RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
Leo
szorujący kolanami
szorujący kolanami
Posty: 1815
Rejestracja: 27.09.2011, 16:15
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: Warszawa

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: Leo »

No jasne, że się czyta :D Pisz koniecznie ciąg dalszy!
Serwus... Jestem nerwus :D

http://www.onetemuwinne.wordpress.com

Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

Wtorek 16.VIII „Mały off-ik”

Zaczynamy dzień przepięknym porankiem w górach. Sąsiadów w off-roadowych terenówkach już nie ma. Pakujemy się, leczymy chrypkę po wieczorze z winem i śpiewem (niewiele go było, tzn. śpiewu :) , ale jednak). Do tego rozkoszujemy się słońcem, bo tak jak upał w dzień, tak samo dokucza chłód w nocy. Temperatura w górach spada pewnie do 10, może 15 stopni. Można nieźle zmarznąć w namiocie! Na taki wypad nie nadaje się śpiwór z komfortem do 15 stopni, jaki zabrałem. Spanie w ubraniu niewiele pomaga. Kolejna nauka nabyta tego (i poprzedniego) wieczoru, to to, że mój palnik gazowy ma zdecydowanie za niską moc, co przekłada się na gotowanie wody przez 10 minut i spore zużycie gazu. Następny wyjazd to będą testy kuchenki na benzynę. Za to doskonale sprawdzają się materace z Tesco (pompowane, po 30 zł sztuka) oraz pompka (chyba też z Tesco, cena równie niska). Pompowanie obu trwa kilka minut, a grubość około 20 cm jest nieporównywalna z matami pompowanymi. Jedyny minus to wielkość po napompowaniu.
Czas ruszać dalej, dzisiejszym celem jest monastyr w Moldovita (47.683419,25.548992). Z mapy wynika, że jadąc dalej szutrem, dotrzemy „na skróty”do celu. Po poprzednim wieczorze na takiej nawierzchni jesteśmy dobrej myśli, do celu mamy około 40 kilometrów. Nie ma sensu się wracać, po to tu skręciliśmy. Ruszamy. Powoli suniemy (cali biali od pyłu) wspaniałym szutrem w kierunku granicy ukraińskiej. Przed nami niewielka przełęcz i kilka postojów na filmowanie.

Obrazek

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=OunRUNmPhmA[/youtube]

Mały trening forsowania rzeki, jak się okaże – przyda się. Oczywiście obok był most, a sama rzeczka śmiesznych rozmiarów. Na początek – w sam raz :)

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=96FUPFIhQec[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=SoG4SsdNjzI[/youtube]
Okolica jest idealna na moto-zwiedzanie. Każda boczna droga kusi.

Docieramy do tabliczki mówiącej o granicy za 2 km, ale my odbijamy w przeciwną stronę. Droga cały czas bardzo dobra, szeroka i równa, a okoliczności przyrody – malownicze. Docieramy do miejsca, gdzie wedle naszej mapy jest dojazd do kolejne miejscowości (taki na skróty). Potem sprawdziliśmy na innych mapach, tej drogi nie ma.
Krótki postój w sklepie – jemy przepyszne rogale z marmoladą (czy to jest tak, że na wyjeździe wszystko lepiej smakuje? :) ) Sklep przypomina najlepsze PRL-owskie standardy, obok jest bar gdzie podają kawę i wódkę. Odpoczywamy, jak do tej pory jazda idzie świetnie, a wrażenia są nieporównywalne z asfaltem.


Obrazek
Obrazek
Obrazek


Miejscowi formują małe kółko dyskusyjne, jeden z nich dość dobrze mówi po polsku, dużo osób mówi po rosyjsku. Wszyscy przyjaźnie nastawieni, doradzają nam powrót w stronę granicy i jazdę drogą wzdłuż niej – tam jest lepiej i łatwiej, twierdzą. Ale nasza mapa mówi co innego, dopytujemy się o bezpośrednią drogę z tej miejscowości do kolejnej. Odpowiedź: „OK, jest tam za żółtym busem, jak macie terenowe maszyny, to dacie rade, samochód nie da”. Faktycznie, droga była. Zaczynamy, jest nawet szeroko – przez 2-3 kilometry, do najbliższej osady. Potem znienacka robi się gorzej.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=Y2_5cn2jxS0[/youtube]
Obrazek

Moja Pasażerka zaczyna podejrzewać ściemę z tym obiecanym opalaniem się nad Morzem Czarnym...
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=RYlDEJYB6j4[/youtube]

Na tym etapie stwierdzamy, że to jednak nie tu. Racja, przeoczyliśmy skręt, był za stromym garbem, droga prowadzi dalej. Zawracamy. Nie jest lepsza, ale przynajmniej ją widać. Widoki są przepiękne, ale przeciskamy się na jedynce, jest mocno nierówno. Co jakiś czas wysyłam plecaczka na spacer, nasz motocykl jest zbyt dociążony na te góry. Nie jest zachwycona, za to ja – tak, bardzo :) Przygoda to jest to. I nadal dajemy radę na szosówkach.. :)

Obrazek

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=HGFmU1gAq-E[/youtube]

Obrazek
Obrazek


[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=NcIaF71ipbE[/youtube]

Pogoda się lekko psuje, z pewnego fragmentu trasy nie ma zdjęć, bo ręce nam opadły i każdy chciał po prostu przejechać. Miejscami jest naprawdę źle i zastanawiamy się, co będzie, gdy droga się skończy – za nami kawałek niezłego terenu (jak na nasze doświadczenie) i do tego powrót byłby pod górę. Nie mówiąc o załamaniu pogody, które robi się coraz bardziej realne. W prawie ostatniej chwili docieramy na rozstaje. O dziwo, gleb nie było – no dobrze, jedna malutka postojowa :)

Obrazek

Po lewej ledwo widoczna nasza „droga”, po prawej ta, którą doradzali miejscowi. Kolejna ważna zasada podczas podróży – miejscowi zawsze mają rację :)

Odpoczywamy, pełni szczęścia, ale zaczyna kropić. Musimy być blisko zabudowań, bo słychać psa. Uciekamy przed deszczem, ostatni kilometr lub dwa, szybko zaczyna mocno padać. Jest sklep. Ma daszek, to jedyne suche miejsce w zasięgu wzroku, a ulewa zrobiła się potężna. Zajeżdżamy całą bandą pod sklep. Kolejny dowód na to, jak mili są miejscowi ludzie – szybko zabierają swój stolik spod dachu, aby zrobić miejsce dla maszyn, robią też miejsce dla nas. W sklepie pani robi nam kawę, kupujemy materiał na kanapki i zaczynamy tradycyjną rozmowę „skąd i dokąd, a także ile pali”. Jest miło – i tak przez najbliższe dwie godziny.

Pogoda jest alternatywna:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=M_Tk64ukuY0[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=pzUUkFryOxo[/youtube]

Obrazek
Obrazek

Leje bardzo mocno, zaczynamy się obawiać o dalszą jazdę, ale nie – powoli mija. Pakujemy się, dziękujemy, omawiamy trasę i ruszamy. Potoki wezbrały i to bardzo. Jedziemy po kałużach przez wieś – niedaleko, bo zatrzymuje nas „strumyk”.

Obrazek
Obrazek

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=fM5zljsQIbY[/youtube]

Obrazek
Obrazek


Miejscowi robią nam zdjęcia :) Ruszamy, wezbrana rzeka robi wrażenie.

Obrazek
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=NaNV9aywNeM[/youtube]
Obrazek
Obrazek

Jedziemy dalej – droga jest mokra i miejscami zdradliwa, pomiędzy błotem trafia się coś, co wygląda jak mokra glina, lepiej nie sprawdzać przyczepności na takiej nawierzchni. Jest sporo kałuż, a na dokładkę mokre kamienie – na tyle duże, że już nie przypominają szutru. Jedziemy wzdłuż wzburzonej rzeki, daję głowę, że kilka godzin wcześniej to był tylko strumyczek. Jest pochmurno, czasem kropi, ale burza jest jedynie wspomnieniem. Po drodze mijamy samochody, a nawet spory autobus. Najwyraźniej droga jest dość ważnym szlakiem mimo nędznej nawierzchni. Po 10 kilometrach docieramy do skrzyżowania. Mapa wyraźnie mówi (jak również wskazówki ludzi ze sklepu) że mamy skręcić w prawo. Ale tam jest jedynie wąska górska droga. Wygląda mniej ciekawie niż ta, na której zaczęliśmy przygodę. Trudno, nie możemy tam zostać, a skręt w inną stronę wywiezie nas na koniec świata. Startujemy. Brak fotek, ale droga nie była łatwa, szczególnie dla obładowanych maszyn i po deszczu. Jedziemy, po drodze małe bum – jeden z Trampków na sporym kamieniu momentalnie obraca się o 90 stopni, wjeżdża w zbocze i traci lusterko. Na szczęście brak innych strat, poza stresem nic złego się nie stało. Ruszamy dalej, docieramy na przełęcz. Na przełęczy niespodzianka, kilka samochodów, a nawet całkiem nowe osobowe BMW. Znów nie doceniliśmy mieszkańców.. Przed nami kilka(naście?) kilometrów zjazdu i będziemy u celu. Cały czas kropi, znów kałuże i glina. Większość grupy zrozumiała już podstawową zasadę off-roadu – więcej gazu pomaga w każdych okolicznościach, toteż ten nieprzyjemny odcinek pokonujemy stosunkowo szybko. Docieramy do Moldovita, ledwo żywi.

Pozostało szukanie noclegu. Miejscowość jest spora, sprawdzamy kilka pensjonatów, jeden hotel, i metodą głosowania wybieramy pierwszy z nich. Mamy nocleg u przemiłej pani, połączony z wielkim praniem, suszeniem oraz całkiem przyjemną ucztą na wieczór – była nawet nalewka z domowych zapasów gospodyni. Palce lizać! Podczas kolacji snujemy plany o wyjeździe do Gruzji – kto wie, może za rok ...?

Warunki są bardziej niż przyzwoite, można się umyć, wysuszyć buty na piecu, mamy duże i wygodne pokoje, a córka gospodyni, studentka, mówi po angielsku. Rewelacja, a jednocześnie pierwszy zorganizowany nocleg podczas wyprawy :) Jedyny minus to to, że po Trampkach chodzą sobie kury – za to parking jest zamknięty i z dala od drogi. Monastyr zwiedzimy jutro rano. Wieczorem poprawia się pogoda. Okolica przypomina nasze Podhale, niskie góry, sporo zabudowań – jest przyjemnie. Co ciekawe – dużo ludzi o jasnej karnacji, jasnych włosach, bardziej jak Ukraina, niż Rumunia.


Trasa: 40-50 km. Całość poza asfaltem. Zdecydowanie najciekawszy odcinek tej wyprawy. Cały czas korci mnie do powrotu w tamte okolice, aby jeszcze pośmigać po bocznych drogach – zwiedziliśmy tylko jedną z nich, w dodatku zaznaczoną na mapie. Można ten wynik poprawić :)

Obrazek

Środa 17.08.2011 – powrót do cywilizacji.
Awatar użytkownika
wojtekk
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5506
Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: wojtekk »

Powinniście otworzyć dziennik złotych myśli!

- Pogoda nam się zepsuła! -
- Nie zepsuła. To jest pogoda alternatywna -

- Miało być Morze Czarne, a jesteśmy... w czarnej dupie! -
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

To był taki .. trudny odcinek :) Zazwyczaj mieliśmy tych złotych myśli mniej. To są zalety jazdy w dużej grupie - jest wesoło :)
Cynciu
przycierający rafki
przycierający rafki
Posty: 1285
Rejestracja: 07.03.2010, 20:01
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Kędzierzyn-Koźle

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: Cynciu »

Super, będę czekał na cd.

Wybieram się tam w maju, więc czytam z podwójnym zainteresowaniem. :smile:
Wlóczęga: człowiek, który nazwałby się turystą, gdyby miał pieniądze..
[ Julian Tuwim ]
Awatar użytkownika
airwolf
pałujący w lesie
pałujący w lesie
Posty: 1521
Rejestracja: 29.04.2011, 00:34
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Wrocław

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: airwolf »

Jeszcze, jeszcze, jeszcze !!!!!!
XL600v -> XRV 750 RD04 -> CRF1000
parafrazujac mój ulubiony cytat:
"jazda na moto jest jak pudełko czekoladek,
nigdy nie wiesz na co trafisz"
krzysimirn
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 778
Rejestracja: 03.05.2010, 11:05
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Wyszków

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: krzysimirn »

wojtekk pisze:Powinniście otworzyć dziennik złotych myśli!

- Pogoda nam się zepsuła! -
- Nie zepsuła. To jest pogoda alternatywna -

- Miało być Morze Czarne, a jesteśmy... w czarnej dupie! -

obie wypowiedzi moje ;-) choć tomekpe też raz błysnął nad morzem czarnym jak Graża chciała usiąść na leżaku;-) :haha: zobaczymy czy da ten cytat w późniejszych opisach:-)
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

Środa 17.08.2011 – powrót do cywilizacji.

Dziś czekają nas trzy monastyry, dojazd „prawie”do Bicaz i kolejny bardzo ciekawy nocleg.

Rano wstajemy, zbieramy powciskane w każdy zakamarek naszego pensjonatu pranie (przydał się sznurek zabrany z Polski), ja zabieram buty mokre jak nieszczęście z pieca, który niewiele im pomógł. Nauczka – buty albo dobre, albo wcale – lepsze będą wojskowe z porządną membraną. Co mi przyszło z zabezpieczeń w butach, skoro w mokrych nie dało się wytrzymać i założyłem potem adidasy? Przynajmniej miałem wygodnie :)
Ruszamy. O nie, przepraszam, najpierw trzeba zgonić kury z Trampków :) Do pierwszego monastyru mamy bardzo blisko. Piękny, kolorowe malowidła robią wrażenie. Nawet jak ktoś nie lubi sztuki sakralnej to przynajmniej jeden monastyr powinien zobaczyć. To jest coś innego niż nasze kościoły katolickie. Oczywiście do wejścia są niezbędne bilety. Koszt znikomy. W bocznym skrzydle jest muzeum, dość ciekawe eksponaty, w ogóle miejsce trzyma klimat epoki. To nie jest zbudowany na nowo „zabytek” dla turystów, tu czuć historię.. Ciekawe są też stroje zakonnic – oryginalne nakrycia głowy. Nie wiedzieć czemu, jedna z nich, dość tęga, przywodzi mi na myśl skojarzenie z serialem „allo, allo”..

Moldovita
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=zu1qLUDoe08[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=rl4OEwvIyys[/youtube]

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Agrotuning w miejscowym wydaniu:
Obrazek

Sucevita

Zjeżdżamy z kolejnej fajnej przełęczy, zaliczamy kolejne serpentyny (zastanawia mnie, czy tam w okolicy jest jakakolwiek dłuższa droga bez „ciekawego” odcinka? Chyba nie!) i docieramy na parking, pod potężne mury monastyru Sucevita. Ten robi naprawdę duże wrażenie – niezła forteca! Przed wejściem dzieciaki sprzedają jeżyny w kubeczkach – dość drogo, ale owoce są piękne. I bardzo, bardzo pyszne :)

Wewnątrz murów:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=zP6vzCMda8A[/youtube]

Wnętrze monastyru. Mała nielegalka, ale pomimo tabliczek zakazu filmowania, zwiedzający monastyr Włosi bez skrępowania kręcili materiał video. Nieładnie, ale nie mogłem się powstrzymać i również zrobiłem mały filmik. Te kolory trzeba widzieć na żywo, malowidła są odrestaurowane i naprawdę robią duże wrażenie.
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=2eFF_HDsGsc[/youtube]

I kilka zdjęć, w tym zachowany podpis na murze Polaka z XIX wieku.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zwiedzamy, ruszamy dalej – powoli nabieramy rutyny. Po dłuższej drodze docieramy na miejsce, ostatni dziś monastyr. Na trasie mały serwis – musimy naciągnąć łańcuch w jednej z maszyn, postój na stacji i tankowanie. W Rumunii nie było problemu z dobrymi stacjami oraz płaceniem kartą za paliwo – tylko raz trafiliśmy na mniejszą stację bez terminala, ale trochę z własnej winy, odwlekając tankowanie. Trampki przy spokojnej jeździe w grupie palą niewiele, szczególnie jak na taki stopień obładowania :)
,
Voronet
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=HNRVpK2nUPM[/youtube]

Zakonnica i wykonywana przez nią „melodia”, a szczególnie instrument jakiego używa, robi duże wrażenie. Niestety monastyr jest w odbudowie, nie ma części murów, za to przed nim jest spory plac z pamiątkami. Ogólnie – nieco mniejszy i mniej imponujący od poprzednika, ale ma swój klimat.
Na jednej ze ścian jest wspominana w przewodnikach, przepięknie wymalowana scena sądu ostatecznego.

Obrazek

Zwiedzamy, ruszamy dalej – podróżniczy standard, można by powiedzieć. Na wylocie znajdujemy małą restaurację, gdzie zjadamy niezły obiad, połączony z losowaniem „a co ja zamówiłem?” Karta jest po rumuńsku, kelnerka na pewno kiedyś nauczy się języka, ale niestety jeszcze nie w tym roku. Jest sympatycznie, ale nikt jej nie rozumie, ona nas też :) Spotykamy bardzo miłego Szwajcara na Tenerze, który mieszka gdzieś na kempingu i codziennie zwiedza Rumunię w promieniu 100-150 km. Swoją drogą, to gdzie on znalazł kemping? :)

Pomiędzy monastyrami są "polskie" wsie, gdzie mieszka mniejszość polska w Rumunii, są nawet dwujęzyczne nazwy miejscowości. Nie zatrzymujemy się na zwiedzanie, lecimy dalej.

Dalsza droga, wstyd przyznać, ale nie jest udokumentowana, co gorsza nie jestem pewien co do jej szczegółów – na pewno jedziemy wzdłuż jeziora aż do tamy Bicaz. Droga wzdłuż jeziora ma milion zakrętów! Technika ich pokonywania wzrosła nam o jakieś 50 % w ciągu kilkudziesięciu km:)
Obrazek

Tama.
Obrazek

Przed noclegiem tradycyjnie zakupy w mieścinie położonej pod tamą. Nie zazdroszczę im świadomości tych milionów ton wody nad głową, ale pewnie nie zastanawiają się nad tym na co dzień. Było dość ponuro, ludzie też robili dziwne wrażenie – młodzi „sportowcy” ale jak wszędzie w Rumunii – nie było problemów. Ten młodzieniec siedział na jednym z Trampków i bardzo mu się podobało.
Obrazek

Konkurs : w którym mieszkaniu mieszka kierowca autobusu?

Obrazek

Robimy zakupy, uciekamy dalej. Ja biorę kuszące oko dwulitrowe piwo, do tego std. kiełbaska, pomidorki, wina – rumuńskie wina w Rumunii są bardzo dobre i tanie, nie tak jak u nas w Polsce. Wobec warunków naszego noclegu posiadanie alkoholu okazało się bardzo przydatne :)
Jedziemy dalej, Krzysiek prowadzi. W pewnym momencie zjeżdżamy w boczną szutrową drogę, prowadzącą przez jakąś wieś. Jedziemy, rozglądamy się za miejscem do spania. Wieś powoli się kończy, podobnie jak dzień. Jest coraz ciemniej – skąd my to znamy? Zbliżamy się do podnóża gór, kończą się zabudowania, a noclegu nie ma. Jedziemy dalej – droga zrobiła się wąska, nadal szukamy. W pewnym momencie zatrzymujemy się, bo nie ma sensu dalej brnąć całą grupą. Sytuacja robi się mało przyjemna, każdy chciałby coś zjeść i położyć się spać. Trudno. Dwa motocykle ruszają na poszukiwania, my stoimy po ciemku gdzieś „nie wiadomo gdzie”. Czekamy, głucha cisza, normalnie strach odejść od motocykla :)
Po dłuższej chwili słychać dźwięk silnika. Trampki :) To nasi, wracają. Bardzo im wesoło, mówią, że miejsce jest, tylko mamy nie marudzić na dojazd... brzmi tajemniczo, ale ruszamy. Cokolwiek będzie dobre.
Warunki dojazdu na nocleg będą w kolejnym odcinku – filmy są nakręcone za dnia. Aby nie przedłużać – po dostarczeniu nas i maszyn na miejsce noclegowe, mamy do dyspozycji przytulny kawałek gruntu, szerokości ok. 10 metrów i bardzo długi, położony kilka metrów nad rzeczką, przytulony do zbocza dosyć stromej górki.
Idealne miejsce dla niedźwiedzi... Albo wilków. Ciekawe, co to z nami będzie. Tłoczymy się wokoło ogniska, na szczęście drewna nie brakuje, a i pogoda jest dobra. W końcu to las :) Kolacja, wino, ognisko, jest klimat. Odpoczywamy. W międzyczasie odbywa się konkurs pt. „jak ustawić namioty tak blisko siebie, aby żaden nie stał na zewnątrz obozu, a jednocześnie niedźwiedź zjadł kogoś innego”. Miejsca jest mnóstwo, ale jakoś nie korzystamy z niego :)

Po przyjemnym wieczorze najwyższa pora spać – jutro Bicaz i kolejne wyzwania.

Obrazek

W nocy słyszę rozmowy, zatem wstaję do „toalety”. Wychodzę z namiotu, na zewnątrz nie ma żywej duszy, wszyscy śpią, do tego stary las nocą nie wygląda zachęcająco. Do tej pory nie wiem, czy te głosy mi się śniły? Przecież musiały – ale co mnie w takim razie obudziło? Zmęczony rozum płata figle :) Rano budzi nas tradycyjnie piękne słońce i bardzo malownicza okolica.

Trasa w dwóch częściach – ok. 90 km na dojazd do monastyrów, oraz około 140-150 do noclegu w okolicach Bicaz.

Na drodze do Bicaz było przepiękne jezioro, a wcześniej, chyba (z mocnym naciskiem na chyba, bo nie jestem pewien czy to tego dnia) przejazd przez niewielkie, ale bardzo widokowe góry, super serpentyny i prawie pusto. Do tego porzucona fabryka lub raczej kopalnia – nikogo w okolicy, nawet stróża, brak wsi, zabudowań mieszkalnych, jedyna żywa istota to lekko zdziczały koń na środku drogi, a na ruinach budynku przy szosie wielki napis spray-em „Wisła Kraków”. Żałuję, ale nie mam stamtąd zdjęć. Miejsce robiło wrażenie, jak z filmu science-fiction.

Na trasie całej wyprawy było wiele ciekawych odcinków drogi – niekoniecznie tylko te polecane w przewodnikach to jedyne warte odwiedzenia, to raczej niewielki podzbiór całości. Wszędzie tam, gdzie są góry, są też ciekawe trasy. Duża część naszych przelotów to były drogi w miarę główne. Zwiedzanie bocznych pewnie byłoby jeszcze ciekawsze. Wielu miejsc nawet nie dokumentowaliśmy na foto, a na pewno warto nimi przejechać. Pewną wskazówką jest powiększanie mapy, jak droga się wije - będzie ciekawie :)

Obrazek

Obrazek




Czwartek 18.08.2011 – Bicaz, rezerwat i nocleg w kukurydzy

….
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

Czwartek 18.08.2011 – Bicaz, rezerwat i nocleg w kukurydzy

Rano wstajemy, po raz kolejny jest piękna pogoda. Szumi strumyk, cisza, spokój, w nocy nikt nas nie niepokoił, chociaż dla bezpieczeństwa powiesiliśmy jedzenie na drzewie poza obozem. Mało tym nie przyprawiliśmy Krzyśka o zawał ze śmiechu. Miejsce było zaiste bezpieczne – jakieś 15 metrów od namiotów oraz góra 1,50 nad ziemią. Bar dla niedźwiedzi, gdyby tam jakiekolwiek były :)

Obrazek

Czas uchylić rąbka tajemnicy, jak wygląda nasze miejsce noclegowe i jak tam dotarliśmy.

Obrazek
Obrazek
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=-5_zENne0go[/youtube]
Widok z pozycji obserwacyjnej niedźwiedzia:

Obrazek

Jak to było ...
Poprzedniego dnia wieczorem po powrocie „zwiadowców” ruszyliśmy jeszcze kilometr, może dwa naprzód. Po obu stronach las, brak prześwitów, z lewej blisko rzeka, po prawej zbocze – typowa dolina, tylko szuter dość dobrej jakości (to w ogóle rumuńska specjalność, dużo bocznych dróg bez asfaltu jest naprawdę dobrej jakości i ciągnie się dziesiątkami kilometrów). W pewnym momencie zatrzymaliśmy się w środku lasu, „to tu”. Tu, czyli gdzie? Po chwili okazało się, że w bok prowadzi mała, boczna droga, prosto w strumień. Po drugiej stronie strumienia jednak nic nie ma.. chyba. Otóż było – mały płaski kawałek terenu, a droga chyba służyła do wyciągania drewna – były dość spore ślady kolein.
To już wiemy, gdzie śpimy, hurraa... „Dojazd jest prosty, trzeba tu w lewo, potem szybko przez strumień, nie jest głęboko” (ale cholera ciemno!) „potem pod górę, dajcie sporo gazu, bo jest glina, ale podjazd jest krótki, będziemy sobie pomagać”. Nie wiem, jak oni to miejsce znaleźli, ale jest gdzie spać :) Okazało się, że jest całkiem sympatycznie, wtoczyliśmy się szybko, tylko na filmach nie do końca widać, jak zdradliwy był podjazd. Zaś strumyk w świetle dnia okazał się tak mały, że prawie ciężko było się w nim umyć :)


[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=z9x1XGDvZvs[/youtube]
Michał umiał się ustawić.
Obrazek

Jedyny problem ze zjazdem był taki, że był zbyt śliski i istniała szansa na lądowanie w strumieniu.
Obrazek
Obrazek
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=MXK4kEHIJHA[/youtube]


Po ceremonii wyjeżdżania z noclegu, ruszamy w drogę, za kilka kilometrów mamy wąwóz Bicaz. Robi wrażenie! Bardzo szybko ściany pną się do góry i momentalnie robi się ciemno. Bardzo, bardzo malownicza okolica, na motocykl wręcz żelazny punkt wycieczki. Droga za wąwozem też niczego sobie – serpentyny zabezpieczone .. drewnianym płotkiem. Spory kawałek drogi z przepięknymi widokami – to chyba już pisałem? Ale o dziwo – te góry się nie nudzą, każde są nieco inne – inny charakter, inny przebieg drogi, ale przede wszystkim wszędzie radość z jazdy.


Obrazek
Obrazek
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=QmjkXo0UX7g[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=jOQ06N-uKWY[/youtube]

Zwiedzamy miasto z typową rumuńską architekturą, gdzie robimy postój na kawę i ciastko – okolice Bicaz były zbyt turystyczne, same kramy z pamiątkami. W mieście ma miejsce dziwna scena – widzimy pierwszą prawdziwą cygańską rodzinę, chyba z 8 osób, do tego w tradycyjnych (w miarę) strojach. Próbują złapać taxi – najwyraźniej całą rodziną jedno. Na postoju jest wiele taksówek, i wszystkie jak jedno auto uciekają, po 30 sekundach postój jest pusty. Nie wiemy o co chodzi, sytuacja wygląda nieco niebezpiecznie, ale i zabawnie jednocześnie, może Cyganie nie mają zwyczaju płacić za kurs?

Freewind z młodszym kuzynem.
Obrazek
Obrazek

Ruszamy dalej – z braku zdjęć nie pamiętam reszty trasy, było na pewno ciekawie! Na pewno po drodze były też kolejne góry, bo to zwyczajnie normalne w Rumunii.. ale przykro mi, tym razem musi wystarczyć mapka z Targeo :)

Celem drogi jest rezerwat, gdzie gaz w naturalny sposób ulatnia się spod ziemi. Brzmi ciekawie, zatem cierpliwie jedziemy. W dalszej perspektywie jest morze – wreszcie :) Tak nam mija dzień. Ostatnie 20 km mamy lekko dość, droga jest pół-asfaltowa, pół-dziurawa. W końcu jesteśmy, jest nawet kawałek tablicy Andreau de Jos. To tu. Tu, czyli gdzie? :) Jedziemy w górę – jest kolejna tablica. Auto przed nami rusza dalej, droga stroma, ale niezła – szukamy dalej. Dwie wsie później jesteśmy już bardzo wysoko i droga powoli się kończy. Cały czas prowadzi nas znakowany szlak turystyczny, więc na pewno gdzieś ten rezerwat być musi.
No przecież to taka atrakcja, musi być oznaczony, będą stały auta.. Jaaasne :) W końcu zawróciliśmy, spoceni i zakurzeni. Parkujemy przy tablicy, ja idę się rozejrzeć. O, są schodki... Wołam resztę.

Obrazek
Obrazek
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=F2ElI6Yy4nQ[/youtube]


Dla tych paru ogników jechaliśmy cały dzień. Źli nie jesteśmy, w końcu był rezerwat.. ale jakby rozczarowani :) To nie jest najciekawsze miejsce w Rumunii, chociaż będąc w pobliżu – warto zajrzeć. Na całe szczęście nie zboczyliśmy mocno z drogi i jesteśmy dużo bliżej morza. Ruszamy, pora szukać noclegu, jest 18 i słońce nachyla się ku niskim górom otaczającym okolicę. Kolejne 20 km po asfalto-dziurach (to była dojazdówka do rezerwatu).
Po drodze zaliczamy przygodę ze spłoszonym koniem. Biedny próbował uciec od motocykla i wszedł prosto pod kolejny, przestraszony zaczął biec w naszą stronę, równo z nami (jechaliśmy ostatni). Ze strachu przed staranowaniem sam wolałem go minąć, ale 60 kmh Trampkiem po dziurach nie było dobrym pomysłem. Parę razy dobiło, jeden krótki lot, na szczęście Plecaczek już wiedział, że musi się trzymać – i jedziemy dalej. Droga pozwalała na jakieś 30, dziury były monstrualne. Nie polecam, to nieprzyjemne uczucie z takim obciążeniem testować zawieszenie. Na postoju pytamy jadącego wtedy przed nami Maćka, jak się czuł, gdy gonił go koń? „Jaki koń”. Szczęśliwiec :)

Dojeżdżamy do Focsani, ruszamy główną drogą na południe (zgodnie z nawigacją). Po 10 km jest dość ciemno, skręcamy w pierwszą lepszą drogę, potem w kolejną. Jest płasko, jesteśmy na... polu kukurydzy. Gdzieś dalej są jakieś zabudowania, w okolicy kręcą się psy – całkiem spore, ale spokojne. Obok pola są jakieś zarośla czy też las, ogólnie nieciekawie. Rozpieszczeni poprzednimi noclegami patrzymy na siebie porozumiewawczo z Plecaczkiem (szczególnie, że to byłaby 3 noc bez kąpieli) i podejmujemy decyzję o odłączeniu się od grupy. Nie ma problemu, spotkamy się rano, umawiamy się na telefon.
Jedziemy do trasy, potem kawałek dalej na południe. Jest dużo winnic , jeden pensjonat, ale mizerny i podejrzany, za kilka kilometrów jest kolejny – duży, ładny, z obsługą na poziomie. Można nocować, są pokoje.
W środku okazuje się, że to taki miejscowy „późny Gierek”, ale mimo to zostajemy. Potrzeba nam łazienki, nie luksusów. 20 Euro załatwia sprawę, mamy dużą dwójkę z łazienką. Demontuję kufry, worki, pytam o parking – jasne, będzie bezpieczny parking. Otwiera się brama, pan „ochraniacz” prowadzi mnie na tyły budynku, myśli chwilę, po czym ...otwiera drzwi od kotłowni. Ciut za wąskie, ale kilka manewrów i Trampek schowany za wielką kłódką. Lepiej się nie da! :)

Pijemy piwko, jemy miejscową ciorbę, robimy małe pranie i spać. Kupujemy wino w 2-litrowej butelce na kolejny dzień, z lokalnej winnicy. O jak przyjemnie jest spać na łóżku :) Zasypiając, mamy wizję naszej grupy nękanej przez psy i co tylko jeszcze możliwe w polu kukurydzy. Nie mówiąc o skojarzeniu z pewnym horrorem :)

Obrazek

Obrazek

Trasa – 270 + 50 km. Całkiem sporo, na papierze brzmi to bezproblemowo. Ale w upale, sporą grupą, byliśmy naprawdę zmęczeni. Przelotowa prędkość przy setkach zakrętów nie jest duża, do tego dochodzi skupienie przy miejscowym ruchu (nie wszyscy Rumuni lubią spokojną jazdę, chociaż i tak podczas drogi brak było większych przygód).

Piątek 19.08.2011 – Szukamy morza

….
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

Piątek 19.08.2011 – Szukamy morza

Rano budzi nas piękna pogoda. No kurczę, naprawdę! :) Dla odmiany są też odgłosy trasy szybkiego ruchu, w końcu mamy do niej jakieś 20 metrów, a aut jest sporo. Zbieramy się szybko, mamy dużo do pakowania, no i trzeba wydobyć Trampka z kotłowni. Reszta już na nas czeka, przejrzeli rano nawigację. Okazało się, że źle jedziemy. Problem w Rumunii to przekroczenie Dunaju, nawigacja prowadziła na most ponad 100 kilometrów dalej. My chcemy pojechać promem, zmieniamy drogę i po spotkaniu ze wszystkimi na stacji wracamy się do Focsani. Dalszy przebieg trasy na mapce jest orientacyjny.

Z lekkim żalem dowiadujemy się, że nie było żadnych strasznych rzeczy na kukurydzianym kempingu, poza takim pajączkiem. Co prawda był jadowity, ale my zapłaciliśmy 20 euro :)
Obrazek


Docieramy na prom, który jest całkiem „nie wiadomo gdzie”, w przemysłowej dzielnicy na obrzeżach miasta. Całkiem spory, 300 ton pojemności, stoi na nim kilka wyładowanych TIRów. Obsługa robi jakieś problemy, każą czekać na kolejny, mimo że w środku jest dla nas miejsce. Nie wiemy o co chodzi, ale talent Krzyśka do języków i negocjacji pozwala rozwiązać sprawę. Pracownicy promu przynoszą skądś grubą belkę i robią nam zjazd – chodziło o wjazd na prom, który po załadowaniu obniżył się o ponad 20 cm. Myśleli, że nie damy rady wjechać ;) Phi...
Ruszamy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dunaj to jest kawał rzeki. Wrażenia z bycia na tak obładowanym promie nie są zbyt przyjemne, ale dla wszystkich miejscowych to naturalny środek transportu. Kilka minut i jesteśmy na drugim brzegu. Krajobraz zmienił się całkowicie, poprzednie kilkadziesiąt kilometrów było płasko, po prawdziwych górach już dawno nie ma śladu, nawet na horyzoncie. Teraz pojawia się stepowa roślinność, spalone słońcem pobocza, klimat jak na Bałkanach. Z przewodnika wiemy, że tu rzeczywiście panuje klimat stepowy, a próby nawodnienia tych okolic wielokrotnie kończyły się niepowodzeniem. Do kompletu jest cholernie gorąco. Recepta jest prosta, postój na wczesny obiad. Zatrzymujemy się na stacji z barem. O tej porze na obiad oferują … lody. Po naszych naleganiach kelner dzwoni do kucharza/szefa, jest odpowiedź – naprawdę nie da rady. Trudno, zjemy lody i kawę, aby było w cieniu :)
W dalszej części podróży pojawiają się drobne pagórki, które stopniowo pną się w górę. Nie ma na nich roślinności, jedynie pył i skały, takie pustynne góry. Słońce stoi wysoko, jest gorąco jak w piekle, ale dopóki jedziemy, da się wytrzymać. Celem podróży jest Emisala, dawna twierdza genueńska nad ujściem Dunaju. Niedaleko ma być też nocleg nad morzem polecany przez Driverd2. Już nam się cieszą mordki na myśl o słoneczku, kąpieli i plaży.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=rR-t9Z34X8E[/youtube]

W pewnym momencie skręcamy z miłej, ocienionej drzewami asfaltowej drogi w boczną, polną. Na naszym Trampku lekka dezorientacja, co jest grane, jakieś skróty? Nie, po prostu mamy fantazję. Trzeba zwiedzić najstarsze góry w Rumunii (wiedza z przewodnika :) ) i jedziemy prosto w pole, trasa przypomina safari – tylko lwów brakuje. Droga wydaje się łatwa, ale nachylenie, drobne koleiny i przede wszystkim rowy, a raczej rozpadliny w poprzek nie ułatwiają jazdy.

Obrazek
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=anUGXcOQp34[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=hxMQrVi1sY8[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=E_TFWNu39y8[/youtube]


Widoki są bajeczne, dwa Trampki docierają na szczyt, reszta nie daje rady.
Obrazek
Obrazek
To nasza wesoła załoga trampka nr 102
Obrazek

Krótki wypad w bok kończy się dwiema glebami pod szczytem, ale to nic groźnego. Jedna jest nasza, po dojechaniu do reszty grupy zatrzymałem się spokojnie. Niestety, było na tyle stromo, że przedni hamulec nie utrzymał maszyny na zboczu i zaczęliśmy jechać do tyłu! Kilka metrów, w popłochu nie udało mi się oderwać nogi na tylny hamulec (łapałem równowagę) i lecimy na bok. Uff, my cali, lustrzanka Maćka również.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=pnZ9KgHNfro[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=3hTt23UO6c8[/youtube]

Wracając rozjeżdżamy się po stepie.. jak mustangi :) Rewelacyjne uczucie. Może tego nie widać na zdjęciach (nie wiem) ale dla nas ta swoboda, poczucie, że droga jest wszędzie, oraz pustka i przestrzeń naokoło dawały niesamowitą radość!

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=Lj7R4ktj6Ow[/youtube]

Po zgoła bezsensownym, ale jakże przyjemnym wypadzie w bok, wracamy na trasę i lecimy dalej. Docieramy do kolejnych wiosek, w miasteczku „tankujemy” z bankomatu. Kolejne okna z autobusu w miejscowym bloku. Klimat raczej postsowiecki, chociaż o dziwo niezbyt przygnębiający, za wyjątkiem dzieciaka proszącego o kasę. Ponieważ miał jakieś 14-15 lat i agresywne nastawienie, dostał figę, a my się zmyliśmy dalej.

Nad bankomatem mieszkał kolejny kierowca autobusu.
Obrazek

W dali pojawia się morze, przebłyskuje między wzgórzami, w końcu jest twierdza Emisala. Jak do niej dojechać? Jest polna droga, kolejny mały off-road, ale zaliczamy to z godnością i bez płaszczenia się na glebie. Dojeżdżamy do nowiutkiego asfaltu, jednak była lepsza droga, daliśmy ciała. Niestety zakaz wjazdu jest jakieś 500 metrów spalonego słońcem asfaltu od twierdzy. Szybki błysk tyłkami dla turystów, wbijamy się w letnie ciuchy i lecimy. W takich warunkach szybkie przebieranie się to konieczność, jeśli jeździmy w motocyklowych ciuchach. Po zatrzymaniu jest jakieś 2 minuty do całkowitego roztopienia się.
Twierdza jest pięknie położona, doskonale widać z niej morze, zwiedzamy – biletów brak. Niestety to praktycznie same ruiny, nie ma muzeum, czy pomieszczeń. Odwiedzić warto, bo świadomość historii miejsca daje do myślenia. Teraz Rumunia to opłotki UE, ale nie zawsze tak było. Kiedyś była opłotkami Rzymu :) a potem miejscem poważnych interesów państw-miast z półwyspu Apenińskiego.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Maćkowi się podobało!
Obrazek

Wracamy do naszych maszyn, stoją nienaruszone. Naklejamy klubową naklejkę na znak zakazu wjazdu, coby nie było tak smutno .. i odjeżdżamy szukać miejscówki na nocleg od Drivera. To jest niedaleko, góra kilkanaście kilometrów. Jest zielona wieża, i polna droga w bok, potem kolejne drogi i wzgórza. Jest też tablica, o której nie było mowy – napisane coś o poligonie i strzelaniu. To już wiemy, dlaczego pusto. Nic to. Mijamy wzgórze, kolejna porcja off-roadu, zjeżdżamy nad brzeg, gdzieniegdzie widać auta wędkarzy, plaży nie ma – raczej strome zejście i kamienie. To nas nie powstrzyma, tyle dni podróży, musi być morze.
Schodzimy nad wodę – jakaś brudna, trudno. Ale żaby ? Skąd do cholery w morzu żaby? Nasze podejrzenia potwierdza mapa – to delta Dunaju, tak szeroka w tym miejscu, że nie widać drugiego brzegu.
Obrazek
Obrazek

Wracamy do maszyn i na szosę. Wieje tak, że nie ma co tu zostawać, nie ma drewna, nie ma prowiantu, musimy przynajmniej coś zjeść.

Zaliczamy kolejne wsie, kierunki są dwa – restauracja oraz Histria, ruiny starożytnego rzymskiego, a wcześniej greckiego miasta, położone przy morzu. Gruba atrakcja, będzie tam nocleg, myślimy sobie, nie nauczeni niczym przez te kilka dni. Docieramy do większej miejscowości, gdzie są dwa bary – oba nam nie pasują, nie wyglądają, jakby jedzenie stamtąd mogło nam posłużyć. Rumuńska gastronomia nie budzi naszego zaufania, a może to wina podróżowania po bocznych drogach? Na końcu miejscowości jest koniec drogi. Jest przystań, skąd można ruszyć na zwiedzanie delty Dunaju. Nas to omija, ale wedle przewodnika i tablic niesamowita sprawa – rezerwat dla kilkuset gatunków ptaków, pod całkowitą ochroną, dziedzictwo UNESCO – ale skoro nie można wjeżdżać Trampkiem to odpuszczamy :)
Konsultacja z mapą, rzut oka na licznik – trzeba tankować, kolejna miejscowość za 20 km. Tu na szczęście jest stacja – ale nieczynna. Nieciekawie, jadę powoli uważając na manetkę gazu, jakby to miało pomóc na ostatnich kilometrach. Magia kiepsko działającego wskaźnika w 650tce jest olbrzymia. W końcu dotaczamy się do trasy, stacji brak, ale są restauracje. Krótki wywiad, stacja jest 3 km dalej w przeciwną stronę. Tankujemy. Wchodzi 17 litrów, czyli jeszcze spokojnie mogłem jechać 20-30 kilometrów. Cóż, to i tak rekord podczas tej podróży.
Wracamy na obiad, metodą głosowania wybieramy jeden z lokali, pani ma imprezę zamkniętą, ale nie ma problemu – na tarasie dostajemy gotowe menu, ciorba, kurczak, kompocik, delicje. Troszkę drogo, ale pysznie i szybko. Kolejny dobry obiad w Rumunii. Powoli robi się późno, ale mamy paliwo i jesteśmy syci, możemy szaleć :)

Docieramy do Histrii – to jest naprawdę koniec świata. Ostatnie 5 km to jazda po totalnie płaskim terenie, gdzie nie ma nic poza polami, zaroślami i śladowymi trzcinami. Jest budynek, jest ogrodzenie i niewielki parking. A gdzie kemping, pytają ostatni naiwni... ?

Jest bardzo miły pan stróż, mówi, że nie ma problemu, możemy tu spać, udostępni nam wodę z kraniku na terenie wykopalisk, toalety niestety nie może – jest w zamkniętym budynku muzeum. A gdzie spać – o tam, na .. podeście.

Obrazek

Zajmujemy niewielki podest, jest ciepło, będziemy spać pod gołym niebem. Trzeba rano wstać, żeby zwiedzić Histrię przed archeologami. Mała impreza na podeście, kolacja, gra w karty, jest klimat. Nad głowami gwiazdy, powietrze jest esencją lata, okoliczności przyrody urzekają. Poza wykopaliskami wokoło nie ma kompletnie nic. Morza też nie, bo po co... ? Zasypiamy z myślą, że to Morze Czarne to jakiś mit. A przed snem – mała imprezka + karty :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trasa to około 220 km, praktycznie w całości płaska i po sensownych asfaltach, nie licząc krótkich dojazdów. Znów cały dzień znikł nam nie wiadomo kiedy, a w dodatku nadal nie ma morza.. nie ma bunkrów.. ale też jest fajnie :)

Sobota 20.08.2011 – Nadal szukamy morza
krzysimirn
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 778
Rejestracja: 03.05.2010, 11:05
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Wyszków

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: krzysimirn »

A co tak temat umilkł?? Tomek kiedy kolejny "odcinek"??
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

Nie miałem czasu w ten weekend. Ale mam już coś niecoś przygotowane, pewnie jutro wrzucę. Co to za poganianie, hę ? ;)
Awatar użytkownika
wojtekk
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5506
Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: wojtekk »

Krzysiek chciałby wiedzieć co było dalej :)
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
Awatar użytkownika
zimny
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 2910
Rejestracja: 28.08.2010, 08:30
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Garwolin

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: zimny »

wojtekk pisze:Krzysiek chciałby wiedzieć co było dalej :)
Nie tylko Krzysiek... :smile: Świetne zdjęcia :thumbsup:
Trampkarz emeryt.
DL1000 AL8
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

Sobota 20.08.2011 – Nadal szukamy morza

Rano budzimy się nieco wcześniej (tak, znów jest piękna pogoda :) ) – aby zwiedzić Histrię przed archeologami, nie udało się aż tak wcześnie. To niewielka szkoda – i tak wchodzimy, gdzie chcemy.

Obrazek

Niby to tylko ruiny, ale robią cholerne wrażenie. 27 wieków historii przed nami lub pod nami, kiedy łazimy po murach. Laikowi trudno ocenić rzeczywista, historyczną wartość tych zabytków, ale przy nas grupa archeologów odkopywała grecką świątynie z 7 wieku przed naszą erą. Nie mówiąc o możliwości nazbierania sobie skorupek mających 2 tysiące lat, prosto z ziemi. Sam rozkład miasta, zachowane szczątki bramy czy też łaźni rzymskiej z posadzką – porządne wooow! Muzeum po tym wszystkim było tylko uzupełnieniem, ale pozwoliło zrozumieć więcej. Miasto wedle map zajmowało duży kawałek terenu, za murami była ta najważniejsza część, ale całość była kilka razy większa.

Ruiny łaźni wewnątrz miasta.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ci panowie odkopywali właśnie grecką świątynię.
Obrazek
Takie eksponaty leżały wszędzie na ziemi.
Obrazek
A to już wnętrze muzeum
Obrazek
Obrazek
Mury musiały być potężne w swoim czasie, bo nadal są idealnie spasowane i robią wrażenie bardzo solidnych.
Obrazek
Zachowana brama wejściowa z drogą wjazdową. Dwa tysiące lat.
Obrazek
Obrazek

Większa część miasta jest nadal nie odkopana!
Obrazek

Odkopane elementy są cześciowo restaurowane i zabezpieczane, tu ruiny bazyliki z 4 lub 5 wieku – chrześcijańskiej.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zdjęcie lotnicze z muzeum – obszar miasta wykraczał znacznie poza mury.
Obrazek

Po zwiedzaniu ruszamy dalej, w końcu gdzieś na pewno jest to Morze Czarne.. po krótkiej podróży docieramy w okolice Konstanty. Czas na śniadanie na stacji benzynowej. Rodzaj fast-foodu, kolejne losowanie potraw, dania są przyzwoite. Przy okazji widzimy Dacię z wideoradarem. Ciekawe jak gonią piratów drogowych, pewnie sztafetą :)

Obrazek

Po śniadaniu ruszamy do Konstancy. Niestety, nie jest tam fajnie. Gorąco, tłok, tłumy ludzi i aut, powoli przebijamy się przez miasto wedle nawigacji Krzyśka. Kilka razy się gubimy z powodu podzielenia grupy. Zbliżamy się w stronę morza, bloki jak na Ursynowie, a każdy parking pod blokiem zawalony, zaczyna się nam to rysować nieciekawie.
Ruszamy drogą wzdłuż brzegu morza w kiepskich humorach, część grupy wygląda, jakby chciała czmychnąć z powrotem w dziksze rejony. Szukamy chociaż znośnej miejscówki, jest około południa. Miasto zupełnie nie przypomina innych, jest bardzo głośne, żyje, widać bardzo drogie auta i apartamentowce (nieco mniej ekskluzywne, ale pewnie równie kosztowne).

W końcu trafiamy na jeden z kempingów, zapchany po brzegi. Krzyki, hałas, kupę ludzi, zero klimatu. Nie podoba nam się, mają wolny koszmarnie drogi domek na 2 noce. Nosy opadają nam coraz niżej – to ma być ten wypoczynek? W końcu pada decyzja – ruszamy dalej, gorzej nie będzie. Mija kolejna godzina, zamiast się opalać, my się kręcimy.
Na szczęście powoli kończy się gęsta miejska zabudowa, jest coraz mniej bloków i kolejne kempingi. Sprawdzamy kilka, reszta grupy czeka na parkingu. Trafiamy do sensownego miejsca – jest sporo ludzi, ale są i drzewa, i domki, bierzemy jeden z nich – mamy dwa pokoje 30 metrów od plaży i pewnie góra 100 od morza Warunki są OK! Yeah! :)

Na miejscu jest restauracja, sklepik, cena za domek 2-os na dwie doby to 240 leji, czyli jakieś 60-70 zł za osobo-dobę. Nieźle, patrząc na to co było wcześniej, ewidentnie Rumunia korzysta z tego kawałka wybrzeża jak tylko może. Reszta dnia to piwo/plaża/wino/odpoczynek/kąpiel.
Obrazek
Obrazek

Obrazek
Obrazek

Plaża jest zacna – wielka, stosunkowo czysta, usłana milionami muszelek. Są leżaki, pierwszego dnia udało nam się nawet uniknąć opłaty za nie – chyba było za późno. Wieje koszmarnie, w cieniu jest wręcz zimno, ale to dobrze – inaczej byśmy się ugotowali. Rozkładamy się pod parasolem i zaczynamy grę w „Pana oszukiwanego”, taki wyjazdowy hit karciany. Bardzo zacny koncept na spędzanie czasu w grupie.

Wieczorem większość wycieczki odmawia spania pod dachem – chyba jakieś skrzywienie już mają, czy jak? Zabierają koce, śpiwory i idą spać na plaży – na leżakach. My łapiemy się na jakąś plażową imprezę w barze, młodzieżowe zespoły śpiewają swoje kawałki, ludzie się bawią – jest nieźle. Potem zawijam się spać, a reszta składu zalicza „fragment” wesela, które dotarło do tego samego baru. Niezła odmiana po poranku niedaleko Bicaz...

Obrazek

Obrazek


Trasa – niewiele km, na pewno poniżej 100. Dojazd i przejazd przez miasto – nieciekawe. Zdecydowanie warto dojechać od północy wprost na obrzeża Mamaia.

Niedziela 21.08.2011 – Błogie lenistwo
...
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

Niedziela 21.08.2011 – Błogie lenistwo

Dziś najbardziej leniwy dzień wyprawy. Niektórzy na niego bardzo czekali, inni chyba woleliby go uniknąć.. :) Znaleźliśmy morze, jest po prostu pięknie. Na kempingu jest na tyle spokojnie, aby nie móc narzekać na tłumy, a na plaży miejsca starczy dla każdego. Odpoczywamy. Rozkład dnia nie różni się od poprzedniego :) Obudziła nas piękna pogoda. Ech, co, mam skłamać? Naprawdę – padało tylko raz przez dwa tygodnie!
Pobudka na plaży:
Obrazek

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=TZDk-B4yhSA[/youtube]
To, co widać na piasku, to są wszechobecne drobinki muszelek, nie śmieci.

Cały dzień mija na plaży, obiedzie, piwku, potem znów plaży, kolacji.. Krzyśka to najwyraźniej zmogło ;) Fajnie chrapał :)

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=bIBFOVub1PI[/youtube]


Niemotocyklowy dzień, zatem nie ma co opisywać :) Jedyna istotna różnica w stosunku do poprzedniego dnia to to, że wieczorem dołączam do ekipy nocującej na plaży. Szum fal nieźle usypia, poza tym jest nieco chłodno. Następnego dnia zobaczę wschód słońca... Warto było!

Kilometrów na dziś – zero! W ten sposób minął nam już tydzień pod rumuńskim niebem. Jakby nie pisać – pełen wrażeń. Jestem bardzo zaskoczony, że tak nam się wszystko udaje – z trasą, z ekipą i z pogodą. Następnego dnia – pora ruszać dalej. Powoli trzeba liczyć dni.

Poniedziałek 22.08.2011 – Wulkany błotne

Na plaży nad ranem odwiedza nas grupa młodzieży, którym akurat zebrało się na dyskusję. Chyba jakieś kolonie, ale najwyraźniej nie zauważyli, że plaża tym razem służy za sypialnie. Troszkę to irytujące, ale w końcu zwracamy im uwagę i znikają stopniowo. Chyba szukali wschodu słońca, tylko przyszli przynajmniej o godzinę za wcześnie.

Rano obserwujemy wschódu słońca, potem jeszcze krótkie dosypianie w pokoju i ekspresowe pakowanie. Mamy już wprawę :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pobudka!
Obrazek

Obrazek
Po dwóch dniach niektórzy z ulgą opuszczają plażę i wracają do stroju motocyklowego :)

Pora ruszać.. opuszczamy nasz gościnny kemping. Rada dla dojeżdżających nad morze – nie ma sensu wjeżdżać do Konstancy od strony lądu, chyba, że ktoś lubi mocne wrażenia komunikacyjne. Lepiej zajechać od południa do Mamaia – od strony Ovidio. Tam jest „boczny” wjazd do kempingów, i pierwsze napotkane to te najspokojniejsze. Do miasta można się wybrać bez bagaży – na pewno będzie łatwiej i mniej stresująco.

Kierunek – wulkany błotne. Przebijamy się powoli do autostrady, jedziemy nią kawałek – ale wiadomo, to nie dla Trampków. Płacimy po 5 lei haraczu, mijamy zabytkowy imponujący most na Dunaju – naprawdę robi wrażenie, i zjeżdżamy z trasy. Po dłuższej podróży ( po drodze było ciekawe, zabytkowe miasto z klimatem, niestety nazwa nieznana) docieramy do wulkanów błotnych. Teren powoli robi się coraz bardziej pofałdowany, górki rosną i robią się ładnie zielone, a droga coraz węższa i coraz bardziej zakręcająca. Docieramy do wejścia do wulkanów, niestety są bilety. Znaczy się, atrakcja :) Przebieramy się szybko i wchodzimy. Jest potwornie gorąco, a słońce pali. Wulkany to kraina jak z Księżyca. Dosłownie!

Obrazek
Obrazek
Obrazek

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=PuuX5PjKL0g[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=rZKbrteFfEc[/youtube]
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek


Można fotografować do woli, a i tak nie sposób to miejsce pokazać, jest niesamowicie. Do tego dochodzi lekko nieprzyjemne odkrycie – w miejscach, gdzie sączy się błoto, ziemia bez większego oporu ugina się. Świadomość, że chodzimy po zaschniętej skorupie z błota nad .. no właśnie, nie wiadomo czym, jest niezbyt uspokajająca. Po zakończeniu foto-sesji ruszamy dalej, kierunek Braszów. Cały dzień jazdy.

Docieramy w kolejne góry, jest tama, jest zalew, dość długi, a na jego końcu zjeżdżamy na boczną drogę, potem w kolejną – w poszukiwaniu noclegu. Próby nocowania nad zalewem nie powiodły się, ale mamy równie fajne miejsce. Pierwszy nocleg wyszukany w porę. Jest jasno, mamy czas pomarudzić, poszukać miejsca, a nawet objechać okolicę, a potem na spokojnie rozbić namioty. Mnie nawet pogoniły psy. Na szczęście jechałem sam i bez bagaży, bo bestie były zajadłe.


Obrazek

Jest bardzo przyjemne, chociaż miejsce jest nieco zaśmiecone. Widać, że łatwość dojazdu dla kamperów nie pomogła w zachowaniu czystości. Początkowo chcemy sforsować rzekę. Jednak rzeka jest na tyle głęboka (pewnie do metra głębokości), że w połączeniu z z dnem z wielkimi kamieniami pokrytymi śliskimi glonami, szybko przechodzi nam ochota na takie wyczyny. Jutro czeka nas Braszów, zamki i Transfogaraska. Napięty plan! Po ognisku i wspólnej kolacji idziemy spać. Jeden z nielicznych naszych oclegów, gdzie zatrzymaliśmy się przed nocą i można było na spokojnie odpoczywać.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Obrazek

Trasa – około 350 kilometrów. Cały dzień mija w siodle, ale ze względu na małą ilość postojów nie ma zbyt wiele zdjęć. Trasa prezentowała pełen przekrój ukształtowania terenu, od płaskich terenów nad morzem, przez Dunaj, po górki i większe góry. Jeszcze nie wiemy, że to był nasz ostatni grupowy nocleg w Rumunii.


Wtorek 23.08.2011 – Braszów i trasa Transfogaraska oraz konie kempingowe.
...
Awatar użytkownika
Dariusz1973
naciągacz linek
naciągacz linek
Posty: 65
Rejestracja: 24.02.2012, 13:06
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Skawina

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: Dariusz1973 »

Naprawde niezły opis prawie przewodnik dzieki na pewno sie przyda
krzysimirn
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 778
Rejestracja: 03.05.2010, 11:05
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Wyszków

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: krzysimirn »

tylko że to nie koniec a Tomek jakoś nie ma weny chyba żeby pisać dalej.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

Został mi jeden dzień , w zasadzie to półtora, tylko obfite w fotki oraz zdarzenia... wiem, leń jestem, poprawię się :)

Niedługo pojawi się końcówka relacji. A ktoś inny może się zastanowić nad opisaniem ostatnich dni, już po naszym wyjeździe :thumbsup:
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: RUMUNIA 2011 - 5x Transalp i 1X FREEWIND

Post autor: tomekpe »

Wtorek 23.08.2011 – Braszów i trasa Transfogaraska oraz konie kempingowe.


Obrazek


Rano budzi nas tradycyjnie piękna pogoda.. naprawdę! :) Pakujemy się szybko i ruszamy do Braszowa. Jesteśmy tam dość wcześnie, po drodze mijamy bez zwiedzania dwa kościoły warowne – nieco szkoda, ale nie mieliśmy ich w planach, a dzień krótki. Szukamy zabytkowego centrum, które wcale nie jest w obecnym centrum miasta. Po krótkim błądzeniu wbijamy adres z przewodnika i zabytki odnajdują się gdzieś na opłotkach. Miasto jest dość zamożne i bardzo duże. Parkujemy na parkingu, przebieramy się po raz kolejny i pora na dłuższy spacer. Braszów ma napis na wzgórzu jak w Hollywod, zresztą wzgórze jest naprawdę duże. Poza tym atmosferą przypomina Kraków.
Obrazek
Obrazek
Zwiedzanie rozpoczynamy od Czarnej Katedry – głównego miejscowego zabytku.
Obrazek

Obrazek
Wnętrze katedry nie jest aż tak imponujące, jak jej wygląd na zewnątrz.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Miasto ma fajny, spokojny klimat autentycznie zabytkowej zabudowy.
Obrazek


[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=jpPBmoQNP5Y[/youtube]

Później odwiedzamy Pana z Paluchem – miejscowego uczonego. Nazwisko nieistotne, prawda? :)
Spacer po centrum, po rynku, odwiedziny w monastyrze ukrytym wśród kamieniczek – miasto ma swój klimat i świetne zabytki. Do tego na wzgórzach naokoło są wieże obronne, podobno pozostałość z czasów, kiedy mieszczanie nie mogli budować murów obronnych. Mury powstały później, i wzdłuż nich urządzamy sobie spacer.
Obrazek
Obrazek
Mury obronne są świetnie zachowane i dodają klimatu.

Nie sposób uniknąć małej wizyty w KFC – po tygodniu głównie na paprykowej kiełbasie? :)

Pełni wrażeń wracamy do maszyn i ruszamy szukać zamków. Na początek gubimy się w mieście. Ta droga, którą mamy w nawigacji, czyli ciekawsza, jest albo zamknięta, albo remontowana, nie umiemy jej znaleźć – dzielnica przemysłowa wygrywa z nami. Zawracamy, błądzimy kilkukrotnie, zaliczamy dodatkowe zwiedzanie zabytkowej zabudowy na obrzeżach miasta. Konfiguracja terenu jest niewiarygodna, nie wszystkie zabudowania zmieściły się na płaskiej części terenu. Na wylocie zaliczam wyprzedzanie ciężarówki na zakazie na wprost radiowozu.. ale panów na szczęście to nie zainteresowało.
W końcu docieramy do Rasnowa. Zamek jest położony wysoko nad miasteczkiem.

Obrazek

Wjeżdżamy kolejką z grającym i śpiewającym panem Cyganem :) Podejście w tym upale nie kusi i wybieramy odrobinę luksusu.

Obrazek

Pan Cygan w tle :)
Niestety nie udało się uchwycić jego niesamowitego uśmiechu, robił wrażenie i świetnie śpiewał. Chciał bardzo abyśmy byli z Włoch, Polska nieco go rozczarowała, a dlaczego to okazało się dopiero w trakcie jazdy – biedny człowiek znał włoskie przeboje i chciał zaszpanować :)

Obrazek

Jest pięknie położony.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Wnętrze zamku.

Zamek został wybudowany przez Krzyżaków, a następnie odkupiony przez mieszczan i chłopów. Taki „zrzutkowy” zamek, nie będący w posiadaniu żadnego arystokraty, a służący wszystkim w razie napadów. Ciekawostka, specyficzna dla tego regionu, tak samo jak kościoły warowne – pełniły tę samą rolę, obrony dla całej miejscowości w razie napadów. Zamek w środku przypomina miasteczko – ma sklepy, zabudowę itp. Ciekawostką jest studnia, w której można odbyć podróż na jej dno – za odpowiednią opłatą można zjechać 150 metrów w dół. Studnia jest niewiarygodnie głęboka. Jedyny raz, kiedy zdobyto zamek, to było właśnie wtedy, gdy zabrakło wody.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Studnia sięga mniej więcej do poziomu miasteczka lub nawet głębiej!

Obrazek

Na parkingu spotykamy starsze małżeństwo, Niemców, na motocyklach. Też zwiedzają okolicę, ale na wzmiankę o spaniu na dziko robią bardzo zdziwione miny. Cóż, nie znają się.. Po odpoczynku ruszamy dalej – do zamku Bran. Jest fajny krajobraz – duża płaszczyzna, na której leży Braszów, oraz otaczające ją zewsząd góry. Góry nie pojawiają się stopniowo – rosną w niebo praktycznie od razu, do poziomu ponad 2000 metrów.

Dojeżdżając do Bran czujemy się jak w ulu. Najbardziej turystyczne miejsce w Rumunii. Nawet wybrzeże wysiada, tu jest większa koncentracja „stonki” na metr kwadratowy. Znajdujemy płatny (jakże inaczej) parking, ruszamy do zamku. Po drodze zostawiamy za szybą zaparkowanego BMW z Hiszpanii naklejkę TCP – a co :) Następnego dnia BMW mija nas na trasie z naszą naklejką na kufrze – miło! Bilety do zamku – 20 lei, kolejny rekord. Pod zamkiem – uliczka kramów, pełna wszelkiego barachła, głównie Drakuli we wszystkich postaciach – który przecież nigdy tu nie był....
Sam zamek jest bardzo fajny – mały, kameralny, z tysiącem komnat (też malutkich) a nawet tajnym przejściem. Gdyby nie zmasowany atak turystów-terrorystów byłoby to niezłe miejsce. A tak – zwiedzamy i uciekamy.

Obrazek

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Tajne przejście! Teraz jest mniej tajne bo wie o nim kolejny milion turystów, ale kiedyś to musiało być coś :) Nie wspominając o tym, że i oficjalne korytarze w tym zamku są niewiele szersze. To musiało być takie „m-3 w bloku” w porównaniu do prawdziwych rezydencji :)

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ten Pan, co nas miał straszyć w Rumunii, a za karę jest na chińskich kubkach. Być ikoną popkultury to chyba gorsze od nabicia na pal.

Obrazek
Obrazek
A tę panią podejrzewaliśmy o to, że straszy w zamku naprawdę. To fotografia kogoś z rodziny królewskiej z okresu międzywojnia – wtedy mieszkali tam ostatni członkowie rumuńskiej rodziny królewskiej.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=wuim5zMFJyc[/youtube]

Ruszamy dalej, śpieszy nam się – następnego dnia dwie maszyny mają odłączyć się od grupy, a jeszcze chcemy zwiedzić trasę Transfogaraską. Ruszamy do miejscowości Curtea de Arges, która jest początkiem trasy. Nadkładamy nieco kilometrów, aby potem zjechać z Fogaraszy w odpowiednim kierunku – to znaczy na północ. Dojeżdżamy do miasteczka po drodze, gdzie część ekipy buntuje się na szybkie tempo i zapowiada posiłek. Ponieważ nie widać sensownego baru, za to dużo miejscowych, agresywnie żebrzących dzieciaków – my w 3 maszyny ruszamy dalej, umawiamy się na trasie. Jak się okazało, to było niejawne pożegnanie, nie udało nam się już spotkać. Na trasie są potworne dziury – taki asfaltowy off. Betonowe płyty z gigantycznymi dziurami to wyzwanie nawet dla Trampka. Pomaga nie tyle zawieszenie, co możliwość omijania wyrw.
Obrazek
Tradycyjna fotka z trasy – postój pod sklepem.
Dojeżdżamy do Curtea de Arges, tankujemy, nabywam kolejny spray do łańcucha (kupujcie olejarki na wyjazd, bo smarowanie codziennie mija się z celem – mój łańcuch zmarł po tej wyprawie). Ruszamy – Transfogaraska przed nami, a plan, aby dojechać jak najdalej. Jest około 18stej, może 19stej, więc możemy zrobić jeszcze kilkadziesiąt km. Wspinamy się w górę, początkowo jest łatwo i miło. Docieramy do podnóża zamku Drakuli – tego prawdziwego.
Wybacznie marną jakość – zaczynaliśmy się śpieszyć z poszukiwaniem noclegu.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=FrfkDCF42wI[/youtube]
Nie zatrzymujemy się, jest cholernie wysoko. Droga zaczyna iść ostro w górę.
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=n_vRteN-5jU[/youtube]
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=Qnjhpi2VuR8[/youtube]
Zamek Poienari w wykonaniu drugiego składu (który nas gonił).
Obrazek
Obrazek

Docieramy do tamy. Jest potężna, trudno ją nawet opisać. Podejście do jej krawędzi łączy się z autentycznym lękiem przestrzeni.

Obrazek
Element na końcu tamy ma pięć pięter wysokości. Zdjęcia z trudem oddają skalę!

Obrazek
Obrazek
Te śmieci w wodzie to m.in. pnie drzew.
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=rN13D78uZzM[/youtube]

A to droga do sąsiedniej wsi.
Obrazek

Ruszamy dalej, powoli robi się późno, szukamy noclegu. Droga jest potwornie dziurawa, auta jadą 20 kmh szukając przejazdu między dziurami, a my mkniemy naprzód, coraz mniej radośni. Niestety jedyne miejsca na spanie są przy samej szosie, beznadzieja. Z jednej strony woda, z drugiej zbocze. Jest coraz ciemniej, a zbiornik jak się okazuje ma kilkadziesiąt kilometrów długości. Po drodze mamy tylko dwie boczne drogi, obie niezbyt obiecujące. Pod koniec zbiornika widzimy po jego drugiej stronie jakieś ośrodki czy hotele – pada decyzja, spróbujemy tam. Jak się rano okazało – nie do końca trafiona. Za zbiornikiem skręcamy w lewo, kończy się asfalt. Droga prowadzi po ciemku przez las, nie wiadomo do końca, dokąd. Jedziemy ładne parę kilometrów – po jednej stronie mamy przepaść prowadzącą do wody, po prawej zbocze. W kilku miejscach droga ma spore osuwiska – metr od motocykla widać tylko wielką dziurę i wodę kilkadziesiąt metrów niżej!

Dojeżdżamy do zabudowań – to jest elektrownia, niestety nie ma gdzie spać, powoli mamy dość – od dawna jest całkiem ciemno, a my brniemy tą boczną drogą już dobre 20 minut. Potem trafiamy na fajną polanę, gdzie obozuje kilka aut, ale jedno z nich ma prawdziwą rumuńską dyskotekę. Tak się nie da spać! Krzysiek rusza dalej, my czekamy – nadal nie znaleźliśmy tych ośrodków, które widzieliśmy z trasy. Wraca po 15 minutach, jest „prawdziwy” kemping. Dojeżdżamy na miejsce, rozbijamy obóz nad brzegiem jeziora i wreszcie można odpocząć. To był bardzo długi dzień!

Jeszcze wieczorna toaleta w … czymś, czego nie godzi się nazwać prysznicem. Przypominało bardziej sowieckie więzienie. Duża sala z zardzewiałymi prysznicami, bez żadnych przegród, oczywiście bez ciepłej wody – potworność, ale to i tak było lepsze niż toalety obok. Zdecydowanie fajniej było w lesie, ale przez ten tydzień przywykliśmy do różnych warunków :)
Idziemy spać, a rano budzą nas dziwne odgłosy i zimno...
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ohydny prysznic.

Obrazek
Trasa około 200 kilometrów, bardzo dużo zwiedzania, do tego upał i dziury – dość męczący dzień, nie dałoby się zrobić więcej km.


Środa 24.08.2011 – Pożegnanie z Rumunią
...
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Google [Bot] i 1 gość