Libuchora - wrzesień - 2018
- szymon.c
- osiedlowy kaskader
- Posty: 143
- Rejestracja: 01.09.2015, 02:37
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Tarnów
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Bardzo przyjemnie się czyta i ogląda.
Sorry za offtopic.
Co do obrządku kościoła to za czasów Rzeczypospolitej obojga narodów obrządek prawosławny był w Polsce niemile widziany z racji zwierzchnictwa patriarchy moskiewskiego nad kościołem prawosławnym. Na ziemiach Rzeczypospolitej większość cerkwi podlegała pod Rzym i była traktowana na równi z kościołem Katolickim, i stąd pojęcie Cerkwi Greckokatolickiej. Po rozbiorach Rosja carska próbowała wzmocnić znaczenie Prawosławia na ziemiach zabranych Rzeczypospolitej, jednocześnie przez całe wieki wcześniej nie uznając zwierzchnictwa Rzymu, które było nad cerkwiami znajdującymi się na terytorium Rzeczypospolitej.
Jak ktoś się lepiej orientuje to proszę o sprostowanie.
Sorry za offtopic.
Co do obrządku kościoła to za czasów Rzeczypospolitej obojga narodów obrządek prawosławny był w Polsce niemile widziany z racji zwierzchnictwa patriarchy moskiewskiego nad kościołem prawosławnym. Na ziemiach Rzeczypospolitej większość cerkwi podlegała pod Rzym i była traktowana na równi z kościołem Katolickim, i stąd pojęcie Cerkwi Greckokatolickiej. Po rozbiorach Rosja carska próbowała wzmocnić znaczenie Prawosławia na ziemiach zabranych Rzeczypospolitej, jednocześnie przez całe wieki wcześniej nie uznając zwierzchnictwa Rzymu, które było nad cerkwiami znajdującymi się na terytorium Rzeczypospolitej.
Jak ktoś się lepiej orientuje to proszę o sprostowanie.
Ostatnio zmieniony 28.09.2018, 11:12 przez szymon.c, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Wyjazd ze strumyka w stronę domu Ilji coś jakby się wypłaszczył .
CRF1000L/CRF450X/DR650/SR500
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=29729
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=27509
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=29729
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=27509
- wujas
- rozmawiający z silnikiem
- Posty: 478
- Rejestracja: 01.08.2011, 23:51
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Przemyśl/Huwniki
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Rzeczywiście jest dość płasko i nie ma tam już dużych kamieni jak kiedyś. Teraz kilkunastoletni młodzieńcy na Iżach pokonują ten podjazd bez problemu czym wzbudzali mój podziwemek pisze:Wyjazd ze strumyka w stronę domu Ilji coś jakby się wypłaszczył .
- Radek
- miejski lanser
- Posty: 397
- Rejestracja: 20.06.2011, 23:00
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Garwolin
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
złudzenie. Tam przy wyjeździe czai się krater. Czuć z niego siarką i słychać zawodzenie potępionych.emek pisze:Wyjazd ze strumyka w stronę domu Ilji coś jakby się wypłaszczył .
-
- pałujący w lesie
- Posty: 1525
- Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Lisków
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Już wiem, dlaczego tak szybko piszesz .
A swoją drogą, jak ładnie można opisać dojazd w Bieszczady.
Wystarczy trochę deszczu, jednoczęściowy kombinezon i zapadający zmierzch, by poczuć dramaturgię wyjazdu. Czytam z zazdrością, biorę sekretne nauki między wierszami, bo mi na opisanie powrotu przez Rosję, Ukrainę i Polskę wystarczyły trzy akapity .
Chcesz mieć już tę traumę za sobą .Radek pisze:Tam przy wyjeździe czai się krater. Czuć z niego siarką i słychać zawodzenie potępionych.
A swoją drogą, jak ładnie można opisać dojazd w Bieszczady.
Wystarczy trochę deszczu, jednoczęściowy kombinezon i zapadający zmierzch, by poczuć dramaturgię wyjazdu. Czytam z zazdrością, biorę sekretne nauki między wierszami, bo mi na opisanie powrotu przez Rosję, Ukrainę i Polskę wystarczyły trzy akapity .
- Radek
- miejski lanser
- Posty: 397
- Rejestracja: 20.06.2011, 23:00
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Garwolin
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
szukam weny przez cały czas. Wydaję mi łatwiej dostępna przy wciąż jeszcze żywych emocjach. Potem to doświadczenie się przytępia, zaciera...Sylwek pisze:Już wiem, dlaczego tak szybko piszesz .Chcesz mieć już tę traumę za sobą .Radek pisze:Tam przy wyjeździe czai się krater. Czuć z niego siarką i słychać zawodzenie potępionych.
A swoją drogą, jak ładnie można opisać dojazd w Bieszczady.
Wystarczy trochę deszczu, jednoczęściowy kombinezon i zapadający zmierzch, by poczuć dramaturgię wyjazdu. Czytam z zazdrością, biorę sekretne nauki między wierszami, bo mi na opisanie powrotu przez Rosję, Ukrainę i Polskę wystarczyły trzy akapity .
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Dzień drugi - niedziela
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- wujas
- rozmawiający z silnikiem
- Posty: 478
- Rejestracja: 01.08.2011, 23:51
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Przemyśl/Huwniki
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Samogon pity z filiżanki ma zupełnie inny ,,bukiet"
-
- wiejski tuningowiec
- Posty: 106
- Rejestracja: 15.10.2017, 08:32
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Tarnobrzeg
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
pytanie mam...to jakaś prywatna miejscówka, czy agroturystyka?
- radosss
- zgłębiacz wskaźników
- Posty: 41
- Rejestracja: 11.12.2013, 00:21
- Mój motocykl: mam inne moto...
- Lokalizacja: Międzyrzec Podlaski
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
To jest coś więcej niż prywatna miejscówka czy agroturystyka. To magiczne miejsce, którego klimat zrozumiesz jak tam pojedziesz razem z Henrym i Ekipą. Zdjęcia i relacje nie oddają w pełni piękna chwil spędzonych w Libuchorze...mariusz1970 pisze: pytanie mam...to jakaś prywatna miejscówka, czy agroturystyka?
-
- wiejski tuningowiec
- Posty: 106
- Rejestracja: 15.10.2017, 08:32
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Tarnobrzeg
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Przeczytałem, fotki też spoko. Mimo tego, że pogoda była jaka była, jak widzę, to humory dopisywały . Tak trzymać. Jak coś to będę śledził na forum i może...kto to wie?radosss pisze:To jest coś więcej niż prywatna miejscówka czy agroturystyka. To magiczne miejsce, którego klimat zrozumiesz jak tam pojedziesz razem z Henrym i Ekipą. Zdjęcia i relacje nie oddają w pełni piękna chwil spędzonych w Libuchorze...mariusz1970 pisze: pytanie mam...to jakaś prywatna miejscówka, czy agroturystyka?
- Radek
- miejski lanser
- Posty: 397
- Rejestracja: 20.06.2011, 23:00
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Garwolin
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Nasze kamienisto-wspinaczkowo-spadkowe ćwiczenia przy powrocie z Cerkwi są na tyle obiecujące, że:
podejmujemy decyzję -
w poniedziałek przywitamy Pikuj. Powinien być na swoim miejscu.
Dzisiaj czyli niedzielnie - poćwiczymy jeszcze odrobinę - wjedziemy na Połoniny. A potem żeby niedzieli stało się zadość
- napijemy się samogonu,
- poobrażamy się śmiertelnie i pobijemy z sobą i miejscowymi. Z innego okręgu. Z Libuchorianami tak zręcznie wspierającymi Lecha z uszkodzoną dętką nie ma o co. Przez najbliższą godzinę. Gorąc naszych stalowych mięśni i głów musi znaleźć jakieś ujście. Plan jest. Czas na wykonanie.
Połoniny wzywają. Z ogromną pomocą Illi próbuję zaprząc do pracy przywiezione opony. Okazuje się to być bardziej pracochłonne niż myślałem. Po dwóch godzinach męczarni, po 5 krotnych przyszczypnięciach dętki, za 6 razem finalny sukces. Kostka jest na tylnym kole. Istotnie wpływa to na moją motywację wymiany opony w kole przednim. Jadę w zestawie kostkowo-monocyklowym.
W międzyczasie pojawia się jak niedzielna dobra nowina - Wujas. Jesteśmy w komplecie.
Ruszamy na wprawkowy podbój Połoniny. I nawet ją zdobywamy.
Szczęśliwie dla wszystkich nawet z niej zjeżdżamy.
Szczęśliwie dla wszystkich oprócz materii nieożywionej w reprezentacji mojego prawego gmola givi.
Wspomniany przed chwilą, oddaje życie chroniąc mój prawy piszczel i lewą godność motocyklisty przed agresywnym drzewem. Pojawia się znienacka, droczy się ze mną chcąc mnie raz wyminąć po lewej, chwilę potem po prawej. Jak na drzewo wyjątkowo niezdecydowane. Skoro nie może podjąć decyzji to podejmuję ją ja. Waląc w nie centralnie gmolem. Prawy gmol, nie chcą wrócić do swojej pierwotnej formy ostatecznie zostaje pochowany na podwórku gospodarzy.
Po powrocie konsekwentnie realizujemy plan. Wieczorem samo organizuje się klub dyskusyjny. Tutaj jeszcze seminaria.
Finalnie dajemy się porwać nauce. Nie żadne, tak jak z mojej działki psychologiczne pierdoły. Sama esencja życia. Nasz think-tank ponownie mierzy się z najbardziej palącymi wyzwaniami. Dosłownie.
Na domknięcie dnia mariaż fizyki i fizyczności.
Dla wszystkich spragnionych krwi. Nie spłonęliśmy i nie zginęliśmy. Cierpieliśmy jedynie przez kaca. Ale to wszystko dla Was i potomnych. O wynikach naszych prac usłyszycie przy wręczeniu nagród Nobla. Tak po 2050. Wymagają jeszcze drobnych obliczeń. Szkoda jednak, że rozładował mi się aparat. Potem wytrąciliśmy kilka protonów, zderzyliśmy kilka kwarków, rozpędziliśmy kilka cząstek w naprędce zbudowanym cyklotronie, oddzieliliśmy ziarna od plew, zweryfikowaliśmy hipotezę Riemanna. Mylił się. Chodzi o to żeby nie dzielić przez nieparzystą a co drugą kolejną przed nią i za nią. Plus minus jedna. I już.
Wujas okazuje się być świetnym mówcą, dyplomatą, szarmanckim wodzirejem i uroczym kompanem. Jego zabiegi chronią Gruzinów, Azerów i Inuitów przed najazdem naszej chordy. Idziemy spać.
Noc skrywa swoje namiętności. Ranek bezwstydnie ujawnia wszystkie tajemnice.
Dzisiaj poniedziałek. P jak Pikuj. P jak pogrom. P jak Pelagia
podejmujemy decyzję -
w poniedziałek przywitamy Pikuj. Powinien być na swoim miejscu.
Dzisiaj czyli niedzielnie - poćwiczymy jeszcze odrobinę - wjedziemy na Połoniny. A potem żeby niedzieli stało się zadość
- napijemy się samogonu,
- poobrażamy się śmiertelnie i pobijemy z sobą i miejscowymi. Z innego okręgu. Z Libuchorianami tak zręcznie wspierającymi Lecha z uszkodzoną dętką nie ma o co. Przez najbliższą godzinę. Gorąc naszych stalowych mięśni i głów musi znaleźć jakieś ujście. Plan jest. Czas na wykonanie.
Połoniny wzywają. Z ogromną pomocą Illi próbuję zaprząc do pracy przywiezione opony. Okazuje się to być bardziej pracochłonne niż myślałem. Po dwóch godzinach męczarni, po 5 krotnych przyszczypnięciach dętki, za 6 razem finalny sukces. Kostka jest na tylnym kole. Istotnie wpływa to na moją motywację wymiany opony w kole przednim. Jadę w zestawie kostkowo-monocyklowym.
W międzyczasie pojawia się jak niedzielna dobra nowina - Wujas. Jesteśmy w komplecie.
Ruszamy na wprawkowy podbój Połoniny. I nawet ją zdobywamy.
Szczęśliwie dla wszystkich nawet z niej zjeżdżamy.
Szczęśliwie dla wszystkich oprócz materii nieożywionej w reprezentacji mojego prawego gmola givi.
Wspomniany przed chwilą, oddaje życie chroniąc mój prawy piszczel i lewą godność motocyklisty przed agresywnym drzewem. Pojawia się znienacka, droczy się ze mną chcąc mnie raz wyminąć po lewej, chwilę potem po prawej. Jak na drzewo wyjątkowo niezdecydowane. Skoro nie może podjąć decyzji to podejmuję ją ja. Waląc w nie centralnie gmolem. Prawy gmol, nie chcą wrócić do swojej pierwotnej formy ostatecznie zostaje pochowany na podwórku gospodarzy.
Po powrocie konsekwentnie realizujemy plan. Wieczorem samo organizuje się klub dyskusyjny. Tutaj jeszcze seminaria.
Finalnie dajemy się porwać nauce. Nie żadne, tak jak z mojej działki psychologiczne pierdoły. Sama esencja życia. Nasz think-tank ponownie mierzy się z najbardziej palącymi wyzwaniami. Dosłownie.
Na domknięcie dnia mariaż fizyki i fizyczności.
Dla wszystkich spragnionych krwi. Nie spłonęliśmy i nie zginęliśmy. Cierpieliśmy jedynie przez kaca. Ale to wszystko dla Was i potomnych. O wynikach naszych prac usłyszycie przy wręczeniu nagród Nobla. Tak po 2050. Wymagają jeszcze drobnych obliczeń. Szkoda jednak, że rozładował mi się aparat. Potem wytrąciliśmy kilka protonów, zderzyliśmy kilka kwarków, rozpędziliśmy kilka cząstek w naprędce zbudowanym cyklotronie, oddzieliliśmy ziarna od plew, zweryfikowaliśmy hipotezę Riemanna. Mylił się. Chodzi o to żeby nie dzielić przez nieparzystą a co drugą kolejną przed nią i za nią. Plus minus jedna. I już.
Wujas okazuje się być świetnym mówcą, dyplomatą, szarmanckim wodzirejem i uroczym kompanem. Jego zabiegi chronią Gruzinów, Azerów i Inuitów przed najazdem naszej chordy. Idziemy spać.
Noc skrywa swoje namiętności. Ranek bezwstydnie ujawnia wszystkie tajemnice.
Dzisiaj poniedziałek. P jak Pikuj. P jak pogrom. P jak Pelagia
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
I kolejna porcja
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- Dłubacz
- rozmawiający z silnikiem
- Posty: 481
- Rejestracja: 08.11.2009, 18:33
- Mój motocykl: XL600V
- Kontakt:
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Oooo! A co to takiego na wozie? Dynie, kabaczki jakie?
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
To tylko buraki . . . pastewne
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- ajzol
- osiedlowy kaskader
- Posty: 118
- Rejestracja: 07.08.2017, 17:47
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Środa Wlkp.
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Pięknie.
Po dzieciakach widać, że czas leci - po gospodarzu już nie
Po dzieciakach widać, że czas leci - po gospodarzu już nie
- Radek
- miejski lanser
- Posty: 397
- Rejestracja: 20.06.2011, 23:00
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Garwolin
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Pikuj ma zasadniczy minus. Zaczynam czuć go intuicyjnie już w poniedziałek rano. Dojazd na górę może prowadzić pod górę. A jest tylko jedna rzecz, którą lubię mniej od podjazdu pod górę. Zjazd z góry. Kroi się atrakcyjny dzień. Ruszam z nadzieją, że opcja zjazdu z góry nie będzie koniecznością a Henry tak zręcznie poprowadzi trasę, że wjedziemy na Pikuj najpierw Transalpiną a potem adriatycką promenadą.
Tradycji staje się zadość. To odwiedziny u zaprzyjaźnionej gospodyni. Kwiaty dywanem spływają z okien ścieląc się w przydomowym ogródku. Babcia pokazuje z dumą kolorowe wyspy wyrastające w przydomowym oceanie warzyw. Mówiąc o kwiatach podnosi głos, przyśpiesza, kreśli ręką plany kwietnej, przyszłorocznej ekspansji. Mam nadzieję, że to zobaczę. Pikuj kładzie się cieniem na moje życiowe plany, dłuższe niż doba.
Wyjeżdżamy z dobrym słowem, rozpływającymi się w ustach jabłkami i całymi garściami poupychanych po kieszeniach radościach z odwiedzin.
Zeruję licznik i zapadam w ciemność. Podjazdów, zjazdów, uderzeń kamieni o rachityczną, transalpową osłonę silnika. Są zjazdy, spadki, krawędzie, obrzeża i kupę wsparcia moich kompanów. Finalnie jest. On. Pierwszy podjazd motocyklem na szczyt Korony Ziemi. Czy jakoś tak.
Wszystkie te tablicowo-grafitowe powiązania z cywilizacją na szczycie Pikuja mają jeden, irytujący aspekt. Czuję, że to co było dla mnie wysiłkiem granicznym, traumą zakrzywiającą mój łańcuch białkowy w DNA, doświadczeniem odciskającym się drgającą powieką 4 pokolenia po mnie wcale takim wielkim wysiłkiem nie było.
Aaaa, wiem. Helikoptery. Uspokojony mogę wracać.
Zatrzymujemy się w drodze powrotnej na małe posiłek. Ja zatrzymuje się odrobinę wcześniej nawet tego nie planując. Mści się lenistwo niezmienionej przedniej opony. Myląc trasę, trawersuję połoninę, za głęboko przed jedną z dziur wciskam klamkę hamulca przedniego. Opona uślizguje się na wilgotnej trawie a ja walę z całym impetem na lewą stronę. Pomiędzy moją zjawiskową, rozbudowaną klatką piersiową a podłożem zostaje łokieć w ochraniaczu. I coś w tej konfrontacji czuję, że ustępuję. Na chwilę tracę oddech, potem z pomocą Henrego wracam do pionu. Rozpalamy ognisko, Lechu sięga po kiełbasiane zapasy. Jeszcze z Polski. Cebula, słonina podpieczona na ognisku, której już wiem, fanem raczej nie będę.
Pakujemy się na motocykle, rozpoczynamy zjazd do Libuchory. Nie chcę moim kompanom mędzić, ale każdy mój ruch skutkuje jakimś chrupnięciem z klatki. Sprawdzam, czy nie pluję krwią, mogę podnieść rękę powyżej barku, będę żył.
Na jednej z polan zatrzymujemy się. To pole na którym dwie Panie i gospodarz grabią siano, układają stogi, zrzucają z samochodu wilgotną partię siana łapczywie wyglądającego słońca. Henry, Romek, Lechu, Irek wyręczają ich, z jakimś powracającym rytmie ruchów z dawnych czasów, skupieni, oddzieleni każdy w swojej części skrawka poletka. Zrobione. Zaskoczeni gospodarze próbują płacić, nie chcemy, znikamy w chmurach tak samo jak się pojawiliśmy. Pikuj to nie Olimp, ale każde Wasze skojarzenie tego typu jest mile widziane.
Wracając odwiedzamy brata Illi z żoną. Odwiedziny kwitujemy kosztowaniem samogonu, którego rozpoznaję kolejne kryterium. Moc z dwóch kieliszków wycisza ból z klatki. To mam pomysł na lekarstwo.
córeczki brata Illi. Długo je namawialiśmy na założenie kasku.
Wieczorem udajemy się do pobliskiej apteki po zakup lekarstw. Na szczęście w zasadzie w każdym domostowie jest przydomowa fabryczka medykamentów, więc po krótkim spacerze, wiedzeni rekomendacjami miejscowych lekomananów zaopatrujemy się w kilka litrów farmaceutyku. Jesteśmy spokojni. To wystarczy do kolejnej jesiennej Libuchory. Okazuje się jednak po intensywnym, kolejnym, wieczornym spotkaniu naszego kółka naukowego, że nie. Wypiliśmy wszystko. Kółko naukowe przeszło samo siebie. Szukam w nocy dobrej pozycji, każde wstanie wiąże się z koniecznością spływania z łóżka jak T-1000 z Terminatora. Jutro będzie ciężki dzień.
Tradycji staje się zadość. To odwiedziny u zaprzyjaźnionej gospodyni. Kwiaty dywanem spływają z okien ścieląc się w przydomowym ogródku. Babcia pokazuje z dumą kolorowe wyspy wyrastające w przydomowym oceanie warzyw. Mówiąc o kwiatach podnosi głos, przyśpiesza, kreśli ręką plany kwietnej, przyszłorocznej ekspansji. Mam nadzieję, że to zobaczę. Pikuj kładzie się cieniem na moje życiowe plany, dłuższe niż doba.
Wyjeżdżamy z dobrym słowem, rozpływającymi się w ustach jabłkami i całymi garściami poupychanych po kieszeniach radościach z odwiedzin.
Zeruję licznik i zapadam w ciemność. Podjazdów, zjazdów, uderzeń kamieni o rachityczną, transalpową osłonę silnika. Są zjazdy, spadki, krawędzie, obrzeża i kupę wsparcia moich kompanów. Finalnie jest. On. Pierwszy podjazd motocyklem na szczyt Korony Ziemi. Czy jakoś tak.
Wszystkie te tablicowo-grafitowe powiązania z cywilizacją na szczycie Pikuja mają jeden, irytujący aspekt. Czuję, że to co było dla mnie wysiłkiem granicznym, traumą zakrzywiającą mój łańcuch białkowy w DNA, doświadczeniem odciskającym się drgającą powieką 4 pokolenia po mnie wcale takim wielkim wysiłkiem nie było.
Aaaa, wiem. Helikoptery. Uspokojony mogę wracać.
Zatrzymujemy się w drodze powrotnej na małe posiłek. Ja zatrzymuje się odrobinę wcześniej nawet tego nie planując. Mści się lenistwo niezmienionej przedniej opony. Myląc trasę, trawersuję połoninę, za głęboko przed jedną z dziur wciskam klamkę hamulca przedniego. Opona uślizguje się na wilgotnej trawie a ja walę z całym impetem na lewą stronę. Pomiędzy moją zjawiskową, rozbudowaną klatką piersiową a podłożem zostaje łokieć w ochraniaczu. I coś w tej konfrontacji czuję, że ustępuję. Na chwilę tracę oddech, potem z pomocą Henrego wracam do pionu. Rozpalamy ognisko, Lechu sięga po kiełbasiane zapasy. Jeszcze z Polski. Cebula, słonina podpieczona na ognisku, której już wiem, fanem raczej nie będę.
Pakujemy się na motocykle, rozpoczynamy zjazd do Libuchory. Nie chcę moim kompanom mędzić, ale każdy mój ruch skutkuje jakimś chrupnięciem z klatki. Sprawdzam, czy nie pluję krwią, mogę podnieść rękę powyżej barku, będę żył.
Na jednej z polan zatrzymujemy się. To pole na którym dwie Panie i gospodarz grabią siano, układają stogi, zrzucają z samochodu wilgotną partię siana łapczywie wyglądającego słońca. Henry, Romek, Lechu, Irek wyręczają ich, z jakimś powracającym rytmie ruchów z dawnych czasów, skupieni, oddzieleni każdy w swojej części skrawka poletka. Zrobione. Zaskoczeni gospodarze próbują płacić, nie chcemy, znikamy w chmurach tak samo jak się pojawiliśmy. Pikuj to nie Olimp, ale każde Wasze skojarzenie tego typu jest mile widziane.
Wracając odwiedzamy brata Illi z żoną. Odwiedziny kwitujemy kosztowaniem samogonu, którego rozpoznaję kolejne kryterium. Moc z dwóch kieliszków wycisza ból z klatki. To mam pomysł na lekarstwo.
córeczki brata Illi. Długo je namawialiśmy na założenie kasku.
Wieczorem udajemy się do pobliskiej apteki po zakup lekarstw. Na szczęście w zasadzie w każdym domostowie jest przydomowa fabryczka medykamentów, więc po krótkim spacerze, wiedzeni rekomendacjami miejscowych lekomananów zaopatrujemy się w kilka litrów farmaceutyku. Jesteśmy spokojni. To wystarczy do kolejnej jesiennej Libuchory. Okazuje się jednak po intensywnym, kolejnym, wieczornym spotkaniu naszego kółka naukowego, że nie. Wypiliśmy wszystko. Kółko naukowe przeszło samo siebie. Szukam w nocy dobrej pozycji, każde wstanie wiąże się z koniecznością spływania z łóżka jak T-1000 z Terminatora. Jutro będzie ciężki dzień.
Ostatnio zmieniony 10.10.2018, 15:09 przez Radek, łącznie zmieniany 3 razy.
- Radek
- miejski lanser
- Posty: 397
- Rejestracja: 20.06.2011, 23:00
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Garwolin
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Rankiem budzi nas nasz Rektor oraz Prodziekan do spraw studenckich.
Najlepszy ze studentów również już nie śpi.
Ja chrupiąc, nasłuchując różnych, dziwnych dźwięków ze swojego środka spływam z łóżka. Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się być to czynność, którą trzeba zaplanować. Pośpiech skutkuje kopniakiem bólu gdzieś pod żebrami i szybko uczy mnie, że Pikuj nie wybacza błędów. To dzisiaj odpoczywam.
Szybko robi mi się słabo. Ale na myśl o uciekającym bezpowrotnie dniu. Mamy dzisiaj w planach łagodny wyjazd do pobliskiej miejscowości, kiełbasę, ognicho. Ja z kolei mam pracę w piątek, do której muszę się przygotować i oznacza do dla mnie wyjazd z Libuchory dzień wcześniej. Owijam się z pomocą towarzyszy bandażem elastycznym, sycząc wsiadam na motocykl. Ruszamy. W czwórkę. Jeden z nas, nadwyrężony nocną sesją, sensacjami które wracają porannym echem po tym intelektualnym wysiłku decyduje się zostać. My, mistrzowie kampanii wrześniowych, wyżebranych zaliczeń ruszamy w siną dal.
Kupujemy w sklepie kiełbasę, od naszej gospodyni wyposażamy się w słoninę, cebulę - ruszamy na zwiady.
Mam plan nadal nie syczenia, więc zaciskam zęby, wstrzymuje oddech wsiadając i zsiadając z motocykla. Jadę. Sama podróż motocyklem jest ok. Byle nie zsiadać, kłaść się a potem wstawać. Modląc się o nie kichnięcie, ruszam na Zakarpackie.
wywołujemy drobną sensację w sennej miejscowości. Z pobliskiej szkoły, nie zważając na drący się, żądający powrotu dzwonek podbiegają dzieci.
Rynek pracownika zatacza coraz szersze kręgi
Ruszamy dalej.
Na bieszczadzkiej polanie rozpalamy ognisko, zaskoczeni z przyjemnością jemy kupioną w sklepie kiełbasę. jest naprawdę dobra. Odganiamy się od niedźwiedzi, największego z samców przyrządzamy w sosie własnym. Niech wie, że samce alfa zawitały na stoki. Zasypiamy ma połoninie. Ja czuwam, o tyle niechętnie, że jedynym powodem jest niepokój, że jak się położę, to już sam nie wstanę.
Najszybsze grzybobranie w życiu.
Wieczorem łagodniejemy. Już nie spieramy się o istotę życia, uruchamiamy za sprawą brata Illii kącik szaradziarski. My rozwiązaliśmy to zadanie po 10 sekundach. Chętni, rozwiązujący je szybciej, mogą w ramach przeprosin adoptować któregoś z nas. Ale też żeby nie było rozczarowań. Oprócz tego, że jesteśmy zdolni i zdobyliśmy Pikuj mamy swoje wymagania. Henry przyjmuje oferty. Zastrzegamy, że odpowiemy tylko na wybrane.
No to?
Możesz przełożyć tylko dwie zapałki, żeby stworzyć 4 identyczne kwadraty. Muszą przylegać do siebie i muszą być takie same jak widzicie.
10..9.....8...7..6...5.....4.....3......2......1........i nikt. Samotne nimfomanki nadal mogą aplikować.
Najlepszy ze studentów również już nie śpi.
Ja chrupiąc, nasłuchując różnych, dziwnych dźwięków ze swojego środka spływam z łóżka. Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się być to czynność, którą trzeba zaplanować. Pośpiech skutkuje kopniakiem bólu gdzieś pod żebrami i szybko uczy mnie, że Pikuj nie wybacza błędów. To dzisiaj odpoczywam.
Szybko robi mi się słabo. Ale na myśl o uciekającym bezpowrotnie dniu. Mamy dzisiaj w planach łagodny wyjazd do pobliskiej miejscowości, kiełbasę, ognicho. Ja z kolei mam pracę w piątek, do której muszę się przygotować i oznacza do dla mnie wyjazd z Libuchory dzień wcześniej. Owijam się z pomocą towarzyszy bandażem elastycznym, sycząc wsiadam na motocykl. Ruszamy. W czwórkę. Jeden z nas, nadwyrężony nocną sesją, sensacjami które wracają porannym echem po tym intelektualnym wysiłku decyduje się zostać. My, mistrzowie kampanii wrześniowych, wyżebranych zaliczeń ruszamy w siną dal.
Kupujemy w sklepie kiełbasę, od naszej gospodyni wyposażamy się w słoninę, cebulę - ruszamy na zwiady.
Mam plan nadal nie syczenia, więc zaciskam zęby, wstrzymuje oddech wsiadając i zsiadając z motocykla. Jadę. Sama podróż motocyklem jest ok. Byle nie zsiadać, kłaść się a potem wstawać. Modląc się o nie kichnięcie, ruszam na Zakarpackie.
wywołujemy drobną sensację w sennej miejscowości. Z pobliskiej szkoły, nie zważając na drący się, żądający powrotu dzwonek podbiegają dzieci.
Rynek pracownika zatacza coraz szersze kręgi
Ruszamy dalej.
Na bieszczadzkiej polanie rozpalamy ognisko, zaskoczeni z przyjemnością jemy kupioną w sklepie kiełbasę. jest naprawdę dobra. Odganiamy się od niedźwiedzi, największego z samców przyrządzamy w sosie własnym. Niech wie, że samce alfa zawitały na stoki. Zasypiamy ma połoninie. Ja czuwam, o tyle niechętnie, że jedynym powodem jest niepokój, że jak się położę, to już sam nie wstanę.
Najszybsze grzybobranie w życiu.
Wieczorem łagodniejemy. Już nie spieramy się o istotę życia, uruchamiamy za sprawą brata Illii kącik szaradziarski. My rozwiązaliśmy to zadanie po 10 sekundach. Chętni, rozwiązujący je szybciej, mogą w ramach przeprosin adoptować któregoś z nas. Ale też żeby nie było rozczarowań. Oprócz tego, że jesteśmy zdolni i zdobyliśmy Pikuj mamy swoje wymagania. Henry przyjmuje oferty. Zastrzegamy, że odpowiemy tylko na wybrane.
No to?
Możesz przełożyć tylko dwie zapałki, żeby stworzyć 4 identyczne kwadraty. Muszą przylegać do siebie i muszą być takie same jak widzicie.
10..9.....8...7..6...5.....4.....3......2......1........i nikt. Samotne nimfomanki nadal mogą aplikować.
- Radek
- miejski lanser
- Posty: 397
- Rejestracja: 20.06.2011, 23:00
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Garwolin
Re: Libuchora - wrzesień - 2018
Moja Libuchora dobiega końca. Jeszcze przed wyjazdem, tylne koło wraca do swojego poprzedniego stanu. Znika kostka a w jej miejsce pojawia się szosowo-podróżniczy metzeler. Znika to dobre słowo. Pomoc Wujasa jest czymś więcej niż tylko zmianą opony. W jego dłoniach łyżki rozpoczynają taki taniec, że trudno za nimi nadążyć wzrokiem. Irek bez dwóch zdań jest Jodą dętki, mistrzem opony i zaworka. Nawet powietrze w dętce, w podzięce za jego tytaniczną pracę ma jaśminowo- sosnowy aromat.
Żegnam się z moimi towarzyszami i ruszam w drogę powrotną.
Liczę, że o 10.00 będę na granicy, tam sprawnie, cląc jedynie wspomnienia rzucam się w ramiona krajanów, celnicy wyczytując w moich oczach skalę tego z czym się mierzyłem nakładają na moją szyję łańcuch zbieranych o świcie polnych kwiatów. Tak będzie już za chwilę, dumam sobie łagodnie odkręcając manetkę.
Nie będzie. Na 5 km przed granicą wracam do rzeczywistości. Za sprawą kapcia w tylnej oponie. O tyle szczęśliwie, że łapię go w miejscowości Chyrów. Na flaku dojeżdżam prowadzony przez miejscowego skuterowca do zakładu wulkanizacyjnego.
Właściciel wita mnie opisując zakres swoich umiejętności i wprost mówi, że na ten moment nie ma w nich kompetencji naprawy opon motocyklowych. To jest nas dwóch. Proponuję mu, że samodzielnie zdejmę koło, założę, pomogę zdjąć oponę ( to tylko dzięki częściowej osmozie kompetencyjnej od Wujasa) i znikam.
Tak szybko nie zniknę. Problem to całkowicie wywalony wentyl, nie do sklejenia. Pozostaje jedynie kupno nowej gumy. Zaczynam na ramieniu z nią moją krucjatę poszukiwania dętki motocyklowej. Zaglądam do wszystkich sklepów motoryzacyjnych, każdy w właścicieli rozkłada ręce. Kierują mnie do najlepiej wyposażonego sklepu w mieście, a raczej kawałek za miastem.
Idę tam, ale witają mnie zamknięte drzwi i cała tablica ogłoszeń. Jedna z kartek informuje o obecnym statusie sklepu.
Wracam z niczym. Próbuje namówić właściciela na naprawę dętki, on jednak wpada na genialny pomysł. Jego znajomy przywozi dętkę z większej, pobliskiej miejscowości. Sambor. Dętka dociera ok. 15.00. Chwilę potem ląduje na koło, koło na motocyklu, ja na motocyklu, motocykl na drodze w stronę granicy. Docieram do Polski, w zasadzie nie ma kolejki. Hura. Przede mną jedynie kilka samochodów, polscy pogranicznicy uwiną się z tym w kilkanaście minut. Jak by im się chciało. Dzisiaj im się jednak nie chcę. Trafiam chyba na strajk włoski. Odprawa tych kilku aut trwa ponad 2h. Przez moment zastanawiam się czy nie wrócić do Libuchory i nie poprosić tam o azyl.
W końcu ok. 17.00 przekraczam granicę. Ruszam w kierunku Warszawy. Raptem 400 km. Libuchora z każdym kilometrem bliżej domu oddala się pozostając wspomnieniem. Docieram po 22.00. Zsuwam się z motocykla, dziewczyny witają się, tak jak by urażenie z powodu mojego wyjazdu było już całkowicie nieobecne. Żona w prezencie podaje mi zimne piwo ( serio), odtajam w znajomym fotelu wracając do starego życia. Dobrze być już w domu.
Libuchoro, do zobaczenia za rok. Jak się tylko wyleczę do końca.
Następnego dnia trafiam jednak na SOR. To chrupnięcie z klatki piersiowej okazuje się być całkowicie złamanym 6 żebrem, na zdjęciu RTG okazuje się również, że wywożę z Ukrainy wodę w opłucnej. Jak bym wiedział, to bym ją zgłosił do oclenia. Z radością oddaje się rekonwalescencji, snując plany kolejnego wyjazdu do Libuchory. Żona mówi ponownie nie. To się zobaczy.
Henry, Romek, Irek, Lechu - dziękuję, że byliście cierpliwymi towarzyszami przez te 4 dni. Do zobaczenia.
Koniec i bomba a kto czytał ten trąba - cytując Gombrowicza. Do zobaczenia i uważajmy na siebie.
Radosław Ścibek
Żegnam się z moimi towarzyszami i ruszam w drogę powrotną.
Liczę, że o 10.00 będę na granicy, tam sprawnie, cląc jedynie wspomnienia rzucam się w ramiona krajanów, celnicy wyczytując w moich oczach skalę tego z czym się mierzyłem nakładają na moją szyję łańcuch zbieranych o świcie polnych kwiatów. Tak będzie już za chwilę, dumam sobie łagodnie odkręcając manetkę.
Nie będzie. Na 5 km przed granicą wracam do rzeczywistości. Za sprawą kapcia w tylnej oponie. O tyle szczęśliwie, że łapię go w miejscowości Chyrów. Na flaku dojeżdżam prowadzony przez miejscowego skuterowca do zakładu wulkanizacyjnego.
Właściciel wita mnie opisując zakres swoich umiejętności i wprost mówi, że na ten moment nie ma w nich kompetencji naprawy opon motocyklowych. To jest nas dwóch. Proponuję mu, że samodzielnie zdejmę koło, założę, pomogę zdjąć oponę ( to tylko dzięki częściowej osmozie kompetencyjnej od Wujasa) i znikam.
Tak szybko nie zniknę. Problem to całkowicie wywalony wentyl, nie do sklejenia. Pozostaje jedynie kupno nowej gumy. Zaczynam na ramieniu z nią moją krucjatę poszukiwania dętki motocyklowej. Zaglądam do wszystkich sklepów motoryzacyjnych, każdy w właścicieli rozkłada ręce. Kierują mnie do najlepiej wyposażonego sklepu w mieście, a raczej kawałek za miastem.
Idę tam, ale witają mnie zamknięte drzwi i cała tablica ogłoszeń. Jedna z kartek informuje o obecnym statusie sklepu.
Wracam z niczym. Próbuje namówić właściciela na naprawę dętki, on jednak wpada na genialny pomysł. Jego znajomy przywozi dętkę z większej, pobliskiej miejscowości. Sambor. Dętka dociera ok. 15.00. Chwilę potem ląduje na koło, koło na motocyklu, ja na motocyklu, motocykl na drodze w stronę granicy. Docieram do Polski, w zasadzie nie ma kolejki. Hura. Przede mną jedynie kilka samochodów, polscy pogranicznicy uwiną się z tym w kilkanaście minut. Jak by im się chciało. Dzisiaj im się jednak nie chcę. Trafiam chyba na strajk włoski. Odprawa tych kilku aut trwa ponad 2h. Przez moment zastanawiam się czy nie wrócić do Libuchory i nie poprosić tam o azyl.
W końcu ok. 17.00 przekraczam granicę. Ruszam w kierunku Warszawy. Raptem 400 km. Libuchora z każdym kilometrem bliżej domu oddala się pozostając wspomnieniem. Docieram po 22.00. Zsuwam się z motocykla, dziewczyny witają się, tak jak by urażenie z powodu mojego wyjazdu było już całkowicie nieobecne. Żona w prezencie podaje mi zimne piwo ( serio), odtajam w znajomym fotelu wracając do starego życia. Dobrze być już w domu.
Libuchoro, do zobaczenia za rok. Jak się tylko wyleczę do końca.
Następnego dnia trafiam jednak na SOR. To chrupnięcie z klatki piersiowej okazuje się być całkowicie złamanym 6 żebrem, na zdjęciu RTG okazuje się również, że wywożę z Ukrainy wodę w opłucnej. Jak bym wiedział, to bym ją zgłosił do oclenia. Z radością oddaje się rekonwalescencji, snując plany kolejnego wyjazdu do Libuchory. Żona mówi ponownie nie. To się zobaczy.
Henry, Romek, Irek, Lechu - dziękuję, że byliście cierpliwymi towarzyszami przez te 4 dni. Do zobaczenia.
Koniec i bomba a kto czytał ten trąba - cytując Gombrowicza. Do zobaczenia i uważajmy na siebie.
Radosław Ścibek
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości