Krym 05.07.08.-27.07.08.

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Agathon
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 277
Rejestracja: 20.06.2008, 16:30
Lokalizacja: Festung Breslau

Krym 05.07.08.-27.07.08.

Post autor: Agathon »

Zaznaczam, ze relacja bedzie subiektywna i tendencyjna oraz dluga i nudna, a motywem przewodnim bedzie gastroturystyka.

Prolog
"Prosiaki"* biorace udzial w wyprawie wakacyjnej to:
Piotrek - AT - bajerant lokalesow
Wojtek - TA - zwiadowca
Agathon - TA - forpoczta
Paulik - KLE - jedyna kobieta - w koncu ktos musial prac, sprzatac i gotowac dla tej bandy prosiakow

* wyjasnienie w czesci 2 - "Zwiedzanie"

Rozdzial pierwszy - "Podroz"

5VII
Wyruszylismy z poslizgiem (co zostalo pozniej tradycja) zegnani ze lzami w oczach przez MaRP'a i Fuksa.
Na dlugo pozostana mi w pamieci twarze zaplakanych chlopakow obejmujacych i przytulajacych nas, jakbysmy jechali na zeslanie.
Na szczescie Fuks wreczyl nam na odjezdnym po 1hr - twierdzac, ze za to bedziemy mieli "duzio diewoczek" -
hmm o gustach sie nie dyskutuje, ale nie chce wnikac jakie on ma diewoczki za 1 hr.

Na dzien dobry okazuje sie, ze w klekocie odpadla juz jedna sruba z owiewki - zakladamy opaske i jest ok.

Wracajac do tematu - otrzepalem rekawy z krokodylich lez i podzidowalismy w strone granicy na Korczowa.
Potem juz nic sie nie dzialo... nuda.... kilometry autostrady i potem jakies platnej polnej drogi przed Krakowem....
i tak az do przedmiesc Rzeszowa gdzie nadeszla pora karmienia.
Po poteznym obiedzie wsiedlismy na rumaki i obserwowalismy zblizajaca sie burze - podjelismy decyzje, ze idziemy zjesc deser w trakcie burzy.
Obiadowanie przeciagnelo sie i w rezultacie dojechalismy tylko do Lancuta.

Polecam nocleg w schronisku PTTK na rynku - ceny 25zl/os, czysto i schludnie, motongi na parkingu ogrodzonym w cenie.

Po dniu podrozy okazalo sie, ze Piotrek nie do konca przemyslal pakowanie i bagaz wbija mu sie w plery.
Decyja byl szybka i prosta - odeslal "Ul" do domu, przepakowal czesc rzeczy w torbe, a reszte jak rasowa kukulka podrzucil Wojtkowi.

6VII
Wstalismy wczesnie rano i wyruszylismy ok 11 w strone granicy - ta godzina pozniej stala sie praktycznie norma - no czasami dawalismy rade wyjechac o 10 i to bynajmniej nie z powodu kaca...
Przed wyjazdem zarzucilsmy nasz ostatni syty posilek na jakies 2 tygodnie - pseudo bar mleczny na rynku - polecam.
W Korczowej pogranicznik wyrzucil nas z przed szlabanu na koniec kolejki - twierdzac, ze motory tez maja stac w kolejce.
Sami lokalesi dziwili sie temu i zachecali nas do wbijania sie ponownie - po krotkiej wymianie zdan na temat naszych pogranicznikow, spalilismy po fajce (tzn 75% zalogi spalilo), pobajerzylismy i wjechalismy.
Ogolnie odprawa zajela nam jakies 3-4h stania w upale - droga przez meke...

Tankujemy zaraz za granica i bajerzymy z chlopakiem ze stacji dowiadujac sie czegos o policji i ograniczeniach predkosci - koles odpowiada, ze mozna jechac ile fabryka dala a motorami nawet nie ma sensu sie zatrzymywac...

Dzidujemy na Lwow... Za zakretem na drodze krajowej spaceruje stado krow - niestety nic nie upolowalismy... jedziemy dalej...
Wjezdzamy w jakies miasto - wygladajace jakby ktos spieprzyl nalot dywanowy - okazuje sie, ze to Lwow...
Wbijamy sie w centrum szukajac noclegow - zasuwamy niezly offroad po rozrzuconej kostce i szynach wg GPSa nie patrzac na jednokierunkowe czy zakazy, lawirujac pomiedzy stadami wiekszych i mniejszych puszek - jednym slowem jest action i adrenalinka.

Wg przewodnika jedyne hotele na ktore nas stac to Kijow i Lwow - prawda, ze brzmi dumnie?
Hmm idziemy z Wojtkiem na rekon - Kijow wyglada cenowo z zewnatrz ok-czyli obdrapany i rozsypujacy sie blok - ale niestety zamkneli go juz jakis czas temu - szybka narada, ale rezygnujemy ze squatingu.
Znajdujemy Lwow... hmm nie jest to Grand Hotel, ale tez wyglada zajebiscie - chyba bedzie nas stac na nocleg.
Logujemy sie w hotelu, motongi ida na parking strzezony na zapleczu hotelu, ktory jest jednoczesnie mega smietniskiem strzezonym przez kompletnie zalanego kolesia.
Sciany w pokoju wygladaja jakby je ktos obrzygal - ale przyjmujemy wersje, ze komus wystrzelil szampan - wiec ogolnie wszystko jest ok i nikt nie narzeka.

Robimy wieczorny wypad na karmienie i pojenie trzody chlewnej, a pozniej zwiedzanie centrum.
No wlasnie z pojeniem a nawet upojeniem sie nie ma problemow. Natomiast zarcie daja na deserowych talerzykach i trzeba zamawiac od razu 2 porcje.
Staramy sie ratowac sytuacje deserem - ale desery tez sa ponizej naszych oczekiwan zywieniowych - wiec wybor jest prosty - kolejny browar.
Zwiedzamy rynek i okolice - wszystko ladnie odnowione, ale wystarczy odejsc na 100-200m i wita nas ukrainski realizm czyli syf i malaria.

7VII
Ponownie rano wczesnie....
Ruszamy na Cmentarz Orlat - znowu prowadzi GPS i znowu jest wesolo.
Zwiedzamy, zwiedzamy i zwiedzamy... - no coz jest to monumentalny polski kij w oku ukraincow...
W koncu kazda strona inaczej widzi ta historie.
Ogolnie oprocz symboliki historyczno-narodowej i znaczenia politycznego to do zobaczenia nic ciekawego tam nie ma.
Co innego cmentarz Lyczakowski.
Malownicze alejki, piekne groby z fantazyjnymi rzezbami, mauzolea.... wszystko w otoczeniu wieloletnich drzew...
Mozna spedzic tam godziny spacerujac i co chwile odkrywac nowe urocze zakatki nekropolii.

Zbiera sie ponownie na burze, wiec zmywamy sie - przy wyjezdzie jeszcze maly zatarg z kolesiem kasujacym za parking, w koncu Piotrek cos mu tam daje na odczepnego i odjezdzamy.

W klekocie co postoj trzeba dokrecac kolejna srubke... w koncu i tak wypada po kilku dniach - mocujemy kolejna opaske i jest spokoj.

Jedziemy na Oleski Zamok - niestety zamek przejela policja i cos tam tworza - w kazdym razie wstep mozliwy dopiero nastepnego dnia, wiec niech bawia sie sami, a my zbieramy zabawki i spadamy..

No to dzida do Zbaraza. Przelatujemy bocznym drogami - z atrakcji to stada pisklakow w kazdej wsi na srodku drogi oraz droga konczaca sie pod torami kolejowymi... ale nasze enduraki daja rade.
Po drodze popas pod wielkim pomnikiem przedstawiajacym 2 kawalerzystow - zlozonym z jakies kosmicznej liczby blaszek o wymiarach max 1mx1m pogietych i pospawanych w calosc - straszna korba.
Przed samym Zbarazem z Lady jadacej z naprzeciwka odpada bagaznik z dachu i laduje w poprzek naszego pasa - sprawnymi manewrami unikamy niebezpieczenstwa.
200m dalej na drodze laduje orzel i po chwili kontemplacji nad pieknem zblizajacych sie stalowych rumakow, postanawia wystartowac w moim kierunku - nie wiem czy chcial zagrac w tchorza, ale musze przyznac, ze byl zawodowcem i przeszedl niewiele nad moja glowa.

Zbaraz - probuje z Wojtkiem podjechac pod zamek pomiedzy donicami, ale nagle policja wylania sie zza rogu i grzecznie wycofujemy motongi...
Dzielimy sie na pary i idziemy zwiedzac - po drodze pomnik bohatera Podola-Chmielnickiego.
Sam zameczek w Zbarazu srednio ciekawy, ale wewnatrz jest wystawa drewnianych figur ze scenkami z zycia Kozakow - polecam.

Gdy stoje z Wojtkiem przy motongach podjezdzaja jacys kolesie i w trakcie bajery oferuja nam swoja siostre - przynajmniej tak nam sie wydaje, ale grzecznie dziekujemy... tzn. nie mam innego wyboru...

Jedziemy noclegowac sie w miejscowosci Chmielnicki.

8VII
Dzida...
... krotka dzida - widze szalencze mruganie w lusterku i zjezdzamy na bok.
W klekocie popuscily sie sruby od rejestracji i zmasakrowaly otwory - tablica ledwo wisi.
Paulik pod czujnym okiem fachowcow (czyt. pieknych, madrych, oczytanych i nader skromnych - czyli nas - mezczyzn), korzystajac z naszego doswiadczenia, montuje podkladki i dokreca sruby - problem rozwiazany.

Wpadamy do Winnicy - Piotrek chce spotkac sie ze znajomymi taryfiarzami, ale nic z tego nie wychodzi.
Ale za to wpadamy na jakas wycieczke ekstremistow czy fanatykow religijnych pt. pielgrzymka.
Idzie tlum ludzi, otoczony kordonem policji i blokuje oba pasy - zadnych szans na ominiecie.
Po 40min - lekko zdenerwowani (czyt. wkur... na maxa) robimy postoj i czekamy, az sie swolocz rozejdzie.
Tracimy w sumie 3h na przejazd Winnicy.

Gdy w koncu tlum fanatykow rozpelzl sie na wszystkie strony swiata - wyruszamy i dojezdzamy do Umanu.

Po drodze na parkingu spotykamy Miska - ale jakis falszywy jest - pewnie za to zamkneli go w klatce. Chyba jakis przebieraniec czy cos...

W Umanie stajemy w centrum i podjezdza skuterowiec - poleca nam tani hotel (w sumie najtanszy w trakcie podrozy z dobrym standardem - 25hr) i bajerujemy chwile.

W hotelu spotykamy 2 pary jadace do Mongolii - wiadro i super tenere - ale niestety nie sa zbyt rozmowni, wiec po krotkiej wymianie zdan zajmujemy sie soba - tzn idziemy po browar - kolejny juz standard.

9VII
Dobra juz nie sciemniam - wstajemy tak jak zwykle...
Mamy zamiar wjechac dzis na Krym - no, ale wiadomo jak to z zamiarami - w kazdym razie ruszamy trasa - Uman, Pierwomajsk, Mikolajew, Kherson, Krasnoperekopsk.
Kawalek trasy przebiega trasa Kijow - Odessa - tylu tlustych bryk nie widzialem w Polsce w ciagu roku.

Przez cala droge wieje bardzo mocny porywisty wiatr - najczesciej boczny - dodajac do tego potezne wyboje na drodze i kazde wyprzedzanie zapewnia adrenalinke - no ale no risk = no fun.
Po godzinie jazdy skonczyly mi sie wyzwiska pod adresem kasku z daszkiem - glowa lata mi jak kukielce w teatrze - jeszcze troche i dostane choroby morskiej na srodku stepu.

Na jednym z postojow ogladamy pomnik z traktorem postawiony ku pamieci filmu "Traktorzysta" gloryfikujacego prace kolchoznikowego robotnika - eee Ci ludzie naprawde maja korbe z pomnikami....
Robimy sesje zdjeciowa - TA i AT wspaniale wspolgraja z gasienicowym traktorem i dzida.

Ok 17 przekraczamy granice Autonomicznej Republiki Krymu na posterunku - Turecki Wal.
Jak do tej pory bylo niewiele policji na drodze - na Krymie jest troche wiecej patroli - ale na razie daja nam spokoj.

Niestety na Krymie dalej wieje... Dojezdzamy do Krasnoperekopska - wykonalismy plan!!!
Nocujemy w hotelu "Fantazija" - taa fantazje to maja - wpelzamy na 6 etaz (5 pietro) po schodach z bagazem - winda zdemontowana...
Kolejna ciekawostka jest zasuwka w drzwiach lazienki od zewnatrz...
Na dzien dobry (w sumie na dobry wieczor) w restauracji przy hotelu dostajemy gratis plyn przeciw komarom - w sumie to mialo sens... po chwili wszystkich zaatakowaly krwiozercze hordy.
Ale zarcie bylo takie jak zwykle - czyli bardzo dobre, ale malo...

Na tym zakonczyl sie dolot na Krym.

Rozdzial drugi - "Zwiedzanie"

10VII
Rano...
Wyruszamy w strone Teodozji przez Dzankhoi. Po drodze tradycyjnie nic sie nie dzieje - tylko wieje, wieje, wieje...
W pewnym momencie dopada nas krotka lecz intensywna burza - strat nie ma, wiec jedziemy dalej i dla odmiany wjezdzamy w pozar pola wzdluz drogi - ok 1km w dymie z widocznoscia kilku metrow.

W Teodozji wymieniamy kase w centrum i kierujemy sie w strone wylotu na Kercz, aby znalezc nocleg w jakims osrodku wczasowym - na wysokosci plazy 138 znajdujemy cos na co powinno nas stac - rzedy zielonych barakow.
Podjezdzam z Wojtkiem rozpoznac sytuacje i w recepcji spotykamy rozchichrana mloda blondynke, na widok ktorej Wojtek traci glowe i zapomina jezyka w gebie... cos tam baka powodujac kolejne salwy smiechu.
W koncu udaje sie uspokoic dziewcze bez uzycia silvertape'a i zalatwiamy nocleg na 2 dni - standard ok - dostajemy modul w baraku z 2 pokojami (2os+3os), prysznice i kibel na zewnatrz - po 30hr od glowy.
Woda ciepla jest przez 2h dziennie w prysznicu, natomiast umywalnie sa zasilane woda ogrzewana slonecznie - przy tej ilosci ludzi jest ona troche cieplejsza od wodociagowej.
Motongi zostawiamy pod barakiem i idziemy na popas na plazy.

Jako ze jestesmy nad morzem to zamawiamy morskie ryby - czyli rozne wariacje na temat szczupaka.
Godne polecenia sa szczupak po rosyjsku lub monastyrsku - zapiekane z serem i ziemniakami oraz warzywami lub grzybami.
Plaza nie jest zbyt zatloczona i w miare czysta - podobnie jak morze.
Wojtek probuje kapieli - woda ma ok 12 stopni, wiec wybiega z krzykiem po zamoczeniu jajek...

Rozgladamy sie po okolicy, kupujemy browarki oraz wino i odpoczywamy planujac kolejne etapy zwiedzania.

11VII
Kolejnego ranka...
Postanawiamy zostawic motongi pod barakiem - w koncu tez nalezy im sie odpoczynek i idziemy na autobus.
W busie oprocz kierowcy jest kobieta - odpowiadajaca konduktorowi w pociagu - i po krotkiej przekrzykiwance sprzedaje nam jakies bilety po 2.6hr - ogolnie jedziemy w ciemno i mamy nadzieje dojechac do centrum...
Po jakichs 20min dojezdzamy do okolic, ktore wydaja sie nam centrum... wysiadamy... hmm ok widac morze - jest dobrze.
Kierujemy sie na promenade i dalej w strone prospektu Lenina. Po drodze znajduja sie malownicze, przedwojenne wille - obecnie sanatoria.
Nastepnie ogladamy w dzielnicy Ormianskiej baszte Konstantyna-pozostalosc z czasow Genuenskich oraz fontanne Ajwazowskiego - podobno do rewolucji (lub raczej do przyjazdu pierwszych Polakow) wisial tam srebrny kubek sluzacy do picia...

Na prospekcie Lenina, obok dworca znajduje sie oczywiscie pomnik Wodza.
Ogolnie - jezeli chcemy w praktycznie jakimkolwiek miescie obejrzec glowne atrakcje - nalezy poszukac ulicy, prospektu, alei, bulwaru... im. Lenina.

Podazajac dalej dochodzimy do wzgorza, na ktorym znajduja sie ruiny genuenskiej twierdzy - wstep darmowy a zwiedzajacych niewiele.
Mozna bez zadnych ograniczen buszowac po ruinach i wspinac sie gdzie tylko dusza zapragnie.
Z resztek murow rozciagaja sie przepiekne widoki na morze i okolice. Od drugiej strony moznaby spokojnie podjechac motongiem na teren twierdzy - o co meczy nas Piotrek.

Wyglodniali wracamy do centrum i postanawiamy zjesc pilaw - nestety w zadnej restauracji - pomimo, ze jest w menu - nie ma go na stanie.
Jemy mieso po uzbecku - duszone kawalki miesa z marchewka, groszkiem i frytkami wszystko podane w ceramicznym kociolku - ladne i smaczne, ale tradycyjnie malo...

Wracamy po motongi i wyruszamy do miasteczka Stary Krym, aby zwiedzic Surb Chacz-czyli ormianski klasztor sw Krzyza.
Udaje nam sie znalezc droge do Surb Chacz-piekny nowiutki asfalt. Dzidujemy i nagle za zakretem stoi rozscielarka - wpadamy w sam srodek robot drogowych.
Robotnicy mowia, ze pozostalo 300m i spokojnie damy rade motongami - jade na rekonesans - przebijam sie pomiedzy maszynami a skarpa po luznym szutrze , pozniej po piachu - z naprzeciwka co chwile zjedzdzaja ciezarowki i jest niezle zamieszanie.
W koncu dojezdzam do wykopu i koparki blokujacej droge - kolesie mowia, ze nie ma problemu i sie cofna.
Wracam do reszty - amok z jezdzacymi maszynami nasila sie - wiec postanawiamy isc pieszo - odstawiamy motongi obok drogi i zasuwamy z buta.
Okazuje sie, ze robotnicy koncza wlasnie prace stad takie zamieszanie - po chwili zjechaly juz wszystkie maszyny... no nic idziemy jednak pieszo dalej.

Monastyr jest w generalnym remoncie - wiec z zewnatrz wyglada nieciekawie, jednak mozliwe jest spenetrowanie wnetrza, gdyz o tej porze nikogo juz tam nie ma.
Wiec buszujemy po okolicy nie zwazajac na zakazy - szczegolnie Paulik, ktora teoretycznie nie powinna przebywac na tym terenie.

Po powrocie browarek i postanawimay z Wojtkiem jednak poplywac w morzu - okazalo sie, ze zdecydowanie zbyt malo wypilismy, ale dalismy rade - pozniej szybki bieg do monopolowego i... juz jest dobrze...

12VII
Wyprowadzamy sie - Wojtek idzie po dokumenty i wraca z rozanielona mina - blondynka jest podobno w super krotkiej spodniczce... hmm nie ma to jak mily poczatek dnia.
Piotrek zaraz startuje sprawdzic nowine... a ja zostaje brutalnie powstrzymany...

Wyruszamy na Mierzeje Arabacka (ok 100km dlugosci - w pelni przejezdna) - cel wykapac sie w Morzu Azowskim.
Droga na mierzei to drobny szuterek i prowadzaci przez step - wjezdzamy ok 15-20km w glab szukajac spokojnego miejsca nad morzem.
Morze duzo cieplejsze - w koncu mozna spokojnie poplazowac sie i odpoczac. Po pewnym czasie z nudow postanawiam troche pojezdzic po plazy - wymieszany drobny piasek z muszelkami...
Efekty tego sa widoczne na zdjeciach Paulika - podczas zawracania zakopalem trampiego z pelnym bagazem po osie. Akcja wyciagania trwala prawie 30min - no coz bylo przynajmniej wesolo.
Wielkie podziekowania dla Piotrka i Wojtka za pomoc.
Piotrek nauczony moim doswiadczeniem postaanawia poszalec za to po stepie - pruje tam i z powrotem pomiedzy stadami krow...

Konczymy plazowanie i wyruszamy w strone Koktiebiela - slynnego z produkcji win i koniakow oraz pozostalosci wulkanu Kara Dah.
Probujemy znalezc nocleg w Koktiebielu - miejscowosc bardzo wylansowana w srodowiskach rosyjskich - podobno przybywaja tam jakies znane osobistosci - wiec oczywiscie noclegu niet.
Jedziemy dalej i w kolejnej wisoce znajdujemy nocleg na prywatnej kwaterze - lacznie 150hr za 2 pokoje 2os. Ubikacja na zewnatrz domu - b. czysta, prysznic zasilany woda ogrzewana slonecznie - leci wrzatek - wiec jest super.
Wojtek i Paulik sa w siodmym niebie - gospodarza maja przemilego kota i psa - wiec jest co czochrac... Piotrek probuje cos wiecej pogadac z gospodarzem, moze o jakims winie itp. - ale cos ludzie z Krymu sa zamknieci w sobie i malo pijacy... lipa...

Mezczyzni wyruszaj wiec na polowanie i wracamy z probkami wina z Koktiebiela - butelka ok 20hr polecamy.
Pozniej odskakuje z Wojtkiem na rekonesans pod Kara Dah - hmm mamy szczescie - kolejna mloda i ladna blondynka...
Porozumiewamy sie po polsko-rosyjsko-angielsku. Dziewczyna oprowadza nas po okolicy i pokazuje wejscia do akwarium, delfinarium oraz skad wyruszaja wycieczki na Kara Dah - g.8-17 przewodnicy czekaja az uzbiera sie grupa ok 20os., koszt ok 30hr.

13VII
Tym razem udaje sie wstac o sensownej porze - zostawiamy rzeczy u gospodarzy i jedziemy na motongach w cywilnych ciuchach pod Kara Dah - ok 5km od noclegu.
Wbijamy sie ile mozna motongami i zostawiamy je na parkingu juz za zakazami ruchu.
Do pol godziny zbiera sie grupa i wyruszamy - przed nami przeszlo 6km trasy po gorach - planujemy zejsc po drugiej stronie masywu do Koktiebiela i pozniej kombinowac jak wrocic po motongi.
Poczatkowo sciezka biegnie zboczem porosnietym niewysokimi zaroslami i drzewami. Na otwartych przestrzeniach rozciagaja sie niesamowiote widoki okolicznych gor - jest to dopiero przedsmak tego, co nas czeka.
Powoli wychodzimy powyzej roslinnosci i mozemy podziwiac prawdziwe piekno i sile natury. Niesposob opisac otaczajacyh nas widokow - oczywiscie widac z gory rowniez slawna Zlota Brame.
Praktycznie kazde zdjecie nadaje sie na widokowke - niestety pogoda troche sie psuje - i sporo zdjec wychodzi smutno i szaro. Ale Paulik i tak jest w siodmym niebie, no i oczywiscie konczy sie to gleba na sciezce - ale aparat caly a poobijane plecy do wesela sie zagoja... ;)
Zmeczeni schodzimy do Koktiebiela i kierujemy sie promenada w strone portu. Po drodze jemy obiad w tureckiej knajpie - w koncu jest pilaw no i browar.
W porcie staramy sie znalezc statek plynacy do Kurortnoje - tam sa motongi. W koncu Wojtek zdobywa jakies info - wbijamy na statek - wszyscy maja bilety oprocz nas.
Tlumaczymy gdzie chcemy plynac - ok wsiadajcie - po odplynieciu podchodzi koles i kasuje nas na lewo po 10hr.
Mamy teraz okazje podziwiac masyw Kara Dah od strony morza - rowniez niesamowite wrazenie. Niestety nasz statek jest zbyt duzy i nie moze przeplynac pod Zlota Brama - a podobno zyczenie wypowiedziane podczas przeplywania ma sie spelnic...

Motongi pozostawione na caly dzien bez zabepzieczen stoja nadal. Z miejscowego straganu Piotrek kupuje po drodze jakies niby domowe wino.
Mielismy ogolnie jechac dalej, lecz jest juz pozno i postanawiamy pozostac na jeszcze jedna noc - gospodarze zgadzaja sie, a przy okazji korzystamy z pralki.
Bierzemy sie za degustacje kolejnych win... hmm to co kupil Piotrek smakuje jak brzoskwiniowy kisiel z rozrobionym spirytusem... przynajmniej mocne...

Na przeciwko wioski widac cmentarz - juz z daleka odcinaja sie od szarosci groby kozackie - otoczone niebieskimi plotkami. Ide z Paulikiem pozwiedzac.
Przy kozackich grobach znajduja sie talerzyki - czesto lezy na nich jedzenie oraz oczywiscie kieliszki. Groby sa rozrzucone po cmentarzu bez wiekszego skladu.
Najstarsza czesc jest strasznie zarosnieta drzewami i krzakami - chyba juz dawno tam nikt nie bywal.

Wracamy do degustacji... W srodku nocy burza moczy i rozrzuca pranie... Wojtek spi w opakowaniu - dobry kisielek... ide pozbierac pranie...

14VII
Dzisiaj mamy usprawiedliwienie pozniejszego wyjazdu - pranie musi sie dosuszyc...
Spokojnie pakujemy sie i czochramy futrzaki...
Wyruszamy do Sudaku - chcemy obejrzec najlepiej zachowana twierdze genuenska - oprocz samej Genuy jest to najwiekszy zabytek tego okresu.
Droga to malownicze winkielki - klekot po obnizeniu przytarl oczywiscie podnozkami...

Twierdza faktycznie jest w niezlym stanie i malowniczo polozona - niestety wszedzie pelno swoloczy i problem zrobic jakies ciekawe zdjecie.
Za to mozna sobie zapozowac z ptaszkiem na rece (badz inna gadzina), lub przebrac sie za postac rodem z fantasy i porobic foty z prekrasnymi, skapo odzianymi wojowniczkami badz murzynami... co kto lubi... ;)

Na parkingu widzimy 3 motorowery obladowane tobolami. Niedlugo pozniej widzimy je na trasie - na kazdym z nich jedzie parka podroznikow.
Nalezy im sie prawdziwy szacunek za podroz po gorskim Krymie na takim sprzecie.

Wyruszamy do nowego swiata - jednego z najbardziej malowniczo polozonych miejsc na Krymie - juz sam dojazd dostarcza wrazen.
Niestety jest to rownoczesnie najgoretsze miejsce na Krymie - dobija nas upal i rezygnujemy ze zwiedzenia Carskich Schodow wykutych w skale malowniczo nad zatoka.

Kierujemy sie do miejscowosci Gienieralskoje, aby obejrzec wodospad Dzur-Dzur. Na miejscu mozna udac sie do wodospadu pieszo - ok 3km, probowac dojechac motongiem - bloto i luzny szuter, strome podjazdy - bez porzadnych opon miejscami moze byc nieciekawie; lub skorzystac z oferty lokalesow.
Kolesie woza turystow UAZami - oferujac wersje normal - 150hr za auto lub "Ukrainian Extreme" za 200hr.
Zapomnielismy wymienic kase, ale udaje sie uzbierac wspolnie 200hr - wiec bedzie Extreme!!!
Bylo warto... zdecydowanie warto zaplacic - to co koles tworzy na trasie robi wrazenie - wysiedlismy z bananami na twarzach.
Wszystkich rozwalila Paulik siadajac z przodu i pytajac gdzie sa pasy... :D
Sam wodospad jest srednio ciekawy - mozna sie w nim wykapac - jednak temperatura nas nie przekonala - zreszta czekal nas jeszcze powrot UAZem.

Nocleg postanowilismy zdobyc w Solniecznogorskoje. Prawie 2h trwaly dyskusje z naganiaczami, jezdzenie i ogladanie kwater zanim zdobylismy cos za rozsadna kase - 220hr za 4os pokoj w malym prywatnym osrodku.
M.in. Piotrek wzial jednego naganiacza na motong i pojechalismy z nim ogladnac nocleg - koles spytal czy mamy dobre motongi - po odpowiedzi "da" - poprowadzil nas przez brod na rzece i szuter...
Jazda byla niezla - a koles zalapal sie na niezla adrenaline dzieki Piotrkowi :D

Wieczorem Piotrek odbyl wieczorek zapoznawczy z rodzina z Bialorusi - wlasciciel musial ich kilka razy uspokajac... ale integracja przebiegla pomyslnie.

15VII
Zbieramy sie o w miare kulturalnej porze...
NIestety okazalo sie, ze w tylnym kole mam 0.5atm. Ogledziny opony - niby ok. Pompuje, ale schodzi... - uff popuscil sie tylko wentyl - wystarczylo dokrecic i dobic do 2.2atm pompka rowerowa posrod bluzgow i przeklenstw...
Wiec jakis czas pozniej...
Lecimy na Aluszty i potem na Symferopol w strone jaskinii Marmurowej. Droga Aluszta-Symferopol - super asfalt, szeroka, kreta, profilowane zakrety, niestety duzy ruch - ale spokojnie tnie sie powyzej 100km/h pomiedzy autami - super zabawa i chwila oddechu od ciasnych serpentyn - po drodze wyprzedza nas ekipa polsko-slowacka - 2 gejesy i goniaca je ostatkiem tchu afryka.
Podpinam sie do nich trampim... niestety zbyt malo mocy zeby utrzymac sie - juz przeciez afryka ledwo zipie...

Ostatnie 10km do jaskini to podjazd w gory szutrem - przejezdzamy ok 1km i wycofujemy sie z przyczyn obiektywnych - Wojtek i Paulik nie chca ryzykowac wjazdu.
Grzejemy nazad...

Postanawiamy odpoczac od upalu i pospacerowac w ogrodzie botanicznym w Nikita. Motongi - tradycyjnie z rozwieszonymi ciuchami motongowymi do schniecia - zostaja na parkingu przed wejsciem.
Ogrod jest duzy, lecz nie jest zbyt ciekawy. Doskonale nadaje sie za to do odpoczynku.
Stanowczo odradzam knajpe przy wejsciu - zarcie strasznie podle, drogie i chamskie babska w obsludze...

Kolejnym etapem ma byc Jaskolcze Gniazdo - malowniczo polozony zameczek nad przepascia.
Oczywiscie mijamy wlasciwe wejscie i podjezdzamy od dupy strony - czyli od sanatorium.
Wstepu niet... no ale kto jak kto - ale my damy rade...
Ide z Paulikiem - gadka z ochroniarzem sanatorium - po 10hr od lebka i mamy isc za strzalkami, a kolesiowi z drugiej strony powiedziec, ze nas wpuscil.
Przy okazji zwiedzamy sanatorium - bardzo malownicze miejsce. Drugi koles nas nie zauwaza - wiec wchodzimy na teren zamku. Przepiekne miejsce... Zameczek jest malenki i wisi w polowie nad urwiskiem - w srodku jest obecnie restauracja.
Postanawiamy zejsc na dol i zrobic foty z zatoczki. Zanim Paulik zajarzyla co sie dzieje - miala juz jakas wielka wrone (czy orla - jeden pies jak zwal) na przedramieniu - wiec sesja i darowizna po 40hr na obiad dla ptaka - bo on duzo musi kuszac.
Podziwiamy piekno zameczku na tle urwiska i wracamy na gore - a tu problem - po drodze jest oficjalna kasa - i klotnia, ze nie zaplacimy bo weszlismy z sanatorium i przepychanka - "bo to niemozliwe - tam nie ma wejscia".
No, ale poradzilismy sobie bez lapowek... Idziemy dalej, a tu nas ochroniasz z sanatorium nie chce wpuscic - i znowu bajerka, ze jego kumpel pilnuje motongow... jakos poszlo.

Szukamy noclegu w okolicach Alupka. W koncu widzimy znaki - "Awtokamping"... Na miejscu wyglada to na skrzyzowanie zlomowiska z parkingiem... ale sa baraki do spania i ciepla woda we wspolnych prysznicach - wiec super.
Nie wspominajac o kolejnej milej blondynce w recepcji... oraz zlotozebnym szlabanowym.
Hmm miejsce jest po prostu przeurocze - ciekawe czy rana z naszych trampich nie zrobia czegos nowego...
No coz - moze je jakos ulepsza (albo przynajmniej cos zrobia z klekotem...) - stawiamy je w pierwszym lepszym miejscu i noclegujemy sie.

16VII
Rano rzut oka na motongi - lipa nic nie zmodyfikowali, nawet w tym rozowym...
Wyruszam z Wojtkiem namierzyc kolejke linowa na Au Petri - hmm liny i slupy widac, ale sa pewne problemy z namierzeniem dolnej stacji.
Niestety kolejka nieczynna, wiec wracamy po reszte towarzystwa i ruszamy na Sewastopol.

W Sewastopolu staramy sie znalezc Chersonez Taurydzki - ruiny starozytnego miasta wpisanego na liste UNESCO.
Korzystamy m.in. z pomocy skuterowca w czapeczce klubu Gold Winga - podobno ma taka maszyne.

Ruiny sa malowniczo polozone nad morskim wybrzezem. Wiekszosc zabytkow to praktycznie resztki fundamentow i nieliczne fragmenty scian.
Pozostal rowniez fragment kolumnady oraz dzwon - ktory jest jednym z najczesciej fotografowanych zabytkow Krymu.
Hmm chociaz tak szczerze, to najciekawsze byly mlode dziewczyny pozujace obok kolumnady... - w sumie robily wieksza furore niz dzwon.
Ciekawy jest fakt,ze zabytek jest na liscie UNESCO a turysci chodza wszedzie, macaja wszystko i niszcza wszystko... a na wybrzezu jest normalna plaza.
Przy dzwonie wisi tabliczka, zeby nie rzucac w niego kamieniami...

Po nasyceniu sie pieknem starozytnosci ruszamy do Bakczysaraju, ktorego piekno opiewal nasz slawetny wieszcz. Celem jest zalogowanie sie na 3 noce i zwiedzenie okolicy.
ZOstawiam grupe i kraze w poszukiwaniu noclegu - trafiam do przemilej pani prowadzacej pensjonat chyba "Diana" - drogowskazy sa pod tablica kierunkowa do Palacu Chanow.
Okazuje sie, ze gospodarze nastawieni sa glownie na mysliwych i organizuja polowania na Krymie - pokoje sa w super standardzie, jednak cenowo przekraczaja nasze mozliwosci.
Gospodyni proponuje, ze zalatwi nam nocleg u znajomego - dzwoni, dogadujemy telefonicznie cene i gosc przyjezdza po nas.
Nasz gospodarz posiada wolnostojacy budynek z 4 pokojami do wynajecia - zajmujemy 2 pokoje - jeden 6os a drugi 3os - placimy po 30hr.
Prysznic jest ogrzewany sloncem, a goracy dostepny u gospodarza za 5hr. Mieszkamy jakies 400m od Palacu Chanow.

Po rozpakowaniu, padajac z glodu, wyruszamy cos zjesc - w Bakczysaraju widac wyraznie na kazdym kroku wplywy tatarskie.
Wybieramy pierwsza z brzegu restauracje...

*****cenzura***** ;)

Standardowo uzupelniamy napoje i idziemy spac.

17VII
Rano zle nowiny - Paulikowi zaszkodzila baranina albo cos na ksztalt grypy zoladkowej.
Jednak jest twarda i postanawia wyruszyc z nami do Palacu Chanow - wstep 30hr.
Palac ogolnie ladny, ale nic rewelacyjnego - szczegolnie, ze zwiedzajac przepychamy sie lokciami jak na rynku w Krakowie...
Jest troche ciekawych ekspozycji, stare ksiegi itp. Brzydka pogoda nie pozwala docenic kolorystyki zabudowan.
Harem tez jest pusty wiec nawet nie ma na czym oka zawiesic...

Mnie i Wojtka zdecydowanie bardziej zainteresowaly specjaly sprzedawane przez babcie - polecamy gorace pierozki z miesem i slodycze - np rozki z karmelem i orzechami.
Odradzamy takie kolorowe palki - sa to orzechy zalane jakims gumowatym sokiem - bez smaku.

Paulik niestety ma juz dosyc zwiedzania... Postanawia odpoczac, a my mamy zamiar obejrzec skalne miasto - Czufut Kale.
Ogladamy mapy i wytyczamy droge prowadzaca najblizej miasta - jedziemy w trojke i dojezdzamy gdzies w pizdu... za to droga wiodla malownicza dolina.
Wracamy do Bakczysaraju - acha nalezalo pojsc jakis kilometr dalej za Palacem Chana - wiec jedziemy. Motocykle zostaja na parkingu restauracji Karawansjera - mamy albo cos zjesc u nich albo zaplacic pozniej za parking.

Wspinamy sie do Czufut-Kale - po drodze zwiedzamy wykuty w skale Monastyr Uspienski. Wiele grot po obu stronach dolinki zostalo przerobionych na domostwa i sa obecnie zamieszkane.
Nastepnie wspinamy sie droga opisana przez wieszcza.
Samo miasto sklada sie z sieci wykutych pieczar oraz murowanych budynkow - m.in. zabytki karaimskie.
Kunszt budowniczych oraz roposcierajace sie widoki zapieraja dech w piersiach. Miasto na prawde robi wrazenie i warto sie tam przespacerowac.

Wracamy po motongi i oczywiscie wybieramy opcje z jedzeniem - zamawiamy golabki w lisciach winogron - przepyszne, ale jak zobaczylem ze dostalismy po 5szt kazda wielkosci pol parowki to poplakalem sie ze smiechu...
Wyskakujemy na miasto i kupujemy wspanialy ukrainski wynalazek - Drive Max - czyli Energy Beer - tylko ukraincy mogli cos takiego wymyslec...
Jednak w smaku jest paskudne... i strasznie usypia... po wypiciu czegos normalnego dopiero sie otrzasnelismy :D

Paulik czuje sie juz troche lepiej, wiec planujemy nazajutrz wyprawe do kanionu.

18VII
Paulik nadal oslabiona, ale postanawia jechac. WYruszamy malownicza trasa Bakczysaraj - Jalta. Z tej trasy mozna rowniez wjechac na szczyt Au Petri.
Koncowy odcinek to same ostre winkielki - niestety tym razem nie przejedziemy calej trasy.
Wyruszamy zwiedzic Wielki Kanion Krymu, ktorego dnem plynie strumien.
Do przejscia jest ok 6km. Osobiscie kanion bardzo mi sie podobal, jednak podobne miejsca sa i u nas, wiec mozna smialo odpuscic sobie wedrowke.
Na koncu znajduje sie tzw Wanna Mlodosci przywracajaca mlodosc po kapieli - Paulik z Piotrkiem rezygnuja, gdyz woda jest zbyt zimna - a ja z Wojtkiem jestesmy zbyt mlodzi i piekni zeby potrzebowac takich wynalazkow...

Wracamy do motongow i postanawiamy zwiedzic kolejne skalne miasto - Mangup wpisane na liste UNESCO.
W miare sprawnie docieramy na miejsce - kasa nieczynna, zywej duszy dokola i nie bardzo wiemy gdzie sie ruszyc.
Piotrek odpuszcza wedrowke i ruszamy w trojke na czucie... i oczywiscie znowu poszlismy w pizdu...
Po ok godzinie Paulik chce nas zabic, a my dalej idziemy gdzies w pizdu... na szczescie jacys archeolodzy wskazuja nam droge...
Wchodzimy na plaskowyz od dupy strony i nie bardzo mozemy namierzyc ruiny miasta a zaczyna sie powoli sciemniac.
Wlasciwej drogi powrotnej tez nie znajdujemy i wracamy ta sama... Dobrze, ze wzrokiem nie mozna zabic...

Wracamy do Piotrka, gdy juz zmierzcha - okazuje sie, ze na szczyt idzie sie wlasciwa droga jakies 40min.
WYkonczeni wracamy po zmroku do Bakczysaraju, wpadam z Wojtkiem do sklepu blokujac zamykajace sie drzwi i blagamy kierowniczke o jakiekolwiek jedzenie...

Wszyscy padamy... tak konczy sie zwiedzanie Krymu.

Rozdzial trzeci - Powrot

19VII
Niestety czas plynie nieublaganie i rozpoczynamy odwrot z Krymu.
Plan na dzisiaj zaklada dolot do Cherson - duzego miasta portowego, lezacego w delcie Dniepru.
Wrazenie robi most nad Dnieprem.

W poszukiwaniach hotelu pomagaja nam 2 rowerzysci - pedaluja przed nami przeszlo 2km zeby nas podprowadzic - niestety hotel Tourist jest zbyt drogi.
Na kazda propozycje cenowa mowimy, ze za drogo - w koncu pada pytanie ile mozemy dac- odpowiedz po 40hr i wtedy slyszymy tylko smiech...
Jednak Wojtek dalej bajeruje recepcjonistke i dziewczyna podaje nam namiar na hotel Brygantyna - odnajdujemy go po drugiej stronie miasta i mamy upragniony nocleg.

Rozpakowujemy sie... tzn wszyscy oprocz mnie - odpial mi sie gdzies kluczyk od kufrow a zapasowy jest w kufrze... taaa jestem genialny - zapas jest swietnie zabezpieczony...
No coz...zaczynam grzebac przy zamku kufra, maly tlum gapiow... hmmm problem rozwiazalem bez zadnych strat - przypuscmy, ze konstruktorzy nie popisali sie...

20VII
Grzejemy na Odesse.
Drogi dosc dobre, co powoduje, iz samochody z przeciwka probuja wbijac sie na trzeciego - przewaznie dlugie swiatla, klakson i zjechanie do srodkowej linii skutecznie je przepedza - nie liczac ciezarowek...

W odessie wbijamy do centrum na pl Soborny - sa na nim 2 hotele Centralnyj i Pasaz - nocleg bez wody kosztuje 70hr - zgadzamy sie.
Chcemy zaparkowac gdzies motongi i hotelowy ciec chce nas skasowac po 50hr od motonga za postawienie go na ruchliwym chodniku przed hotelem - dochodzi do ostrej klotni i opuszczamy hotel.
Innego noclegu nie znajdujemy i musimy opuscic Odesse - nie dane nam bedzie jej zwiedzenie tym razem.

Wyruszamy w strone Bialogrodu szukajac noclegu. Po drodze wjezdzamy do miasteczka Owidiopol - cos tutaj nie gra... jakos dziwnie...
Zatrzymujemy sie w centrum i po chwili doznajemy olsnienia - miasto jest czyste i zadbane - trawniki przyciete i donice z kwiatkami - pierwszy raz na Ukrainie taki widok.
Jednak pomimo, iz miejscowosc lezy nad morzem nie ma w niej zadnych kwater do wynajecia - miasto wyglada na turystyczna enklawe bogatszych mieszczan z Odessy.

Szukajac noclegow objezdzam z Wojtkiem okolice i .... bylo blisko nieszczescia - Wojtek rozjezdza sporego psa, ktory wyskakuje z podworka.

W koncu decydujemy sie jechac dalej - w miejscowosci Zatoka powinny byc turystyczne kwatery.
Zmierzcha wiec wbijamy do pierwszego osrodka jaki spotykamy... jest to najwiekszy blad naszego wyjazdu.
Sporo juz widzielismy, ale to miejsce przeroslo wszystko - totalny syf i malaria, wody bierzacej praktycznie nie ma - a osrodek jest duzy - spokojnie kilkaset osob.
Kible rozwalone i obsrane - nawet ukraincy z nich nie korzystali zbyt czesto - o czym swiadczyly slady na okolicznych trawnikach...

Szybki wyskok do sklepu, znieczulamy sie porzadnie i idziemy spac...

21VII
Szybko zbieramy sie i wyruszamy w strone Moldawi - przejscie w Kozacke.
Droga mija szybko i bez przeszkod - po drodze robimy piknik niedaleko chandlarza owocami - Wojtek wyrusza po brzoskwinie i w sumie dostaje kilka za darmo.

Na granicy wszystko odbywa sie w miare szybko i sprawnie - po ok 40min jestesmy w Moldawi...

Jedziemy poprzez bezkresne pustkowia... co jakis czas samotna wioska - od razu widac, ze to inne panstwo.
Wioski sa zadbane i czyste. Domostwa i obejscia odremontowane. Inny swiat.

Wjezdzamy do Causeni, aby wymienic kase i zjesc obiad. Podczas, gdy z Wojtkiem szukam kantoru - Paulik zostaje gwiazda TV Moldawskiej i udziela wywiadu o naszej podrozy.
W zwiazku z zamieszaniem jakie wywolalismy, zaraz po powrocie do motongow zwijamy sie i jedziemy do Kiszyniewa.
Wywiad po zmontowaniu mieli podeslac Paulikowi - na razie nic nie dostala, no ale z utesknieniem czekamy na narodziny naszej telewizyjnej gwiazdy. :D

Pieniadze moldawskie przypominaja banknoty z np. Monopoly - wszystkie identyczne - roznia sie tylko kolorem i nominalem.

Obiad jemy w przydroznym barze - za 2 daniowy posilek z sokiem placimy po 6zl.
Kiszyniew jest duzym nowowczesnym miastem - przypomina europejskie miasta.
Bladzac w poszukiwaniu hotelu spotykamy taksowkarza - gosc najpierw wyjasnia nam dojazd, potem rysuje mapke a na koniec stwierdza, ze nas zaprowadzi.
Podprowadza nas pod hotel, przyhamowuje i macha na pozegnanie - kolejny sympatyczny czlowiek, ktory nam bezinteresownie pomaga.
Niestety hotel ponownie jest zbyt drogi - Wojtek bajeruje recepcjonistke i dziewczyna obdzwania hotele.
Znajduje nam odpowiedni cenowo i drukuje mapke. Hotel na ulicy Anton Pann. kosztuje nas po 9euro - pokoje 2os, lazienka wspolna na module 4 pokojowym.

Wieczorem wybieramy sie na zwiedzenie okolic i obiad. Ceny w knajpach sa niskie a jedzenie wspaniale - za wg polskich norm wykwintny posilek razem z napojem/piwem placimy 15-20zl.
Kupujemy jeszcze do sprobowania slawne moldawskie wina. Nie ma problemu z czynnym sklepem - zaopatrzenie takie jak w Polsce - po prostu cywilizacja.

W pogodnych nastrojach udajemy sie na odpoczynek...

22VII
Nad ranem budze sie z potwornym bolem brzuch i goraczka...czekamy do 10 - niestety nie jestem w stanie jechac na motongu - przedluzamy nocleg.
Faszeruje sie prochami i zostaje w hotelu, gdy reszta ekipy udaje sie na zwiedzanie Kiszyniewa - Paulik z Wojtkiem trafiaja na ciekawy bar z arsenalem roznego typu broni ciezkiej.

Leze w malignie caly dzien... W trosce o moj stan (no dobra potrzebowali kogos kto ich doprowadzi do cywilizacji) kupili mi worek sucharow i rosolek z restauracji.
Pod wieczor udaje mi sie zbic goraczke, lecz zoladek dalej boli...

Niestety omija mnie rowniez wieczorne zwiedzanie Kiszyniewa, na ktore wychodzi Paulik z Wojtkiem.
Piotrek dotrzymuje mi towarzystwa popijajac sobie spokojnie piwko - wszyscy dookola sie obzeraja i pija... skandal...

23VII
Rano budze sie... zyje wiec nie jest tragicznie... kolejna dawka prochow i decyduje, ze jedziemy...
Drogi na Moldawii sa podobne nawierzchniowo do ukrainskich - jednak zdecydowanie mniejszy ruch.

Na kazdym wyboju zoladek podchodzi mi do gardla plus lekkie zawroty glowy po prochach na pusty zoladek, ale panuje chwilowo nad sytuacja.
Kierunek Chocim. Droga przez Moldawie bez przeszkod, przed granica za reszte kasy jemy w przydroznym barze - jednak juz widac powoli ukrainski wplyw - brud...

Granice przekraczamy bez wiekszych przeszkod i dojezdzamy do centrum Chocimia - w hotelu Chocim brak miejsc, ale na przeciwko jest szkola przerobiona w lecie na hotel - po 30hr od glowy, motongi za darmo wstawiamy do srodka na korytarz.
Woda bierzaca w godzinach 7-23 - pozniej portierka idzie spac i zakreca wode - oczywiscie tylko zimna - sama pani twierdzi, ze jestesmy przeciez na Ukrainie...

Moj stan poprawia sie i w koncu moge sprobowac wina kupionego w Moldawii.

24VII
Leje... slonce... leje... leje...
Okolo poludnia postanawiamy zwiedzic twierdze - Paulik rezygnuje. Kupujemy po browarku na droge i idziemy na wycieczke.
Twierdza jest polozona w malowniczym miejscu nad rzeka. Niestety nie mozna zwiedzic zadnych wnetrz - tylko dziedziniec i przedpola.
Pogoda poprawia sie i postanawiamy wszyscy wyskoczyc do Kamienca Podolskiego - miasto lezy nad malowniczym wawozem - a twierdza wznosi sie na jego scianie.
Po drodze tankujemy i przy wyjezdzie ze stacji Paulik jest podrywana przez policjanta machajacego wesolo paleczka... ale olewa go...

Na parkingu spotykamy pare motocyklistow z Polski - opowiadamy o przygodach i dostajemy informacje, ze twierdza jest otwarta do 1830 - jest juz 19.
Zasuwamy - w srodku pustka, ale dajemy po 5hr i ochroniarze nas wpuszczaja - zwiedzamy sobie wszystko w ciszy i spokoju, bez depczacej wszystko stonki.
Podobnie jak Chocim - twierdza jest w doskonalym stanie, tym razem mozna wejsc na mury i kruzganek oraz do baszt.
Dokola roztaczaja sie przepiekne widoki na przedpola.

Podczas powrotu do motongow zakochuje sie w pewnym pomniku Kozaka...

25VII
Wyruszamy w strone Korczowej - droga mija bez przeszkod.
Tzn jedna przeszkdoa w postaci kury zostaje usunieta z drogi przy pomocy moich kol...
Na dojezdzie do przejscia jakis totalny amok - nie mozna przepchnac sie motongami - ukraincy mowia nam, aby zawrocic pod prad na dwupasmowce i wjechac pod prad w strone przejscia - tak robimy...
Podczas nawrotu zatrzymuje nas policja - za jazde pd prad... dyskusja, bajerka... chca kase... my twierdzimy, ze jestesmy splukani... wiec puszczaja nas...
Grzejemy pod prad... zatrzymuje nas pogranicznik i zawraca... znowu klotnie, blagania... puszcza nas - teraz juz z gorki.
Jedynie marudzacy polski celnik, zeby otworzyc kufry i zagladajacy pod owiewki w klekocie... no tak, Paulik od razu wyglada na rasowego przemytnika...

Dolatujemy do Lancuta - Piotrek postanawia leciec dalej do Wroclawia - my w 3 nocujemy.
Piotrek dojezdza bez przeszkod. My zaliczamy standard - czyli znany juz nam bar i sklep nocny.

26VII
Wylatujemy na luzie po 11.
Za autostrada krakowska rozstajemy sie - Paulik z Wojtkiem leca do Wroca, ja zbaczam na slask do rodziny.

Wszyscy dojezdzamy bez przeszkod.

27VII
Wracam do Wroca - przejechalem 4969 km.
Niestety - koniec wakacji...


ERRATA
wyciete przez cenzure

Historia 4 prosiakow:

Zamawiamy w restauracji po browarze i szaszlyk z baraniny, ziemniaki oraz zupe...
Za chwile kelnerka wybiega i wraca po chwili z 4 piwami dla nas ze sklepu obok... hmmm...
Po pewnym czasie dostajemy szaszlyki nadziane na jakies szpady - zadnych sztuccow itp
Czekamy na reszte posilku, sztucce czy cos, ale Paulik po chwili nie wytrzymuje i rzuca sie na zarcie az wiory leca...
Po chwili wszyscy robimy to samo... posrod ogolnego wesolego pochrumkiwania kelnerka przynosi zupe...
hmm baranina lykowata i ledwo letnia... zupa zimna... ale wszyscy umieraja z glodu... wiec wiory leca nadal...
kelnerka przynosi sztucce - wszyscy twierdza, ze juz nie potrzebuja - bierzemy tylko lyzki...
walczymy nadal z baranina i na deser dostajemy ziemniaki - hmm przynajmniej sa gorace...

A wiec 10 dni na Ukrainie wystarczylo nam, aby pozbyc sie jakichkolwiek zahamowan.
Bylismy w stanie zjesc wszystko, co nie bylo w stanie przed nami uciec.

Ogolnie wyrobilismy nowa reputacje o Polakach - zjedza wszystko, nie trzeba im tego podgrzewac i mozna podac w dowolnej kolejnosci bez sztuccow.

Epilog

No coz - zeby dostac sie w ciekawe tereny trzeba przejechac przeszlo 1000km nieciekawymi nawierzchniowo i widokowo drogami - czy warto - kazdy musi sam zdecydowac.
Wiekszych strat w podrozy nie bylo - 2 srubki i odkrecona tablica w klekocie, 3 zarowki oraz wywietrznik z mojego kasku.

Ogolnie na trasie problemow nie bylo, szukanie noclegow przebiegalo sprawnie a spotkani ludzie byli zyczliwi i pomocni.
Jezeli przy drodze stoi tabliczka - pt. "Uwaga trzoda chlewna" - to nalezy spodziewac sie stada krasul na srodku drogi - nie ma zartow.

Kaski z daszkiem przy silnym wietrze sa do dupy... prawie skrecilo mi kark. Chociaz moze chronia przed orlami...

Po kilku rozmowach - z niezbyt trzezwymi lokalesami (nie bylo to trudne - 90% spoleczenstwa jest pijana) - Wojtek wysnul teorie, iz najwiekszymi pijakami sa byli wlasciciele Jawy - faktycznie pozniej potwierdzilo sie to...
hmm tez mialem Jawe... - no coz, pewnie jestem wyjatkiem potwierdzajacym regule :D


Informacje praktyczne:

Tankowanie:
Radze zabrac gotowke na paliwo - lub wybierac kase z bankomatu - gdyz tankowania na karte jest strasznie upierdliwe:
- trzeba znalezc stacje z naklejkami np. Visa - niby nie problem, bo jest ich sporo - ale trzeba zapytac czy te naklejki nie sa dla ozdoby
- terminal musi dzialac
- z reguly nie chca lac do pelna na karte - wtedy:
- blokujemy tyle dystrybutorow motongami ile sie da
- stwarzamy tlum pod kasa i nie dopuszczamy innych do zaplacenia
- sciemniamy, ze mamy gotowke w razie gdyby karta nie przeszla
- non stop marudzimy zeby nas zalali
hmm powyzsze sposoby z reguly dzialaja - jesli nie - to trzeba zaplacic z gory za okreslona liczbe litrow lub okreslona kase - roznie z tym bywa
- jezeli sie zgodza to zostawiamy karte kolesiowi za szyba i spokojnie czekamy az koles dogada sie z nalewaczem i odblokuje dystrybutor
- po tankowaniu - przewaznie kolejno trzeba odczekac az sie sfinalizuje transakcja - koles przewaznie chce nasz PIN do karty - wiec krzyczymy przez szybe lub pokazujemy palcami
- noooo zatankowalismy pierwszy motong - teraz wierzacy modla sie, aby z kolejnymi poszlo rownie sprawnie

Ja i Wojtek tankowalismy caly czas benzyne 92 - na trasie nie bylo specjalnie widac zmiany w mocy i spalaniu.
W gorach spadek mocy byl juz wyczuwalny-trampi byl troche mulowaty, jednak na Krymie az tak duzo gor nie bylo - wiec tankowalismy dalej 92.
Finansowo to roznica - ok 20-25gr na litrze w stosunku do 95.
Jezdzilem na 92 glownie po to, zeby sprawdzic zachowanie trampiego na gorszym paliwie na dluzszym dystansie - nie bylo zadnych niepokojacych objawow.
Piotrek tankowal afryke caly czas 95.
Paulik najpierw tankowala 92 - jednak przy pierwszych gorkach klekot zaczal sie dusic i dlawic - wiec przeszla na 95.
Byla jeszcze 80tka, ale stwierdzilem ze to juz przegiecia lac to do motonga...

- oznakowanie
Najwiekszym problemem jest to, ze nie ma jednolitych tablic okreslajacyh kierunek. Na niebieskich tablicach informacyjnych w ok 75% przypadkow jest to kierunek na jakies miasto, ale czesto jest to drogowskaz do baru, restauracji,pensjonatu, atrakcji turystycznej, serwisu, sklepu.... praktycznie wszystkiego mozna sie spodziewac.
Biale tabliczki informacyjne to ponownie wszystko - jednak najczesciej sa to ulice i atrakcje turystyczne oraz rozne sklepy - jednak kierunki na miasta sa czasami podobnie oznaczone.
Na glownych trasach (czerwonych) oznakowanie jest bardzo dobre - glowne kierunki sa opisane cyrylica (ukrainska a czasami rosyjska) i angielskojezycznymi odpowiednikami.
Wszystkie poboczne zjazdy - tylko cyrylica ukrainska.
Na skrzyzowaniach/zjazdach - praktycznie wszedzie sa rozbiegowki ok 100m przed i za - dobre miejsce do wyprzedzania, gdyz praktycznie wszyscy zjezdzaja na bok.
Zdecydowanie gorzej z oznakowaniem w miastach - glowne kierunki jeszcze jako tako, lecz boczne wyloty lub atrakcje - pojawiaja sie i znikaja - trzeba czytac uwaznie wszystkie tabliczki niezaleznie od koloru.
Na skrzyzowaniach semafory i oznakowanie czesto wisi nad jezdnia gdzies w koronach drzew... ale czesto sa powtorzone po drugiej stronie skrzyzowania.

- nawierzchnia
Skonczylem narzekac na polskie drogi... nawet na wroclawskie...
Dziury, muldy, koleiny, wyrwy... - wszystko co mozna sobie wyobrazic i nie tylko...
Takze non stop jest zabawnie. Na samym Krymie nawierzchnie sa troche lepsze.
Wyrazy uznania i szacunku naleza sie w tym miejscu Paulikowi - za przejechanie klekotem tej trasy - swoje wycierpiala z powodu braku amortyzacji kiery i obnizonego zawieszenia.

- kultura na drogach
Kierowcy ukrainscy sa zdecydowanie bardziej kulturalni od naszych - ale tylko na trasie. Bez zadnego ponaglania zjezdzaja na bok i przepuszczaja motongi - czesto zjezdzaja nawet na szutrowe pobocze.
Natomiast w miastach zmieniaja sie w horde pedzacej trzody. Jedynie swiatla sa przestrzegane - oprocz tego przepisy nie istnieja - szczegolnie we Lwowie, ktory jest drogowym ewenementem sam w sobie...
Autobusy bardzo czesto zatrzymuja sie gdziekolwiek - na zadanie - szczegolnie czesto zaraz za skrzyzowaniem lub zakretem i niekoniecznie zjezdzaja do kraweznika...
Na szczescie wieksze miasta maja obwodnice - najczesciej drogi prowadza przez zapadle wioski wokol miast lub same przedmiescia - nadkladamy sporo km, ale warto w imie spokoju - no chyba, ze ktos bardzo lubi jazde na krawedzi...
Niebezpiecznie bylo w okolicach Odessy i Khersonu - dosc dobra nawierzchnia i kolesie z naprzeciwka czesto probowali wbijac na trzeciego i spychac nas na bok - przewaznie udawalo sie ich zniechecic schodzac na dlugich do osi jezdni i trabiac - z reguly odpuszczali.
Na gorskich drogach 99% samochodow scina zakrety i to tak przynajmniej do polowy pasa - wiec trzeba bardzo uwazac oraz standardowo dlugie i trabienie.

- jedzenie
W knajpach od razu zamawiajcie po 2 porcje i kupcie jakies batoniki do dopchania sie - inaczej czeka was dietoturystyka.
Odradzam kupowanie na bazarach - wbrew pozorom nie jest taniej, a towar ten sam co w sklepie - widzielismy jak donosili babuszce wazywa ze sklepu, ktore sprzedawala 100m dalej za wyzsza cene.
Ciekawostka sa sklepiki przy stacjach benzynowych - rzadki widok, ale sa to najtansze i calkiem niezle zaopatrzone sklepy.
Ogolnie ceny w sklepach sa takie jak u nas, a czesto i wyzsze. Wybor kiepski - niezaleznie czy to market czy wiejski sklep.
Jedynie z alkoholem i fajkami nie ma problemow - kupic mozna wszedzie i tanio...
Jezeli chcemy kupic chleb - nie mamy po co isc rano do sklepu - dostawy sa jakos w godzinach popoludniowych i trzeba wieczorem szukac resztek.
Pomimo, ze woda dookola to nie liczmy na tanie ryby i owoce morza - w ogole jest problem z ich kupnem, a w knajpach z morskich ryb jest najczesciej szczupak, karp i pstrag.

Co jakis czas przy glownych drogach sa wieksze parkingi z masa malych kioskow itp - zatrzymuje sie tam sporo ciezarowek i samochodow.
Tablice informuja o domowym jedzeniu itp. - w rzeczywistosci to zarcie bylo ugotowane co prawda przez sprzedajace tam kobiety, tylko do konca nie wiadomo jak dawno temu i zostaje odgrzane w mikrofalowce - ogolnie zarcie kiepskie i dosc drogie.

Jako suplement diety znalezlismy z Wojtkiem batony - "Baton" - zajebiscie slodkie - cos w stylu naszych starych batonikow.
Srednio po 2 batony do posilku knajpianego i nasze prosiaki byly nakarmione.

- czesci zamienne
W duzych miastach sa serwisy motocyklowe - na jakim poziomie to trudno powiedziec. W Symferopolu na skrzyzowaniu podjechal koles na skuterze i zapraszal do serwisu Yamahy - odpowiedzialem, ze Hondy sie nie psuja... (a dla klekota mielismy jeszcze zapas silvertape i opasek)
Na stacjach nie kupimy nawet zarowek - czasami maja oleje i plyny - tego typu rzeczy kupuje sie w Awtomagazinach, jest ich sporo nawet przy trasach.
Szinomontaz to wulkanizacja.

- policja
Nie mielismy praktycznie kontaktu z nimi - w ciagu pierwszych 10 dni minelismy kilka patroli, pozniej dostali chyba kase na paliwo bo mijalismy zazwyczaj dziennie przeszlo 10 patroli.
Jednak nie probowali spoecjalnie interweniowac - no ok - raz ich zignorowalem bo byli malo przekonujacy, a drugi raz koles podrywal Paulika po wyjezdzie ze stacji machajac jej palka... mial szczescie, ze sluzbowa...
Na koniec przed granica mielismy krotka dyskusje z powodu jazdy pod prad, ale puscili nas po kilkuminutowej bajerce.

- hotele na trasie
Nie sugerujmy sie widokiem zewnetrznym, czy nawet hallem i recepcja.
Ukraincy maja tendencje do robienia rzeczy na pokaz i emanowania blichtrem i przepychem - czy moze bardziej tandeta...
Czesto hotel wyglada tlusto z zewnatrz, recepcja w marmurach i granitach, ale juz winda ma ze 30lat lub lepiej, a po otwarciu drzwi na pietrze widzimy uteskniona lamperie.
Ceny - jezeli sie rozejrzec to mozna znalezc cos w przedziale 25-50hr od osoby, a za 70hr nie ma problemu.
Przy czym standard nie do konca zalezy od ceny...
Parking strzezony obok hotelu (Awtostojanka) to wydatek - 5-10hr od motonga za dobe.

- waluta
Nie ma problemow z wymiana euro lub usd na hrywny - pelno kantorow w miastach.Na granicy mozna kupic po stronie ukrainskiej hrywny za zlotowki.
Za kwatery prywatne mozna zaplacic z reguly w usd, ale w hotelach tylko drozszych.
Siec bankomatow jest rowniez rozwinieta. Natomiast karta zaplacimy tylko w nielicznych miejscach.
Nie sprawdzalismy dokladnie, co najbardziej sie oplaca - usd, euro czy bankomat.

- parkingi i zostawianie motongow
Przy kazdej atrakcji turystycznej sa platne parkingi - przewaznie 5-10hr niby od godziny - ale nas zawsze kasowali jak za 1h.
Jezeli parkujemy na narysowanym miejscu dla samochodu - to spokojnie placimy za 1 miejsce samochodowe.
Z osoba kasujaca mozna dogadac dopilnowanie motongow - zawsze tak robilismy i zostawialismy caly dobytek na maszynach, ktorych nawet nie blokowalismy w zaden sposob.
Wojtek jeszcze standardowo zapominal kluczykow w stacyjce...
Nigdy nic nie zginelo, zadna dzieciarnia nic nie kombinowala w poblizu itp. - za pilnowanie dawalismy na odjezdnym po 5hr od motonga i wszyscy byli zadowoleni.
Na noc motongi staly na platnych parkingach lub pod barakami czy kwaterami, na ktorych spalismy - rowniez nigdy nie blokowalismy sprzetow - zostawiajac je nawet w ruchliwych miejscach.
Blokade uzylem chyba tylko w Lancucie - pozniej nie mialo to moim zdaniem sensu - jakos zawsze mam przeswiadczenie, ze im mniej rodakow dookola tym bezpieczniej...

- granica ukrainska
Od strony polskiej wbijamy najdalej jak sie da poza kolejka liczac, ze nie znajdzie sie zaden nadgorliwy pogranicznik wyladowujacy swoje frustracje akurat na nas.
Odprawa polega na sprawdzeniu paszportow i dowodow rejestracyjnych.
Przebijamy sie na strone ukrainska - przed szlabanem stoi pogranicznik wypisujacy karteczki - 2szt jedna duza a druga mala - na ktorych jest nr rejestracyjny i marka motonga.
Koles powinien nam dac formularze wjazdowo-wizowe - jezeli sam ich nie da - to nalezy zmolestowac goscia.
Mozna je dostac pozniej w okienku, ale to strata czasu i niepotrzebne zamieszanie.
Wypisujemy karteczki - standardowe dane nazwisko, imie, narodowosc, nr paszportu, nr rejestracyjny, cel podrozy - wpisujemy turysta, adres docelowy - mozna wpisac tranzyt i podac przejscie docelowe, jednak lepiej tego uniknac, gdyz przepisuja to do paszportu; najlepiej wpisac jakikolwiek adres - wpisalismy tylko miasto - Odessa i bylo ok.
Idziemy do odprawy paszportowej - dajemy wszystko - obie karteczki, wypisane przez nas formularz, dowod rejestracyjny i paszport, moga rowniez chciec ubezpieczenie - zielona karte.
Gosc podbija wszystko, odrywa polowe formularza - druga nalezy zabrac (Paulik zapamietaj na przyszlosc). Lapiemy celnika, ktory z reguly sie gdzies plata - biala lub jasnoniebieska koszula - zbieramy kolejna pieczatke na karteczkach i to wsio - pajechali.
Przed opuszczeniem granicy jest jeszcze 2 kolesi - pierwszy bierze wieksza karteczke a drugi mniejsza - jezeli sie ich ominie to krzycza a nie strzelaja (znowu Paulik narozrabiala gnana glodem nikotynowym...) - wiec luz.
Podbity formularz, ktory nam oddaja upowaznia do przebywania razem z pojazdem przez 90 dni na Ukrainie - teoretycznie powinni to sprawdzac przy wyjezdzie - nas o to nie pytali wiec ich olalem, Paulik nie miala a chlopaki oddali swoje.
Agathon
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 277
Rejestracja: 20.06.2008, 16:30
Lokalizacja: Festung Breslau

Re: Krym 05.07.08.-27.07.08.

Post autor: Agathon »

maryś
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 446
Rejestracja: 15.06.2008, 18:13
Mój motocykl: mam inne moto...
Lokalizacja: Brodźce

Re: Krym 05.07.08.-27.07.08.

Post autor: maryś »

zajebi_ście agathon

super wyprawka i co najważniesze extreme.

:thumbsup:
Jadę jadę na motorze, wiater mi owiewa twarz...

TA 600 '96 / 990 ADV 2010
Awatar użytkownika
Lungo1
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 313
Rejestracja: 15.06.2008, 21:24
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Wrocław

Re: Krym 05.07.08.-27.07.08.

Post autor: Lungo1 »

PEŁEN SZACUN :resp:
Awatar użytkownika
GRACJAN88
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 105
Rejestracja: 17.06.2008, 15:08
Lokalizacja: Dark Side of Stettinum/Warszawa

Re: Krym 05.07.08.-27.07.08.

Post autor: GRACJAN88 »

:resp: SUPER
Awatar użytkownika
Kiku
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 117
Rejestracja: 20.06.2008, 08:48
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Stęszew (Poznań)
Kontakt:

Re: Krym 05.07.08.-27.07.08.

Post autor: Kiku »

Świetna relacja, pozazdrościć i tak trzymać na przyszłość! :ok:
**Święty Krzysztof jeździ z Tobą tylko do 120 km/h. Przy większych prędkościach swoje miejsce oddaje Św. Piotrowi.**

moja strona: http://www.mzrider.republika.pl , skype: MZrider
Awatar użytkownika
jacenty
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 472
Rejestracja: 15.06.2008, 11:09
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Kłonna k/Odrzywół

Re: Krym 05.07.08.-27.07.08.

Post autor: jacenty »

Pieknie, pieknie, pieknie :ok: :thumbsup: :smile:
Mój TRAMPECZEK to cukiereczek :)
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Ahrefs [Bot] i 0 gości