Dalszy ciąg - skrócona wersja powrotu.
W poniedziałek rano z balkonu powitał nas pożegnalny widok Kaukazu. Trasa nieco zawija na południe i dlatego mogliśmy jeszcze raz zobaczyć góry. Po raz kolejny zdjęcie nie oddaje wrażenia, słabo zarysowane szczyty ciągnęły się hen, hen.
Standardowo, pakowanie, i bez śniadania w drogę. Tak wyglądał nasz parking. Zdecydowanie pomyliliśmy miejsca .. gdzie tu z Trampkami.
Właściciel tego Lexusa obok pewnie nie spał w nocy, mając kilkaset kilo niesamowicie brudnego japońskiego żelastwa obok swojego cacka
Poranne pakowanie w pełni. Noszenie naszych ohydnie brudnych bagaży przez idealnie lśniący hol hotelowy miało swój perwersyjny urok.
Wyjazd w świetle dnia był o niebo łatwiejszy, po raz kolejny olbrzymie dzięki za nawigację Madrafi
Free Navigator rządzi w tych rejonach. Co prawda mapę Rosji miałem też na IGO, ale darmowe mapy były dokładniejsze. Dopiero koło Ukrainy warto było przesiąść się na mapy IGO. AutoMapy nawet nie dotknąłem.
Po powrocie na trasę federalną zaczęła się nuda, gigantyczna nuda. Droga szła prosto, zazwyczaj miała dwa pasy, od czasu do czasu remont, no i pola po horyzont. Ruch niewielki, mnóstwo policji, co granicę kraju obowiązkowa kontrola. Ilość patroli zanikała w miarę zbliżania się do Europy
Niemniej każdy patrol drogówki miał przy sobie gotowe do strzału pistolety maszynowe. No i po drodze minęliśmy czołg z obsadą jadący sobie zwolna drogą. Zostawiało to mieszane odczucia, no ale trudno. Żadnych problemów, policja jak zaczarowana udawała, że nas nie widzi, toteż spokojnie uczyłem się cyrylicy z tablic drogowych.
W pewnym momencie na horyzoncie zamigało nam kilka motocykli w szyku. Fatamorgana, czy jak? Dodając ostro gazu jakoś ich dogoniłem, Afryki z polskimi numerami. Woow! Nie pamiętam już dlaczego, ale nie udało nam się spotkać, chyba zjechaliśmy na tankowanie, oni polecieli dalej. Mieliśmy się niedługo i tak spotkać, jak się okazało.
W pewnym momencie ja wyprzedzałem ciężarówkę, Ewelina była nieco z tyłu. Kątem oka dostrzegłem patrol policji, który ją zatrzymał, ja już nie miałem szans stanąć. Pięknie, ona bez pieniędzy, i co teraz? Zatrzymałem się sporo dalej, bo nie było dobrego miejsca, a Eweliny brak, zawrócić się nie da, bo to trasa szybkiego ruchu. W końcu wypatrzyłem na nawigacji sposób na nawrotkę, ale zajęło to kilka kilometrów. Jadąc w przeciwnym kierunku widziałem już, że ona powoli odjeżdża od patrolu, no więc gazu i do drugiej nawrotki. Tym razem panowie z lotniskami na głowie zatrzymali mnie. Pierwsze pytanie jakie padło, czy ja szukam Eweliny?
- "Da". No to dokumenty proszę ... I zabawa od nowa. Panowie spokojnie i dokładnie sprawdzili papiery (włącznie z deklaracją celną!) i puścili z uśmiechem wolno. To była nasza jedyna kontrola na całej wyprawie.
Ewelina czekała na mnie nieco dalej na poboczu.. w towarzystwie zagubionego składu afrykańskiego. Zatrzymali się, aby nam pomóc, dzięki czemu my zyskaliśmy jakże potrzebne towarzystwo. Była to ekipa prowadzona przez Bajrasza, wracali, tak jak my, z Gruzji. Od tamtej pory kilometry leciały jak szalone - byle do przodu. Trasa pokrywała nam się do połowy Ukrainy, więc idealnie.
Jak się okazało, dla Eweliny kontrola była znacznie prostsza niż dla mnie. Ponieważ nic nie rozumiała, to tylko spokojnie powtarzała swój autorski zwrot rosyjski "Nie pajemajet" i wyciągała kolejne papiery, aż się odczepili. Działa chyba na każdą drogówkę na świecie...
Jedna z niewielu wspólnych fotek.
Zmiana koła u Azji, na centralce w stylu rejli.
Dzięki szczęśliwemu przypadkowi ominął nas kolejny nocleg w dzielnicy sanatoriów czy innym wynalazku, nasi towarzysze bez problemu znaleźli przyjemny motel przy trasie. Przebieg dzienny blisko 600 km. Temperatury przekraczały 40 stopni, ale mimo to nie było tam tak gorąco, jak na początku podróży, w Rumunii.
Kolejnego dnia dotarliśmy już do granicy ukraińskiej, samo przekroczenie bez żadnych problemów, sporo papierków i jesteśmy. Jechaliśmy omijając Krym, bez promu. Skończyło się tanie paliwo ... ;(
Gdzieś na Ukrainie.
Wtorek.
Kolejnego dnia udało nam się trafić asfaltowy .. off-road. Nawet jak na Ukrainę było tam nierówno! Koleiny głębokości połowy przedniego koła w Trampku, gdzieniegdzie porozrywany asfalt jak po uderzeniu bomby i sporo przeładowanych ciężarówek, które najwyraźniej doprowadziły drogę do tego stanu. Droga była koszmarna, po wybraniu koleiny nie było szans na wyjechanie z niej, dopóki się nie skończyła. Tak jechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów, powodem była chęć ominięcia Doniecka. Na szczęście wszyscy przebrnęli, ale było dość ciężko. Niemniej udało się objechać Donieck, ruszyliśmy dalej. Gdzieś po drodze znaleźliśmy przyzwoity nocleg, w hotelu z basenem. Luksusy, ewidentnie byliśmy coraz bliżej domu. Niestety nawet nie pamiętam miejscowości.
Przebieg około 600 km.
Środa.
Tego dnia mieliśmy już ruszyć sami, Bajrasz z Azją mieli więcej czasu i kierowali się bardziej w stronę Bieszczad. Po analizie mapy, my ruszyliśmy na Kijów i dalej na zachód. Sam Kijów już tradycyjnie mijaliśmy bez zwiedzania, ale i tak zajął nam sporo czasu. Olbrzymie miasto. Szerokie, wielopasmowe drogi, mimo małych korków jechaliśmy i jechaliśmy. Na wylocie z miasta trafiliśmy na remont, co skutecznie nas zatrzymało, a przeciskanie się poboczem w upale nieźle dało nam w kość.
Trasa - nudna niemożliwie. Poza miastami prawie cały czas prosto, od czasu do czasu tankowanie i tak w koło . Tragedia! Przynajmniej pogoda była piękna. Z urozmaiceń: udało nam się pojechać kawałek bocznymi drogami (od razu lepiej) i prawie skończyło nam się paliwo na jedynym tego dnia odcinku autostrady.
Nie przyszło do głowy, że można zrobić 100 km autostrady bez stacji - otóż można. Jedyna stacja już pod koniec była po przeciwnej stronie.. a wedle śladów wszyscy zawracali tam przez środek, aby zatankować. Cóż, trzeba przestrzegać miejscowych zwyczajów, zatem zrobiliśmy to samo
Wieczorem byliśmy raptem z 200 km od polskiej granicy, przebieg tego dnia wyniósł prawie 700 km i był to rekord całej wyprawy. Wliczając tankowania, obiad itp zajęło to mnóstwo czasu. Jadąc z Trampkową prędkością trudno mi sobie wyobrazić zrobienie np. 1000 km bez paraliżu tyłka i pleców
W tej okolicy jest już dużo fajnych noclegów, przydrożne motele oferują niezły standard, ceny są normalne ( nie jest jakoś super tanio). W naszym motelu postawiliśmy sobie Trampki pod samym oknem, ale nic złego się nie działo. Następnego dnia mieliśmy już być w domu.
Czwartek.
Rano ruszyliśmy w stronę granicy, małe zakupy w ostatnim miasteczku, jeszcze tankowanie pod korek i jest - Polska. Na granicy duża kolejka, szło mega powoli, więc sprawdzonym kaukaskim zwyczajem wysłałem Ewelinę na negocjacje - nie chciałem żeby nas cofnęli, jak w Krościenku. Na szczęście tu celnicy byli znacznie milsi i zgarnęli nas poza kolejką. Po chwili byliśmy już w Polsce.. Ostatnie 100 km i dojechaliśmy do Eweliny, do Lubartowa. Po drodze zachmurzyło się na tyle, że zaczęło padać, ale uciekliśmy przed deszczem.
Przebieg coś ponad 300 km, całkowity około 7700 km.
KONIEC