszę pokonać na jedynce, co mnie wcale nie bawi. Ale nie mam jak teraz zająć się tą linką.
Na asfalcie chwilowo wszystko zaczyna lepiej działać. jedziemy do miasta, coś zjeść. Znajdujemy knajpkę, gdzie oprócz jedzenia mają też WiFi. I piwo Ja zamawiam kalmary i sałatkę marokańską - świetny wybór. Ci, którzy zamówili hiszpańską tortillę, która okazała się średnio smacznym omletem byli trochę zawiedzeni
Zanim wrócimy na kemping, robimy jeszcze małe torunee po mieście. Kupuję podstawowe artykuły higieniczne tj chusteczki i papier toaletowy. Nigdzie nie ma niestety kremu do rąk... wiem, ze będę cierpieć z tego powodu... Może uda się kupić gdzieś indziej.
Na kempingu Neno poprawia mi linkę sprzęgła - krótki test wykazuje, że jest dużo lepiej, Mogę więc wrócić do koncepcji pakowania.
W końcu rezygnuję z rogala na rzecz drugiej torby. Też nie jest idealnie, bo ciężar jest teraz zamocowany wyżej, moto jest bardziej chybotliwe, ale nie mam raczej innej opcji. Trudno.
Wieczór nadchodzi dziwnie szybko. Są znowu pogaduchy, ale jakoś o 22:00 wszyscy już grzecznie śpią. Jutro pobudka o 6:00 rano. Mam nadzieję, że będzie ciepła woda pod prysznicem...
Przejechane: 67 km
Ostatnio zmieniony 23.02.2015, 00:07 przez Doodek, łącznie zmieniany 1 raz.
- Remi
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1073
- Rejestracja: 19.09.2008, 17:46
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Bartoszyce
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Podziwiam Cię że wybrałaś się w podróż bez próbnego pakowania. A ja się stresuję tym że teraz pojadę z kuframi bez zrobienia stu kilometrów testowych...
- jacoo
- szorujący kolanami
- Posty: 1891
- Rejestracja: 16.09.2009, 18:11
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: Kraków/Zakopane
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Fajnie Róda.
a miałaś ze sobą grabki i wiaderko???
a miałaś ze sobą grabki i wiaderko???
rystakpa.
Jazda na motocyklu jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką można robić w ubraniu.
xl600v -->DL650-->XT660Z-->
Obecnie: XL700 VA
Jazda na motocyklu jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką można robić w ubraniu.
xl600v -->DL650-->XT660Z-->
Obecnie: XL700 VA
- herni74
- pałujący w lesie
- Posty: 1429
- Rejestracja: 19.08.2008, 20:11
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Stalowa Wola/Mielec
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
A co Remi będziesz będziesz miał w tych kufrach??
Ducati Multistrada ,Cagiva Elefant 750,TA650, Cagiva GranCanyon 900
http://www.facebook.com/pages/Project-P ... 6340945760
https://www.facebook.com/himalaje2018/
https://www.facebook.com/PAKVENTURE2020/
http://www.facebook.com/pages/Project-P ... 6340945760
https://www.facebook.com/himalaje2018/
https://www.facebook.com/PAKVENTURE2020/
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Przecież jest wyraźnie napisane, że były próby przedwyjazdowe, ale szukałam lepszego rozwiania...Remi pisze:Podziwiam Cię że wybrałaś się w podróż bez próbnego pakowania. A ja się stresuję tym że teraz pojadę z kuframi bez zrobienia stu kilometrów testowych...
Uprasza się o czytanie ze zrozumieniem
Nawet pierwsze zdjęcie w tym wątku pokazuje Kostka z zapakowanym bagażem, jeszcze w garażu w Polsce....
Ostatnio zmieniony 18.02.2015, 21:52 przez Doodek, łącznie zmieniany 1 raz.
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
nie miałam bóóóójacoo pisze:Fajnie Róda.
a miałaś ze sobą grabki i wiaderko???
- Remi
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1073
- Rejestracja: 19.09.2008, 17:46
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Bartoszyce
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
To co to były za próby skoro na miejscu nie wiedziałaś jak rogala upiąć? Czytam relacje ze zrozumieniem od momentu kiedy wsiadasz na motocykl a Dakhli. Wcześniejsze wydarzenia tylko przeglądałem.Doodek pisze:Przecież jest wyraźnie napisane, że były próby przedwyjazdowe, ale szukałam lepszego rozwiania...Remi pisze:Podziwiam Cię że wybrałaś się w podróż bez próbnego pakowania. A ja się stresuję tym że teraz pojadę z kuframi bez zrobienia stu kilometrów testowych...
Uprasza się o czytanie ze zrozumieniem
Nawet pierwsze zdjęcie w tym wątku pokazuje Kostka z zapakowanym bagażem, jeszcze w garażu w Polsce....
a to już pytanie nie na tematherni74 pisze:A co Remi będziesz będziesz miał w tych kufrach??
postaram się mieć tam jak najmniej. Mam tendencje do pakowania się na wyrost i tym razem przygotuję rzeczy a potem połowę z nich odłożę
Ostatnio zmieniony 18.02.2015, 22:20 przez Remi, łącznie zmieniany 1 raz.
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Wiedziałam jak upiąć, tylko że to było nieoptymalne.Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Nie jestem tak głupia, żeby w ciemno pojechać bez wstępnego sprawdzenia.Remi pisze:To co to były za próby skoro na miejscu nie wiedziałaś jak rogala upiąć? Czytam relacje ze zrozumieniem od momentu kiedy wsiadasz na motocykl a Dakhli. Wcześniejsze wydarzenia tylko przeglądałem.Doodek pisze:Przecież jest wyraźnie napisane, że były próby przedwyjazdowe, ale szukałam lepszego rozwiania...Remi pisze:Podziwiam Cię że wybrałaś się w podróż bez próbnego pakowania. A ja się stresuję tym że teraz pojadę z kuframi bez zrobienia stu kilometrów testowych...
Uprasza się o czytanie ze zrozumieniem
Nawet pierwsze zdjęcie w tym wątku pokazuje Kostka z zapakowanym bagażem, jeszcze w garażu w Polsce....
Ech... ale ok, widzę, że chyba nie wiem lepiej niż ty jaka była historia mocowania mojego bagażu do mojego motocykla...
- Remi
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1073
- Rejestracja: 19.09.2008, 17:46
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Bartoszyce
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Niemożliwe! Kobieta zawsze wie lepiej! Chcialem tylko podkreślic to, że ja zanim bym się wybrał to milion razy bym sprawdził czy tak będzie ok. Podziwiam Cię za ogół i nie było w tym żadnego szyderstwa
- Neno
- młody podróżnik
- Posty: 2484
- Rejestracja: 15.03.2010, 18:37
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Zambrów
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Znając Marka dość/bardzo dobrze mogę tylko potwierdzić, że nie było w tych słowach nic z powyższego.Remi pisze:Podziwiam Cię za ogół i nie było w tym żadnego szyderstwa
Spinaj poślady i pisz dalej... moja mała...
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Lepiej żebym pośladów nie spinała... to może boleć
- miroslaw123
- oktany w żyłach
- Posty: 3622
- Rejestracja: 14.06.2009, 13:28
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Kraków
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie
Mirek luzzzz... przecież wczoraj napisałam coś
Następny odcinek najwcześniej w niedzielę
Następny odcinek najwcześniej w niedzielę
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości