Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1647
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Dzień Trzeci
Start 19.08.2012 Thonon les Bains (Francja). Brzeg Jeziora Genewskiego Godz. coś koło 9.00
Dojazd godz. 18.40 Col de Sarenne (Francja ) - kilka km od L'alpe d'Huez - Refuge de Sarenne
GPS tradycyjnie ma wskazania inne niż licznik - padło 412 km.
Pierwsza noc w namiocie i nie wiadomo czy się cieszyć - gorąca jak diabli. W zeszłym roku wymroziło mi to teraz mam jak w saunie - jak tak dalej pójdzie to śpiwór mogłem zostawić w domu.
Wyjeżdżam po śniadaniu z kempingu, który leży nad Jeziorem Genewskim.
Zaraz po starcie wjeżdżam na drogę D902, która jest najdłuższym odcinkiem trasy Route des Grandes Alpes. Jest to trasa turystyczna przez francuskie Alp między Jeziorem Genewskim i Riwierą Francuską przechodzącej przez wszystkie wysokie przełęcze w Alpach we Francji.
Dla mnie był to przerywnik pomiędzy dwoma głównymi punktami wycieczki, czyli Liguryjskiej Trasy Granicznej (i jej odłamów) oraz Col de Sommeiller.
Cała trasa wygląda tak
Oczywiście polecam przejechanie tej trasy co najmniej w cztery dni i zaglądanie w każdy jej zakamarek. Jest co oglądać. Ja oczywiście jak zawsze z moto nie zsiadałem ale to tylko głupota, z którą nie walczę. Więcej rejestruję z siedzenia, robię też większe przeloty dzienne i mogę w tydzień wolnego więcej przejechać.
Routes des Grandes Alpes to około 700 km plus odłamy, ja postanowiłem tylko nią dojechać do interesujących mnie momentów, więc podzieliłem ją na dwie części. Z czego w połowie dołożyłem sobie Plateau Emparis, płaskowyż w okolicach Grenoble.
Początek trasy leci bardzo ładnym kanionem ale szczegóły oglądałem tylko w necie i na Google Earth, generalnie zielono i ciemno z rana. Później zaczęły się już trochę wyższe górki, na które musiałem chwilę poczekać. W niższych partiach jest dość spory ruch, podobny ja w Dolomitach, czy też alpach austriackich. Dużo kolarzy, samochodów i moto. Pewnie złożyła się na to jeszcze sobota i piękna pogoda.
Na pierwszej przełęczy nie stawałem, bo jej nie zauważyłem
Następna to Col de la Colombiere, tylko 1618 m.n.p.m ale widoki bardzo ładne.
Były też wynalazki
Jadąc po kolei, Col des Aravis 1487 m.n.p.m.
Ponieważ w tym roku na kasku miałem coś przyklejone, to zdjęć jest mniej. W sumie to i tak wszystkie takie same . Nic tylko góry i góry. Filmik na końcu trochę przydługawy ale z muzyką nawet szybko leci. No i trochę ruchomych obrazków z drogi jest.
W okolicach południa moja droga zaczęła wspinać się już trochę wyżej. Wyjechałem powoli z lasu.
Miła Pani zrobiła fotkę
Prawie dwa tysiące zostało zaliczone
Wszechobecne "krówska", na ich "produkcjach" można było się nieźle "przejechać". A swoją drogą, to tak jakby się pasły na Rysach.
To jeszcze raz Cormet de Roselend, przełęcz na 1968 m.n.p.m.
Zjazd z tej przełęczy nie zapowiadał się tak kręto, jak było w rzeczywistości. Była długa prosta, lekko opadając w kierunku doliny. Przeszła w kilka łuków, a później na stromej zalesionej półce zaczęła "spadać" ostrymi nawrotami po 180 st. na dno doliny. Na filmie to ok. 8 min.
Później ładne miasteczko z bardzo wąskimi uliczkami i podjazd do Val d'Isere.
Droga leciała cały czas "galeriami' lub wzdłuż jeziora.
Samo Val d'Isere w lecie nie ciekawe, same gigantyczne jak na góry wieżowce ze skośnymi dachami. Niezły moloch. Dlatego przeleciałem tradycyjnie nie ruszając
Val d'Isere na dole - taki widok jest ładniejszy niż same miasto
Z Val d'Isere prowadzi droga na przełęcz Col de L'Iseran 2770 m.n.p.m. Okazuje się, że jest to najwyżej położona przełęcz asfaltowa w Europie. Tak, tak, do tej pory myślałem, że to Col de la Bonette. Wbrew wielu opiniom i źródłom (np. znak drogowy u podnóża góry) sama Col de la Bonette nie jest najwyższą przełęczą i nie ma 2802 m n.p.m., a jedynie dwukilometrowa pętla widokowa w pobliżu przełęczy wznosi się na tę wysokość. Tak więc, to właśnie dzisiaj wjechałem na najwyższą asfaltową przełęcz w Europie.
Droga na przełęcz.
Oczywiście mówimy tu o legalnym, publicznym wjeździe i to po asfalcie. Cały czas moja droga zmierzała do wyższego miejsca ale to już po szutrze, a nawiasem mówiąc to jechałem tam na około, bo właśnie mój ostateczny cel był po drugiej stronie góry .
No i jest, podpisywać nie trzeba
Widok z lewej
Widok z prawej
I po środku
Z przełęczy, droga poleciała dalej w dolinę, zdjęć nie mam bo nagrywałem, zainteresowanych odsyłam do trzynastej minuty i trzydziestej sekundy filmu
Droga spadała coraz niżej, było coraz bardziej upalnie - dramat. Nawet wiatr na dole był gorący. Dojechałem do miejscowości Modane. W niej wylatuje tunel Freju. Właśnie po drugiej stronie tunelu, w Bardonecchii znajduje się mój ostatni cel. Ale ja jadę na około - nie poddaje się.
W dużym ruchu jak na górską drogę, zaczynam wspinać się na przełęcz Galibier. Wcześniej po drodze zaliczam Col du Telegraphe 1566 m.n.p.m. i od tego miejsca na szczęście ruch maleje, nawet ustaje. okazuje się, że "francuzy" jedne wyżej się nie zapuszczają.
Na Galibier, od pólnocy podjeżdża się przez wspomnianą wcześniej Col du Telegraphe, a później ładna doliną.
Trochę zabawy szkiełkiem
Droga w dolinie zawinęła dwa razy i poleciała na przełęcz.
Na przełęcz można wyjechać na dwa sposoby. No może nie do końca, bo jeden sposób to wyjazd na górę, a drugi to przejazd pod nią tunelem.
Pierwotnie droga nie wspinała się na samo siodło przełęczy, przedostając się na drugą stronę grzbietu wydrążonym na wysokości 2556 m n.p.m. tunelem długości 370 m. Z uwagi na konieczność remontu tunelu w 1976 oddano do użytku odcinek drogi, omijający tunel i pokonujący grzbiet kilkoma wąskimi zakosami na stromych stokach (po ok. 1 km z każdej strony tunelu). Od 2002 można wybierać jedną z dwóch dróg (przez siodło przełęczy lub przez tunel), pamiętając o tym, że w tunelu szerokości zaledwie 4 m obowiązuje ruch wahadłowy. Wspomnę jeszcze, że oczywiście Tour de France tędy jechał nie raz.
Podjazd na przełęcz i wjazd do tunelu od strony północnej.
Tuż przed przełęczą.
A to już samo siodło.
Tematycznie
Zjazd z przełęczy nie należał do płaskich, do wylotu tunelu leciał ładnymi serpentynami. Więcej w w siedemnastej minucie i 40 sekundzie.
Tu tylko fotka
Ok., trzeba gonić dalej. Po południowej stronie Galibier zjeżdża się na przełęcz Lautaret. Tam można skręcić w lewo na dalszą część Routes des Grandes Alpes lub w prawo na jedną z jej bocznych pętli - kierunek Grenoble. Ja postanowiłem, że dalszą część "trasy" zrobię jutro, tym bardziej że już 300 km było nawinięte.
Tak więc skręciłem w lewo i poleciałem w kierunku Grenoble. Oczywiście nie dojechałem do Grenoble (a szkoda bo ładne miasto) tylko udałem się bliżej płaskowyżu Plateau Emparis. Nie wymyśliłem sobie tego punktu wycieczki sam. Szukając tras w tych rejonach trafiłem na relację człowieka z forum "czarnuchów" o niku JARU , który przebywa lub przebywał w tamtych rejonach i opisał kilka miejsc do których się wybierałem. Jest tego sporo.
A ponieważ jak planuje trasy mojego przejazdu nie mam zwyczaju jeździć "grubymi kreskami" na mapie, to w ruch poszły te cienkie. Okazuje się, że do jednego z najbardziej znanych kurortów narciarskich we Francji, czyli Alp d'Huez prowadzi taka cienka kreska. A ja musiałem dojechać 10 km za kurort, to wybrałem tą kreskę. Droga, jak już wdrapała się na odpowiednią wysokość, to poleciała krawędzią, kilkaset metrów nad doliną, oddzielona od przepaści tylko niskim murkiem. Wąska na jeden samochód, do wymijania służyły mijanki. Na dole została główna droga i rzeka. Niestety zdjęć nie posiadam, ponieważ nie chciało mi się wyciągać aparatu. Ale miałem coś na kasku i efekt można zobaczyć w 20 minucie i czterdziestej sekundzie.
Jak już się przecisnąłem tą wąską dróżką, to wyskrobałem się do L'alp d'Huez. Mega kurort z własnym pasem startowym. Nie miałem ochoty się zatrzymywać. Pojechałem dalej w dolinę, a potem zacząłem się wspinać na przełęcz Col de Sarenne. Na tej przełęczy przy pomocy Google Earth znalazłem przed wyjazdem Refuge. W alpach, Refuge to rodzaj chatek, schronisk - czasami bezpłatnych. Moje okazało się być, jak to Pani właścicielka określiła na wpół hotelem . Może to i był pół hotel ale cena była cała . Oczywiście miałem możliwość zjechania niżej na kemping lub spać w namiocie na łąkach (jakoś nie miałem odwagi ) ale to pokrzyżowało by mi plan na jutro. Policzyłem, pomyślałem, przypomniałem sobie, że oszczędziłem w ostatnich dniach na budżecie i postanowiłem zaszaleć. A co tam, starzeję się, potrzebuję łóżko, prysznic i święty spokój. Okazało się, że wcale nie było tak źle (tak se tłumacz). W cenie oprócz noclegu była kolacja trzydaniowa z winem, przygotowana ze specjałów z własnego ogródka. Nawet rybka była z własnego stawu. Do tego śniadanie rano - ciężko było sobie odmówić. Po kolacji poratowałem "szwajcara" ładowarką do akumulatora. Biduś zapomniał w swoim gejesie wyłączyć światła i prądu brakło. Zrobiłem nocny spacerek i spać. Jutro dalsza część "Routes..." ale wcześniej płaskowyż.
Moja chata
Widok z okna wieczorem
Staw z rybkami przed domem
I coś tam z nocy
Na koniec wyglądało wszystko jak niżej. 412 w siodle, dobrze, że mam maść na odleżyny
C.D.M.N.
Aha zapomniałbym o wypocinach, ze 150 minut okroiłem do 24 m, może nie wszystko ale kilka miejsc robi wrażenie.
Start 19.08.2012 Thonon les Bains (Francja). Brzeg Jeziora Genewskiego Godz. coś koło 9.00
Dojazd godz. 18.40 Col de Sarenne (Francja ) - kilka km od L'alpe d'Huez - Refuge de Sarenne
GPS tradycyjnie ma wskazania inne niż licznik - padło 412 km.
Pierwsza noc w namiocie i nie wiadomo czy się cieszyć - gorąca jak diabli. W zeszłym roku wymroziło mi to teraz mam jak w saunie - jak tak dalej pójdzie to śpiwór mogłem zostawić w domu.
Wyjeżdżam po śniadaniu z kempingu, który leży nad Jeziorem Genewskim.
Zaraz po starcie wjeżdżam na drogę D902, która jest najdłuższym odcinkiem trasy Route des Grandes Alpes. Jest to trasa turystyczna przez francuskie Alp między Jeziorem Genewskim i Riwierą Francuską przechodzącej przez wszystkie wysokie przełęcze w Alpach we Francji.
Dla mnie był to przerywnik pomiędzy dwoma głównymi punktami wycieczki, czyli Liguryjskiej Trasy Granicznej (i jej odłamów) oraz Col de Sommeiller.
Cała trasa wygląda tak
Oczywiście polecam przejechanie tej trasy co najmniej w cztery dni i zaglądanie w każdy jej zakamarek. Jest co oglądać. Ja oczywiście jak zawsze z moto nie zsiadałem ale to tylko głupota, z którą nie walczę. Więcej rejestruję z siedzenia, robię też większe przeloty dzienne i mogę w tydzień wolnego więcej przejechać.
Routes des Grandes Alpes to około 700 km plus odłamy, ja postanowiłem tylko nią dojechać do interesujących mnie momentów, więc podzieliłem ją na dwie części. Z czego w połowie dołożyłem sobie Plateau Emparis, płaskowyż w okolicach Grenoble.
Początek trasy leci bardzo ładnym kanionem ale szczegóły oglądałem tylko w necie i na Google Earth, generalnie zielono i ciemno z rana. Później zaczęły się już trochę wyższe górki, na które musiałem chwilę poczekać. W niższych partiach jest dość spory ruch, podobny ja w Dolomitach, czy też alpach austriackich. Dużo kolarzy, samochodów i moto. Pewnie złożyła się na to jeszcze sobota i piękna pogoda.
Na pierwszej przełęczy nie stawałem, bo jej nie zauważyłem
Następna to Col de la Colombiere, tylko 1618 m.n.p.m ale widoki bardzo ładne.
Były też wynalazki
Jadąc po kolei, Col des Aravis 1487 m.n.p.m.
Ponieważ w tym roku na kasku miałem coś przyklejone, to zdjęć jest mniej. W sumie to i tak wszystkie takie same . Nic tylko góry i góry. Filmik na końcu trochę przydługawy ale z muzyką nawet szybko leci. No i trochę ruchomych obrazków z drogi jest.
W okolicach południa moja droga zaczęła wspinać się już trochę wyżej. Wyjechałem powoli z lasu.
Miła Pani zrobiła fotkę
Prawie dwa tysiące zostało zaliczone
Wszechobecne "krówska", na ich "produkcjach" można było się nieźle "przejechać". A swoją drogą, to tak jakby się pasły na Rysach.
To jeszcze raz Cormet de Roselend, przełęcz na 1968 m.n.p.m.
Zjazd z tej przełęczy nie zapowiadał się tak kręto, jak było w rzeczywistości. Była długa prosta, lekko opadając w kierunku doliny. Przeszła w kilka łuków, a później na stromej zalesionej półce zaczęła "spadać" ostrymi nawrotami po 180 st. na dno doliny. Na filmie to ok. 8 min.
Później ładne miasteczko z bardzo wąskimi uliczkami i podjazd do Val d'Isere.
Droga leciała cały czas "galeriami' lub wzdłuż jeziora.
Samo Val d'Isere w lecie nie ciekawe, same gigantyczne jak na góry wieżowce ze skośnymi dachami. Niezły moloch. Dlatego przeleciałem tradycyjnie nie ruszając
Val d'Isere na dole - taki widok jest ładniejszy niż same miasto
Z Val d'Isere prowadzi droga na przełęcz Col de L'Iseran 2770 m.n.p.m. Okazuje się, że jest to najwyżej położona przełęcz asfaltowa w Europie. Tak, tak, do tej pory myślałem, że to Col de la Bonette. Wbrew wielu opiniom i źródłom (np. znak drogowy u podnóża góry) sama Col de la Bonette nie jest najwyższą przełęczą i nie ma 2802 m n.p.m., a jedynie dwukilometrowa pętla widokowa w pobliżu przełęczy wznosi się na tę wysokość. Tak więc, to właśnie dzisiaj wjechałem na najwyższą asfaltową przełęcz w Europie.
Droga na przełęcz.
Oczywiście mówimy tu o legalnym, publicznym wjeździe i to po asfalcie. Cały czas moja droga zmierzała do wyższego miejsca ale to już po szutrze, a nawiasem mówiąc to jechałem tam na około, bo właśnie mój ostateczny cel był po drugiej stronie góry .
No i jest, podpisywać nie trzeba
Widok z lewej
Widok z prawej
I po środku
Z przełęczy, droga poleciała dalej w dolinę, zdjęć nie mam bo nagrywałem, zainteresowanych odsyłam do trzynastej minuty i trzydziestej sekundy filmu
Droga spadała coraz niżej, było coraz bardziej upalnie - dramat. Nawet wiatr na dole był gorący. Dojechałem do miejscowości Modane. W niej wylatuje tunel Freju. Właśnie po drugiej stronie tunelu, w Bardonecchii znajduje się mój ostatni cel. Ale ja jadę na około - nie poddaje się.
W dużym ruchu jak na górską drogę, zaczynam wspinać się na przełęcz Galibier. Wcześniej po drodze zaliczam Col du Telegraphe 1566 m.n.p.m. i od tego miejsca na szczęście ruch maleje, nawet ustaje. okazuje się, że "francuzy" jedne wyżej się nie zapuszczają.
Na Galibier, od pólnocy podjeżdża się przez wspomnianą wcześniej Col du Telegraphe, a później ładna doliną.
Trochę zabawy szkiełkiem
Droga w dolinie zawinęła dwa razy i poleciała na przełęcz.
Na przełęcz można wyjechać na dwa sposoby. No może nie do końca, bo jeden sposób to wyjazd na górę, a drugi to przejazd pod nią tunelem.
Pierwotnie droga nie wspinała się na samo siodło przełęczy, przedostając się na drugą stronę grzbietu wydrążonym na wysokości 2556 m n.p.m. tunelem długości 370 m. Z uwagi na konieczność remontu tunelu w 1976 oddano do użytku odcinek drogi, omijający tunel i pokonujący grzbiet kilkoma wąskimi zakosami na stromych stokach (po ok. 1 km z każdej strony tunelu). Od 2002 można wybierać jedną z dwóch dróg (przez siodło przełęczy lub przez tunel), pamiętając o tym, że w tunelu szerokości zaledwie 4 m obowiązuje ruch wahadłowy. Wspomnę jeszcze, że oczywiście Tour de France tędy jechał nie raz.
Podjazd na przełęcz i wjazd do tunelu od strony północnej.
Tuż przed przełęczą.
A to już samo siodło.
Tematycznie
Zjazd z przełęczy nie należał do płaskich, do wylotu tunelu leciał ładnymi serpentynami. Więcej w w siedemnastej minucie i 40 sekundzie.
Tu tylko fotka
Ok., trzeba gonić dalej. Po południowej stronie Galibier zjeżdża się na przełęcz Lautaret. Tam można skręcić w lewo na dalszą część Routes des Grandes Alpes lub w prawo na jedną z jej bocznych pętli - kierunek Grenoble. Ja postanowiłem, że dalszą część "trasy" zrobię jutro, tym bardziej że już 300 km było nawinięte.
Tak więc skręciłem w lewo i poleciałem w kierunku Grenoble. Oczywiście nie dojechałem do Grenoble (a szkoda bo ładne miasto) tylko udałem się bliżej płaskowyżu Plateau Emparis. Nie wymyśliłem sobie tego punktu wycieczki sam. Szukając tras w tych rejonach trafiłem na relację człowieka z forum "czarnuchów" o niku JARU , który przebywa lub przebywał w tamtych rejonach i opisał kilka miejsc do których się wybierałem. Jest tego sporo.
A ponieważ jak planuje trasy mojego przejazdu nie mam zwyczaju jeździć "grubymi kreskami" na mapie, to w ruch poszły te cienkie. Okazuje się, że do jednego z najbardziej znanych kurortów narciarskich we Francji, czyli Alp d'Huez prowadzi taka cienka kreska. A ja musiałem dojechać 10 km za kurort, to wybrałem tą kreskę. Droga, jak już wdrapała się na odpowiednią wysokość, to poleciała krawędzią, kilkaset metrów nad doliną, oddzielona od przepaści tylko niskim murkiem. Wąska na jeden samochód, do wymijania służyły mijanki. Na dole została główna droga i rzeka. Niestety zdjęć nie posiadam, ponieważ nie chciało mi się wyciągać aparatu. Ale miałem coś na kasku i efekt można zobaczyć w 20 minucie i czterdziestej sekundzie.
Jak już się przecisnąłem tą wąską dróżką, to wyskrobałem się do L'alp d'Huez. Mega kurort z własnym pasem startowym. Nie miałem ochoty się zatrzymywać. Pojechałem dalej w dolinę, a potem zacząłem się wspinać na przełęcz Col de Sarenne. Na tej przełęczy przy pomocy Google Earth znalazłem przed wyjazdem Refuge. W alpach, Refuge to rodzaj chatek, schronisk - czasami bezpłatnych. Moje okazało się być, jak to Pani właścicielka określiła na wpół hotelem . Może to i był pół hotel ale cena była cała . Oczywiście miałem możliwość zjechania niżej na kemping lub spać w namiocie na łąkach (jakoś nie miałem odwagi ) ale to pokrzyżowało by mi plan na jutro. Policzyłem, pomyślałem, przypomniałem sobie, że oszczędziłem w ostatnich dniach na budżecie i postanowiłem zaszaleć. A co tam, starzeję się, potrzebuję łóżko, prysznic i święty spokój. Okazało się, że wcale nie było tak źle (tak se tłumacz). W cenie oprócz noclegu była kolacja trzydaniowa z winem, przygotowana ze specjałów z własnego ogródka. Nawet rybka była z własnego stawu. Do tego śniadanie rano - ciężko było sobie odmówić. Po kolacji poratowałem "szwajcara" ładowarką do akumulatora. Biduś zapomniał w swoim gejesie wyłączyć światła i prądu brakło. Zrobiłem nocny spacerek i spać. Jutro dalsza część "Routes..." ale wcześniej płaskowyż.
Moja chata
Widok z okna wieczorem
Staw z rybkami przed domem
I coś tam z nocy
Na koniec wyglądało wszystko jak niżej. 412 w siodle, dobrze, że mam maść na odleżyny
C.D.M.N.
Aha zapomniałbym o wypocinach, ze 150 minut okroiłem do 24 m, może nie wszystko ale kilka miejsc robi wrażenie.
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1647
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Dzień czwarty
Start 19.08.2012 (wczoraj też był 19 ale to pomyłka, nie déjà vu) Col de Sarenne (Francja)
Meta 19.08.2012 Sospel, Francja - Kemping SAINTE MADELEINE
Planuję zrobić 380 km z czego tylko jakieś 25 km po szutrach. Jutro sobie odbije cały dzień będzie szutrowy z asfaltowymi łącznikami.
Wstaję o 7 i mam takie oto widoki za oknem. Pakuję się i czekam na śniadanie ale Hilde coś się ociąga ze wstawaniem i mam czas na spacerek.
To oczywiście nie jest moje zdjęcie ale tak tam rzeczywiście jest. Moje okienko to pierwsze od prawej na górze
Hilde wreszcie wstała, podali śniadanie to i czas na jazdę. Hilde jest belgijką, od lat prowadzi ten refuge i wszystko do jedzenia ma ze swojego ogródka. Twierdzi, że to wyjątkowe miejsce. Aha, jej syn ma agencję pracy (mam nadzieję, że tylko pracy ) w Beneluksie i mówiła że jak ktoś szuka pracy, to zostawia namiar.
Dzisiejszego dnia planowałem wrócić na dalszą część Route des Grandes Alpes ale zanim dojadę do miejsca gdzie ją opuściłem to miałem zaliczyć mój pierwszy szutrowy cel tej wycieczki. Tym celem był płaskowyż plateau d'Emparis. Jest to kawałek "równiny", który leży na wysokości ok. 2200 m.n.p.m. Wyjazd, sama droga i zjazd jest po szutrze. Ale zanim na ten płaskowyż wyjechałem to musiałem zjechać z przełęczy na której nocowałem.
Zdjęcie z cyklu "znajdź różnicę" - gdzieś na środku jest dach refuge'a, w którym nocowałem.
Z przełęczy zjeżdżało się do doliny, żeby później przez bardzo sympatyczną wioskę rozpocząć podjazd na plateau. Wioska Besse jest cała z kamienia, mieszka w niej 155 mieszkańców, a mają przynajmniej dwie knajpki , tyle naliczyłem na jednej uliczce. Niestety nie posiadam zdjęć, ponieważ postanowiłem się bawić w "panu reżyserzu" i nagrywałem bardzo dużo. Efekty mojej pseudo produkcji jak zwykle na końcu. Dla niecierpliwych dodam, że sam początek to właśnie plateau, później już nudne asfalty.
Podjazd po minięciu wioski robił się szutrowy i oczywiście szybko prosta przeistaczała się w serpentyny.
Za to szuterek był przynajmniej równiutki jak w Finlandii.
Po mękach związanych z ciasnymi nawrotami (przy dociążonym tyle, przód robi co chce przy małej prędkości) dotarłem wreszcie na miejsce.
Plateau d'Emparis w całej okazałości. Okolo 2200 m.n.p.m. w tle po prawej i lewej już trzy i pół tysięczniki.
Środkiem przepływał strumyczek.
Trochę żałuję, że tu nie nocowałem ale przynajmniej jest pretekst żeby tu wrócić. Droga za dół przez dłuższą chwilę leciała po płaskim.
Oczywiście wszystko co płaskie kiedyś się kończy, zaczęło się spadanie tradycyjnie serpentynami.
Zjechać musiałem do poziomu jeziora, wjeżdżało się prosto na zaporę.
Po drodze miałem surowe tunele i malutkie wioseczki, no i kiedyś skończył się szuter.
Jak już dotoczyłem się do zapory to wjechałem na tą samą drogę, którą jechałem wczoraj, tyle że dzisiaj wracałem nią w kierunku przełęczy Lautaret. To miejsce, w którym wczoraj oderwałem się od Route de Grandes Alpes, tak więc dzisiaj ciąg dalszy alpejskiej autostrady. Droga "powrotna" na Col u Lautaret była wyjątkowa szybka ale tez robiło się tłoczno, bo to w końcu niedziela.
Sama przełęcz niczego sobie, ze dwa górskie hotele, knajpy i kupa ludzi. W tym miejscu można zacząć się wdrapywać na Col du Galibier ale tam byłe wczoraj, dlatego pojechałem dalej w kierunku Briancon.
Briancon, to takie miasto gdzie wychodzi kilka kierunków na trasy alpejskie, te samochodowe i piesze. Dlatego w niedzielę jest tam ogrom ludzi. A że uliczki wąskie to umierałem w korkach, we własnym pocie - kurde ale był skwar. Jak już wspominałem robiłem mało zdjęć i teraz myślę że szkoda. Od Briancon zaczął się podjazd na Col I'ZOARD, była to ulga od upału, a po drodze minąłem też refuge Napoleon. Podobno Bonaparte nocował tam i jadał podczas przepraw przez alpy. Jak kogoś interesuje to jest na filmie.
Ale zaraz za schroniskiem Napoleona byłą ciekawa rzecz. Na środku zakrętu (tylko na poboczu) siedział "se" chłopek na stołku i robił zdjęcia. To ta mała kropeczka koło samochodu.
Wracając do chłopka, to był to gościu który robił zdjęcia motocyklistom, kolarzom i fajnym samochodom. Okazuje się, że dzień wcześniej na Galibier też był taki gościu tylko nie skojarzyłem tych faktów, myślałem że taki fanatyk, ot to. Okazuje się, że ktoś miał niezły pomysł na sezonowy biznes. Ktoś ci robi zdjęcie, na przełęczy masz info gdzie je możesz zamówić i masz pamiątkę, zwłaszcza jak jedziesz sam - takie zdjęcie z Krupówek z misiem Jak policzyłem na ich stronie, to tylko w jednym dniu, tylko motocyklistom (nie licząc kolarzy i samochodów) robią na jednej przełęczy około 450 moto. Jedno zdjęcie w dużym formacie kosztuje 10 euro, niech co dwudziesty zamówi, to łatwo policzyć. Szkoda, że u nas poza Krupówkami nie ma warunków do takich interesów.
Ponieważ ta sytuacja mnie zaskoczyła, to się nie przygotowałem i jakaś taka ni jaka była ta fota. Pogrzebałem w necie i oto jestem.
Za dwa dni wracałem tą drogą to się uczesałem, wyprasowałem ubranko, poprawiłem garnitur i proszę, asfalt posłużył za szlifierkę do kufrów. Zdjęcia są poglądowe ze strony, oryginał idzie pocztą.
Dalej już była przełęcz, kilka "landszaftów" jak to mówi mój kolega.
Po Col I'ZOARD była przełęcz Col de Vars. Jak już mówiłem, mało zdjęć robiłem, więc też nie stawałem po drodze. To też chyb azaleta jazdy samemu. Staję tam gdzie chce i kiedy chcę - w ten sposób można większe dystanse dzienne zrobić. Więcej widać na filmie. Teraz tez widzę że, zdjęcie nie pokaże wszystkiego.
Col de Vars 2109 m.n.p.m. , tu też podobno jest refuge Napoleona ale nie jestem pewien czy to właściwy.
Zdjęcie słupka drogowego z kultowym nr drogi - Route des Grandes Alpes w większości przebiega tym nr.
Później bateria w kamerze padła i należało jej się ładowanie, to i filmu nie ma. Ponieważ było mega upalnie to na zdjęcia też się nie zatrzymywałem. A szkoda, bo po tankowaniu w Barcelonette, droga szerokości samochodu wspinała się na przełęcz Col de La Cayolle. Zostały tylko zdjęcia z przełęczy. Aha, właśnie na samej przełęczy spadły na mnie dosłownie trzy krople z ciemnej chmury. Później był już tylko termiczny koszmar.
Col de La Cayolle 2326 m.n.p.m.
A te drewniane słupki, to w zimie chyba wyznaczają drogę - jak tak to tego śniegu sporo jest.
Później droga przebiegała jeszcze przez jedną przełęcz ale było mega upalnie (momentami 38 st. C) i dlatego nie miałem ochoty na przerwy. Choć droga przebiegała ładnymi trawersami kanionów. Drogi typowe dla odcinków specjalnych klasyku jakim jest Rajd Monte Carlo. Na szczęście jedną z przełęczy wchodzących "w skład" RdGA jest Col de Turini. Dla mnie, maniaka rajdów samochodowych, to przełęcz jak nie wiem, dla katolika Częstochowa. Jest to kultowy odcinek specjalny, po którym goście ryzykują z mega jak na warunki prędkościami. Generalnie mało prostych, zakręt w zakręt. W styczniu podczas rajdu dochodzi jeszcze element pogody, na dole podczas startu ciepło, na przełęczy często 1,5 metra śniegu i do tego "czarny lód" , czyli bezbarwna cienka warstwa lodu, której nie widać - dramat. Ja w tym wypadku miałem na szczęście upał i może tez dlatego mózg mi się przegrzał. Efektem był jakiś zwariowany wyjazd na górę, kurde byłem niezłym kretynem, jak sobie przypomnę mój podjazd.
Przełęcz byle jaka ale maniak rajdowy od razu pozna to miejsce. Zjazd za to urokliwy.
Dalej już tylko zjazd do Sospel, gdzie rozbiłem się na kempingu. Całkiem niezły, basen, piwko i dla mnie uzależnionego, WIFI za grosze. Rozbiłem się tu na dwa dni i to była moja baza na włoska Ligurię i jej kultową trasę graniczną. Po niemiecku to ligurische grenzkammstraße, droga na wysokości 2200-2400 m.n.p.m cała w szutrach. Jak się później okazało w kamieniach. Ale o tym kiedy indziej.
W Sospel przerwałem trasę RdGA, zostało mi ok. 30 km do końca czyli morza. Ale zdradzę tylko tyle, że dokończyłem ją na drugi dzień tylko, że od tyłu
Dzisiejszy dzień wykazał według licznika 380 km, navi tradycyjnie oszukuje.
No i tradycyjnie produkcja amatorska, ze 120 minut wycisnąłem 20. Może coś się da oglądać.
Start 19.08.2012 (wczoraj też był 19 ale to pomyłka, nie déjà vu) Col de Sarenne (Francja)
Meta 19.08.2012 Sospel, Francja - Kemping SAINTE MADELEINE
Planuję zrobić 380 km z czego tylko jakieś 25 km po szutrach. Jutro sobie odbije cały dzień będzie szutrowy z asfaltowymi łącznikami.
Wstaję o 7 i mam takie oto widoki za oknem. Pakuję się i czekam na śniadanie ale Hilde coś się ociąga ze wstawaniem i mam czas na spacerek.
To oczywiście nie jest moje zdjęcie ale tak tam rzeczywiście jest. Moje okienko to pierwsze od prawej na górze
Hilde wreszcie wstała, podali śniadanie to i czas na jazdę. Hilde jest belgijką, od lat prowadzi ten refuge i wszystko do jedzenia ma ze swojego ogródka. Twierdzi, że to wyjątkowe miejsce. Aha, jej syn ma agencję pracy (mam nadzieję, że tylko pracy ) w Beneluksie i mówiła że jak ktoś szuka pracy, to zostawia namiar.
Dzisiejszego dnia planowałem wrócić na dalszą część Route des Grandes Alpes ale zanim dojadę do miejsca gdzie ją opuściłem to miałem zaliczyć mój pierwszy szutrowy cel tej wycieczki. Tym celem był płaskowyż plateau d'Emparis. Jest to kawałek "równiny", który leży na wysokości ok. 2200 m.n.p.m. Wyjazd, sama droga i zjazd jest po szutrze. Ale zanim na ten płaskowyż wyjechałem to musiałem zjechać z przełęczy na której nocowałem.
Zdjęcie z cyklu "znajdź różnicę" - gdzieś na środku jest dach refuge'a, w którym nocowałem.
Z przełęczy zjeżdżało się do doliny, żeby później przez bardzo sympatyczną wioskę rozpocząć podjazd na plateau. Wioska Besse jest cała z kamienia, mieszka w niej 155 mieszkańców, a mają przynajmniej dwie knajpki , tyle naliczyłem na jednej uliczce. Niestety nie posiadam zdjęć, ponieważ postanowiłem się bawić w "panu reżyserzu" i nagrywałem bardzo dużo. Efekty mojej pseudo produkcji jak zwykle na końcu. Dla niecierpliwych dodam, że sam początek to właśnie plateau, później już nudne asfalty.
Podjazd po minięciu wioski robił się szutrowy i oczywiście szybko prosta przeistaczała się w serpentyny.
Za to szuterek był przynajmniej równiutki jak w Finlandii.
Po mękach związanych z ciasnymi nawrotami (przy dociążonym tyle, przód robi co chce przy małej prędkości) dotarłem wreszcie na miejsce.
Plateau d'Emparis w całej okazałości. Okolo 2200 m.n.p.m. w tle po prawej i lewej już trzy i pół tysięczniki.
Środkiem przepływał strumyczek.
Trochę żałuję, że tu nie nocowałem ale przynajmniej jest pretekst żeby tu wrócić. Droga za dół przez dłuższą chwilę leciała po płaskim.
Oczywiście wszystko co płaskie kiedyś się kończy, zaczęło się spadanie tradycyjnie serpentynami.
Zjechać musiałem do poziomu jeziora, wjeżdżało się prosto na zaporę.
Po drodze miałem surowe tunele i malutkie wioseczki, no i kiedyś skończył się szuter.
Jak już dotoczyłem się do zapory to wjechałem na tą samą drogę, którą jechałem wczoraj, tyle że dzisiaj wracałem nią w kierunku przełęczy Lautaret. To miejsce, w którym wczoraj oderwałem się od Route de Grandes Alpes, tak więc dzisiaj ciąg dalszy alpejskiej autostrady. Droga "powrotna" na Col u Lautaret była wyjątkowa szybka ale tez robiło się tłoczno, bo to w końcu niedziela.
Sama przełęcz niczego sobie, ze dwa górskie hotele, knajpy i kupa ludzi. W tym miejscu można zacząć się wdrapywać na Col du Galibier ale tam byłe wczoraj, dlatego pojechałem dalej w kierunku Briancon.
Briancon, to takie miasto gdzie wychodzi kilka kierunków na trasy alpejskie, te samochodowe i piesze. Dlatego w niedzielę jest tam ogrom ludzi. A że uliczki wąskie to umierałem w korkach, we własnym pocie - kurde ale był skwar. Jak już wspominałem robiłem mało zdjęć i teraz myślę że szkoda. Od Briancon zaczął się podjazd na Col I'ZOARD, była to ulga od upału, a po drodze minąłem też refuge Napoleon. Podobno Bonaparte nocował tam i jadał podczas przepraw przez alpy. Jak kogoś interesuje to jest na filmie.
Ale zaraz za schroniskiem Napoleona byłą ciekawa rzecz. Na środku zakrętu (tylko na poboczu) siedział "se" chłopek na stołku i robił zdjęcia. To ta mała kropeczka koło samochodu.
Wracając do chłopka, to był to gościu który robił zdjęcia motocyklistom, kolarzom i fajnym samochodom. Okazuje się, że dzień wcześniej na Galibier też był taki gościu tylko nie skojarzyłem tych faktów, myślałem że taki fanatyk, ot to. Okazuje się, że ktoś miał niezły pomysł na sezonowy biznes. Ktoś ci robi zdjęcie, na przełęczy masz info gdzie je możesz zamówić i masz pamiątkę, zwłaszcza jak jedziesz sam - takie zdjęcie z Krupówek z misiem Jak policzyłem na ich stronie, to tylko w jednym dniu, tylko motocyklistom (nie licząc kolarzy i samochodów) robią na jednej przełęczy około 450 moto. Jedno zdjęcie w dużym formacie kosztuje 10 euro, niech co dwudziesty zamówi, to łatwo policzyć. Szkoda, że u nas poza Krupówkami nie ma warunków do takich interesów.
Ponieważ ta sytuacja mnie zaskoczyła, to się nie przygotowałem i jakaś taka ni jaka była ta fota. Pogrzebałem w necie i oto jestem.
Za dwa dni wracałem tą drogą to się uczesałem, wyprasowałem ubranko, poprawiłem garnitur i proszę, asfalt posłużył za szlifierkę do kufrów. Zdjęcia są poglądowe ze strony, oryginał idzie pocztą.
Dalej już była przełęcz, kilka "landszaftów" jak to mówi mój kolega.
Po Col I'ZOARD była przełęcz Col de Vars. Jak już mówiłem, mało zdjęć robiłem, więc też nie stawałem po drodze. To też chyb azaleta jazdy samemu. Staję tam gdzie chce i kiedy chcę - w ten sposób można większe dystanse dzienne zrobić. Więcej widać na filmie. Teraz tez widzę że, zdjęcie nie pokaże wszystkiego.
Col de Vars 2109 m.n.p.m. , tu też podobno jest refuge Napoleona ale nie jestem pewien czy to właściwy.
Zdjęcie słupka drogowego z kultowym nr drogi - Route des Grandes Alpes w większości przebiega tym nr.
Później bateria w kamerze padła i należało jej się ładowanie, to i filmu nie ma. Ponieważ było mega upalnie to na zdjęcia też się nie zatrzymywałem. A szkoda, bo po tankowaniu w Barcelonette, droga szerokości samochodu wspinała się na przełęcz Col de La Cayolle. Zostały tylko zdjęcia z przełęczy. Aha, właśnie na samej przełęczy spadły na mnie dosłownie trzy krople z ciemnej chmury. Później był już tylko termiczny koszmar.
Col de La Cayolle 2326 m.n.p.m.
A te drewniane słupki, to w zimie chyba wyznaczają drogę - jak tak to tego śniegu sporo jest.
Później droga przebiegała jeszcze przez jedną przełęcz ale było mega upalnie (momentami 38 st. C) i dlatego nie miałem ochoty na przerwy. Choć droga przebiegała ładnymi trawersami kanionów. Drogi typowe dla odcinków specjalnych klasyku jakim jest Rajd Monte Carlo. Na szczęście jedną z przełęczy wchodzących "w skład" RdGA jest Col de Turini. Dla mnie, maniaka rajdów samochodowych, to przełęcz jak nie wiem, dla katolika Częstochowa. Jest to kultowy odcinek specjalny, po którym goście ryzykują z mega jak na warunki prędkościami. Generalnie mało prostych, zakręt w zakręt. W styczniu podczas rajdu dochodzi jeszcze element pogody, na dole podczas startu ciepło, na przełęczy często 1,5 metra śniegu i do tego "czarny lód" , czyli bezbarwna cienka warstwa lodu, której nie widać - dramat. Ja w tym wypadku miałem na szczęście upał i może tez dlatego mózg mi się przegrzał. Efektem był jakiś zwariowany wyjazd na górę, kurde byłem niezłym kretynem, jak sobie przypomnę mój podjazd.
Przełęcz byle jaka ale maniak rajdowy od razu pozna to miejsce. Zjazd za to urokliwy.
Dalej już tylko zjazd do Sospel, gdzie rozbiłem się na kempingu. Całkiem niezły, basen, piwko i dla mnie uzależnionego, WIFI za grosze. Rozbiłem się tu na dwa dni i to była moja baza na włoska Ligurię i jej kultową trasę graniczną. Po niemiecku to ligurische grenzkammstraße, droga na wysokości 2200-2400 m.n.p.m cała w szutrach. Jak się później okazało w kamieniach. Ale o tym kiedy indziej.
W Sospel przerwałem trasę RdGA, zostało mi ok. 30 km do końca czyli morza. Ale zdradzę tylko tyle, że dokończyłem ją na drugi dzień tylko, że od tyłu
Dzisiejszy dzień wykazał według licznika 380 km, navi tradycyjnie oszukuje.
No i tradycyjnie produkcja amatorska, ze 120 minut wycisnąłem 20. Może coś się da oglądać.
-
- swobodny rider
- Posty: 3276
- Rejestracja: 28.10.2008, 23:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: KRAKóW
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
.....fajne ...szczególnie podobał mi się ten płaskowyż .....nocleg tam w namiociku to musiało by być niezapomniane przeżycie
dawaj dalej leniu
dawaj dalej leniu
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3404
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
piknie jest
te szutry i nawroty robia wrazenie
dawaj dalej
i pytanko off topic - czym filmy składasz?
PZDR
Qter
te szutry i nawroty robia wrazenie
dawaj dalej
i pytanko off topic - czym filmy składasz?
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1647
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Leniu , jakbyś nie wiedział jak się pisze - ty kiedy skończysz ? A co do nocowania no to co, w przyszłym roku dołożymy tylko jeden dzień do Stelli i już sprawa załatwionaTROJAN pisze: .....fajne ...szczególnie podobał mi się ten płaskowyż .....nocleg tam w namiociku to musiało by być niezapomniane przeżycie
dawaj dalej leniu
Qter pisze:piknie jest
te szutry i nawroty robia wrazenie
dawaj dalej
i pytanko off topic - czym filmy składasz?
PZDR
Qter
dobre - składam. Raczej próbuję się czegoś uczyć, pierwszy raz to robię na czuja z Pinnacle Studio Ultimate 15. Za każdym razem odkrywam coś nowego, myślałem że kompa i grafikę mam szybką, a tu masakra.
A szutry to się dopiero zaczną
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3404
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
luk2asz pisze:
dobre - składam. Raczej próbuję się czegoś uczyć, pierwszy raz to robię na czuja z Pinnacle Studio Ultimate 15. Za każdym razem odkrywam coś nowego, myślałem że kompa i grafikę mam szybką, a tu masakra.
A szutry to się dopiero zaczną
no to składaj i pokazuj
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
-
- dwusuwowy rider
- Posty: 164
- Rejestracja: 09.07.2008, 23:04
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Gdynia
- Kontakt:
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Cześć luk2asz,
Co do nawrotów to czy przejechałeś Col de Tende? Patrząc na mapę to musiałeś być blisko tej drogi
Pozdrowienia,
D
Co do nawrotów to czy przejechałeś Col de Tende? Patrząc na mapę to musiałeś być blisko tej drogi
Pozdrowienia,
D
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1647
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Zaraz, zaraz, a skąd ty masz moje zdjęcie . Powoli - na Tende byłem dwa razy tyle, że w następny i jeszcze następny dzień. Moim subiektywnym zdaniem to zdjęcie oczywiście robi wrażenie ( na żywo również) ale podjazd tymi zakrętami robi się nudny, jest ich 47 z czego około połowy asfaltem. Jak się zbiorę to opiszę, aha fajniejszy podjazd na Tende jest od zachodniej strony.darius pisze:Cześć luk2asz,
Co do nawrotów to czy przejechałeś Col de Tende? Patrząc na mapę to musiałeś być blisko tej drogi
Pozdrowienia,
D
- ryben
- rozmawiający z silnikiem
- Posty: 477
- Rejestracja: 19.10.2008, 17:17
- Mój motocykl: mam inne moto...
- Lokalizacja: wrocław
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
bardzo fajna kolejna alpejska trasa ale dlaczego znowu solo ?
czas ucieka ... wieczność czeka ...
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1647
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Dzięki, następnym razem dam Ci znać, tylko musisz być gotowy na wyjazd w czasie 48 godzin . Dopasowuję się do pogody, nie do urlopów kolegów . Ale wychodzę z założenia, że jak jestem w górach to mam coś widzieć, inaczej nie widzę sensuryben pisze:bardzo fajna kolejna alpejska trasa ale dlaczego znowu solo ?
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1647
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Dzień 5
Start i meta 21.08.2012 w Sospel (Francja)
Cel nr 1 wycieczki - Ligurischen Grenzkammstrasse.
Do zrobienia ok. 250 km
Noc była gorąca jak diabli, a do tego jeszcze jakaś holenderska rodzinka bawiła się dość długo , aja chciałem wstać wcześniej - nie udało się. Na szczęście kemping był dobrze wyposażony
Kemping
Dzisiejszy dzień to dzień, w którym mam przejechać część pierwszego celu mojej wycieczki. Ligurischen Grenzenkammstrasse. To nic innego jak Liguryjska Trasa Graniczna - popularna jest wśród niemieckich bikerów i chyba dlatego najczęściej używaną nazwa jest właśnie ta niemiecka - w skrócie LGKS. We Francji używa się nazwy Route du Marguareis. Generalnie jest to droga, która przebiega na wysokości ponad 2000 m.n.p.m., wzdłuż granicy Francuzko Włoskiej. Ciągnie się od Colla Melosa do Colle di Tenda. Całość w szutrach (część raczej w kamieniach). Droga pochodzi z czasów 1890-1940 i była używana przez wojsko w czasie dwóch wojen, pewnie dlatego upchana jest fortami.
Mój plan zakładał dojazd z Sospel (mój kemping) w okolice liguryjskiego miasteczka Molini di Triora i wjazd na LGKS. Następnie przejechać południową część (kawałek) i zjazd w kierunku miejscowości Tende. Tam można podjechać męczącymi nawrotami (47) na przełęcz o tej samej nazwie. Ja wybrałem inny wariant, tak żeby jak najwięcej liznąć nadmorskich szutrów. Wyjechałem na Col di Tende z lewej strony, malowniczą dolina i trawersami.
Ale żeby wjechać na LGKS, to najpierw musiałem dojechać w serce Ligurii. Nawet nie wiedziałem, że ten rejon Italii jest taki piękny. Nie tak wysokie góry ale przewyższenia spore, mnóstwo lasów i nagle wyskakujące małe miasteczka.
Wszystko to spowite wąskimi, gładkimi jak pupa niemowlaka drogami. I najważniejsze, ruch na nich praktycznie żaden , można się wyżyć.
Tradycyjnie już nie mam za wiele zdjęć, odsyłam do filmu. Choć dzisiaj żałuję że nie stawałem częściej na zdjęcia. Film, żeby przyciągał uwagę trzeba umieć złożyć, a zdjęcia nawet byle jakie pokażą chwile.
Żeby nie wszystko gładko szło, to musiało się zacząć od komplikacji. Ktoś kto mnie zna to wie, że lubię jeździć na oparach , na szczęście benzyny. Po prostu nie lubię często stawać na stacji. No i wreszcie musiało się to zemścić. Co prawda paliwa mi nie brakło ale ostatnia stacja na mojej drodze, przed wjazdem w wyższe góry, okazała się być zamknięta co najmniej od dwóch lat (a niby mam aktualna nawigację) . I niestety musiałem zmienić plany. Na szczęście w tych małych liguryjskich mieścinkach można dogadać się w innym języku niż włoskich. Okazało się, że najbliższa czynna stacja jest trochę na około, niż bliżej docelowego punktu. Niestety wyprawa do niej spowodowała, że ominąłem wjazd na LGKS przez jedną z planowych przełęczy. Co najwyżej mam powód żeby tam wrócić . Za to dojazd do stacji zafundowałem sobie najwęższymi drogami na mapie i okazały się one bardzo malownicze, widoki na całą Ligurię. Jechałem chyba kilka dni po jakimś rajdzie samochodowym, bo na asfalcie przed zakrętami jeszcze guma z opon śmierdziała . Teraz wiem dlaczego włoscy kierowcy rajdowi są nie do objechania u siebie - ciężko znaleźć kawałek prostej.
No cóż - moto zatankowane, dołożyłem trochę kilometrów i zaczynam podjazd na Liguryjską.
Wyjechałem już poza granicę lasu i zaczyna robić się ciekawie.
Ta kreseczka znikająca za trawersem to początek lub koniec jak kto woli północnej części trasy, tam miałem jechać jutro ale zmieniłem plany.
To już najwyższy punkt południowej części, coś koło 2002 m.n.p.m. Widzicie tą ścieżkę zaraz za moją głową - nawigacja kazała mi tam jechać
Dalsza część na filmie
Teraz oczywiście z powrotem wjechałem do Francji, dzisiaj kilkukrotnie przekraczałem granicę - nawet nie wiedziałem gdzie.
Zjechałem w dolinę gdzie leży miasteczko Tende, od jej nazwy pochodzi nazwa przełęczy, na którą się wybierałem. Jak już wcześniej pisałem nie wyjeżdżałem na przełęcz tymi słynnymi nawrotami, tylko bokiem (bardzo fajna szutrowa droga, wspinająca się trawersami) - 47 nawrotów szerokości osobówki zostawiłem na zjazd.
Nie wiem jak się ta dolina nazywała ale droga przez nią była ciekawa, tu tylko kawałek reszta tradycyjnie na widjo.
Autoportret
Do przełęczy było już coraz bliżej, nawet było ją widać. Ta droga na dół, to początek zjazdu serpentynami.
Właśnie to te serpentyny - jest ich 47, każdy zakręt opisany.
Ja jednak zmieniłem plany i dzisiaj nimi nie zjechałem. Okazało się, że kiedy planowałem trasę, założyłem duży margines czasowy na szutry. Okazało się, że nawet dokładając kilometrów spowodowane brakiem stacji, na przełęczy byłem około godz. 13. Do kempingu miałem tylko około 70 km, więc szybko policzyłem jak się ma jazda częścią północną LGKS, która zaczyna się na Col di Tende. Wyszło na to, że można jechać, więc postanowiłem zrobić dzisiaj to co miałem zrobić jutro. Rzadko się to u mnie zdarza . Plusem tej decyzji było to, że jechałem dzisiaj bez kufrów, a to na północnej części zaleta.
Co do przełęczy to pod nią jest tunel drogowy o długości 3 172 m oddano do użytku w 1882 r., który jednocześnie jest granicą Francuzko Włoską.
Jest też tunel kolejowy o długości 8 099 m, drążono go przez 8 lat i oddano do użytku w roku 1898.
Na samej przełęczy roi się od fortyfikacji. To pozostałości po wojnach. W tle główny fort na przełęczy - Fort Centralny pochodzi z 1880 roku i leży ciut wyżej niż przełecz.
W pobliżu było sporo wieżyczek strzelniczych.
Każda połączona korytarzem, w środku stanowiska do ostrzału.
A widoki z nich były "snajperskie"
To jeszcze rzut oka na włoską część. Od włoskiej strony można podjechać asfaltem, ponieważ na górze jest ośrodek narciarski. Dlatego było trochę więcej ludzi.
To już część fortyfikacji - wyglądały na koszary. Wyżej znacznie "grubsza" i nie zniszczona część - to pewnie główny fort. Odsyłam do filmu coś chyba koło 10 - 12 minuty
I widoczki, jadę dalej.
Jak już wspominałem udało mi się zaoszczędzić czas, więc pojechałem dalszą częścią północnej trasy. Dzięki temu uniknąłem jazdy z kuframi po tej trasie i chyba męczarni. Choć ta tej części spotkałem dwóch bikerów z pełnym ekwipunkiem, jak widać da się. po za dwoma moto z kuframi, spotkałem jeszcze jeden solo, parkę na "góralach" i rodzinkę na piechotę. Aha jeszcze parkę na jednym quadzie, którą spotkałem na południowej części - jechali w przeciwnym kierunku i teraz się spotkaliśmy. Na szczęście tam gdzie kończy się asfalt, to kończą się tłumy (o ile można tak nazwać skupisko kilku osób na raz).
Dalsza część była bardzo upalna i wolna, więc nie można było liczyć na ochłodę w postaci wiatru. Dlatego też postanowiłem zdjąć kurtkę i jechać w samej bieliźnie - stwierdziłem, że jak spadnę to i tak mi to nic nie pomoże - a w jednym momencie to mnie gibnęło - uff .
A to już chyba najbardziej charakterystyczne miejsce na Liguryjskiej, przełęcz Col della Boaria 2012 m.n.p.m.
I trochę z szerszej perspektywy
I z drugiej strony
Luźne kamienie były udręką, najlepiej jechać po nich szybko jak po piasku ale w takich okolicznościach przyrody szybko się nie da. Tym bardziej, że za murkami, a czasem bez murków czeka kilkaset metrów w dół
O właśnie tak można polecieć
No to jeszcze jedno zdjęcie w kierunku jazdy i lecę dalej.
Gdzieś w okolicy 15 minuty i czterdziestej sekundy na filmie jest moment jak o mało nie poleciałem w dół. Nie wygląda to strasznie, nawet jak ktoś nie wie to się nie zorientuje ale ta sytuacja przyprawiła mnie o porządną dawkę adrenaliny - kurde ale to przyjemne uczucie jest
Więcej oczywiście na filmie. Dalej trafiłem jeszcze na końcówkę jakiegoś małego deszczu, choć chmura która pojawiła się nagle była duża. Okazuje się, że do pogody to ja mam szczęście. Nie musiałem nawet kurki ubierać, bo akurat końcówka deszczu złapała mnie w lesie, więc tylko pojedyncze kropelki mnie dopadały. Zaraz po tym zrobiło się znowu upalnie.
Po kilkunastu kilometrach domknąłem pętle, tzn. dojechałem do miejsca gdzie rano wjechałem na LGKS i pojechałem drugi raz kawałkiem tej samej drogi.
Później w dól, końcówką południowej części mijając po drodze następne ruiny fortyfikacji.
To już zjazd w dół, znowu lasy i liguryjskie winkle.
Jeszcze próbka zamykania opon, mało brakło co całego zamknięcia. Lewe zaraz po szutrach, prawe na kempingu
Takim oto sposobem zrobiłem Ligurischen Grenzkammstrasse w w całości, w jeden dzień i bez kufrów. W związku z tym zacząłem przyspieszać na całości planu.
Żeby nie było mi mało kilometrów, to po zjechaniu z liguryjskiej pojechałem jeszcze zerknąć nad Morze Śródziemne . Przy okazji postanowiłem dokończyć jakieś 30 km Route des Grandes Alpes, które brakło mi kiedy zatrzymałem się na kempingu w Sospel. Pojechałem ten odcinek od końca czyli tam gdzie dla jednych zaczyna, a dla drugich kończy RDGA - Menton, nad morzem, kolo Monte Carlo.
Taki to miałem dzień, miało być około 250 km a wyszło jak zawsze 333 km - to wskazania licznika.
Samych szutrów było 100 km i to na fajnych wysokościach.
Cel nr 1 osiągnięty, pozostaje nr 2. Col de Sommeillerr i Assietta i do domu Jutro zaczynam dzień znowu od Coll de Tende ale tym raze wspinam się po tych serpentynach co wyglądają jak spaghetti.
Tradycyjne wypociny reżyserskie - w całości po szutrach, no może poza początkiem.
Start i meta 21.08.2012 w Sospel (Francja)
Cel nr 1 wycieczki - Ligurischen Grenzkammstrasse.
Do zrobienia ok. 250 km
Noc była gorąca jak diabli, a do tego jeszcze jakaś holenderska rodzinka bawiła się dość długo , aja chciałem wstać wcześniej - nie udało się. Na szczęście kemping był dobrze wyposażony
Kemping
Dzisiejszy dzień to dzień, w którym mam przejechać część pierwszego celu mojej wycieczki. Ligurischen Grenzenkammstrasse. To nic innego jak Liguryjska Trasa Graniczna - popularna jest wśród niemieckich bikerów i chyba dlatego najczęściej używaną nazwa jest właśnie ta niemiecka - w skrócie LGKS. We Francji używa się nazwy Route du Marguareis. Generalnie jest to droga, która przebiega na wysokości ponad 2000 m.n.p.m., wzdłuż granicy Francuzko Włoskiej. Ciągnie się od Colla Melosa do Colle di Tenda. Całość w szutrach (część raczej w kamieniach). Droga pochodzi z czasów 1890-1940 i była używana przez wojsko w czasie dwóch wojen, pewnie dlatego upchana jest fortami.
Mój plan zakładał dojazd z Sospel (mój kemping) w okolice liguryjskiego miasteczka Molini di Triora i wjazd na LGKS. Następnie przejechać południową część (kawałek) i zjazd w kierunku miejscowości Tende. Tam można podjechać męczącymi nawrotami (47) na przełęcz o tej samej nazwie. Ja wybrałem inny wariant, tak żeby jak najwięcej liznąć nadmorskich szutrów. Wyjechałem na Col di Tende z lewej strony, malowniczą dolina i trawersami.
Ale żeby wjechać na LGKS, to najpierw musiałem dojechać w serce Ligurii. Nawet nie wiedziałem, że ten rejon Italii jest taki piękny. Nie tak wysokie góry ale przewyższenia spore, mnóstwo lasów i nagle wyskakujące małe miasteczka.
Wszystko to spowite wąskimi, gładkimi jak pupa niemowlaka drogami. I najważniejsze, ruch na nich praktycznie żaden , można się wyżyć.
Tradycyjnie już nie mam za wiele zdjęć, odsyłam do filmu. Choć dzisiaj żałuję że nie stawałem częściej na zdjęcia. Film, żeby przyciągał uwagę trzeba umieć złożyć, a zdjęcia nawet byle jakie pokażą chwile.
Żeby nie wszystko gładko szło, to musiało się zacząć od komplikacji. Ktoś kto mnie zna to wie, że lubię jeździć na oparach , na szczęście benzyny. Po prostu nie lubię często stawać na stacji. No i wreszcie musiało się to zemścić. Co prawda paliwa mi nie brakło ale ostatnia stacja na mojej drodze, przed wjazdem w wyższe góry, okazała się być zamknięta co najmniej od dwóch lat (a niby mam aktualna nawigację) . I niestety musiałem zmienić plany. Na szczęście w tych małych liguryjskich mieścinkach można dogadać się w innym języku niż włoskich. Okazało się, że najbliższa czynna stacja jest trochę na około, niż bliżej docelowego punktu. Niestety wyprawa do niej spowodowała, że ominąłem wjazd na LGKS przez jedną z planowych przełęczy. Co najwyżej mam powód żeby tam wrócić . Za to dojazd do stacji zafundowałem sobie najwęższymi drogami na mapie i okazały się one bardzo malownicze, widoki na całą Ligurię. Jechałem chyba kilka dni po jakimś rajdzie samochodowym, bo na asfalcie przed zakrętami jeszcze guma z opon śmierdziała . Teraz wiem dlaczego włoscy kierowcy rajdowi są nie do objechania u siebie - ciężko znaleźć kawałek prostej.
No cóż - moto zatankowane, dołożyłem trochę kilometrów i zaczynam podjazd na Liguryjską.
Wyjechałem już poza granicę lasu i zaczyna robić się ciekawie.
Ta kreseczka znikająca za trawersem to początek lub koniec jak kto woli północnej części trasy, tam miałem jechać jutro ale zmieniłem plany.
To już najwyższy punkt południowej części, coś koło 2002 m.n.p.m. Widzicie tą ścieżkę zaraz za moją głową - nawigacja kazała mi tam jechać
Dalsza część na filmie
Teraz oczywiście z powrotem wjechałem do Francji, dzisiaj kilkukrotnie przekraczałem granicę - nawet nie wiedziałem gdzie.
Zjechałem w dolinę gdzie leży miasteczko Tende, od jej nazwy pochodzi nazwa przełęczy, na którą się wybierałem. Jak już wcześniej pisałem nie wyjeżdżałem na przełęcz tymi słynnymi nawrotami, tylko bokiem (bardzo fajna szutrowa droga, wspinająca się trawersami) - 47 nawrotów szerokości osobówki zostawiłem na zjazd.
Nie wiem jak się ta dolina nazywała ale droga przez nią była ciekawa, tu tylko kawałek reszta tradycyjnie na widjo.
Autoportret
Do przełęczy było już coraz bliżej, nawet było ją widać. Ta droga na dół, to początek zjazdu serpentynami.
Właśnie to te serpentyny - jest ich 47, każdy zakręt opisany.
Ja jednak zmieniłem plany i dzisiaj nimi nie zjechałem. Okazało się, że kiedy planowałem trasę, założyłem duży margines czasowy na szutry. Okazało się, że nawet dokładając kilometrów spowodowane brakiem stacji, na przełęczy byłem około godz. 13. Do kempingu miałem tylko około 70 km, więc szybko policzyłem jak się ma jazda częścią północną LGKS, która zaczyna się na Col di Tende. Wyszło na to, że można jechać, więc postanowiłem zrobić dzisiaj to co miałem zrobić jutro. Rzadko się to u mnie zdarza . Plusem tej decyzji było to, że jechałem dzisiaj bez kufrów, a to na północnej części zaleta.
Co do przełęczy to pod nią jest tunel drogowy o długości 3 172 m oddano do użytku w 1882 r., który jednocześnie jest granicą Francuzko Włoską.
Jest też tunel kolejowy o długości 8 099 m, drążono go przez 8 lat i oddano do użytku w roku 1898.
Na samej przełęczy roi się od fortyfikacji. To pozostałości po wojnach. W tle główny fort na przełęczy - Fort Centralny pochodzi z 1880 roku i leży ciut wyżej niż przełecz.
W pobliżu było sporo wieżyczek strzelniczych.
Każda połączona korytarzem, w środku stanowiska do ostrzału.
A widoki z nich były "snajperskie"
To jeszcze rzut oka na włoską część. Od włoskiej strony można podjechać asfaltem, ponieważ na górze jest ośrodek narciarski. Dlatego było trochę więcej ludzi.
To już część fortyfikacji - wyglądały na koszary. Wyżej znacznie "grubsza" i nie zniszczona część - to pewnie główny fort. Odsyłam do filmu coś chyba koło 10 - 12 minuty
I widoczki, jadę dalej.
Jak już wspominałem udało mi się zaoszczędzić czas, więc pojechałem dalszą częścią północnej trasy. Dzięki temu uniknąłem jazdy z kuframi po tej trasie i chyba męczarni. Choć ta tej części spotkałem dwóch bikerów z pełnym ekwipunkiem, jak widać da się. po za dwoma moto z kuframi, spotkałem jeszcze jeden solo, parkę na "góralach" i rodzinkę na piechotę. Aha jeszcze parkę na jednym quadzie, którą spotkałem na południowej części - jechali w przeciwnym kierunku i teraz się spotkaliśmy. Na szczęście tam gdzie kończy się asfalt, to kończą się tłumy (o ile można tak nazwać skupisko kilku osób na raz).
Dalsza część była bardzo upalna i wolna, więc nie można było liczyć na ochłodę w postaci wiatru. Dlatego też postanowiłem zdjąć kurtkę i jechać w samej bieliźnie - stwierdziłem, że jak spadnę to i tak mi to nic nie pomoże - a w jednym momencie to mnie gibnęło - uff .
A to już chyba najbardziej charakterystyczne miejsce na Liguryjskiej, przełęcz Col della Boaria 2012 m.n.p.m.
I trochę z szerszej perspektywy
I z drugiej strony
Luźne kamienie były udręką, najlepiej jechać po nich szybko jak po piasku ale w takich okolicznościach przyrody szybko się nie da. Tym bardziej, że za murkami, a czasem bez murków czeka kilkaset metrów w dół
O właśnie tak można polecieć
No to jeszcze jedno zdjęcie w kierunku jazdy i lecę dalej.
Gdzieś w okolicy 15 minuty i czterdziestej sekundy na filmie jest moment jak o mało nie poleciałem w dół. Nie wygląda to strasznie, nawet jak ktoś nie wie to się nie zorientuje ale ta sytuacja przyprawiła mnie o porządną dawkę adrenaliny - kurde ale to przyjemne uczucie jest
Więcej oczywiście na filmie. Dalej trafiłem jeszcze na końcówkę jakiegoś małego deszczu, choć chmura która pojawiła się nagle była duża. Okazuje się, że do pogody to ja mam szczęście. Nie musiałem nawet kurki ubierać, bo akurat końcówka deszczu złapała mnie w lesie, więc tylko pojedyncze kropelki mnie dopadały. Zaraz po tym zrobiło się znowu upalnie.
Po kilkunastu kilometrach domknąłem pętle, tzn. dojechałem do miejsca gdzie rano wjechałem na LGKS i pojechałem drugi raz kawałkiem tej samej drogi.
Później w dól, końcówką południowej części mijając po drodze następne ruiny fortyfikacji.
To już zjazd w dół, znowu lasy i liguryjskie winkle.
Jeszcze próbka zamykania opon, mało brakło co całego zamknięcia. Lewe zaraz po szutrach, prawe na kempingu
Takim oto sposobem zrobiłem Ligurischen Grenzkammstrasse w w całości, w jeden dzień i bez kufrów. W związku z tym zacząłem przyspieszać na całości planu.
Żeby nie było mi mało kilometrów, to po zjechaniu z liguryjskiej pojechałem jeszcze zerknąć nad Morze Śródziemne . Przy okazji postanowiłem dokończyć jakieś 30 km Route des Grandes Alpes, które brakło mi kiedy zatrzymałem się na kempingu w Sospel. Pojechałem ten odcinek od końca czyli tam gdzie dla jednych zaczyna, a dla drugich kończy RDGA - Menton, nad morzem, kolo Monte Carlo.
Taki to miałem dzień, miało być około 250 km a wyszło jak zawsze 333 km - to wskazania licznika.
Samych szutrów było 100 km i to na fajnych wysokościach.
Cel nr 1 osiągnięty, pozostaje nr 2. Col de Sommeillerr i Assietta i do domu Jutro zaczynam dzień znowu od Coll de Tende ale tym raze wspinam się po tych serpentynach co wyglądają jak spaghetti.
Tradycyjne wypociny reżyserskie - w całości po szutrach, no może poza początkiem.
- FSO
- emzeciarz agroturysta
- Posty: 260
- Rejestracja: 04.05.2011, 18:55
- Mój motocykl: nie mam jeszcze TA
- Kontakt:
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Jak to człowiek mało wie o Świecie. Do tej pory myślałem, że w tej części Europy to tylko gładziutkie asfalty, a tu proszę jaka miła niespodzianka.
A relacja i film bardzo fajne
A relacja i film bardzo fajne
- miroslaw123
- oktany w żyłach
- Posty: 3622
- Rejestracja: 14.06.2009, 13:28
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Kraków
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
qurcze, jak miałem kolejkę PIKO to marzyłem o takiej makiecie
- jacoo
- szorujący kolanami
- Posty: 1891
- Rejestracja: 16.09.2009, 18:11
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: Kraków/Zakopane
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
noooo Dzony jak pieroool...e traske to nie ma choyyya we wsi:)
rystakpa.
Jazda na motocyklu jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką można robić w ubraniu.
xl600v -->DL650-->XT660Z-->
Obecnie: XL700 VA
Jazda na motocyklu jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką można robić w ubraniu.
xl600v -->DL650-->XT660Z-->
Obecnie: XL700 VA
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1647
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Tam jest wszystko do wyboru do koluru - na szczęście nie wszędzie są zakazy.FSO pisze:Jak to człowiek mało wie o Świecie. Do tej pory myślałem, że w tej części Europy to tylko gładziutkie asfalty, a tu proszę jaka miła niespodzianka.
A relacja i film bardzo fajne
Mirek, wpadnij do mnie to się pobawisz na tej makiecie - tylko to jest H0 - nie wiem czy taka preferujeszmiroslaw123 pisze:
qurcze, jak miałem kolejkę PIKO to marzyłem o takiej makiecie
Nie pier... tylko następnym razem się zbieraj ze mną - tylko nie wiem czy sromem będziesz chciał jechać.jacoo pisze:noooo Dzony jak pieroool...e traske to nie ma choyyya we wsi:)
-
- swobodny rider
- Posty: 3276
- Rejestracja: 28.10.2008, 23:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: KRAKóW
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
DZONY ....,fajne te LGKS i fajne szuterki
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1647
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Nie gadaj, mam nadzieję, że w przyszłym roku to na pewno nie pojedziemy ale za dwa lata ja mogę powtórzyć. Jest tam w cholerę takich dróżek - już prześwietliłem google earth.TROJAN pisze:DZONY ....,fajne te LGKS i fajne szuterki
-
- swobodny rider
- Posty: 3276
- Rejestracja: 28.10.2008, 23:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: KRAKóW
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
luk2asz pisze:Nie gadaj, mam nadzieję, że w przyszłym roku to na pewno nie pojedziemy ale za dwa lata ja mogę powtórzyć. Jest tam w cholerę takich dróżek - już prześwietliłem google earth.TROJAN pisze:DZONY ....,fajne te LGKS i fajne szuterki
- jacoo
- szorujący kolanami
- Posty: 1891
- Rejestracja: 16.09.2009, 18:11
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: Kraków/Zakopane
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
no to kurefff jedziemy pizdeczki:)....
DZONY i Pigularz ( eh ten to bedzie pewnie zapampersowany) i chuyyyyyy:)
DZONY i Pigularz ( eh ten to bedzie pewnie zapampersowany) i chuyyyyyy:)
rystakpa.
Jazda na motocyklu jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką można robić w ubraniu.
xl600v -->DL650-->XT660Z-->
Obecnie: XL700 VA
Jazda na motocyklu jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką można robić w ubraniu.
xl600v -->DL650-->XT660Z-->
Obecnie: XL700 VA
-
- dwusuwowy rider
- Posty: 164
- Rejestracja: 09.07.2008, 23:04
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Gdynia
- Kontakt:
Re: Stella Alpina Rally - z prywatna audiencją
Halo, my tu czekamy...
Pozdrowienia,
D
Pozdrowienia,
D
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości