Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałtyku

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
czarna godzina
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 112
Rejestracja: 07.03.2014, 19:50
Mój motocykl: inne endurowate moto

Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałtyku

Post autor: czarna godzina »

Jako, że wspaniali ludzie poznani na mniejszych i większych spotkaniach transalpa zaszczepili we mnie chęć podróżowania motocyklem a trampek 650 był moim pierwszym motocyklem, który zabrał mnie we wspaniałe miejsca, swoją relację publikuję właśnie tu.

W czerwcu 2019 wyruszyłem z tatą w podróż motocyklową dookoła Morza Bałtyckiego.
Zajęło nam to 16 dni, przejechaliśmy ~5700 km, spaliśmy w namiotach gdzie popadnie.
To moja krótka relacja tekstowa z tego wyjazdu. Jeśli nie lubisz czytać (przecież czytanie jest już passe) to na końcu umieściłem linki do kopii małego pakietu surowych zdjęć. Starałem się też prowadzić mini relację na bieżąco na fejsie (Wojtek Be), wpisy są publiczne, należy cofnąć się do 16 czerwca 2019 r.
Przygotowuję też relację filmową, która gdy to czytasz jest już prawdopodobnie w komplecie na youtube (Wojtek Be).

Dlaczego dookoła Bałtyku? Pomysł na ten dziwny kierunek zrodził się już kilka lat temu gdy snułem różne plany na podróże trampkiem i wrzucałem je do szuflady “na później”. Gdy już zrealizowałem te o większym priorytecie (jakieś tam Bałkany, Norwegię itd.) nadszedł czas na ten pomysł. Niestety już nie miałem trampka i została mi tylko koza (Suzuki drz 400s). Tak, w tę podróż pojechałem kozą.
Już latem roku poprzedniego tata rzucił luźno na wiatr “pojechałbym z tobą”. Początkowo były to tylko takie luźne gatki przy piwku, że to byłoby coś wspaniałego, że podróż taty z synem na motocyklach, że noclegi w namiocie, wspólne wieczory i takie tam. Tak się wzajemnie nakręcaliśmy aż zdecydowaliśmy, że zrobimy wszystko żeby ten plan (raczej pomysł) zrealizować.
Wiosną zaczęliśmy kompletować sprzęt kempingowy dla taty (namiot, śpiwór i taki tam drobny szpej), ja jako amator takich podróży byłem prawie wyposażony - musiałem tylko uzupełnić to i owo. Często rozmawialiśmy o podstawach logistycznych podczas takich podróży, o minimum rzeczy, które należy ze sobą zabrać, o pewnej rutynie rano i wieczorem (codzienne rozkładanie i składanie obozowiska). Aż tata był pewny że podoła i z przyjemnością się wybierze na taką przejażdżkę.
Wiosną zaczęliśmy przygotowywać motocykle, tzn. tylko ja, bo tata pojechał na bawarce r 1150 rt, która raczej nie wymaga przygotowań do takich podróży. Drezyna dostała opony na czarne (fuj), jakieś tam rurki do podtrzymania toreb, do toreb bocznych doszyłem pasy (raczej bratowa doszyła), założyłem mniejszą tylną zębatkę żeby przeloty były bardziej znośne dla biednej drezyny (to nie jest motocykl stworzony do takiej jazdy), wykombinowałem nakładkę z owcy na siedzenie co by dupa tak nie bolała, sprawdziłem i przeliczyłem ile będę potrzebował oleju na dolewki (niestety taki urok drz lecącej po asfaltach).
3 tygodnie przed zaplanowanym urlopem (moim, bo tata bierze wolne kiedy chce) tata miał zdarzenie na trójmiejskiej obwodnicy gdzie któryś tam z kolei uderzony w tył samochód lekko stuknął tatę w tył motocykla. Trochę się w bawarce połamało, tacie nic. trochę się zestresowałem, wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Tata zrobił wszystko by proces likwidacji szkody przebiegł najszybciej jak to możliwe i udało się (rzeczoznawca po 3 dniach, kasa na koncie też bardzo szybko). Przystąpiliśmy do niezbędnych napraw/zakupów i dalszych przygotowań.
Wycieczka była zaplanowana na drugą połowę czerwca, gdzieś czytałem, że to okres najbardziej stabilny pogodowo na północy. Trasę planowałem tak na spokojnie już od końcówki zimy. Nie wiem dlaczego w tę stronę ale jakoś się złożyło, że postanowiliśmy jechać odwrotnie do ruchu wskazówek zegara czyli zacząć od Litwy. Zbierałem informację o miejscach, które warto zobaczyć na trasie i w miastach, przez które będziemy przejeżdżać i zaznaczałem je sobie na google maps (później przekładałem na wygodniejszą nawigację OsmAnd). Na mapie zaznaczyłem sobie też pierwszy nocleg w Litwie - google, widok z satelity i szukanie dogodnych krzaków nad rzeczką ;).
Kilka dni przed wyjazdem zrobiliśmy też jakieś podstawowe zapasy żywności na kilka dni (jak się później okazało, niektóre z tych rzeczy woziliśmy prawie do końca).
Dętki, pompki, narzędzia …. uff... pełno tego - cała torba serwisowa, zapas oleju na dolewki do drezyny ;), namiot, śpiwór, materac (oczywiscie welur 17 cm, przecież nie jestem jakimś tam prymitywem), ciuchy, trochę żywności i sprzętu.. spakowałem wszystko do toreb i pomyślałem o o, drezyna chyba nie da rady. Ubezpieczenia kupione, ruszamy.

Ruszamy zgodnie z planem 16 czerwca 2019 (w niedzielę, sobotę zostawiliśmy sobie na końcowy serwis moto i pakowanie na spokojnie). Prawie cała droga po czarnym, szutry zdarzały się rzadko i głównie na dojazdach i zjazdach z noclegów.
Droga przed nami długa, także nie miałem zaplanowanych wielu miejsc do zwiedzania bo trwałoby to pół roku. Ruszamy z centralnej północy Polski. Na pierwszy dzień miał być tylko przejazd ale zatrzymaliśmy się w kilku ciekawych miejscach np. Stańczyki. Oczywiście jak to zwykle bywa, pogoda chciała nas zniechęcić już pierwszego dnia i dręczyła nas deszczem. W Litwie, wzdłuż granicy z Rosją (nie jechaliśmy przez Obwód Kaliningradzki) jakoś dziwnie trudno jest znaleźć sensowną stację paliw. Jest już późno ale dojeżdżamy do wyznaczonego miejsca noclegowego - nad Niemnem. Rozbijamy się, nikt nas tu nie podejdzie bo motocyklami musieliśmy jechać kilka kilometrów leśną ścieżką. Miejsce bardzo ładne, woda mega ciepła ale brudna - może był tam jakiś zrzut z jakiejś fabryki. Oczywiście żartuję. rozbieram się i na waleta wskakuję do rzeczki. Podgrzana fasolka z puszki i spać, przed nami Kłajpeda.
Na dojeździe na pierwszy nocleg i potem rano tata miał niezły test umiejętności jazdy na bawarce po offie - zdał z wyróżnieniem. Aha, wspomnę, że tata na tym wyjeździe miał 62 lata.
Ruszamy w stronę Kłajpedy, znowu pada i znowu kilka godzin jedziemy w przeciwdeszczówkach ale to nic, tyle przygód przed nami, że pogoda nam nie straszna.
Wjeżdżamy do miasta, przed nami spore 3 pasmowe rondo, jedziemy środkowym pasem, nagle tata coś do mnie krzyczy z tyłu. obracam sią a bawarka zgaszona, tata coś macha żebym zjeżdżał na pobocze, że nie ma sprzęgła.
Zjechaliśmy na bok, podchodzę do taty a On, że “sprzęgło zniknęło”. Ja na to “jak to”? W bawarce nie można wbić biegu ani w górę ani w dół, klamka miękka. Zepchnęliśmy beemwe w bezpieczne miejsce i oglądamy jakbyśmy się na tym znali ;)
Trochę porozbieraliśmy, dopełniliśmy zbiornik płynu od klamki sprzęgła i po chwili pod motórem plama jakby to był co najmniej jakiś harley (harleje lubią popuścić jak zobaczą inny motocykl, hehe). Dobra, robi się poważnie. pojechałem w miasto szukać mechanika a tata wertuje internet i rozbiera motocykl. udało mi się zdobyć jakiś numer od gościa, którego kolegi dziewczyna zna kogoś kto ma motocykl i może on będzie znał kogoś kto może nam pomóc...ehh. Po kilku telefonach dodzwoniłem się do gościa, który “i will help” pomoże. Nie kumałem, my mamy podjechać gdzieś, On do nas podjedzie, jest mechanikiem ale nie jest mechanikiem…… niestety litwińskiego nie znam a my friend łamie inglish jak to tylko możliwe. W końcu się dogadaliśmy, podjedzie do nas tylko musimy mu wytłumaczyć gdzie jesteśmy, ehh. Podjechał, okazało się, że jest mechanikiem ale takim wolnym strzelcem, bez warsztatu ale za to z wypasionym samochodem serwisowym i nawet motocykle naprawia. “uuu! to bedzie bardzo dużo roboty, pół motocykla trzeba rozebrać” mówił. My już snuliśmy plany zamawiania jakiejś lawety z Polski i smutnego powrotu do domu ale litwiński kolega powiedział “w żadnym wypadku! pomożemy”. Tata w miedzyczasie wykonywał telefony do polskich mechaników i przez telefon próbował diagnozować usterkę. Dodzwonił się do Zdunka a tam mechanik magik (osoby, które znają to miejsce pewnie wiedzą o kogo chodzi) mówi: “sprawdźcie wysprzęglik … nie trzeba połowy motocykla rozbierać”. Jakoś to przekazałem naszemu litwińskiemu koledze ale co dalej, na poboczu mamy to robić. Kolega zadzwonił do znajomego, który mówi dobrze po angielsku i tak z tłumaczem poszło łatwiej. Pyta się: “to co? robimy?”. Co mieliśmy odpowiedzieć, robimy. Pojechał po lawetę/przyczepkę i zabrał nas z miasta do jakiegoś garażu, na zamkniętym terenie stoczni, wyglądającego jak melina do rozkładania skradzionych aut na części. Był jakiś taki nazbyt przyjacielski. Załatwił narzędzia (jakie tylko mogliśmy sobie wymarzyć) i mówi “wy robicie, ja jadę” i pojechał. Wrócił po jakimś czasie, pomógł rozebrać motocykl i okazało się że to faktycznie był ten cholerny wysprzęglik - jednak polscy mechanicy to się znają na rzeczy. Kolega zaczął przeglądać litwiński internet, jakieś portale aukcyjne, sklepy z częściami itp. my też obczailiśmy allegro żeby wiedzieć ile takie coś kosztuje. Przyjechał kolega kolegi mówiący dobrze po angielsku. Jest już późne popołudnie, koledzy mówią: “macie 3 opcje”, “o kurka” myślę sobie “nerka, motocykl albo kasa” hehe. “chcecie część nową czy używaną?”. Tata mówi, że nową, jak już tyle rozebraliśmy to chciałby nową. “3 opcje: znaleźliśmy 3 opcje zamówienia części, jedna to nówka 700 zł i będzie za tydzień” a my aż się opluliśmy “co my będziemy tu tydzień robić”. “2 opcją jest używka na jakiejś aukcji internetowej ale muszą podzwonić”, “3 opcja też aukcja i koleś pisze, że ma różne części od tego modelu ale nie wie co ma, musimy zadzwonić a on musi sprawdzić”. Koledzy się bardzo zaangażowali, chyba złapali niezłych leszczy (nas). Powiedzieli, że powinniśmy znaleźć sobie nocleg w Kłajpedzie, co ja już w międzyczasie zrobiłem. Powiedzieli, że tu w tym garażu możemy wszystko zostawić (znaczy taty bagaże i ciuchy moto), iść na miasto na piwko i czekać na telefon od Nich w sprawie części. Co zrobić, spadamy na metę z bookingu. Jakiś browar, trochę zwiedzania i wieczorem telefon: “my fiend, very good, very happy, very good parts, tomorrow, bus, telephone call you tomorrow, 30 euro, very good”. Wygląda na to, że załatwili część. Następnego dnia z rana znowu zwiedzanie starego miasta Kłajpedy i czekanie na telefon. Sms od kolegi kolegi, że część przyjedzie do Kłajpedy jakimś PKSem o 13 i wtedy mamy przyjść do tego garażu na stoczni. No teraz to na pewno bawarka sprzedana na części (ehh to polskie myślenie). Przychodzimy do garażu nikogo nie ma, moto jest, rzeczy są, wszystko ok. Czekając na część poznaliśmy mechaników z sąsiedniego garażu, bardzo pomocni, wszyscy sobie nawzajem tam pomagają. Dał potrzebne płyny, szmatki, narzędzia, trochę rozmawiamy i śmiejemy się, że lepiej jakbyśmy do nich po polsku mówili niż po angielsku, “wódka, kocham, qwa, ja piedole i takie tam”. Przyjechała część, używka w stanie jak nówka za 30 euro. Z pomocą kolegów składamy wszystko w całość (oczywiście z problemami, właściciele rt wiedzą o co chodzi - ABS). Jakoś wszystko zaskoczyło, tata się spakował ubrał i przyszło do rozmowy o kosztach. Dnia poprzedniego sprawdziłem w necie jak wygląda sprawa zarobków mechaników w Litwie i takie tam sprawy, żeby nas zbytnio nie naciągali. Poszedłem szukać gościa bo oczywiscie jak zwykle gdzieś sobie poszedł. Pytam “how much” a ten ”tak jak mówiłem 30”, ja mówię “za część, ale ile za twoją pomoc?” najwyraźniej uraziłem kolegę bo ten się skrzywił i odchylił do tyłu. Krzyczy “nic! no co ty!”. Ja mówię mu, że bardzo nam pomógł, że tak szybko, że się bardzo zaangażowali, że tak nie może być. On mówi, żebyśmy kontynuowali podróż, żeby nam się udało, że mu się to podoba. Potem rozwinął temat. Kiedyś wracał motocyklem z Włoch przez Polskę i w Wrocławiu zepsuł mu się motocykl, jakiś nieznajomy przyjął go do domu na nocleg, naprawił mu motocykl i też nic od niego nie chciał w zamian.
Brać motocyklowa - przepiękna sprawa.
Było późne popołudnie to zostaliśmy na drugi nocleg w Kłajpedzie. Miał być tylko przejazd przez miasto i kilka fotek a zostaliśmy tu dwa dni - dzięki wspaniałym ludziom tylko 2 dni.
Kolejne kilometry na północ robimy wzdłuż wybrzeża, pogoda w kłajpedzie i przez kolejne dni nam dopisuje. W drodze do Rygi (to nasz kolejny punkt na mapie Pętli Bałtyckiej) zrobiliśmy spacerek po Przylądku Kolka - bardzo ładna plaża. Zaczyna być mega ciepło, fala upałów dotarła też tu.
Napiszę też krótko jak szukam noclegów podczas takich wyjazdów (często słyszę pytania na ten temat). Przed wyjazdem ściągam na telefon obszary map google terenów przez które zamierzam jechać (w ten sposób zabezpieczam się przed brakiem internetu). każdego dnia późnym popołudniem zaczynam przeglądać mapę i szukać niebieskich plam (jezior) i kresek (rzek) w pobliżu zaplanowanych kolejnych kilometrów. Następnie, po kolei, od wyznaczonej godziny odwiedzam te miejsca i zostaję jeśli mi się spodoba i jest jakiś fajny dostęp do wody (żeby się umyć, popływać sobie, umyć gary, przy wodzie jakoś tak lepiej się zrelaksować). Tu bardzo pomocny jest OsmAnd bo ma pozaznaczane leśne ścieżki (można sprawdzić dojazd w zaciszne miejsca).
Kolejne miasta do odwiedzenia to Ryga i Tallinn. Oba miasta bardzo ładne. W każdym z miast, które chciałem odwiedzić na trasie całej pętli wyznaczyłem sobie po kilka ładniejszych miejsc tak żeby choć trochę poczuć klimat każdego z nich. Tak jak pisałem, kilometrów do przejechania jest wiele, także zwiedzanie miast jest w pigułce, wpaść, zobaczyć cyknąć fotkę, coś zjeść, spadać.
Tallinn zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Ma przepiękne i ogromne “stare miasto”. Z czystym sumieniem mógłbym polecić to miasto na tygodniowy pobyt (może sam kiedyś tak zrobię). Uliczki z romantycznym klimatem, można snuć się nimi godzinami niczym w labiryncie, z którego nie chce się wychodzić.Do miasta wjechaliśmy późnym popołudniem i mieliśmy kłopot ze znalezieniem dzikiego noclegu blisko miasta. Planując kolejnego dnia rano wypłynąć z Estonii w kierunku Finlandii zdecydowaliśmy, że nie będziemy szukać dalej i skorzystamy z jakiejś taniej nory z booking (napisałem “wypłynąć” bo od początku planowaliśmy nie przejeżdżać przez Rosję - niech spadają na drzewo). Dzięki temu “na spokojnie” (w porównaniu do pozostałych miast) mogliśmy pospacerować tymi przytulnymi uliczkami starej części miasta.
Rano wyjechaliśmy wcześniej do portu żeby obczaić co i jak z biletami. Okazało się to niepotrzebne tam po prostu przyjeżdżasz i przed wjazdem na prom kupujesz bilet na bramkach. Do wyboru były dwie linie Viking Line i Tallink. Wybraliśmy Vikingów. Jak na taką krótką przeprawę, prom okazał się całkiem spory, taki jak ten z Gdyni do Karlskrony Steny Line. Taki full service pełen pakiet. Port w Tallinie i samo miasto z morza wyglądają bardzo ładnie. Ten tekst i filmy na youtube wzajemnie się uzupełniają, także zachęcam do obejrzenia serii Pętla Bałtycka 2019 na moim kanale Wojtek Be. Dość szybko dopływamy do portu w Helsinkach. Zatoka Fińska blisko lądu i samo wpłynięcie do portu robi wrażenie, piękne wysepki, widok pięknego miasta, ląd powcinany wodą tak, że prom musi trochę manewrować.
O tym co zwiedzaliśmy nie będę się rozpisywał, skrót tego widać na filmach.
Jeszcze tego pierwszego dnia w Finlandii męczyły nas straszne upały. Ludzie na wakacjach w krótkich spodenkach spacerują po mieście, raczą się piwem w barowych ogródkach a my w pełnym rynsztunku zasuwamy na motocyklach po rozpalonych asfaltach. Po kilku spacerkach po ważniejszych miejscach miasta wyjeżdżamy w kierunku północy.
Jedziemy w kierunku jezior, które zaczynają się od okolic miasta Lahti. Gdzieś przy jednym z tych jezior planujemy pierwszy nocleg w Finlandii. Piękna trasa wije się mostami przez rozlewiska, takie Mazury XL. Przed wyjazdem czytałem, że w finlandii będzie najłatwiej z noclegami na dziko, że oni są wręcz przygotowani na takich ludzi, że sami w swojej kulturze mają w zwyczaju czerpać z natury ile się da (oczywiście odwdzięczając się naturze dbając o nią). W krajach północy obowiązuje prawo dostępu do natury. Z wiki: “Allemansrätten (szw. prawo wszystkich ludzi) – prawo, obowiązujące w Norwegii (norw. Allemannsretten), Szwecji (szw. Allemansrätten) i Finlandii (fiń. Jokamiehenoikeus) mówiące, że każdy człowiek ma prawo do kontaktu z naturą. Wynika ono z przekonania, że człowiek jest integralną częścią przyrody, zaś cywilizacja ma z nią współistnieć, a nie rywalizować.”.
Faktycznie w tym kraju mieliśmy najładniejsze/najciekawsze miejscówki na nocleg. W lasach jest mnóstwo miejsc przygotowanych do obozowania, lecz bez ordynarnej ingerencji człowieka w naturę. Pierwszego dnia wbiliśmy się chyba na jakiś nieużywany w tym momencie ośrodek wczasowy dla dzieci - tylko że domków letniskowych nie było widać, za to były wiatki, paleniska i porozsiewane po lesie, nad jeziorem, miejsca na posiadówki i namioty. Tata za każdym razem gdy szukaliśmy miejsca na nocleg musiał trenować zdolności jazdy leśnymi ścieżkami motocyklem całkowicie do tego nieprzystosowanym. Chyba tutaj zapytałem Tatę kiedy ostatnio (przed tą wyprawą) spał pod namiotem. Tata na to “nie pamiętam, chyba nigdy”. Tym bardziej szacun dla Niego za cały ten wyjazd.
Rano zwijaliśmy namioty w pośpiechu przed nadciągającym deszczem a wichura wyrywała nam je z rąk. Jakoś się udało. Kontynuowaliśmy jazdę krainą jezior.
Fragment przejazdu na północ był nudny, w deszczu (deszcz męczył nas przez 2 dni). Do tego wiał silny wiatr ze strony Bałtyku, motocykle przez wiele kilometrów jechały pochylone, walczyliśmy z wiatrem, który wdmuchiwał nam przez kołnierze deszcz. Zaczęło robić się zimno, musieliśmy częściej zatrzymywać sie na herbatkę z termosu ze względu na moje palce. Drezyna nie ma grzanych manetek a i handbary też nie są za duże. Palce marzły mi i robiły się sine po 30 minutach jazdy (nawet jak deszcz nie padał to ja miałem założone takie przeciwdeszczowe rękawiczki i pod rękawiczkami motocyklowymi dodatkowe cienkie rękawiczki polarowe).
Na jednym z postojów rozmawialiśmy o tym, jak fajnie by było gdybyśmy trafili na jedną z tych słynnych finlandzkich leśnych chatek. Finlandia słynie z tego, że służby leśne (ale nie tylko) przygotowują w lesie różnego rodzaju chatki, grille, wiatki, paleniska które są ogólnodostępne i każdy ma prawo z nich skorzystać w celu odpoczynku, czy też schronienia się przed deszczem. Tu znowu pomocny okazał się OsmAnd, który ma oznaczone niektóre z tych chatek (nawet jak nie ma oznaczonej ścieżki do tego miejsca - czasami są one zbudowane w głębokim lesie). Znalazłem na mapie taką lapońską chatkę typu kota, zaznaczyłem jako cel podróży i jedziemy. Dojechaliśmy na miejsce dosyć późno, oczywiście w deszczu. Podjeżdżamy, jest chatka, wypasiona. Wchodzimy do środka, na środku kamienne palenisko, dookoła ławeczki, pod ławeczkami drwa. Zdawałem sobie sprawę z tego, że te chatki nie są po to żeby w nich nocować a nawet zabronione jest robienie w nich takiej cyganerii jaką my zrobiliśmy ale było już późno, padał deszcz, my byliśmy zmęczeni i trochę przemoczeni. Postanowiliśmy wyciągnąć welury :) i zostać w tej chatce na noc.Rozpaliliśmy ognisko, pogadaliśmy, zorganizowaliśmy się i spać. Trochę śmierdziało dymem ale na poziomie gleby było znośnie. Rano jakiś samochód podjechał na chwile przed tę chatkę (albo mi się śniło) i panowie coś tam grzebali, chyba po prostu zabierali śmieci z kubła na śmieci przed chatką, nie zwrócili nam uwagi, zresztą tata jeszcze spał a ja udawałem, że śpię. W ogóle przez całą tę podróż głównie udawałem, że śpię. Jestem raczej delikatny w kwestii snu, nie ma to jak własne łóżeczko.
Przed wyjazdem zastanawiałem się czy na północy pojechać do wioski Świętego Mikołaja czy może symbolicznie wjechać na koło podbiegunowe. Na oba te miejsca nie byłoby czasu, trzeba było wybierać, padło na koło - będzie taka ciekawostka do opowiadania “byłem motocyklem na kole podbiegunowym” - to tak fajnie brzmi.
Po drodze na północ zahaczyliśmy o jakieś ładniejsze miejsca np. Okolice Oulu (Koitelinkoski).
Na koło podbiegunowe jechaliśmy byle szybko, tak żeby tylko symbolicznie fotkę cyknąć i spadać (bo ziiimnooo). Na szczęście tego dnia udało nam się zjechać trochę na południe od tego koła, gdzie klimat już był trochę łagodniejszy (a nocleg bardziej znośny). Co nas zaskoczyło podczas prawie całej tej wycieczki to jak woda w rzekach i jeziorach była brudna (może nie skończył się zakwit czy coś w tym stylu). Trudno było znaleźć jezioro czy rzekę z w miarę czystą wodą. Chyba ocieplenie klimatu też trochę na to wpływa. Jak byłem kiedyś w Norwegii na podobnej wycieczce to obojętnie gdzie bym się nie zatrzymał, woda była krystalicznie czysta.
Dalsza część to przejazd przez Szwecję w stronę Uppsali - to kolejny zaznaczony cel na naszej mapie Pętli Bałtyckiej 2019.

Tu zrobię przerwę bo się trochę zmęczyłem tym pisaniem.
cdn.

a w międzyczasie zapraszam na youtube - Wojtek Be.
Może już coś tam wrzuciłem ;)

zdjęcia w skrócie: https://www.irista.com/gallery/vffgcsoic8sw
fejs: Wojtek Be
youtube: Wojtek Be
na kanale utworzyłem też listę utworów wykorzystanych w filmach: https://www.youtube.com/playlist?list=P ... m7XL5JOM-O

link do pierwszej części relacji:
https://youtu.be/GCW7X4xYalE
"...Cause tramps like us, baby we were born to run!"
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3087
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: henry »

Dookoła Bałtyku, a czemu nie, każdy kierunek jest dobry, byle jechać.
No i szacunek dla Twojego taty, jeżeli mu się spodoba to może wyruszy gdzieś naprawdę daleko.
Czekam na cd.
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
Awatar użytkownika
Qter
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3396
Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Reguły
Kontakt:

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: Qter »

Super. Czekam na C.d

Pzdr

P.s.
Masz chłopie jaja żeby drezyną pchać się na taki objazd... :)
Geniusz tkwi w prostocie...

we don't cry very hard
pete17
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 556
Rejestracja: 23.08.2016, 08:18
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Pabianice

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: pete17 »

Swietnie się czyta.Czekamy na cd...
Lubię motory...wszystkie.
Awatar użytkownika
ostry
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 3960
Rejestracja: 12.06.2008, 21:52
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Kraśnik

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: ostry »

Super że macie takie dobre relacje międzypokoleniowe :thumbsup: . Na takich wyjazdach sprawdzona ekipa to podstawa :smile: . Również cierpliwie czekam na kolejny odcinek.
PD 06,RD 01,PD 06,PD 06,RD 04,PD 06,PD 10,RD 10,RD 13,PD 06,T7 ...
Awatar użytkownika
czarna godzina
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 112
Rejestracja: 07.03.2014, 19:50
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: czarna godzina »

Dzięki za miłe słowa.
To chyba gdzieś tu na tym forum była kiedyś taka dyskusja; co ludzie nazywają “wyprawą”. Wniosek był taki, że to sprawa indywidualna i przejażdżka dookoła komina może być wyprawą. Ważne jest to jak to odczuwamy, ważne żeby czerpać z tego radość. W dzieciństwie brało się rower, wychodziło na dwór, znikało na cały dzień i zdobywało świat.

Kolejny dzień, zjeżdżamy z północy i podążamy zachodnim wybrzeżem Bałtyku w stronę Uppsali. Już kiedyś byłem w tym urodziwym miasteczku z kuzynem, bardzo mi się podobało. Uppsala - od setek lat taka centrala kościelna Szwecji, jest też tam najstarszy uniwersytet w Skandynawii, także miasto jest bardzo bogate kulturowo.
Taka ciekawostka, mam jakieś tam dyplomy za fakultety z ich uniwersytetu realizowane we współpracy z Uniwersytetem Gdańskim.
Jak to zwykle bywa w miastach przeciętych rzeką, najlepszy klimat jest wzdłuż rzeki przecinającej Uppsalę.
Z Uppsali kierujemy się w stronę Sztokholmu, to już rzut beretem.
Jako, że głównym celem tej wyprawy była po prostu podróż, droga, przebyte wspólnie z tatą kilometry, noclegi pod namiotami itp. odwiedzane miasta zwiedzaliśmy w sposób ekspresowy. Tak jak pisałem wcześniej, obrałem taką strategię, żeby wcześniej wyszukać ważniejsze miejsca w miastach, starałem się też zaznaczać sobie w nawigacji punkty widokowe na miasta (jeśli jakieś sensowne były). W Sztokholmie udało się takie punkty widokowe wyznaczyć. Lubię takie miejsca gdzie wzrokiem można ogarnąć sporą część miasta (gdy nie jesteśmy nastawieni na zwiedzanie miasta to jest to najlepszy sposób żeby zobaczyć najwięcej - dosłownie). Gdy jesteśmy w górach, wolimy patrzeć z góry a nie z doliny. Jeden z punktów to Skinnarviksberget (taki skalno-betonowy pagórek) a drugi to taras widokowy na Katarinahissen (bardzo ciekawa konstrukcja, winda łącząca dwie części miasta, niestety winda nie działa ale na taras można dojść od górnej części miasta - za darmo). Ładnie tu ale robi się późno a my nie mamy wyznaczonej miejscówki na nocleg, do tego nadciągają ciemne chmury.
Dość długo wyjeżdżaliśmy z miasta (miasto jest spore, był spory ruch uliczny).
Motocyklem po miastach jeździ się znacznie lepiej niż samochodem ale gdy jeździ się w grupie, choćby dwuosobowej, trzeba się wzajemnie pilnować, zwracać uwagę na drugiego, czy się zmieści, czy zdąży itp. Prowadząc motocykl myśli się za kilku, za drugiego na motocyklu i za wariatów w puszkach, którzy chcą cię wyeliminować.
Jeździmy, szukamy, zawracamy, krążymy, błądzimy. Już godzina 22 a my ciągle na motocyklach. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że takie sytuacje są niebezpieczne, zmęczenie i zdenerwowanie nie są sprzymierzeńcem na drodze.
Nie mogliśmy znaleźć miejsca nad żadną wodą, zdecydowaliśmy zatrzymać się gdziekolwiek. Ja na drezynie wjeżdżam w dzicz a tata czeka na sygnał czy ma wjeżdżać czy nie, czy coś sensownego znalazłem (tak żeby nie trzeba było potem zawracać bawarką w trudnym terenie). Znalazłem kawałek osłoniętego równego poletka, rozbijamy się w deszczu, komary wylatują ze wzruszonych traw, atakują. Godzina 23.30 a my dopiero się rozbiliśmy - to był jedyny taki dzień. Pozwoliliśmy sobie na coś takiego bo następnego dnia planowaliśmy odwiedzić rodzinę mieszkającą w Szwecji i zostać u Nich na noc (nocleg w łóżku, w pościeli, prysznic i takie tam luksusy :smile: ).
Szwecja, niby tak blisko a rodzinę odwiedza się raz na wiele lat, szkoda bo w dzieciństwie spędzałem z kuzynem trochę czasu. Paulinie dziękujemy za chleb wypiekany w domu, mniam.
Rano, zregenerowani, ruszamy dalej, w stronę Halmstad, Helsingborga (cieśnina Kattegat jest zaliczana do Bałtyku, więc ciągle kręcimy się wokół Morza Bałtyckiego - raz z jednej, raz z drugiej a raz z trzeciej strony :lol: ). Ładne nadmorskie miasta, ładna trasa, warto czasem zjechać z głównych dróg żeby zbliżyć się do morza, widać już Danię. Kierujemy się do Malmo, tam mam zaznaczone kolejne miejsca do zobaczenia. Za Malmo jeszcze w Szwecji planujemy nocleg, dzięki temu ten dzień był spokojny (rano wyjechaliśmy późno bo mieliśmy mało km do przejechania). Malmo będzie w 4 części wideo relacji na youtube. Po przejeździe przez miasto, cyknięciu kilku fotek, kończymy krótkim odpoczynkiem nad morzem. Spojrzenie na to co czeka nas jutro, widać most do Danii i ląd z drugiej strony wody.
Wieczorem znowu długo szukaliśmy noclegu, krążyliśmy jakieś 70 km zanim coś znaleźliśmy. Jest, małe jeziorko z dojazdem do niego. Sporo ludzi się kręci. Rozkładamy się na stole nad jeziorem i robimy sobie kolację (oczywiście pulpeciki - w końcu ostatni dzień w Szwecji). Przedłużamy kolację tak żeby zobaczyć czy wszyscy Ci spacerowicze w końcu pójdą sobie do domu. Jeszcze do 22 przyjeżdżali żeby sobie zrobić tam spacerek z psami. Chyba trafiliśmy na jakieś turystyczne miejsce lokalesów. Jak już słońce zachodziło i zrobiło się spokojnie to wbiliśmy motocyklami nad sam brzeg i rozbiliśmy namioty. Woda w jeziorze bardzo ciepła, super. Raczej słabo pływam ale coś tam się pomoczyłem - pluskanie w morzu czy jeziorze w nocy jest bardzo relaksujące.
Podczas całej tej wycieczki staraliśmy się nikomu nie przeszkadzać - rozumiemy, że wieczorne pakowanie się z motocyklami tam gdzie mogą być już odpoczywający ludzie może kogoś niepokoić. Zazwyczaj rozbijaliśmy się wieczorem i zwijaliśmy rano prawie niezauważeni, nie pozostawiając po sobie śladów.
W nocy było strasznie głośno, żaby, ptaki, świerszcze itd. Niektórzy uważają coś takiego za kojące dźwięki. Yhy, chyba jak sobie puszczą jakieś nagranie w domu na 15 minut. Całą noc czegoś takiego, gdy człowiek chce się wyspać, trudno wytrzymać.
Rano budzi nas piękny słoneczny dzień. Kolejne śniadanko na łonie natury i czas ruszać w stronę Danii.

cdn.

na yt pojawiają się kolejne części wideo:
https://youtu.be/btDWuLkmhqg
"...Cause tramps like us, baby we were born to run!"
Awatar użytkownika
wojtekk
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5506
Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: wojtekk »

Super. No i wyjazd z rodziną , ale innego pokolenia. Zazdroszczę i czytam !
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3087
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: henry »

Nie mam syna, ale mam czterech wnuków i jedną wnusię . . . może kiedyś też tak pojedziemy ? :smile: :smile:
Pięknie :thumbsup:
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
marcopolo
pyrkający w orzeszku
pyrkający w orzeszku
Posty: 212
Rejestracja: 07.04.2017, 08:01
Mój motocykl: XL700V

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: marcopolo »

Fajnie napisane i w ogóle szacun, że wam się udało coś takiego zorganizować. Też tak bym chciał ale najpierw córa musiałaby się przekwalifikować z hard enduro na szosę, a raczej się na to nie zanosi.
...jak nie teraz to kiedy?
Awatar użytkownika
czarna godzina
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 112
Rejestracja: 07.03.2014, 19:50
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: czarna godzina »

Niestety komp padł i nie mam na czym dokończyć relacji pisanej (może w nast. tyg. się uda). Na telefonie raczej trudno się pisze takie teksty. Ale nic nie bać, na youtube wrzuciłem kolejne 2 części (3 i 4 z 5) filmowych wspomnień.

https://www.youtube.com/playlist?list=P ... V_3rrcadrp
"...Cause tramps like us, baby we were born to run!"
Awatar użytkownika
czarna godzina
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 112
Rejestracja: 07.03.2014, 19:50
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: czarna godzina »

Ruszamy dalej.
Od miejscówki gdzie nocowaliśmy do mostu Oresund z Malmo do Danii mamy 15 km, rzut beretem. Taki był plan żeby rano dojechać do Kopenhagi, bo przewidywałem, że trochę nam zajmie chodzenie po mieście. Wjeżdżamy na słynny most, niby robi jakieś tam wrażenie ale dupy nie urywa, to po prostu długi most nad morzem. Wjeżdżając do Danii od tej strony praktycznie od razu wjeżdża się do Kopenhagi. Gdy planowałem trasę jeszcze w domu, zastanawiałem się czy całej tej pętli nie powinniśmy zrobić odwrotnie, właśnie z powodu Kopenhagi. To drugie najładniejsze miasto na naszej trasie, sporo jest tu do zobaczenia, można by poświęcić na to kilka dni.
Nie ma co gdybać ale podejrzewam, że z wysprzęglikiem bawarki, byłby tu (lub w Niemczech) większy problem niż w Litwie i prawdopodobnie nie skończyłoby się na 30 euro.
Wjeżdżamy do miasta. Do centrum / starego miasta / portu trochę się jedzie, to spore miasto. Czuć klimat nadmorskiego miasta portowego, pozytywny klimat nie śledziowy. Przepiękne kolorowe uliczki w Nyhavn (Nowy Port) wyglądają bardzo urokliwie. Nasz gdański Nowy Port to zupełnie co innego - taki żarcik dla wtajemniczonych. Jak cały świat i to miasto w wielu miejscach jest w remoncie i niektóre miejsca są przysłonięte rusztowaniami - zastanawiam się czy takie remonty w ogóle się kiedyś skończą, żeby turysta nie miał na co narzekać. Na zwiedzanie Carlsberga czasu nie było, pojeździli, pochodzili, cyknęli focie i wyjeżdżają.
Wyjazd z miasta był okropny. Narzekamy czasami na korki na trójmiejskiej obwodnicy a to pikuś w porównaniu do tego co tam się działo. Korek przez 30 kilometrów. Mijając węzły tych obwodnic widzieliśmy że jest tak w każdym kierunku. Dokąd ludzkość zmierza, ¼ życia w samochodzie, nie dziękuję. Na szczęście na moto można (ujmę to inaczej: jest to możliwe) zjechać na boczny pas i jakąś sensowną prędkością mijać te wszystkie stojące puszki. Dodam, że wtedy upały powróciły i stanie w korku motocyklem byłoby szczytem masochizmu. Pierwotny plan Pętli zakładał, że pojedziemy na zachód “w głąb” Danii i dalej na południe do Niemiec. Na jednym z postojów tata pytał się mnie czy mam coś zaplanowane do zobaczenia jeszcze w Danii i czy jest sens jechać dalej przez Danię. Dania na lądzie jest raczej nudna a ja nie miałem zaplanowanych żadnych ciekawych miejsc po drodze przez ten kraj. Po przeanalizowaniu mapy, zdecydowaliśmy, że skrócimy trochę drogę i skierujemy się w stronę niemieckiej wyspy Fehmarn. Myślę, że dobrze zrobiliśmy, darowaliśmy sobie nawijania nudnych kilometrów przez dodatkowe dwa dni. Skierowaliśmy się na prom w stronę niemieckiej ziemi.
Podjeżdżamy do portu, kupiliśmy bilety, wjeżdżamy na odpowiedni pas kierujący do promu, prom już jest, uff pójdzie szybko (jest już późne popołudnie). Pan przed promem kieruje ruchem i oczywiście czerwone światło zapaliło się jak już mieliśmy wyjeżdżać na prom, ehh, czekamy na następny.
Na szczęście w miarę szybko przypłynął kolejny prom. To była jedna z krótszych przepraw przez morze, prom był najgorszej jakości (normalnie trup, ale był bar i serwowali wurst) a cena przeprawy iście “niemiecka” (jak pani w okienku powiedziała “60 E” to szczena mi opadła a w głowie miałem same przekleństwa).
Pomyśleliśmy, że gdzieś na tej wyspie Fehmarn można by się rozbić, pewnie są tam ładne plaże. Przypomniałem sobie, że gdzieś czytałem, że w Niemczech są zacne kempingi a ich ceny nie odstraszają Polaków. Przejrzałem na szybko net i wyznaczyłem trasę do wyglądającego ciekawie kempingu gdzie można rozbić namioty. Podjeżdżamy, jest wczesny wieczór, kemping bardzo ładny, czysty, dobrze zorganizowany, full opcja, prysznice do woli a nie jakieś żetony czy coś, 10 e/os. Rozbijamy namioty i idziemy coś zjeść - jest restauracja. Potem spacer nad morze, plaża jest, ładna ale sporo glonów. Na plaży ktoś zorganizował wesele, wygląda to bardzo urokliwie. Wracamy do namiotów, idę pod prysznic a tu frau Helga mnie przegania i mówi że dusz tylko do cwajundcwancig, kurde, mówię Helga ja jestem zmęczony, śmierdzę, wracam z podróży, nie wkurzaj mnie… Helga mówi najn, najn, paszał won. No czegoś takiego to jeszcze nie widziałem, pole kamperowo-namiotowe a prysznice do godz. 22. Na mapie kempingu jest jeszcze jeden “kompleks sanitarny”, idę, spróbuję tam. Helgi jeszcze nie zdążyły tam dotrzeć, prysznice otwarte, wbijam. Jak wychodziłem, wchodziła ona, rzuciła wrogim spojrzeniem, gute Nacht i spać do namiotu. Noc, już prawie zasypiam a tu jeb, jeb, bum - pokaz sztucznych ogni na weselu. Tego jeszcze nie miałem, otworzyłem namiot, siedzę, popijam herbatkę i oglądam sobie ten pokaz.
Kolejny dzień, w drogę. Plan jest taki żeby dojechać na wyspę Rugia i tam zdecydować co dalej. Dojeżdżamy do Parku Narodowego Jasmund. Aby dostać się nad te słynne nadmorskie klify należy pozostawić swój pojazd na specjalnym parkingu i dalej dojechać specjalnym autobusem (trzeba pilnować godzin kursowania, żeby potem nie wracać z tych klifów z buta). Klify spoko, trochę pochodziliśmy i wracamy na parking. Jest już wieczór, w tej okolicy w planie mamy jeszcze zobaczyć Prorę - taki gigantyczny ponazistowski kompleks wypoczynkowy. Decydujemy, że poszukamy jakiegoś kempingu i rano wbijemy do nazi mega falowca i potem na spokojnie dojedziemy do Świnoujścia gdzie planujemy odwiedzić moją chrzestną. Znaleźliśmy pole namiotowe w Jasmund, obsługa niezbyt przyjazna ale to najmniej ważne. Rozbijamy namiot, rozmawiamy a tu sąsiedzi z namiotu obok “dzień dobry!”. Gatki, szmatki, kolacja z gazówki i trzeba iść spać. Na tym polu już nie było tak wesoło z prysznicami, tu trzeba było nabyć żetony uruchamiające wodę. kupiłem po jednym żetonie dla mnie i dla taty. Tata poszedł pierwszy na próbę, tak żeby dać mi znać ile ten żeton daje czasu. Kiedyś w Norwegii skorzystałem z takiego prysznica i było na styk - 6 minut. Tata mówi, że trzeba się spieszyć ale powinienem zdążyć. Zwykle pod prysznicem potrzebuję więcej czasu niż inni, także, uruchamiam i macham rączkami jak szalony, żeby zdążyć. Oczywiście nie udało się, spłukałem się tylko w połowie ale i tak miałem więcej szczęścia niż Niemiec w sąsiedniej kabinie: “szajse maszinen!!!”. Koleś wychodzi, cały w pianie patrzy nam mnie i się śmieje, pyta czy nie mam żetonu, mówię, że też ledwo zdążyłem. Pobiegł szukać żetonu a był już wieczór/noc. 3 minuty, tyle dokładnie dawał ten żeton, przecież to jest nierealne, chyba, że Niemcy są tak wyszkoleni, że dają radę.
Następnego dnia wbijamy do tego słynnego hitlerowskiego kompleksu wypoczynkowego. Budynki robią wrażenie, miał koleś rozmach, trzeba przyznać, końca nie widać. Spora część jest w stanie oryginalnym, budynki wyglądają raczej jak koszary albo więzienie, chyba planowali tam zmuszać do wypoczynku, nie wiem czy ktoś z własnej woli chciałby tam spędzać urlop. Może kiedyś Niemcy mieli inny gust. Od południa budynki są już powoli adaptowane pod nadmorskie apartamenty. W planie jest ożywić cały kompleks i zrealizować pierwotny plan nazistów (znaczy plan uruchomienia kompleksu wypoczynkowego, nic innego, spokojnie). Można tam kupić sobie mieszkanko za kilka milionów. W sumie to okolica i plaża jest tam bardzo ładna, to może się udać, kasy Niemcom nie brakuje.
Spadamy w stronę Polski, ehh, w końcu nasza ziemia. To był chyba najcieplejszy dzień tego lata, mieliśmy tylko kilkadziesiąt kilometrów do przejechania a był to najtrudniejszy odcinek właśnie ze względu na żar lejący się z nieba. Dojeżdżamy do cioci, ahh, prysznic, zimny browar, to jest życie a nie jeżdżenie bez sensu na moto przez ponad dwa tygodnie.
Nadrabiamy trochę rodzinne zaległości i następnego dnia kierujemy się do domu.
Po drodze mamy jeszcze jedno najładniejsze miasto do odwiedzenia, tak żeby zamknąć naszą Pętlę Bałtycką. Oczywiście jest to najważniejsze miejsce - Gdańsk, miasto rodzinne mamy, miasto, w którym się urodziłem. Pętla Bałtycka bez Gdańska po prostu by się nie liczyła. Tak symbolicznie wbijamy nad Motławę i na Długą, tam cykniemy najbardziej charakterystyczne dla miasta fotki. Po krótkim spacerze, sentymentalnej gatce (to dosłownie ostatnia godzina tej 16-to dniowej wyprawy) ruszamy w stronę domu.
W swojej krótkiej historii z motocyklami (jeżdżę dopiero od 2013 roku) spotkałem kilku ojców jeżdżących z synami, zawsze im trochę zazdrościłem i ich podziwiałem. W końcu i mi się udało, choć raczej rzadko udaje mi się jeździć wspólnie z tatą to bardzo się cieszę, że zdecydowaliśmy się na wspólny urlop (może jeszcze kiedyś uda się coś podobnego powtórzyć).
Mówią, że obraz wart jest więcej niż tysiąc słów. Skończyłem montować filmową relację z wypadu. Poniżej link do całej listy wideo (jest 5 części):

https://www.youtube.com/playlist?list=P ... V_3rrcadrp

Jeśli ktoś był na tyle szalony żeby przeczytać całe te powyższe wypociny, dziękuję, ale na serio, stary jest tysiąc innych ciekawszych rzeczy, które mogłeś zrobić w tym czasie, na przykład pojeździć sobie na moto.

Roger, out.
:crossy: :crossy: :crossy: :crossy: :crossy: :crossy: :crossy: :crossy: :crossy: :crossy: :crossy:
"...Cause tramps like us, baby we were born to run!"
Awatar użytkownika
andriu23
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 197
Rejestracja: 17.05.2012, 14:28
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: Olsztyn

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: andriu23 »

:thumbsup:
bartosz
Czytacz
Czytacz
Posty: 5
Rejestracja: 24.03.2019, 23:51
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Legionowo

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: bartosz »

Super wyprawa! Wpiszę trasę na listę planów :)
Awatar użytkownika
szymon.c
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 145
Rejestracja: 01.09.2015, 02:37
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Tarnów

Re: Pętla Bałtycka 2019 (tata z synem) - DRZetą dookoła Bałt

Post autor: szymon.c »

Fajnie się czytało. Dzięki :thumbsup: .
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Ahrefs [Bot], Google [Bot] i 2 gości