Falco, jeśli chodzi o powrót, to chciałbym nadal trzymać w napięciu
Dzień 4 02.07.2014, wtorek
Rano napotkaliśmy miejscowego gospodarza i okazało się, że śpimy w środku wsi. W dodatku prawie opuszczonej - zostało tam 7 zamieszkanych domów, reszta wyludniona. Trochę przykro, bo okolica była piękna - pagórki, bujna zieleń. Po raz kolejny byliśmy zaskoczeni bezinteresowną życzliwością.
Chwilę później dotarliśmy na granicę, oczywiście z duszą na ramieniu, bo tyle motocykli, przyczepka, wizy vs. osławiona biurokracja - to nie wróżyło powodzenia. Jak się okazało - niepotrzebnie. Mirmił był znacznie bardziej wyluzowany, bo wizytę na granicy zaczął od próby .. zakupu zegarka od pogranicznika uzbrojonego w AK-47. Przy pierwszej budce sprawnie zagadał i po chwili miał już zegarek strażnika w ręku. Fachowo negocjował cenę… A my szykowaliśmy się na aresztowanie. Obyło się bez strzelaniny, zegarek pozostał u właściciela, czyli żołnierz jednak miał odpowiednie poczucie humoru
Trochę kolejek, dużo papierków, i ta pobłażliwość w oczach oficera na widok nieznajomości cyrylicy i rosyjskich formalności .. ale wjechaliśmy. Po raz kolejny bez kontroli bagażnika. Nie wiem jak Mirmił to zrobił, ale najwyraźniej nieforemna sterta bagaży zniechęcała do ich ruszania
Poza naszymi emocjami nie było na tym przejściu nic szczególnego. Jakoś tak nieświadomie na Ukrainie czuliśmy się lepiej - bezpieczniej? bliżej domu? Trudno powiedzieć. W każdym razie trzeba było ruszać dalej.
Podczas początkowych kilometrów w Rosji ustawiłem po raz pierwszy w nawigacji docelową trasę do Bijska. Wyświetlacz pokazał ponad 4100 kilometrów. W 4 dni. O reeeetyyy… Zaczęło do nas docierać, na co się porwaliśmy.
Sama droga przez Rosję była równie nijaka, jak przejście graniczne. Początkowo było kilka bocznych dróg, nieco ładnych wiejskich zabudowań przytłoczonych sowiecką niedbałością i przeróżnymi dziwnymi przemysłowymi budowlami powoli ustąpiło miejsca nie kończącym się polom. Sam pas drogowy sięgał 150-200 metrów, dalej był pas drzew i po horyzont jedno-dwa pola zboża. Wszystko duże, jak w Rosji. I nuda. Tak minęła reszta dnia.
Kierowaliśmy się na Kursk. Sam Kursk jest sporym i nawet ładnym miastem. Większość kolejnych miast była podobna. Pomiędzy miastami była trasa federalna. 70% ruchu to ciężarówki, głównie stare kamazy, niestety drogi mocno dziurawe i wyboiste. Prędkość z przyczepką oscylowała od 60 kmh do max 90, ale na taki luksus rzadko można było sobie pozwolić. Większą część dnia wlekliśmy się za jednym czy drugim starym wymysłem rosyjskiej motoryzacji. Droga oczywiście jednopasmowa.
Jeden z lepszych momentów
Kursk
Tradycyjna wystawa sprzętu bojowego
Jakby ktoś narzekał na nasze budownictwo, to tak wygląda dużo przedmieść w Rosji europejskiej
Kolejny pomnik - są wszędzie i są bardzo zadbane.
A to chyba centrum miasta
Tam chyba nie ma złomowisk, wszystko idzie na pomniki.
To już chyba nie Kursk, ale to jedyne ładne miasto po drodze, więc wrzucam zdjęcia.
Jak w Europie. W sumie byliśmy w Europie
Ale wiele innych miejscowości o tym nie przypominało.
Przygotowania do akcji “higiena”
Nie wiem czemu kojarzy mi się to ze wszystkim, tylko nie czystością.
Po drodze zaliczyliśmy pierwszy rosyjski obiad. Nieco mało stylowo, bo restauracja była dość luksusowa i nawet z Wifi! Potem Wifi stało się wyprawowym żartem, i szukaliśmy go m.in. na stacjach w Mongolii. Niestety wraz z postępem drogi na wschód występowanie Wifi malało i biedny Mirmił musiał walczyć ze swoim uzależnieniem od Facebooka
Pod wieczór zdecydowaliśmy, że skoro minęło 4 dni, to jest świetny moment na kąpiel. I w zasadzie też ostatnia chwila przed epidemią
Niestety.. okolica była chwilowo nieco sucha, a po mijanych w ciągu dnia jeziorkach nie było śladu. Po dłuższych poszukiwaniach znaleźliśmy duży staw przy samej drodze. Woda była niepokojąco zielona, ale czego się nie robi dla higieny. Nie było lekko, ale skoro kąpały się tam kaczki ..
Dużo później wieczorem, już w ciemnościach, skręciliśmy gdzieś w pole, w boczną asfaltową drogę. Udało się znaleźć zagłębienie terenu, a w nim jeziorko, tym razem czyste i normalne. Nawigacja robiła świetną robotę (iGo). Standardowo - komary, namioty, gotowanie (w kulturalnych warunkach, tj. przy stoliku, na krzesełkach - takie luksusy to tylko jadąc autem!).
Po całym dniu tym razem (po raz pierwszy) przyczepka była bez zarzutu!
Nocleg - gdzieś w Rosji. Dzienna trasa - ponad 800 km.
Taki widok powitał nas rano. I po kiego grzyba było się kąpać w bajorze?
CDN.