Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Krótsze lub dłuższe wyjazdy.
dario9z
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 100
Rejestracja: 20.02.2019, 20:09
Mój motocykl: inne endurowate moto

Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: dario9z »

Tango, kamory i śmierć czyhająca na krawędzi łóżka, czyli Libuchora wrzesień 2019.

Moja Libuchora

Kolejny dzień w pracy, telefony, załatwienia, ciągle ktoś coś chce. Siedzę przy komputerze, chwilka wolnego, z ciekawości zerkam na forum transalpa, tak od niechcenia, tak przelotnie, beznamiętnie, bo co mogłoby się zmienić, skoro dwa tygodnie temu wszyscy zadeklarowani jechali, a ja kolejkowicz z nr 5 nawet nie widniałem na listach? Opornie wchodzę na temat wyjazdu ... "co na to dario9z?", te słowa Henrego utkwiły mi w pamięci, zbaraniałem, siedziałem chwilę jak w amoku, czytałem jeszcze raz i jeszcze raz. Szok, niedowierzanie, jak to możliwe?

Radość i euforia nagle przerodziła się w złość i nienawiść do swojej głupoty i lenistwa. Przecież ja nawet nie mam paszportu, a tu tylko 3 tygodnie do wyjazdu. Tak, planowałem maj 2020, dlatego nie śpieszyło mi się z wyrobieniem dokumentu, ale od lipca co tydzień powtarzałem sobie idź i złóż wniosek, i ... zawsze coś wypadało ważniejszego.

Na drugi dzień byłem z dokumentami w biurze paszportowym, okres oczekiwania od 3 do 4 tygodni, czyli pozamiatane. Jednak dobra duszyczka podpowiedziała mi, że trzeba napisać podanie i porozmawiać z panią kierownik, to może da się coś zrobić w mojej sprawie tylko trzeba mieć konkretny powód i udokumentować potrzebę wcześniejszego wydania dokumentu. No ale co ja jej powiem? Czy to dla niej będzie jakikolwiek argument, że chce z chłopakami wyskoczyć w Bieszczady na Ukrainę?

Oczywiście skorzystałem z okazji i starając się być jak najbardziej miłym i elokwentnym szczerze opowiedziałem pani kierownik o swoich zamiarach, o czekaniu rok w kolejce i załamaniu się mojego całego światopoglądu jak nie pojadę. I jeżeli tak to można nazwać to stał się cud, dokładnie za 7 dni miałem już paszport w rękach, jednak są jeszcze na tym świecie dobrzy ludzie. :smile:

Przygotowania przebiegały bardzo intensywnie, jako że mój Dominator był dosyć "nowym" nabytkiem w sensie zakupu :grin: , którego reanimowałem do życia, musiałem sprawdzić wszystko, aby dojechać na miejsce i wrócić o własnych siłach. To miał być jego test przydatności do wypraw, a zarazem szukanie odpowiedzi na temat mojego "Złotego Graala".

Pakowanie przebiegło szybko, co prawda zabrałem tyle rzeczy jakbym jechał na tydzień w dzikie ostępy, ale to miał być test, doświadczenie, sprawdzenie możliwości siebie i motocykla. Na dzień przed wyjazdem padło pytanie z kim jadę i czy znam te osoby? Na chwilę zdębiałem, zaskoczyło mnie to. Rzeczywiście dziwnie jest jechać z kimś kogo się nawet na oczy nie widziało, nie zamieniło kilku słów, dwa, trzy sms i kilka maili na forum to wszystko. Szaleństwo, głupota czy odwaga, pęd do nieznanego, a może po prostu wiara w ludzi pozwoliła mi spokojnie podjąć decyzję o wyprawie.

Niestety kręgosłup jak na złość odmówił posłuszeństwa w piątek, wizyta u pani doktor, zastrzyk z Ketanolu i środka zwiotczającego napięcie mięśni postawił względnie do pionu moją sylwetkę i mogłem wsiąść na motocykl, resztę miały sprawić tabletki i adrenalina. Noc przed wyjazdem bardzo się dłużyła, mimo, że to tylko kilka godzin snu, bo o 4-tej pobudka, szybka kawa, kanapka na rozruszanie żołądka i w drogę.

Droga do granicy w Krościenku minęła szybko i bez niespodzianek, gdzieniegdzie pokropił deszcz, co dało się odczuć po delikatnych uślizgach kostek na oblanych asfaltem łatkach. Na granicy zameldowałem się pierwszy, za chwilę dojechał Wujas, Kucyk i Artur, a za momencik Henry z kolegą Dafik autem, a za nimi Tadzik. Jak się okazało na ten moment to wszyscy, Romario dojedzie do nas później. Na granicy bezproblemowo, szybko i sprawnie, wymiana waluty, pierwsze zakupy i tankowanie, no i ... inny świat.

Dla mnie nie tak znowu obcy, co prawda byłem na Ukrainie ponad 10 lat temu, ale tu niewiele się zmieniło od tego czasu. Te same sklepy, drogi, stacje paliw z bloczkami najazdowymi, nieczytelne oznakowanie, "święte krowy i konie" z ich pasterzami, które środkiem głównej drogi spacerują, słowem dzikość, która tak naprawdę u nas w Polsce jest niektórym obca. Pierwsza myśl w głowie "jak oni chcą wejść do uni europejskiej?", "kto ich przyjmie" i "po co?".

Szybko zmierzaliśmy w kierunku Libuchory, po drodze kupując karty telefoniczne aby mieć kontakt ze światem.Niestety i tak były zbędne, bo okazało się na miejscu, że gospodarze zamontowali w tym roku router wifi w naszej kwaterze.
Karty, które kupiliśmy (moja wina) i tak nie miały zasięgu, bo wieżę nadajnika postawiła konkurencyjna sieć Kyivstar.

Obrazek

Oczywiście przy zjeździe na drogę do Libuchory obowiązkowy postój i fota grupowa, to już tradycja. W końcu jesteśmy na miejscu, już prawie ... . No właśnie już prawie, teraz ekipa przodowników Wujas, Kucyk i Artur ruszyli z kopyta po szutrowo-kamienisto-dziurawej, poprzecinanej licznymi mostkami i zakrętami drodze, a że było sucho to od razu powstał tuman kurzu jak na amerykańskiej prerii. Starałem się utrzymać ich tempo, ale moje bambetle zaczynały tańczyć ze mną na wybojach, ich kufry dużo lepiej znosiły dziury Libuchorskiej drogi. W końcu zniknęli w tumanach kurzu, a ja zostałem sam na końcu. Ślad wyznaczał mi opadający pył, jechałem walcząc z bambetlami, dziurami, i wszystkim co znajdowało się pod kołami. W pewnym momencie ukazał mi się na całej szerokości drogi okazały traktor z widłami, dobrze, że nie pędziłem w ciemno, mogłoby to się źle skończyć.

Obrazek

W końcu jestem na miejscu. Przywitanie z gospodarzami i zakwaterowanie.

Obrazek

Udało mi się dostać jedynkę z twardą wyściółką, co było dobre na mój schorowany kręgosłup. Co prawda deczko za krótkie to łoże, ale dam radę, moje kulasy mogę włożyć pomiędzy szczebelki. :grin:
Wystrój i umeblowanie domu, hmm powiedzmy, że nie w moim stylu.

Obrazek

Kran, a właściwie zawór wody w szafce kuchennej pod blatem, zlew? Jaki zlew, wiadro wystarczy? Z drugiej strony router wifi i telewizja, ale co z łazienką, ubikacją?
Hmm, no jest rzeka, strumień na wyciągnięcie ręki, woda czysta, zimna, nie jest źle.

Jest źle, ubikacja i prysznic tylko dla twardzieli, no ale byłem na to przygotowany, w końcu to miała być przygoda, nie wzrusza mnie to. Klimat i widoki nagradzają wszystko i ten totalny spokój. Pogoda świetna, słoneczko grzeje aż miło.
Henry siedzi na ławeczce koło garażu i upaja się wrześniowymi promieniami słońca, patrzę na niego i widzę tą radość, szczęście która maluje się na twarzy, on czuje się tu jak u siebie.

Obrazek

Dostajemy zaproszenie na obiad, szybko czyścimy talerze i w odwiedziny do sklepu za miedzą. Otwarty garaż służy za lokalny punkt zakupu żywności, nas interesuje głównie piwo, które okazuje się być hitem wyjazdu, bo smakuje jeszcze jak piwo, a nie nasze korporacyjne "szczyny".

Obrazek

W międzyczasie podziwiamy wytwór lokalnych inżynierów motoryzacji.

Obrazek

Udajemy się na zwiedzanie wioski i zaznajomienie z miejscowymi. Oczywiście jazdy dzisiaj już nie będzie więc powstaje decyzja o spróbowaniu miejscowego trunku o większej zawartości alkoholu. Trafiamy do największego "magazinu" w wiosce i chłopaki próbują zakupić samogon.

Obrazek

Dawno nie widziałem takiej konsternacji wśród dorosłych mężczyzn podczas próbowania wymarzonego trunku. :omg: Wypili po pół kieliszka i stali jak wryci nie wiedząc jak odmówić sklepowej, która zachwalała towar o jasnoróżowej barwie.
Z grzeczności zakupiliśmy butelkę tego "czegoś" i poszliśmy szukać dalej miodu na nasze spragnione podniebienia.

Obrazek

Na szczęście długo nie trzeba było iść i z małej ciemnej izdebki wynieśliśmy 2l plastikową butelkę z wybornym Libuchorowskim samogonem. Misja zakończona sukcesem.
Tego wieczora kolacja smakowała lepiej, a i wieczorne rozmowy trwały dosyć długo, co słabsi tak jak ja padli wcześniej.
Awatar użytkownika
Qter
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3403
Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Reguły
Kontakt:

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: Qter »

Super! Łza się kręci w oku na wspomnienie czasu spędzonego w Libuchorze....

Czekam na c.d.

Pzdr

Qter
Geniusz tkwi w prostocie...

we don't cry very hard
kucyk
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 335
Rejestracja: 25.04.2016, 20:38
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Medyka

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: kucyk »

dario9z ,widzę że nie dajesz ostygnąć wspomnieniom i szybko przelewasz je na słowo pisane :ok: . Ja jeszcze muszę troszkę ochłonąć :hammer: .
Awatar użytkownika
wujas
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 478
Rejestracja: 01.08.2011, 23:51
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Przemyśl/Huwniki

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: wujas »

Super :smile: Czekamy Darku na dalszy ciąg....
Awatar użytkownika
Piotr76
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 393
Rejestracja: 08.08.2018, 22:23
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: Głusko Duże

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: Piotr76 »

Pisz dario pisz , mój zmienniku. Żałuję strasznie że nie mogłem pojechać , więc chociaż poczytać o Waszych przygodach mogę. :ok: I aby do maja wtedy już nie odpuszczę.
Kwasówkę alu czarną i plastiki spawam
trudne przypadki od ręki a niemożliwe na jutro
dario9z
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 100
Rejestracja: 20.02.2019, 20:09
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: dario9z »

Niedzielny poranek był słoneczny, ale mroźny. Oszronione maszyny wyglądały uroczo, a my powoli budziliśmy się w innej rzeczywistości. Dzisiaj zaplanowaną mieliśmy wizytę w cerkwi na nabożeństwie. Jako, że minimalnie zaspaliśmy,
ubrani w czapki, polary i kurtki, motocyklami udaliśmy się na miejsce, po drodze zabierając miejscowych co by im ulżyć w drodze na modlitwę. Mi trafiło się dwoje dzieci, które dzielnie zajmowały miejsce z tyłu kanapy.
Dla nich to nie jest nic nowego, gdyż mieszkańcy Libuchory na motocyklach jeżdżą w tyle osób na ile pozwala wielkość siedziska.

Obrazek

Złoty dach cerkwi świecił w porannym słońcu, a my udaliśmy się wraz z wiernymi do środka. Pierwsze wrażenie jest niesamowite. Piękne malowania, ozdoby, mnóstwo świeczek i śpiewy chóru, który wspomagał w modlitwie kapłana. Jako, że nigdy jeszcze nie uczestniczyłem w takim nabożeństwie byłem bardzo zaskoczony przebiegiem liturgii i uważnie śledziłem kolejne modlitwy. Po nabożeństwie udaliśmy się na cmentarz, który znajdował się wokół cerkwi, aby zapalić symboliczną świeczkę na grobie Marii, gospodyni domu w którym spaliśmy. Z opowiadań Henrego była to kobieta bardzo mądra i uczynna, a przy tym odważna.

Obrazek

Wróciliśmy do domu, i po śniadaniu udaliśmy się na trening, rekonesans po okolicy. Romario zgodził się przyjąć rolę przywódcy stada.

Obrazek

W miarę wjeżdżania na wyżej położone tereny, widoki stawały się coraz piękniejsze. Po drodze kilka kałuży i luźnych kamieni sprawiło, że pierwsze niegroźne gleby pozwoliły zintegrować się grupie i sprawdzić pracę zespołową w terenie.

Obrazek

W miejscowości Karpackie zjechaliśmy do sklepu, żeby ugasić pragnienie i zregenerować siły. W baraku znajdował się malutki sklepik. Uśmiechnięta, miła pani spełniała nasze życzenia zakupowe, a dzieciak stojący przy wejsćiu domagał się od nas pieniądzy. Nie interesowało go nic więcej, nasze propozycje na temat zakupu jedzenia kwitował uśmiechem i dalej jak robot, maszyna, z dokładnością co do minuty cyklicznie pytał o pieniądze.

Obrazek

Poganialiśmy jeszcze chwilę po połoninie testując wzajemnie sprzęty, a następnie udaliśmy się w drogę powrotną na obiad. Po drodze dwa wścieklaki Tadzik i Romario oraz ja na Dominiku zaliczyliśmy stromy kamienisty podjazd z dużą ilością luźnych głazów, który w połowie wysokości skręcał ostro w stronę lasu. Niestety była to droga w jedną stronę i trzeba było jeszcze nią zjechać z powrotem na dół. To wydało się jeszcze trudniejsza, ale na szczęście obyło się bez żadnych upadków. Pozostała część ekipy czekała na nas na dole, ich sprzęty były za ciężkie na walkę z tą stromizną.

Obrazek

Jako, że południowe jazdy wyzwoliły u mnie głód przygody,namówiłem Romario na wypad na połoniny, żeby zobaczyć zachód słońca. Wystartowaliśmy ostro do przodu, bo czas nas gonił. Z miejsca do którego zaplanowaliśmy dojechać niestety nie było nic już widać, więc podążaliśmy dalej wspinając się drogami do góry. W pewnym momencie Romario mało się nie zderzył z wyjeżdżającym z boku lokalnym motocyklistą, ja podążając za nim przeciąłem drogę kolejnym kilku zmotoryzowanym. Tempo naszej jazdy urosło do takiego jak lubię, czułem się jak na "liściu". Szybko, praktycznie ciągle na stojąco pokonywaliśmy kolejne przeszkody, kamienie wylatywały spod kół, hamowały nas tylko duże doły wypełnione błotem. Czułem się jakbyśmy uciekali, a stado lokalnych motocykli nas goniło. Jednak za każdym razem jak się oglądałem byli za nami,nie udawało nam się ich zgubić, to ich teren i znali jego wszystkie pułapki.
Dojechaliśmy do lasu, tam przy rozpalonym ognisku kilku miejscowych czekało na goniących nas, krótkie przywitanie i pytanie o kierunek na połoninę. Jeden z nich wskazał drogę, twierdząc, że to już niedaleko.
Zawróciłem Romario i po 200 m wyjechaliśmy z lasu na połoninę. W pewnym momencie jadąc przez połacie krzewów jego DRZ-a utknęła na kamieniach. Ja jadąc za nim wpadłem w to samo miejsce, dobrze, że prędkość nie była duża, uderzenie w osłonę silnika było mocne. Powoli przetoczyliśmy motocykle dalej, Romario znowu utknął, ja skręciłem na prawo w kierunku wierzchołka wzniesienia. Ominąłem pasmo kamieni i dojechałem do stromego, prawie pionowego podjazdu. Wtedy przypomniały mi się słowa Romario o jego walce w tamtym roku w tym miejscu i ściąganiu motocykla na dół. Dusza endurowca mówiła jedź, rozsądek podpowiadał nie rób tego. Dominik to ciężki klocek stwierdziłem i przy przewrotce, albo "dachowaniu", nie mówiąc już o "rolce" nie będę miał na czym wrócić do domu. Zrezygnowałem i bokiem podjechaliśmy na Starostynę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wiatr wiał niemiłosiernie, Romario łapał kask, który mu się staczał w kierunku lasu w wyniku jednego z podmuchów, jeszcze chwila i byłoby po wszystkim. Widok był wspaniały, właśnie dla takich momentów warto było tu jechać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W tle daleko ukazał nam się Pikuj, jutrzejszy cel do zdobycia.

Obrazek

Wróciwszy już prawie po ciemku z połoniny, poszliśmy na kolację. Nasza ekipa już dobrze rozbawiona, dyskutowała i wspominała ostatnie lata bytności w Libuchorze. Niektórzy są tu już kolejny raz, różne śmieszne i ciekawe rzeczy im się wydarzyły. Opowieściom nie było końca, a że atmosfera zrobiła się wesoła pojawiły się nawet tańce. Co prawda towarzystwo było tylko męskie, ale poziom techniczny był bardzo wysoki.
W pewnym momencie Artur zapytał czy ktoś potrafi zatańczyć tango? Z czeluści niebieskiego pokoju wyłonił się Tadzik. Jak się później okazało, maestro Tadzik poprowadził takie Tango, że wszyscy byli zdumieni. Jego kunszt, charyzma i prowadzenie partnera wprowadziło wszystkich w podziw. W ten sposób Artur zyskał nauczyciela, mentora, ale napewno nie spodziewał się tego, co się wydarzy następnego dnia ... .
pete17
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 556
Rejestracja: 23.08.2016, 08:18
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Pabianice

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: pete17 »

Noo powiem szczerze,fajowa wycieczka. :ok: Czekamy na relację ze zdobycia Pikuja...
Lubię motory...wszystkie.
kucyk
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 335
Rejestracja: 25.04.2016, 20:38
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Medyka

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: kucyk »

pete17 pisze: Czekamy na relację ze zdobycia Pikuja...
Piotruś powiem szczerze że to nie takie proste jak by się wydawało :cool: . Choć było sucho, w kilku miejscach miałem wielkie zdziwienie :omg: , że to się nie da :crossy: a jednak się dało :blush: . Oczom strach a trampek da RADĘ :ok: , ale tylko na małym :drinking: dopingu jest to możliwe :grin: .
Awatar użytkownika
wujas
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 478
Rejestracja: 01.08.2011, 23:51
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Przemyśl/Huwniki

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: wujas »

Mówiłem to już nie raz ale powtórzę. Galowie na dopingu są nie do zatrzymania :smile:
pete17
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 556
Rejestracja: 23.08.2016, 08:18
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Pabianice

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: pete17 »

kucyk pisze:
pete17 pisze: Czekamy na relację ze zdobycia Pikuja...
Piotruś powiem szczerze że to nie takie proste jak by się wydawało :cool: . Choć było sucho, w kilku miejscach miałem wielkie zdziwienie :omg: , że to się nie da :crossy: a jednak się dało :blush: . Oczom strach a trampek da RADĘ :ok: , ale tylko na małym :drinking: dopingu jest to możliwe :grin: .
No Krzychu tak właśnie myślałem że na dopingu. :drinking: Ja jak bym był na :drinking: to może po Borżawie bym pochulał,a po trzezwości to zostałem pod ruinami fabryki serów namiotów pilnować :grin:
Lubię motory...wszystkie.
dario9z
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 100
Rejestracja: 20.02.2019, 20:09
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: dario9z »

Obudziłem się wcześnie rano jak na nasze Libuchorowskie standardy. Wyspany i wypoczęty pomimo tego, że poszliśmy dosyć późno spać, po wieczorze pełnym rozmów, opowieści, tańców różnego rodzaju, a także Tadzikowego tanga, które wywarło na wszystkich ogromne wrażenie, ubrałem się i wyszedłem na dwór odwiedzić "przybytek rozkoszy", który w porannym rześkim powietrzu wydał się nawet całkiem znośnym miejscem chwilowej zadumy. Zwiedziwszy obórki gospodarzy w których stał cały inwentarz, poszedłem nad strumień uczynić poranną toaletę. Chłodna, czysta (mam nadzieję) i rześka woda ze strumienia od razu obudziła z porannego letargu.

Wróciwszy na miejsce zobaczyłem Artura, który przyglądał się uważnie swojej tylnej oponie. Niestety okazało się, że złapał kapcia po wczorajszym wypadzie. Udaliśmy się na śniadanie, a później natychmiast ekipa "serwisowa" wzięła się do roboty. Po znalezieniu odpowiedniego pniaczka robiącego za podnośnik, szybko zdjęliśmy koło, a następnie główny przodownik, serwisant, wulkanizator Wujas, rozłożywszy się w ganku na "perskich dywanach" zabrał się do naprawy dętki. Oczywiście nad wszystkim czuwał Tadzik, trzymając w ręku filiżankę gorącej wody i tonem inżynierskim ukierunkowywał Wujasa, aby ten postępował zgodnie z technologią naprawy. Na szczęście udało nam się namierzyć winowajcę przebicia dętki, i dzięki nadzorowi technicznemu Tadzika, operacja zakończyła się sukcesem.

Obrazek

W międzyczasie Artur skoczył do miejscowego sklepu za "miedzę" kupić kiełbasę, sało (słoninę) i cebulę na ognisko, a my wypełniliśmy sakwy i plecaki najlepszym Libuchorowskim napojem chłodzącym.

Obrazek

Obrazek

Tak wyposażeni, wyruszyliśmy na podbój Pikuja. Nie wiedziałem czego się spodziewać, ale byłem raczej spokojny po tym jak mi wczoraj Romario powiedział, że nasz wjazd wieczorny na Starostynę był "hardcorowy", a dojazd na Pikuj to będzie typowy "lajcik". Poza tym było sucho i ciepło, więc nie spodziewałem się jakichś trudności z dojazdem, pomimo tego, że nie znałem drogi prowadzącej na szczyt.
Henry i Dafik poszli pozwiedzać okolicę i zaprzyjaźnić się z miejscowymi.

Obrazek

Po wyjechaniu na połoniny okazało się, że pomimo ładnego słoneczka wieje dosyć mocno. Po chwili postoju ruszyliśmy dalej kierując się w kierunku szczytu. Widoki wokół nas były niesamowite, widoczność znakomita, zero chmurek, tylko wiatr i ... "kamory", a jak "kamory" to i "wyjebki". Tak, tak dokładnie, na suchej jak pieprz drodze leżały luźno duże kamienie "kamory", czasami pojedyńczo, czasami w grupach w większym odcinku np 20-30m na całej szerokości, które musieliśmy pokonać. Mały problem jak to było na prostej drodze, gorzej jak na stromych podjazdach i zjazdach, gdzie przednie koło zmieniało pozycję "kamora", a tylnie wpadając na niego łapało uślizg i "wyjebka " gotowa. O dziwo "wyjebki" zaliczyliśmy wszyscy bez wyjątku, zarówno na lżejszych sprzętach, jak i na tych najcięższych.

Mnie zgubiła pewnośc siebie i przyzwyczajenie z "liścia". Jadąc skrajem drogi nad dwoma koleinami wydrążonymi przez auta terenowe, w których leżały luźno "kamory", zobaczyłem na swojej drodze wystajacy głaz ostro zakończony od góry. Bałem się, że się zawieszę lub co gorsza uszkodzę oponę, więc zdecydowałem się zjechać w koleinę i nią kontynuować dalsza jazdę. Niestety było to nalekkim pochyleniu drogi, a koleiny były też dosyć głębokie. Mała prędkość mnie zgubiła, przechyliłem się na lewo, nie udało mi się utrzymać ciężaru motocykla i całym impetem spadłem na bok opierając się na kierownicy. Motocykl opadł o kąt ponad 90 stopni, łamiąc plastikowe handbary i gnąc lekko dźwignię sprzęgła. Co gorsza, po postawieniu go do pionu i odpaleniu, nie potrafił pracować na wolnych obrotach. Dalszą cześć drogi na Pikuj pokonałem walcząc z gasnącym lub przyśpieszającym na zjazdach z góry motocyklem, który nie reagowął na żadne ustawienia i żył własnym życiem. Najgorzej było na stromych zjazdach po "kamorach", gdzie zachowanie jak na automacie na ssaniu nie pomagało, a wręcz było niebezpieczne.

Obrazek

Niedaleko szczytu, na skraju drogi leśnej "wyjebkę" zaliczył Wujas, na milimetry minął się z kałużą błota. Powodem oczywiście był "kamor", który po najechaniu przednim kołem zmienił położenie i spowodował uślizg tyłu. Złamana klamka sprzęgła była najpoważniejszym uszkodzeniem niezawodnego Transalpa, na szczęście znajdowała się w schowku na zapasie. Tadzik czynnie tym razem pomagał w naprawie uszkodzenia.

Obrazek

Dalej już bez przygód dojechaliśmy pod szczyt. Za nami podążał samotnie szalony rowerzysta z Kanady, który w tych warunkach nie był dużo wolniejszy od nas. Oczywiście nie była to gonitwa mająca jak najszybciej dojechać na miejsce, a spokojna, relaksacyjna jazda z przerwami na fotki i podziwianie widoków.

Obrazek

Na górze pamiątkowe zdjęcia i napajanie się pięknem okolicy. Z góry w oddali było widać najwyższy szczyt polskiej części Bieszczadów Tarnicę 1346 m n.p.m.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zrobiliśmy także pamiątkowe zdjęcie dla mojego kolegi z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia, który ostatnio połamał biodro i narazie nie wsiądzie na moto.

Obrazek

Droga powrotna przebiegała bezproblemowo, walcząc z wolnymi obrotami dojechaliśmy do miejsca, w którym mieliśmy rozpalić ognisko i zjeść zasłużony posiłek.

Obrazek

Obrazek

Doskonale zorganozowani zajęliśmy się ogniskiem, a po chwili każdy sycił się smakiem upieczonej kiełbaski, cebuli i słoninki, popijając zimnym wybornie smakującym piwem.

Obrazek

Robiło się coraz chłodniej, słońce powoli chowało się za horyzontem, więc postanowiliśmy wracać. Zjeżdżając drogą przez las, już na polance Artur zaliczył trzecią "wyjebkę" tego dnia, a co gorsza na ta samą nogę. Przez chwilę wił się z bólu, a my już rozmyślaliśmy plan ewakuacji jego i motocykla. Szybko się ściemniało, więc nie było czasu na postój i regenerację sił. Na szczęście to twardziel, z zaciśniętymi zębami posadziliśmy go na moto i spokojnie, zjechaliśmy do drogi prowadzącej do początku wsi Libuchora, a następnie prawie o zmroku dotarliśmy do naszej bazy wypadowej.

Obrazek

Jego noga była bardzo opuchnięta, podjęte środki w postaci moczenia w strumieniu, smarowania maścią, tabletki przeciwbólowej, dały tylko chwilowy efekt i za niedługo Artur leżał w łóżku telepiąc się jak galareta. Kucyk przetrząsnął swój kufer i wyciągnął z niego stabilizator, co prawda lewy, ale to nic nie przeszkadzało w usztywnieniu nogi choremu. Tak opatrzony Artur leżał i czekał co nastąpi dalej. Najgorzej, że jutro miał być powrót do domu, a w niedalekiej przyszłości wesele, na którym miał zatańczyć tango.

Obrazek

Henry zadawszy podstępne pytanie odnośnie wjechania na szczyt rozdał każdemu ze śmiałków pamiątkową naklejkę uwieczniającą ten wyczyn, aby z dumą wozić ją na owiewce swojego motocykla.

Kości zostały rzucone.

Jako, że już wcześniej była rozmowa o schedzie po Arturze (motocyklu Yamaha Tenere), bo ilość jego gleb, jakość i stan w jakim się znajdował nie napawały optymizmem, biorąc przykład z Henrego i jego zapisów na wyjazdy do Libuchory, powstała lista kto przygarnie śliczną niebieską damę na dwóch kołach. Pierwszą pozycję, pozycję lidera zajmował Tadzik. W związku z tym niedoszły nowy właściciel, siedział jak "śmierć czyhająca na krawędzi łóżka" Artura i doglądał, czy aby przedmiot jego marzeń nie przeszedł w jego ręce, co rusz sprawdzając stan chorego. Niestety, ku jego niezadowoleniu pacjent był stabilny i po chwilowym załamaniu, przy wieczornych naszych rozmowach przepijanych samogonem, stan jego się poprawiał. Załamany Tadzik nie mógł sobie poradzić przez cały wieczór, że jego szansa z każdą godziną się oddala.
Później wszystko umilkło, świat zawirował, a w półmroku kątem oka było widać jakąś postać czyhającą na krawędzi łóżka Artura ... .
kucyk
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 335
Rejestracja: 25.04.2016, 20:38
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Medyka

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: kucyk »

Darek ale ciśniesz , :omg: widzę że złapałeś wenę twórczą . Ja jeszcze nie zdążyłem zakupić części pozostawionych na Pikuju :tongue: ,a zbliżamy się niechybnie ku końcowi :lol: .
dario9z
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 100
Rejestracja: 20.02.2019, 20:09
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: dario9z »

Cisnę, bo mnie grypa złapała i siedzę więcej przed kompem niż w garażu. :grin:
Moto tyle,że umyłem, muszę go przejrzeć bo jakąś lewiznę ciągnie.
A straty są, żona nawet ryski zobaczyła na czaszy :grin:
Awatar użytkownika
tadzik
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 491
Rejestracja: 21.02.2015, 21:06
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Rzeszów

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: tadzik »

Było nie myć, rysek by widać nie było.
Pozdro, tadzik
Z wiekiem spada zapotrzebowanie na zysk, a rośnie popyt na święty spokój. ©Duńczyk
Pojeździj-FB
Pojeździj
dario9z
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 100
Rejestracja: 20.02.2019, 20:09
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: dario9z »

Kiedy ja lubię jak jest czysto gdy moto rozbieram. :grin:
Apropo jazdy, we czwartek zrobiłem traskę wokół komina, jak w Libuchorze nie zmokłem to tutaj złapał mnie grad.
Jakoś nie mogę sobie znaleźć miejsca po wyjeżdzie, cięzko mi wrócić do rzeczywistości.
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3091
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: henry »

Widzę, że nasz wybór był trafny, właściwy i słuszny bo Darek bardzo ciekawie i realistycznie opisuje swoje wrażenia z Libuchory. Brawo Darek :thumbsup:
Bardzo fajnie było się spotkać z tak znakomitą EKIPĄ i znów poczuć tą '' specjalną '' atmosferę panującą w Libuchorze :ok:
Dzięki Panowie z wspólny wypad :thumbsup:
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
dario9z
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 100
Rejestracja: 20.02.2019, 20:09
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: dario9z »

Henry, dziękuje za miłe słowa, ale klimatu Libuchory nie da się przelać w prosty sposób na słowa, tam trzeba pojechać i po swojemu odczuć.
Ja jestem pod wrażeniem ekipy, naprawdę super chłopaki, i jakby komuś zaświtała jakaś wycieczka na krańce świata, to nie bałbym się w takim składzie pojechać. :ok:
Awatar użytkownika
wujas
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 478
Rejestracja: 01.08.2011, 23:51
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Przemyśl/Huwniki

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: wujas »

To my dziękujemy Henry że byłeś z nami :smile: A ekipa jak zwykle the best :grin:
Podpisuję się pod tym co napisał Darek z taką załogą można grzać na koniec świata :thumbsup:
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3091
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: henry »

Relacja stanęła, Darek chyba zaniemógł na dobre :sad: Darku, wracaj do zdrowia :thumbsup: a tymczasem kilka fotek dla przypomnienia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
dario9z
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 100
Rejestracja: 20.02.2019, 20:09
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Tango, kamory i śmierć ..., LIBUCHORA WRZESIEŃ 2019

Post autor: dario9z »

Świat dość długo wirował. Nawet jeszcze rano po przebudzeniu ciężko było ogarnąć sytuację. W pamięci miałem nowo otwartą butelkę piwa, która stała na krawędzi blatu stołu. Z wielką rozkoszą sięgnąłem ręką w tamtym kierunku.
Niestety jakaś spragniona dusza zabrała mi ją wcześniej i musiałem obejść się ze smakiem. Po nocy wszystko, co mogłoby ugasić pragnienie zniknęło. Tylko stojący na kufrze "słoiczek" był dowodem na to co tak naprawdę się stało tamtego wieczoru.

Obrazek

No nic, przeżyjemy. Po porannym orzeźwieniu w strumieniu, powoli zaczynam myśleć o pakowaniu. Decyzja trudna, bo miałem zostać do czwartku, ale brak wolnych obrotów i ciągła walka z gasnącym silnikiem oraz zapowiadane załamanie się pogody (znaczne ochłodzenie i opady deszczu) utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest słuszna. Dodatkowo Wujas, Artur i Kucyk również mieli w planach powrót we wtorek. Zawsze to w trasie w razie awarii miałbym szybką pomoc i obstawę.
Z drugiej strony dopiero co poznałem smak połonin i górskich kamienistych ścieżek, czułem niedosyt, żal ściskał duszę.

Smutno było się rozstawać z gospodarzami oraz z chłopakami Romario i Tadzikiem, którzy już planowali następną trasę na wścieklakach. Dla mnie na śliskich kamieniach i podjazdach jazda na nie do końca sprawnym motocyklu mogłaby być niebezpieczna, a co gorsza nie miałem pewności, czy problem się nie pogłębi, miałem podejrzenie , że silnik gdzieś łapie lewe powietrze, a możliwość usunięcia usterki na miejscu była znikoma. Jak się okazało przy oględzinach w domu jakaś mała Libuchorowska myszka zakradła się do mojego motocykla i schrupała sobie przewód podciśnieniowy w gaźniku.

Obrazek

Na koniec jeszcze rzut oka na okolicę ze wzgórza za naszą siedzibą, okazuje się, że tak naprawdę jeszcze dużo mam tu do odkrycia, tyle pięknych miejsc, ludzi do poznania i ich obyczajów oraz życia codziennego.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Teraz już wiem dlaczego Henry jest tu taki wyciszony i spokojny, on po prostu napawa się tym wszystkim, wchłania ten klimat całym swoim ciałem, cieszy się poznanymi ludźmi, rozmową z nimi, przebywaniem. Przed oczami ciągle mam jego obraz jak siedzi na ławeczce koło garażu i upaja się wrześniowymi promieniami słońca, a radość i szczęście maluje mu się na twarzy.

Po pożegnaniu ze wszystkimi, po obiedzie wyruszamy do domu. Jadąc Libuchorowską autostradą z bambetlami, po tysięcznym dole, kolejnym mostku i luźnym kamieniu wypadającym spod kół, zaczynam przeklinać tą drogę, po prostu działa mi na nerwy. Złoszczę się, zaciskam zęby i wypatruję końca tej mordęgi, po prostu wszystkie złe emocje skumulowały się w tym jednym czasie, cała przyjemność z jazdy offroad przepadła, a to było tak naprawdę całe moje życie, sens jazdy na motorze, co mi się stało?
Dojazd do asfaltu i ulga, w końcu to już za mną. Reszta drogi poszła sprawnie, granica szybko, kolejka znikoma, przed Przemyślem pożegnałem się z Wujasem i Arturem, a w Przemyślu z Kucykiem, który skierował się na Medykę. W nocy miałem tylko dwie przygody z sarnami, które chciały usilnie trafić mi pod koła.

Wróciłem do domu. To jest inny świat.
Wszystko tak jakoś szybko, jakiś pęd, gonitwa, tysiąc spraw na głowie, w ogóle nie mogłem się odnaleźć. To tak jakbym, się przeniósł w czasie, a to tylko niecałe 300 km.
I wtedy doceniłem ten spokój i klimat Libuchorowskiej wsi, zatęskniłem znowu za połoninami, za ławeczką, za sklepem w garażu i pięknymi widokami dookoła.

Dziękuje super ekipie, że mogłem być z Wami i Was poznać.
Tobie Henry za możliwość wyjazdu i odkrycia tego innego świata.
Chłopakom za świetne towarzystwo i mam nadzieję na kolejne wspólne wypady.

Do Romario i Tadzika mam prośbę, by brakujące dwa dni uzupełnili w relacji, bo z tego co wiem to też nieźle się działo. :grin:
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości