Libuchora 2017. Wrzesień.

Krótsze lub dłuższe wyjazdy.
Awatar użytkownika
ajzol
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 121
Rejestracja: 07.08.2017, 17:47
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Środa Wlkp.

Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: ajzol »

Libuchora według Ajzola.

O trampkowych wyprawach na Ukrainę nasłuchałem się nie raz, nie dwa od Wichura...
A to, że świnie chodzą wolno, że jakaś Marusia w sklepie pracuje itd.
Wcześniej myślałem też o takiej "wycieczce" ale moim Jeepem, tyle tylko, że z reguły "wyjeżdżałem" oglądając filmy na YT.
Nic nie zwiastowało zmian hehe.
Aż któregoś razu gdy wiadomo było już, że bratowa DRka nie podoła podróży na Ukrainę Wichur dał mi cynka o forumowym trampku na sprzedaż.
Pierwszy raz wszedłem na trampkowe forum :)
Oblukałem sobie rzeczonego Trampka, następnie został zarezerwowany a ja mogłem spokojnie pojechać na Woodstock.
Potem już górki czyli odbiór motka od Topera, szybki przegląd, zmotanie płyty pod silnik (ajzol poleca) i oczekiwanie na wyjazd.
Dni mijały a moto nie przerejestrowane, ale to przecież nie problem. Zaraz, zaraz - przecież dostanę miękki dowód najpierw. Ku.wa, zawsze muszę robić coś na ostatnią chwilę a potem niepotrzebne problemy :/ Żeby tego było mało to jeszcze zieloną kartę babka wydrukowała mi na białym papierze bo nie miała dedykowanych druków, a dzień przed wyjazdem wychodził mi przegląd wiec miałem następną karteczkę do kolekcji :)
Z takim pakietem czułem już atrakcje na granicy. Trudno mam za swoje.
Miałem nadzieję, że dowód przyjdzie do WK zanim wyjadę ale nic z tego, w przed dzień wyjazdu status sprawy zmienił się na "wysłano do PWPW"
Postanowiłem więc zająć się zieloną (białą) kartą. Przedstawiłem sytuację mojemu lokalnemu agentowi PZU a on oznajmił mi w uprzejmy sposób żem jest w czarnej dupie bo numery polisy OC i ZK muszą się zgrywać a gdy wygeneruje nową ZK numery będą inne. Odszedłem niepocieszony.
Jutro dzień wyjazdu, Wichur ma być u mnie o 8.00 chyba. Spać za bardzo mi się nie chciało ;)

Dzień W.
Obudziłem się jeszcze przed budzikiem. Byłem już wstępnie spakowany więc zostało tylko posprawdzać wszystko i objuczyć "osiołka".
W oczekiwaniu na kompana podróży postanowiłem zadzwonić do babeczki od tej nieszczęsnej ZK. Mówię, że problem taki i taki, ona, że momencik, jaki nr polisy, że chwileczkę poczekać i oddzwoni. Dzwoni: Panie Tomku mam Pana zielona kartę ale jestem tylko do 9,00. No to do Kościana. Wichur nie był zadowolony, rzekł nawet żem go zdrzaźnił ;)
Nie ma co się droczyć, trzeba jechać.
Kościan (ZK już na pokładzie), dalej Leszno i lecimy na Wrocław. Tankowanie w Żmigrodzie i pierwsze krople deszczu. Zakładam deszczówkę na górę i lecimy dalej. Im bliżej Wrocka tym ładniejsza pogoda, wlatujemy na A8 potem A4 i za chwilę stoimy, jakieś roboty. Korzystając z okazji zrzucamy deszczówki. Sznurek omijamy środkiem lub awaryjnym i do przodu. Potem już monotonia - jazda 110 na blacie, tankowanie, jazda...
Od wibracji, podejrzewam pochodzących od opon ręce mi cierpną, gdy zdjąłem lewą z kiery to nie mogłem spowrotem trafić na manetkę, włączanie kierunków też było wyzwaniem... Ale jedziemy. Kraków Balice. Kolejne tankowanie i decyzja, że nie jedziemy na Rzeszów tylko w Tarnowie zjeżdżamy na Pilzno , Jasło itd.
Nocleg czeka na nas w BPM czyli Czarna Górna.
Trasa od Tarnowa już mniej monotonna ale zatłoczona, dymy z wypalanych kupek zielska no i robi się szaro, zaraz ciemno. Jadę pierwszy, zresztą cały czas jechałem. Do BPM docieramy około 21ej. Sama przystań nie robi na nas wrażenia, nic ciepłego do zjedzenia, przyjęcie jakieś takie służbowe, biznesowe...
Ale to tylko jeden nocleg. Szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej, że Henry śpi u Obcych.


Sobota.
Spotkanie na rynku w Ustrzykach o 9 albo wcześniej nawet. Jesteśmy pierwsi.
Trampki zaparkowane na deptaku, a my czekamy na ławeczce. W międzyczasie śniadanko z żabki, kasa z bankomatu.
Ooo, ktoś jedzie...
Dotarł Leszek na czarnej 600.
Powitanie, bajera i czekamy dalej
Po kilku minutach dołącza Cichy na 650.
Bajery ciąg dalszy, okazuje się, że nikt w terenie stricte nie jeździł ale gumy w motkach po kozaku. Same mt21, me09, tkc...
Może same pojadą hehe
Zapada decyzja o dojechaniu na przejście w Krościenku gdzie ma dotrzeć reszta.
Pierwszy z reszty dociera duet braci Małyszek pięknym dostawczym Fiatem za to z austriacką zabawką na pace.
No i jest i ON. Komandor Henry w efektownym, jaskrawym stroju! Meldunki przyjęte, dyspozycje wydane, zatem pod szlaban Ekipo!
Właśnie, EKIPA!
- Wichur
- Lech_szy
- Cichy
- Małyszek team tj. Hubert i Jurek
- Henry
- Ajzol
- Dłubacz - dociera ok. 23.00 po przymusowym objeździe przez Słowację.

Mój pierwszy raz na granicy poza strefą Schengen. Ze względu na "bogactwo" dokumentów jestem zestresowany.
Postanawiam odchudzić pakiet o kartkę od diagnosty z aktualnym BT, od miękkiego dowodu odrywam karteczkę z numerem do WK. Niech wszystko wyglada typowo. Jedno okienko, drugie okienko, trzecie - wszystko git, żadnych pytań, żadnych "karteczek" ;) Potem tylko jeden szlaban i po wszystkim.
Za przejściem wymiana waluty, pierwsze korivki Roshena i lecimy dalej. Po drodze "skok na aptekę" i przy bardzo ładnej pogodzie i po z reguły ładnym asfalcie docieramy do znaku Libuchora. Mały niesmak bo znak został odmalowany... Pamiatkowe fotki i skręcamy w prawo. "Droga" coraz ciekawsza ;) Im dalej, tym inny świat.
Na miejsce dojeżdżamy trójką w składzie Henry, Wichur i ja.
Powitanie, uśmiechy, oswobodzenia osiołków.
Wybieramy sobie koja, ja wybrałem w niebieskim pokoju - niebieski to dobry kolor dla chłopca ;)
Wokół łóżka słoje z kompotami, ogórkami. Na meblościance mnóstwo talerzy. W moim jak i w każdym pokoju święty obrazek otoczony wyszywaną serwetkę czy chustką. Dla mnie super klimat, troszkę jak za gówniarza u babci na wakacjach. No to jestem ;)

Po półgodzinie dojeżdża reszta wraz z wozem serwisowym. I znów powitania i banany na mordach.
Wiem też dlaczego Henry słysząc, że chciałem w sklepie 10dag krówek powiedział marszcząc czoło - Ile???
Grupka dzieciaków miała żniwa tego dnia, teraz gdy oglądam jakieś inne relacje z poprzednich wyjazdów widzę te same twarze małych, cukierkowych recydywistów.
Gdy już wszyscy się rozpakowali, Wasia pochwalił się tegorocznymi kartoszkami "w podłodze" , Ilia zaczął dopytywać kiedy przyjdziemy "kuszać" ;)
Śmieszne mają te słowa, szczególnie lubiłem słuchać jak Uliana przywracała do porządku córeczkę w kuchni. Zabawnie to brzmiało, jednak nie przytoczę słów bo zapomniałem ;P
Ale nie mogę pominąć kuszania. Pierwyj raz (nie ostatni) spróbowałem sławetnej zupki na kartoszkach. Na drugie był chyba makaron świderki z jakimś tłuszczem/mięsem... No i finalny czaj. Z racji tego, że nie jestem jakiś wybredny żywieniowo, wpierniczałem wszystko i wszystko mi smakowało a trzeba zaznaczyć, że z każdym dniem żarełko było coraz lepsze choć zawsze oparte na kartoszku.
Chwila poobiedniego odpoczynku i wycieczka do sklepu, który schody ma genialne... Dla trialówki ;)
Cóż tam było w moim "koszyku"... Piwo, krówki, kwas chlebowy, piwo, chleb, ser... Ooo, ser był spoko. Taki jakby warkocz, wędzony. Dobrze wchodził z chlebkiem na wyjazdach. Był jeszcze taki w kształcie trójkąta, też smaczny. Ajzol poleca ;) Aaa, jeszcze czekoladę kupiłem pamiętam - sprzedawca mówił, że ona "czarna"... Pomyślałem, że gorzka. Okazało się, że nie gorzka - czekoladopodobna.
Potem poszliśmy na mostek skosztować produktów.
I tak pijąc piwko obserwowaliśmy przejeżdżające Łady z czarnymi szybami, zjeżdżające z góry wozy, krowy bez emocji schodzące z pastwisk. W pierwszy dzień dziwiłem się, że ciągną za sobą pięciometrowy łańcuch z drutem ale potem tylko jeden raz widziałem, że sobie jedna przydepnęła i jej się zaklinował w kopycie.
Wówczas młodzieniec stanął na łańcuchu a kijem zdzielił krowę po zadzie. Problem rozwiązany, nie ma się czym przejmować.
Podchodzili do nas też lokalsi - przeważnie starsi, przywitać się, wymienić kilka słów.
I tak Lybokhora River szumiała, słońce schodziło coraz niżej - czas na powrót do chałupy.
Wracając dowiedzieliśmy się, że Małyszek podczas wizyty w sklepie został porwany do tańca przez niejakiego Marianka. Jakie figury tam odchodziły wiedzą tylko oni :D Taka gorączka sobotniej nocy (wieczora). Niestety na dyskotekę nie chciał już jechać.
Potem ci, którzy nie umieją albo nie lubią tańczyć zlecali zakupy innym ;)
Już mocno po zachodzie słońca dołączył do nas Stasiu-Dłubacz. Ekipa kompletna.

Potem pamiętam już coraz mniej ;)
Nie chodzi o to, że piłem jakoś w nadmiarze bo nie piłem, zresztą mało było pite hehe.

W niedzielę nie poszliśmy do cerkwi. Nie wiem, o której się do niej chodzi ale ja co dzień o 7 już nie spałem więc pewnie bym zdążył. Ale nie poszliśmy.
Szkoda, zawitała jednak do nas babcia Sofija gdy wracała z cerkwi.
W niedzielę były offroadowe debiuty. Kawałek za chatą i w lewo do góry. Taki tam podjazd po kamieniach. Henry stanął na uboczu i kiwnięciem głowy wypuszczał zawodników ;) I na mnie przyszła kolej. No to jadę, wybrałem sobie pozycję na stojąco. Łoo matko, miotało mną jak piłeczką w maszynie losującej! Chwilę potem zostałem "wylosowany" :) Trampek przytulił się do skarpy wraz ze mną. Trochę byłem zaskoczony, że to już hehe, ale powstałem i już teraz na siedząco pokonałem resztę podjazdu. Uff, spociłem się a to pierwsze urozmaicenie od jazdy po dziurawej ale jednak drodze...
Potem już spoko, pojeździliśmy trochę cały czas spoglądając w niebo, pogoda cały wyjazd wyznaczała czas na jazdę. Nie ma co narzekać bo de facto nigdy nie zmokliśmy, chociaż nocne i chwilami dzienne opady jak się później okazało wpłynęły na dostępne trasy.
Po przystanku w "centrum handlowym" we wsi Karpackie, które tworzyły trzy sklepy na jednej "ulicy" wróciliśmy do wioski tym samym, kamienistym ale teraz zjazdem. Tak dla utrwalenia :) Teraz już trochę "mądrzejszy", choć ciągle pod wrażeniem, zjechałem bez postojów.
No i co..? Kuszanie, melanż i po niedzieli ;)


W poniedziałek Ekipa zubożała o Stasia-Dłubacza, który po śniadaniu zdecydował się wracać do domu. Niestety...
Tego dnia pogoda była chyba najlepsza. Słonko świeciło większość wyjazdu.
Atak na Pikuj odłożony na rzecz dalszych treningów z "młodzieżą". Byliśmy u sołtysa na bajerce, poznaliśmy wesołą Marię... :) Uściski dłoni i w teren.
Henry zabrał nas na trasę z atrakcjami znanymi z filmików z jutuba ;) Śmieszne jest to, że wśród świeżaków na tym wyjeździe często padało stwierdzenie, że to i to widzieli na filmiku... Czy to cyrkową kołyskę (chyba najwięcej głosów), czy "kładka" z drągów w poprzek, i tak dalej, i tak dalej... Ale to chyba znak czasów i można powiedzieć, że młodzi odprawę zrobili.
Czyli był przejazd po tych zabłoconych drągach i potem w górę po trawersach o podłożu zdecydowanie gliniastym...
Z dwa albo trzy razy wyraźnie zabrakło mi trakcji, tak gwałtownie i niespodziewanie ;P Zawsze znalazł się ktoś kto pomógł wrócić do pionu.
Był też przystanek we wsi Bitlia. Zatrzymaliśmy się przy sklepach i chyba przy szkole bo z minuty na minutę pojawiało się coraz więcej dzieciaków. Zaczęły się zdjęcia, przejażdżki itd. W sklepie kupiłem sobie m.in. takie słodkie sucharki a babcia podliczyła mnie naaa... drewnianym liczydle! Już nawet zapomniałem, że takie coś istnieje a tu masz :) Oldschool. Kwas chlebowy w uchwyt na gmolu i jazda!
Dojechaliśmy do miejsca z najgłębszymi do tej pory koleinami z wodą. Na przetarcie zawsze jeździł Jurek Małyszkowy KTMem. Przyjechał i powiedział, że nie jest źle, ale co innego Kat a co innego Trampek. I zaczęło się przekonywanie za odwrotem ;) Ale niektórzy chcieli jechać dalej. Z ramienia Trampków na zwiad wyjechał Wichur. Troszeczkę asekuracji i nie było tak źle więc zapadła decyzja, że jedziemy dalej ;) Poniedziałkowy wyjazd zwieńczyło ognisko w stałej miejscówce nieopodal Karpackiego. Była kiełbaska ukraińska (polska zdecydowanie lepsza), sery, chałwy i suchary ;) Potem zjazd do Libuchory, zabawy w strumieniu/rzece i do domciu kuszać ;)

Wtorek.
Tradycyjnie już rano nie spałem.
Ekipa spała. Codziennie jeśli nie padało siadałem na ławce przed chatą i obserwowałem dzieciaki idące do szkoły, mieszkańców wyprowadzających krowy i konie na pastwiska. Libuchorskie dzieci do szkoły szły ładnie ubrane, zupełnie jak nasze, polskie :) Co ciekawe większość z nich po drodze odwiedzała sklepy kupując jakieś wafelki, chrupki i inne dziadostwo.
Dołączył do mnie Henry.
Po jakimś czasie przy domu zatrzymała się przechodząca akurat Maria (babcia spod banku). Krótka rozmowa i idziemy do niej :) To nie daleko, za drugim mostkiem w lewo... Muszę przyznać, że byłem zdziwiony tempem marszu, nie wyglądała na taką "chodziarkę" ;)
Gdy weszliśmy do chałupy nastąpiło uderzenie gorąca, okulary momentalnie zaparowały więc je zdjąłem. Pierwyj raz byłem w ukraińskiej izbie bo u naszych gospodarzy standard był jednak wyższy.
Przede wszystkim piec. Coś się tam gotuje, 30cm nad nim na rozpostartej siatce suszą się grzyby. W końcu izby pod ścianami dwa łóżka, między nimi stół.
Maria szybko ogarnęła ceratę i każe siadać. Odstawia jakieś klamoty, otwiera szafkę a tam trzy duże słoje ;) Ale to magazyn, polewała z butelki hehe
Kieliszki sztuk trzy. Za czyste nie były ale pomyślałem, że to co będę z nich pił zabije to co nieporządane. Sało. Wyciągnęła kilka kawałków, skrobie nożem coś czarnego na nich... Pomyślałem i chciałem w to wierzyć, że to jakieś przyprawy. Sało pokroiła sprawnie w plastry. No to pierwsza kolejka. Odjazd!
Ufff. Przygryzam sałem. Huu.
Za chwile na stole pojawiają się bulby (gotowane kartoszki), ser słony w słoiku i słodkawy (taki twaróg) w garnku. Druga kolejka. Na zagrychę bulby ze słonym serem. Jest klimat. Trzecia... Ale to wchodzi. Czwarta, sało, bulby, sery... Ech...
Były opowieści o dzieciach, wspólne zdjęcia, nabieranie wody ze studni itd.
Czas jednak było kończyć wizytę bo Ekipa pewnie wstała, pora śniadaniowa a potem wyjazd. Pożegnaliśmy się więc i wróciliśmy do swoich, wszak dziś dzień "P". P jak Pikuj ;)
Po powrocie chłopaki przywitali nas przed domem wymownymi uśmiechami po czym zasiedliśmy do śniadania.
Wyjechaliśmy.
Pierwsze co pamiętam to las z fajnym długim podjazdem. Było non stop mokro więc już on okazał się wyzwaniem. Mi na szczycie górki zabrakło już trakcji i gdyby nie Jurek z Wichurem to buksowałbym pewnie aż do uślizgu i gleby. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, były pierwsze "wysiadki" i pęknięcia owiewek.
Po atrakcjach w lesie wyjechaliśmy na połoninę. Chwila przerwy i dalej w kierunku Pikuja.
Zaczęły się strome podjazdy i zjazdy. Koleiny z kamieniami bardzo śliskie, obok trawą nie lepiej. Gleby to można powiedzieć "stały fragment gry".
Najgorsze uczucie było gdy zjeżdżałem nawet nie "drogą" a obok i jedynka, hamowanie a motek przyspiesza... W głowie tylko jedno pytanie: KIEDY?
A ty jeszcze ktoś "wysiada" na linii jazdy... I tak było cały czas. Czasami lepiej, czasami gorzej. Dla mnie najbardziej wyczerpujące było wracanie do motocykla po zejściu do pomocy komuś... Jadąc na motocyklu nawet z pomocą nóg nie byłem taki zmordowany jak po podejściu pod górkę pieszko ;)
Następny długi i stromy podjazd. Nie chciałem już jechać koleinami ani trawką metr od nich bo było tak ślisko, że i tak albo w nich lądowałem albo nie zdążyłem ;) Pojechałem "głębszym trawersem". Jedynka, jadę. Za wolno. Trakcja jest więc daje na dwa. Cały czas pod górkę i ciągle otwieram manetę coby motek nie zszedł z obrotów. Jagody coraz bardziej przeszkadzają ale jadę, jestem coraz wyżej. Co jakiś czas trafiają się dołki w tych krzaczkach, podbija motka i obroty spadają... Byle się nie zatrzymać, myślę. Wracam na jeden. Coraz większe dziury, do tego kamienie się pojawiają. Zdobywam kolejne metry, rzuca coraz mocniej bo kamienie coraz większe. Kamienie zmieniają się w głazy, ledwo jadę, w końcu mnie zatrzymują... Prawa noga szuka podparcia. Nie znalazła. Jebut! Spadłem z dwa metry poniżej trampka. Dojechałem pod jakąś skałę, na której stali jacyś Ukraińcy, może z 70-80 metrów od drogi, którą nie chciałem jechać i ileś metrów wyżej niż inni... To była najpoważniejsza dotychczas "wysiadka". No dobra tylko jak wrócić do naszych?
Zawołałem zbieraczy jagód i idąc obok mojej "kozicy" podczas gdy oni przytrzymywali tył, sprowadziłem ją z największej stromizny poza te kamloty. Wsiadłem i jakoś zjechałem. Ufff... Od tego czasu miałem klamkę hamulca już tylko na dwa palce ;) Wróciłem do grupy i pojechaliśmy dalej.
No właśnie... Nie za daleko bo gdy dojechałem do nich po kolejnej glebie, dowiedziałem się, że zawracamy :(
Decyzja raczej słuszna bo trasa była tak śliska, że coraz bardziej była to walka o przetrwanie a nie przyjemna jazda. Tempo też nie najlepsze...
Nawet gdybyśmy wjechali to trzeba byłoby przecież zjechać, być może w deszczu...
Po krótkim przystanku, zjedzeniu wafelków, chałwy, popiciu kwasem rozpoczął się powrót. Ten też był spoko. Zjazdy leśnymi ścieżkami z moimi ulubionymi kamieniami - tak polubiłem kamienie, nieważne czy podjazd czy zjazd. Na kamienistych zjazdach motek nie przyspieszał jak na glinie a oprócz tego miałem płytę pod silnikiem więc mogłem ładować się wszędzie ;)
Potem był zjazd miedzy pastwiskami i dotarliśmy do Libuchory. Trochę tematów zastępczych czyli skoki z rury i forsowanie rzeczki pod chatą. Z Jurkiem szukaliśmy nowych sposobów wjazdu i zjazdu na skarpę po drugiej stronie Lybokhora River ;)
Ciągle nie miałem dość (zresztą jak co dzień) więc robiłem przewózki dzieciarni oglądającej nasze wyczyny.
W piecach napalone bo przecież Małyszek był w domu - czy on pali? On pali cały czas, na okrągło... :)
Moje uszanowanie...

Środa
Kto rano wstaje... :)
Postanowiłem zająć się olejarką łańcucha bo wczoraj miałem obrzygany wahacz od oleju. Motek na centralkę, odpałka, jedynka i patrzymy. Miga. Miga ale nie leci. Nie leci jak się okazało bo oleju już w zbiorniczku nie było. Poszliśmy do sklepu kupić jakiś olej bo pamiętam, że w jakichś nieolejowych butelkach leżał.
Zgadza się, jest. Tylko, że jakiś gęsty. Znalazłem olej do łańcucha pił do drzewa, taki firmowy. Sprzedawczyni się upierała po telefonicznej rozmowie z mężem, że to się nie nadaje, że mamy iść do nich do chaty i on ma do łańcucha. Uparłem się i kupiłem jednak "masło" ;)
Zbiorniczek zalany i poszliśmy na śniadanko. Po powrocie i dalszych oględzinach okazało się, że pękł wężyk przed EZ. Zalany zbiorniczek utrudniał zaklejenie pęknięcia taśmą. Udało się jednak i mogliśmy wyruszyć, wszyscy na mnie czekali.
Lajtowa jazda. Polanki, ścieżki, błotka, w koncu las. Trafiliśmy na duże bajoro na wprost i jakieś dróżki, które je omijały.
Małyszek, imieniem Hubert zaatakował Katem owe bajoro ale utknął kilkanaście metrów dalej. Ja nie miałem zamiaru się tam pakować i wybrałem dojazd konkretnym błotkiem do dróżki omijającej bajoro. Z tego błotka wystarczyło zsunąć się w głeboką koleinę i w niej przejeżdżając kilka bajor wyjechać już na "twardym". Zrobione. Wyciągneliśmy Małyszka i wróciliśmy do chłopaków. Tamci postanowili atrakcje ominąć inną ścieżką, jak się okazało dużo lepsza nie była.
Spotkaliśmy się na twardym, popierdółka i ruszyliśmy. Małyszek ruszył prawą, ja też, reszta lewą. Prawa zrobiła się nieprzejezdna, widzę, że Hubert wracał na przełaj do lewej. Daję tak samo ale koleina akurat dla mnie jest za głęboka, cofnąć nie mogę, zostaje przejazd. Trochę walki i przejechałem, potem trochę między drzewami i krzakami i wyjechałem na docelowej ścieżce. Jest tylko jedno ale... Nikogo z naszych już nie było...
Dobra, jadę po śladach. W końcu rozjazd, a ślady są tu i tu... Ku.wa.
Pojechałem na lewo. Ślady raz są, raz nie i zaczęły się kamienie. Zajebisty podjazd po kamieniach z zakrętami. Mówiłem już, że lubię kamienie?
Nikogo jednak nie widać. Zatrzymuje się na kawałku równego i gaszę motka. Trąbie i czekam na jakąś odpowiedź. Słyszę: gdzie jesteś? Odpowiadam. Słyszę, ktoś jedzie ale to nie głos Trampka. To Małyszek się wspina do mnie. Gadka szmatka, że on też się zgubił i co teraz?
Decyzja - jedziemy do góry, tym bardziej, że kamienie takie piękne :)
Z lasu wyjechaliśmy na połoninę. Możemy w lewo, możemy w prawo. Pada: Zobaczmy co tam z lewej. Wjeżdżamy na wzniesienie z fajnym urwiskiem. Naszych nie widać. Fotki, fajeczka i zobaczmy co tam na prawo będzie. A co to, Trampek słabnie, przerywa. Kranik na rezerwę... Ale już?
Na prawo jest fajniej. Wzniesienie, zjazd, wjeżdżamy do lasu. Błoto, kamienie - jest co robić. Podjazd po łuku się zaczyna z wszystkimi dotychczasowymi atrakcjami. Hubert pojechał przodem, ja walczę. Na wyjeździe z lasu w błotnistych koleinach z kamieniami wyrzuca mnie obok drogi. Czekam aż przyjedzie Małyszek bo sam nie dźwignę "kozy". Podnosimy i ustalamy, że łatwiej będzie pojechać po lewej stronie drogi trawersem...
Robi się :) Tylko, że...
Nie dość, że stromo to jeszcze nie jest to zwykła, przyjemna "łączka". Wszędzie pełno jakichś małych, zarośniętych kopców. Nie mogę ujechać i ściąga mnie coraz niżej, niedługo potem znów leżę. Małyszek do mnie zjeżdża i zastanawiamy się co zrobić bo nie jest wesoło, drogi na górze nie widać, górka po horyzont. Jak nie można podjechać to może zjedziem, więc Małyszek jedzie niżej zobaczyć czy da radę wyjechać tamtędy. Ni chu.a, wszystko zarośnięte.
Następna przerwa techniczna. Małyszek pali, ja odprowadzam jego kozę na górę. Wracam i zaczynamy nierówną walkę z górką. Raz na motku, raz obok, metr po metrze (raczej po centymetrach) wspinamy się. Były momenty gdy mieliśmy dość ale chwila przerwy i wznawialiśmy syzyfowe prace. Po chyba godzinie, kilkukrotnym podnoszeniu kozy, wykończeni wydostaliśmy się na ta pier.oloną dróżkę... Wyjechałem "w dół" więc pojechałem niżej, ze sto metrów zawrócić bo nie było jak... I znów ten podjazd i znów były problemy ale jakoś się udało, dojeżdżam do miejsca gdzie odstawiłem KTMa.
Jedziemy dalej czy wracamy? - pyta Małyszek
Ja nie cierpię zawracać więc proponuję jechać dalej mimo, że miałem problemy dojechać do Kata.
Ustalamy, że pojedziemy zobaczyć co jest dalej :)
Jedziemy jakiś kilometr, z lewej w dole widać jakąś wioskę. Może by tam dojechać, jakieś paliwo kupić bo nie chciałbym żeby zabrakło...
Zaczął się las, jechać nie jechać? Mówię, że pojadę zobaczyć kawałek, ocenie jak jest. Małyszek odpowiada żebym wziął Kata bo nie będzie mnie znowu targał jak utknę. No to wziąłem... Z klaczy przesiadłem się na koze ;) Tak jak wcześniej określił to Cichy, wrażenie jakby jechać na rowerze z silnikiem.
Pojechałem może z 2km dalej. Koleiny coraz większe, do tego cały czas w dół, glina. Chociaż było mi żal to trzeba było przyznać, że nie warto tam jechać...
Wróciłem do Małyszka bo mogłem ;)
Wsiedliśmy każdy na swoje i wracamy, najpierw do rozjazdu prawo/lewo potem do domu. W międzyczasie odjeżdża mi przód i nieplanowanie wysiadam. Noga przygniecona ale Małyszek pomaga się wyswobodzić. Podnosimy Trampa z wciśniętym miedzy gmola a owiewkę, dużym jak pół blachy placka kawałkiem trawy z połoniny. Niechcący uryzałem glebiąc. Jest rozjazd ok., ale co potem? Dróżka tu, dróżka tam - wszędzie jakieś ślady. Wybraliśmy jedną i jedziemy, jest wioska. Kobieta płucze czy tam pierze ubrania w rzeczce, pytam czy Libuchora tutaj? Da, Libuchora, da...
No jesteśmy uratowani. Jedziemy dalej kamienistą drogą powyżej wioski, wyglądam czerwonego dachu ale takiego jak nasz nie widać...
Zjeżdżamy do wioski. Dajemy w prawo i jedziemy "główną drogą". Mijamy cerkiew, budynki jakieś inne ale jest sklep. Stawiamy motocykle na mostku przed wejściem i do środka po info i produkty. Okazuje się, że to taki sklep i dyskoteka w jednym. Sprzedawczyni młoda, uśmiechnięta, czerwone paznokcie...
Dowiadujemy się, że to nie Lubichora tylko Karpackie... Wypijamy na "tarasie" po owocowym piwie, jakieś wafelki, fajki. Na moją prośbę dziewczyna wychodzi i błotnistą drogą prowadzi nas w miejsce gdzie można kupić bene. Okazuję się, że nie ma gościa, który ogarnia temat więc podnoszę leżącą na rowie plastikową butelkę, zawsze będzie w co spuszczać z Kata... Wracamy tą samą drogą i przypominam sobie, że stąd (przejazd przez rzeczkę) wjeżdżaliśmy w poniedziałek na górę na ognicho. Jest nadzieja bo pamiętam, że stamtąd był już tylko kawałek do chaty. Małyszek nie wierzy, że wiem gdzie jestem i rząda doprowadzenia na miejsce ogniska. Mówisz masz, jest ognisko. Przerwa na fajkę. Pogoda się psuję, lata jakaś mgła wokół nas... Spoglądam na zbiornik w Kacie. Wężyki zakute jednorazowymi spinkami, nie ma szans na spuszczenie w tych warunkach. Koniec przerwy, jedziemy. Od ogniska na lewo i potem gdzieś w prawo... Tak mi się kojarzyło... Błąd, po kilkuset metrach okazuje się, że tędy dojedziemy na początek Karpackiego... Do Henrego teraz jak i kilka razy wcześniej nie możemy się dodzwonić. Wracamy i teraz jedziemy na prawo od ogniska, potem kilka rozjazdów jechanych na czuja i w końcu widać jakąś wioskę. Myślę - to musi być Libuchora, musi bo inaczej mamy przesrane - ja na oparach, Małysz bez świateł... Jedziemy, zabudowania coraz bliżej, błoto i kamienie. Droga prowadzi nad wioską ale to nie jest żaden wyznacznik, tak jest chyba w każdej wsi chociaż kamienie wyglądają znajomo :) Ooo, jest zjazd w dół i do tego starsza kobieta, którą można zapytać jaka to wioska.. Da, da Libuchora... Już to gdzieś słyszałem. Zapytałem czy na pewno? Da, da... To jedziemy. Piękne kamienie, potem wąskie kręte zjazdy miedzy szopami też kamieniste z dużą ilością błota. W końcu jest main street of Lybokhora!
Wyjechaliśmy na prawo od szkoły więc około pół kilometra i byliśmy pod chatą. Jeszcze tylko tradycyjnie przez rzeczkę i na podwórko.
Uśmiechy, opowieści i ulga bo zdążyliśmy 20 minut przed deszczem, starczyło paliwa, happy end normalnie ;) Reszta po terenowej jeździe odwiedziła babcię Sofiję. Pojedli, popili, tylko pozazdrościć.
Ekipa pod naszą nieobecność nie próżnowała. Jurek został w chacie i z Ilją poszedł na grzyby, gdy dotarliśmy tarły się kartoszki na placki ziemniaczane i robiły grzybki. Uljana podzieliła się kuchnią z chłopakami i tego wieczora wyżerka była fantastyczna! Cóż to był za dzień...
:)

Czwartek. Dzień wyjazdu.
Spakowałem się częściowo już wczoraj więc dużo nie zostało. Zresztą nie było się gdzie spieszyć bo z delikatnymi przerwami padał deszcz. Postanowiłem odwiedzić Marię celem zakupu produktu regionalnego ;) W deszczu pojechałem - najgorszy sort pijaka, nie ważna pogoda byle zdobyć ;)
Sprawa załatwiona więc spokojnie poszliśmy na ostatnie śniadanko. A było pyszne. Kluseczki z mięsem(!) jakieś w ilości takiej, że na początku chcieliśmy pół porcji i czaj od razu ;)
Ale od słowa do słowa od kluski do kluski i posprzątane. Dodatkowo jakaś sałatka z makaronu z warzywami i mięskiem i na deser ciasto! Alee wszyscy szamali ;)
Potem dalszy ciąg pakowania i oczekiwanie na przerwę w deszczu. Były oczywiście pamiątkowe zdjęcia. Małyszki czekać nie musieli bo we Fiacie nie pada i wyjechali wcześniej.
W końcu niebo zaczęło się przecierać, wyszło słoneczko i nie mogliśmy nie skorzystać z tej sytuacji. Pożegnania, uściski i pojechaly Poljaki...
Kilka kilometrów drogi z kałużą na kałuży i wyjechaliśmy na asfalt. Przy okazji tankowanie bo ile np. ja na tych dwóch litrach od Małyszka mogłem ujechać...
Przed granicą zakupy bo ukraińskich biletów w portfelu sporo i co z tym robić. Kilogramy krówek, alkohole, tytonie...
Dojeżdżamy do granicy, kolejki nie ma, jest git. Sympatyczny pogranicznik na pierwszym szlabanie zwraca uwagę na mój kawałek połoniny zaklinowany w gmolu, pyta czy ukraińską ziemię wywożę na pamiątkę. Potwierdzam :)
Przed okienkami następny ale już dużo bardziej nieprzyjemny urzędnik "ustawia" mnie i Leszka. Grzecznie stoimy bo nie dość, że wiozę kawał ich trawy to w uchwycie na butelkę mam... butelkę - od Marii. Kolejne okienka i jesteśmy "za linią", następna kontrola i już u siebie. Uff.
Następny przystanek: Myczkowce!

Motomyczki - Jesień 2017.
Dojechaliśmy "na suchego" a nie zapowiadało się na to. Nasze motocykle zdecydowanie bardziej brudne niż pozostałe ;)
Zostaliśmy tam całą libuchorską ekipą, Henry odjechał w piątek.
Były długie rozmowy, jeżynowe piwo i nie tylko. Zabawa przednia!
Był wreszcie prysznic ale nie było pieca, jak tu suszyć ubrania i buty :)
Pogoda mniej łaskawa niż na Ukrainie ale nikt nie narzekał. W sobotę Leszek i ja pojechaliśmy na off'a.
Błota w piź.ziec ale błoto i tak przyczepniejsze niż ukraińska glina. Dużo głębokich bajor, kolein i zapach przypalanego błota na wydechu...
Trzeba przyznać, że "trening" na Ukrainie nie poszedł na marne ;)
Potem już prysznic, chillout w Myczkowiance i nadzieja, że do jutra wszystko wyschnie ;)
W niedzielę po pysznym śniadanku Wichur i ja a także Mongołek z Mamą Mongołka opuściliśmy gościnne mury u Obcych, żeby po tych siedmiuset kilkudziesięciu kilometrach trafić do swoich domów. Szczęśliwie i sucho.

Taka to jest historia, historia wrześniowej Libuchory...
See you next year!
Awatar użytkownika
Cichy
Czytacz
Czytacz
Posty: 9
Rejestracja: 29.06.2017, 12:58
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Warszawa

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: Cichy »

Awatar użytkownika
ajzol
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 121
Rejestracja: 07.08.2017, 17:47
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Środa Wlkp.

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: ajzol »

Kilka fotek...

Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
lech_szy
Czytacz
Czytacz
Posty: 8
Rejestracja: 11.02.2016, 00:30
Mój motocykl: XL600V

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: lech_szy »

Tego mi brakowało. Czuję się jakbym znowu tam był :)
Dzięki za wysiłek włożony w nagranie i obróbkę filmików i zdjęć oraz za obszerny tekst.
Dzięki Henry za zorganizowanie wyprawy.
Do spotkania w przyszłym roku.
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3087
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: henry »

Ja również dziękuję wszystkim, za kolejny, przyjemny wypad do LIBUCHORY :ok:
Prawdę mówiąc, spodziewałem się, że będzie gorzej, większość bez doświadczenia w takich warunkach, w nocy deszcz, mokra glinka, ale Wy nadspodziewanie dobrze daliście sobie radę. Mam nadzieję, że doświadczenie nabyte w Libuchorze, przyda się w przyszłości.
Ajzol, dzięki ... "spisałeś" się bardzo dobrze :thumbsup:
Cichy ... super filmik :thumbsup: Szczególne wrażenie zrobił na mnie fragmencik 2.35 - 2.50 filmu. Marianek ma 13 lat, a jaki spokój i opanowanie :thanks:
Kolejne wyjazdy tradycyjnie w maju i wrześniu. Jeżeli ktoś jest zainteresowany, mam wolne miejsca.
Trochę moich zdjęć:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

https://photos.app.goo.gl/BLE7FtZPLiMq9la03
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
Awatar użytkownika
toper
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 377
Rejestracja: 16.09.2012, 18:47
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Dębica
Kontakt:

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: toper »

Toż to swojskie błotka!
Fajnie się wspomina :thumbsup:
(może następnym razem się uda)
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3087
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: henry »

toper pisze:Toż to swojskie błotka!
Fajnie się wspomina :thumbsup:
(może następnym razem się uda)
Połowa Ciebie tam była, przecież :smile: Ale czym Ty pojedziesz, kiedy pozbyłeś się wszystkiego ? :niewiem:
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
Awatar użytkownika
toper
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 377
Rejestracja: 16.09.2012, 18:47
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Dębica
Kontakt:

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: toper »

henry pisze:
toper pisze:Toż to swojskie błotka!
Fajnie się wspomina :thumbsup:
(może następnym razem się uda)
Połowa Ciebie tam była, przecież :smile: Ale czym Ty pojedziesz, kiedy pozbyłeś się wszystkiego ? :niewiem:
Myślę że nawet 3/4, bo myślami też tam byłem :smile:
Nie pozbyłem się wszystkiego, zmieniłem.
Awatar użytkownika
wujas
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 476
Rejestracja: 01.08.2011, 23:51
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Przemyśl/Huwniki

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: wujas »

Super relacja i filmik :ok: Przypomniały się klimaty :smile: Nieźle tam wlało ale takie wyprawy dłużej zapadają w pamięć :grin: Toper fajnie wiedzieć, że Twój trampek trafił w dobre ręce.
Awatar użytkownika
toper
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 377
Rejestracja: 16.09.2012, 18:47
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Dębica
Kontakt:

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: toper »

wujas pisze: Toper fajnie wiedzieć, że Twój trampek trafił w dobre ręce.
Mam nadzieje że będzie tak dobrze i bezawaryjnie służył jak mi :swieczki:


Wujas, trzeba już następny rok planować bo zapomnę jak wyglądacie :smile:
Awatar użytkownika
Dłubacz
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 479
Rejestracja: 08.11.2009, 18:33
Mój motocykl: XL600V
Kontakt:

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: Dłubacz »

Tym razem mogłem pozwolić sobie na wyjazd w trybie super ekspres, ale i tak parę fotek udało się wykonać :smile:

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dziękuję wszystkim uczestnikom za miłą kompanię :ok: .
całą galerię macie tu...
Awatar użytkownika
gracek
pyrkający w orzeszku
pyrkający w orzeszku
Posty: 205
Rejestracja: 24.06.2013, 10:55
Mój motocykl: mam inne moto...
Lokalizacja: Tarczyn

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: gracek »

Fajne tereny ,super klimat jak widzę - gratuluje i zazdroszczę - może za rok .... czas pokaże
TT 900 RP.
Awatar użytkownika
Mongołek
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 54
Rejestracja: 20.07.2016, 23:15
Mój motocykl: XL600V

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: Mongołek »

Jakie widoki.... :grin: :grin: Piękne zdjęcia!!! :ok: :ok:
:resp: :resp: :resp: dla Was, za pokonanie tej trasy!
forhend
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 292
Rejestracja: 13.06.2008, 20:28
Lokalizacja: Konin
Kontakt:

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: forhend »

Super klimat,wspomnienia wracają,ckli się)
ps.Wasilij nic sie nie zmienia ,nawet ubranie ma to samo co niemal dekade drzewiej )
Pozdrawiam brać trampkowa. :impreza:
Awatar użytkownika
Marcinnn6
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 549
Rejestracja: 18.06.2016, 13:03
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Zgierz

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: Marcinnn6 »

Mam nadzieję, że nic mi nie przeszkodzi i uda mi się pojechać tam po raz drugi, wiosną 2018.
Dłubacz, Henry no i wogóle wszyscy :smile: dobre foty, filmy etc.
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3087
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: Libuchora 2017. Wrzesień.

Post autor: henry »

Mongołek pisze:Jakie widoki.... :grin: :grin: Piękne zdjęcia!!! :ok: :ok:
:resp: :resp: :resp: dla Was, za pokonanie tej trasy!
Dzięki za dobre słowo :thanks: ale ... każdy może tam z nami pojechać, ta przecież nie jest Mongolia, to tylko 15 km od naszej granicy :smile:
forhend pisze:Super klimat,wspomnienia wracają,ckli się)
ps.Wasilij nic sie nie zmienia ,nawet ubranie ma to samo co niemal dekade drzewiej )
Pozdrawiam brać trampkowa. :impreza:
Artur chłopie, szkoda że Cię tu nie ma :sad: Z sentymentem wspominam nasze wspólne wyjazdy :smile: Może jednak wrócisz ?
Marcinnn6 pisze:Mam nadzieję, że nic mi nie przeszkodzi i uda mi się pojechać tam po raz drugi, wiosną 2018.
Dłubacz, Henry no i wogóle wszyscy :smile: dobre foty, filmy etc.

Marcin ... a co miało by się nie udać, po prostu planujesz i jedziesz :lol:
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość