Smutek zawitał w me progi, ponieważ Hondzia odmówiła posłuszeństwa i nie odpaliła wczorajszego popołudnia po pracy.
Cały poprzedni sezon, oraz tegoroczny aż do wczoraj, wszystko chodziło bez zarzutu. Zawsze odpalała bez problemu, w mieście jak i w trasie nic się nie działo.
Dwa tygodnie temu wymieniałem olej oraz filtr oleju, a tydzień później śmignąłem na Woodstock (500km w jedną stronę). No i 4-5 dni później po wyjściu z pracy (to był ten ostatni upalny piątek) po odpaleniu pracował jakby jeden garnek, przynajmniej taki dźwięk dochodził. 1000 obrotów wskoczyło i więcej nie chciało. Po odkręceniu manetką gazu od razu silnik gasł. Po wrzucaniu biegu na jedynkę, również gasł. Aż doszedłem do momentu kiedy w ogóle nie chciała odpalić, tylko jakby krztuszenie/charczenie było słychać.
Szwagier postawił wstępną diagnozę: świece albo pompa paliwa. Wyczyściliśmy świece ale to nic nie dało. Zamówiłem nówki sztuki, czekam na przesyłkę.
Dzisiaj sprawdzałem czy aby nie jest to wina akumulatora, ale akumulator jest sprawny, podłączałem się do auta.
Szwagier mówił by może przeczyścić styki od pompy paliwa. Pościągałem plastiki, osłonę wydechu, ale nie wyobrażam sobie mimo wszystko, jak mam się dostać do tych kabli.
Wrzucam link ze zdjęciem owych styków:
Pisałem do kolegi forumowicza, który parę postów wyżej opisywał swój problem z pompą, ale pewnie jest gdzieś na wyjeździe, dlatego piszę o swoim problemie na forum.
Czy dostanie się do pompy oznacza rozkręcenie połowy moto? Bo nie wiem czy już się załamywać, że będę musiał pchać moto do warsztatu i czekać aż sezon minie, czy może żyć nadzieją że to świece, albo że sam dam radę wykręcić pompę (garaż jest, narzędzia są, tylko strach przed nieznanym mnie paraliżuje;) i to ogarnąć.
Ściągnąłem manuala i zaczynam czytać tą lekturę.
Miałem w planach dzisiaj zrobić wycieczkę Kruszyniany - Białowieża, a za tydzień śmigać do Łeby, ale już powoli zaczynam się godzić ze swoim losem...