Bałkany 2018

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

No i została podjęta decyzja. Decyzja, że nadszedł czas opisania ułamka tego, co miało miejsce podczas pewnej, pierwszej wyprawy motocyklowej na Bałkany, która miała miejsce w 2018 roku. Nie zważając na skrupulatnie prowadzone przeze mnie każdego dnia wyjazdu zapisy związane z przejechanymi kilometrami, ilością spalonego paliwa, wydanymi pieniędzmi itp., nie będzie za dużo o liczbach i kwotach.
Pomimo, iż doskonale jeszcze pamiętam jakie uczucia i stany towarzyszyły mi podczas tej, jak i wcześniejszej wyprawy do Rumunii, nie znalazłem sposobu, aby móc to odpowiednio dobrze odzwierciedlić. Doszedłem do jedynego słusznego wniosku, mianowicie, że żadne słowa nie oddadzą tego, co człowiek czuje i przeżywa. Pozostaje to głęboko w naszej sferze prywatności. Postaram się w skrócie opisać najważniejsze wydarzenia i przeżycia, które towarzyszyły nam podczas tych 12 dni spędzonych w siodłach naszych motocykli.


Natrafiłem kiedyś na pewien cytat. Po szybkim przeanalizowaniu można dojść do wniosku, że jakby wszystko się zgadza...

„Podróżowanie jest brutalne. Zmusza cię do ufania obcym i porzucenia wszelkiego co znane i komfortowe. Jesteś cały czas wybity z równowagi. Nic nie należy do ciebie poza najważniejszym – powietrzem, snem, marzeniami, morzem i niebem.”

Cesare Pavese
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Przygotowania

Po ochłonięciu z wrażeń po poprzedniej wyprawie do pięknej Rumunii nadszedł czas na zaplanowanie kolejnego wyjazdu. Dla mnie rozpoczęcie planowania oznacza rozpoczęcie podróży. Wiedziałem, że na pewno chcę pojechać do Czarnogóry i Albanii, przejeżdżając dodatkowo tranzytem przez kilka innych krajów (oczywiście unikając autostrad). Zacząłem więc zbierać przydatne informacje, czytać relacje na forum Transalpa :smile: , dopytywać innych „Trampkarzy”, którzy już tam byli. W oparciu o zebrane informacje nakreśliłem własny plan wyjazdu, własną trasę, własne cele i miejsca do odwiedzenia.
Zważywszy na fakt, że nie miałem z kim jechać na tak daleką wyprawę, to przygotowywałem się do wyjazdu samotnie. Mając już wszystko mniej więcej zaplanowane zacząłem rozglądać się na w/w forum za jakimś towarzyszem podróży. Postanowiłem, że w ostateczności pojadę sam. Okazało się, że w dosyć bliskiej mi okolicy (70km) jest pewien Trampkarz, który również wybiera się w przyszłym roku do tych krajów. Krzysiek, bo o Nim mowa, jest z Olkusza i jeździ na Transalpie 600 z 1989 roku. Motocykl ma więcej niż pełnoletni, a i silnik przy przebiegu (wtedy) trochę ponad 100.000km zdążył się już w końcu dotrzeć. Sprzęt sprawdzony i niezniszczalny, więc Krzysiek bez wahania planuje kolejny wyjazd. Okazuje się, że w zeszłym roku również był w Rumunii, również w lipcu, tylko na początku, a ja byłem w drugiej połowie. Po krótkiej wymianie zdań drogą internetową okazuje się, że mamy bardzo podobny plan wyjazdu. Krzysiek zgadza się na naszą wspólną wyprawę, chociaż zaznacza, że ma jednego znajomego, Jurka, z którym wstępnie planował swój wyjazd. Uważa, że w niczym to nie przeszkadza, że pojedziemy w trójkę, a może to nawet lepiej. Wszelkie szczegóły wyprawy dogadaliśmy zimą za pośrednictwem internetu i cała trasa została wstępnie zaplanowana.

Uzgodniliśmy, że dobrze byłoby się wcześniej spotkać. Krzysiek zaproponował spotkanie u Niego w domu, więc na początku kwietnia pojechałem na swoim Trampku do Olkusza. Poznaliśmy się z Krzyśkiem, później dołączył też Jurek. Jurek niedawno kupił Suzuki V-Strom’a 650 i pomimo posiadania prawa jazdy na motor od kilkudziesięciu lat, to jakby dopiero rozpoczyna motocyklową przygodę. Będzie to jego pierwszy daleki wyjazd na motocyklu, a poza tymi klimatami Jurek zwiedził już chyba pół świata. Krzysiek i Jurek okazali się być bardzo wyluzowanymi facetami i spora różnica wieku pomiędzy nami widać nie stanowiła tutaj żadnego problemu.

Zgadaliśmy się również na majowy, motocyklowy, przed wyprawowy wyjazd do Czech na trzy dni, celem bliższego poznania się w terenie oraz pozwiedzania Skalnego Miasta i Czeskiej Szwajcarii. Nie będę tutaj pisał o szczegółach tego wyjazdu. Wszystko się udało, pogoda dopisała, miejsca były warte zobaczenia, a nasza trójka okazała się być zgraną ekipą na asfalcie jak i na pieszych szlakach turystycznych.
Do tej pory wszystko szło „jak po maśle”, więc zapowiadała się bardzo fajna przygoda na Bałkanach. Dogadywaliśmy jeszcze ostatnie drobne szczegóły związane z wyjazdem. Dwa dni przed wyjazdem okazało się, że w pierwszym dniu jazdy dołączy do nas gdzieś na trasie jeszcze dwóch motocyklistów, dobrych znajomych Jurka, czyli jego szwagier Arek na BMW R1200GS i Bartek na KTM Duke 690. Pełen luz, bo przecież „w kupie” siła.

Nadszedł w końcu czas wyjazdu, czyli początek czerwca.
Awatar użytkownika
KrzysieG
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 679
Rejestracja: 27.05.2011, 14:25
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Olkusz

Re: Bałkany 2018

Post autor: KrzysieG »

Kolo się chyba nudzi :tongue: Mam robote w ogródku :lol: Pawełku, tam to chyba wszyscy byli, ja wiem czy jest o czym pisać ? Było super, ale jak może być inaczej na Bałkanach ?
No chyba że się przeokropnie nudzisz.... :smile6:
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Panie drogi, a kto ma czasu w nadmiarze... . Kiedyś słyszałem coś, że jak nie masz czasu to... znajdź sobie dodatkowe zajęcie. Więc zaczynam testy :grin: .

Tak sobie pomyślałem, że skoro my też tak szukaliśmy info, to niech "nowszy narybek" też czegoś się dowie, choćby jednego i tego samego :tongue: .
Poza tym, m.in. dział wspominania wycieczek i wypraw od pewnego czasu powoli chyba umiera, więc warto rozruszać towarzystwo czymkolwiek, po to aby zaczęli sami klikać w klawiatury na swoich kompach. Z pewnych źródeł słyszałem, że tutaj podobno się jeździ... (o taaak...), ale jakoś nic nie pisze... a może w końcu coś ruszy... :niewiem:.

A Ciebie Krzysiek, to zapraszam do wtrącania czegoś... czegoś ze swojego punktu widzenia :smile: .

P.S. Jak się nikomu nie spodoba, to z braku czasu na spotkania chociaż tutaj sobie wspólnie powspominamy :grin: .
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Dzień 1 / 04.06.2018 / Orzesze (PL) - Suza (HR) / ok. 600km

Jestem na umówionej stacji o 5:45. Planowane spotkanie jest o 6:00. Około 6:25 wjeżdżają na stację moi towarzysze. Nie są sami, bo wraz z nimi przyjechali wspomniani wcześniej znajomi Jurka. Okazuje się, że opóźnienie powstało z powodu oczekiwania na przyjazd dodatkowych uczestników wyprawy. Szybkie zapoznanie się i po 10 minutach ruszamy w trasę, bo mamy dzisiaj troszkę kilometrów do przejechania.

Początkowo lecimy „Wiślanką” na Cieszyn. W Cieszynie chłopaki tankują swoje maszyny do pełna, ja nie muszę, bo zrobiłem dopiero jakieś 50 kilometrów. W McDonald’s pijemy jeszcze szybką kawę i ruszamy w drogę, bo czas szybko ucieka. Jedziemy kawałek przez Czechy i wjeżdżamy na Słowację. Pierwsze 50 kilometrów na Słowacji robimy w żółwim tempie. Czas stale ucieka, a ilość przejechanych przez nas kilometrów dosłownie stoi w miejscu. Krzysiek, który prowadzi, ma problemy ze stale wariującą nawigacją. W Zilinie w pewnym momencie się gubimy i chłopaki przez interkomy umawiają się na stacji benzynowej przy głównej drodze. Ustalamy, że znajomi Jurka przejmują inicjatywę prowadzenia grupy, bo mają niby lepsze, markowe nawigacje TomTom’a. Wbijamy wcześniejszą trasę do nawigacji i od tej pory podążając za dużym GS’em i Djukiem zaczynamy nadrabiać stracone kilometry. Lecimy dosyć szybko i płynnie przez Słowację, biorąc pod uwagę to, że jedziemy zwykłymi drogami. Uzgodniliśmy, że na wyprawie nie używamy autostrad i unikamy podobnych dróg szybkiego ruchu. Około godziny 13:30 jesteśmy przed granicą z Węgrami. Postanawiamy więc zjeść jakiś normalny obiad, po czym pojedziemy już aż do miejsca docelowego w Chorwacji, robiąc tylko przerwę na tankowanie.

Obrazek z Dysku Google

Standardowo w okolicy Węgier zrobiło się już dosyć ciepło, na tyle ciepło, że wskoczyłem w zwykłe spodnie. Na przejściu granicznym Słowacja-Węgry, w miejscowości Komarno okazuje się, że jest objazd z powodu remontu mostu na głównej drodze i wszystkie samochody jadą ta samą, jedyną, wąską drogą. Nadrabiamy kilka kilometrów manewrując na pierwszym i drugim biegu pomiędzy sznurem samochodów, tracąc przez to nasz cenny czas. W końcu znowu wjeżdżamy na zaplanowaną trasę.

Przejazd przez Węgry przebiega nudno, ale sprawnie. Dojeżdżając do przejścia granicznego w Udvar trudno nie zauważyć wzdłuż granicy ustawionego wysokiego płotu i rozciągniętego pod nim drutu kolczastego. Jest to uszczelnienie granicy Węgierskiej przed syryjskimi emigrantami. Około 19:00 jesteśmy na granicy Węgiersko-Chorwackiej. Niestety, sytuacja na granicy wydaje się być napięta i odbywa się tutaj rutynowa kontrola wszystkich dokumentów. Stoimy więc grzecznie w kolejce kilku samochodów. Po około 15 minutach jesteśmy przy okienku, celnicy sprawdzają dokumenty i możemy ruszać dalej. Słońce powoli zaczyna zachodzić, a do ustalonego celu mamy około 25 kilometrów bocznymi, wiejskimi drogami. Dojeżdżamy na planowane miejsce noclegu około 20:00, dzwonię z telefonu Jurka pod podany na budynku numer i jakaś pani mówi, że za chwilę do nas ktoś przyjdzie. Czekamy więc grzecznie przed budynkiem i rzeczywiście po kilku minutach przychodzi młody chłopak i zaczynamy dopytywać się co, jak i za ile. Udaje nam się trochę zbić z zaproponowanej kwoty, która obejmuje również śniadanie. Byliśmy zmęczeni, zaczęło robić się ciemno, więc zamiast spania w namiotach zgodziliśmy się na komfortowy nocleg w pokojach.

Obrazek z Dysku Google

Nasze lokum składało się z dwóch osobnych pokoi z łazienkami. W każdym z pokoi oczywiście znajdowała się klimatyzacja, która w tej części Europy jest standardem. Parkujemy motocykle przy drodze, za rogiem budynku i szybko zanosimy nasze torby i kufry do pokoi. Pierwsze co robimy, to włączamy klimatyzację na „MAX” i idziemy po kolei pod długo wyczekiwany zimny prysznic. Po prysznicu idę nasmarować łańcuch w moim Trampku. Podczas kręcenia kołem słyszę jakieś nietypowe odgłosy, ale tłumaczę to przejechanym dzisiaj dużym dystansem. Po nasmarowaniu łańcucha nietypowe odgłosy zanikają.

Obrazek z Dysku Google

Okazuje się, że mamy do dyspozycji duży wspólny taras, więc spotykamy się tam około 21:00 i przy butelce Ballantines’a omawiamy trasę na drugi dzień. Dokonujemy pierwszych modyfikacji trasy. Postanawiamy zrezygnować z odwiedzenia Mostaru i wodospadów Kravica w Bośni i Hercegowinie i wspólnie przelecieć BiH z północy na południe aż do Czarnogóry. Zaoszczędzony dzięki temu jeden dzień wykorzystamy na spokojniejsze objechanie Czarnogóry. Mając wszystko ustalone idziemy grzecznie spać około godziny 23:00.
Ostatnio zmieniony 05.11.2020, 18:47 przez Pawel, łącznie zmieniany 2 razy.
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Dzień 2 / 05.06.2018 / Suza (HR) – Trsa (MNE) / ok. 450km

Wstajemy o 7:00. Śniadanie mamy umówione na 9:00. Chcemy do tego czasu ubrać się motocyklowo i wszystko zapakować na motory. Jest ciepło, ale niebo jest zachmurzone. W oddali widać ciemne, deszczowe chmury, na szczęście my jedziemy w przeciwnym kierunku. Właściciel obiektu pojawia się znacznie wcześniej, więc szybko idziemy zjeść, dziękujemy i około 9:00 wyruszamy w dalszą drogę. Jedziemy kilkadziesiąt kilometrów przez Chorwację, a później przez Bośnię i Hercegowinę drogą M18 w kierunku Czarnogóry.

Płynnie pokonujemy kolejne kilometry. Jest coraz cieplej, jedziemy w lekkim słońcu. Gdzieś na trasie po zbliżeniu się do górzystych terenów pojawiają się chmury, więc pogoda także przed nami zaczyna się psuć. Postanawiamy się zatrzymać żeby coś zjeść, licząc na to, że może w tym czasie pogoda się poprawi. Stajemy na obiad w przydrożnym lokalu. Zamawiamy „coś regionalnego”, coś co miało być świeżo grillowaną baraniną. Obiad zapowiada się bardzo ciekawie, bo kelner przynosi do stołu talerz pełen trzech rodzajów bardzo smacznego chleba. Niestety, po zaserwowaniu głównego dania miny i nosy nam zrzedły. Podana baranina miała bardzo intensywny zapach, niestety w naszym odczuciu niezbyt przyjemny. Porcje baraniny składały się głównie z kości obrośniętej tłuszczem z małą ilością mięsa. Danie było zimne, mięso gumowo-twarde, w sam raz do żucia. Spróbowaliśmy po kawałku, ale niestety nasze podniebienia nie potrafiły sobie z tym poradzić i w obawie o nasze żołądki, zrezygnowaliśmy z jedzenia tego dania. Inni ludzie, pewnie tubylcy, zajadali ten przysmak, aż huczało. Zamówiliśmy więc tradycyjnie filet z kurczaka z frytkami i wszystko było OK.



Obrazek z Dysku Google

Pogoda się poprawiła, droga trochę przeschła, więc pełni optymizmu ruszamy znowu przed siebie. Niestety, jak to często bywa w górach, po kilkunastu kilometrach pogoda momentalnie się zmieniła. Z drobnego deszczu wjechaliśmy w ulewną burzę. Po kilkunastu minutach bardzo wolnej jazdy po drodze pełnej wody zaczęliśmy dodatkowo obrywać gradem. Cali przemoczeni, zjeżdżamy do pierwszego lepszego lokalu, zostawiamy nasze motory i szybko chowamy się pod dachem. Czekamy jakieś 15 minut, ale ciągle pada, tylko już trochę mniej i bez gradu. Postanawiamy jechać dalej. Po przejechaniu dosłownie kilkuset metrów, za górką, za zakrętem droga robi się momentalnie sucha.

Jedziemy już w dobrej pogodzie, jest sucho i ciepło, ubrania powoli wysychają. Im bliżej jesteśmy Sarajewa, tym bardziej widoczne są ślady wojny. Praktycznie każdy budynek, oprócz świeżo wyremontowanych, na swoich murach nosi ślady wojny w postaci dziur po kulach. Są to całe serie dziur na cywilnych domach. Wiele budynków z powodu odniesionych zniszczeń pozostaje pustostanami.
W Sarajewie droga się korkuje, ale nie ma się co dziwić, skoro jedziemy przez centrum stolicy. Nie mając możliwości manewru w dużym mieście jedziemy grzecznie w sznurku samochodów doświadczając czasem uprzejmości lokalnych kierowców.

Opuszczamy stolicę BiH, zbliżając się do Czarnogóry. Teraz droga staje się zdecydowanie bardziej atrakcyjna, widokowa i kręta. Jedziemy sprawnie w głębokim wąwozie, pośród pionowych skał, gdzie jest mnóstwo zakrętów. Pogoda niestety znowu się popsuła i zaczynamy przemakać. W miejscowości Brod przejeżdżamy rzekę Drinę i jedziemy już drogą prowadzącą do granicy z Czarnogórą. Droga bardzo zmieniła swój stan. Jest teraz wąska i dziurawa, czasem przysypana ziemią, która niedawno osunęła się ze zbocza. Wygląda to jak ślepa droga, która z każdym kilometrem robi się coraz gorszej jakości, a jednak w końcu doprowadza nas do przejścia granicznego.

Obrazek z Dysku Google

Na granicy bośniaccy celnicy odprawiają nas szybko. Przejeżdżamy przez znany metalowy most nad rzeką Tara i po chwili znowu szlabany. Po stronie Czarnogóry odprawa paszportowa trwa trochę dłużej.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Około 20:00 ruszamy w dalszą drogę. Jedziemy w kierunku Żabljaka, lecz po kilku kilometrach, kiedy zaczynają się pierwsze tunele wydrążone w skałach, robimy pierwszy postój, na zdjęcia. Po pstryknięciu kilku fotek i przejechaniu kolejnych kilku kilometrów robimy kolejny postój. Tym razem na zaporze sztucznego zbiornika wodnego utworzonego na rzece Piva. Z jednej strony zapory zbiornik był wypełniony po brzegi wodą, a z drugiej strony, głęboko na dnie kanionu płynęła rzeka. Miejsce to robi ogromne wrażenie. Ponieważ znajdowaliśmy się w kanionie, to powoli zaczęło robić się coraz ciemniej. Gdy wyruszyliśmy w dalszą drogę było już prawie ciemno. Postanawiamy się nie zatrzymywać, tylko brnąć przed siebie, bo za chwilę będzie noc. Szybko okazało się, że dla nas ten wieczór dopiero się rozpoczyna.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Jadąc w pół mroku na drodze zaczęły pojawiać się liczne tunele, jeden za drugim. Krótkie, później dłuższe i prawie wszystkie z mniejszymi lub większymi zakrętami wewnątrz. Tylko kilka z nich miało na suficie skromne oświetlenie, które miało na celu pokazanie kierującemu, w którą stronę tunel skręca. Jadąc ciągle wzdłuż jeziora po przejechaniu kilkunastu tuneli, zgodnie z drogowskazem odbiliśmy 90 stopni w lewo na drogę P14 w kierunku Żabljaka, oczywiście wjeżdżając tym samym w kolejny tunel. Teraz, nie dość, że po ciemku, na mokrej dziurawej drodze i w tunelach z zakrętami, to jeszcze jedziemy pod znaczne wzniesienia, a wyjeżdżając z tunelów za każdym razem mamy coraz większą przepaść wzdłuż drogi, raz po prawej raz po lewej stronie, która ostatecznie kończy się w jeziorze Pivsko. Prędkość pokonywania kilometrów drastycznie spada, a czas zaczął jakby przyspieszać. Jechaliśmy już w zupełnej ciemności używając tylko niskich biegów, a w tunelach często używaliśmy jedynki.


Do Żabljaka mamy jeszcze około 45 kilometrów, a droga prowadzić ma przez środek Parku Narodowego Durmitor. Jest ciemno, nie za bardzo nam się to podoba, ale póki co nie mamy innego wyjścia tylko jechać dalej. Po chwili trafiamy na hostel, przed którym stoi kilka motocykli naszego pokroju. Nie mogliśmy lepiej trafić. Na szczęście są jeszcze wolne pokoje, więc zostajemy na noc. Jeśli jutro pogoda dopisze, to mamy idealne miejsce na rozpoczęcie przejazdu przez Durmitor.

Obrazek z Dysku Google

W naszym pokoju jest tylko jedna, skromna szafa z dwoma wieszakami, rzucamy więc nasze rzeczy gdzie popadnie. Otwieramy okno na oścież, włączamy pokaźnych rozmiarów grzejnik elektryczny na maxa, który po chwili zaczyna grzać jak szalony i rozkładamy w jego pobliżu nasze przemoczone ubrania, rękawice, buty, mokre portfele z dokumentami i pieniędzmi.

Obrazek z Dysku Google

Każdy bierze prysznic, po czym jemy na kolację konserwy. Wszyscy razem spotykamy się w stołówko-barze na parterze, gdzie przy rozmowie powoli opróżniamy butelkę rudego, wysokoprocentowego alkoholu.
Jutro rano nasza pięcioosobowa grupa się rozdziela, każdy pojedzie w swoją stronę i dalszą część zaplanowanej trasy pokonamy już w trójkę. Ustalamy, że jeśli jutro pogoda dopisze, to wrócimy się te kilkadziesiąt kilometrów tą samą drogą, żeby zobaczyć przejechane nocą tunele za dnia.
Kiedy dosyć późnym wieczorem trunek się kończy, udajemy się grzecznie do swoich łóżek.
Awatar użytkownika
Artek
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 2510
Rejestracja: 09.10.2011, 16:33
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: ZMY

Re: Bałkany 2018

Post autor: Artek »

Patrzę w nicość, jak słyszę te nazwy z Montenegro.
:shock: :punk:
Dominator.
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Dzień 3 / 06.06.2018 / Trsa (MNE) – Żabljak (MNE) / ok. 95km

Wstaliśmy o 7:00, spało się nieźle. Słoneczna pogoda za oknem znacznie przyspiesza nasze pakowanie. Jemy śniadanie, które było bardzo smaczne, choć nie do końca sycące i ustalamy gdzie i jak pojedziemy. Nasza trójka, póki co, kieruje się przez Durmitor i kanion rzeki Tara do Albanii, a znajomi Jurka zaplanowali pojechać najkrótszą drogą na chorwackie wybrzeże, tam odpocząć jeden dzień, a następnie wracać do domu „na raz”.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Wyruszyliśmy ok. 9:00 i wróciliśmy się z powrotem tą samą drogą około 25 kilometrów, którą jechaliśmy wczoraj wieczorem, jadąc znowu przez niezliczone ilości tuneli. Dojechaliśmy w okolice zapory, po czym znowu zawróciliśmy, wracając tą samą drogą. W sumie jechaliśmy trzy razy tą samą drogą nabijając łącznie na naszych licznikach około 75 kilometrów. Warto było się wrócić i zobaczyć to wszystko za dnia. Liczne tunele i strome urwiska wyglądały zupełnie inaczej, robiąc na nas jeszcze większe wrażenie.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Teraz kierujemy się już na Żabljak, chcąc przejechać Park Narodowy Durmitor. Mijając w Trsa nasz ostatni nocleg „Milogora” po chwili wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń, gdzie w oddali widać było ułamek tego, co dopiero na nas czekało. Podczas pierwszego postoju na zdjęcia, dojechała do nas para z Czech na dwóch motocyklach enduro. Okazało się, że dziewczyna jest polskiego pochodzenia i mieszka w Czechach od piętnastu lat. Razem z chłopakiem jadą do Żabljaka i tam chcą pokręcić się po bocznych drogach Durmitoru, po czym jadą też do Albanii.

Obrazek z Dysku Google

Jechaliśmy powoli coraz wyżej i wyżej. Po dojechaniu do skalistych gór, które wydawały się być już bardzo blisko podjazdy zrobiły się bardziej wyraźne. W końcu jesteśmy w Parku Narodowym Durmitor. Pomimo słonecznej pogody zrobiło się zdecydowanie chłodniej, a w wielu miejscach zalegał jeszcze śnieg. Cały odcinek widokowy jechaliśmy powoli, robiąc kilka przerw, w tym jedną dłuższą na jedzenie. Wykorzystaliśmy w tym celu jedną z bardzo licznych przydrożnych ławeczek. Mimo braku pośpiechu Durmitor przejechaliśmy prawie samotnie, mijając może dwa lub trzy samochody jadące z przeciwka, co zaowocowało większymi doznaniami „bycia tu i teraz”. Górzysty, skalisty krajobraz rozciągający się po horyzont, brak cywilizacji oraz brak turystów sprawił, że można było poczuć się jak gdzieś w okolicach „Mordoru” z Władcy Pierścieni. Brakowało tylko zmroku, ciemnych chmur, wiatru i piorunów. Bez dwóch zdań, miejsce to jest niesamowite.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Brnąc przez liczne łuki i zakręty dotarliśmy do najwyższego punktu drogi, który znajdował się 1907m.n.p.m. . Oczywiście zaliczyliśmy tutaj obowiązkowy postój na rozkoszowanie się widokami i zrobienie kilku zdjęć. Ruszając dalej, od tej pory zaczęliśmy już zjeżdżać w dół, a widoki powoli stawały się mniej spektakularne.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

O godzinie 15:00 byliśmy już zakwaterowani w miejscowości Ivan Do, tuż przy planowanym Żabljaku. U starszego państwa wynajęliśmy całkiem przytulne miniaturowe mieszkanko, znajdujące się na parterze małego, kwadratowego domku o skromnych wymiarach. Do naszej dyspozycji mieliśmy pokój, kuchnię, łazienkę oraz altankę z grillem na ogrodzie, a motocykle zaparkowane były tuż przed drzwiami na ogrodzonej posesji. W gratisie był widok na szczyty gór Durmitoru, które wydawały się być na wyciagnięcie ręki. Niczego więcej nam nie było potrzeba.

Po szybkim rozpakowaniu i przepierce zapoconej bielizny, zapakowaliśmy do plecaka niezbędny ekwipunek w postaci pół litra Żołądkowej Gorzkiej i nierdzewnych kieliszków przywiezionych z Rumunii, po czym wyposażeni w profesjonalne obuwie turystyczne w postaci sandałów, wyruszyliśmy na poszukiwanie jeziora Crno.
Miało być 15-20 minut drogi, a my po 45 minutach marszu po kamieniach, stale pod górę stwierdziliśmy, że chyba jednak źle idziemy. W pewnym momencie utwierdziło nas w tym przekonaniu to, że dużo poniżej dostrzegliśmy taflę wody. Było to poszukiwane przez nas jezioro. Zawróciliśmy tą sama drogą i po kolejnych 15 minutach byliśmy nad wodą. Pogoda nie była zbyt łaskawa, więc jezioro nie zrobiło na nas jakiegoś ogromnego wrażenia. Woda była czysta, pływały ryby, po dnie chodziły raki w zielonym kolorze. Wypiwszy połowę butelki naszego trunku, niespiesznie udaliśmy się z powrotem do naszego domu. Tym razem zajęło nam to prawidłowo tylko 15 minut.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Gdy wróciliśmy rozsiedliśmy się przed domkiem w celu dokończenia reszty trunku. Podczas chwilowej nieobecności Krzyśka i Jurka podszedł do mnie gospodarz obiektu i po krótkiej próbie wymiany zdań zaproponowałem poczęstunek naszym tradycyjnym alkoholem z Polski. Gospodarz nie czekając na kieliszek, chwycił butelkę w rękę i łyknął jednego głębszego prosto „z gwinta” jakby nigdy nic. No cóż, co kraj to obyczaj.
Pogoda zaczęła się psuć, więc z kolejnym rekwizytem poszliśmy już do altanki. Gdy wszędzie dookoła zapadła cisza, my również poszliśmy grzecznie spać, a było to około północy.
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Dzień 4 / 07.06.2018 / Żabljak (MNE) – Shkodra (AL) / ok. 280km

Wstajemy standardowo o godzinie 7:00 i z tego co mamy robimy szybkie śniadanie. W ruch idą konserwy, pasztety i stary podeschły chleb wieziony jeszcze z Polski. Dzisiaj przed nami słynny most Durdevica, kanion rzeki Tary, czyli najgłębszy kanion w Europie oraz wjazd do Albanii. Po przejechaniu kilku kilometrów jesteśmy w centrum Żabljaka, gdzie w lokalnym markecie robimy zapasy jedzenia na cały dzisiejszy dzień.

Jadąc z Żabljaka w kierunku kanionu rzeki Tary stale zjeżdżamy w dół, a temperatura powietrza szybko robi się coraz wyższa. Dojeżdżamy do mostu Durdevica, robimy zdjęcia, kręcimy się trochę dookoła i ruszamy dalej kanionem rzeki Tary w stronę Albanii. W rzece płynie czysta, turkusowa woda.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Jazda kanionem robi ogromne wrażenie. Jadąc krętą drogą, z jednej strony są skaliste, pionowe góry, a z drugiej strony jezdni są głębokie urwiska kończące się w rzece. Kanion rzeki Tary w najgłębszym miejscu sięga 1300 metrów głębokości, licząc od szczytów gór do poziomu rzeki. Droga przeważnie nie posiada żadnych barier ochronnych, posiada za to do przejechania wiele tuneli wykutych w skałach. Naprawdę jest na co popatrzeć. Obiektyw aparatu jest w stanie objąć może 20% tego, co jest w stanie zaobserwować ludzkie oko. Robienie tutaj zdjęć stawało się jakby bez sensu. To trzeba zobaczyć na żywo.

Obrazek z Dysku Google

W miejscowości Kolasin rozstaliśmy się z kanionem Tary i odbijamy drogą M9 na wschód. Była to droga niższej kategorii, w większości mocno dziurawy asfalt. W pewnym momencie przejeżdżamy obok jakiegoś małego baru, więc zatrzymujemy się z myślą o kawie. Przed lokalem stoją parasole, ławeczki, więc wszystko wygląda OK. Wewnątrz niestety młody chłopak proponuje nam jedynie zwykłą kawę z fusami lub herbatę, ewentualnie piwo w butelce. Nie korzystamy z tej bogatej oferty, tylko ruszamy dalej. Następnie drogą P9 jedziemy na południe w kierunku granicy z Albanią. Kilka kilometrów przed granicą, w przydrożnym sklepie wyglądającym trochę jak stary magazyn uzupełniamy zapasy wody, po czym szybka kawka w lokalu tuż obok i ruszamy na pobliskie przejście graniczne.

Gdyby nie szlabany to przejście graniczne Vermosh-Guci przypominałoby raczej budkę z kebabami stojącą pośrodku niczego. Starsi celnicy o bardzo charakterystycznym wyglądzie, zabrali nasze dokumenty i uważnie je studiowali lub tylko grali na czas. Podobno na tym przejściu granicznym wszelkie niezbędne dane celnicy wpisują ręcznie do jakiegoś najzwyklejszego zeszytu. Po około 20 minutach oczekiwania w upale w końcu możemy jechać.

Po wjechaniu do Albanii jedziemy drogą SH20, która znajduje się pomiędzy górami i początkowo wydaje się być pośrodku niczego. Poczułem wtedy pełne zadowolenie i delikatną niepewność. Zastanawiałem się co i jak teraz będzie. Ledwo zacząłem swoje przemyślenia, a tu nagle skończył się asfalt. Tak po prostu, po przejechaniu około 100 metrów za szlabanem granicznym, asfalt kończy się jakby ucięty od linijki. Teraz poczułem, że jesteśmy w Albanii, gdzie nie wszystko musi być takie, jakie teoretycznie być powinno. Niestety, dosyć równy szuter składający się z jasnych kamyczków szybko się skończył i wjechaliśmy na nowy, równy asfalt z ładnie wymalowanymi pasami. Kolejne zaskoczenie, kontrastujące z tym z przed chwili. Nie wiem kto asfaltując kilkadziesiąt kilometrów krętej i często stromej drogi pozostawia krótki, prawie prosty odcinek zupełnie bez asfaltu. Myślę, że nie jest to przypadek tylko jakieś zamierzone działanie.

Droga SH20, bo o niej mowa, okazała się być wspaniała na całej swojej długości. Ciągle nowy asfalt, nowe bariery ochronne, krawężniki, wymalowane pasy na drodze. Stale są piękne widoki, które utrudniają skupienie się na drodze obfitującej w liczne zakręty, na których co kawałek leżą jakieś odłamki skał. Droga ta dostarcza wiele pozytywnych emocji.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Po przejechaniu około 45 kilometrów dojeżdżamy do przełęczy, którą trzeba pokonać. Zaczynamy wspinać się serpentynami „Rrapsh Serpentine” na szczyt. Zakrętów jest dużo, a ostatnie są typu 180 stopni i znajdują się na najbardziej stromej części drogi SH20. Dojeżdżając do szczytu zatrzymujemy się w punkcie widokowym, aby zobaczyć to wszystko z góry. Droga w dole, którą jechaliśmy jeszcze jakieś 15 minut temu wygląda jak kawałek nitki rzucony na ziemię. Jest cienka i pozawijana w rożne strony. Jest super!

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Po zrobieniu wielu zdjęć musimy jechać dalej. Nasz plan był ambitny. Chcieliśmy jeszcze dzisiaj dojechać do sławnej wioski Theth, ale ponieważ jest już późne popołudnie to rezygnujemy z tego pomysłu. Ustalamy, że dojeżdżamy do Jeziora Szkoderskiego i tam nocujemy na popularnym kempingu „Lake Shkodra Resort”, którego nazwa wiele razy przewijała się na tutejszym forum w relacjach z wypraw do Albanii, a jutro z samego rana wyruszymy zdobyć Theth.

Od tego momentu stale zjeżdżamy w dół. Po kilku kilometrach, daleko na horyzoncie wyłonił się nasz nowy cel na ten dzień - Jezioro Szkoderskie. Zatrzymaliśmy się w okolicy Koplik, aby sprawdzić na mapie gdzie dokładnie znajduje się kemping. Nie było trudno trafić, bo przy głównej drodze znajdował się drogowskaz, więc skręciliśmy w bok i szutrową drogą dojechaliśmy pod samą bramę.
Na miejscu niestety okazało się, że na kempingu nie ma już wolnych miejsc. Zastanawialiśmy się co teraz zrobić, bo było już około godziny 19:00, a innego miejsca w pobliżu nie znaliśmy. Na szczęście kierownik obiektu oznajmił, że wszystkie pola i łąki dookoła należą do właściciela kempingu, więc jeśli chcemy, to możemy się robić gdziekolwiek na wskazanym terenie, oczywiście bez jakichkolwiek opłat. Wskazał nam też miejsce tuż przy jeziorze, dosłownie nad samą wodą. Było tam trochę słabo z dobrym miejsce na rozbicie namiotu, ale ostatecznie właśnie tam rozbiliśmy obóz. Po krótkiej chwili, podczas rozbijania namiotów zaczęli zjeżdżać się inni chętni w kamperach oraz z namiotami. Dobrze, że podjęliśmy szybką decyzję o pozostaniu w tym miejscu, bo po 30 minutach nie byłoby już za bardzo gdzie się rozbić, chyba że na środku kamienistej drogi. Nasza miejscówka okazała się być bardzo fajna. Od namiotów do wody mieliśmy jakieś 5 metrów.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Była kąpiel, konserwowa kolacja i zbieranie myśli przy flaszce. Po godzinie 22:00 przyjechały dwie Beemki w poszukiwaniu noclegu. Okazało się, że to dwóch Czechów jadących gdzieś na południe Albanii na jakiś zlot BMW. W świetle latarek rozbili swoje namioty tuż przy wjeździe, po czym poszli na kilka piw do kempingowego baru.
Gdy wszystkie nasze rytuały dobiegły końca, rozeszliśmy się do swoich namiotów, próbując zasnąć wśród coraz głośniejszego akompaniamentu rechoczących żab.
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Dzień 5 / 08.06.2018 / Shkodra (AL) – Theth (AL) / ok. 70km

Dzisiaj ruszamy w Góry Przeklęte i chcemy dojechać do znanej wioski Theth. Mamy zamiar tam nocować i pokręcić się trochę po okolicy. Wrzucamy tylko szybko resztki puszkowanego jedzenia na ząb i zaczynamy składać nasze namioty. Niebo jest bezchmurne i o 7:30 słońce grzeje już niemiłosiernie. Około godziny 8:00 cali zlani potem jesteśmy gotowi do wyjazdu. Krzysiek sprawdza temperaturę powietrza i termometr wskazuje 27 stopni.

Ledwo co wyjechaliśmy na główną drogę, a tutaj wita nas wypadek dwóch samochodów z dachowaniem. Tankujemy na pierwszej pobliskiej stacji „Kastrati”, bo skoro jedziemy do Theth, to po pierwsze trzeba mieć pełny zbiornik paliwa. Stacja paliw jak każda inna, ale jeśli płacimy w euro, to na dystrybutorze leży kalkulator i karteczka z aktualnym kursem euro i leków. Przed tankowaniem należy sobie przeliczyć ilość tankowanego paliwa do równej kwoty w euro. Po opuszczeniu stacji paliw udaliśmy się do najbliższego sklepu, bo… wybieramy się do Theth, więc po drugie trzeba mieć duży zapas wody do picia i jakieś jedzenie. Obładowani kilkoma dodatkowymi kilogramami ruszyliśmy dalej i skręciliśmy na rondzie zgodnie z drogowskazem na Theth.

Teraz jesteśmy już na słynnej drodze SH21. Droga jest wąska, asfaltowa i nierówna. Po pewnym czasie, gdy dojechaliśmy do gór droga zrobiła się bardziej kręta i zaczęliśmy jechać po nowiutkim asfalcie, takim jaki był na drodze SH20. Taki stan nawierzchni utrzymywał się aż na samą przełęcz, gdzie zgodnie z naszą wiedzą i oczekiwaniami asfalt w końcu się skończył.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Przed nami najciekawszy odcinek, czyli zjazd szutrową, kamienistą, dziurawą, krętą drogą do wioski. Na odcinku około 13 kilometrów będziemy zjeżdżać z wysokości około 1650m.n.p.m. do poziomu około 850m.n.p.m. . Z jednej strony są prawie pionowe wzniesienia, a z drugiej są prawie pionowe przepaści.
Początkowo droga jest dosyć równa i nachylenie w dół jest znikome. Po przejechaniu około jednego kilometra droga zaczyna opadać pod coraz większym kątem i pojawiają się pierwsze ostrzejsze zakręty.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Jest bardzo gorąco, jedziemy powoli w dół wypatrując wszelkiego typu przeszkód na naszej drodze. Trzeba bardzo uważać, bo tutaj każda nieuwaga może zakończyć się groźnym upadkiem na kamienistą drogę lub w najgorszym wariancie wypadnięciem z drogi. W większości jedziemy na pierwszym lub drugim biegu, czasem używając hamulca. Jedziemy w pełnym słońcu i jest bardzo gorąco. Wentylator na chłodnicy, który w TA650 normalnie włącza się tylko od święta, teraz kręci się praktycznie non-stop. Pot leje się nam po plecach, częściowo wypływając rękawami kurtki, silniki są rozgrzane do czerwoności, a my jesteśmy gdzieś w połowie drogi do celu. W końcu, po przejechaniu trzech strumyków wjeżdżamy do wioski. Niespieszne pokonanie tego odcinka zajęło nam jakieś 1,5 godziny.

Nocujemy w pierwszej miejscówce, którą miałem początkowo na oku i okazała się być super miejscem. Zważywszy na szczególnie piękne okoliczności przyrody, za nocleg w ładnym pokoju, obiadokolację i śniadanie zapłaciliśmy bardzo rozsądne pieniądze. Po wniesieniu bagaży i wzięciu zimnych prysznicy trochę odpoczęliśmy w swoich łóżkach.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Pogoda była idealna, więc po ochłonięciu nadszedł czas na wytrzęsione ciepłe piwo z puszki i spacer po Theth. Poszliśmy w dół rzeki, zobaczyliśmy troszkę okolicy, zrobiliśmy kilka zdjęć, zamoczyliśmy nogi w krystalicznie czystej i wręcz lodowatej wodzie. W pewnym momencie pogoda nagle się popsuła, słońce zasłoniły chmury i zaczęło zanosić się na deszcz. Zarządziliśmy szybki odwrót do naszej bazy i w jej okolicy, nie oddalając się zbyt daleko, spędziliśmy resztę dnia.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Zjedliśmy wcześniej zamówioną obiadokolację, która była bardzo smaczna, po czym dalej rozkoszowaliśmy się wspaniałymi okolicznościami przyrody.

Obrazek z Dysku Google

Wieczorem dojechało czterech motocyklistów z Polski. Po zapoznaniu, okazali się być bardzo fajnymi i wyluzowanymi kolesiami. Pochłaniając duże ilości alkoholu chętnie opowiadali o swoich (nie małych) przygodach z różnych zakątków świata.

Po pewnym czasie zerwał się wiatr i zaczęło się błyskać. Nie trwało długo i w akompaniamencie grzmotów zaczęło lać jak z cebra i główną drogą we wiosce zaczęła płynąć rzeka wody. Podczas gdy do całej wioski dostawa prądu odbywała się z krótkimi przerwami, my staliśmy sobie na piętrze pod dachem i podziwialiśmy ten spektakl.

Obrazek z Dysku Google

Po kilku kolejnych godzinach, wesoło kończąc spotkanie wróciliśmy do siebie do pokoju. Zasypialiśmy z wielką nadzieją, że do rana się wypogodzi i będziemy mogli kontynuować naszą podróż zgodnie z planem.
Sylwek
pałujący w lesie
pałujący w lesie
Posty: 1524
Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Lisków

Re: Bałkany 2018

Post autor: Sylwek »

Artek żałuj, że nie pomknąłeś głębiej :cool: .

Ja stacje Kastrati omijałem szerokim łukiem
3697

bałem się :lol: :lol: .

Coraz ciekawsze ujęcia, tylko dlaczego owieczka taka smutna?

Pawel pisze:Na miejscu niestety okazało się, że na kempingu nie ma już wolnych miejsc. Zastanawialiśmy się co teraz zrobić, bo było już około godziny 19:00, a innego miejsca w pobliżu nie znaliśmy. Na szczęście kierownik obiektu oznajmił, że wszystkie pola i łąki dookoła należą do właściciela kempingu, więc jeśli chcemy, to możemy się robić gdziekolwiek na wskazanym terenie, oczywiście bez jakichkolwiek opłat. Wskazał nam też miejsce tuż przy jeziorze, dosłownie nad samą wodą.
Też tam nocowałem, Soplica poszła w obieg, a i miejscowi coś ichniejszego wydobyli ze szkatułek :smile: .
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Sylwek, ja również bardzo miło wspominam to miejsce... :drinking: ... :lol: . Wieczorem, kiedy temperatura powietrza przestała powodować nadmierne pocenie się naszych ciał, wybrałem się na kemping pod prysznic. Brama przez 5-10min była otwarta, więc moja misja została zakończona powodzeniem.
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Dzień 6 / 09.06.2018 / Theth (AL) - Koman (AL) / ok. 130km

Całą noc padał deszcz, któremu towarzyszyła burza. Rano wcale nie jest lepiej. Niebo nadal jest zachmurzone, deszcz jak padał tak pada, a z oddali słychać grzmoty. Śniadanie mamy umówione na godzinę 9:00, więc mamy dużo czasu, który chcemy wykorzystać na wszelkie niezbędne poranne czynności i zapakowanie wszystkich bagaży na motory.
Niespiesznie idziemy na śniadanie, licząc na to że pogoda jednak jeszcze się poprawi. Na stole znajdujemy małe naleśniczki (coś jak nasze racuchy), dżem, biały słony ser, bardzo tłuste i kruche masło oraz dzbanek z herbatą. Wszystko miało bardzo intensywny i charakterystyczny smak oraz zapach. Po zapełnieniu brzuchów nie pozostało nam nic innego, jak ruszać w drogę. Nasi koledzy od Beemek i KTM’a już wyjeżdżają, jadą dalszą częścią pętli (m.in. przez Prekal). My podjęliśmy decyzję o powrocie do cywilizacji tą sama drogą, którą z niej wyjechaliśmy.

W końcu ruszamy, jest około godziny 11:00. Początkowo deszcz tylko troszkę kropi, więc nie jest źle. Przekraczamy rzekę i rozpoczynamy podjazd na przełęcz, gdzie czeka na nas znowu nowy, gładki asfalt. Pierwszy jedzie Krzysiek, drugi Jurek, a ja na końcu.

Obrazek z Dysku Google

W drodze na przełęcz spotykamy trzy, może cztery samochody i dwóch motocyklistów z Czech. Jeden na starej Afryce, a drugi na V-Strom’ie 650 drugiej generacji. Chwila gadania po polsko-czesko-angielsku i ruszamy dalej. W połowie drogi zaczął mocniej padać deszcz, później dołączyły jeszcze wyraźne grzmoty, które wydawały się być tuż nad naszymi głowami. Woda lała się ze zboczy gór i płynęła drogą w dół, wszystko było brudne i mokre, a my zadowoleni. W końcu dojechaliśmy do przełęczy, gdzie był już asfalt.

Obrazek z Dysku Google

Teraz jazda zrobiła się jakaś taka nudna. W miarę przejechanych kilometrów i zjeżdżania w dół pogoda robiła się coraz lepsza. Przed rondem w Koplik zatrzymaliśmy się, żeby ściągnąć z siebie ubrania przeciwdeszczowe. Słońce ładnie grzało, a nad Górami Przeklętymi, skąd właśnie przyjechaliśmy, wisiały ciemne chmury. Na horyzoncie, w kierunku, w którym mamy teraz jechać niebo również było mocno zachmurzone.

Dalszy plan był prosty, mianowicie dojechać nad jezioro Koman i zatrzymać się na kempingu o zachęcającej nazwie „Natura”. Do celu mieliśmy tylko kilkadziesiąt kilometrów. Szkodra, jako nasze pierwsze większe miasto odwiedzane w Albanii zaskoczyło nas panującym tam większym chaosem niż ten, który dotychczas mogliśmy poznać. Przepisy ruchu drogowego raczej tutaj nie obowiązywały, panowała zasada: „kto pierwszy ten lepszy”. Wszędzie dużo ludzi, straganów, krzesełek i… niestety śmieci. Poza tym to takie normalne, większe miasto. Chcieliśmy się zatrzymać gdzieś na boku i pooglądać z bliska jak to wszystko funkcjonuje, ale jakoś nie bardzo była ku temu możliwość.
Tym oto sposobem przejechaliśmy całe centrum miasta i zatrzymaliśmy się na pierwszej lepszej stacji paliw. Stacja paliw w skali mikro, po jednym dystrybutorze benzyny i diesla, a należność za paliwo opłacana przed tankowaniem. Sprzedawał tam starszy pan, który mając w kieszeni kalkulator sprawnie obliczał ile można zatankować za podaną kwotę. Chcieliśmy do pełna, ale nie wiedząc dokładnie ile nam się zmieści paliwa zatankowaliśmy każdy za 10 euro.

Obok stacji, po przeciwnej stronie znajdował się jakiś lokal, w którym to postanowiliśmy napić się „double espresso”. Zostawiliśmy więc nasze maszyny przy drodze i poszliśmy schodami na piętro. Lokal mało przyzwoity jak na europejskie warunki, więc skorzystaliśmy z dużego balkonu na zewnątrz. W lokalu byliśmy sami we trzech oraz właściciel i bardzo młody chłopak z obsługi. Czekając na zamówione trzy kawy przyjrzeliśmy się wszystkiemu dookoła. Nasz okrągły stolik był poobgryzany dookoła jakby dopadły go wygłodniałe myszy, a nasze plastikowe krzesła były bardzo mocno wypalone od słońca i ich czas był już policzony.

Obrazek z Dysku Google

Oczekując na kawę skorzystaliśmy z ubikacji i tam tym bardziej zauważyliśmy, że lokal ten jest rzeczywiście daleko od Europy. Po wypiciu naszych „małych czarnych” postanowiliśmy zamówić jeszcze po jednej kawie i uregulować należność. Chłopak za barem zapytany o kwotę do zapłaty zawołał właściciela, coś tam pogadali między sobą po albańsku, po czym właściciel powiedział do nas, że kawy są „free”. Uśmiechnęliśmy się i jednak zaproponowaliśmy zapłatę, w końcu to sześć podwójnych espresso, ale właściciel ani myślał brać od nas pieniędzy. Po krótkiej próbie wymiany zdań powiedział, że jest Włochem, lubi Polaków i skoro jesteśmy tak daleko od domów i to na motorach, to kawy są za darmo oraz, że życzy nam wszystkiego dobrego. Tym oto sposobem dostaliśmy za darmo po dwie kawy każdy z nas, w lokalu, w którym przez cały dzień byliśmy chyba jedynymi klientami, w dodatku turystami. Jak widać, Albania to niesamowity kraj, który zaskakuje na każdym kroku, oczywiście pozytywnie. Ostatecznie zostawiliśmy na ladzie kilka euro rekompensaty.

Ruszamy dalej w kierunku jeziora Koman. Niebo jest zachmurzone, ale nie pada, więc do jazdy na motorze pogoda jest bardzo dobra. Z drogi SH5 zjeżdżamy w 32 kilometrowy odcinek drogi SH25. Jest to ślepa droga, która kończy się tuż przy jeziorze Koman.

Obrazek z Dysku Google

Zaplanowaliśmy nocleg tuż przy samym jeziorze, aby kolejnego dnia móc rozpocząć rejs po jeziorze Koman do Fierze. Po drodze do celu trafiamy na przydrożny sklep, gdzie zaopatrujemy się w podstawowe jedzenie. Na dziale puszkowego jedzenia szybko odnajdujemy polskie konserwy rybne marki „Graal” z Wejherowa.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Nasz kemping był bardzo charakterystycznym miejscem, ponieważ wszelkie pomieszczenia i pokoje znajdowały się pod dosyć dużym betonowym mostem, po którym przed chwilą przejeżdżaliśmy. Nastawialiśmy się na nocleg w namiotach, ale okazało się, że są jakieś wolne pokoje w dobrej cenie, więc wzięliśmy pokój. Warunki były słabe, nawet bardzo słabe, ale jest to jedyne miejsce w okolicy, gdzie można było przenocować, więc nie było co wybrzydzać. Na nasze szczęście okazało się, że właściciel kempingu prowadzi sprzedaż biletów na jedną z małych barek (promów), które pływają po jeziorze Koman. Kupujemy więc każdy po bilecie na jutrzejszy 3 godzinny rejs i mamy już spokojną głowę.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

W trakcie rozpakowywania naszych tobołów, na teren kampingu wjechały jakieś motocykle. Jak się szybko okazało byli to nasi znajomi z Polski poznani wcześniej w Theth. Nasze spotkanie nie było zaplanowane, a jednak znowu na siebie trafiliśmy. Dla upamiętnienia tego wieczoru Jurek przyniósł zakupioną wcześniej albańską wódkę. Niestety alkohol okazał się nie być do końca trafionym zakupem, ale wspólnymi siłami oczywiście opróżniliśmy butelkę. Po zmroku, gdy w świetle lamp większość szczegółów otoczenia nie była już tak widoczna, a równocześnie nasz zmysł wzroku nie był już taki wyostrzony, zrobiło się jakby bardziej przytulnie. Przy wspólnych rozmowach dowiedzieliśmy się, że nasi koledzy również jutro płyną po jeziorze oraz, że trochę się o nas martwili, czy pojechaliśmy za nimi pętlą z Theth, czy jednak wracaliśmy tą samą drogą co zjechaliśmy do wioski. Stwierdzili, że dalsza droga była bardzo ciężka do przejechania i zniszczona, w związku z czym nie byłoby nam łatwo, o ile w ogóle dalibyśmy radę przejechać, bo im i ich motocyklom ten około 50 kilometrowy odcinek drogi dał trochę w kość. Do tego dochodziła bardzo słaba pogoda.

Później jakimś dziwnym sposobem wszyscy zawędrowaliśmy pod most do kempingowego baru, gdzie jeden z naszych znajomych postawił każdemu 1/3 szklanki rakiji. Niestety, ale jakoś bardzo zalatywała rozpuszczalnikiem, a po skosztowaniu paraliżowała całe usta. Po przełknięciu jakoś to już było, ale nie należało to do przyjemnych czynności.

Obrazek z Dysku Google

Pogadaliśmy znowu do późnych godzin wieczornych po czym trzeba było się zbierać do spania, bo jutro przed 8:00 trzeba stawić się do odprawy na nasza barkę i czeka na nas kolejny dzień pełen wrażeń.
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Dzień 7 / 10.06.2018 / Koman (AL) – Ulcinj (MNE) / ok. 270km

Pobudka przed 7:00 i pierwsze co robimy, to kontrola pogody, która jest idealna. Po mokrej nocy zapowiada się piękny, słoneczny dzień. Szybka toaleta, śniadanie i pakowanie. Wyjeżdżamy o 7:50, bo do jeziora mamy kawałeczek. Ostatni odcinek drogi prowadzi przez tunel wykuty w skale, po czym wyjeżdża się tuż nad brzegiem jeziora, przy samej zaporze. Panuje spory tłok, hałasy jak na bazarze, a na dachach niektórych samochodów dostrzegamy kartonowe pudła, z których wystają kozie głowy. Pokazujemy nasze bilety i wjeżdżamy na nasz prom (barkę) o nazwie „Rozafa”. Po chwili dojechali również nasi znajomi. Zaparkowaliśmy wszyscy nasze motory i zajęliśmy miejsca na najwyższym pokładzie. Okazało się, że poza naszą siódemką płynie jeszcze tylko jedna para, mamy więc cały pokład tylko dla siebie.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Jest ciepło, świeci słońce, płyniemy po jeziorze o turkusowej wodzie popijając albańskie piwo Tirana, mając z lewej i z prawej strony góry i strome skały.
Rejs trwał jakieś 2 godziny i 40 minut, po czym zjeżdżamy znowu na ląd w Fierze. Po raz kolejny żegnamy się z naszymi kolegami z polski, bo Oni jadą gdzieś na przejście graniczne z Kosowem i następnie przez Serbię w stronę Polski, a my udajemy się do Parku Narodowego Valbone.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Droga do Valbone była ciekawa, ale jakoś tak już bez szału. Z każdym kilometrem pogoda robiła się gorsza. W samym Valbone niebo było mocno zachmurzone i czasem kropił deszcz. Za wysokimi ośnieżonymi górami, w dolinie znajdowała się wioska Theth, w której byliśmy wczoraj. Droga do Valbone jest ślepa, więc trzeba wracać tak, jak się przyjechało. My wracamy z powrotem aż do Fierze, po czym jedziemy dalej na południe drogą SH22.

Obrazek z Dysku Google

Odcinek drogi SH22 od Fierze aż do drogi SH5 robi na nas ogromne wrażenie. Jest to ok. 60 kilometrów wąskiej, krętej drogi z niesamowitymi widokami. Nasza prędkość podróżowania oscyluje w granicy 20-40km/h. Po pół godzinie jazdy stwierdzamy jednogłośnie, że jedyne w miarę proste odcinki tej drogi mają po 20-30 metrów długości. Są tylko same zakręty lub łuki, droga jest super. Podczas jazdy widzi się w oddali na zboczu sąsiedniej góry drogę, którą za kilka lub kilkanaście minut się pojedzie. Stan nawierzchni jest kiepski i co chwila leżą jakieś kamienie, głazy, leje się woda lub zalega czerwona ziemia, która spłynęła ze stromego zbocza po opadach deszczu. Przez 1,5 godziny jazdy mijamy może dwa samochody i jednego człowieka, który leżał na poboczu i trudnił się wpatrywaniem w swoje kozy. Gdyby tutaj coś poszło nie tak lub mielibyśmy jakąś awarię, to bylibyśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie. Droga jest niesamowita i bardzo nam się podobała.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Po dojechaniu do drogi SH5 czar pryska i droga robi się lepsza, łagodniejsza i można jechać już zdecydowanie szybciej. Jest to oczywiście również bardzo fajna droga, ma wiele zakrętów i jest często na czym zawiesić oko, ale po wcześniejszych doznaniach nie robi to na nas już tak dużego wrażenia. Drogę SH5 traktujemy już tylko jako dojazd w okolice Szkodry i później w stronę granicy z Czarnogórą, więc zatrzymujemy się tylko parę razy w celu załatwienia potrzeb fizjologicznych. W tej części podróży robi mi się trochę smutno, bo jesteśmy na półmetku naszej wyprawy i niestety od tego momentu z każdym kilometrem będziemy zbliżać się do domu. Chciałoby się być z miesiąc w podróży… .

Obrazek z Dysku Google

Czas i kilometry szybko uciekają, dzień chyli się ku zachodowi, ale droga jakoś się ciągnie i odległość do przejścia granicznego Muriqan-Sukobin wydaje się nie zmniejszać. W końcu dotarliśmy na granicę, gdzie niestety czeka w kolejce kilka samochodów. Ustawiamy się grzecznie na końcu, przygotowujemy dokumenty i ustalamy ostatni cel na dzisiejszy dzień. Jest to turystyczna miejscowość Ulcinj nad Adriatykiem, do której powinno nam się udać dojechać przed zmrokiem. Tymczasem jeden z celników woła nas z daleka, abyśmy nie stali w kolejce i przyjechali chodnikiem dla pieszych pod okienka. Zadowoleni stosujemy się do zaleceń. Szybka odprawa i żegnając piękną Albanię jesteśmy znowu w… pięknej Czarnogórze.

Jest już zdrowo po 20:00 i dzień zaczyna powoli się kończyć, a my mamy do przejechania jeszcze ok. 30 kilometrów i znalezienie na miejscu jakiegoś noclegu. Spinamy więc pośladki i ruszamy dalej. Jak się szybko okazało w połowie naszej drogi, czyli drogi M2.4 znajduje się krótki tunel, który akurat jest w remoncie i droga jest całkowicie zamknięta. Czas ucieka, sprawdzamy jak mamy jechać i okazuje się, że musimy się kawałek wrócić, po czym okrężną drogą przejechać jeszcze 30 kilometrów zamiast 15. Jest już szaro, ale nie mamy wyjścia, gdzieś trzeba nocować. Ruszamy więc w drogę. Nawigacja prowadzi nas jakimś skrótem, gdzie droga jest wąska i kręta, ze stromymi podjazdami i zjazdami pomiędzy domami. W końcu zatrzymujemy się, aby sprawdzić, czy na pewno dobrze jedziemy, bo jest już ciemno. Po chwili podjeżdża do nas samochodem jakiś tubylec pytając czego szukamy i mówi, że mamy jechać za nim to nas poprowadzi, bo jedzie częściowo w tym samym kierunku. Bez wahania ruszamy za nim, bo szkoda czasu, jest już około 21:00. Nieznajomy szybko przeprowadził nas przez kręty odcinek i wyprowadził na główną drogę, po czym pojechał w swoją stronę.

Po dojechaniu do Ulcinj przebijamy się przez puste o tej godzinie centrum i jedziemy nad Adriatyk, gdzie znajduje się wiele kempingów. Dojazd do samego wybrzeża, to jazda po bocznych, polnych drogach w kłębach kurzu. Około godziny 21:30 rozpoczynamy pierwsze właściwe uderzenie w celu przyjęcia nas na nocleg. Pierwszy kemping i nikt nie wie gdzie jest właściciel, ile co kosztuje itd. . W końcu dowiadujemy się, że możemy spać w namiocie bez dostępu do pryszniców i WC, a w dodatku mamy za to zapłacić. Mi w sumie było wszystko jedno i byłem gotów olać to wszystko i rozbić się gdzieś w pobliskich krzakach, ale po krótkiej naradzie pojechaliśmy szukać dalej.
Na kolejny kemping, który okazał się być czterogwiazdkowym, małym miasteczkiem, dojechaliśmy przed 22:00. Piękne nowe domki, alejki, chodniczki, osłonięte przed promieniami słonecznymi miejsca parkingowe, palmy, kolorowe kwiaty, basen, rozbudowane place zabaw dla dzieci, no coś pięknego. Niestety czar prysnął, kiedy zapytaliśmy o nocleg i cenę. Rozpoczęliśmy negocjacje i udało się wytargować tylko sam nocleg bez śniadania, plażowania i innych udogodnień, pod warunkiem, że do 10:00 opuścimy domek. Wynegocjowana kwota była już do przyjęcia, więc postanowiliśmy zostać. Po chwili okazało się, że trzeba jeszcze dopłacić parę euro podatku, o którym wcześniej nie było mowy… .

Domek był rewelacyjny. Wchodziło się przez umeblowaną werandę, a w środku wyglądał jakby mały apartament w hotelu. Standard bardzo wysoki, w końcu kemping 4 gwiazdkowy. Domek składał się z trzech pomieszczeń: pokoju dziennego, sypialni i łazienki. Wszystkie meble nowe, klimatyzacja, wi-fi, duży telewizor, duże łoże małżeńskie plus wersalka, sejf, mini barek no i wypasiona łazienka. Dla każdego z nas zestaw trzech śnieżnobiałych ręczników i pościeli, małe mydła, szampony itp.. Stwierdziliśmy, że po kolejnym dniu w siodle trochę tego luksusu nam się nawet przyda.

Obrazek z Dysku Google

Wywaliliśmy zapocone i śmierdzące ubrania wraz z butami na zewnątrz, po czym wzięliśmy prysznic, zrobiliśmy pranie bielizny i przystąpiliśmy do zrobienia czegoś do jedzenia. Szybko okazało się, że za dużo dzisiaj nie zjemy, bo za dużo nie mamy, zjadamy więc wszystko to co nam zostało. Smarujemy wysuszone łańcuchy, gadamy jeszcze trochę przy herbacie (niestety tylko herbacie) i około północy zmęczeni udajemy się spać. Ledwo się kładziemy i od razu zasypiamy jak małe dzieci.
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Dzień 8 / 10.06.2018 / Ulcinj (MNE) - Zvekovica (HR) / ok. 200km

Budzimy się wyspani około 8:00. Znowu zapowiada się wspaniały dzień, bo żar już leje się z nieba. Korzystając z luksusów bierzemy prysznic, robimy kawę z torebki 3W1, bo nic innego nam nie zostało i idziemy zobaczyć w końcu Adriatyk. Jak się okazało rzeczywiście jest tutaj szeroka plaża z piaskiem. W prawdzie piasek ten jest ciemny i przypomina bardziej bardzo drobny żwir, ale nie są to kamienie, które przeważnie można spotkać nad Adriatykiem. Zastanawiamy się czy się wykąpać, ale kończymy tylko na zamoczeniu nóg i wracamy, bo trzeba powoli się zbierać. Po powrocie znowu bierzemy prysznic, bo jesteśmy już cali spoceni, a jest dopiero po 9:00. Ogarniamy cały bałagan i pakujemy nasze motory. Przed wyjazdem Pani z recepcji robi zdjęcie naszych motorów.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Wyjeżdżamy przed ustalonym wcześniej czasem i kierujemy się w stronę Dubrovnika. Podjeżdżamy pod pierwszy większy sklep samoobsługowy, aby kupić coś do zjedzenia na śniadanie, którego jeszcze nie było i jakiś prowiant na później. Trafiamy na fajny market, gdzie poza podstawowymi artykułami pierwszej potrzeby kupujemy sobie świeżo przyrządzoną, wedle naszego zamówienia, bagietkę z serem i wędliną, a majonez dodajemy już sobie sami na parkingu. Po zjedzeniu śniadania na stojąco na parkingu przed drzwiami sklepu ruszamy w dalszą drogę.

Pierwszym naszym celem na dzisiejszy dzień jest przejazd przez Park Narodowy Lovcen drogą P1. Droga do Cetine przebiega spokojnie, dając nam ładne widoki na kawałek Jeziora Szkoderskiego. Tutaj pierwszy raz spotykamy na drodze żółwia. Stajemy, robimy mu zdjęcia i po chwili zastanowienia czy bierzemy go do domu jednak puszczamy go wolno.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Droga P1 za Cetine jest jedną z tych rodzajów dróg, które dają wiele radości z jazdy. Wąska, kręta i z ładnymi widokami na góry. Przed kotorskimi serpentynami przejeżdżaliśmy obok nowo budowanego punktu widokowego. Robotnicy budujący te miejsce zawołali do nas, że możemy już tam wejść po deskach i zrobić sobie zdjęcia z czego oczywiście skorzystaliśmy. Z miejsca tego rozpościera się wspaniały widok na część Zatoki Kotorskiej i Adriatyku.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google


Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Po zjechaniu do Kotoru rozpoczęliśmy objazd całej zatoki. Kotor to piękne miejsce, niestety bez grubego portfela nie ma po co tutaj przyjeżdżać. Gdzieś w okolicy Risan zatrzymujemy się tuż przy wodzie żeby chwilę odpocząć, a Krzysiek postanawia skorzystać z okazji i wskakuje do wody, aby się schłodzić. Dzisiaj mamy na wszystko czas, bo mamy do przejechania mało kilometrów.

Obrazek z Dysku Google

Obrazek z Dysku Google

Po około 20 minutach odpoczynku, trochę zregenerowani ruszamy w dalszą drogę. Dojeżdżamy do granicy z Chorwacją, a wjazd do kolejnego kraju odbywa się szybko i sprawnie. Teraz pozostaje nam tylko dojechać gdzieś w okolice Dubrovnika i znaleźć tam w miarę tani nocleg. Jurek proponuje Cavtat, bo kiedyś tam już był i twierdzi, że jest tam bardzo ładnie. Obieramy więc ten kierunek.

Jazda po Chorwacji przebiega bardzo przyjemnie. Po dojechaniu do ustalonej wcześniej miejscowości nadszedł czas na poszukiwanie noclegu. Jak się bardzo szybko okazało, proponowane nam kwoty są bardzo wysokie, więc odpuszczamy i udajemy się do sąsiedniej miejscowości Zvekovica, która nie leży nad samym Adriatykiem.
Przejechaliśmy kilka uliczek, ale żadne noclegi nie wpadły nam w oko. Zatrzymaliśmy się w końcu na poboczu pomiędzy domami i kombinujemy co teraz. Nagle dostrzegam, że na płocie pod którym stoimy jest reklama tanich noclegów, które znajdują się 150 metrów dalej. Od razu udajemy się na poszukiwania tego miejsca i rzeczywiście było to bardzo blisko.
Wjechaliśmy na posesję i wyszedł do nas starszy pan, który na szczęście potrafił dobrze mówić po angielsku. Dowiedzieliśmy się, że ma wolne pokoje, ale nie ma wolnego 3 osobowego tylko 4 osobowy. Poszliśmy zobaczyć i bardzo nam się spodobało. Nasz apartament okazał się być dwoma pokojami 2 osobowymi, przedpokojem i łazienką. Oczywiście TV, wifi i klimatyzacja to standard. No to bierzemy, ustaliliśmy jednogłośnie.

Obrazek z Dysku Google

Wiadomo, pierwsze co to kąpiel, później pranie, a następnie coś do zjedzenia. Krzysiek z Jurkiem ucięli sobie chwilę drzemki, a ja w tym czasie poszedłem do pobliskiego sklepu, w celu zakupienia jakiegoś dodatkowego jedzenia i piwa, na które miałem ochotę. Udało mi się kupić słynne chorwackie piwo „Karlovaćko”, z czego byłem bardzo zadowolony. Pierwsze wypiłem już w drodze powrotnej, ale niestety okazało się być bardzo słabym smakowo trunkiem.

Obrazek z Dysku Google

Po powrocie pozostałymi piwami chciałem podzielić się z chłopakami, ale nie byli zainteresowani. Opuściliśmy nasz pokój i poszliśmy posiedzieć na dworze w towarzystwie Georga Ballantine’a. Po chwili dołączył do nas wesoły właściciel i trochę porozmawialiśmy na różne tematy. Opowiedzieliśmy mu skąd jedziemy, jaką trasą i co jeszcze chcemy zobaczyć.

W związku z tym, że następnego dnia z samego rana chcieliśmy pojechać zwiedzić Durovnik, zapytaliśmy o możliwość zostawienia gdzieś wszystkich naszych rzeczy. Właściciel oczywiście nie miał nic przeciwko i pozwolił nam zostawić wszystko w recepcji pod schodami.
Kolejny dzień szybko dobiegł końca, więc po opróżnieniu butelki poszliśmy do naszego pokoju, pogadaliśmy jeszcze trochę o jutrzejszym dniu i jak zwykle grzecznie poszliśmy spać.
Sylwek
pałujący w lesie
pałujący w lesie
Posty: 1524
Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Lisków

Re: Bałkany 2018

Post autor: Sylwek »

To jest coś nie tak:
Pawel pisze:Nasz apartament okazał się być dwoma pokojami 2 osobowymi, przedpokojem i łazienką. Oczywiście TV, wifi i klimatyzacja to standard. No to bierzemy, ustaliliśmy jednogłośnie.

A gdzie dzicz?
Pawel pisze:i jak zwykle grzecznie poszliśmy spać.
Wszystko grzecznie: noclegi, spożycie, pobudki i kilometry...
Pytam, po raz wtóry: gdzie dzicz :lol: ?
Gdzie niezdobyte SH któreś tam, gdzie, mrożące krew w żyłach, spotkania z tambylcami :grin: :lol: ?
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Sylwek, chciałoby się opisać ułamek przygód podobnych do Twoich, o których czytałem. Życie zweryfikowało ten wyjazd jako "wygodny".

"Niezdobyte" drogi SH, miłe spotkania z tambylcami i innymi ludźmi będącymi w drodze, więcej dziczy i przygód o których nie da się zapomnieć miało miejsce, ale to było w innej czasoprzestrzeni.

Droga do Theth początkowo wydawała się być wymagająca i ciekawa. Po późniejszym przejechaniu kilku innych albańskich odcinków bez asfaltu stwierdzam, że droga do Theth jest trochę przereklamowana. Pewnie dalszy ciąg "pętli Theth" przez Prekal jest DUŻO lepszy, ale nam nie było wtedy dane nim pojechać.

P.S. Wszystko było grzeczne, bo ja grzeczny chłopak jestem :lol: .
Sylwek
pałujący w lesie
pałujący w lesie
Posty: 1524
Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Lisków

Re: Bałkany 2018

Post autor: Sylwek »

Na ilość przygód, licytować się nie będziemy :grin: . Nie o to idzie.

O dziczy napomknąłem, w chwili wspomnienia, gdy po raz pierwszy pomknąłem w tamtejsze strony.
Przerażenie wielu osób: jedziesz do Albanii? Przecież tam... :lol:
Dlugi1
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 415
Rejestracja: 14.06.2017, 09:52
Mój motocykl: XL650V

Re: Bałkany 2018

Post autor: Dlugi1 »

Albania...
Siedzi gdzieś tam z tyłu głowy...
Miała być w tym roku,nawet samotnie. Dziś klaruje się wyjazd z kumplem, choć Rumunię z nim nie wspominam dobrze. Staram się naświetlić mu mój sposób podejścia do podróżowania :-)
Odpuszczam dalszą trasę z Theth przez Prekal, ale zaszczepiłeś we mnie przejazd trasą na Koman i trasą SH22.
Generalnie to myślałem o dojeździe przez Węgry, Serbię autostradami jak najdalej się da w pierwszy dzień, drugi dzień P14 w Czarnogórze a dalej jak pójdzie. Dzięki Tobie wiem, że Valbone mogę odpuścić...
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Bałkany 2018

Post autor: Pawel »

Sylwek pisze:Na ilość przygód, licytować się nie będziemy :grin: . Nie o to idzie.
Myślę, że do wysłuchania wszystkich opowieści jedna wątroba to byłoby zdecydowanie za mało... :tongue:
Sylwek pisze:Przerażenie wielu osób: jedziesz do Albanii? Przecież tam... :lol:
Też słyszałem podobne stwierdzenia, a na miejscu...normalnie się rozczarowałem :lol: .
Dlugi1 pisze:Albania...
Super kierunek - jeszcze (szybki rozwój, turyści z zachodniej Europy itp.)
Dlugi1 pisze:Siedzi gdzieś tam z tyłu głowy...
Jedź koniecznie! Nie będziesz żałował.
Dlugi1 pisze: Miała być w tym roku,nawet samotnie. Dziś klaruje się wyjazd z kumplem, choć Rumunię z nim nie wspominam dobrze. Staram się naświetlić mu mój sposób podejścia do podróżowania :-)
Dobór dobrego towarzysza podróży to bardzo ważna sprawa. Nieraz lepiej byłoby pojechać samotnie niż z kimś... po fakcie... podobno. To temat na... osobny temat :wink: .
Dlugi1 pisze:Odpuszczam dalszą trasę z Theth przez Prekal, ale zaszczepiłeś we mnie przejazd trasą na Koman i trasą SH22.
Koman i SH22 są super, warto. Do Theth warto się przejechać, gdzieś czytałem że w tym roku na SH21 mieli robić asfalt aż do wioski. Jeśli to prawda, to będą tam jeździły samochodowe pielgrzymki turystów i miejsce straci swój urok. Wszystkie drogi górskie w Albanii są fajne i ciekawe :ok: :wacko: . Przy planowaniu trasy warto wziąć poprawkę na stan dróg (odcinki w górach). Na takich np. google maps większość dróg "SH" to asfalt (wyznacza trasę, droga przejezdna, czas przejazdu krótki jak po asfaltowej drodze), w rzeczywistości gdzieś w połowie drogi możemy być zdziwieni (pozytywnie :tongue: ), że asfaltu nima i albo się wracamy albo wbijamy pierwszy bieg i napieramy dalej przed siebie :witch: .

Z ciekawostek, jeśli zapytasz tubylca o drogę, jej rodzaj/jakość, to "autostrada" oznacza normalną asfaltową drogę, a "normal road" oznacza brak asfaltu, dziury i kamienie (jazda na 1-2 biegu) :smile: . Często przed udzieleniem odpowiedzi najpierw rzuci okiem na motor, jeśli to typ Trampkowy to należy spodziewać się odpowiedzi "very good, normal road, no problem" :lol: .
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość