Czeski film
: 29.06.2014, 10:57
Tytułem wstępu: jako, że planuję częściej odwiedzać naszych południowych sąsiadów i to nie tylko w poszukiwaniu piwa i smażonego sera, pozwolę sobie na stworzenie zbiorczego tematu na opisy tych wypadów. Na początek wspomnienie dojazdu na wiosenny Rogacz.
Zeszłoroczny wypad na Rogacz na tyle pozytywnie zapadł w pamięć, że widząc zapowiedź tegorocznej edycji nie mogłem się nie zapisać. Od zapisu do samego wyjazdu minęło wystarczająco dużo czasu, by powstała koncepcja dojazdu i powrotu okrężnymi drogami (no bo kto to widział by jechać najkrótszą trasą lub, o zgrozo!, autostradą). Chociaż wbrew własnym zasadom właśnie od autostrady, a dokładnie Autostradowej Obwodnicy Wrocławia zacząłem swój wypad. Z niej zjechałem na drogę krajową nr 8, a z niej na drogi niższej kategorii odśnieżania, czyli takie jakie najbardziej lubię. Niestety niższa kategoria nie gwarantowała spokoju, o czym w dość bolesny sposób przekonali się kierowcy dwóch rozbitych aut, które miałem nieprzyjemność mijać nieopodal Strzelina. Na szczęście była to pierwsza i ostatnia taka niespodzianka.
Czeska strona przywitała mnie ładnymi serpentynami, niestety częściowo spowitymi mgłą. Po ich drugiej stronie pojawiło się miasteczko Loucna nad Desnou w którym moją uwagę przykuł nietypowy lotnik
i stojąca nieopodal rzeźba.
O ile tamtejszy zamek nie był szczególnie interesujący, to już ten w miejscowości Velke Losiny zasługiwał na dłuższy postój.
Spacer wzdłuż jego murów pozwolił odkryć dość nietypową figurę.
Następnym punktem na trasie miał być Sumperk, ale ostatecznie skończyło się na Stemberku i tamtejszym zamku.
Głównym punktem był jednak Olomouc. Tutaj pierwszym problemem, po wjeździe do centrum, było znalezienie bezpłatnego parkingu. Ostatecznie padło na teren przy restauracji Podkova, z której to menu postanowiłem niezwłocznie się zapoznać. I tak oto po raz kolejny okazało się, że kuchnia czeska nie rozczarowuje. Pierwszym daniem była zupa czosnkowa z jajkiem i grzankami, a drugim filet z kurczaka z mozarellą i suszonymi pomidorami. Do pełni szczęścia brakowało tylko kufla piwa, ale niestety podróżowanie motocyklem ma swoje prawa (a w tej kwestii nie uznaję półśrodków).
Po pysznym obiedzie można było na spokojnie pójść na spacer. Na dzień dobry oczom mym ukazało się zbiorowe malowanie na parkanie,
doskonale widoczne ze stopni Kościoła Marii Panny Śnieżnej.
Niestety zwiedzanie sąsiedniego Kościoła Św. Maurycego okazało się niemożliwe, z uwagi na trwającą właśnie mszę. Za to Rynek można było zwiedzać do woli.
I właśnie tam wpadł mi w oko dość nietypowy plakat.
A kawałek dalej jeszcze bardziej nietypowa (jak na polskie standardy) dekoracja apteki.
Niestety miłe zwiedzanie dość brutalnie przerwał deszcz. Nie pozostało nic innego jak wrócić pod restaurację i założywszy na siebie ciuchy przeciwdeszczowe ruszyć w stronę Cieszyna. W momencie postoju na tankowanie było już praktycznie sucho, ale kolor nieba nie zachęcał do pozbycia się dodatkowej warstwy odzieży. Nie były to obawy bezpodstawne, zważywszy oberwanie chmury jakie zaczęło się na odcinku Frydek-Mistek - Tesin. Co gorsza ten fragment drogi ekspresowej nie zapewniał nawet wiaduktu by pod nim przeczekać deszcz. Nie pozostało zatem nic innego jak zwolnić i mieć nadzieję na bezpieczny dojazd do najbliższego miasta. Na szczęście obyło się bez przygód i na stację benzynową w Tesinie trafiłem cały i zdrowy i nawet nieprzesadnie mokry.
Sączenie kawy i podziwianie burzy było miłym zajęciem, ale niestety ta pierwsza skończyła się znacznie szybciej od tej drugiej. Nie chcąc czekać do zachodu słońca zapiąłem się szczelnie i ruszyłem na polską stronę, gdzie pierwszym widokiem były rozkopane drogi. Deszcz na szczęście słabł z każdą minutą, ale i tak dojazd do Rogacza przywitał mnie błotnistą drogą i szeroką kałużą na trawniku przed schroniskiem. Czyli wszystko było jak ostatnio.
Zeszłoroczny wypad na Rogacz na tyle pozytywnie zapadł w pamięć, że widząc zapowiedź tegorocznej edycji nie mogłem się nie zapisać. Od zapisu do samego wyjazdu minęło wystarczająco dużo czasu, by powstała koncepcja dojazdu i powrotu okrężnymi drogami (no bo kto to widział by jechać najkrótszą trasą lub, o zgrozo!, autostradą). Chociaż wbrew własnym zasadom właśnie od autostrady, a dokładnie Autostradowej Obwodnicy Wrocławia zacząłem swój wypad. Z niej zjechałem na drogę krajową nr 8, a z niej na drogi niższej kategorii odśnieżania, czyli takie jakie najbardziej lubię. Niestety niższa kategoria nie gwarantowała spokoju, o czym w dość bolesny sposób przekonali się kierowcy dwóch rozbitych aut, które miałem nieprzyjemność mijać nieopodal Strzelina. Na szczęście była to pierwsza i ostatnia taka niespodzianka.
Czeska strona przywitała mnie ładnymi serpentynami, niestety częściowo spowitymi mgłą. Po ich drugiej stronie pojawiło się miasteczko Loucna nad Desnou w którym moją uwagę przykuł nietypowy lotnik
i stojąca nieopodal rzeźba.
O ile tamtejszy zamek nie był szczególnie interesujący, to już ten w miejscowości Velke Losiny zasługiwał na dłuższy postój.
Spacer wzdłuż jego murów pozwolił odkryć dość nietypową figurę.
Następnym punktem na trasie miał być Sumperk, ale ostatecznie skończyło się na Stemberku i tamtejszym zamku.
Głównym punktem był jednak Olomouc. Tutaj pierwszym problemem, po wjeździe do centrum, było znalezienie bezpłatnego parkingu. Ostatecznie padło na teren przy restauracji Podkova, z której to menu postanowiłem niezwłocznie się zapoznać. I tak oto po raz kolejny okazało się, że kuchnia czeska nie rozczarowuje. Pierwszym daniem była zupa czosnkowa z jajkiem i grzankami, a drugim filet z kurczaka z mozarellą i suszonymi pomidorami. Do pełni szczęścia brakowało tylko kufla piwa, ale niestety podróżowanie motocyklem ma swoje prawa (a w tej kwestii nie uznaję półśrodków).
Po pysznym obiedzie można było na spokojnie pójść na spacer. Na dzień dobry oczom mym ukazało się zbiorowe malowanie na parkanie,
doskonale widoczne ze stopni Kościoła Marii Panny Śnieżnej.
Niestety zwiedzanie sąsiedniego Kościoła Św. Maurycego okazało się niemożliwe, z uwagi na trwającą właśnie mszę. Za to Rynek można było zwiedzać do woli.
I właśnie tam wpadł mi w oko dość nietypowy plakat.
A kawałek dalej jeszcze bardziej nietypowa (jak na polskie standardy) dekoracja apteki.
Niestety miłe zwiedzanie dość brutalnie przerwał deszcz. Nie pozostało nic innego jak wrócić pod restaurację i założywszy na siebie ciuchy przeciwdeszczowe ruszyć w stronę Cieszyna. W momencie postoju na tankowanie było już praktycznie sucho, ale kolor nieba nie zachęcał do pozbycia się dodatkowej warstwy odzieży. Nie były to obawy bezpodstawne, zważywszy oberwanie chmury jakie zaczęło się na odcinku Frydek-Mistek - Tesin. Co gorsza ten fragment drogi ekspresowej nie zapewniał nawet wiaduktu by pod nim przeczekać deszcz. Nie pozostało zatem nic innego jak zwolnić i mieć nadzieję na bezpieczny dojazd do najbliższego miasta. Na szczęście obyło się bez przygód i na stację benzynową w Tesinie trafiłem cały i zdrowy i nawet nieprzesadnie mokry.
Sączenie kawy i podziwianie burzy było miłym zajęciem, ale niestety ta pierwsza skończyła się znacznie szybciej od tej drugiej. Nie chcąc czekać do zachodu słońca zapiąłem się szczelnie i ruszyłem na polską stronę, gdzie pierwszym widokiem były rozkopane drogi. Deszcz na szczęście słabł z każdą minutą, ale i tak dojazd do Rogacza przywitał mnie błotnistą drogą i szeroką kałużą na trawniku przed schroniskiem. Czyli wszystko było jak ostatnio.