Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
Komar
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 288
Rejestracja: 24.08.2008, 16:31
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: warszawa

Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: Komar »

Wyjazd motocyklowy na oklepany Nordkapp,
czyli jak zwiększyliśmy statystyki turystyczne Norwegii.


Pomysł wyjazdu na (prawie) najdalej wysunięty na północ obszar Europy był, jest i będzie najbardziej oklepanym i popularnym pomysłem na proste zdobycie europejskiego symbolu wypraw turystycznych (po Gibraltarze).
Mimo to chodził za mną już od czasu, gdy rozpoczynałem przygodę z turystyką motocyklową na poczciwej WSK 175 i MZ Trophy. Niestety w tamtym okresie doskwierający brak wystarczających funduszy oraz brak niezawodnego jednośladu skutecznie uniemożliwiały realizację planu. Brak czasu urlopowego (czyt. Niechętne dawanie urlopu pracownikom), chęć zobaczenia większej ilości (czyt. szybszej) Europy wymusiła zmianę motocykla. Również z biegiem czasu ilość ochotników podwoiła się, więc motywacja wzrosła.
Wreszcie, po kilku latach podróżowania w kierunkach południowych, wschodnich i zachodnich, zapadła definitywna decyzja ruszenia na północ. Natychmiast pojawiły się problemy związane z przedsięwzięciem. Przeszkody w podróży były różnorakie i można było je podzielić na pogodowe, finansowe, personalne oraz urlopowe.
O ile z pogodą nie było wyboru, to pozostałe fundamenty wyjazdu były dość istotne i zależne od nas. Szybko znaleźliśmy ciekawych towarzyszy podróży jeżdżących na Suzuki Burgman. Całą zimę zbieraliśmy informacje o niedostępnej północy, kompletowaliśmy ekwipunek i stale któreś z nas przynosiło kolejne rewelacje o wyczytanych lub zasłyszanych legendach na temat Skandynawii.
Zima i wiosna upłynęły na dozbrajaniu motocykla i skutera. Ciekawą rzeczą była ładowność jednośladów. Gdy Transalp zabierał na swe barki 126litrów bagażu, to Burgman 215l. Gdzie się to mieściło? Nie wiem, ale oboje byliśmy nienaturalnie mocno zapakowani. Tak dla przykładu: fabryczna nośność bagażnika centralnego w Transalpie wynosi 5kg a rzeczywisty udźwig wyniósł 18kg... O bocznych kufrach nie będę wspominał nawet.
Z zeszłorocznego ekwipunku wyrzuciliśmy maskę do nurkowania, letnie śpiwory, sandały, a dołożyliśmy kilka swetrów, kalesony, rękawice, ciepłe podpinki i inne ustrojstwa pomagające utrzymywać gospodarkę cieplną na przyzwoitym poziomie. Najważniejszym jednak wyposażeniem naszej wycieczki były sztormiaki. Nie dość, że zajmowały dużo miejsca, to jeszcze były ciężkie i nieporęczne. No cóż, ja osobiście nastawiłem się na trzytygodniową jazdę pod rynną spustową i byłem zdesperowany, aby „odbębnić” Nordkapp.
Reszta towarzystwa była bardziej optymistyczna. Robiliśmy zakłady, ile dni będziemy mieli słonecznych, a ile deszczowych i generalnie wypadało na korzyść tych mokrych. Opierając się na fachowej literaturze sprawozdawczej z innych eskapad motocyklowych w tamtym kierunku, wyposażyliśmy motocykle w nowe opony. Ja, pomimo że jestem wyjątkowo oszczędny, a momentami nawet skąpy, postanowiłem zaszaleć i kupić Metzeelery Turance EXP. Trochę nas postraszono skandynawskim asfaltem, który przybrał przez lata formę tarki, a te opony wydawały się mieć dużo mięsa bieżnikowego. Generalnie cała zabawa miała polegać na przetrwaniu wyjazdu na jednym komplecie opon. Dodatkowo, znając ceny za wymianę klocków hamulcowych czy zestawu napędowego w tamtych krajach, kupiliśmy nowe - tak na wszelki wypadek. Ostatnim elementem wyposażenia były obowiązkowo grzane manetki oraz podstawowe narzędzia.
Oczekiwany dzień wyjazdu okazał się słoneczny i niemiłosiernie gorący. Pościągaliśmy podpinki, ciepłe swetry i ruszyliśmy po towarzyszy jeżdżących na białym Kiblu. Upał i miejskie korki doprowadziły nas do wrzenia, zanim dojechaliśmy na miejsce spotkania. Tam przeżyłem chwile szoku. Koleżanka nagle oświadczyła, że z uwagi na jej bóle szyi nie jadą oboje, gdyż może się to skończyć jej śmiercią lub dożywotnim kalectwem. Naprawdę byłem przerażony. Zauważyłem nawet na jej szyi kołnierz wykonany z twardego styroduru (izolacja fundamentów), który miał za zadanie usztywniać drętwiejący kark. Po kilku ciężkich minutach dyskusji i wielu słowach współczucia, zdecydowała się jednak jechać.
Jako że jechał z nami lekarz, zaproponował on usunięcie kołnierza, który nienaturalnie usztywniał szyję. Ten drobiazg okazał się zbawienny i wszelkie bóle minęły, choć hipochondryczne narzekania i próby zwrócenia na siebie uwagi przewijały się przez całą podróż. Ja natomiast, będąc 3 tygodnie po operacji kręgosłupa, łyknąłem kilka tabletek przeciwbólowych i wyruszyliśmy o godz. 16 w kierunku Warszawy. Dzień pierwszy i trasa Kraków-Warszawa minęły bez szczególnych rewelacji. Dopiero odbicie na Mińsk Mazowiecki zaowocowało nowym i nieznanym krajobrazem- płaskie niziny. Osobiście nigdy nie byłem w tamtych rejonach, więc chłonąłem każdą nowość wizualną. Postój zaplanowaliśmy na stacji paliw. Duża i elegancka stacja, mająca ogromne zaplecze trawiaste i sanitarne, zachęcała do noclegu. Wybrałem się na pertraktacje do kas celem uzyskania pozwolenia na rozbicie dwóch namiotów. Obsługa była bardzo miła, jednak nie była pewna, czy kierowniczka tego przybytku zgodzi się na hotelowe usługi. Koniec końców doszliśmy do porozumienia zdaniem „róbta co chceta”. Przekonaliśmy się na wielu wyjazdach zagranicznych, że nocowanie na stacjach benzynowych jest bezpieczne, tanie oraz daje możliwość wykąpania się. Jeżdżąc do późna w nocy nie zawsze jest się w stanie znaleźć kemping czy hotel, a jadłodajnię dla silników- tak.
Rozbiliśmy szybko namioty, zapaliliśmy kadzidła przeciw komarowe i ruszyliśmy do sklepu po kilka (naście) piw celem dezynfekcji zakurzonego układu pokarmowego.
Kolejny dzień przywitał nas kacem, upałem, bezchmurnym niebem i dywanowym nalotem komarów.
Czym prędzej skierowaliśmy się w kierunku Augustowa, a później granicy polsko-litewskiej.
Obrazek
Przed samym wyjazdem z ojczyzny dokonaliśmy ostatnich uzupełnień prowiantu oraz kupiliśmy chleb w płynie na bazie ziemniaków. Jak wiadomo ceny żywności w Skandynawii porażają, a ceny alkoholi zabijają, dlatego, gdzie się tylko dało, wcisnęliśmy jedzenie i płyny do dezynfekcji.
Przejazd trasą Viae Baltica przez Litwę nie nastręczał problemów. Krajobraz przypominał sielankowe pejzaże z „Pana Tadeusza”, a spokojnie wijąca się droga usypiała. Dobrym środkiem pobudzającym były patrole litewskiej policji drogowej, które co rusz siedziały w krzakach i suszyły zagranicznych turystów. Sytuacja podobna jak na Słowacji tyle, że tutaj mają większą dziurę do załatania w budżecie.
Dopuszczalna prędkość 80km/h poza terenem zabudowanym wydawała się nam nie do zniesienia, dopóki nie wjechaliśmy kilkanaście dni później do Szwecji, gdzie limit ten obniżono do zabójczych 70. Na Łotwie zmianę stylu jazdy odczuliśmy od razu. Wyższe prędkości przelotowe i zauważalnie większa tolerancja policji polepszyły humory.

Obrazek
kemping w Rydze przy basenie- tanio, spokojnie i bez komarów. Do centrum było kilkanaście minut

Nocleg zaplanowaliśmy w Rydze, na kempingu w centrum stolicy, tak aby w niedzielę rano móc zwiedzić miasto i równocześnie zagłosować na Prezydenta RP. Jako ciekawostkę podam, że były różne opcje oddania głosu i ostre spięcia na tematy ideologiczne nawet już w samej ambasadzie. Ryga była pierwszym miejscem, w którym zauważyliśmy oznaki dnia polarnego. Stojąc w nocy w centrum miasta ujrzeliśmy północ jasną a południe całkowicie pogrążone w ciemnościach.

Obrazek

Nie powiem, abyśmy byli bardzo trzeźwi tej nocy, ale niektóre rzeczy jeszcze rejestrowaliśmy całkiem jasno. Winą za ten stan trzeba obarczyć nasze słabości do mocniejszych trunków oraz nowo spotkanych motocyklistów z Polski, którzy sprowadzili nas na drogę libacji alkoholowej wbrew ustawie o wychowaniu w trzeźwości.
Jak wspomniałem wyżej, niedzielę spędziliśmy na głosowaniu, zwiedzaniu, a następnie podróży do Tallina. Droga prowadziła wzdłuż Morza Bałtyckiego, gdzie co kilka kilometrów mijaliśmy plaże, kurorty i.. .pustki. Osobiście byłem mocno zdziwiony brakiem aktywności kierowców na drodze oraz brakiem samych wczasowiczów. Z nieba lał się żar, a samochody można było policzyć na palcach. Co jakiś czas robiliśmy postój na konsumpcję lodów, zimnych napojów czy zwiedzenia plaż. Niestety woda była przeraźliwie zimna więc nic z tego nie wynikło.

Obrazek

Sytuacja się nie poprawiła nawet w Tallinie, gdzie wsiedliśmy na prom do Helsinek. W pewnym momencie zacząłem podejrzewać Unię Europejską o wywołanie sztucznego kataklizmu biologicznego i wytrucie Estończyków.

CDN....

Obrazek
Wjazd na prom z naszymi znajomymi na półtonowym Burgmanie

Obrazek
Wypływanie z portu

Obrazek
Magazynownia promu. Motocykle przeróżnej maści czekały na wyjazd w pierwszej kolejności. Niestety turystyków i ścigaczów był brak.. Same Gejowozy
... wolność i przestrzeń niczym nieograniczona ...
TROJAN
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3276
Rejestracja: 28.10.2008, 23:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: KRAKóW

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: TROJAN »

Najbardziej mi się podobało....." Rozbiliśmy szybko namioty, zapaliliśmy kadzidła przeciw komarowe i ruszyliśmy do sklepu po kilka (naście) piw celem dezynfekcji zakurzonego układu pokarmowego" tzn że co Komar ...?
Spałeś pod gołym niebem... :haha:

dawaj dalej :lanie:

pozdrawiam :dupa:
Awatar użytkownika
radekbrt
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 17.09.2010, 16:36
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Złotów

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: radekbrt »

Też czekam na dalszy ciąg relacji gdyż ponieważ plan na przyszły rok to między innymi Nordcapp:)
Suzuki DL 650 AK7 V-Strom - od 11.2011 do ....
Honda XL600 Transalp - od 09.2010 do 10.2011
Suzuki GSF 600S Bandit - do 09.2010
hans
Czytacz
Czytacz
Posty: 7
Rejestracja: 19.09.2008, 12:14

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: hans »

Dawaj dalej.
Czekam niecierpliwie
Każdy dobry uczynek zostanie ukarany.
Przykładnie.
====================================
Chroń mnie Boże przed przyjaciółmi,
z wrogami poradzę sobie sam.
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3087
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: henry »

Bardzo przyjemnie czyta się Twoją historię...czekamy na cd. :thumbsup:
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
Awatar użytkownika
Komar
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 288
Rejestracja: 24.08.2008, 16:31
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: warszawa

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: Komar »

Przeprawa do Helsinek o 22.00 kosztowała 80E za motocykl. Można było taniej kupić bilet, jednak aby tego dokonać, trzeba byłoby zarezerwować przejazd w internecie dużo wcześniej. Dwie godziny rejsu zaowocowały drzemką w klimatyzowanej kabinie i rozmyślaniami, gdzie spędzić najbliższy nocleg. Prom był pełen fińskich motocyklistów- amatorów głównie jeżdżących na Harleyach i innych wydumkach czoperowych. Jako jedyni wyróżnialiśmy się z tłumu lanserów i łikendowych turystów.
Samo opuszczenie promu trochę się przeciągnęło, gdyż jeden z Harleyów nie był w stanie zapalić. Blokował rampę zjazdową, dopóki kilku kolegów nie zlitowało się i nie rozpoczęło dramatycznego pchania upadłego jednośladu celem zapalenia trupa. W końcu silnik zaskoczył... Wszyscy usłyszeliśmy ogłuszający ryk wydobywający się z rur kanalizacyjnych, które kiedyś nazywano tłumikami. Burza oklasków dla właściciela dała sygnał wymarszu. Z uwagi na późną porę skierowaliśmy się w kierunku północnym, aby autostradą wyjechać za miasto. Kilka kilometrów dalej zatrzymaliśmy się w centrum osiedla, na małej stacji benzynowej i nikogo nie pytając o zgodę, rozłożyliśmy namioty. Na usprawiedliwienie powiem, że stacja była zamknięta, my zmęczeni, a zegar wskazywał prawie północ choć nic to nie wskazywało.

Obrazek

Rano nikogo nie zdziwił widok turystów śpiących za zbiornikami z paliwem, więc spokojnie zwinęliśmy dobytek i ruszyliśmy w kierunku Lahti. Wtedy po raz pierwszy zetknęliśmy się ze skandynawską gościnnością i naocznie przekonaliśmy się, że nocowanie na dziko jest niezbywalnym prawem Skandynawów zapisanym w konstytucji. Jest to coś pięknego. Człowiek nie musi się w ogóle martwić o nocleg. Zatrzymuje się gdzie chce, stawia namiot i śpi. Z początku było to trochę dziwne i krępujące, jednak szybko przyzwyczailiśmy się do dobrego. Nie wspomnę o kwestii oszczędności pieniędzy...

szubko zwiedziliśmy Helsinki i dalej w drogę

Obrazek

Dopuszczalna prędkość na autostradzie w Finlandii to 120km/h. My, po głębszym zastanowieniu się, postanowiliśmy wdrożyć mordercze ograniczenie do 90. Nie dlatego, żebyśmy bali się prędkości, ale z powodu nawierzchni drogi. Struktura jezdni wyglądała tak, jakby ktoś rozsypał żwir na zastygający beton. Ten jeden wielki papier ścierny towarzyszył nam przez następne 2,5 tygodnia. Szum opon przejeżdżających aut słychać było tak głośno, że można było ogłuchnąć, o czym szczególnie dotkliwie przekonaliśmy się w pierwszym tunelu.

Obrazek

Taką upadlającą prędkością dotarliśmy do Lahti, gdzie postanowiliśmy zobaczyć skocznię narciarską, na której orzeł z Wisły skakał. Jakże zdziwił nas widok 50-metrowego, otwartego basenu na końcu lądowiska, które funkcjonuje latem pod skocznią! Jako że pogoda nas rozpieszczała, a pot lał się po plecach i ochraniaczach, postanowiliśmy wziąć orzeźwiającą kąpiel. Podczas naszej wizyty na basenie odbywała się tam również inna wizytacja - lokalnego, fińskiego rapera- muzyka pop, disco, trance, folk i bóg wie czego jeszcze. Dziesiątki rozwrzeszczanych nastolatek biegało tam i z powrotem po autografy, tańczyło w rytm puszczanej muzyki i pozowało do kamer lokalnej telewizji. Istny cyrk z małpami, tyle że nie mogliśmy znaleźć dyrektora. Po dwóch godzinach znudziło nas pływanie, więc wsiedliśmy na motocykle i skierowaliśmy się znowu na północ w kierunku Pojezierza Fińskiego.

Obrazek

Obrazek

Przed wyjazdem z Polski, patrząc na mapę Skandynawii, chciałem przede wszystkim zobaczyć gigantyczne pojezierze, które ma blisko 40tys jezior, setki tysięcy km kwadratowych lasów i miliony reniferów... Na mapie wyglądało to cudownie tajemniczo. Rzeczywistość okazała się trochę inna. Las był... setkami kilometrów- las, las i las.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Od czasu do czasu mijaliśmy za krzakami jeziora, nad które nie można zejść ani zjechać. Droga prowadziła non stop prosto, od czasu do czasu tylko wijąc się groblami. Pojezierze Fińskie wygląda tak, jakby ktoś zrobił w środku lasu gigantyczne kałuże bez możliwości zjechania do nich. Brzegi są szczelnie obrośnięte drzewami i nie ma możliwości rozbicia namiotu. Takie ilości jezior powodują, że nikt się nimi nie przejmuje i nie tworzy żadnych plaż czy ośrodków wypoczynkowych. Gdyby nie renifery, które się od czasu do czasu pojawiały się całymi stadami na drodze, to senność by nas zwyciężyła. Prosta droga, szum opon, niska prędkość przelotowa usypiały naszą czujność. Co 50-60km mijaliśmy wioskę lub miasteczko, kilka domów, supermarket czy stację benzynową. Tak na marginesie trzeba zaznaczyć, że stacji benzynowych jest bardzo dużo i nie trzeba brać żadnych karnistrów. Jeśli tylko motocykl jest w stanie przejechać ok. 300km na zbiorniku, to przy 230km można zacząć się rozglądać za paliwem.

Obrazek

Obrazek

Na noclegi zatrzymywaliśmy się na dużych, pustych zatoczkach, gdzie bardzo często były toalety z ciepłą wodą i niekiedy prysznice. Co ważniejsze, problem nocy nie istniał.. Ciemność straciła rację bytu już za Helsinkami. Wiadomo, że czasem ciężko zasypia się przy dziennym świetle, ale my z reguły byliśmy tak wymęczeni upałem i drogą, że zasypialiśmy od razu. Jednym problemem były codzienne walki z chordami komarów. Potrafiły one człowieka za nogi wyciągać z namiotu i kąsać. Wszyscy jak jeden mąż pryskaliśmy się odstraszaczami w spreju oraz paliliśmy kadzidła.

Obrazek

Po dwóch dniach jazdy dotarliśmy do Rovaniemi, gdzie urzęduje Święty Mikołaj. Dzień zepsuł nam pierwszy od tygodnia deszcz i dziesiątki autobusów ze skośnookimi ludźmi. Zewsząd rozlegały się z głośników kolędy, brzęczenie dzwonków i ryk reniferów. Kilka wielkich sklepów z mnóstwem prezentów ( czytaj: nikomu niepotrzebnych bibelotów i gadżetów) zachęcały do wydawania pieniędzy. Na koniec pozostało nam tylko zobaczyć dziadka z brodą. Całą naszą czwórkę odstraszyła wiadomość, że za zrobienie sobie zdjęcia na kolanach brodatego, trzeba zapłacić 25E, a my nawet nie mieliśmy pewności, czy osobnik ten ma prawdziwą brodę. Oczywiście nie ma jednego dyżurnego Mikołaja, ale kilku zatrudnionych na etacie.
Byliśmy, widzieliśmy, pojechaliśmy. Trzeba uczciwie przyznać: zakopiańskie Krupówki mają więcej klasy i klimatu.

Obrazek

Cały dzień padał deszcz. Była to oczekiwana zmiana po tygodniowym upale, więc jeszcze tak bardzo nas to nie denerwowało, choć pierwsze niesnaski zaczęły się między nami pojawiać. Pod koniec dnia byliśmy kompletnie przemoczeni, więc zafundowaliśmy sobie domek za 25E. Niestety ten nocleg spędziliśmy osobno, gdyż poróżniła nas cena; jedni chcieli spać w pierwszym lepszym napotkanym kempingu (droższym), a my jechać dalej (jak się później okazało 400m) do tańszego. Domek wyglądał bardzo przyjemnie i schludnie. Miał moskitierę (podartą) , łóżko i grzejnik. Gdy tylko mój plecaczek zobaczył kaloryfer, od razu rzucił się w jego kierunku i włączył na pełną moc.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie chwalę się, ale przeczytałem kilka relacji ostrzegających przed takim postępowaniem. Rano można się obudzić przegrzanym i ledwo żywym. Mając tego świadomość, zmniejszyłem siłę grzania i poszliśmy spać. Obudził nas smród palonej skóry. Całe pomieszczenie było zadymione, a z rękawiczek pozostały resztki nadgarstków. Widać nie tylko ludzka skóra nie lubi nadmiaru ciepła, a już na pewno nie rękawiczki pozostawione na całą noc na grzejniku. Przez swoją głupotę pozbyłem się ulubionych rękawic, które, jak się okazało, nie tak łatwo zdobyć, bo znalazłem identyczne dopiero kilka tygodni później i to z niemałym trudem.
Rano wstaliśmy i sprawdziliśmy prognozę pogody. Pogodynką była właścicielka kempingu. Mieliśmy dużo szczęścia, bo na tym terenie, pierwszy raz od miesiąca, miało wyjść słońce. Po ulewie nie zostało ani śladu, więc ruszyliśmy dziarsko w kierunku Norwegii. Pozostało nam do granicy 300km.
Krajobraz zaczął się wreszcie powoli zmieniać. Lasy ustępowały niskiej kosodrzewinie, a płaski teren zmieniał się w górzysty i skalisty. Jak na razie cała wyprawa układała się dość pomyślnie i ciekawie. Niestety sielankę przerwała nam usterka Burgmana. Skuter zjadł swoje nowe, przednie klocki hamulcowe tuż przed granicą norweską. Nigdzie nie można było w takiej dziczy kupić hamulców, więc ruszyliśmy ostrożniej dalej. Jak się później okazało biały kibel wrócił do Polski cało i bez potrzeby wymiany klocków, za co trzeba pogratulować kierowcy. Trzeba mieć dużo umiejętności, aby jechać półtonowym motocyklem tylko na tylnym zacisku. Czasami zastanawiałem się nad hamowaniem takiego ciężaru. Osobiście mając mniejsze umiejętności szoferskie, zamontowałbym kotwicę jak do lądowania samolotów na lotniskowcu lub zwykłą, morską- trójzębną na łańcuchu wleczoną za tylnym kołem.
Czym dalej na północ, tym asfalt stawał się bardziej chropowaty. Opony zaczynały znikać jak pieniądze po wypłacie. W szczególności widać było to na małych kółkach Burgmana. Temperatura otoczenia zaczęła spadać i oscylować na poziomie 10stopni. Całe szczęście nie padało i było dość przyjemnie. Ostatnie 150km przed Nordkappem wyglądało jak krajobraz z księżyca. Skały, renifery, gdzieniegdzie śnieg, rowerzyści, kampery, motocykle i … słońce. Szybko zaczęliśmy rozumieć, że ten prawie najdalej wysunięty na północ zamieszkały punkt Europy jest komercyjną fabryką pieniędzy.

Obrazek

Obrazek

Jeszcze na Łotwie spotkaliśmy grupę Polaków, którzy pierwszy raz wybrali się w podróż i to od razu do Norwegii. Trochę byli zdziwieni, gdy im powiedzieliśmy, że nie posiadamy dokładnego planu trasy i mamy zamiar jechać przez Pojezierze Fińskie - tu nastąpił cyt: „Przecież będą was zwalniały groble...!” Oni mieli zamiar jechać autostradami wzdłuż zachodniej Finlandii. Perfekcyjnie przygotowana wyprawa pod względem logistycznym trochę nas zaskoczyła i poczuliśmy małą zazdrość. Cóż, mieli na pewno większe doświadczenie w wyszukiwaniu internetowych ciekawostek i wiadomości, ponadto byli przygotowani pod każdym względem. Niestety zabrakło im wiedzy praktycznej... Ponownie spotkaliśmy ich tuż przed Nordkappem. Nie dość, że przyjechali dzień później, to jeszcze stracili na autostradach praktycznie całe ogumienie. Gdzieniegdzie widać było wystające druty. Cóż, ignorancja kosztuje i to sporo. Transalp miał lekko starty bieżnik, a Burgman do połowy, co jednak i tak było wynikiem bardzo dobrym przy masie 450kg.

CDN
... wolność i przestrzeń niczym nieograniczona ...
Awatar użytkownika
graphia
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 655
Rejestracja: 18.06.2008, 23:54
Lokalizacja: Bielsko-Biała
Kontakt:

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: graphia »

dobrze się czyta. dajesz dalej..... tu grudzień a tam lato.... nordkap.... wyprawa ;)
TROJAN
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3276
Rejestracja: 28.10.2008, 23:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: KRAKóW

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: TROJAN »

Super , czuję jak bym tam był :niewiem: , dawaj dalej.... :thumbsup:
Awatar użytkownika
wojtekk
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5506
Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: wojtekk »

Masz chłopie talent! :thumbsup:
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
Awatar użytkownika
Komar
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 288
Rejestracja: 24.08.2008, 16:31
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: warszawa

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: Komar »

.. Dlatego wrzucam relację teraz kiedy za kilka godzin spadnie śnieg i unieruchomi wszystkie motocykle na najbliższe 5 miesięcy. NIgdy nie mogłem się zdecydować na temperaturę. Gdy jechałem w zimnie i deszczu marzyłem o słońcu i cieple a gdy gotowałem się w upale to myślałem tylko o zachmurzeniu.. Niezdecydowany prawie jak baba
... wolność i przestrzeń niczym nieograniczona ...
Korzen
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 645
Rejestracja: 09.06.2009, 13:55
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Siedlce

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: Korzen »

Ahoj!
Będzie coś jeszcze?
Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym. Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym terminie. Ponadto autor zastrzega sobie prawo zmiany poglądów bez podawania przyczyny.
Awatar użytkownika
Komar
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 288
Rejestracja: 24.08.2008, 16:31
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: warszawa

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: Komar »

Pewnie że będzie. Tego jest 12 stron w Wordzie czcionką 12stką
... wolność i przestrzeń niczym nieograniczona ...
Awatar użytkownika
jacoo
szorujący kolanami
szorujący kolanami
Posty: 1891
Rejestracja: 16.09.2009, 18:11
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Kraków/Zakopane

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: jacoo »

no toś panie Komar w końcu nabaźgrał kilka słów.....i tylko pogratulować :thumbsup:

od siebie dodam ze fajne foty, fajny opis i ze jesteś drobnym pijaczkiem :impreza:

nie wrzucaj wszystkiego na raz bo wtedy nie będziemy tęsknili za CDN.
rystakpa.

Jazda na motocyklu jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką można robić w ubraniu.
xl600v -->DL650-->XT660Z-->
Obecnie: XL700 VA
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3087
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: henry »

Właśnie, właśnie... ciągnij spokojnie do Nowego Roku :thumbsup:
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
braFF
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 317
Rejestracja: 03.07.2008, 10:25
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Łódź

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: braFF »

Znowu zamarzyło mi się tam wrócić... może nawet w przyszłym roku.

Ciekawa relacja... czekam na ciąg dalszy...

Pzdr,


"Motocykl? Nie, to nie jest moje życie. To moja wolność."
Awatar użytkownika
Komar
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 288
Rejestracja: 24.08.2008, 16:31
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: warszawa

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: Komar »

CD nastąpił...:

Obrazek

Na samą wyspę Mageroy, gdzie znajduje się Nordkapp, prowadzi tunel pod cieśniną morską. Temperatura spada w nim w lecie do 2stopni. Tuż za wylotem z tunelu zatrzymały nas bramki, gdzie za wjazd od pary zapłaciliśmy prawie 60zł i nie bolałoby tak bardzo, gdyby się nie okazało, że przy wyjeździe trzeba również oddać drugie tyle. No ale skoro już jesteśmy...! Nasze koła skierowaliśmy na cypel Nordkappu.

Obrazek
Cennik wjazdu (a potem wyjazdu) na samą wyspę


To co zobaczyłem na końcu drogi dawało satysfakcję „zdobywcy”, natomiast kolejka samochodów kempingowych i motocykli pchających się pod globus była już całkiem przyziemna. Przed samym wjazdem na taras widokowy pobierana jest opłata w wysokości 200zł od motocykla i 2 osób. Gdy to zobaczyłem, krew mnie zalała. Nie dość, że płaciłem za wjazd (i wyjazd) na wyspę 120zł, to jeszcze za sam globus mam dać 200? Czyste zdzierstwo. Postawiłem Transalpa i czekam przed bramkami. Nasi towarzysze na skuterze postanowili wjechać za wszelką cenę. Może to i dobrze, na kimś trzeba zarabiać, a dziura w budżecie jest również i w Norwegii.

Obrazek
Trampiszon pod samymi bramkami na Nordkapp
Obrazek
Bramki wjazdowe na Nordkapp pod Globus. Wystarczyło przejść bokiem na piechotę lub wrócić w innych godzinach

Obrazek
Wdok z bramek na drogę dojazdową. Sama wyspa ma tak nieprzyjemny asfalt, że gorzej być chyba nie może. Takiego papieru ściernego nie widziałem w całej Skandynawii.

Nam nie w smak było wydawać takie pieniądze, tym bardziej, że na szlabanach wisiała kartka z godzinami otwarcia: 11.00 – 2.00 w nocy. Postanowiliśmy, że poczekamy do rana i wjedziemy spokojnie tak koło 9-10. Gdyby komuś się jednak bardzo śpieszyło, to mógł postawić motocykl przed bramkami i wejść na piechotę omijając budki w odległości np. 10m. Wszędzie jest otwarta przestrzeń, więc można robić, co się chce. Nie byliśmy jedynymi, którzy wpadli na taki pomysł. W pewnym momencie podjechał Niemiec na nowym Intruderze, pomarudził przy kasie, cofnął się, postawił motocykl wcześniej, zaklął i poszedł na piechotę olewając Norwegów. Każda metoda jest dobra.
Noc, a właściwie słoneczny dzień, spędziliśmy sami na kempingu 10km przed Nordkappem. Ceny noclegów w Norwegii porażają i kwota 120-130zł za parę pod namiotem nie jest niczym wygórowanym. Za domek trzeba zapłacić średnio 400-700zł. Nordkapp był jedynym miejscem, gdzie nie dało się rozbić namiotu z uwagi na wiatr i kamieniste podłoże, ale również wynikało to z zakazu. Podobno jest to norweski rezerwat przyrody... lub jak kto woli gruzowisko i kamieniołom. Podjęliśmy próby rozbicia namiotu pod samymi bramkami, tuż obok polaków będących na rowerach, jednak bardzo silny wiatr uniemożliwił nam tę czynność. Pozatym norwescy Ciecie (z bramek) nas przyuważyli i zagrozili policją.. (byli wkurzeni ponieważ powiedzieliśmy im, że wrócimy w "nocy"- w godzinach zamknięcia bramek) Twierdzili, że niby to była droga międzynarodowa i motocykl nie miał prawa stać na poboczu. Musieli mieć nikłe pojęcie o swoim kraju gdyż definicja drogi międzynarodowej jest trochę inna i z reguły nie kończy się 400m dalej skalistym urwiskiem.

Rano wjechaliśmy na przylądek - bez opłat, bez świadków. Plusem była możliwość podjechania pod sam globus (czego zwykle nie można robić) i wdrapanie się na pomnik. Kilka pamiątkowych zdjęć we mgle dopełniło całego rytuału.

Obrazek

Minusem niestety była pogoda - bardzo mocne zamglenie utrudniało widoczność.
Ze znajomymi z Burgmana spotkaliśmy się dopiero koło 10.00 przed wyjazdem z wyspy. Stosunki były już mocno napięte, więc przestaliśmy się tym zupełnie przejmować i jakoś od razu zrobiło sie lepiej. Ruszyliśmy wzdłuż Norwegii w kierunku Narwiku i Lofotów. Piękne krajobrazy, fiordy, lasy, skały, morze i mały ruch umilały nam podróż. Pogoda praktycznie cały czas nas rozpieszczała temperaturą na poziomie 15stopni oraz bezchmurnym niebem. Nie było miejsca, gdzie byśmy nie spotykali reniferów. Renifer to takie zwierzę z dzwonkiem na szyi, które porusza się stadnie i nie boi się samochodów. Jest głupie jak nieszczęście i nie pozwala rozwinąć przyzwoitej prędkości czając się na poboczach gotowe do skoku na drogę.

Obrazek

Następny nocleg kolejny raz trzeba było spędzać osobno, gdyż koleżanka z Burgmana przeżywała następny atak hipochondrycznych problemów. Niestety nikt nie chciał jej słuchać i to było przyczyną „choroby”. Postanowiła, że musi spać w domku, który posiada własną łazienkę, gdyż „silne przeziębienie i gorączka” uniemożliwiały jej normalne funkcjonowanie - tak przynajmniej twierdziła. Nie było co się przejmować, nie mój cyrk nie moje małpy. Zapakowałem towarzyszkę na motocykl i zostawiliśmy ich w pokoju hotelowym za równowartość 700zł! Trzeba przyznać, że mieli łądny widok z okna:

Obrazek

My natomiast otworzyliśmy zapas chleba ziemniaczanego i zaczęliśmy odkażać przełyk i truć robaka:
Obrazek


Ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu pola namiotowego, jak przystało na prawdziwych traperów. Miejsce na nocleg znaleźliśmy w przyjemnym i urokliwym kempingu w Oksifjord. Rozbiliśmy namiot, zjedliśmy kolację i poszliśmy się kąpać. Niestety właściciel miał zepsute automaty do reglamentacji ciepłej wody, które zaraz po 3 minutach odcinały rozgrzewający prysznic. Wysokie ceny i niskie zarobki w Polsce wymusiły na nas Polakach umiejętności na poziomie programu „Mam Talent”, więc za pomocą śrubokręta i klucza naprawiłem rzeczone automaty. Od tej chwili nie tylko nie wymagały użycia monet, ale i dawały nieograniczony strumień gorącej wody.
Ranek obudził nas słońcem, które tym się różniło od tego „nocnego”, że świeciło trochę wyżej. O umówionej dzień wcześniej godzinie, ruszyliśmy w dwa motocykle w kierunku Narwiku i Lofotów. Niestety samo miasto portowe Narwik zwiedziliśmy w strugach deszczu oraz wiatru. Nic ciekawego tam nie znaleźliśmy, więc czuliśmy się bardzo zawiedzeni. Wydawało mi się, że są tam wielkie kopalnie, porty przeładunkowe rudy żelaza czy gigantyczne umocnienia z czasów II Wojny Światowej.. nic z tych rzeczy! Przywitała nas pustka, kilka pomników i muzeum. Mieliśmy nadzieję odzyskać humory na słynnych Lofotach. Całe szczęście, że pod koniec dnia przestało padać i sam wjazd na ciąg wysp był tylko zachmurzony. Z uwagi na zimno i przemoczenie zafundowaliśmy sobie trochę luksusu i rozbiliśmy się na polu namiotowym, a nasi znajomi pojechali dalej szukać domku kempingowego. Nasze śpiwory, pomimo zapewnianej przez producenta, komfortowej temperatury przy 0 stopniach, nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań. Noc w noc marzliśmy, co wymuszało przytulanie się - mnie osobiście bardzo to odpowiadało. Do dnia dzisiejszego praktykuję tą metodę i w nocy otwieram sypialniane okno na oścież.
Wstaliśmy wcześnie rano, spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie i pomimo naszych szczerych chęci, nie znaleźliśmy nikogo, komu można by zapłacić za noc. W związku z tym ruszyliśmy w drogę na najdalej wysunięty punkt Lofotów – Ǻ. W międzyczasie otrzymaliśmy wiadomość sms o definitywnym rozstaniu się ze znajomymi z Burgmana. Nie czuliśmy potrzeby odpisywania na wiadomość. Zresztą była ona sformułowana jako oświadczenie jednostronne. Nie ma co mówić, kamień spadł nam z serca, choć żałowaliśmy rozstania z kierowcą Burgusia, który był naprawdę w porządku .

Obrazek

Przejechaliśmy całe Lofoty mając piękne słońce nad głowami, co podobno nieczęsto się zdarza. Po drodze zatrzymaliśmy się w miejscowości Borge, znanej z muzeum Wikingów z najstarszą, 1000-letnią chatą wodza i repliką statku, kuźni oraz kuchni polowej. Dziwnie się oglądało dumnych Norwegów prezentujących swoją spuściznę historyczną z czasów, kiedy na ziemiach polskich mieliśmy już wyżej rozwiniętą cywilizację i króla na Wawelu. Dla chętnych był poczęstunek w postaci zupy owczej gotowanej wg starego przepisu. Słona w niej była tylko zapłata, ale i tak warto było spróbować.
Każdy kto jest w Norwegii, powinien zobaczyć Lofoty. Jedynym koniecznym warunkiem jest ładna pogoda. Bez niej cały pejzaż dużo traci. My mięliśmy na tyle dużo szczęścia, że bezchmurne niebo i 6 stopni rozpieszczało nas. Po drodze widzieliśmy mały gejzer na plaży, kozy i barany pasące się na zielonym, dwuspadowym dachu dwupiętrowego domu, nowoczesne - hi-tech instalacje - znanego na całym świecie (jakiegoś) artysty przedstawiające przeźroczysty kibel (toaletę) i inne ciekawostki przyrodnicze. Na koniec zapakowaliśmy się na prom z Moskenes do Bodo, gdzie poznaliśmy kolejnych Polaków- turystów. Podróż minęła w miłej atmosferze rozmowy przeplatanej chorobą morską. Walczyłem z całym sobą, aby nie stracić w morzu dzisiejszego, drogiego jak na polskie warunki, obiadu.
Kilka zdjęć z Lofotów:


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Tutaj widać (nie widać) miniaturowy gejzer na plaży. Aktualnie było 6 stopni, bezchmurne niebo i spotkanie z dwoma niemieckimi "kochającymi inaczej". Chłopaki były ubrane na czarno, w obcisłe skóry i podróżowali na BMW. Tak im się później spodobaliśmy, że chcieli wracać z nami.. Taką opcję odrzuciliśmy jako nieprzyzwoitą ale do końca się zastanawialiśmy który z nich pracował jako "mama" a który jako "Tata".

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Ostatnia wioska na Lofotach o nazwie A. Stamtąd odchodziły promy na ląd.



Cały następny dzień spędziliśmy na leniwej jeździe w kierunku Mo i Rany, gdzie chcieliśmy zobaczyć rezerwat marmurów. Później zboczyliśmy na znaną z urokliwych krajobrazów drogę nr 17. Trasa ta wiedzie dziesiątkami wysp, więc co kilkanaście kilometrów droga się kończy i trzeba przesiąść się na prom. Szczerze polecam tę trasę, gdyż prawie nie ma na niej samochodów (poza kempingowymi), a widoki paraliżują. Trasa ta wiedzie praktycznie fiordami wzdłuż całej Norwegii



Promy są różne. Od wielkich, kilku pokładowych jednostek, do małych kutrów mieszczących garstkę pojazdów. W większości były one wyprodukowane w naszych, nieistniejących i wyprzedanych za bezcen stoczniach. Rajd od jednej łodzi do drugiej jest swoistym wyścigiem z czasem i innymi uczestnikami ruchu. Każdy chce się załapać na następny kurs bez straty czasu. Ceny kształtują się na poziomie ok. 60zł za jeden przejazd, więc przy kilkunastu przeprawach daje to znaczną kwotę. Trzeba przyznać, że na jednym z promów spotkała nas miła przygoda. Przed każdym rejsem z głośników rozlega się krótka informacja dotycząca trasy oraz zasad panujących na łodzi. Z reguły jest ona w języku norweskim, angielskim i szwedzkim. W pewnym momencie z głośników rozległ się nasz ojczysty język informujący o czasie podróży, możliwościach zakupów w sklepiku i planie ewakuacji. Nie do końca zrozumiałem tą ostatnią informację, gdyż ciężko jest ratować motocykl na środku morza... Szybko się okazało, że jednym z pracowników promu była nasza rodaczka, która widząc rejestrację z Krakowa postanowiła zrobić nam niespodziankę. Najbardziej podobały nam się miny czeskich motocyklistów ze zdziwieniem zastanawiających się, dlaczego komunikat był w j. polskim, a nie czeskim? Co jak co, ale Polaków jest blisko 40milionów, a Czechów można na palcach jednej ręki policzyć.

Obrazek
Nocleg po opuszczeniu promu z Lofotów. Rozbijaliśmy się około 2 w nocy

Obrazek

Obrazek
Drugi raz mijamy koło podbiegunowe więc układamy znak dla potomnych-> TU BYŁEM


CDN...
... wolność i przestrzeń niczym nieograniczona ...
Awatar użytkownika
robii23
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 804
Rejestracja: 02.11.2010, 22:42
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: robii23 »

Świetne, po prostu świetnie się czyta i ogląda.
Gratuluję zdobycia NC, ciętego języka bez którego z pewnością nie było by tak ciekawie :)
Zdjęcia tylko dopełniają moją wyobraźnię i nic tylko się tęskni za takimi wyjazdami.
NO fakt o Czechach (bo przecież to nie żart :) ) jest rewelacyjny.
I to zdjęcie z reniferami, w pierwszej chwili wydaje się że po lewej stronie zastosowano rozmyślą cenzurę, na gościu co jedzie na rolkach, by po chwili spostrzec że to znak drogowy :) A może faktycznie on w stroju Adama?
Awatar użytkownika
Komar
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 288
Rejestracja: 24.08.2008, 16:31
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: warszawa

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: Komar »

Na zdjęciu z reniferami jechał mężczyzna na nartorolkach- w samych majtkach ale niestety nie udało mi się zrobić jego zdjęcia gdyż... nie wpadłem na to. Zaabsorbowały nas renifery z dzwonkami. Ciekawie było i czasami trochę nerwów ale pogoda wszystko łagodziła. Na końcu podsumowałem koszty, paliwo, spostrzeżenia itp. Na innym temacie jest wyjazd do Syrii i tam trzeba ruszyć za rok. Chłopaki przecierają szlak..
... wolność i przestrzeń niczym nieograniczona ...
Awatar użytkownika
Komar
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 288
Rejestracja: 24.08.2008, 16:31
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: warszawa

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: Komar »

CD..

Obrazek

Co jak co, ale Polaków jest blisko 40milionów, a Czechów można na palcach jednej ręki policzyć wraz z ich kozami.

Na kempingach lub dzikich postojach spotykaliśmy wielu rowerzystów i motocyklistów, z którymi spędzaliśmy wieczory przy ognisku. Wystarczyło rozbić namiot na poboczu i od razu koś się zatrzymywał. Najbardziej utkwiła nam w pamięci polska lekarka pracująca w Kanadzie, która od miesiąca jechała sama na rowerze z południa na północ Skandynawii. Od niej dowiedzieliśmy się, że istnieje coś podobnego do pasji motocyklowej- turystyka rowerowa. Z niesamowitą pasją opowiadała o setkach kilometrów tras rowerowych specjalnie zaprojektowanych dla nich i niedostępnych dla reszty ludzi. Niewiele brakowało, aby jej agitacja przyniosła efekty i byłbym zostawił motocykl na rzecz bicykla.

Pod koniec drugiego dnia jazdy po wyspach spotkaliśmy parkę motocyklistów z Polski na Transalpie XL600. Zdecydowaliśmy się spędzić wspólną noc, co zaowocowało zmianą planów. Okazało się, że byli oni już kilka razy w Norwegii i chętnie się podzielili informacjami, co warto zobaczyć. Skierowali nas w kierunku Drogi Trolli, Orłów, lodowców i kilku zamkniętych tras. Szybko zdecydowaliśmy się zmienić plan i następnego dnia ruszyliśmy na osławioną Drogę Trolli, gdzie podobno można zobaczyć małe stworki toczące głazy pod górę. Drogę staraliśmy się wybierać jak najbardziej pokręconą i z adnotacjami „niezalecana dla samochodów kempingowych”. W praktyce oznaczało to szuter, kamienie lub stada baranów. Dzięki temu systemowi mimowolnie dojechaliśmy do lodowca oraz zwiedziliśmy groty z wodospadami.
Trasę Trolli chcieliśmy porównać z przełęczami w Alpach Francuskich i Szwajcarskich. Dość sceptycznie podchodziliśmy do tego tematu, dlatego nie śpieszyliśmy się zanadto i podróżowaliśmy w iście emeryckim tempie. W międzyczasie nareszcie ujrzeliśmy pierwszego łosia. Cała Skandynawia zapełniona jest znakami ostrzegającymi przed tymi zwierzętami, ale każdy kogo pytaliśmy, czy widział to zwierzę - zaprzeczał. Łoś jest jak Yeti - każdy o nim słyszał i wie jak wygląda, ale nikt go nie widział. Natknęliśmy się na niego przypadkowo jadąc o 4 nad ranem przez jakiś zapomniany las. Stał przy drodze i tępo patrzył przed siebie. Dużo naczytaliśmy się o agresywnych zachowaniach łosia, jednak ten zdecydowanie zaprzeczał teorii. Stał dobre 10 minut, po czym odwrócił się i ruszył z powrotem między drzewa. Muszę przyznać, że zrobił na nas wrażenie. Taki wielki koń z jeszcze większym porożem. Sympatyczne to zwierzę ale patrząc z daleka wiało od niego wyczuwalną głupotą jak od rządzących polityków.

Obrazek

Obrazek



Obrazek
Droga Troli nie robi dużego wrażenia. Jadąc trochę dalej jest ciekawiej.


Około południa dotarliśmy do długo oczekiwanej Drogi Trolli. Przywitały nas kolejki kamperów, rowerzystów i stada jaków. Oczywiście nie mogło zabraknąć jedynych w swoim rodzaju ( i podobno jedynych na świecie ) znaków ostrzegających przed Trollami. Zaczęliśmy się wspinać pod górę operując biegami I-II. Jezdnia była na tyle wąska, że jadące samochody klinowały się nawzajem. Kolejnym elementem dodającym emocji były głazy ustawione wzdłuż asfaltu mające na celu imitowanie barierek ochronnych. W praktyce tworzyły one setki swoistych słupów czekających na zderzenie z motocyklem z Polski. Przez cały podjazd czułem się nieswojo. Transalp jechał jak pijany. Kierownicę trzymałem prosto, a tył uciekał raz w lewo, raz w prawo. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak się dzieje i zwalałem to na winę kolein. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że albo za dużo tej wódki wypiłem rano albo na drodze jest lód. Dopiero na szczycie sprawdziłem, co się działo. Okazało się, że 200km wcześniej naciągałem łańcuch i zapomniałem dokręcić koło. Nakrętka praktycznie spadła, przez co koło tańcowało na osi, jak chciało. Mogłoby śmiało tańczyć w parze z Pirógiem i piaskiem w „Tańcu z Kołkami na lodzie”. Dobrze, że pasażerka nieświadoma była usterki. W przeciwnym wypadku miałbym poważną rozmowę o życiu, odpowiedzialności, nienarodzonych dzieciach i innych ważnych dla mężczyzny tematach. Na koniec otrzymałbym czasowy celibat i skończył by się dzień dziecka. Najlepszym wyjściem było przemilczenie sytuacji i zwalenie winy na lód.
Szybko dokręciłem oś śruby i udałem się na taras widokowy. Taras jest ciekawie rozwiązany pod względem estetycznym. Poręcze szklane i podłoga z płyt HMS
(ażurowa krata) są zawieszone na skale tak, że stąpając po niej, możemy oglądać przepaść pod stopami.


Serpentyny w Norwegii wiją się na wysokość 1000-1500m npm, co nie robi wrażenia przy porównywaniu z Alpami, ale pamiętać należy, że wyjeżdżamy z poziomu morza gwałtownie nabierając wysokości. Skały nie są pokryte roślinnością, co potęguje wrażenie przestrzeni.
Dalej pojechaliśmy Drogą Orłów w kierunku fiordu Geiranger, a potem klucząc bocznymi drogami, oglądając lodowce i ścieżki wysoko w górach, dotarliśmy w okolice Fagernes. Warto zabaczyć te tereny Norwegi. Są naprawdę ładne. Zapomniane drogi, część z nich jest oznakowana "nie dla samochodów kempingowych" co równa się z szutrem lub jeszcze gorszą nawierzchnią. Tak jeżdżąc bez celu, podziwiając widoki co jakiś czas spotykaliśmy naszych kolegów pedałów poznanych na Lofotach. Bardzo mili ludzie tyle, że upatrzyli sobie moje towarzystwo- Polaka i za każdym razem jak nas mijali (codziennie przez tydzień), zatrzymywali się i namawiali do wspólnej jaaazdy. Osobiście mam jeden motocykl więc zrezygnowałem z bigamii. Narzeczona za każdym razem gdy ich widzieliśmy czuła się jak na komedii z moim udziałem. Dwóch facetów podrywających trzeciego.. Ona się śmiała a ja robiłem się z każdym dniem, coraz mniej tolerancyjny.

Obrazek

Obrazek
Drogga ku drodze Orłów

Obrazek
Droga Orłów czy czegoś tam

Obrazek
Barany norweskie o poziomie inteligencji Pałokota

Obrazek
Kalendarzowe Plecy Stoworka


Noclegi spędzaliśmy na zatoczkach przy drodze, aby uniknąć opłat za kempingi. Wybór miejsc do spania jest nieskończenie wielki. Noc nie zapada, wiec można szukać do oporu. Warto wybierać duże zatoki z miejscem zielonym, ubikacją, czasami umywalnią, stolikami to jedzenia. Żałowaliśmy, że nie zabraliśmy ze sobą prysznica solarnego. On ułatwiłby nam kąpiel w łazienkach. Zawsze w takich obiektach jest ciepła woda w umywalkach, więc wystarczy nalać do worka wodę i spłukać się w środku. O nagrzaniu wody od słońca można zapomnieć w tym kraju.
Ciekawostką jest fakt, że wystarczyło, iż rozbiliśmy sami namiot, aby po kilku godzinach pojawiły się koło nas samochody kempingowe zlatujące się jak muchy. Często nikt nie wychodził ze środka przez cały postój, a czasami udawało nam się spędzić ciekawy wieczór w towarzystwie Norwegów.

Obrazek

Obrazek
Zapasu chleba w płynie mieliśmy w bród. Niestety Nie było kiedy się uraczyć destylowanym ziemniakiem. Osobiście piję jak się ściemni.

Obrazek

Obrazek\
Przed wjazdem do rezerwatu marmurów. Nie pytajcie gdzie to jest ponieważ spotkani dzień wcześniej polacy nakarmili nas opowieściami o cudach na kiju, anielskich marmurach itp. Tego kija szukaliśmy w lesie, na piechotę, przez 2 godziny przeklinając do 4 pokolenia wstecz naszych rodaków.


Z Drogi Orłów kierowaliśmy się w stronę Oslo..... Stolicę Norwegii warto zobaczyć pod warunkiem, że się trafi na ładną pogodę. Nie będę opisywał tutaj architektury tylko zaznaczę ciekawy epizod. Nocleg w stolicy Skandynawii spędziliśmy w głównym parku w centrum miasta. Zatrzymaliśmy się przy drodze, znaleźliśmy odpowiednie miejsce, upewniliśmy się czy nie ma znaków zakazu rozbijania namiotów i jak przystało na turystów zasnęliśmy. Nikt nam nie przeszkadzał, nikt nie hałasował a o godzinie 22 ruch samochodowy prawie ustał. Kilku przechodniów dziwiło się nasze koncepcji noclegu jednak możliwość biwakowania w dowolnym miejscu Skandynawii jest świętym prawem obywatela.
Ze stolicy skierowaliśmy nasze koła do granicy ze Szwecją. Niestety jechaliśmy autostradą, więc nic ciekawego się nie działo, poza zabójczą prędkością 80-90km/h.
Kolejny nocleg spędziliśmy w Goeteborg. Rozbiliśmy namiot na wielkiej zatoczce przy głównej drodze wlotowej do miasta. Wszystko odbywało się jak przez ostatnie 3 tygodnie, do momentu, aż podjechała cała rodzina Cyganów. Starzy dziadkowie umościli sobie legowisko w wejściu do łazienek parkingowych uniemożliwiając skorzystanie z nich, a dzieci i wnukowie w namiotach i aucie. Nie będę wspominał awantur, jakie robili przyjezdni Szwedzi, widząc tę patologię, ale najgorszym elementem był hałas, jaki robiły dzieci biegające i niszczące co się da. Spaliśmy całą noc z duszą na ramieniu, aby nas nie okradziono. Dla bezpieczeństwa, wokół namiotu rozpięliśmy kilka sznurków tak, aby usłyszeć w razie konieczności nadbiegających Cyganów. Dzięki temu prostemu patentowi zdążyłem wyskoczyć z namiotu i ujrzeć kręcącego się koło motocykla jednego z niedoszłych złodziei, który już majstrował coś przy uchwycie do nawigacji. Do rana nie zmrużyliśmy oka nasłuchując kolejnych prób najścia... Rano szybko wstaliśmy, spakowaliśmy cały majątek i bez spożywania śniadania udaliśmy się w stronę mostu do Danii.
Przejazd przez najdłuższy most w Europie kosztował nas kilkanaście euro, co jednak było wydatkiem zasadnym i ciekawym. Po wjechaniu do Danii, nie mogłem ukryć rozczarowania i wściekłości. Asfalt na autostradzie nadal był chropowaty i nie mogłem rozwinąć normalnej prędkości bojąc się o ogumienie. Spędziliśmy jeden dzień na zwiedzaniu pięknej i zakorkowanej Kopenhagi, gdzie na rynku był ścisk jak w sylwestrowy wieczór. Nocleg spędziliśmy na kempingu w rejonach Haslev, po czym ruszyliśmy dalej do Nyborgu, a potem Kolding, by w końcu dostać się do Niemiec. Dopiero w tym kraju odetchnęliśmy z ulgą na widok normalnego asfaltu. 100km przed Berlinem zjechaliśmy z autostrady i udaliśmy się w teren.. Od razu zauważyć można było zniszczone przedwojenne gospodarstwa, setki hektarów upraw, zapomniane przedwojenne pałace, niegdyś tętniące życiem wioski i przecudne zatrzymane w czasie miasteczka. Osobiście czułem, jakby czas zatrzymał się w miejscu lub co najmniej zwolnił znacząco. Kemping znaleźliśmy w lesie niedaleko jakiegoś pałacu przedwojennych możnych. Miejsce pamiętało lata 70. Zagospodarowanie, prostota, budynki i namioty żywcem wyciągnięte były sprzed 40lat. Jezioro, szlaban, stare łódki, trochę Niemców w namiotach lub przyczepach kempingowych. Końcowy widok uzupełniała zepsuta toaleta i automat na marki niemieckie uruchamiający ciepłą wodę. Należało wykupić DM (deutsche mark) u obsługi, a następnie wrzucić do automatu. Jakoś nie miałem ochoty na kolejną naprawę automatu więc w ciągu 3 min wykąpaliśmy się w dwie osoby pod prysznicem. Niestety taki czas nie pozwala na inne czynności więc nic się nie stało.

Jazda przez niemieckie landy przebiegała szybko i sprawnie. Jedną z kilku bardzo irytujących rzeczy były płatne toalety na stacjach benzynowych. Nie mogę zrozumieć tego procederu, ale widocznie, pomimo zaawansowanych technologii, naród niemiecki nadal jest zacofany. Wschodnie Niemcy zrobiły na nas przykre wrażenie kraju zrujnowanego, biednego. Szkoda, że nie mieliśmy czasu na zwiedzanie południowych terenów naszego sąsiada.
Polska przywitała nas przede wszystkim korkami i dziurami, co otrzeźwiło nas dość szybko z wakacyjnego spokoju. Pocieszającym faktem, który zasługuje na chwalenie, była możliwość jechania z trochę większa prędkością niż dopuszczalna. CDN...

Obrazek
Lodowiec za Drogą Troli.
... wolność i przestrzeń niczym nieograniczona ...
Awatar użytkownika
PaU
Nowicjusz
Nowicjusz
Posty: 17
Rejestracja: 12.12.2010, 11:27
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Kwidzyn (pomorskie)

Re: Wyjazd motocyklowy na oklepany NORDKAPP

Post autor: PaU »

Czy kolega nie szuka może jakiegoś towarzystwa na wypadzik w 2011 r ?
Mamy takiego samego Trampka, moja małżonka nie jest tak chorowita jak koleżanka z Burgmana i wogóle podchodzimy do wszystkiego na luźnej gumie.
Gratulacje za NC, relacja swietna !
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Google [Bot] i 0 gości