Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomity
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomity
Zacznę lepiej pisać teraz bo jak Henry wróci to tu nikt nawet okiem nie rzuci
Giro d'Italia - drugi wielki wyścig kolarski po Tour de France, zaliczany do UCI World Tour. Oczywiście moja wyprawa nie odbywała się na rowerze, bo nie opisywałbym jej na tym forum ale wspólne elementy z nazwą były przynajmniej dwa:
I - motocykle są zawsze bardzo blisko na wyścigach kolarskich (często wolniejsze na zjazdach - Matuzo coś może na ten temat powiedzieć )
II - moje etapy przebiegały przez dużą ilość przełęczy, przez które przebiegał Giro w ostatnich latach
Oczywiście nie miałem w mojej głowie pomysłu na taki tytuł przed wyjazdem (no może wiedziałem, że na górę Zoncolan prowadzi morderczy etap tego klasyka ale o tym później) ale w trakcie trasy, kiedy na asfalcie widoczne były nieodzowne napisy na asfalcie, a w schroniskach wisiały historyczne zdjęcia - tytuł na relację zrodził się sam.
Dodam tylko, że nie wypalił mi wyjazd z bruderami Trojanami, tak więc został mi tylko tydzień wolnego, a ponieważ na forum nie było nic innego jak o Rumuni w tym roku, to uznałem, że nudno będzie czytać relację z tych samych miejsc . Postanowiłem śledzić pogodę w Dolomitach i Alpach i robiąc dwa podejścia nadszedł czas na wyjazd. Ponieważ w weekend lało, postanowiłem wyruszyć w poniedziałek - następny był ustawowo wolny, wiec i tak się złożył cały tydzień.
Tak więc zaczynamy, jak to na Służewcu - bomba poszła w górę.
Etap I -Na początek czasówka
Start: 8.08.2011 h05:00 Kraków
Meta: 8.08.2011 h20:00 Sölden (Austria)
Według jeszcze działającego licznika w tym dniu zrobiłem 1037 km – trochę się to nie ma do GPS ale to może odznaki padającego ślimaka.
Co tu opisywać, moto spakowane,
wstałem rankiem, prysznic, zęby i w drogę. Na szczęście prysznic z rana miałem tylko w domu, bo do granicy czeskiej było sucho ale czarne wisiało w powietrzu i czyhało. I wygrało ze mną zaraz za Ostrawą, przez 20 km popadało ale postanowiłem się nie ubierać – dało radę. Dojeżdżając do Brana dorwała mnie druga pompa, tym razem już dłuższa ale zjechałem do wieś maca na śniadanie i na szczęście przestało. Tylko poczułem, że lewy but coś przepuszcza (wytrzymał dwa sezony – franca jedna), więc postanowiłem przy następnej kąpieli drogowej założyć kompletny ochraniacz przeciwdeszczowy wraz z butami. Do granicy z Austrią wytrzymało, za Poysdorfem tankowanie, bo w Czechach drożej niż Austrii i w drogę. Radości z suchego było tyle. 15 km od tankowania musiałem się zatrzymać i przyodziać gumowanego kondoma, którego zdjąłem dopiero na miejscu. Efekt taki, że cała Austria, aż do Innsbrucka była w totalnym deszczu, w Innsbrucku jeszcze wypadek i 6 km korka (a tu „wieśniaki” nie za bardzo chcieli zjeżdżać), przez który jakoś się przecisnąłem, tankowanie i dojazd do pierwotnego Hüben. Zobaczyłem kamping i wpadłem na pomysł, że po tysiącu km w deszczu z przemoczonym butem to lepiej spać w łóżeczku. W związku z tym dojechałem do Sölden i za trzecim razem byłem już w pokoiku z łazienką i śniadaniem za 25 eurasków. Dopiero na drugi dzień zobaczyłem w jakim sąsiedztwie miałem spanko, niestety rano już było za późno na odwiedziny ale co to było to już w drugim dniu. Na koniec prawie spaliłem suszarkę, która była na wyposażeniu ale but był suchy.
Cały dzień był jak poniżej
Etap II – Etap przyjaźni Austro-Szajcarsko-Włoskiej
Start: 9.08.2011 h09:45 Sölden (Austria)
Meta: 9.08.2011 h19:15 Livignio (Włochy)
Po deszczowym etapie licznik odmówił posłuszeństwa, tak więc posługiwałem się już tylko komputerem pokładowym nawigacji – według niego w tym dniu było 340 km.
Rano zjadłem śniadanko, wskoczyłem w suche szybkobiegi i byłem gotowy do drogi. Schodzę na dół, zapinam centralny kufer, patrzę, a tu po drugiej stronie piękny tyrolski dom uciech. Cóż - jak pisałem wcześniej, za późno by o tym myśleć i za wcześnie by wejść bo oczywiście pozamykane na cztery spusty (tu oczywiście tylko moja wyobraźnia teraz działa bo w życiu byłem 2 x w takim miejscu i to na kawalerskich, zawsze wtedy miałem nadzieję, że nie będę musiał chodzić do takich miejsc i wyglądać jak ci 50 letni napaleni samce )
Dom uciech w tle:
No i co czas uderzyć w prawdziwe góry. Po kilku kilometrach jeszcze postanowiłem sprawdzić oliwę w silniku, w końcu ponad 1000 stuknął wczoraj. Olej bez strat i to był ostatni raz kiedy sprawdziłem poziom. Przy okazji fotka w jeszcze w zieleni na 1600 m.n.p. m, a dalej już Timmelsjoch lub jak kto woli Passo Rombo (2509 m.n.p.m.).
Kilka minut dalej i pierwszy "bilecik do kontroli".
W zamian przynajmniej naklejka - pierwsza w podróży.
Dalej już stromy podjazd i piękne widoki.
Pierwsza przełęcz i ciao Italia.
Teraz już zjazd z Timmelsjoch. Przy okazji „Giro”- przez Passo Rombo szedł etap w 1988 roku.
A te kreski to właśnie zjazd z Passo Rombo
Giro d'Italia - drugi wielki wyścig kolarski po Tour de France, zaliczany do UCI World Tour. Oczywiście moja wyprawa nie odbywała się na rowerze, bo nie opisywałbym jej na tym forum ale wspólne elementy z nazwą były przynajmniej dwa:
I - motocykle są zawsze bardzo blisko na wyścigach kolarskich (często wolniejsze na zjazdach - Matuzo coś może na ten temat powiedzieć )
II - moje etapy przebiegały przez dużą ilość przełęczy, przez które przebiegał Giro w ostatnich latach
Oczywiście nie miałem w mojej głowie pomysłu na taki tytuł przed wyjazdem (no może wiedziałem, że na górę Zoncolan prowadzi morderczy etap tego klasyka ale o tym później) ale w trakcie trasy, kiedy na asfalcie widoczne były nieodzowne napisy na asfalcie, a w schroniskach wisiały historyczne zdjęcia - tytuł na relację zrodził się sam.
Dodam tylko, że nie wypalił mi wyjazd z bruderami Trojanami, tak więc został mi tylko tydzień wolnego, a ponieważ na forum nie było nic innego jak o Rumuni w tym roku, to uznałem, że nudno będzie czytać relację z tych samych miejsc . Postanowiłem śledzić pogodę w Dolomitach i Alpach i robiąc dwa podejścia nadszedł czas na wyjazd. Ponieważ w weekend lało, postanowiłem wyruszyć w poniedziałek - następny był ustawowo wolny, wiec i tak się złożył cały tydzień.
Tak więc zaczynamy, jak to na Służewcu - bomba poszła w górę.
Etap I -Na początek czasówka
Start: 8.08.2011 h05:00 Kraków
Meta: 8.08.2011 h20:00 Sölden (Austria)
Według jeszcze działającego licznika w tym dniu zrobiłem 1037 km – trochę się to nie ma do GPS ale to może odznaki padającego ślimaka.
Co tu opisywać, moto spakowane,
wstałem rankiem, prysznic, zęby i w drogę. Na szczęście prysznic z rana miałem tylko w domu, bo do granicy czeskiej było sucho ale czarne wisiało w powietrzu i czyhało. I wygrało ze mną zaraz za Ostrawą, przez 20 km popadało ale postanowiłem się nie ubierać – dało radę. Dojeżdżając do Brana dorwała mnie druga pompa, tym razem już dłuższa ale zjechałem do wieś maca na śniadanie i na szczęście przestało. Tylko poczułem, że lewy but coś przepuszcza (wytrzymał dwa sezony – franca jedna), więc postanowiłem przy następnej kąpieli drogowej założyć kompletny ochraniacz przeciwdeszczowy wraz z butami. Do granicy z Austrią wytrzymało, za Poysdorfem tankowanie, bo w Czechach drożej niż Austrii i w drogę. Radości z suchego było tyle. 15 km od tankowania musiałem się zatrzymać i przyodziać gumowanego kondoma, którego zdjąłem dopiero na miejscu. Efekt taki, że cała Austria, aż do Innsbrucka była w totalnym deszczu, w Innsbrucku jeszcze wypadek i 6 km korka (a tu „wieśniaki” nie za bardzo chcieli zjeżdżać), przez który jakoś się przecisnąłem, tankowanie i dojazd do pierwotnego Hüben. Zobaczyłem kamping i wpadłem na pomysł, że po tysiącu km w deszczu z przemoczonym butem to lepiej spać w łóżeczku. W związku z tym dojechałem do Sölden i za trzecim razem byłem już w pokoiku z łazienką i śniadaniem za 25 eurasków. Dopiero na drugi dzień zobaczyłem w jakim sąsiedztwie miałem spanko, niestety rano już było za późno na odwiedziny ale co to było to już w drugim dniu. Na koniec prawie spaliłem suszarkę, która była na wyposażeniu ale but był suchy.
Cały dzień był jak poniżej
Etap II – Etap przyjaźni Austro-Szajcarsko-Włoskiej
Start: 9.08.2011 h09:45 Sölden (Austria)
Meta: 9.08.2011 h19:15 Livignio (Włochy)
Po deszczowym etapie licznik odmówił posłuszeństwa, tak więc posługiwałem się już tylko komputerem pokładowym nawigacji – według niego w tym dniu było 340 km.
Rano zjadłem śniadanko, wskoczyłem w suche szybkobiegi i byłem gotowy do drogi. Schodzę na dół, zapinam centralny kufer, patrzę, a tu po drugiej stronie piękny tyrolski dom uciech. Cóż - jak pisałem wcześniej, za późno by o tym myśleć i za wcześnie by wejść bo oczywiście pozamykane na cztery spusty (tu oczywiście tylko moja wyobraźnia teraz działa bo w życiu byłem 2 x w takim miejscu i to na kawalerskich, zawsze wtedy miałem nadzieję, że nie będę musiał chodzić do takich miejsc i wyglądać jak ci 50 letni napaleni samce )
Dom uciech w tle:
No i co czas uderzyć w prawdziwe góry. Po kilku kilometrach jeszcze postanowiłem sprawdzić oliwę w silniku, w końcu ponad 1000 stuknął wczoraj. Olej bez strat i to był ostatni raz kiedy sprawdziłem poziom. Przy okazji fotka w jeszcze w zieleni na 1600 m.n.p. m, a dalej już Timmelsjoch lub jak kto woli Passo Rombo (2509 m.n.p.m.).
Kilka minut dalej i pierwszy "bilecik do kontroli".
W zamian przynajmniej naklejka - pierwsza w podróży.
Dalej już stromy podjazd i piękne widoki.
Pierwsza przełęcz i ciao Italia.
Teraz już zjazd z Timmelsjoch. Przy okazji „Giro”- przez Passo Rombo szedł etap w 1988 roku.
A te kreski to właśnie zjazd z Passo Rombo
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Dalsza część dnia to podjazd na Passo Giovo inaczej Jaufenpass (2094 m.n.p.m). Na dole San Leonardo In Passiria.
Zakręty wiją się jak pappardelle na talerzu, w sosie śmietanowym.
Czasami zjechałem na bok, a tam szuterek ładniutki, widoczki zresztą również.
No i następna przełęcz, pogoda coraz lepsza, w schronisku latte macchiato i apfelstrudel – delizioso.
Do zakrętów podchodziłem jeszcze z dystansem, coś mnie kufry jeszcze trzymały.
Co dalej? Oczywiście następna przełęcz. Tym razem Penserjoh po niemiecku, a po włosku Passo Pennes (2211 m.n.p.m). Świetny podjazd, dużo drogi w lesie i co najważniejsze – mało moto i samochodów. Chyba mało popularna.
Na przełęczy nie zabrakło oczywiście rozmowy na szczycie , a następnie zjazd w dół w kierunku Bolzano, przpieknymi dolinami Vall di Pennes oraz Valle Sarentina.
Po drodze w dolinach było kilka zamków oraz oryginalnych tuneli, które często skręcały kilka razy na swojej długości.
Żeby nie wjeżdżać do centrum Bolzano zaplanowałem je ominąć bocznymi drogami. Wybór padł na drogę przez miejscowość San Genesio. Początek drogi zaskoczył mnie dziwnym wiaduktem, okazało się, że po przejechaniu pod tym wiaduktem droga skręciła w lewo i wjechała w tunel. Niby nic ale ten tunel cały czas zakręcał, aż wjechał na wiadukt, pod którym przed 300 metrami jechałem. Po drodze było jeszcze kilka takich tuneli – można się zakręcić.
Zakręty wiją się jak pappardelle na talerzu, w sosie śmietanowym.
Czasami zjechałem na bok, a tam szuterek ładniutki, widoczki zresztą również.
No i następna przełęcz, pogoda coraz lepsza, w schronisku latte macchiato i apfelstrudel – delizioso.
Do zakrętów podchodziłem jeszcze z dystansem, coś mnie kufry jeszcze trzymały.
Co dalej? Oczywiście następna przełęcz. Tym razem Penserjoh po niemiecku, a po włosku Passo Pennes (2211 m.n.p.m). Świetny podjazd, dużo drogi w lesie i co najważniejsze – mało moto i samochodów. Chyba mało popularna.
Na przełęczy nie zabrakło oczywiście rozmowy na szczycie , a następnie zjazd w dół w kierunku Bolzano, przpieknymi dolinami Vall di Pennes oraz Valle Sarentina.
Po drodze w dolinach było kilka zamków oraz oryginalnych tuneli, które często skręcały kilka razy na swojej długości.
Żeby nie wjeżdżać do centrum Bolzano zaplanowałem je ominąć bocznymi drogami. Wybór padł na drogę przez miejscowość San Genesio. Początek drogi zaskoczył mnie dziwnym wiaduktem, okazało się, że po przejechaniu pod tym wiaduktem droga skręciła w lewo i wjechała w tunel. Niby nic ale ten tunel cały czas zakręcał, aż wjechał na wiadukt, pod którym przed 300 metrami jechałem. Po drodze było jeszcze kilka takich tuneli – można się zakręcić.
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Na górze panorama Bolzano,
a nad nim wyłaniające się Dolomity – to jutro, dzisiaj jeszcze trzy passy powyżej 2000 m.n.p.m.
Po drodze do Merano miałem jeszcze kilka zapowiedzi następnych dni w postaci panoramy Dolomitów.
Zjazd do Merano bardzo spokojny ale zarazem ciekawy. W Merano chciałem zrobić sobie postój, tym bardziej że miasto ładne, zwłaszcza centrum. Niestety jak już zjechałem z górek to w Merano było tak gorąco i przytkały mnie trochę korki (ciężko na wąskich uliczkach z kuframi jednak się przebijać), że postanowiłem jak najszybciej z niego wyjechać i udać się w kierunku „przereklamowanego Stelvio”.
„Przereklamowane” – tak mówią wszyscy, którzy już byli tam i byli jeszcze gdzie indziej. Spotkałem się też z opiniami, że lepszy jest podjazd od Bormio, bo mniej serpentyn, większa zabawa itp., niż podjazd od Pratto allo Stelvio. Ja wybrałem właśnie podjazd od Pratto i nie żałuję. Uważam, że warto zmierzyć się z 46 nawrotami, które w większości pokonuje się na jedynce, później na chwilę dwójka i znowu redukcja. To jest właśnie wyzwanie, można się zmęczyć.
Ok., udało mi się zmęczyć Merano (gorąco jak cholera i jeszcze spaliny)i wpadłem na dolot na Stelvio. Ostatnie tankowanie i rozpoczęła się walka. Jeszcze nie wiedziałem, że może to tak wyglądać.
Pierwszy atak i pierwsze widoki, wysokość już lodowcowa.
Nawroty na Stelvio są ciasne i strome, stąd te wyjazdy na 1 i 2. Aha dwaj kolarze (tata i synek – ten na zdjęciu) ubrali się nawet odpowiednio, mówię nawet bo zapomnieli o rękawiczkach z długimi palcami. Zatrzymali się koło mnie i myślałem, że im palce odmroziło – tak chuchali i wyli z bólu. Przyszło mi nawet na chwile na myśl żeby sobie zagrzali łapy na manetkach ale już miałem włączoną jedynkę (świnia ze mnie) . Wspomnę tylko, że właśnie przyszło 15 minutowe załamanie pogody i zaczął padać śnieg. Super – najwyższa przełęcz i to akurat musi być w śniegu, znaczy z widoków . Aha, na jednym z takich nawrotów, jakiś bałwan (pewnie w pożyczonym kamperze) tak ciasno zabrał się za robotę, że się zawiesił i zablokował drogę (na szczęście byłem na moto), możecie sobie wyobrazić jak ciasno i stromo jest.
A czekało mnie jeszcze do góry to.
No i wreszcie po mękach , Passo dello Stelvio (2758 m.n. p.m.) Dla przypomnienia tematu – Giro szło tędy już 9 razy, pierwszy raz 1953 roku i triumfował wtedy legendarny Fausto Coppi. Jak widać śnieg jeszcze dawał ale jak to mówią szybko przyszło szybko poszło, po 15 minutach wyszło słonko i mogłem się delektować widokami w najwyższym punkcie mojej pętli.
Jeszcze tylko zakup pamiątkowej naklejki, kilka panoram z jednej i drugiej strony i zjazd, nie daleko na Umbril Pass.
a nad nim wyłaniające się Dolomity – to jutro, dzisiaj jeszcze trzy passy powyżej 2000 m.n.p.m.
Po drodze do Merano miałem jeszcze kilka zapowiedzi następnych dni w postaci panoramy Dolomitów.
Zjazd do Merano bardzo spokojny ale zarazem ciekawy. W Merano chciałem zrobić sobie postój, tym bardziej że miasto ładne, zwłaszcza centrum. Niestety jak już zjechałem z górek to w Merano było tak gorąco i przytkały mnie trochę korki (ciężko na wąskich uliczkach z kuframi jednak się przebijać), że postanowiłem jak najszybciej z niego wyjechać i udać się w kierunku „przereklamowanego Stelvio”.
„Przereklamowane” – tak mówią wszyscy, którzy już byli tam i byli jeszcze gdzie indziej. Spotkałem się też z opiniami, że lepszy jest podjazd od Bormio, bo mniej serpentyn, większa zabawa itp., niż podjazd od Pratto allo Stelvio. Ja wybrałem właśnie podjazd od Pratto i nie żałuję. Uważam, że warto zmierzyć się z 46 nawrotami, które w większości pokonuje się na jedynce, później na chwilę dwójka i znowu redukcja. To jest właśnie wyzwanie, można się zmęczyć.
Ok., udało mi się zmęczyć Merano (gorąco jak cholera i jeszcze spaliny)i wpadłem na dolot na Stelvio. Ostatnie tankowanie i rozpoczęła się walka. Jeszcze nie wiedziałem, że może to tak wyglądać.
Pierwszy atak i pierwsze widoki, wysokość już lodowcowa.
Nawroty na Stelvio są ciasne i strome, stąd te wyjazdy na 1 i 2. Aha dwaj kolarze (tata i synek – ten na zdjęciu) ubrali się nawet odpowiednio, mówię nawet bo zapomnieli o rękawiczkach z długimi palcami. Zatrzymali się koło mnie i myślałem, że im palce odmroziło – tak chuchali i wyli z bólu. Przyszło mi nawet na chwile na myśl żeby sobie zagrzali łapy na manetkach ale już miałem włączoną jedynkę (świnia ze mnie) . Wspomnę tylko, że właśnie przyszło 15 minutowe załamanie pogody i zaczął padać śnieg. Super – najwyższa przełęcz i to akurat musi być w śniegu, znaczy z widoków . Aha, na jednym z takich nawrotów, jakiś bałwan (pewnie w pożyczonym kamperze) tak ciasno zabrał się za robotę, że się zawiesił i zablokował drogę (na szczęście byłem na moto), możecie sobie wyobrazić jak ciasno i stromo jest.
A czekało mnie jeszcze do góry to.
No i wreszcie po mękach , Passo dello Stelvio (2758 m.n. p.m.) Dla przypomnienia tematu – Giro szło tędy już 9 razy, pierwszy raz 1953 roku i triumfował wtedy legendarny Fausto Coppi. Jak widać śnieg jeszcze dawał ale jak to mówią szybko przyszło szybko poszło, po 15 minutach wyszło słonko i mogłem się delektować widokami w najwyższym punkcie mojej pętli.
Jeszcze tylko zakup pamiątkowej naklejki, kilka panoram z jednej i drugiej strony i zjazd, nie daleko na Umbril Pass.
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Tak jak pisałem, 200 metrów niżej i tylko może km jazdy, Umbrailpass 2205 m.n.p.m. – wszystko pozamykane, było już przed 18.00
W oddali zostawione Stelvio, teraz już chwilowy wjazd do Szwajcarii.
Z górki na pazurki do przepisowych szwajcarów – trzeba będzie licznika prędkościomierza pilnować. zapomniałem że nie działa, a w gps malutki wyświetlacz .
Było wysoko
Na koniec Umbrail pozostał kawałek szutrowego odcinka, na którym postanowiłem wykorzystać moją rękę jako statyw, a aparat jako kamerę – efekt mizerny ale jest.
Koniec dnia to kilkadziesiąt km przejazdu przez „czyściutką” Szwajcarię i jedyną przełęcz w tym kraju, poza Umbrial, Ofenpass (2149 m.n.p.m) inaczej mówiąc Pass dal Fuorn. Ciekawostka jest to że podjazd na nią wcale nie wskazywał, że będzie tak wysoko.
Ten widok pewnie kojarzy każdy kto tam był. Swoją drogą u nas pewnie by tym ktoś jeszcze jeździł.
Oczywiście pozamykane było już wszystko, a ponieważ było już późno,
Postanowiłem jednak przejechać do Italii przez płatny tunel, który prowadził prosto nad Lago di Livignio. Koszt może nie mały ( 10 eurasków) ale skraca drogę o około 70 km no i czas, a tego w tym dniu już mi brakowało, tym bardziej, że nie wiedziałem co z kampingami w Livignio.
Tunel śmieszny, wjazd na wahadło, sterowane światłami – ponad 3 km, raz zakręca i szeroki na jeden samochód. Za to z tunelu wyjazd prosto na zaporę.
I znowu słoneczna Italia, żegnaj CH.
Dalej prawie 10 km wzdłuż jeziora liwińskiego , z czego połowę pod galeriami
Dzień zakończyłem na drugim kampingu (w pierwszym znudzonej pani nie chciało się zejść do recepcji) w Livignio. Okazuje się, że tłumy są tam do wieczora, bo to w końcu strefa wolnocłowa. Sklepy z perfumami i alkoholem co 10 m, wzdłuż całej miejscowości płatne parkingi, nawet o 19.30 prawie pełne.
Kamping jak to kamping, rozbiłem namiocik, zjadłem i odwiedziłem jeszcze recepcję. Był tam termometr. Na moje pytanie czy temperatura którą widzę jest temperaturą outside, pani się tylko uśmiechnęła. Była 22.00 a już było 5 st. Wtedy dotarło do mnie dlaczego, kiedy sprawdzałem prognozy, to w Livignio było zawsze zimno, nawet kiedy było słonecznie. Miasteczko leży w dolinie na wysokości 1864 m.n.p.m. Jak się okazało to nie maksymalny spadek temperatury tej nocy. Ale wreszcie położyłem się spać – tzn. ubrany we wszystko co miałem, przykryty nawet na nogach kurtką, śpiwór mam do 0 st.
W tym dniu jak już pisałem padło około 340 km, tak przynajmniej nawigacja mówiła ale nie wiem jak ona traktuje tunele.
Na koniec podsumowanie II etapu.
W oddali zostawione Stelvio, teraz już chwilowy wjazd do Szwajcarii.
Z górki na pazurki do przepisowych szwajcarów – trzeba będzie licznika prędkościomierza pilnować. zapomniałem że nie działa, a w gps malutki wyświetlacz .
Było wysoko
Na koniec Umbrail pozostał kawałek szutrowego odcinka, na którym postanowiłem wykorzystać moją rękę jako statyw, a aparat jako kamerę – efekt mizerny ale jest.
Koniec dnia to kilkadziesiąt km przejazdu przez „czyściutką” Szwajcarię i jedyną przełęcz w tym kraju, poza Umbrial, Ofenpass (2149 m.n.p.m) inaczej mówiąc Pass dal Fuorn. Ciekawostka jest to że podjazd na nią wcale nie wskazywał, że będzie tak wysoko.
Ten widok pewnie kojarzy każdy kto tam był. Swoją drogą u nas pewnie by tym ktoś jeszcze jeździł.
Oczywiście pozamykane było już wszystko, a ponieważ było już późno,
Postanowiłem jednak przejechać do Italii przez płatny tunel, który prowadził prosto nad Lago di Livignio. Koszt może nie mały ( 10 eurasków) ale skraca drogę o około 70 km no i czas, a tego w tym dniu już mi brakowało, tym bardziej, że nie wiedziałem co z kampingami w Livignio.
Tunel śmieszny, wjazd na wahadło, sterowane światłami – ponad 3 km, raz zakręca i szeroki na jeden samochód. Za to z tunelu wyjazd prosto na zaporę.
I znowu słoneczna Italia, żegnaj CH.
Dalej prawie 10 km wzdłuż jeziora liwińskiego , z czego połowę pod galeriami
Dzień zakończyłem na drugim kampingu (w pierwszym znudzonej pani nie chciało się zejść do recepcji) w Livignio. Okazuje się, że tłumy są tam do wieczora, bo to w końcu strefa wolnocłowa. Sklepy z perfumami i alkoholem co 10 m, wzdłuż całej miejscowości płatne parkingi, nawet o 19.30 prawie pełne.
Kamping jak to kamping, rozbiłem namiocik, zjadłem i odwiedziłem jeszcze recepcję. Był tam termometr. Na moje pytanie czy temperatura którą widzę jest temperaturą outside, pani się tylko uśmiechnęła. Była 22.00 a już było 5 st. Wtedy dotarło do mnie dlaczego, kiedy sprawdzałem prognozy, to w Livignio było zawsze zimno, nawet kiedy było słonecznie. Miasteczko leży w dolinie na wysokości 1864 m.n.p.m. Jak się okazało to nie maksymalny spadek temperatury tej nocy. Ale wreszcie położyłem się spać – tzn. ubrany we wszystko co miałem, przykryty nawet na nogach kurtką, śpiwór mam do 0 st.
W tym dniu jak już pisałem padło około 340 km, tak przynajmniej nawigacja mówiła ale nie wiem jak ona traktuje tunele.
Na koniec podsumowanie II etapu.
Ostatnio zmieniony 23.08.2011, 16:09 przez luk2asz, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Etap III – Etap La strada delle Dolomiti
Start: 10.08.2011 h10:00 Livignio
Meta: 10.08.2011 h19:45 Corvara (Włochy)
Poranek (a raczej noc) w Livignio okazał się morderczy. Morderczy dla mojego ciała. Jak pisałem wcześniej o 22.00 kiedy kładłem się spać było 5 st, to rano o 7.00 kiedy wstałem było znacznie gorzej. W związku z tym, że w nocy popadało jakieś 20 min, to chciałem strącić wodę z namiotu, żeby szybciej wysechł. Nie udało się. Woda na namiocie okazała się lodem, a siedzenie mojego Trampka pokryte było cudownym lodowym pokrowcem. Już teraz wiem dlaczego obudziłem się z zimna o 4.00 rano i wcale nie pomogło to, że na sobie miałem: bieliznę termo aktywną góra, dół, na nogach ocieplacz ze spodni moto, 2 pary skarpet w tym jedne narciarskie po kolana, na górze dodatkowo koszulka i polar z wind stoperem. To wszystko w śpiworze do 0 st., zaciągniętym po nos. Kur…… jak było zimno.
Cóż co robić, toć to przecież góry. Zabrałem siedzenie, żarcie i do jadalni. Siedzenie już normalne, brzuszek napasiony, akurat wyszło w dolinie słońce, to i namiot wyschnął. Pakowanie, tankowanie – bo to w końcu strefa wolnocłowa (paliwo tanie jak barszcz, tańsze niż w najtańszej Polsce) i w drogę – Dolomity czekają.
Na dole zostało Livignio – następny przystanek podjazd pod jezioro Lago di Cancano.
Po drodze do jeziora dwie przełęcze, Passo Eira (2208 m.n.p.m),
oraz Passo Foscagno (2291 m.n.p.m.), ta druga była o tyle ciekawa, ze na niej kończyła się strefa FreeTax. W tle widać takie male przejście graniczne, na którym urzędowała Guardia di Finanza. Wyrywkowo trzepała bagażniki wyjeżdżających. A mówię wam, już o 10 rano sznurki toczyły się do Livignio – wiadomo wóda tania to człowieka ciągnie.
Lago di Cancano znajduje się tam gdzie ta strzałka, do pokonania mały trawes.
Trawers wyglądał tak. Poprzednie zdjęcie robione tam gdzie strzałka. Na górze były ruiny zamku, do którego wjeżdżało się krótkimi ale krętymi tunelami.
To właśnie wyjazd z tunelu,
a to już punkt z ruinami.
Start: 10.08.2011 h10:00 Livignio
Meta: 10.08.2011 h19:45 Corvara (Włochy)
Poranek (a raczej noc) w Livignio okazał się morderczy. Morderczy dla mojego ciała. Jak pisałem wcześniej o 22.00 kiedy kładłem się spać było 5 st, to rano o 7.00 kiedy wstałem było znacznie gorzej. W związku z tym, że w nocy popadało jakieś 20 min, to chciałem strącić wodę z namiotu, żeby szybciej wysechł. Nie udało się. Woda na namiocie okazała się lodem, a siedzenie mojego Trampka pokryte było cudownym lodowym pokrowcem. Już teraz wiem dlaczego obudziłem się z zimna o 4.00 rano i wcale nie pomogło to, że na sobie miałem: bieliznę termo aktywną góra, dół, na nogach ocieplacz ze spodni moto, 2 pary skarpet w tym jedne narciarskie po kolana, na górze dodatkowo koszulka i polar z wind stoperem. To wszystko w śpiworze do 0 st., zaciągniętym po nos. Kur…… jak było zimno.
Cóż co robić, toć to przecież góry. Zabrałem siedzenie, żarcie i do jadalni. Siedzenie już normalne, brzuszek napasiony, akurat wyszło w dolinie słońce, to i namiot wyschnął. Pakowanie, tankowanie – bo to w końcu strefa wolnocłowa (paliwo tanie jak barszcz, tańsze niż w najtańszej Polsce) i w drogę – Dolomity czekają.
Na dole zostało Livignio – następny przystanek podjazd pod jezioro Lago di Cancano.
Po drodze do jeziora dwie przełęcze, Passo Eira (2208 m.n.p.m),
oraz Passo Foscagno (2291 m.n.p.m.), ta druga była o tyle ciekawa, ze na niej kończyła się strefa FreeTax. W tle widać takie male przejście graniczne, na którym urzędowała Guardia di Finanza. Wyrywkowo trzepała bagażniki wyjeżdżających. A mówię wam, już o 10 rano sznurki toczyły się do Livignio – wiadomo wóda tania to człowieka ciągnie.
Lago di Cancano znajduje się tam gdzie ta strzałka, do pokonania mały trawes.
Trawers wyglądał tak. Poprzednie zdjęcie robione tam gdzie strzałka. Na górze były ruiny zamku, do którego wjeżdżało się krótkimi ale krętymi tunelami.
To właśnie wyjazd z tunelu,
a to już punkt z ruinami.
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Dalej za wieżami, droga biegła ku jeziorom. Jedno małe (widać je na filmie), a do drugiego dojeżdżało się szutrem. Droga biegła przez ładną zaporę.
A jezioro było jak widać. Bardzo dziwny kolor, wydawało się jakby woda była mętna, a w rzeczywistości woda czysta jak nasza nałęczowianka.
Drogą przez zaporę przedostawał się człowiek małym podjazdem do kościółka. Przy nim musiałem zweryfikować trasę.
Żeby nie było, że mnie tam nie było.
Owy kościółek. Przy nim postanowiłem moją nawigacjokamerętelefonomp3 przytwierdzić na uchwycie, który normalnie wykorzystuję w samochodzie, do bocznej owiewki reflektora. Przywiązałem cieniutką żyłką ( nie było jej widać, taka cienka) do deflektora, ustawiłem i kamera akcja . Efekt na filmiku. Tez nie pierwszej jakości ale było.
Widzicie tam w tle jeszcze jedną zaporę. To właśnie weryfikacja trasy. Tam za nią jest jeszcze jedno jezioro. Plan zakładał objazd dwóch i powrót na dół do Bormio. Droga ładna szutrowa. Niestety były zakazy ruchu, a w okolicy czyhała nie za ładna „mokra włoszka” z jakiejś policji leśnej czy coś takiego. Wolałem nie ryzykować, lepiej kasę na co innego przeznaczyć. Tak więc decyzja o wywaleniu 4 punktów „przez” z navi i dalej w drogę.
Filmik startuje z pod kościółka, następnie jest krótki zjazd do zapory, sama zapora, a następnie przejazd szutrem wzdłuż małego jeziorka do ruin wież, przy których jest wjazd do krótkich tuneli i zaczyna się zjazd, który był wcześniej na zdjęciach jako podjazd (takie małe Stelvio). Kilka, a może kilkanaście nawrotów i zjazd do Bormio.
Te kreseczki to właśnie owe nawroty.
Bormio tranzytem, nic ciekawego (przynajmniej nie zauważyłem), poza tłokiem ( a gorąco już było), więc ruszyłem dalej. Czekała mnie Passo Gavia, następna przełęcz z cyklu Giro d’Italia.
Po drodze ciekawe miasteczko San Antonio. Urokliwe ale espresso w nim nie piłem.
Jak to mówią: „cza było” jechać dalej. Zaczął się podjazd pod Passo Gavia.
A jezioro było jak widać. Bardzo dziwny kolor, wydawało się jakby woda była mętna, a w rzeczywistości woda czysta jak nasza nałęczowianka.
Drogą przez zaporę przedostawał się człowiek małym podjazdem do kościółka. Przy nim musiałem zweryfikować trasę.
Żeby nie było, że mnie tam nie było.
Owy kościółek. Przy nim postanowiłem moją nawigacjokamerętelefonomp3 przytwierdzić na uchwycie, który normalnie wykorzystuję w samochodzie, do bocznej owiewki reflektora. Przywiązałem cieniutką żyłką ( nie było jej widać, taka cienka) do deflektora, ustawiłem i kamera akcja . Efekt na filmiku. Tez nie pierwszej jakości ale było.
Widzicie tam w tle jeszcze jedną zaporę. To właśnie weryfikacja trasy. Tam za nią jest jeszcze jedno jezioro. Plan zakładał objazd dwóch i powrót na dół do Bormio. Droga ładna szutrowa. Niestety były zakazy ruchu, a w okolicy czyhała nie za ładna „mokra włoszka” z jakiejś policji leśnej czy coś takiego. Wolałem nie ryzykować, lepiej kasę na co innego przeznaczyć. Tak więc decyzja o wywaleniu 4 punktów „przez” z navi i dalej w drogę.
Filmik startuje z pod kościółka, następnie jest krótki zjazd do zapory, sama zapora, a następnie przejazd szutrem wzdłuż małego jeziorka do ruin wież, przy których jest wjazd do krótkich tuneli i zaczyna się zjazd, który był wcześniej na zdjęciach jako podjazd (takie małe Stelvio). Kilka, a może kilkanaście nawrotów i zjazd do Bormio.
Te kreseczki to właśnie owe nawroty.
Bormio tranzytem, nic ciekawego (przynajmniej nie zauważyłem), poza tłokiem ( a gorąco już było), więc ruszyłem dalej. Czekała mnie Passo Gavia, następna przełęcz z cyklu Giro d’Italia.
Po drodze ciekawe miasteczko San Antonio. Urokliwe ale espresso w nim nie piłem.
Jak to mówią: „cza było” jechać dalej. Zaczął się podjazd pod Passo Gavia.
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Podjazd się rozpoczął, a że zanim się zaczęły zakręty to mi się nudziło. No to myślę sobie nagram się jak zakręt pokonuje (ale ze mnie głupek). No ale jak ten głupek, postawiłem aparat na murku, włączyłem sprzęt i na dół. Później do góry, powrót i wyłączenie sprzęta. Po obróbce wyszło kilka sekund, a ile się o robiłem . Kurde jednak głupol jestem.
Po wyczynach reżyserskich zaczął się już podjazd powyżej lasu. Na dole zostało San Antonio ( ale nie to od NBA)
I w druga stronę
Kazik śpiewa: „widoki na przyszłość są raczej nie ciekawe”. Nie mogłem raczej teraz tego zaśpiewać.
Trochę fotek krajobrazowych.
Wysokości był już lodowcowe.
I trochę wody dla ochłody.
Jeszcze rzut okiem na podjazd,
i następna przełęcz z cyklu Giro zaliczona. Passo Gavia (2652 m.n.p.m)
Jak widać nie wszyscy mają szczęście do pogody. To zdjęcie z 1988 roku. Takich zdjęć jest mnóstwo w schroniskach, tam gdzie szły pętle.
Jeszcze jedno zdjęcie na przełęczy i czas zjeżdżać ( w dół no bo przecież nie do góry)
Wzięło mnie na sesję fotograficzną.
Dalej równie ciekawa część zjazdu. Żegnaj Passo Gavia.
Po wyczynach reżyserskich zaczął się już podjazd powyżej lasu. Na dole zostało San Antonio ( ale nie to od NBA)
I w druga stronę
Kazik śpiewa: „widoki na przyszłość są raczej nie ciekawe”. Nie mogłem raczej teraz tego zaśpiewać.
Trochę fotek krajobrazowych.
Wysokości był już lodowcowe.
I trochę wody dla ochłody.
Jeszcze rzut okiem na podjazd,
i następna przełęcz z cyklu Giro zaliczona. Passo Gavia (2652 m.n.p.m)
Jak widać nie wszyscy mają szczęście do pogody. To zdjęcie z 1988 roku. Takich zdjęć jest mnóstwo w schroniskach, tam gdzie szły pętle.
Jeszcze jedno zdjęcie na przełęczy i czas zjeżdżać ( w dół no bo przecież nie do góry)
Wzięło mnie na sesję fotograficzną.
Dalej równie ciekawa część zjazdu. Żegnaj Passo Gavia.
-
- swobodny rider
- Posty: 3276
- Rejestracja: 28.10.2008, 23:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: KRAKóW
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Ależ się rozmarzyłem ...gratuluję wyjazdu...........fajno się czyta i jeszcze lepiej ogląda....
Prosimy o więcej...
Prosimy o więcej...
- Bugi
- swobodny rider
- Posty: 3271
- Rejestracja: 27.06.2009, 09:23
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Fajnie opisany wyjazd, dobre fotki oddajace klimat no i te winkle..pieknie
Pozdrawiam
Bugi
jak cos działa, nie ruszaj bo spier...
był.. Pomarańczowy dzik :)
http://www.youtube.com/user/bugi275
Bugi
jak cos działa, nie ruszaj bo spier...
był.. Pomarańczowy dzik :)
http://www.youtube.com/user/bugi275
- Cenio
- pyrkający w orzeszku
- Posty: 200
- Rejestracja: 25.03.2010, 11:04
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Maków Podhalański
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Super wyprawka, zazdroszczę
Tak w nawiasie tylko powiem, że mój znajomy śmigał po niektórych z tych przełęczy na Goldasku we dwoje z pełnym bagażem (w sumie coś ok 550-600kg )
Tak w nawiasie tylko powiem, że mój znajomy śmigał po niektórych z tych przełęczy na Goldasku we dwoje z pełnym bagażem (w sumie coś ok 550-600kg )
Dawniej NotariuS
-
- łamacz szprych
- Posty: 645
- Rejestracja: 09.06.2009, 13:55
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Siedlce
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Fajny wypad. Znajome tereny narciane. Bormio tanie jak barszcz.
Jedna uwaga co do spania w śpiworze.
Nie zakłada się na siebie nic, bo całe ciepło oddajesz ciuchom.
Jedna uwaga co do spania w śpiworze.
Nie zakłada się na siebie nic, bo całe ciepło oddajesz ciuchom.
Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym. Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym terminie. Ponadto autor zastrzega sobie prawo zmiany poglądów bez podawania przyczyny.
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Daj spokój, chyba bym zamarzł, nie spróbuję.Korzen pisze:Jedna uwaga co do spania w śpiworze.
Nie zakłada się na siebie nic, bo całe ciepło oddajesz ciuchom.
-
- łamacz szprych
- Posty: 645
- Rejestracja: 09.06.2009, 13:55
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Siedlce
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Musisz pogadać z Przeszczepem, on jest specjalistą w spaniu w spiworze
Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym. Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym terminie. Ponadto autor zastrzega sobie prawo zmiany poglądów bez podawania przyczyny.
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Ciąg dalszy dnia trzeciego.
Końcówka dnia to już dojazd w Dolomity. Żeby nie było tak prosto, to wygooglowałem sobie przełęcz Mendola, na którą oczywiście nie pojechałem najkrótszą drogą tylko objazdami. Przynajmniej w Google Earth wyglądało ciekawie. Rzeczywistość okazała się również ładna.
Po drodze przypadkowo wpadła przełęcz Brezer Joch (1397 m.n.p.m),
a dalej już Mendola Pass. Uzupełnienie płynów i coś mi się w głowie poluzowało, ponieważ zjazd był
tak szybki (chyba mnie lokalsi zainspirowali na super moto), że nie sądziłem, że Trampek z zestawem kufrów się tak składa.
Mendola Pass (1363 m.n.p.m) – taka nasza Krynica
Później przebiłem się przez Bolzano (na szczęście dało się bokiem) i w mega upale udałem się na dwie przełęcze przed Canazei.
Pierwsza Passo Nigra (1690 m.n.p.m) cała w lesie, a druga z widokami Passo di Costalunga (1752 m.n.p.m.).
Został już zjazd do Canazei, trochę korków, tankowanie i podjazd pod dwie przełęcze w tym dniu.
Pierwsza Sella Pass (2244 m.n.p.m.),
Druga Passo Gardena (2136 m.n.p.m)
Pomiędzy nimi nie duże odległości bo coś koło 7 km ale widoki podobne.
Te przełęcze przejadę jeszcze w drugą stronę za dwa dni, kiedy będę się ewakuował z Corvary, która właśnie jest tam na dole. A w niej kamping, na którym spędziłem dwie noce.
Cały dzień jak zwykle obrazkowo, padło około 340 km.
Końcówka dnia to już dojazd w Dolomity. Żeby nie było tak prosto, to wygooglowałem sobie przełęcz Mendola, na którą oczywiście nie pojechałem najkrótszą drogą tylko objazdami. Przynajmniej w Google Earth wyglądało ciekawie. Rzeczywistość okazała się również ładna.
Po drodze przypadkowo wpadła przełęcz Brezer Joch (1397 m.n.p.m),
a dalej już Mendola Pass. Uzupełnienie płynów i coś mi się w głowie poluzowało, ponieważ zjazd był
tak szybki (chyba mnie lokalsi zainspirowali na super moto), że nie sądziłem, że Trampek z zestawem kufrów się tak składa.
Mendola Pass (1363 m.n.p.m) – taka nasza Krynica
Później przebiłem się przez Bolzano (na szczęście dało się bokiem) i w mega upale udałem się na dwie przełęcze przed Canazei.
Pierwsza Passo Nigra (1690 m.n.p.m) cała w lesie, a druga z widokami Passo di Costalunga (1752 m.n.p.m.).
Został już zjazd do Canazei, trochę korków, tankowanie i podjazd pod dwie przełęcze w tym dniu.
Pierwsza Sella Pass (2244 m.n.p.m.),
Druga Passo Gardena (2136 m.n.p.m)
Pomiędzy nimi nie duże odległości bo coś koło 7 km ale widoki podobne.
Te przełęcze przejadę jeszcze w drugą stronę za dwa dni, kiedy będę się ewakuował z Corvary, która właśnie jest tam na dole. A w niej kamping, na którym spędziłem dwie noce.
Cały dzień jak zwykle obrazkowo, padło około 340 km.
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
No Młody powiem tak-" Wyprawa Wydziera z Relaksów".
Super zdjecia, widoki miłe dla oka. Po tych winklach pośmigałbym moja szosóweczką - może łyknął bym kilku maruderów na motorach!
Pozdrawiam!
Super zdjecia, widoki miłe dla oka. Po tych winklach pośmigałbym moja szosóweczką - może łyknął bym kilku maruderów na motorach!
Pozdrawiam!
-
- szorujący kolanami
- Posty: 1642
- Rejestracja: 15.05.2009, 11:31
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
a powiem Ci, że jak się tych szosówek naoglądałem to mnie coś nachodzi żeby nabyć takową i się tam coolnąć na jakiś weekend.Jamir pisze:No Młody powiem tak-" Wyprawa Wydziera z Relaksów".
Super zdjecia, widoki miłe dla oka. Po tych winklach pośmigałbym moja szosóweczką - może łyknął bym kilku maruderów na motorach!
Pozdrawiam!
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
No to już, na co czekasz? Next Year śmigniemy po tych winkielkach na szosóweczkach!!!Jestem pierwszy który się na to pisze!!! Zabiorę może jeszcze paru nieodpowiedzialnych kolarzy z Jasła i pokręcimy w kolektywie!! Może śniegu nie będzie nam dane zaznać na przełęczach!
Myśl o tym mocno!!!
Pozdrower
Myśl o tym mocno!!!
Pozdrower
- Bolek
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1127
- Rejestracja: 30.09.2008, 20:39
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Libiąż
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Zdjęcia z tych przełęczy zawsze wzbudzają moją zazdrość.Może kiedyś i mnie będzie dane
Gratuluje wypadu
Gratuluje wypadu
Jak się smucisz to jesteś smutas a jak się kłócisz to jesteś ....☺
- kuzi4
- miejski lanser
- Posty: 367
- Rejestracja: 17.03.2010, 20:15
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Chrzanów/Łódź
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
rewelacja
był XL 650V 2000 :( - został zabity...
ZIELONO MI
ZIELONO MI
-
- zgłębiacz wskaźników
- Posty: 50
- Rejestracja: 23.07.2011, 21:27
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: ZKA
Re: Giro d'Italia, etap górski czyli samotnie Alpy i Dolomit
Świetnie się czyta i ogląda. Samemu chyba trochę smutno było....
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Ahrefs [Bot] i 1 gość