Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

Grecja 2018 – Epilog zamiast prologu

Obrazek

W zeszłym roku tradycją stało się pisanie przeze mnie prologu do wyjazdu już po powrocie. W tym roku idę krok dalej i zaczynam relację od epilogu ;) Ale oczywiście opis indywidualnych dni też będzie. Później.

Pomysł wyjazdu do Grecji zrodził się w mojej głowie w momencie zakupu Oliviera (albo nawet przed tym wydarzeniem.). Katalogowa nazwa koloru mojej beemki to Kalamata Metallic Matt. Postanowiłam więc zabrać Kalamatę do Kalamaty. Z roku na rok ten wyjazd był przekładany, bo rodziły się inne "pilniejsze" pomysły. Ale w tym roku musiało się udać. Również dlatego, że... postanowiłam sprzedać osiemsetkę, a obietnica, to obietnica. choćby złożona motocyklowi.

Po pierwsze nie wiedziałam, czy ten wyjazd w ogóle dojdzie do skutku. Wszystko wyklarowało się w opcji "last minute" i w dodatku z przesuniętym - w stosunku do pierwotnego - terminem. Jeszcze tydzień przed wyjazdem, gdy dopracowywałam trasę, miałam w głowie wycieczkę solo. Dlatego plan był ambitny, dwa tygodnie, ok. 6500 km. Finalnie w trasę pojechały dwie osoby, na dwóch motkach. Ja na Olivierze i Nomad na Królowej (Africa Twin).

Mimo, że jestem adwokatem jechania w trasę w pełni sprawnym motocyklem, będąc samemu całkowicie sprawnym, tym razem trochę przymusowo odstąpiłam od tej reguły. Ja od jakiegoś czasu mam problemy z oboma łokciami i drętwieniem prawej ręki. Olivier za to miał pewne niedomagania w przednim zawieszeniu, a oprócz tego, choć przed wyjazdem kupiłam mu nowy akumulator (ten miał ponad 5 lat i ponad 90 tyś km "przebiegu"), to ostatecznie go nie wymieniłam ("w Grecji będzie ciepło, powinien dać radę"). Pierwszy raz też nie miałam w planie żadnego buforu czasowego na nieprzewidziane sytuacje. Oczywiście wszystkie te decyzje miały swoje konsekwencje - pewnych założeń nie udało się zrealizować, bo: dziury w (głównie) bułgarskich drogach wpłynęły na komfort jazdy i ból rąk, padnięty akumulator wymagał zakupu kolejnego, a problemy z pompą paliwa w Afryce i mniejsza sprawność grupy (choćby dwuosobowej; w porównaniu do podróżowania samemu) spowodowały spory niedoczas i "nadganianie" drogi, żeby udało się zaliczyć kluczowe punkty wyjazdu. Jednak najważniejszy cel, czyli Kalamata w Kalamacie został zrealizowany, a dodatkowo w tym mieście finalnie Afryka odzyskała swoją sprawność. A to, czego nie udało się zobaczyć - musi zostać na kolejny raz, bo do Grecji na pewno wrócę!

Obrazek

Trochę statystyk i obserwacji:

- Dni jazdy: 16 (plus jeden dzień całkowitego odpoczynku na zlocie Froum f650gs.pl)
- Ilość gleb: Olivier: 1; Afryka: 1. Obie w zasadzie parkingowe... choć do obu się co nieco przyczyniłam...
- Ilość żółwi na trasie: 1 (w Grecji)
- Tam gdzie są koty, są lepsze oliwki; tam gdzie psy - gorsze
- Przejechane: 5639 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Qter
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3396
Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Reguły
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Qter »

Świetnie się zapowiada! Pisz pls.

Pzdr

Qter

piję bro i palę sziszę
Geniusz tkwi w prostocie...

we don't cry very hard
Awatar użytkownika
Lukasz /adhd/
przycierający rafki
przycierający rafki
Posty: 1166
Rejestracja: 02.09.2016, 02:51
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Lukasz /adhd/ »

Czesc!

Tak na "oko" patrzac na "track" - to chyba byly takze Meteory, czy Tak?
Ja tam bylem w czasach fotografii analogowej... czyli z dzisiejszego punktu widzenia, w zasadzie jakbym nie byl ;-)

Czekam na wiecej, to moze sie zmobilizuje, aby cos napisac ...

L.K.
Motorynka (Pony 50-M-3 ) --> SR-50 --> ETZ-251 X2 --> KLR-600 --> TDM-850 --> XL-1000V --> F-800GS--> KTM 990 R + 890 R

NIE ŁAM SIĘ
- Wajdek...
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

 
Grecja 2018 -  Dzień 1 - Jak najdalej przed siebie



25 maja 2018 – piątek

26 maja 2018 - sobota




Kończę pracę o 15. Wszystko mam przygotowane, więc trzeba się tylko zapakować. Nomad przyleciał z północy, więc musimy jeszcze pojechać do niego, żeby on miał szansę się zapakować na wyjazd. W końcu zdecydował się trochę last minute i jeszcze nie miał okazji przygotować.

Jedziemy więc na Podkarpacie. Ustalamy, że w sobotę wyjedziemy wcześnie, żeby mieć przed sobą długi dzień, na długi dojazd.



Przejechane: 178 km

Obrazek



W nocy pada deszcz. Oj, będzie ciekawie, bo parkujemy na sporej górce, na trawie. Opony w Olivierze nie są idealne na takie warunki. Dodatkowo deszcz skutecznie opóźnia nasz wyjazd o jakąś godzinę. Później przez chwilę pogoda nie może się zdecydować - na zmianę pada albo nie pada, więc profilaktycznie wpinam membrany do ciuchów. Wojtek idzie na żywioł i nie zakłada przeciwdeszczówek. Dobry ruch z jego strony.

Obrazek

Obrazek

Dzień upływa pod znakiem jazdy. I nudów. Nic się nie dzieje, albo przynajmniej niewiele. Na jednej ze słowackich łąk wypasa się chmara bocianów - nigdy tylu naraz nie widziałam. Nie mamy z Wojtkiem łączności interkomowej, więc nawet pogadać nie można. Każdy jest sam ze swoimi myślami. Możemy sobie co najwyżej pokazywać jakieś rzeczy i odgadywać co druga osoba chce przekazać.

Obrazek

Na Węgrzech jest jeszcze nudniej. Prawie zasypiam, więc ordynuję postój na stacji benzynowej. Wypinam membrany i razem z Wojtkiem pijemy po kawce i dojadamy resztki ze śniadania czyli parówki.

Obrazek

Granica węgiersko-serbska nie straszy już masą namiotów imigrantów. Przekroczenie granicy zajmuje nam kilkanaście minut. Po serbskiej stronie jest standardowo - ciepło, zalegają śmieci. Ale zauważyłam, że jazda lokalnych kierowców jest jakby spokojniejsza i bardziej przewidywalna niż jak byłam tu poprzednio.

Nad Belgradem łapie nas burza. Jedziemy dokładnie na froncie, ale nie zatrzymujemy, bo przecież zaraz przejdzie. W końcu za którymś tunelem już nie pada, więc mamy możliwość wyschnąć.

Dojeżdżamy do miejscowości Cacak; gdzie przyrezerwowałam hostel. Okazuje się jednak, że to nie ten, który miałam na myśli, ale i tak jest nieźle. Tzn. standard mega hotelowy. Hostel jest na IV piętrze w kamienicy, ale na szczęście jest winda... Motki parkujemy na publicznym parkingu na ulicy.

Obrazek

Obrazek

Każde z nas bierze szybki prysznic i idziemy w miasto. Trzeba coś zjeść. Mam w głowie knajpkę, w której byłam jadąc dwa lata temu do Albanii i serwowane w niej steki i wino. Nie bardzo jednak pamiętam jej nazwę, a lokalizacja też gdzieś na początku jest trudna, ale po jakimś czasie ją znajduję i raczymy się pyszną wołowina i jeszcze lepszym winem. Zasłużyliśmy!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

 

Przejechane: 935 km

Obrazek

 

Informacje praktyczne:

Opłaty drogowe:

- Słowacja - bezpłatnie dla motocykli

- Węgry - obowiązuje winieta elektroniczna na przejazdy niektórymi odcinkami autostrad. Można kupić na stacjach benzynowych, albo on-line np. przez http://www.tolltickets.com (winieta jest dostępna od razu, do samodzielnego wydruku)

- Serbia - autostrady płatne na brankach. Opłata w lokalnej walucie lub Euro. Karty płatnicze są akceptowane.



Macna:

Poranny deszcz przeszedł dość szybko, więc nie miałam okazji przetestować nieprzemakalności membran. Te wypięłam dopiero na Węgrzech, kiedy zrobiło się ekstremalnie ciepło (tj. ok. 26 stopni), bo nie chciałam się przyklejać sama do siebie. Wloty powietrza zdają się spełniać swoje zadanie, tj. czuć przewiew.

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

Grecja 2018 - Dzień 2 - Początek problemów
27 maja 2018 - niedziela


Wczoraj zrobiliśmy naprawdę solidny kawałek trasy, więc dzisiaj ciśnienie jest mniejsze. Znosimy bagaże na parking. Objuczanie Oliviera trwa nieporównywalnie krócej niż Królowej, więc w ramach czynu społecznego idę do sklepu po wodę i jakiś prowiant na śniadanie i przekąski podczas drogi. Zakupioną szamkę spożywamy siedząc na krawężniku przy motocyklach, co wzbudza zainteresowanie kilku lokalesów, którzy raz po raz podchodzą i zagadują. Młodsi znają angielski, więc jest łatwiej. Starsi nie znają, więc jest zabawniej. na szczęście języki słowiańskie są na tyle do siebie pogodne, że z grubsza można się dogadać. I tak poznajemy kilka ciekawych historii, oczywiście związanych z motocyklami i wszelakimi przygodami z ich udziałem.

W końcu wyjeżdżamy z miasta i kierujemy się w stronę granicy z Czarnogórą. Droga jest fajna, widokowa, pozakręcana. Ruch dość nieduży, ale zdarzają się sytuacje przy których robi się bardziej gorąco, gdy np. widzimy jak samochód przed nami przy wyprzedzaniu mija się z tym jadącym z przeciwka na milimetry.

Jeszcze cieplej robi się podczas przejazdu przez Novi Pazar. Panuje tu pełna egzotyka, ulica jest jednym wielkim targowiskiem. Po przejechaniu przez jedno z ostatnich skrzyżowań słyszę za sobą pisk hamulców i łupnięcie. Rzucam okiem w lusterko, na skrzyżowaniu jest zamieszanie i Wojtek pośrodku niego. No pięknie. Parkuję tam gdzie stanęłam, trochę na środku, ale komu to tu przeszkadza. Okazuje się, że Wojtek musiał zatrzymać się, bo przez ulicę przechodzili ludzie. Wtedy samochód jadący za nim go stuknął w tył, na szczęście stelaż, a nie koło. A stuknął dlatego, że z kolei samochód za nim nie wyhamował i wjechał mu w tył. Czyli tak kaskadowo. Strat w moto i uszczerbku na ciele Nomada nie ma, więc odjeżdża z miejsca zamieszania, zostawiając kierowców samochodów z rozważaniami kto kogo i co dalej. Chwilowo mamy dość miasteczek więc wyjeżdżamy stąd jak najszybciej. Jeszce tylko zatankujemy motki i śmigamy dalej.

Droga znowu jest fajna. Zakręty łykam jeden za drugim. W pewnym momencie patrzę w lusterko i nie widzę tam Wojtka. Zatrzymuję się, czekam, po chwili zawracam i spotykam go po niedługim czasie. Mówi, że od czasu ostatniego tankowania Afryka nie pracuje tak jak powinna. I gaśnie, gdy doda się więcej gazu. Mówi też, że raz mu tak zgasła na winku, na mostku, pod górę, co poskutkowało prawie glebą - wyratowaną dzięki złapaniu za stelaż kufra, a to z kolei wygięciem palców i mocnym bólem dłoni. Niedobrze.

Afryka odpala, więc jedziemy dalej, ale po chwili sytuacja się powtarza. I tak jeszcze kilka razy. Wojtek podejrzewa, że to przez pompę paliwa. Stajemy na poboczu i przystępujemy do naprawy. Podobno; trzeba tylko wymienić taką płytkę w pompie i będzie dobrze, a tak się składa, że akurat mamy i tę część i niezbędne narzędzia. Odłączamy rurki i kabelki, jeden wężyk zatykamy tamponem, bo pomimo zakręcenia kranika wciąż leci z niego paliwo... W końcu Honda to kobieta... Boląca ręka Nomada nie pozwala mu na wykonywanie niektórych czynności, więc ja też muszę ubrudzić sobie ręce. Ale wspólnymi siłami wymieniamy co trzeba.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszystko gra i buczy, ale po naprawie motek dalej nie pali. Zastanawiamy się, czy wszystko jest podłączone jak należy. Kilka kolejnych prób i dalej nie działa. W dodatku akumulator już ledwo zipie. Wojtek stawia wszystko na jedną kartę - jest z górki, więc odpali "na pych". Zdejmujemy z Afryki cały bagaż i Wojtek podejmuje próbę odpalenia. Zjeżdża, znika mi z pola widzenia, ale nie słyszę, żeby to zadziałało. Słyszę za to dzwonek telefonu - Wojtek - nie zadziałało. Jakieś 300 metrów niżej zatrzymał się na pseudoparkingu. Zaczynam uzbrajać Oliviera w cały bagaż, który był na Hondzie, ale nie mam szans zabrania wszystkiego. Z drugiej strony zostawić też kiepsko... Wojtek musi więc podejść w tym upale pod górkę po rzeczy.

W końcu wszystko już mamy zgromadzone razem. Ja jadę poszukać jakiegoś warsztatu w okolicy. Jest niedziela, więc może być problem, ale co tam, próbuję. Jest kilka myjni, knajp, nawet posterunek policji, ale mechanika - nie ma. Wojtek korzysta z koła ratunkowego "telefon do przyjaciela". Decyduje się na pominięcie pompy i połączenie wężyków za pomocą plastikowej końcówki do dmuchania materaca. I... działa! Możemy jechać. Za nami spora część dnia, a przed nami większa część zaplanowanej na dzisiaj trasy.

Obrazek

Kilkaset metrów po starcie znowu nie widzę Wojtka w lusterku. No nie... Zatrzymuję się, czekam, zawracam. W końcu go widzę jak zjeżdża na pobocze, niedaleko jednej z ręcznych myjni dla samochodów. Okazało się że w międzyczasie jeszcze sprawdzał poziom oleju, ale potem zaaferował się robieniem bypassu pompy i wpadł w euforię, gdy patent zadziałał, że nie dokręcił korka i sporo oleju wyleciało mu na motocykl, buty i spodnie. Sprzątamy bałagan, korzystając z gościnności właścicieli myjni. Może to już koniec pecha na dzisiaj?

Obrazek

Pominięcie pompy paliwa sprawia, że musi działać grawitacja i ciśnienie wytwarzane przez paliwo mieszczące się w baku. A to działa tylko przez jakieś 150 km, dopóki nie zejdzie ok. 7 litrów paliwa. Wtedy trzeba zatankować do pełna. Tak więc postoje na tankowanie są teraz dość często.

Wjeżdżamy do Czarnogóry i obieramy kurs na Albanię. W Andrijevicy zatrzymujemy się w knajpie "Most" na czevapi, bo od śniadania nic nie jedliśmy, a adrenalina przestała już tak trzymać, więc jesteśmy dość głodni. Albania jest już tuż tuż. Nad górami widzimy ciężkie chmury, ale liczymy, że może nas nie złapie tam żadna ulewa. Pokazuję Wojtkowi, że w te góry, jeszcze ze śniegiem, właśnie jedziemy.

Przejście graniczne Vermosh-Guci jest jak zwykle mocno leniwe. Więcej gadania niż pracy. Ta w końcu nie ucieknie. Dostajemy za to lekki ochrzan za robienie fotek. Dobra, nic tu po nas. SH20 czeka.

Obrazek

Obrazek

Przez jakieś 200 metrów za przejściem granicznym wciąż mamy szuterek. Zauważyłam ten błysk w oku Nomada... Ale potem zaczyna się równy, gładki asfalt. Jeszcze dwa lata temu go nie było. Droga tak czy inaczej jest piękna, nie ma na niej żadnego ruchu, więc można pojechać trochę dynamiczniej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wojtek jest tu pierwszy raz i uśmiech mu z twarzy nie schodzi. Nie spodziewał się takiej trasy. Z takimi winklami. Motocyklowy raj! A jak mu mówię, że to jeszcze nie wszystko i ładniejsze plenery dopiero przed nami, to nie może w to uwierzyć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Standardowo zatrzymujemy się w punkcie widokowym przy charakterystycznych serpentynach.


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W dodatku pięknie wschodzi księżyc...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeszcze tylko kilkadziesiąt km i będziemy na miejscu.

Obrazek

Obrazek

Nocujemy nad jeziorem Szkoderskim na campingu Lake Shkodra Resort. Jestem tu pierwszy raz, ale rozumiem skąd te ochy i achy nad tym miejscem - jest naprawdę wypasione. A wielkie okrągłe namioty są super komfortowe.

Obrazek

Obrazek

Po dniu pełnym przygód zasłużyliśmy na zimne piwo. Zamawiamy takie w campingowej restauracji, razem z dwoma porcjami oliwek. Potem dorzucamy jeszcze karafkę wina i pizzę na pół. Restauracja się wyludnia, co oznacza, ze pora spać. Schodzimy jednak na pomost nad jezioro i zauważamy, tzn. bardziej słyszymy niż widzimy, że grupka czeskich motocyklistów zażywa kąpieli, a jakże, na golasa. W zasadzie woda jest ciepła, dookoła tylko rechoczą żaby, więc "dajemy się namówić" i wieczorną kąpiel mamy już z głowy.


Przejechane: 367 km

Obrazek


Macna: W górach Albanii upał zelżał, a że jestem zmarzluchem, to musiałam pozamykać wloty powietrza. Da się to zrobić podczas jazdy, bo dostęp do zamków jest dość wygodny, zarówno w kurtce, jak i na spodniach. Oczywiście nie dotyczy to wywietrzników na plecach - tych podczas jazdy bym nie próbowała zamykać ;)

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

Grecja 2018 - Dzień 3 - Dwa razy albański moto serwis, proszę
28 maja 2018 - poniedziałek

Ręka Wojtka jest chyba złamana - spuchła, zmieniła kolor, boli... Niedobrze... Zapada jednak decyzja, że jedziemy dalej. Nomad to twardziel. Jak sam stwierdził - "nie takie złamania"... No dobra. To duży chłopiec, więc jego decyzja.

Poranne życie na campingu toczy się bardzo leniwie, więc dostosowujemy się to tego. W końcu są wakacje. Póki co, jesteśmy zgodnie z moim wyżyłowanym planem. Wg. niego mamy dzisiaj myknąć przez całą Albanię, aż do greckiej Joaniny (tudzież "Joanny", jak niektórzy nazywają tę miejscowość.)

Udajemy się na pożywne śniadanie, a następnie niespiesznie zbieramy. Jest plan, żeby w Szkodrze odwiedzić serwis motocyklowy, może coś poradzą. Ja sugeruję jeszcze wizytę w szpitalu, w końcu mam tam wszystko obcykane dokładnie, ale Wojtek nie chce się na to zgodzić. Więc nie naciskam.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na rogatkach Szkodry Wojtek podejmuje jeszcze jedną próbę podłączenia pompy - może zadziała, gdy w przewodach jest paliwo itd. Robimy więc drobny serwis na skraju jezdni i chodnika. Niestety nie działa. W międzyczasie podjeżdża do nas parka z Polski na DLu, również kierująca się do serwisu - im skończyły się klocki z tyłu. Ekipą trzech motocykli jedziemy przez miasto. Jest ciekawie, zwłaszcza, gdy udaje nam się na rondzie skręcić w lewo, nie zauważając, że to rondo, a więc trochę pod prąd. Nikogo to jednak nie dziwi ani nie bulwersuje. Stajemy pod serwisem, ale chyba nie tym, o który nam chodziło. Nie mogą nam pomóc, nie znają innych moto-serwisów w Szkodrze, ale wskazują adres w Tiranie, gdzie możemy spróbować. W międzyczasie znika DL z naszymi nowymi znajomymi. Szkoda, że nie poczekali. Ruszamy i dosłownie 100 metrów dalej widzimy znajomy motocykl i właściwy serwis moto. Wrze jak w ulu, klientów jest mnóstwo, choć w sumie nie wiadomo kto jest klientem, a kto mechanikiem, a kto posłańcem po części. Pojawia się jednak ktoś, kto chce nam pomóc, więc spędzimy tu chwilę. Ja siadam na krawężniku, ale natychmiast dostaję krzesło, bo nie wypada, żebym trak siedziała. A w zasadzie to może mamy ochotę ka kawę - warsztat graniczy z kafejką, więc zaraz pojawia się stolik, miejsca i dwie kawy i nieograniczona ilość zimnej wody.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nasi znajomi w oczekiwaniu na zmianę klocków (które są tylko dlatego, że wczoraj je zamówili) idą po jakieś zakupy spożywcze. Potem siadają przy stoliku obok i też zamawiają dwie kawy. Pani kelnerka donosi im też sztućce i talerze i jeszcze kiszoną cukinię. Nie wyobrażam sobie żeby "u nas" wejść do knajpy ze swoim jedzeniem i dostać jeszcze wszystkie akcesoria od obsługi... Ale tu jest "normalnie". Szef warsztatu przywozi nam jeszcze lokalny przysmak - ciepły burek.  Płacimy tylko 200 lek za kawę...

Obrazek

W międzyczasie ogarnia się temat pompy paliwa. Jest jakaś, oryginalna mitsubishi, wg gościa taka powinna być w Afryce, a nie to coś co ma Nomad. Podpinamy, pompa pracuje, bo słychać, Wojtek jedzie na rundkę po kwartale, żeby sprawdzić co i jak. Mina Wojtka niczego nie zdradza. Ale chyba działa. Cała akcja kosztuje 60 Euro, więc tanio nie jest. Trudno, czasem się płaci i nie marudzi.

Obrazek

Obrazek

Jest dobrze po południu, więc żegnamy się z ekipą z DLa, którzy wciąż czekają na zmianę klocków (albo mają zmienione, tylko jeszcze ich nikt o tym nie poinformował) i jedziemy.

Przejazd przez Albanię nie należy do przyjemności. Przynajmniej na razie. Okolice większych miast to walka o życie. Nie ma reguł. Nie ma miękkiej gry. Wszystkie chwyty dozwolone.

Najlepsze są "autostrady" - nie ma żadnych przejść, rozjazdów. Jak trzeba to są ronda. A ludzie łażą przez barierki, żeby dostać się na drugą stronę drogi. Nawierzchnia też często pozostawia wiele do życzenia. A najgorzej jak trzeba zaliczyć jakiś objazd - wtedy utyka się w wielkim korku między tirami kluczącymi po dziurawej drodze i tkwi tak przez kilka kilometrów. Chyba, że się podejmie ryzykowną decyzję o slalomie między ciężarówkami, dziurami i wszystkim innym co nagle pojawia się na drodze, jak choćby sprzedawcy wypchanych zwierząt futerkowych...

Niestety Afryka dalej niedomaga. Na kolejnej stacji Wojtek decyduje się o odpięciu pompy i powrotu do "bypassu". A to oznacza tankowanie co 150 km. Albo częściej.

Dojeżdżamy do Wlory, gdzie wyczajam kolejny serwis. Zjeżdżamy do niego. Większość komunikacji odbywa się przez translatora. Pompy nie mają, ale mogą spróbować załatwić na jutro. Pojawia się za to inna koncepcja - świece. Więc mamy kolejny serwis i kilka godzin z głowy. Mechanik ma jeszcze pomysł - przeszczep pompy - spróbować za pomocą dwóch posiadanych przez nas pomp i jakiejś jednej sprawnej od skutera wyrzeźbić coś, co będzie działało i pasowało do Królowej. Niestety się to nie udaje, ale brawo za kreatywne podejście.

Obrazek

Dalej już nie podejdziemy, więc trzeba znaleźć jakiś nocleg. Podłączam się do wifi knajpy obok warsztatu i znajduję nocleg w willi w slumsach :) Zobaczymy, powinno być ciekawie. Blisko plaży, blisko centrum, bezpieczne miejsce dla motków i koleżka mówiący po angielsku...

Świece ogarnięte (25 Euro), w sprawie pompy mamy dzwonić jutro o 10:00, więc nic tu więcej po nas. Udajemy się na kwaterkę. Rzeczywiście dookoła jest mocno "albańsko" ale z drugiej strony widać, że okolica się rewitalizuje - powstają luksusowe apartamentowce, chodniki, asfalt na drodze i ścieżki rowerowe.

Obrazek

Obrazek

Wjeżdżamy na teren willi, dostajemy sympatyczny pokoik, możemy się odświeżyć i iść coś zjeść. Znajdujemy knajpkę z lokalną kuchnią. Jedzenie jest smaczne, ale ciut za słone jak dla mnie.

Obrazek

Postanawiamy znaleźć sklep, żeby kupić sobie jakiś prowiant na śniadanie i może jakieś piwo czy wino na wieczór. Sklep jest, ale nie przyjmuje kart, a my już nie mamy lokalnej gotówki. Jest więc misja bankomat. Albo inny sklep, gdzie zapłacimy kartą. Udaje się znaleźć to drugie. Kupujemy różne serki, oliwki, wino i piwo. I Oshee Lewandowski Edition. :)

Wracamy na kwaterę, uważając , żeby nie wpaść do żadnej otwartej studzienki kanalizacyjnej. Mamy plan, że posiedzimy przy winku na tarasie, w międzyczasie wietrząc pokój zostawiając otwarte drzwi. Niestety nie przewidzieliśmy jednego - komarów. Skutecznie i szybko wyganiają nas z tarasu. Pozostaje więc winko w pokoju. Na szczęście w oknach są siatki przeciw owadom. Niestety podczas wietrzenia, sporo z nich wleciało nam do pokoju, więc Wojtkowi noc upływa na walce z komarami. Ja śpię, bo raczej zostawiają mnie w spokoju. Zresztą - wszystko okaże się rano.


Przejechane: 233 km

Obrazek
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Pawel »

Bardzo fajnie się czyta :thumbsup: . Te same fotki z SH20, tylko z innymi twarzami wyglądają niby tak samo, a jednak zupełnie inaczej :wink: . Jak na razie przygód Wam nie brakuje, ciekaw jestem co będzie dalej. Czekam więc na kolejne odcinki relacji :smile: .
Awatar użytkownika
Artek
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 2512
Rejestracja: 09.10.2011, 16:33
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: ZMY

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Artek »

Tampon w królowej??? :ysz: :swieczki: :omg: :lol:
Czyta się i obrazki z przyjemnością ogląda.
Dominator.
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

Grecja 2018 - Dzień 4 - Afera za "ojro pisiont"
29 maja 2018 - wtorek

Gdy rano otwieram oczy, Wojtek już się krząta. Tzn. dobija ostatnie komary, które w nocy go strasznie pożarły. Ja mam kilka śladów, ale raczej nie po komarach - prędzej po jakichś upierdliwych meszkach. Na WhatsAppie czeka na mnie wiadomość od naszego gospodarza "zamknijcie drzwi i użyjcie siatek przeciw owadom - jest tu sporo paskudnych komarów". No... Rychło w czas... ;)

Mamy czas do 10, bo wtedy mamy zadzwonić do serwisu w sprawie pompy, więc zanim zrobi się masakrycznie ciepło idziemy na plażę, bo wczoraj odpadł nam ten punkt programu.

Plaża jest szeroka i w sumie ładna... tzn byłaby... gdyby nie syf i śmieci, którymi tu się nikt nie przejmuje. Na plażę można wjechać samochodem, czy wozem konnym. Średnia wieku plażowiczów to dobre 65+. W sumie, co maja innego do roboty? Woda w morzu jest ciepła i nawet czysta, ale jakoś żadne z nas nie ma ochoty na kąpiel.

Niesamowite są te kontrasty. Syf i luksus. Bunkry i penthousy. Slumsy i luksusowe alejki. Nie wiem co o tym wszystkim myślę. Ale mam nadzieję, że Albania dorośnie kiedyś do trzymania porządku... Bo pięknie tu, tak poza tym...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracamy do kwaterki. Mijamy warzywniak i jak widzę tutejsze pomidory, to mi cieknie ślina. Mamy jakieś ostatnie grosze, ale nie mamy pojęcia ile taki pomidor może kosztować, bo żadnych cen nigdzie nie widać. Wybieramy pomidora i z garści miedziaków pan sprzedawca wybiera sobie jakieś ułamki groszy. Uuuu, bogaci jesteśmy. To jeszcze banany dla Nomada. Te są ciut droższe, ale nie bankrutujemy.

Obrazek

Obrazek

Na kwaterce jemy śniadanie z tego co kupiliśmy wczoraj wieczorem, włączając w to piwo Tirana, które ze szkła jeszcze jakoś smakuje, ale z plastiku, który wczoraj zanabyliśmy, jest absolutnie niepijalne. Kilka łyków... nie, trzeba to wylać.

Obrazek

O 10 prosimy naszego gospodarza, żeby zadzwonił do sklepu. W sumie jest tak jak myślałam, że będzie - z pompy nici, a my ze 2h do tyłu... Pakujemy się więc i ruszamy w kierunku Grecji.

Obrazek

Przed nami droga SH8. I mniej uczęszczany region, więc jedzie się bardzo dobrze. Droga wije się na skałach nad wodą, bardzo malowniczo. Dookoła pięknie pachną wszelakie zioła, a lokalne babcie suszą je i sprzedają w pęczkach przejeżdżającym

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Problem jest tylko taki, że dzisiaj Królową trzeba karmić częściej - co 50-70 km. Ostatnie tankowanie w Albanii wypada nam na stacji, na której nie przyjmują kart. Nie mamy już lokalnej waluty, więc poświęcamy banknot 50 euro. Resztę dostajemy w albańskich lekach.

Próbujemy jeszcze stanąć na jakąś przerwę na lunch i dojeść resztki ze śniadania, ale nigdzie nie ma cienia. W końcu udaje się stanąć, nawet nie na poboczu drogi, ale na prostym jej odcinku, gdzie było w miarę bezpiecznie. Jeszcze kilkadziesiąt km i jesteśmy w Grecji.

Gdy dojeżdżamy do granicy zaczyna się załamywać pogoda i pojawia się deszcz. Wygląda na przelotny, ale kto to wie, dookoła są góry... Przejeżdżamy przez jedne, drugie okienko. W trzecim nikogo nie ma, więc ruszam z kopyta i słyszę trąbienie. A jednak był tam celnik grecki, tylko spał. Muszę się cofnąć.

Pogoda psuje się coraz bardziej, a asfalt robi się niemiłosiernie śliski. Stajemy na pierwszej stacji benzynowej. Można wypić jakąś kawę, przetrącić coś słodkiego, uzupełnić notatki i przeczekać deszcz.

W końcu rozpogadza się na tyle, że ruszamy. W okolicach Ioaniny, gdzie wczoraj mieliśmy nocować, stajemy tylko na kolejne tankowanie. Mamy przed sobą jeszcze kawałek zaplanowanej drogi, więc wybieramy opcję jazdy po autostradzie. Jedziemy dość spokojnie i leniwie, bo Afryka co chwilę przygasa. Stajemy wtedy na poboczu, ja mrugając awaryjnymi, i czekamy, aż Królowa powstanie i zechce jechać dalej. Wojtek jest mocno sfrustrowany całą sytuacją. Nie tak to miało być. Na autostradzie pojawiają się bramki, za które płacę jakimiś eurocentami. Jedziemy dalej. Królowa zawiesza się coraz częściej. Możemy zjechać najbliższym zjazdem i jechać drogami lokalnymi, albo pociągnąć jeszcze 7 km autostradą i zjechać wtedy. Stawiamy na autostradę. Pech chce, że są kolejne bramki. I opłata 1,50 E od motka. Podaję kartę - nie przyjmują. No to problem. Bo mam tylko 2,50 E w gotówce, więc brakuje 50 centów. Wojtek przejeżdża i zatrzymuje się na pasie awaryjnym za bramkami. Pani w okienku wykonuje kilka telefonów, żąda ode mnie paszportu i dowodu rejestracyjnego, po czym każe przejechać za szlaban i poczekać na poboczu. Co za jazda. Stoimy więc i czekamy dobry kwadrans. W międzyczasie Wojtek kołuje od chorwackiego kierowcy ciężarówki, również stojącego na tym pasie, eurasa, żebym mogła zapłacić. W końcu lezie jakiś gość w odblaskowej kamizelce ze stertą papierów. Daję mu 1,5 E a on mówi, że tak nie można, bo on już tu wypisał kwity za opłatę podstawową i karę i manipulacyjna i nie wiadomo co jeszcze i kto mu teraz zapłaci za to wszystko. W końcu udaje się go przekonać, żeby wypisał tylko kwit na opłatę za bramki, bo właśnie ją uiszczam. Gość się wkurza, ale skreśla to co wypisał i wypisuje kolejny dokument. Ale nie mogę uiścić tak o, tutaj. Muszę iść do biura, co oznacza przejście przez obie nitki autostrady, pomiędzy samochodami odjeżdżającymi z punktu poboru opłat z jednej i dojeżdżającymi do niego z drugiej. Ciekawe czy dostanę drugi kwit za łażenie pieszo po autostradzie? Przeskoczywszy kilka barierek jestem w biurze, tzn. w baraku. Muszę wspiąć się po kilku schodkach do okienka dla petentów i poczekać aż pan do mnie podejdzie. Trwa to ze dwie minuty. Potem dostaję jedną część kwitu i paragon, potwierdzający, ze zapłaciłam... Kierowcy TIRa chcemy zwrócić 50 centów reszty, ale nie chce przyjąć i życzy nam powodzenia. Z autostrady zjeżdżamy najbliższym zjazdem i kierujemy się do Kastraki. Jutro mamy w planie Meteory! Co ciekawe Afryka odżywa i ostatnie winkle pokonujemy naprawdę sprawnie.

Obrazek

Nocleg mamy w śmiesznym pensjonacie Zozaz, urządzonym jak graciarnia, tzn. widać, że właściciele kolekcjonują wszystko co się da od kilku pokoleń. Ale jest klimatycznie, a motki mają duży parking.

Idziemy coś zjeść. Wojtek chce zacząć od piwa, więc proponuję największego sikacza jakim jest Mythos. Jeszcze nie wie co go czeka... Zamawiamy też różne greckie przystawki i dania i wszystko pochłaniamy w malowniczej scenerii.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem jeszcze robimy sobie spacerek "na miasto" Jest niewielkie, ale urocze. A w dodatku księżyc pięknie wyłania się zza skał. Akurat nie mam ze sobą mojego aparatu, jedynie komórkę. Jest więc akcja - Wojtek biegnie do pokoju po aparat i przywozi go motkiem. Cykam zdjęcia, choć nie wychodzą tak jakbym chciała. W dodatku aparat zgłasza błąd obiektywu... rzeczywiście coś się tam chyba pourywało, bo grzechocze i niezbyt dobrze ostrzy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wojtek proponuje, żebym do kwaterki wróciła na plecak. Odmawiam. Jest to rzecz, której się panicznie boję. Po prostu nie potrafię się przełamać do jazdy jako pasażer. Niestety Wojtek nie potrafi tego zrozumieć, więc wieczór kończy się dosyć kwaśno. Ech. Może jutro będzie lepiej...


Przejechane: 324 km

Obrazek


Informacje praktyczne:
- autostrady w Grecji są płatne, na bramkach. Ceny za motocykl są niższe niż za samochody, ale i tak wysokie.
- cena paliwa w Grecji jest wysoka - ok. 1,7 Euro za litr
- ZAWSZE warto mieć zapas lokalnej waluty...
- opłatę za autostradę przy "niemaniu" gotówki można uiścić w dowolny, innym punkcie poboru opłat na autostradzie, gdzie jest "biuro obsługi klienta". Oczywiście tylko gotówką. Nie wiem jakie są konsekwencje niezapłacenia, czy ktoś i w jakiś sposób to sprawdza...
Awatar użytkownika
Artur-ntv
Nowicjusz
Nowicjusz
Posty: 17
Rejestracja: 11.08.2008, 10:14

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Artur-ntv »

Czekam na ciąg dalszy...
Awatar użytkownika
capri
wypruwacz wydechów
wypruwacz wydechów
Posty: 1129
Rejestracja: 14.04.2016, 06:40
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Piaseczno
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: capri »

Moja małżonka też codziennie pyta, czy jest dalszy ciąg ;)
https://www.youtube.com/@MPK24pl
https://www.facebook.com/MPK24pl

Romet Kadet -> ETZ 150 -> Jawa 350TS -> Varadero 125 -> PD06 '93 -> XL1000V '03 + DR-Z400E '03 -> VFR1200XD '12 -> NT1100 '22 + SWM RS500R '21
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Pawel »

Cze-ka-my, cze-ka-my... :!: :wink:
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

Grecja 2018 - Dzień 5 - Meteory jadły z ręki
30 maja 2018 - środa


Śniadanie u Greka jest bardzo obfite. Większość rzeczy jest co prawda popakowana w osobne folijki, ale sporo jest też świeżych rzeczy w ogromnym wyborze. Po śniadaniu Wojtek montuje pompę paliwa, tę z Albanii. Wydaje się że jest OK, ale zweryfikujemy to później. Pakujemy się i ruszamy w "góry", ale najpierw zahaczamy o centrum miasta, gdzie wypłacam z bankomatu kasę i bezczelnie zawracam na ciągłej linii w obecności policjanta. Jedziemy zwiedzać Meteory. Do klasztorów prowadzą niezliczone ciasne zakręty. Sceneria jest naprawdę obłędna.

W Meteorach zawsze jest tak, że nie wszystkie klasztory są otwarte - któryś jest zawsze zamknięty w zależności od dnia tygodnia. Jesteśmy jeszcze przed sezonem więc w sumie nie ma tłumów, choć i tak jest dość gęsto. Ludzie przyjeżdżają autokarami... W dodatku jest bardzo gorąco i ćwiczę nawet jazdę bez rękawiczek, co jest wyjątkowo ekstrawaganckie w moim przypadku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zwiedzanie klasztorów przez kobietę jest możliwe tylko wtedy, kiedy ma na sobie spódnicę. Nie jest ważne to, że ma np. długie spodnie - musi być spódnica i już.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dokładnie zwiedzamy jeden z klasztorów, a kolejne kilka oglądamy jedynie z zewnątrz. Jest pięknie, ale żadne z nas nie jest fanem zwiedzania na tyle, żeby zwiedzić je wszystkie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ruszamy w dalszą drogę. Niestety pompa Afryki wciąż przerywa więc tankujemy i znowu jest lepiej. Przez chwilę...

Zjeżdżamy na boczne drogi i zaczynamy zwiedzanie innych punktów na naszej trasie, na przykład kamiennych mostów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem zjeżdżamy w jeszcze mniej uczęszczane drogi . Jest uroczo i naprawdę całkowicie pusto. W pewnym momencie Wojtek pyta mnie, czy mówiłam komuś, że tu będziemy.  Ja na to, że nie. A on: "to jak się dowiedzieli? Mam wrażenie że droga jest zamknięta na nasze potrzeby". A może to dlatego, że jest oblodzona? ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Za jednym z zakrętów trafiamy na lokalną restaurację, gdzie zatrzymujemy się na lunch. Wokół kręci się mnóstwo kotów domagających się jedzenia i głaskania - w końcu jesteśmy w Grecji.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po lunchu mamy siłę, żeby jechać dalej ale Królowa coś ciągle marudzi. Odkrywamy też jeszcze jedną przypadłość Afryki - działa dobrze, dopóki się nie zatrzyma i wyłączy. Jedziemy drogą nad wybrzeżem, a winkle, przynajmniej u mnie, wchodzą jak nigdy. Widoki są spektakularne, choć wciąż dziwi mnie kuter na poboczu...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest już późne popołudnie i dojeżdżamy do Mytikos.

Obrazek

Szukamy noclegu, ale jest przed sezonem więc jest to dość trudne. W końcu pytamy o nocleg w jednej z knajp i natychmiast pojawia się opcja wynajęcia pokoju w supernowych apartamentach, ale niestety za 40 €. Próby negocjacji są nieskuteczne, więc zaciskamy zęby, akceptujemy kwotę i idziemy na piwo.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest to nieduże ale sympatyczny rybackie miasteczko, siedzimy więc w knajpie nad wodą pomimo dość dużego wiatru. Potem idziemy coś zjeść. Konkretnie jakąś rybę. Trafiamy do restauracji, która jednocześnie jest sklepem rybnym, przynajmniej w sezonie, bo teraz blaty i półki świecą pustkami. Reklamuje się tablicą z narysowanym kredą symbolem ryby. Prosimy panią o "good fish" i po jakimś czasie dostajemy co zamówiliśmy - naprawdę sporo ryb różnego rodzaju, do tego sałatka wino i jest super . Dookoła jak zwykle kręcą się koty, które żebrzą o jedzenie. Jeden z nich jest naprawdę młody, może kilkutygodniowy, chudy jak patyk i w dodatku bez oka, za to łapczywie rzuca się na rybie głowy, które wrzucamy pod stół robiąc jednocześnie tłuste plamy na chodniku. Po tak obfitej kolacji możemy się turlać w kierunku kwaterki, ale na odchodne Wojtek zamawia jeszcze ouzo. Dostaje je w szklance i to tak do połowy pełnej, ale dzielnie wypija, choć nieco się krzywi. Za tego drinka nie musimy nic dopłacać, za to kupujemy jeszcze od pani świeżo przyrządzoną odmianę musaki (taką nieco lżejszą) - będzie jak znalazł na śniadanie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczór kończymy butelką serbskiego wina planując kolejny dzień w trasie. Niestety pomimo tego że jest to miejscowość nadmorska i mocno wieje, to komary nie pozwalają posiedzieć na tarasie z widokiem na morze...

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Przejechane: 301 km

Obrazek


Informacje praktyczne:
- klasztory w Meteorach można zwiedzać, ale każdego dnia któryś jest zamknięty, więc jeśli mamy w planach wizytę w jakimś konkretnym, warto sprawdzić, kiedy będzie otwarty.


Macna:
Przyznaję - w pełnym greckim słońcu w ciemnych ciuchach jest ciepło. Bez nich w sumie też jest ciepło, więc, chyba nie ma tu ideału :)

Obrazek
przemo77390
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 535
Rejestracja: 19.08.2014, 15:40
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Warszawa

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: przemo77390 »

Piknie tam - mógłbym tam zamieszkać
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

Grecja 2018 - Dzień 6 - Gaje oliwne
31 maja 208 - czwartek


Zaspaliśmy!!! Więc znowu będzie wyjazd później niż zakładał to plan uknuty wczorajszego wieczora. Na śniadanie mamy "wczorajszą kolację:, więc nie zajmuje nam ono zbyt długo. W międzyczasie chłoniemy lokalny folklor małego rybackiego miasteczka. Szczególnie urzeka nas handel obwoźny - powoli jadący samochód, megafon i powtarzana bądź odtwarzana "z płyty" sekwencja marketingowa. Przejeżdża tak m.in wóz z cebulą i kolejny z kurczakami. Żywymi. Świeżość przede wszystkim.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podróż zaczynamy od wizyty na stacji benzynowej. Niestety Królowa dalej marudzi, więc zapowiada się kolejny dzień z wieloma przerwami. Ale znowu po ładnej widokowej drodze, nad morzem.

W planie nie mamy dzisiaj żadnego zwiedzania, poza miejscem docelowym, więc po prostu przemieszczamy się po bardziej niż mniej lokalnych drogach. Jest ciepło, a jazda czasami trochę się nudzi, zwłaszcza, jak się utknie za jakimś pojazdem, który jedzie tak, ze ciężko go wyprzedzić. Po jednej z prób przestrzelam nagle pojawiający się zakręt w prawo, więc potem raczej trzymam się już za zawalidrogami. A gnać nie możemy, bo... Afryka...

Obrazek

Obrazek

W Patras nawigacja koniecznie chce nas wrzucić na płatny odcinek drogi. I nie ma opcji. Kluczymy, ale zawsze lądujemy w tym samym punkcie. Na szczęście mamy gotówkę, a opłata dotyczy wjazdu na wieeelki most wantowy, Rio-Andirio (prawie 3 km długości). Warto było, zwłaszcza, że cena dla motocykli okazała się wyjątkowo uczciwa, w porównaniu z innymi kategoriami pojazdów.

W upale przemierzamy kolejne kilometry. Mimo, że jesteśmy nad morzem, to jest bardzo sucho. Za Pylos wjeżdżamy w wąskie drogi biegnące przez oliwne gaje. Olivier idealnie tam pasuje.

Obrazek

Obrazek

Dojeżdżamy do celu naszej dzisiejszej podróży - Methoni. Podjeżdżam pod twierdzę i oznajmiam Wojtkowi, że będziemy to zwiedzać, choć pewnie nie dzisiaj. Znajdujemy camping i zaczynamy od rzeczy najważniejszych - zanabycia zimnego piwa, zapoznania się z lokalnymi kotami i rozłożenia biwaku. Tym generalnie zajmuję się ja. Wojtek podejmuje kolejną próbę zdiagnozowania co może dolegać jego motocyklowi. Królowa ma sprawdzone wszystkie bezpieczniki i wymieniony filtr paliwa. Jutro zobaczymy, czy to coś dało. Potem jest sprawa kolejna - prysznice. W moim jest tylko zimna woda, ale nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie. U Wojtka podobno była ciepła...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czas na zwiedzenie okolicy i kolację, więc ruszamy w stronę centrum miasteczka. Fort jest imponujący, i, tak jak myślałam, już zamknięty do zwiedzania. Wrócimy tu rano. Ale z zewnątrz naprawdę jest na co popatrzeć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem idziemy w labirynt uliczek miasteczka, próbując wybrać knajpkę, gdzie zjemy kolację, ale jakoś żadna nie przypada nam do gustu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W końcu siadamy w "jakiejkolwiek" i choć menu nie wygląda obiecująco i prawie wychodzimy, to jednak lenistwo bierze górę i zostajemy... A kolacja okazuje się solidną ucztą.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracamy na camping i idziemy spać, bo jutro jest "ten dzień" dla wyjazdu. Przynajmniej dla mnie...

Obrazek

Obrazek


Przejechane: 354 km

Obrazek


Informacje praktyczne:
- przejazd mostem Rio-Andirio jest płatny – motocykle: 1.90 Euro, a samochody ponad 13 (!!!)
- zamek w Methoni jest otwarty do zwiedzania codziennie od 8 do 20, z wyjątkiem poniedziałków. Wejście kosztuje 2 Euro, 1 Euro dla seniorów i za free dla studentów z UE.

Macna:
Moje moto-ciuchy dostały aprobatę lokalnych kotów campingowych. To chyba istotna rekomendacja :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
Qter
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3396
Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Reguły
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Qter »

I jeszcze sukienkę zmieściłaś .... :)

Jedziecie dalej!

Pzdr

Qter

piję bro i palę sziszę
Geniusz tkwi w prostocie...

we don't cry very hard
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

Grecja 2018 - Dzień 7 - Kalamata w Kalamacie
01 czerwca 2018 - piątek


Dzień dziecka. Będzie dobrze. Po śniadaniu z kempingowej knajpy wsiadamy na motki i na lekko jedziemy kilkaset metrów do zamku, żeby pozwiedzać. Parkujemy motki mniej więcej tam, gdzie wczoraj podjechaliśmy na rekonesans i zaczynamy obchód. ładną fotkę bramy psuje metalowe skrzydło z tabliczką z informacjami o godzinach otwarcia i cenie, więc otwieram je tak, aby, w miarę możliwości schowało się za murem. Od razu lepiej. W środku w budce siedzi pan sprzedający bilety, nudna robota, zwłaszcza w upale. Po wewnętrznej stronie murów jest olbrzymi teren, nie spodziewałam się, że aż tak rozległy. Obejście wszystkiego zajmie nam "chwilę". Umilamy sobie wędrówkę rozważaniami na temat możliwości konstrukcyjnych i matematycznych ludzi sprzed kilkuset czy kilku tysięcy lat.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Najładniejszą częścią jest ośmioboczna niewielka forteca na samym końcu cypla, służąca kiedyś za pierwszą linię obrony, latarnię morską, schron czy więzienie. Mam jakieś dziwne skojarzenie z filmem "Shutter Island"...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest ciepło, ale dzielnie przemierzamy całość terenu, znajdując nawet piramidę ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czas jednak wracać, bo dzisiaj jest dzień, w którym chcę zrealizować cel tego wyjazdu. Okazuje się, ze ktoś przestawił motek Nomada, widocznie jakoś zawadzał w przejeździe... Zwijamy obozowisko i ruszamy w stronę Kalamaty.

Obrazek


cObrazek

Olivier podpatrzył od Afryki, że można marudzić, więc ociąga się przy starcie, ale w końcu odpala. Afryka jednak bardziej niedomaga. Wbijamy więc w nawigację adres jakiegoś serwisu motocyklowego w Kalamacie i jedziemy. Przejeżdżając przez jedną z wiosek trafiamy na serwis motocyklowo-skuterowy. Łamaną angielszczyzną właściciel obstawia pompę paliwa i poleca serwis w Kalamacie - z grubsza pokazuje nam na Google Maps i mówi, że będzie po prawej stronie, z napisem Suzuki i Kawasaki. OK, co prawda to Honda, ale może Japończyk to Japończyk, więc jedziemy.

Na przedmieściach zwiększam uwagę i po jakimś czasie lokalizuję wskazane nam miejsce. Co prawda to bardziej salon niż serwis, ale wchodzimy. Ci jednak odsyłają nas do Hondy, podając adres gdzieś bliżej centrum. Jedziemy tam, ale wszystko zamknięte jest na 4 spusty. Ja dostaję "lekkiego wkurzenia", że musimy ogarniać akcje serwisowe i spinam się z Wojtkiem na ten temat. Obok jest sklep z częściami motocyklowymi marek wszelakich i serwis. Więc idę też tam zapytać o pompę do Afryki. Niestety właściciel mówi tylko po grecku, ale udaje się w końcu poprosić jednego mechanika "na stronę" i pokazać mu o co chodzi, żeby dogadał się w naszym imieniu w sklepie. Z pomocą przychodzi też Kanadyjczyk, który tu się ożenił i zamieszkał, a który właśnie kupuje ze swoją córka jakieś akcesoria skuterkowe. W końcu okazuje się, że jest "oryginalna chińska" pompa do motocykla Nomada, za jedyne 30 euro. Bierzemy. Montujemy na chodniku przed sklepem... ale okazuje się, że przecieka... Ponownie bierzemy mechanika "na stronę", żeby wytłumaczył w czym problem. Grek za ladą otwiera swój wiekowy zeszyt, sprawdza jakiś numer, gdzieś dzwoni i po kwadransie mamy kolejną pompę. Tę przeciekającą oddajemy do sklepu - reklamacja uznana, za tę ostatnią i jak się okazuje sprawną już nic nie dopłacamy. Ja jeszcze kupuję mały prostownik, bo trzeba podładować aku Oliviera. Ciekawe jak bardzo dały mu w kość wszelkie postoje, gdzie asekurował nas na poboczu mrugając światłami awaryjnymi

Obrazek

W sumie wyrobiliśmy się w samą porę, bo sklep i serwis się zamykają, w końcu jest już piętnasta... Otwarte są tylko kafejki, w których siedzą sami faceci, ale z braku innych możliwości i tak udaję cię do jednej celem skorzystania z toalety. Zbieramy narzędzia z chodnika i ruszamy. W końcu jestem w Kalamacie i muszę to uczcić. Zajeżdżamy nad morze, na deptak, ale nie ma tam absolutnie żadnego fajnego miejsca na zrobienie pamiątkowej fotki. Cykam więc cokolwiek na tle morza.

Obrazek

Przejeżdżaliśmy chwilę temu przez fajne miejsce do zrobienia fotki. jedyny minus - to ruchliwe skrzyżowanie. Ale z drugiej strony - to Grecja, więc postanawiam tam wrócić. Odpowiednio się ustawiam i - jest. Kalamata w Kalamacie. Może kadr nie do końca taki jak chciałam, ale co tam. Jest! Mam to!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W sumie zwiedzać miasta nie mamy najmniejszej ochoty, więc jedziemy. Jest jeszcze jeden plan do zrealizowania. Jedziemy drogą nr 82 z milionem zakrętów. Na jednym z nich robimy przerwę na popas. Zresztą nie tylko my - jest też grupa ok. dziesięciu niemieckich motocyklistów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


I w końcu. SPARTA!!! Pierwsze miejsce do którego zjeżdżam, czyli najstarsza część miasta, jest zamknięta żelazną bramą. Trzeba się wycofać. W sumie rzeczywiście jakieś lokalne dzieci coś tam krzyczały i pokazywały, że nie ten teges... Wtedy nawigacja całkowicie głupieje i musze polegać na tym co zapamiętałam z mapy. Nie jest źle, Trafiamy pod pomnik Leonidasa. Korzystając z podjazdu dla wózków wbijamy tuz pod sam pomnik. Nie może nas tu być, ale dowiadujemy się, że w razie czego "police no problem". Yeah! This is Sparta!!! Kilka fotek i spadamy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jesteśmy na sporym niedoczasie, więc po raz kolejny wybieramy opcję autostradową, żeby dojechać tam, gdzie w planach jest nocleg. Ścigamy się z deszczem, gdzieś za Trypolis nawet jedziemy po mokrym asfalcie, ale wody z góry nie ma.

Dojeżdżamy na przedmieścia Myken, na camping Arteus. Dzisiaj obozowisko rozstawia Wojtek, a ja pod wiatą z dostępem do prądu buduję centrum sterowania wszechświatem i ładuję wszystko, co się da.

Obrazek

Zauważam, że chyba w coś wjechałam, bo muchy robią sobie na jednej z osłon goleni Oliviera niezłą ucztę. Za to my jemy kolację "na pół", bo jesteśmy jakoś przejedzeni.

Obrazek


Przejechane: 271 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

Grecja 2018 - Dzień 8 - Przez Termopile do Wenezueli
02 czerwca 2018 - sobota

Śniadanie jemy w wersji mini i w dodatku na słodko - tak jakoś wyszło, innej opcji nie ma. Jedziemy na lekko zwiedzać starożytne Mykeny. Parkujemy pod drzewkiem blisko kas i ruszamy podziwiać kupki kamieni. Mykeny podobno założył Perseusz, a jednym z władców był Agamemnon (ten, który zdobył Troję); a Leonidas mógł liczyć na 80 żołnierzy, którzy przybyli na pomoc Spartanom pod Termopile

Do miasta wchodzi się przez Lwią Bramę. Niesamowite wrażenie robią wielkie bloki skalne, ciasno, idealnie dopasowane i ułożone w mur... dla mnie niesamowite - jak ci, który to budowali byli w stanie to zrobić? Bez technologii, jaką dysponujemy dzisiaj? Niesamowite. Nomad chodzi jak zahipnotyzowany, słychać kręcące się w jego głowie trybiki, rozkminiające jak to możliwe. Ale ja wiem - mury zbudowali Cyklopi :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ruiny wskazują na to, że było do olbrzymi ośrodek. Zwiedzamy korytarze, bramy, miejsca, gdzie były kluczowe dla miasta budynki. Nawet schodzimy pod ziemię, do miejsca, gdzie była kiedyś cysterna magazynująca wodę. Wojtek znowu myśli - ktoś to musiał ogarniać, dostarczać wodę, żywność, dookoła tylko skały i sucho -jak i co i w ogóle?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na sam koniec zwiedzamy grobowce, leżące poza murami miasta, ale robiące ogromne wrażenie. Wysokie, częściowo podziemne budowle, z wielkimi blokami skalnymi wyniesionymi gdzieś na gorę, zbudowane z matematyczną precyzją.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Robi się coraz upalniej, czuję, że przysmażyło mi ramiona, więc wracamy na camping i zbieramy się w dalszą drogę. Podczas pakowania "ustrzelam" dudka, który przyleciał w odwiedziny - szkoda tylko, że odleciał, zanim zrobiłam lepszą fotkę moim zepsutym aparatem z superzoomem ;) W tym samym czasie u Wojtka następuje wyciek oleju w kufrze centralnym i trzeba posprzątać cały ten tłusty bałagan. Niestety zalane są jego niektóre ciuchy funkcyjne :(

Obrazek

Gdy już uda nam się wyjechać, upał daje się niemiłosiernie we znaki, droga się dłuży, a kilometrów nie ubywa. Nie ma to tamto, zarządzam kąpiel w morzu, dla ochłody i dla przerwy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na lunch zatrzymujemy się w starej knajpie, takiej klasycznej, z poprzedniej epoki, prowadzonej przez starsze małżeństwo. Jesteśmy tuż przy ulicy, w dodatku z zakrętem i na wzniesieniu i obserwujemy jak lokalesi z fantazją wchodzą w te zakręty z piskiem opon, driftując i generalnie łapiemy się za głowy, jak tu czasami jeżdżą.

Obieramy kierunek na Termopile. Tam znajdujemy pomnik Pamięci Leonidasa i 300 Spartan oczywiście obowiązkowo robimy fotki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jednak po drodze, 400 metrów wcześniej zauważyłam inne interesujące miejsce. I tam jedziemy teraz. Gorące źródła! Powietrze ma ze 35 stopni,a  woda ponad 40. W dodatku wali zgniłymi jajami, aż robi się niedobrze. Ale dzisiaj jest sobota, a sobota to kąpiel, czy trzeba czy nie trzeba, więc... dajemy do wody. Kamienie są śliskie, woda na początku parzy, a smród wykręca nos, ale po chwili można się do wszystkiego przyzwyczaić :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Okolica nie jest jakoś wybitnie urokliwa ani turystyczna, więc i zaplecze kempingowe mizerne. Znajdujemy jednak kemping Wenezuela - trochę nie po drodze (w okolicy Molos), ale nazwa kusi nas na tyle, że tam jedziemy. W sumie - spoko. Pusto. Czysto. Ale widać, że przed sezonem, więc nie ma żadnej knajpy "na obiekcie". Za to są chmary komarów. Zjedzą nas przez noc i wyplują kosteczki. Założę się.

Obrazek

Obrazek

Na kolację mamy liofilizaty, bo najbliższa i jedyna knajpa w okolicy nie przyjmuje kart, a my jakoś znowu nie mamy gotówki w ilości wystarczającej na wyżerkę z napitkiem dla dwojga.

Wieczór upływa na rozmyślaniu nad dalszą trasą bo pierwotnie zarysowany plan na pewno nie wypali.


Przejechane: 301 km

Obrazek


Informacje praktyczne:
- bilet wstępu na teren Myken kosztuje 12 Euro
- gorące śmierdzące źródła są darmowe :)
Awatar użytkownika
Qter
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3396
Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Reguły
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Qter »

Ano fajnie tylko gdzie są fotki z przejazdu na kanałem korynckim?

Pzdr

Qter

piję bro i palę sziszę
Geniusz tkwi w prostocie...

we don't cry very hard
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kalamata w Kalamacie czyli Grecja 2018

Post autor: Doodek »

Grecja 2018 - Dzień 9 - Mini zlot pod Olimpem
03 czerwca 2018 - niedziela


Otwieram oczy i widzę te komary czyhające po drugiej stronie sypialni namiotu. Tylko czekają, żeby mogły wlecieć i wyssać krew z człowieka. Akcja jest więc szybka - wyłażę z namiotu, zanim te się zorientują. Wysyłam Wojtka do miasteczka, po kasę, a ja w tym czasie podłączam Oliviera do prądu - aku musi się naładować, bo marudzi. Nomad wraca po dłuższej chwili, z kasą i jakimś drobnym śniadaniem. Mówi, że przejeżdżając niedzielnym rankiem przez małe, puste miasteczko, czuł się jak na jakimś westernie: lokalesi siedzą na werandach knajp, popijają kawę, nic się nie dzieje, ulicą wiatr przetacza okrągłe krzaki; wtedy pojawia się on - nietutejszy, przejeżdża środkiem centralnej ulicy, rozglądając się na prawo i lewo (w poszukiwaniu bankomatu), czując na sobie każde spojrzenie każdego mieszkańca... Obcy na ich terenie ;)

Sprawdzam moto - odpala, więc pakujemy się i przygotowujemy do wyjazdu. Wtedy moto już nie chce odpalić... Kręcę, kręcę, czuję, że prądu jest coraz mniej. W końcu wyskakuje błąd EWS... mam nadzieję, ze to tylko z powodu braku prądu, a nie z powodu awarii anteny immobilisera. Podłączam więc Oliviera do prądu na nowo. Mamy pewnie jakąś godzinę, zanim się podładuje. Wykorzystujemy czas na gry i zabawy z campingowym psiakiem, który wreszcie ma się z kim bawić i jest z tego powodu przeszczęśliwy.

Obrazek

W końcu Olivier odpala i jedziemy. Z uwagi na wieczny niedoczas, wybieramy po raz kolejny autostradę. Jazda jest jednak nudna jak flaki z olejem, więc zarządzamy przerwę na kawę i lody na jakimś MOPie. Gdy zbieramy się do odjazdu przyjeżdża trzech gości na wypasionych KTMach. No to Olivier musi odpalić, żeby wstydu nie było... Uff, udaje się za trzecim razem. Z powrotem lądujemy na autostradzie. tym razem miejscami pojawiają się jakieś rozrywki, jak na przykład wysypana na jeden z pasów... cebula.

Po lewej jest Olimp, zasnuty chmurami. Szkoda. W sumie nie zaplanowałam podjazdu pod tę górę, więc kiedyś jeszcze trzeba będzie tu przyjechać.

Obrazek

Na wysokości Katerini zjeżdżam z autostrady w kierunku Paralia Katerinis. Do samego momentu zjazdu wahałam się. czy tu skręcić, czy pocisnąć dalej i zatrzymać się dopiero w Salonikach. Ale jednak stanęło na tej miejscówce. Po pierwsze ponieważ jakoś jazda nie wchodziła, a po drugie mieszka tu Andreas - znajomy z forum f650gs.pl. Zrobimy mały zlocik :)

W okolicy są dwa campingi. Jedziemy na Odysseię. Po szybkim obchodzie rezygnujemy - jest tłum, fun factory, a jedyne miejsce, w którym moglibyśmy się rozbić jest tuż przy barze. Nie, nie, nie. Wracamy więc na południe, na camping Kristi. I jest super - nieduży, oprócz nas tylko camper z Niemcami z dwójką dzieci. Przyjemnie, czysto, cicho, idealnie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rozbijamy obozowisko i Wojtek jedzie "do miasta" na zakupy - przywozi wino i oliwki. I gyrosa, do szybkiego "opierniczenia na ciepło". Pojawia się Andreas i idziemy na plażę pogadać przy winie. Grecja ton cywilizowany kraj, więc można się delektować dobrym czerwonym w miejscu publicznym. Oliwki za to są paskudne. Andreas obiecuje nam, że da nam dobre. Generalnie znajdujemy zależność - tam gdzie są koty, są lepsze oliwki. Tam, gdzie jest przewaga psów, jakby się pogarsza ;) Sprawdzamy też czy woda jest mokra i słona, a potem umawiamy się z Andreasem na wieczorne wyjście na coś do żarcia w "mieście".

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Oczywiście droga z kempingu do miasteczka jest dłuższa niż nam się wydawało, więc przychodzimy spóźnieni. Andreas ma dla nas dobre oliwki, w niedużej reklamówce, która jest chyba świeżo wydrukowana w Chinach i schodzi z niej farba, którą Andreas zmywa z rąk w fontannie przed kościołem. Paralia jest miejscem wyjątkowo turystycznym - deptak, sklepiki, pamiątki, atrakcje. Od Wojtka dostaję kapelusz (ciekawe jak go będę wiozła na moto, żeby się nie zepsuł).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Andreas prowadzi nas na najlepszego gyrosa w mieście. Do tego piwko i jest pysznie. Potem Nomad decyduje się na Retsinę. Ja nie, wiem czym to grozi... Pogoda nieco się zmienia, zaczyna lekko padać, ale nie robi to właściwie żadnej różnicy. Gadamy sobie o życiu w Grecji, zwyczajach, potrawach, czyli standardowo o wszystkim i o niczym.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Robi się już późnawo, więc kierujemy się w stronę kempingu. Andreas kawałek nas odprowadza, ale on mieszka "w centrum". umawiamy się na jutro, na przejazd do Katerini i kupienie aku do Oliviera - te ładowania, które nic nie dają są trochę upierdliwe...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Przejechane: 272 km

Obrazek


Informacje praktyczne:
- jazda bez kasku - kiedyś była w Grecji dozwolona, wystarczyło mieć kask ze sobą, ale niekoniecznie na głowie. Teraz obowiązkowo trzeba jeździć w kasku. Karą za "niemanie" kasku na głowie jest mandat w wysokości 700 Euro. Jeśli się uiści należność w ciągu 10 dni, to obowiązuje promocja - płaci się "jedynie" połowę tej kwoty. W wioskach na południu kraju jednak mało kto się tym przejmuje i dalej lokalesi śmigają bez kasków, ale im bliżej północy, Aten i cywilizacji, tym bardziej przestrzegają przepisów w tej kwestii.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Bing [Bot] i 2 gości