PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
- mmax
- miejski lanser
- Posty: 393
- Rejestracja: 13.08.2009, 21:56
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Łódź, Ujazd, Tomaszów...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
I niech nikt mi nie pisze że zdjęcia z lustrzanki nie są lepsze
...wymiana wałków zdawczych i wszystkie inne niewykonalne naprawy...
- mmax
- miejski lanser
- Posty: 393
- Rejestracja: 13.08.2009, 21:56
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Łódź, Ujazd, Tomaszów...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
A Ci Anglicy jechali do Ułanbator w Mongolii, Heniu. Nie do Indii...
Ostatnio zmieniony 26.12.2016, 00:54 przez mmax, łącznie zmieniany 1 raz.
...wymiana wałków zdawczych i wszystkie inne niewykonalne naprawy...
- mmax
- miejski lanser
- Posty: 393
- Rejestracja: 13.08.2009, 21:56
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Łódź, Ujazd, Tomaszów...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Hehehehe!!! Tak było. Super!
- yyy.. droga, droga się skończyła.
- Obawiam się że niestety.
- Co dalej?
No cóż. Przejechaliśmy
- yyy.. droga, droga się skończyła.
- Obawiam się że niestety.
- Co dalej?
No cóż. Przejechaliśmy
...wymiana wałków zdawczych i wszystkie inne niewykonalne naprawy...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Dzień 15 Piątek 12.08.2016
W nocy, tak trochę przez sen, słyszałem jak deszcz uderza w ściany jurty, ale co tam, pada niech pada, przecież jesteśmy pod dachem. Kiedy obudziłem się rano, Max spał jeszcze smacznie, ale nikogo więcej w jurcie nie było, chłopaki spakowali się i opuścili jurtę bardzo dyskretnie. Już po pierwszym kroku czuję wodę pod stopą. Okazało się, że padający deszcz, spływał sobie strużkami po betonie pod jurtą
Sprawdzam swoje rzeczy i to co pozostawiłem na środku jurty jest suche, ale niestety, kurtka, rękawiczki, kominiarka leżały pod ścianą, tam gdzie spływała deszczówka. Drugiej kurtki nie mam, więc będzie schła na mnie, ale kominiarkę i rękawiczki mam czym zastąpić.
Rano jeszcze delikatnie pada, zobaczymy co będzie kiedy będziemy wyjeżdżać, czy deszczówki będą niezbędne ?
W jadłodajni taki ruch, że musimy chwilę poczekać na wolny stolik, a wśród gości hotelowych, wyróżnia się spora grupa chińskich przodowników pracy na zagranicznej wycieczce.
Na śniadanie dostajemy jajecznicę, czyli jajko sadzone, chleb, czaj i placki naleśnikowe z dżemem. Ja oczywiście, biorę dwie dokładki placków.
Nie spieszymy się z wyjazdem, mając nadzieję, że nisko wiszące deszczowe chmury powoli się rozejdą i deszczówki nie będą konieczne, tym bardziej, że temperatura jest dosyć niska, a nasze ubrania wilgotne.
Szukamy stacji żeby zatankować. Ta naprzeciwko hotelu z dużymi beczkami na wierzchu, zamknięta. Kolejna na wylocie, brak paliwa, wracamy więc do Murgobu. W końcu, jest stacja, tzn. ZIŁ z beczką, z bańkami i butelkami, ale najważniejsze, że jest benzyna i nie trzeba będzie czekać dzień lub dwa na dostawę. Za 200 Somoni dostajemy 30 l i w ten sposób wydajemy całą tadżycką walutę.
Lecimy. Widoki nie powalają. Czasem, ale naprawdę rzadko, warto sięgnąć po aparat. Temperatura niestety niska, a ciuchy nadal wilgotne w rezultacie, jest zimno.
W końcu dojeżdżamy do przełęczy Ak Bajtal. na wysokości 4655 m.npm.
Tak naprawdę, to ta tablica nie stoi w najwyższym punkcie, do przełęczy trzeba jechać jeszcze około kilometra i wspiąć się jakieś 100 – 200 metrów wyżej. Poza tym, patrząc na różne zdjęcie, widać z tyłu inny krajobraz i znaczy to, że tablica jest co jakiś czas przestawiana w inne miejsce.
Oklejamy tablicę naszymi naklejkami, pamiątkowe fotki i możemy jechać dalej.
To jest właściwa przełęcz.
Lecimy. Trochę kopczyków piaskowych z prawej, trochę pagórków skalnych z lewej, a gdzie ten PAMIR ?
Nuuuuda. Czasem tylko, warto się zatrzymać i sięgnąć po aparat, a większość robi się z marszu, czyli w czasie jazdy. Dla mnie, były to jedyne, godne uwagi miejsca na M41 … nuuuuda co ?
M41, ale bardziej Pamir Highway przemawia do wyobrażni wielu podróżników. Tam to na pewno musi być pięknie, bo przecież to tak daleko, bo to już prawie Chiny, bo tak długo trzeba jechać żeby dojechać.
Tymczasem ja, szczerze mówiąc, jestem rozczarowany, powiem więcej – mocno rozczarowany. Może dlatego, że spodziewałem się właśnie czegoś bardziej egzotycznego, jakichś pięknych gór, szczytów, spektakularnych widoków. Przejechać 500 km, (mówię o samej M41) żeby znależć trzy miejsca godne sfotografowania , to trochę za mało.
Sambor, zwracał mi uwagę, żeby przejechać trasę odwrotnie, czyli najpierw M41 od Karakol przez Murgob do Ruszan i tam dopiero wjechać na Bartang. Jednak Samborowi chodziło bardziej o sprawy techniczne, czyli ewentualny wysoki stan wód w dolnej części Bartangu, uniemożliwiający przejazd.
Wtedy, łatwiej było by z powrotem wrócić na M41.
Jednak, Sambor i tak miał rację.
My, w pierwszej kolejności zjedliśmy pyszny deserek, a zupę zostawiliśmy na koniec, dlatego takie rozczarowanie, bo po Bartangu, Pamir Highway nie robi już większego wrażenia. Jest to moja, raczej mało obiektywna ocena, wynikająca z tego co do tej pory widzieliśmy i przeżyliśmy i nie musicie się nią sugerować przy planowaniu swoich wypraw.
Zanim się obejrzeliśmy, już jesteśmy w Karakol. Nie zatrzymujemy się jadnak, pędzimy dalej, bo w planie mamy nocleg w Osz w naszym hotelu „De Luxe”.
Przed granicą, spotykamy grupę cyklistów i gościa na GS1200, chyba gdzieś z Holandii. Max jest bardziej w temacie, bo próbował nawiązać z nim kontakt, ale facet okazał się przemądrzałym bufonem, więc odpaliliśmy nasze sprzęty i odjechaliśmy, po prostu.
Przejście Tadżyckie, bez historii. Lecimy, te ileś tam kilometrów po ziemi niczyjej do Kirgiskiego.
Tak całkiem nieobiektywnie mówiąc, to ten krótki odcinek ziemi niczyjej, jest o wiele ciekawszy niż pozostały Pamir Highway … przynajmniej dla mnie.
Kirgiskie. Pieczątka pogranicznika i podjeżdżamy pod znajomy budynek z wysokimi, metalowymi schodkami. Ponieważ, znowu wjeżdżamy w obszar Wschodniej Unii Celnej, musimy wypełnić „wremiennyj wwoz”, ale to nie jest dla nas niespodzianką. Zaskoczeni jesteśmy czymś innym. Celnik mówi nam, że musimy zapłacić 1000 Somoni podatku ekologicznego. Jak to ? Wjeżdżaliśmy do Kirgizji i nikt nie mówił o żadnym podatku eko, więc o co chodzi ? W takim razie, mieliśmy szczęście – mówi celnik, po czym wypisuje nam odpowiednie kwity i jesteśmy lżejsi o 1000 Somoni.
Lecimy. W Sary Tash, zajeżdżamy do znajomego hoteliku, gdzie spotykamy dwóch anglików na XT – ekach jadących na Bartang. Zjadamy Manty po 120 Somoni i lecimy dalej.
Do Osz wjeżdżamy przed wieczorem, więc ze znalezieniem naszego hotelu „De Luxe” nie mamy problemu. Bierzemy pokój nr 35 z łazienką na korytarzu za 1300 Somoni. Temperatura w Osz wynosi 36 *, to spory kontrast z tym, co mieliśmy w górach. W pokoju mamy klimę, dlatego pomimo upału na zewnątrz, który nocą wcale nie ustępuje, będziemy mogli odpocząć i dobrze się wyspać przed dalszą drogą.
Dystans 420 km Temperatura 8 – 36 *
W nocy, tak trochę przez sen, słyszałem jak deszcz uderza w ściany jurty, ale co tam, pada niech pada, przecież jesteśmy pod dachem. Kiedy obudziłem się rano, Max spał jeszcze smacznie, ale nikogo więcej w jurcie nie było, chłopaki spakowali się i opuścili jurtę bardzo dyskretnie. Już po pierwszym kroku czuję wodę pod stopą. Okazało się, że padający deszcz, spływał sobie strużkami po betonie pod jurtą
Sprawdzam swoje rzeczy i to co pozostawiłem na środku jurty jest suche, ale niestety, kurtka, rękawiczki, kominiarka leżały pod ścianą, tam gdzie spływała deszczówka. Drugiej kurtki nie mam, więc będzie schła na mnie, ale kominiarkę i rękawiczki mam czym zastąpić.
Rano jeszcze delikatnie pada, zobaczymy co będzie kiedy będziemy wyjeżdżać, czy deszczówki będą niezbędne ?
W jadłodajni taki ruch, że musimy chwilę poczekać na wolny stolik, a wśród gości hotelowych, wyróżnia się spora grupa chińskich przodowników pracy na zagranicznej wycieczce.
Na śniadanie dostajemy jajecznicę, czyli jajko sadzone, chleb, czaj i placki naleśnikowe z dżemem. Ja oczywiście, biorę dwie dokładki placków.
Nie spieszymy się z wyjazdem, mając nadzieję, że nisko wiszące deszczowe chmury powoli się rozejdą i deszczówki nie będą konieczne, tym bardziej, że temperatura jest dosyć niska, a nasze ubrania wilgotne.
Szukamy stacji żeby zatankować. Ta naprzeciwko hotelu z dużymi beczkami na wierzchu, zamknięta. Kolejna na wylocie, brak paliwa, wracamy więc do Murgobu. W końcu, jest stacja, tzn. ZIŁ z beczką, z bańkami i butelkami, ale najważniejsze, że jest benzyna i nie trzeba będzie czekać dzień lub dwa na dostawę. Za 200 Somoni dostajemy 30 l i w ten sposób wydajemy całą tadżycką walutę.
Lecimy. Widoki nie powalają. Czasem, ale naprawdę rzadko, warto sięgnąć po aparat. Temperatura niestety niska, a ciuchy nadal wilgotne w rezultacie, jest zimno.
W końcu dojeżdżamy do przełęczy Ak Bajtal. na wysokości 4655 m.npm.
Tak naprawdę, to ta tablica nie stoi w najwyższym punkcie, do przełęczy trzeba jechać jeszcze około kilometra i wspiąć się jakieś 100 – 200 metrów wyżej. Poza tym, patrząc na różne zdjęcie, widać z tyłu inny krajobraz i znaczy to, że tablica jest co jakiś czas przestawiana w inne miejsce.
Oklejamy tablicę naszymi naklejkami, pamiątkowe fotki i możemy jechać dalej.
To jest właściwa przełęcz.
Lecimy. Trochę kopczyków piaskowych z prawej, trochę pagórków skalnych z lewej, a gdzie ten PAMIR ?
Nuuuuda. Czasem tylko, warto się zatrzymać i sięgnąć po aparat, a większość robi się z marszu, czyli w czasie jazdy. Dla mnie, były to jedyne, godne uwagi miejsca na M41 … nuuuuda co ?
M41, ale bardziej Pamir Highway przemawia do wyobrażni wielu podróżników. Tam to na pewno musi być pięknie, bo przecież to tak daleko, bo to już prawie Chiny, bo tak długo trzeba jechać żeby dojechać.
Tymczasem ja, szczerze mówiąc, jestem rozczarowany, powiem więcej – mocno rozczarowany. Może dlatego, że spodziewałem się właśnie czegoś bardziej egzotycznego, jakichś pięknych gór, szczytów, spektakularnych widoków. Przejechać 500 km, (mówię o samej M41) żeby znależć trzy miejsca godne sfotografowania , to trochę za mało.
Sambor, zwracał mi uwagę, żeby przejechać trasę odwrotnie, czyli najpierw M41 od Karakol przez Murgob do Ruszan i tam dopiero wjechać na Bartang. Jednak Samborowi chodziło bardziej o sprawy techniczne, czyli ewentualny wysoki stan wód w dolnej części Bartangu, uniemożliwiający przejazd.
Wtedy, łatwiej było by z powrotem wrócić na M41.
Jednak, Sambor i tak miał rację.
My, w pierwszej kolejności zjedliśmy pyszny deserek, a zupę zostawiliśmy na koniec, dlatego takie rozczarowanie, bo po Bartangu, Pamir Highway nie robi już większego wrażenia. Jest to moja, raczej mało obiektywna ocena, wynikająca z tego co do tej pory widzieliśmy i przeżyliśmy i nie musicie się nią sugerować przy planowaniu swoich wypraw.
Zanim się obejrzeliśmy, już jesteśmy w Karakol. Nie zatrzymujemy się jadnak, pędzimy dalej, bo w planie mamy nocleg w Osz w naszym hotelu „De Luxe”.
Przed granicą, spotykamy grupę cyklistów i gościa na GS1200, chyba gdzieś z Holandii. Max jest bardziej w temacie, bo próbował nawiązać z nim kontakt, ale facet okazał się przemądrzałym bufonem, więc odpaliliśmy nasze sprzęty i odjechaliśmy, po prostu.
Przejście Tadżyckie, bez historii. Lecimy, te ileś tam kilometrów po ziemi niczyjej do Kirgiskiego.
Tak całkiem nieobiektywnie mówiąc, to ten krótki odcinek ziemi niczyjej, jest o wiele ciekawszy niż pozostały Pamir Highway … przynajmniej dla mnie.
Kirgiskie. Pieczątka pogranicznika i podjeżdżamy pod znajomy budynek z wysokimi, metalowymi schodkami. Ponieważ, znowu wjeżdżamy w obszar Wschodniej Unii Celnej, musimy wypełnić „wremiennyj wwoz”, ale to nie jest dla nas niespodzianką. Zaskoczeni jesteśmy czymś innym. Celnik mówi nam, że musimy zapłacić 1000 Somoni podatku ekologicznego. Jak to ? Wjeżdżaliśmy do Kirgizji i nikt nie mówił o żadnym podatku eko, więc o co chodzi ? W takim razie, mieliśmy szczęście – mówi celnik, po czym wypisuje nam odpowiednie kwity i jesteśmy lżejsi o 1000 Somoni.
Lecimy. W Sary Tash, zajeżdżamy do znajomego hoteliku, gdzie spotykamy dwóch anglików na XT – ekach jadących na Bartang. Zjadamy Manty po 120 Somoni i lecimy dalej.
Do Osz wjeżdżamy przed wieczorem, więc ze znalezieniem naszego hotelu „De Luxe” nie mamy problemu. Bierzemy pokój nr 35 z łazienką na korytarzu za 1300 Somoni. Temperatura w Osz wynosi 36 *, to spory kontrast z tym, co mieliśmy w górach. W pokoju mamy klimę, dlatego pomimo upału na zewnątrz, który nocą wcale nie ustępuje, będziemy mogli odpocząć i dobrze się wyspać przed dalszą drogą.
Dystans 420 km Temperatura 8 – 36 *
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
-
- Nowicjusz
- Posty: 17
- Rejestracja: 27.03.2015, 08:21
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: horyniec zdrój
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Mega fajnie, wielkie dzięki za chęci pisania i pisania, bo to też trochę pracy kosztuje. I jeszcze spisanie i przekazanie relacji z danymi statystycznymi, naprawdę super.
A dzięki dlatego, że mam jeszcze wiarę powrócić na taki szlak, kiedy? kiedy tylko pojawi się taka możliwość. i takie wspomnienia podtrzymują nadzieję i mam nadzieję, przyśpieszą sprawę.
piszcie piszcie, henry nie śpiesz się z zakończeniem, może nawet wracaj retrospekcją do dni już opisanych. heheheh
dzięki
A dzięki dlatego, że mam jeszcze wiarę powrócić na taki szlak, kiedy? kiedy tylko pojawi się taka możliwość. i takie wspomnienia podtrzymują nadzieję i mam nadzieję, przyśpieszą sprawę.
piszcie piszcie, henry nie śpiesz się z zakończeniem, może nawet wracaj retrospekcją do dni już opisanych. heheheh
dzięki
- mmax
- miejski lanser
- Posty: 393
- Rejestracja: 13.08.2009, 21:56
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Łódź, Ujazd, Tomaszów...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Nie wiem co jest z Tymi właścicielami Beemek. Koleś zachowywał się jak by pozjadał wszystkie rozumy. To nie jest jednorazowe doświadczenie tego typu...
A Heniu opowiedz jak na tej ziemi niczyjej zaatakował Cię chłopak w Mercedesie. Mi się zrobiło wtedy gorąco.
A Heniu opowiedz jak na tej ziemi niczyjej zaatakował Cię chłopak w Mercedesie. Mi się zrobiło wtedy gorąco.
...wymiana wałków zdawczych i wszystkie inne niewykonalne naprawy...
-
- czyściciel nagaru
- Posty: 556
- Rejestracja: 23.08.2016, 08:18
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: Pabianice
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
No przyznaję Ci rację Max,że posiadacze pojazdów wszelakich prod.niemieckiej to ludzie którzy wiedza prawie wszystko...(albo tak im się wydaje)
Lubię motory...wszystkie.
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Powiem Ci, że zapomniałem o tym incydencie, ale ja byłem pewien, że on zmieni tor jazdymmax pisze:Nie wiem co jest z Tymi właścicielami Beemek. Koleś zachowywał się jak by pozjadał wszystkie rozumy. To nie jest jednorazowe doświadczenie tego typu...
A Heniu opowiedz jak na tej ziemi niczyjej zaatakował Cię chłopak w Mercedesie. Mi się zrobiło wtedy gorąco.
Jadę pierwszy droga gruntowa, brunatna, dosyć szeroka. Z przeciwka nadjeżdża osobowy mercedes. Jedzie po swojej stronie, ale w pewnym momencie zaczyna zjeżdżać na moją stronę. Ja jechałem po prawej stronie, ale widząc co się dzieje, nie uciekam na pobocze, robię odwrotnie, czyli zjeżdżam do środka, czyli do osi i jadę na czołówkę.
Wiem, że nie miałbym szans, ale w tym momencie o tym nie myślałem. Nie będzie mi tu jakiś kozojebiec drogi zajeżdżał.
No i odpuścił. Coś mu jeszcze pokazałem przejeżdżając obok i to tyle.
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- mapol
- osiedlowy kaskader
- Posty: 129
- Rejestracja: 17.11.2014, 22:22
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Lublin
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Stara dobra szkoła radzieckiej jazdyZ przeciwka nadjeżdża osobowy mercedes. Jedzie po swojej stronie, ale w pewnym momencie zaczyna zjeżdżać na moją stronę. Ja jechałem po prawej stronie, ale widząc co się dzieje, nie uciekam na pobocze, robię odwrotnie, czyli zjeżdżam do środka, czyli do osi i jadę na czołówkę.
Wiem, że nie miałbym szans, ale w tym momencie o tym nie myślałem. Nie będzie mi tu jakiś kozojebiec drogi zajeżdżał.
No i odpuścił. Coś mu jeszcze pokazałem przejeżdżając obok i to tyle.
Heniu zachowałeś się jak prawdziwy dżygid
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Dzień 16 Sobota 13.08.2016
Śpimy długo, leniuchujemy, bo nigdzie nam się nie spieszy.
Nasz główny cel został osiągnięty, byliśmy tam, gdzie chcieliśmy być i widzieliśmy to co było do zobaczenia. Czas mamy dobry, nie musimy się spinać, przed nami tylko długa, monotonna i nudna droga do domu, trochę ponad pięć tysięcy kilometrów.
Co się jeszcze wydarzy ? A co miało by się wydarzyć, wszystko co najgorsze chyba za nami, trzeba tylko trochę uważać i będzie dobrze … chyba.
Jest cholernie gorąco.
W kantorkach naprzeciwko hotelu wymieniam kolejne 50 $ … jemy jakieś lekkie śniadanko i idziemy na bazar, ale taki prawdziwy, wschodni bazar.
Żeby dojść do bazaru, należy po wyjściu z hotelu na ulicę Alisher Navoi, skierować się w prawo, czyli w dół. Po około 200 metrach, ulica przechodzi w wiadukt, a my schodzimy w dół i w prawo pod wiaduktem jesteśmy na bazarze.
Po drodze na bazar, po prawej jest budka z lodami i napojami i lody mają tam naprawdę zarąbiste.
Chodzimy, oglądamy, podziwiamy, fotografujemy i oczywiście kupujemy drobne pamiątki.
W pewnym miejscu trafiamy na budkę z napojami, gdzie pani serwuje min. wspaniały koktajl mleczny. Są małe i duże pucharki, my oczywiście fundujemy sobie duże porcje, które delikatnym smakiem chłodzą nas w ten upalny dzień.
Robimy kolejną rundę po bazarze, oglądamy, targujemy, kupujemy, a potem jeszcze raz wracamy po duży puchar smacznego koktajlu mlecznego.
Wtedy jeszcze nie wiemy, nie podejrzewamy, nawet przez myśl nam nie przechodzi, jaki wpływ na naszą dalszą podróż będzie miał ten wspaniały koktajl.
A będzie miał ... oj będzie.
Opuszczamy Osz o 12.30. Na wylocie tankujemy do pełna. W Kirgizji z tankowaniem nie ma takich problemów jak w Rosji czy Kazachstanie, ale właściwie nie ma możliwości płacenia kartą, tylko gotówka.
E92 kosztuje 36.50, a E80 – 31.90 Somów.
Temperatura sięga już 38 stopni, jest cieplutko. Chłodzimy się co nieco kwasem z przydrożnej beczułki.
Lecimy przez Ozgon do Dżalalabad.
Kolejny przystanek na lody i zimne napoje.
W pewnym miejscu, Afryka Maxa nagle przestaje jechać. Jest problem ?
To pompa nie podaje paliwa, ale taki problem, to nie problem.
Obok nas, natychmiast, nie wiedzieć skąd, pojawia się gromadka dzieciaków.
Kiedy Max wyciąga pompę, obok zatrzymuje się samochód, podchodzą do nas dwie dziewczyny i pozdrawiają po polsku. Okazuje się, że są katoliczkami z kościoła z Dzalalabadu i mają tam Polskiego księdza. Ofiarują nam medaliki i zapraszają do siebie, ale jesteśmy już daleko za Dzalalabadem, więc dziękujemy bardzo za zaproszenie. Może innym razem ?
Max czyści styki, a ja tymczasem idę do pobliskiego sklepu i wracam z arbuzem. Pompa naprawiona, Afryka gada, więc przenosimy się do cienia, na pobliski przystanek w czym chętnie pomagają nam dzieciaki. W zamian, wspólnie zjadamy soczystego arbuza.
Lecimy dalej. Koczkar Ata, Tasz Kumyr.
W Karakol, Max kupuje litr oliwy. Generalnie, na całej trasie z kupnem oleju nie było żadnego problemu. Prawie na każdej stacji, było wszystko co potrzebne dla samochodu i motocykla, również do dwusuwa.
Oczywiście, poza Tajikistanem.
Lecimy dalej. Słońce już zachodzi, kiedy okrążamy zbiornik Toktogul.
Za Toktogul zrobiło się już całkiem ciemno i po ciemku, przelatujemy zjazd w kierunku Taldy Bulak, gdzie znajduje się nasza TiR – owa baza noclegowa.
Wracamy kawałek i już jesteśmy na właściwej drodze.
Jazda nocą po górskich serpentynach z naszymi przestawionymi światłami nie jest łatwa. Moje prawe oko świeci lekko w prawo i w górę, ale lewe jest ok, dlatego jadę pierwszy, a Max trzyma się mojego błotnika.
W końcu spoza kolejnego zakrętu wyłania się nasza „baza kosmiczna”, wreszcie będziemy mogli coś zjeść, wziąć kąpiel i odpocząć.
Dystans 530 km Temperatura 38*
Śpimy długo, leniuchujemy, bo nigdzie nam się nie spieszy.
Nasz główny cel został osiągnięty, byliśmy tam, gdzie chcieliśmy być i widzieliśmy to co było do zobaczenia. Czas mamy dobry, nie musimy się spinać, przed nami tylko długa, monotonna i nudna droga do domu, trochę ponad pięć tysięcy kilometrów.
Co się jeszcze wydarzy ? A co miało by się wydarzyć, wszystko co najgorsze chyba za nami, trzeba tylko trochę uważać i będzie dobrze … chyba.
Jest cholernie gorąco.
W kantorkach naprzeciwko hotelu wymieniam kolejne 50 $ … jemy jakieś lekkie śniadanko i idziemy na bazar, ale taki prawdziwy, wschodni bazar.
Żeby dojść do bazaru, należy po wyjściu z hotelu na ulicę Alisher Navoi, skierować się w prawo, czyli w dół. Po około 200 metrach, ulica przechodzi w wiadukt, a my schodzimy w dół i w prawo pod wiaduktem jesteśmy na bazarze.
Po drodze na bazar, po prawej jest budka z lodami i napojami i lody mają tam naprawdę zarąbiste.
Chodzimy, oglądamy, podziwiamy, fotografujemy i oczywiście kupujemy drobne pamiątki.
W pewnym miejscu trafiamy na budkę z napojami, gdzie pani serwuje min. wspaniały koktajl mleczny. Są małe i duże pucharki, my oczywiście fundujemy sobie duże porcje, które delikatnym smakiem chłodzą nas w ten upalny dzień.
Robimy kolejną rundę po bazarze, oglądamy, targujemy, kupujemy, a potem jeszcze raz wracamy po duży puchar smacznego koktajlu mlecznego.
Wtedy jeszcze nie wiemy, nie podejrzewamy, nawet przez myśl nam nie przechodzi, jaki wpływ na naszą dalszą podróż będzie miał ten wspaniały koktajl.
A będzie miał ... oj będzie.
Opuszczamy Osz o 12.30. Na wylocie tankujemy do pełna. W Kirgizji z tankowaniem nie ma takich problemów jak w Rosji czy Kazachstanie, ale właściwie nie ma możliwości płacenia kartą, tylko gotówka.
E92 kosztuje 36.50, a E80 – 31.90 Somów.
Temperatura sięga już 38 stopni, jest cieplutko. Chłodzimy się co nieco kwasem z przydrożnej beczułki.
Lecimy przez Ozgon do Dżalalabad.
Kolejny przystanek na lody i zimne napoje.
W pewnym miejscu, Afryka Maxa nagle przestaje jechać. Jest problem ?
To pompa nie podaje paliwa, ale taki problem, to nie problem.
Obok nas, natychmiast, nie wiedzieć skąd, pojawia się gromadka dzieciaków.
Kiedy Max wyciąga pompę, obok zatrzymuje się samochód, podchodzą do nas dwie dziewczyny i pozdrawiają po polsku. Okazuje się, że są katoliczkami z kościoła z Dzalalabadu i mają tam Polskiego księdza. Ofiarują nam medaliki i zapraszają do siebie, ale jesteśmy już daleko za Dzalalabadem, więc dziękujemy bardzo za zaproszenie. Może innym razem ?
Max czyści styki, a ja tymczasem idę do pobliskiego sklepu i wracam z arbuzem. Pompa naprawiona, Afryka gada, więc przenosimy się do cienia, na pobliski przystanek w czym chętnie pomagają nam dzieciaki. W zamian, wspólnie zjadamy soczystego arbuza.
Lecimy dalej. Koczkar Ata, Tasz Kumyr.
W Karakol, Max kupuje litr oliwy. Generalnie, na całej trasie z kupnem oleju nie było żadnego problemu. Prawie na każdej stacji, było wszystko co potrzebne dla samochodu i motocykla, również do dwusuwa.
Oczywiście, poza Tajikistanem.
Lecimy dalej. Słońce już zachodzi, kiedy okrążamy zbiornik Toktogul.
Za Toktogul zrobiło się już całkiem ciemno i po ciemku, przelatujemy zjazd w kierunku Taldy Bulak, gdzie znajduje się nasza TiR – owa baza noclegowa.
Wracamy kawałek i już jesteśmy na właściwej drodze.
Jazda nocą po górskich serpentynach z naszymi przestawionymi światłami nie jest łatwa. Moje prawe oko świeci lekko w prawo i w górę, ale lewe jest ok, dlatego jadę pierwszy, a Max trzyma się mojego błotnika.
W końcu spoza kolejnego zakrętu wyłania się nasza „baza kosmiczna”, wreszcie będziemy mogli coś zjeść, wziąć kąpiel i odpocząć.
Dystans 530 km Temperatura 38*
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- Cocio
- emzeciarz agroturysta
- Posty: 263
- Rejestracja: 19.01.2013, 20:22
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Małogoszcz
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Henry fantastyczna opowieść bo to nie prosta relacja ...
Każdy odcinek zaskakuje
Tyle przygód w jednym wyjeździe ... strach zazdrościć
Czekam na rozwinięcie akcji z mlekiem co prawda po drodze był jeszcze kwas, arbuz i pewnie piwo przed snem
Każdy odcinek zaskakuje
Tyle przygód w jednym wyjeździe ... strach zazdrościć
Czekam na rozwinięcie akcji z mlekiem co prawda po drodze był jeszcze kwas, arbuz i pewnie piwo przed snem
-
- pałujący w lesie
- Posty: 1524
- Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Lisków
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
O to,to,to.Dziękuję .henry pisze:Prawie na każdej stacji, było wszystko co potrzebne dla samochodu i motocykla, również do dwusuwa.
Na marginesie.Szkoda,że Brytyjczycy nie jechali jednak do Indii.Zapewne Max miałby jakieś wieści,odnośnie granic TJK,AFG,PAK.
Heniu,Ty to nawet z koktajlu potrafisz zrobić przygodę .
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Przeginacie z tą relacją!!! Przez was mój wakacyjny wyjazd staje pod znakiem zapytania..... Chyba muszę zmienić cele i jechać ciut dalej niż planowałem. Po takich zdjęciach nabiera się ochoty na więcej niż nasza Europa
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
mleko i arbuzzzzz.........brzmi dobrze
Ostatnio zmieniony 29.12.2016, 13:05 przez Wojtec, łącznie zmieniany 1 raz.
- joker
- dwusuwowy rider
- Posty: 189
- Rejestracja: 10.08.2008, 15:59
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Wrocław, Radwanice
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Tak się kiedyś zastanawiałem nad tym że jak byliśmy w Kazachstanie , Uzbekistanie , Tadżykistanie itp bardzo często na śniadanie w różnego rodzaju motelach i innych miejscach noclegowych na śniadanie dostawaliśmy omleta lub jajecznicę , tylko jadąc całą drogę w tych krajach nigdzie nie widziałem ani jednej kury skąd te jajka ? może z proszku
- wojtekk
- oktany w żyłach
- Posty: 5549
- Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Joker _ ja widziałem naprawdę istnieją. Nawet je jadłem
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
***
Enduro się kulom nie kłania.
- Marcinnn6
- czyściciel nagaru
- Posty: 549
- Rejestracja: 18.06.2016, 13:03
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Zgierz
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
hahaha, mam to samo jak czytam o tej wyprawie, tylko moim celem na 2017 jest jeszcze bliżej bo raczej tylko Polskasaper pisze:Przeginacie z tą relacją!!! Przez was mój wakacyjny wyjazd staje pod znakiem zapytania..... Chyba muszę zmienić cele i jechać ciut dalej niż planowałem. Po takich zdjęciach nabiera się ochoty na więcej niż nasza Europa
- Slawol74
- pyrkający w orzeszku
- Posty: 240
- Rejestracja: 10.10.2015, 17:29
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Poznań
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Widziałem kozy , nawet kozła ale myślisz że ta jajecznica to była z ..... hmm jeśli tak to bardziej żałować należy właśnie jego a chłopaki przeżyją jakoś hihihijoker pisze:Tak się kiedyś zastanawiałem nad tym że jak byliśmy w Kazachstanie , Uzbekistanie , Tadżykistanie itp bardzo często na śniadanie w różnego rodzaju motelach i innych miejscach noclegowych na śniadanie dostawaliśmy omleta lub jajecznicę , tylko jadąc całą drogę w tych krajach nigdzie nie widziałem ani jednej kury skąd te jajka ? może z proszku
- HarryLey4x4
- łamacz szprych
- Posty: 712
- Rejestracja: 29.01.2015, 22:45
- Mój motocykl: Africa Twin
- Lokalizacja: spod Poznania
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Henry , składam oficjalny protest przeciwko powolnemu pisaniu relacji
- meny72
- osiedlowy kaskader
- Posty: 117
- Rejestracja: 10.04.2016, 08:59
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Barczewo
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
JA także !, składam wniosek o votum nieufnościHarryLey4x4 pisze:Henry , składam oficjalny protest przeciwko powolnemu pisaniu relacji
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Ahrefs [Bot] i 2 gości