Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Raviking
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 88
Rejestracja: 05.12.2011, 20:46
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kamieniec Wrocławski

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Raviking »

Ellwood ,ale my już mamy AD 2019
Dawaj dalej :thumbsup:
Sylwek
pałujący w lesie
pałujący w lesie
Posty: 1528
Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Lisków

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Sylwek »

Ravi; nie przeszkadzaj. Istnieje szansa, że Elwood o tym nie wie :grin: .
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Właśnie wyedytowałem otatni post, bo pojebałem daty:)
I dołożyłem filmik.
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Wyrypa marzenie...

Los rzucil mega kłody pod nogi. Wojna w Pamirze...
ch** bąbki strzelil...
Ale...
Jebnęliśmy z Benkiem kawał porządnej wyrypy... Wyrypy niby zastępczej ale... Bawiliśmy się setnie. W sprawac spornych moneta szła w górę, jak na pierwszej mojej wycieczce w połowie lat 80-tych, kiedy dotarłem pod Nanga Parbat.
Górę marzenie, najpiękniejszą facjatkę Himalajów i Karakorum...

Jak wszytko jebło, mówię do Benka w Kaszgarze:
- Benek... Jedziemy do Pakistanu? To jedyna granica, na której wydają jeszcze wizę on arrival...
No... to pojechaliśmy ale...

Na tej wyrypie były same ale...

Zasadniczo coś niewiarygodnego. Ale...

Zaliczyliśmy płaskowyż Tupczek. Z niego 6 lat póżniej startowaliśmy do Szlaku nr 1, który był prostym niby, ale...
Okazał się Rubikonem.
Rubikonem dla młodszego z kuzynostwa Grąbczewskich.

Zaliczyliśmy uroczysko Paszimgar. Miejsce startu do Szlaku nr 2.

Poza tym:
- założę się, że Benek był pierwszym Polakiem, który zwodował ponton na jeziorzez Song Kul,
- mazeniak pierwszym Polakiem, kóry dosiadł naszego pontona w "oczku" pod Pikiem Lenina (moja osobę przemilczę) ale...

Okazał sie przy tym zwykłym prostakiem kilka dni później, kiedy to po naszych wytycznych (ze szczegółowym opisem na mapie) pokazaliśmy mu, odkrytą przez nas przełęcz (i zaliczoną ) prowadzącą w Pamir.
Omijała ona drogę prowadzącą przez przełęcz Chaburabot do Chalajkum. W Tawildarze nikogo już w Pamir nie puszczali.

To, co przeczytalem w jego relacjach mnie zdumiało... Takiego zachowania spodziewiałbym sie (i slusznie) po Samborze ale nie po gościu, który wszędzie nazwywał mnie swoim kumplem...?
Do dzisiaj wypiera się i idzie zaparte, że to on eksplorator i bohater... ch** mu w dupę.
Pierdolę to... Idzie mi o zwykłą uczciwość. Taką zwykłą, normalną... Żal... taki jestem. Dzisiaj ch** mu w dupę.

Jestem zero-jedynkowy. Albo się mnie lubi albo nienawidzi. Z wiekiem miękne, zwłaszcza - kiedy zostałem dziadkiem. Postęp jest taki, że jak ktoś mnie nazywa z marszu chujem, nie walę z marszu w ryj... W moim wieku łatwiej oberwać...
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Wyrypa z Czystym Benkiem, to mój TOP trzech najlepszych moich wyryp. W sensie jest w tej trójce.

Pierwsza - wpomniana Nanga Parbat, Wyrypa zrobiona w taki sposób, że nikt by mi w to nie uwierzył. Dlatego nigdy jej nie opiszę... Za poźno.
Druga- mój Afganistan 2008.
Trzecia - Czysty Benek.

Teraz dołączyła ta - Szlakiem Bronisława Grąbczewskiego.
Ale zanim, to kto chce niech luknie na moje podsumowanie Czystego Benka:
https://vimeo.com/50401697
Awatar użytkownika
Artek
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 2512
Rejestracja: 09.10.2011, 16:33
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: ZMY

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Artek »

Heloł.
Może by tak jakoś utrwalić w formie ruchawych obrazków to co się w klubie działo będzie. Choćby na scenie.
Bez cenzury kurka wodna!
Pozdrosy z CH.
Dominator.
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Było w klubie tak:
Obrazek

2019-03-08
W samo południe zagra na trąbce w Gdyni Bartek Grąbczewski. Na klawiszach towarzyszył mu będzie Fazik.
Temat:
Muzyka ludowa dawniej i dziś. Wstęp na koncert wolny.

Obrazek
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Osobiście nie lubię tej imprezy.
By nie powiedzieć - nie cierpię.

W naszym chorym kraju... Bo jest chory... Zżeranym przez wszystkich... Przez... Czy to trzeba tłumaczyć...? Tylko bez domysłu, że np. tylko przez PIS. Ni chuja! Przez nas wszystkich!
Otoż w naszym chorującym kraju brakuje autorytetów.
Tymi autorytetami nie są: Bargiel, Bielecki, Wielicki... Chociaż Hajzer dla mnie - gdzieś tam jest. To wielkie postacie himalaizmu światowego. Zasadniczo wąskiego grona osób. Tym niemniej żaden z nich nie wplynął na politykę światową.
Niewątpliwie poza faktem sławienia dokonań polskiego człowieka... Aż strach napisać inaczej.
Pedałów to ch** obchodzi, bo skupieni są na wiośnie a narodowo - akurat zima jest na topie.

No więc w 2010-tym brałem udział w człowieczej wyprawie w afgański Hindukusz. Kompletnie pedalska impreza. Powstał z niej nawet film - idealny scenariusz dla programów LGBT. Wszyscy się zajebiście kochali, jak to w grupie samych liderów ma miejsce.
Same pedaly bez jaj... Kiedyś na podwórku tak nazywało się cioty. Takie miękkie faje.. Rządził testosteron na podwórku a nie okulary.

Ale nie, żeby nie było... Co było słabością Aleksandra Wielkiego...? Zniewolenie kulturą grecką rywalizującą z rzymską.
Żeby im się chociaż w standardowych dupach poprzewracało... Nie.. Zagustowali w męskie hemoroidy..
Na domiar złego, podbijając Persję posiadłbył Aleksander niewyobrażalne bogactwo i luksus.

A... Aleksander Wiellki to mój ulubiony zdobywca. Niekwetionowany lider dla mnie. Magik.
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Z Pamiętnika znalezionego w koszu.

AD 2013.
Zdecydowanie ostatnia wycieczkw Pamir. Strażnikowi Domowemu melduję, że tym razem jadę w... Kaukaz na dwa tygodnie.
Zabieram "ruską" Ukrainę.

Wracam po czterech tygodniach i wiem, że:
- nie pojadę więcej do Azji Centralnej,
- żadnych długich wycieczek w towarzystwie w latach nieparzystych,
- a zasadniczo, to zero wspólnych wycieczek w ogóle.

Zauważyłem zresztą pewne objawy osobowości wielorakiej u siebie. Mnie jest co najmniej dwóch i godzenie oczekiwań/potrzeb tych typków przerasta moje możliwości.

Zmieniam kierunek.
Zainteresowanie wielkimi górami nie słabnie. I tak wszystkie drogi moje, wiodą mnie ku nim ale... Ten trzeci, to marzyciel. Wystarczą mu mapy i książki. Zgłębiając literaturę dostrzegam, jak uboga jest nasza edukacja... Po raz kolejny zresztą.
Jako ten czwarty np. byłem kiedyś nauczycielem wf-u. Kształciłem się w tym kierunku gruntownie. Blisko 11 lat nieprzerwanie. Tak się zrosłem z AWF-em, że brano mnie nawet za jakiegoś wybitnego ale mało znanego sportowca.
A tych kilku mocno znanych miałem za kolegów.

Jako nauczyciel w-f-u piłem alkohol w towarzystwie dzieci i młodzieży. Naturalnie nie w szkole ale na obozach wędrownych, które im organizowalem. Był na tych obozach luz ale i reżym. Jak złapałem któregoś amigosa na piciu lub paleniu papierosów był psychiczny, a najpierw fizyczny wpierdol. To była ostateczność i z rzadka się zdarzała.
Chcecie dorosłego życia zaznać bez konsekwencji...? Pytałem. No i tu tylko śmiałkowie startowali.
Tych zapraszałem na piwo (młodzież 14+) ale najpierw na partyjkę pokera. Skoro zasiedli, trza było określić pulę. Znaczy cała kasa na stół, byśmy wiedzieli, o co gramy. W tym momencie... konfiskowałem kasę.

Nie było komórek, był za to terror i szantaż szeryfa, czyli mnie. Trafiały sie, nie powiem, wybitne jednostki. Wobec nich stosowałem przemoc fizyczną ale w rywalizacji. Kiedyś młodzież miała charkter i podejmowała takie wyzwania. Oczywista dobierałem poziom trudności do ich możliwości ale i tak nigdy ze mną nie wygrali. Najłagodniejszą formą dla pedalów była gra w kapsle np. Dla twardzieli pompki, podciąganie na drążku czy wspinanie po linie lub na drzewo.
Układ był zawsze jeden. Wygrywasz - ustalasz warunki. Przegrywasz, poddajesz się dyscyplinie. Fajne to "leszcze" były...

Niektórzy zaliczyli ze mną cztery obozy. Tyle ich udało mi się ich zorganizować. Potem mnie Kuratorium wyjebało z hukiem. Dla tej młodzieży był to... dramat.
Nigdy tego nie zapomnę, kiedy grupa dwudziestukilku chłopaków zaprasza mnie do knajpy (mojej ulubionej) na... wódkę. Sami nie piją (wiedzą, że wara) ale okupujemy w Lordzie kilka zestawionych stołów, przede mną połówka... Obsługuje mnie ulubiony kelner Wacek i podsumowuje z uśmiechem:
- niewiarygodne Darek... Niewiarygodne!
A byly to czasy, kiedy polówkę na stół bez krempacji stawiano tylko na Pradze...

Rozprawialiśmy do zamknięcia lokalu. Do 1-szej w nocy. O przygodach naszych wspólnych, o marzeniach, też o troskach... Pół litra wypiłem a chłopakom zrewanżowałem się zespołowym obiadem.
Chłopaków do domu rozwiózł taksówkarz, ojciec jednego z nich...
- Panie Darku... Ta flaszka, to ode mnie.

Dzisiaj męczy się z deklami moja żona. Też nauczyciel, też wf-u... Była MP w delfinie.

Dobraliśmy się jak w korcu maku... Jesteśmy z tego samego dnia i m-ca... Dzieli nas różnica kilku lat. Z tego samego znaku Zodiaku jednym zdaniem, a ten akurat nie gwarantuje zgody partnerom. I tej zgody nigdy nie było. Każdy mój wyjazd, to walka. Ale... ch** z Zodiakiem.
Jesteśmy jak dwa bociany w parze... tyle, że Pani Bocian, to Pani Bocian a ja... Mnie jest co najmiej dwóch...
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Z Pamięnika znalezionego w koszu.

AD 2014.

Się dzieje nic.
Poza tym, że w Bieszczady jedziemy autobusem. Ekipę zbieramy po drodze. Znakomicie nawiguje Kuki. Z wszystkich pojazdów na drodze udaje się nam wyprzedzić furmankę, rowerzystę i po długim pościgu - Żuka. Na postoju "gdzieś w świętokrzyskiem" o czwartej nad ranem dwie dziewczyny obsługujące stację Orlenu proszą, byśmy poczekali do 6-stej, kiedy kończą zmianę.
Bardzo im się spodobał "autobus" pomalowany kolorowo plakotowymi farbami.
To z kolei nie spodobalo się policji, która zjechała na stację celem lotnej kontroli a to Sołtysowi i Zarodkowi, bo ponieważ zmuszeni byli do obudzenia się.

Ostatecznie trasę z Pabianic nad Zalew Soliński pokonaliśmy w 12h.
Lublin, bo to on był bohaterem, zrobił na Biesowisku furorę. Raz rzygnął wodą z pompy, drugim razem olejem. Trzecim razem wchłonął w siebie 12 osób plus autostopowicza...

To były fajne Biesy...

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Z Pamiętnika znalezionego w koszu.

AD 2015.

Się dzieje nic. Poza tym, że wsiadam w Golfa i lecę nim do Iranu. Wspanialy rajd kończę na granicy UA/RUS po radzieckiej stronie. Na pustym przejściu w Sumach hula wiatr... Szef SG ma dużo czasu na przesłuchanie mego jestestwa na okoliczność wycieczki do krainy marzeń. Trzy wizy do tej samej krainy budzą w nim niepokój.
Ja ostatecznie mogę jechać dalej ale Golf nie.

Sytuacja powtarza się trzy lata później na granicy RUS/KAZ... Tym razem celniczka kazachska wykazuje się nadgorliwością na tę samą okoliczność.
Przychodzi po mnie jakiś brytan w komandosko skrojonym berecie wielkości mamuta. Zaprasa mnie do pokoju komendanta. Ten przyjmuje mnie w maseczce... Hm... Koledzy w tym czasie zbierają podpisy na... Golfie całe zdarzenie kwitując;
- Etam El... Teraz to komendant ma raczej problem.
No i mógłbym Szlaku Grąbczewskiego nie robić. Miałbym święty spokój.

Zrobiłem se więc wycieczke po ukraińskich chasse.

Ba... W związku ze związkiem namawiamy się z Markiem bez Buta na Białoruś - część puszczańską, co to ją Batiuszka dla polskiej gawiedzi otworzył. Zasadniczo mega wycieczka rowerowa dla mnie, bo pohulalem jeszcze po Podlasiu przed i po. By było zgodnie z systemem - użyłem do wojażu białoruską markę MBB 3.

M-c później ruszyliśmy z kolei z Fazikiem i Kukim na "Wycieczkę rowerową do dupy" otwierając serial pod tytułem: Cziesky Pedal Ekspedyszyn. Cel: od baru do baru. Pierwszego dnia ujechaliśmy całe 1200m. W pierwszym czeskim barze rozochocony Kuki zamawia od razu 20 piw! Na to pani odpowiada:
- Ale 20 nie dzieli się na trzy:)
No... to 60 poproszę.

Potem już tylko kolejne Biesowisko...
W czasie między Lublin zaparkował w serwisie Vandalli, specjalizującym się w ratowaniu patrolowych strucli głównie. W krótkim czasie rozebrany został do golasa i oddzielono mu od ramy budę.
Jak to w życiu bywa... łatwiej coś rozpierdolić niż potem złożyć to do kupy...
Historia składania Lublina rozłożyła się na lata trzy.

Tu na ten przykład lublinowa rama. Wypiaskowana i kryta farbą w technologii statkowej.
Obrazek

Obrazek
Tu na ten przykład powoli uzbrajana. Skrzynia i silnik po remoncie. Zadania podjął się Kuki.
Awatar użytkownika
Fihu
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 330
Rejestracja: 21.02.2013, 20:13
Mój motocykl: inne endurowate moto

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Fihu »

Okrętowa technologia ... kolor wskazuję na korinę?
Lublin wygląda mega, urzeka prostotą, klasyka!
RD03 + XL 250 S
Lecz ja na moim kutrze sam sobie sterem wędkarzem i rybą
Sylwek
pałujący w lesie
pałujący w lesie
Posty: 1528
Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Lisków

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Sylwek »

Tak sobie, nieśpiesznie poczytuję, choć większość opowieści znam. Niemniej, miło odświeżyć pamięć i ubogacić o nowe przemyślenia. Tu akurat dość osobiste, co nie znaczy, że te kronikarskie lepsze. Po prostu inne.
Elwood pisze:W czasie między Lublin zaparkował w serwisie Vandalli, specjalizującym się w ratowaniu patrolowych strucli głównie. W krótkim czasie rozebrany został do golasa i oddzielono mu od ramy budę.
Jak to w życiu bywa... łatwiej coś rozpierdolić niż potem złożyć to do kupy...
Historia składania Lublina rozłożyła się na lata trzy.
No cóż. Mój kochany i niezawodny Daihacik Rocky, czeka na podobną odbudowę. Chciałbym jednak uniknąć rozczłonkowania pojazdu na lata. Cała nadzieja w szwagrze, który krytycznie obejrzał ramę i stwierdził: wiesz co? Łatwiej będzie zrobić nową! Odnośnie blachy, nie miał już tak radosnej miny; niemniej: jak dobrze mieć szwagra :grin: .

Na marginesie.
Ktoś mi zdradzi, gdzie znajdę nr ramy w moim Rockym? Od 2006 usiłuję namierzyć i ni ma :omg: .
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Fihu, Interplus 360. FInalnie poliuretan czarny.
Prostota konstrukcji i technologii Lublina zadecydowała, że wszedł on do stajni. Słabościa Lublina sa blachy. Opis przyjdzie poźniej.

Sylwek, naoglądałem się w życiu wiele rozebranych aut, w tym trzy moje. Jeżeli chodzi o strucle 4x4, to np. kilkunastoletnie ramy Patroli, Toyot i innycn marek wyglądają koszmarnie.
To skutek głównie zaczopowanych syfem odpływów technologiczncyh i zalegania w ramie (konkretniej w niższych punktach) brudu wymieszanego trwale z solą zimową. Największa korozja ram dotyczy aut miejskich, gdzie sypie się solą na potęgę i tych jeżdżących po autostrach czy obwodnicch miejskich. Unoszący się "aureozol" dostnie się w każde puste miejsce.
Z przerażeniem proces obserwuję w Golfie, który corocznie jest przeglądany gruntownie. O tym też we właściwym roku wspomnę:)
Dodam, że ramy są osłabiane przez różne bzdurne dodatki jak np. montowanie kół zapasowych na tylnym (oczywista dodatkowo wzmocnionym) zderzaku. Takie "bomby" montują "doświadczone" warsztaty 4x4. Te najlepse, żeby nie było. Co się dzieje?
Mamy piękną dźwignię, której punkt podparcia lokuje się w okolicach tylnego nadkola (wygięteg fabrycznie) i w tym miejscu rma pęka na wyjebach w końcu lub jest porządnie osłabiona i pęknie w najbardziej nieodpowiednim momencie.

Do tego pernamentne zakładanie twardszych od gumy poliuretanowych tulei gdzie się da. Itp. itd...

O tym móglbym książkę napisać. Nie zrobię tego jednak, bo zgloryfikowałbym własną głupotę. Przeszedłem przez to wszystko od A do N i szczerze mówiąc trudno jest doradzić.
Sylwek - pierwsze. Nie ma zdrowych, starych aut. Chyba, że ktoś zrobił naprawdę konkretny remont, ładnie udokumentowany ale i tu jest mnóstwo pulapek, bo... kto robił i jak? Kto, to już mniejsza ale JAK? Jeżeli w warsztacie nie używa się na bieżąco klucza dynamometrycznego, to omijaj go z daleka. Wszelkie garażowe naprawy blacharskie, to praktycznie lipa, jeżeli nie stosujesz technologii przemysłowych. Nawet w porządnym warztacie nie masz takich warunków. Tymi dysponują wyspecjalizowane warsztaty lakiernicze. Potem się dziwicie, co się dzieje z waszymi motocyklami, bo te mają wsio na wierchu a "musi wyglądać".

Szkoda gadać:)

Ale warto pogadać, dlaczego tak się dzieje?
Ano dzieje się przez poziom edukacji w Polsce. Leży podstawa - szkolnictwo zawodowe - niedoinwestowane i pogrzebane przez promowane szkolnictwo wyższe. Jak to możłiwe, by większość absolwentów szkół średnich szła na studia i je w ogromnym procencie kończyła? Bo k***a są gówniane. Na każdym rogu szkoła wyższa! Akademia Morska w Gdyni w 80% uczy marketingu. Podobne rzeczy dzieją się na politechnikach a szkół produkujących hurtowo menedżerów jest od zajebania.
Kadrą nauczycielską i naukową rządzi beton. Stare komuchy, które uczą biznesu nigdy takiego nie prowadząc... To najprostszy przykład.

Pierwsze - zlikwidować 70% uczelni. Procentem strzelam, może to być i 80. Ograniczyć dostęp, podnieść poziom egzaminów i słabi odlecą. Skończyć z lewicowymi programami, bo życie to nie bajka. Forsowany obecnie poziom matur to tragedia. Na potęgę wprowadza sie testy... Podejmowanie życiowych decyzji to nie test. Z czterech podpowiedzi życiowych każda może okazać sie nieprawdziwa/skuteczna/zła po prostu!
Drugie - egzekwowanie nieskutecznego prawa. jak się coś wydarzy, zaraz w tym chorym kraju dokładany jest kolejny zakaz. Spójrzcie, co się dzieje na drogach. Znaków od zajebania a Polacy i tak zapierdalają, gdzie się da. Na ch** więc te znaki?
I tak jest oznaczone nasze życie. Dramat zaczyna się, kiedy normalnemu człowiekowi zabierają dziecko, bo nie umie go wychowywać. lepiej to zrobi państwo. Bo państwo k***a... jest ojcem i matką. Jutro będzie ciotką a za 50 lat k***a dzieckiem!

Uczmy życia a nie kodeksów! Kiedy dziecko się tego życia uczy? Kiedy próbuje wleźć na drzewo. Boi się ale wchodzi. Pcha go instynkt na nie a nie przepis. Ale na wchodzenie dziecka na drzewo jest już paragraf. Nieodpowiedzialny rodzic, kiedy te dziecko spadnie. Zdarzały się tragedie, ale większość dzieci spadało jak przejrzałe śliwki i ojciec czy matka nigdy sie o tym nie dowiedzieli, bo wiadomo... mógłbyć wpierdol. Dzisiaj nawet klapsa dać nie wolno, za to jest milion blogów jak beztsresowo wychowywać dzieci.
Potem stoi tak wychowane w tramwaju, znaczy siedzi, bo to w większości kaleki fizyczne są i nie ustąpi miejsca starszej osobie. A wiece dlaczego? Bo WSZYSCY SĄ RÓWNI!
No, to podchodzę do takiego nastolatka i się przedstawiam:
- Gminny kontroler zachowań dzieci i mlodzieży. Dokumenty proszę!
Mówię to takim tonem, że koleś wybałuszaz oczy...
- Wstań i dokumenty proszę!!
Ale, ale... Ja nic nie zrobiłem!
- SIedzisz! Wysiadamy na przystanku, gdzie zostaniez odstawiony na komisariat, gdzie wszczęte będzie postępowanie, z pozbawieniem wolności osobistej na dni 7.
Gówniarz już stoi. Ja w tym czasie zwracam się do starszej pani, by usiadła. Ktoś w tramwaju wyucha śmiechem.
Wysiadam z gnojkiem na przystanku i chętnie dałbym mu kopa w tyłek ale jest przerażony. Dostaje więc pouczenie i każę mu spierdalać do domu a w ramach pokuty przeczytać savoir vivre Pietkiewicza.
- I załóż głupcze w lutym skarpety za kostkę, ubierz spodnie z nogawkami do podeszwy, bo jeszcze k***a za mojego zycia będą mi potrącać kasę na leczenie jelopa z rematyzmu!

Z przykrością stwierdzam, że się do niego (kodeksu Pietkiewicza - przypadkowo wymieniony) nie stosuję ale popracuję nad sobą. Zasadniczo nie opłaca się być chamem.

P.S.
Wisi już oficjalnie na stronie:
12.05
https://kolosy.pl/duza-sala-gdynia-aren ... CAgWFf8nBA
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Pawel »

Czytam, czytam i nie do końca wiem o co tak do końca w tym wszystkim chodzi (i w sumie wcale nie muszę wiedzieć, bo po co, skoro i tak jest ciekawie), ale akcje typu: "Gminny kontroler zachowań dzieci i młodzieży [...]" bardzo mi się podobają... . Fajnie się czyta o kimś, kogo wcale się nie zna i o czymś, o czym niczego się nie wie - wyobraźnia pracuje, o tak, i o to chyba w tym wszystkim chodzi, więc będę czytał dalej :smile: .
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Jak w życiu. Zanim wyjedziesz, to dużo się dzieje wokoło. Dopiero po jakimś czasie człowiek nabiera dystansu.
W życiu bym w sumie nie pomyślał, że się jeszcze raz zdecyduje pojechać do Azji w innym towarzystwie niż mojego Strażnika Domowego.
A jednak...

Ale za nim, mamy 2016.
Zabieram Strażnika Domowego do Decathlonu. Tam po przymiarkach kupujemy duży namiot z przedsionkiem, matę samopompującą i... oświetlenie:)
Namówić kobietę w kwiecie wieku na korzystanie z uroków biwakowania w namiocie nie jest łatwe. Łatwiej przemawiają argumenty finansowe.

Jedziemy na 9 dni do Serbii w czasie jej urlopu z dwudniowym pobycie w Belgradzie (tu wynajęliśmy apartament za naprawde dobre pieniadze niedaleko centrum). Zasadniczo jechaliśmy w moim stylu. Żarcie kupowaliśmy na targach, biwakowalismy nad zalewami albo w ogródku u policjanta:) Wyszły grosze. Nawet zupełnie przypadkowo zaliczyliśmy Guczę.
Było zajebiście:
http://renowacjaposadzek.pl/blog/catego ... 16/page/2/
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

AD 2017
Powtórka z Bałkanów. Tym razem 23 dni w podróży, z czego 20 pod namiotem ze Strażnikiem Domowym. Odpust dla Sarajewa (dwa noclegi) i Ohrydy (1 nocleg), by z bliska poczuć klimat tych miast.
Napiszę krótko. 23 dni, ponad 6000km - 2650zł koszty. Dziękuję.

Tyle, że ja już podejrzewam siebie o zmiane planów na 2018.
Pierwsze, żeni sie syn. Więc wiadomo, jeżeli by co. 10 sierpnia... Mama przejęta, nie ma lata, jest wesele. Podpisałem wcześniej cyrograf, że kupie garnitur na ślub. Sam uważam, że ten z Bytomia - 20 letni, jest ponadczasowy ale... Strażnik Domowy wie lepiej. Co z tego, że ten garnitur przez 20 lat użyłem może z siedem razy?
Wystarczyło tylko schudnąć...
Dlatego 31 grudnia 2017-tego wyszedłem na stadion i postanowiłem się doprowadzić do formy sprzed 20 lat...

Zaważyła na tej decyzji rozmowa z Karpiem w czerwcu. We wrześniu praktycznie skompletowałem załogę. Na Biesowisku 2017 w listopadzie została ona ukonstytułowana...

Rozpocząłem mega walkę z ciałem, ze swoimi słabościami, wieloletnimi nawykami... A wystarczył tak naprawdę jeden tekst, jakiegoś pedała - gwiazdy outdooru, że nie dla dziadka kiełbasa. Nie powiedział tego wprost.

Przede mną AD 2018-sty...
Ten rok wywrócił mi życie do góry nogami.
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Żale wyedytowane.

DO DZIEŁA - JEDZIEMY!!!

Po dziesiątkach zwrotów akcji, Fazik wywraca do góry nogami Lublina a ja oddaję na ostatni przegląd Golfa.
Nie mam hamulca ręcznego, sygnału dźwiękowego, sprawnego ogrzewania i kilkunastu jeszcze pierdół. W każdym razie Golf wciągu dwóch dni odzyskuje zdolność do dalikich podróży.
Będzie to cichy bohater wyrypy. Gdyby nie on, to Fazik stanąłby na granicy ruskiej przed nie lada wyzwaniem.

Wracając do Golfa.
Ma kilka interesujących rozwiązań związanych z modyfikacją zawieszenia. I tu jasno stawiam sprawę. Bez tych modyfikacji miałbym spory dyskomfort w pokonywaniu niektórych odcinków.
Istnieje ogólna tendencja w tiuningowaniu "dwójek" polegająca na obniżaniu zawieszenia. Mój cel był przeciwpołożny.

W tym celu wysłałem do kolegi Pastora, znannego w środowisku apsztyfikanta konstrukcyjnego starą wersję mcphersonów (z wymiennym wkładem) i ten wystrugał mi zeń nowe z przedłużonymi tulejami. Pozwolił mi na całe 4cm a to pozwoliło zachować graniczną zdolność ustawiania zbieżności. Bardzo przydatna cecha, jakby kto nie wiedział. Zwłaszcza na zakrętach.
W ten sposób zachowałem fabryczne amortyzatory (wkłady), co jest również istotne. Perfekcyjna robota mego przyjaciela. Na dowód, że Golf stoi i ma się dobrze dzisiaj pod domem.

Z tylnym zawieszeniem była znacznie prostsza sprawa ale również wymagająca pewnej biegłości w cudotworzeniu. Tę operację wcisnąłem koledze specjalizującemu się w budowie przyczep. Skoro styraną przyczepkę afgańską w try miga doprowadził po powrocie do stany wyjątkowej używalności, to podniesieie tylnej belki nie było przy tym, niczym szczególnym. 6cm dystanse przy mocowaniu belki do podłużnicy plus przespawane mocowanie tylnego amrtyzatora. To znowu pozowiło korazystać z oryginału. Perfekcyjna robota = wynik j.w.
Golfa - już Wieśka Kantry stawiam na 14-calowych felgach i najwyższym możliwym profilu opony. 175/80. Wiesiek zyskuje (do stanu wyjściowego)):
- z przodu 6,5cm,
- z tyłu 8,5cm.
To bardzo dużo:)
Ba... W towarzystwie oryginalnej tylnej sprężyny (wszystkie nófki Sachsa - przód/tył) wstawiam sprężynę pomocniczą (progresywną) firmy MAD SPRINGS. Jedyny taki egzemplarz w Polsce sprzedany do Golfa! Genialne rozwiązanie. Mogę np. wieźć na tylnej kanapie 12 worków 25kg (co się zdarza) a ugięcie sprężyn może na 3cm maks, co daje niesamowity efekt przy kontroli policji, co też miało miejsce kilka razy:)

Wszystkie elementy zawieszenia wymienione na najlepsze zamienniki. Przy okazji wymieniłem wózek i wzmocnilem skorodowane elementy podwozia. Wymieniony też został silnik ze skrzynią (z podobnym przebiegiem) na słabszą wersję uturbioną. Akurat to roszwiąznie nie było najlepszym ale na zaprzyjaźnionym szrocie miałem "gotowy do odebrania, opłacony juz przeze mnie silnik na podmianę", kiedy... okazało się, ze silnik został po prtostu k***a sprzedany a ja zwodzony do momentu, kiedy powiedziałem: "k***a, bo w ryj".

Tak, że zostałem z palcem w nocniku, czy tam śliwką na gruszce czy innym kompocie. SIlnik w ciągu tygodnia znalazłem, bo nie miałem innego wyjścia. Ale nie oto chodziło. na spokojnie dobrałbym lepszą wersję a może i nawet 1.9TD, co byłoby kosmosem. Stojąc na ziemi, zrobiłem jak zrobiłem, bo muszłem.

Tak, że ten. 16.08.2018-tego o 21.34 ruszyłem spod domu na wschód. W tym, że jednak momencie wiedziałem, że co najwyżej podprowadze kolegów możliwie najdalej na wschód ten i zawrócę, bo czasu do dyspozycji miałem całe dwa tygodnie plus dwa... no trzy maks dni. O tym moi koledzy podówczas jeszcze nie wiedzieli.
Awatar użytkownika
Elwood
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 130
Rejestracja: 25.02.2009, 13:33

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: Elwood »

Od początku
29 stycznia (2019) wieczorem wchodzimy do schroniska Morskie Oko. Jest dwójka lawinowa. Naszym celem jest kilkudniowy rozruch na fragmencie Głównej Grani Tatr w kierunku wschodnim. Nie zależy nam na idealnych warunkach, bo chcemy lepiej przetestować wyposażenie. W skrupulatnie spakowanych plecakach mamy cały potrzebny sprzęt wspinaczkowy i biwakowy, z namiotem i jedzeniem na 4 dni włącznie. ABC lawinowego zwykle nie zabieramy na wspinanie, a poruszaliśmy się już po wielu lawiniastych stokach. W takich sytuacjach wyciągamy linę i asekurujemy się ze skały, zakładając mocne przeloty. Staramy się nie wypuszczać na otwarte połacie, bez skał, a kiedy już nie ma innego wyboru wiążemy dwie żyły w jedną 100 m linę. Wychodzę z założenia, że lepiej nie zostać zabranym niż potem wykopywać się przy pomocy najbardziej nowoczesnego piepsa.

Oryginalnie chcieliśmy dostać się na Szpiglsowowy Wierch szlakiem i stamtąd pójść w stronę Cubryny. Jeszcze wieczorem odkrywamy, że szlak nie jest przedeptany i zmieniamy plan na Rysy, zakładając, że turyści ciągle tam chodzą, więc powinien być dobry ślad, a stok odprężony. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że śniegu napadało sporo. Od poniedziałku jednak opad ustał, a wiatr był słabszy. W schronisku spotykamy kolegów, którzy rano schodzili śnieżnymi Galeriami pod Cubryną i Żlebem Mnichowym. Wypytujemy o warunki. Mówią, że śniegu jest dużo, ale jest jednorodny. Ktoś wspomina o filmiku z weekendu o jakimś snowbordziście, który odpalił na Rysach ABSa. Niestety nie było nam dane go zobaczyć i ocenić, czy facet spanikował, czy zagrożenie było realne. Maciek jak zwykle w takich sytuacjach mówi, że najlepiej pójść samemu, zobaczyć i ocenić. W razie czego wrócić.

Gdzieś głęboko zaczynam jednak czuć dziwną wewnętrzną niechęć do wychodzenia kolejnego dnia. Przyczyną może być odcisk na kostce, którego nabawiłem się na skitourach dwa dni wcześniej. Teraz kłuje przy każdym kroku. Wycinam kawałek karimaty Maćka i wkładam pod skarpetkę przed kostką. Przymierzam buta. Pomaga. Niechęć do ruchu jednak pozostaje. Teraz jeszcze dołącza jakieś dziwne lenistwo. Nie czuję spręża sportowego. Czuję nieokreślony lęk. Przez lata nauczyłem się radzić sobie z takim niepokojem. W gruncie rzeczy jest to normalne zjawisko. Zwykle jednak czuję go idąc na swoje życiówki, a nie na prosty graniowy teren. Rzucamy sobie z Maćkiem kilka żartów na dobranoc i zasypiam. Nikt mnie nie budzi. Jesteśmy sami w dużym, ciemnym pokoju.

Kolejnego dnia rano niespiesznie się ubieramy, jemy śniadanie i wychodzimy ze schroniska. Dziwna niechęć do wyjścia i brak spręża ciągle mi uwiera. Nie mówię o tym partnerowi. To moja sprawa. Góry wyglądają biało-czarno i trochę złowrogo. Wierzchołki giną w chmurach, tworząc ponury krajobraz. Ewidentnie jest sporo śniegu, ale taka w tym roku jest zima. Przelatuje mi przez myśl, że słabo to wygląda, ale zaraz po tym przychodzi kolejna refleksja, że dzisiaj miała być przecież super pogoda a w takiej szarówie wszystko wygląda nieciekawie. Ruszamy przez taflę Morskiego Oka i dalej na próg Czarnego Stawu. Ślad jest wydeptany. Szedłem tędy chyba ze sto razy i trochę się nudzę. Zaczynam żałować, że nie wyciągnąłem słuchawek z plecaka. Z marszu wchodzimy na Czarny Staw pod Rysami. Tutaj ślad jest mniejszy ale nadal bardzo wyraźny i świeży. W międzyczasie od północy niebo się wypogadza, jednak chmury nadal okalają góry.

Przekraczamy staw i zaczynamy podejście do góry po wygodnych śladach. Idzie się jak po schodach. Równomierny krok, równomierny puls. Wyciągam z plecaka jedną dziabkę, aby się nią podpierać. Ponieważ kask był zaczepiony o dziabki, zakładam go na głowę. W pewnym momencie dostrzegamy wysoko nad nami 3 turystów, prawdopodobnie sprawców wygodnych stopni.
– Odwalają kawał dobrej roboty. Bez nich mielibyśmy dodatkowe półtorej godziny kopania – ocenia Maciek

W dolnej części stoku między Czarnym Stawem a pierwszymi skałami przechodzimy przez stare lawinisko. To właśnie tam będziemy się niebawem odkopywać. Maciek zakłada łapawice.
– Na K2 nauczyłem się ich często używać – chwali się

Idziemy wyżej. Śnieg jest do połowy łydki i do kolan, zależy od miejsca. Po drodze regularnie sprawdzam uwarstwienie, szukając słabej warstwy. Szpic dziaby zapada się w miarę jednorodnie na głębokość około metra. Po drodze jest jedna warstwa, która stawia niewielki, ledwo wyczuwalny opór. Postanawiam to sprawdzić i robię szybką próbę lawinową, wycinając dziabą fragment stoku 1×1 m. Wygładzam i sprawdzam warstwy. Wciskam palce. Uderzenia nie powodują destabilizacji. Uznaję to za dobry znak. Wielokrotnie schodziłem już w dużo głębszym, kopnym śniegu. Przypomina mi się zejście Kaczym Żlebem z Zachodnich Żelaznych Wrót, kiedy szliśmy na Filar Ganku. Śnieg sięgał wtedy do połowy ud, a nachylenie było większe. Jednak nie było tam słabej warstwy, więc stok był stabilny.

Mimo to odkąd wyszliśmy ze schroniska, czuję narastający niepokój. Coś w rodzaju głębokiego uścisku na kręgosłup w lędźwiach. Wiem, że jest, bo każdy niezapowiedziany dźwięk – taki jak pomruk samolotu, szurniecie butem, nieco inny szmer zapadającego się śniegu – wywołuje u mnie nagły stres, aż podskakuję. To tak jakbym wyczekiwał czegoś złego, pozostając w ciągłej gotowości i mając nadzieję, że szybka reakcja mnie uratuje. To tak jakbym był w niebezpieczeństwie. Ale niebezpieczeństwa nie ma. To tylko mój umysł płata mi figle. Ignoruję to uczucie, choć zastanawia mnie. Zazwyczaj w górach jestem wyluzowany i szczęśliwy.

Niedaleko Buli pod Rysami doganiamy turystów. Jeden jakby został w tyle i odpoczywa, a dwóch ze Śląska dziarsko toruje. Maciek od razu proponuje zmianę na przodku i nie czekając na odpowiedź przejmuje torowanie. To jego pierwszy wyjazd w Tatry tej zimy, a zeszłą przesiedział pod K2. Jest wygłodniały.

Mijając ostatniego turystę odwracam się i pytam:
– Co myślisz o tym śniegu?
Ja dzisiaj nic nie myślę – odpowiada. Teraz już wiem, że idą ślepo do góry. Teraz będą szli naszym śladem.

Chmury spowijają teren powyżej i nie widać drogi. Maciej, gnając jak strzała, zapędza się za bardzo do góry a ja za nim. Gdy się orientuję, schodzę jakieś 30 metrów niżej krzycząc do niego, żeby też zszedł. On jednak nie chcąc stracić cennych metrów trawersuje w lewo, przecinając stromy żleb, w którym jest sporo śniegu. Zaczynam się obawiać tej brawury, jednak nic się nie dzieje. Maciek jest w alpinistycznej czołówce Polski, więc chyba wie co robi.
– Jak to nie wyjechało to chyba naprawę jest bezpiecznie – myślę.

Nigdzie nie widać też żadnych pęknięć, desek czy śladów po niedawnych obrywach. Schodzę do turystów ze Śląska, skręcam w prawo i dalej toruję we właściwym kierunku. Maciek sądzi, że uda mu się przejść po skałach, nie tracąc wysokości. Nie ma jednak na butach raków, więc ostatecznie schodzi trochę po śniegu i znowu jako pierwszy toruje do góry, tym razem w dobrą stronę. Próbuję dotrzeć do jego śladów. Przez moment śnieg sięga do pasa. Poducha. Obchodzę ją z prawej. Dalej wchodzę w ślady Maćka tuż przy skale. Teraz ja zakładam łapawice i zaciągam mankiety. Idziemy jednym śladem. Maciek i ja na przodzie, turyści zostają daleko za nami. Zmieniam się z partnerem kilka razy na torowaniu. Śnieg jest miękki, zapadający, jednak miejscami jest go znacznie mniej, ewidentnie wywiał go wiatr. Próbkujemy go dziabkami. Nie czujemy warstwy poślizgowej. Wchodzimy do rysy i robi się stromiej. Obawiałem się, że śniegu będzie tu dużo więcej, jednak tak nie jest. Zapadamy się podobnie jak niżej do połowy łydki, miejscami do kolan. Teraz ja idę przodem. Maciek jakieś 20 m za mną. Podpiera się jedną dziabką. Drugą dziabkę i kask ma przypięte do plecaka. Dziwię się, dlaczego mnie nie dogania. Kilkadziesiąt metrów pod Maćkiem sprawnie podchodzi samotny turysta. Ślązacy zostali z tyłu, ale idą dalej.
– Na drugiego też się zapadam, torowanie niewiele pomaga – skarży się Maciek

Szukając najpłytszego śniegu w rysie, toruję to w lewo to w prawo. W efekcie podcinam ją prawie na całej szerokości. Nic się jednak nie dzieje. Na grzędzie z lewej strony widzę przebijające z rzadka skały, co daje mi wyobrażenie, że powinno tam być mniej śniegu. Odbijam w lewo i próbuję na nią wejść, ale śniegu jest tam jakby więcej. Wiem, że czasami tak jest. Rotory powietrzne blisko grani lubią kręcić się w formacjach wklęsłych, czyszcząc z nich materiał. Odpuszczam pomysł wyłażenia grzędą. Za chwilę okaże się to poważnym błędem, bo wystające skały mogły stabilizować stok. Mimo to rysą idzie się nie najgorzej. Wypogadza się. „Każdego roku ktoś musi tędy wejść jako pierwszy” myślę sobie i kontynuuję wycieczkę. Przełączka jest już tuż tuż. Zostało może 30 m. Jestem niedaleko wierzchołka. Zaczynam rozmyślać, gdzie dziś uda nam się dojść. Ciężki, Wysoka, Ganek, Rumanowy…

Lawina
Widok, którego nie zapomnę. Jeden krok za dużo. Jakieś 10 metrów nade mną stok pęka poziomo i momentalnie rusza w dół. Miękki do niedawna śnieg zaczyna kruszyć jak wielka tafla styropianu, w którą ktoś uderzył ogromną, niewidzialną pięścią.

Lawina… – mój zdławiony okrzyk.

Wszystko dzieje się bardzo szybko. Powala mnie na plecy i zabiera w dół, w bezwzględny uścisk białej królowej śmierci. Czuję, że nabieram dużej prędkości. Przez moment udaje mi się utrzymać na powierzchni. Orientuję się, że pędzę z prawej strony rysy. Przewrotka. Uderzam o coś, wylatuję w powietrze i spadam. Dostaję się pod śnieg. Jest ciemno. Nic nie widzę, ale nadal pędzę w dół. Kolejne mocne uderzenie. Przelatuje myśl, że na pewno coś złamałem. Próbuję nabrać powietrza, ale wdycham śnieg. Zaczynam się dusić. Nie mogę oddychać. Muszę zdjąć plecak, bo się nie wykopię. Próbuję prawą ręka odpiąć pas biodrowy. Kolejne uderzenie. Czuję, jak prawa ręka łamie się w łokciu. Teraz sunę głową w dół, twarzą do ziemi. Śnieg przyciska mnie głęboko swoją czarną ciężką łapą, wdzierając się do ust. Duszę się i nic nie widzę.

Lewą ręką próbuję wypływać na wierzch. Prawa ręka bezwładnie majta się pod nienaturalnymi kątami, jakby była z gumy. Nie czuję jednak bólu. Czuję żal, że dzisiaj umrę, że to już koniec. Ta lawina, ten śnieg – to jest mój grób. Ciasny i czarny. Tym razem się nie wywinę. Przez chwilę myślę o żonie i rodzicach. Żal mi ich, bo będą rozpaczać. Zastanawiam się, jak to jest się udusić. Czy będę się męczył, czy zwyczajnie zasnę? A może lawina dotrze do stawu i wbije się pod lód. Utopię się w czarnej, lodowatej wodzie. Na wiosnę znajdą spuchnięte zwłoki. Nie! Tylko nie to! Uderzam o coś i znów wylatuję w powietrze. Przez chwilę jestem w stanie nieważkości. Walę się na plecy, na kark. Koziołkuję. Lawina na chwilę zwalnia, ale ja jestem pod śniegiem. Za chwilę znowu przyspiesza i znowu zwalnia. Nie mogę zostać zasypany, kiedy stanie i zastygnie. Rozpaczliwie próbuję wypłynąć, machając lewą ręką jakbym był w wodzie. Udaje się. Widzę światło, a śnieg się wypłyca. Wszystko się zatrzymuje. Leżę głową w dół. Ze śniegu wystaje mi tylko twarz. Cisza. Czy żyję, czy jestem po drugiej stronie? Próbuję się ruszyć. Zmysły wracają. Jestem uwięziony. Żyję! Nagle widzę ogromną białą chmurę, która pędzi na mnie z góry.

Wyjechał sąsiedni żleb. Schodzi druga lawina. To koniec – myślę.

Wielki biały podmuch wpada na mnie, ale mnie nie zasypuje. Fala podciśnienia.

Próbuję wziąć oddech, ale usta mam rozdziawione szeroko i pełne nabitego śniegu. Coś zalega w płucach. Z gardła dochodzi tylko syk. Wypluwam białe paskudztwo razem z krwią. Pomału udaje mi się nabrać powietrza. Zaczynam się wykopywać i siadam plecami do stoku. Widzę tylko kontury. W lawinie zamarzły mi oczy. Kaszlę. Nie mogę mówić, nie mogę krzyczeć. Powoli obraz wyostrza się. Zaczynam się bać, że zejdzie druga lawina. Spoglądam na prawą rękę, która wisi bezwładnie. Łokieć ma jakiś nienaturalny kształt. Kiedy próbuję nią ruszyć, coś w niej chrupie i przeszywa mnie ból. Pod łokciem śnieg zabarwia się na czerwono. Mam otwarte złamanie.

Rozglądam się dookoła. Kilkadziesiąt metrów w prawo siedzi mężczyzna i krzyczy, że oślepł. Kilkadziesiąt metrów niżej siedzi drugi człowiek i łamiącym się głosem mówi coś o swoich nogach. Jego nogi są wyprostowane. Nie ruszają się. Plecak zsunął mi się z pleców i wisi tylko na pasie biodrowym. Muszę się go pozbyć, bo krępuje ruchy. Próbuję go zdjąć lewą ręką. O dziwo na obu dłoniach mam jeszcze łapawice. Trochę się tylko zsunęły. Mogę zdjąć łapawicę zębami i rozpiąć klamrę na pasie plecaka. Wiem jednak, że potem łapawicy nie założę, bo moja prawa ręka do niczego się nie nadaje. Nie chcę odmrozić palców. Próbuję rozpiąć klamrę w łapawicy. Nie udaje mi się.
– Masz telefon? – mówię kilka razy skrzypliwym głosem do gościa od nóg.
Mam – odpowiada po chwili.
– Dzwoń po TOPR.

Słyszę, jak zaczyna konwersację. Mam wrażenie, że kilka razy tłumaczy to samo. Zaczynam się irytować. Zsuwam się do niego po śniegu, pozostawiając na nim czerwony ślad. On właśnie kończy rozmowę. Rozpoznaję w nim jednego ze Ślązaków. Upewniam się, że nadał komunikat i że po nas lecą. Proszę go, aby rozpiął mi klamrę biodrową i zrzucam plecak, który stacza się kilkanaście metrów. Nigdzie nie widzę Maćka. Wysoko z góry dochodzą nas czyjeś przeraźliwe wrzaski. Nabieram powietrza i kilka razykrzyczę z całych sił.
– Maaaaccccieeekkk!

Cisza. Słuchać tylko jęk i nasze sapanie. Zaczynam uświadamiać sobie, że właśnie straciłem w górach przyjaciela. Co za potworna tragedia. W pewnym momencie dostrzegam jakieś sto metrów niżej czyjeś dłonie wystające ze śniegu. Nie wiem czemu, ale nie przychodzi mi do głowy, że to może być właśnie Maciek. Przez chwilę patrzę osłupiały, jak dłonie ruszają się jakby w rytmie melodii. Pojawia się głowa. Otrząsam się. Udaje mi się jakoś stanąć na nogi pomimo skręcenia kolana i kostki oraz naderwania pachwiny. Chwieję się. Zaczynam niezdarnie człapać w dół w stronę odkopującego się człowieka.

Maciek!
– Ale się cieszę, że żyjesz! Mieliśmy wielkie szczęście! – mówię mu, ale on nie odpowiada.

Ze śniegu wystaje mu tylko głowa i ręce. Ma dziwny wyraz twarzy i załzawione oczy. Wydaje tylko bolesne przeciągłe stęknięcia przerywane haustami powietrza. Jego dłonie są nagie, bo zgubił łapawice. Wykonuje nimi ruchy, jakby chciał wstać. W kapturze, który spadł mu z czapki, ma pełno krwi wymieszanej ze śniegiem. Ewidentnie oberwał w głowę. Próbuję go uspokoić, ale jest nieobecny. Sprawną ręką zaczynam go odkopywać, uderzając pięścią w stwardniały śnieg. Potem wygarniam urobek na Maćka i dalej na boki. Na jego ciele jest może metr śniegu. Kiedy docieram do jego nóg, zastanawiam się, czy powinienem je ruszać. Przecież może mieć złamany kręgosłup. Chwilę myślę.

Maciek próbuje się podnieść. Nie może jednak ruszyć nogami. Dookoła śnieg zabarwia się na czerwono. Jego głowa obficie krwawi. Postanawiam go obrócić głową do góry, bo boję się, że w tej pozycji straci za dużo krwi i umrze. Dokańczam odkopywanie nóg i obracam go tak aby był poziomo, z głową wyżej. Jego krew plami mi ubranie. Ma zdarty plecak razem z szelką i podarte spodnie. Zaczyna się cały trząść z zimna. Jest w agonii. Przytulam go, aby się trochę ogrzał i uspokoił. Mówię, że zaraz go stąd zabiorą, i żeby się nie ruszał. On jednak próbuje usiąść, siłując się ze mną. W końcu daję za wygraną i pomagam mu w tym. Muszę go podtrzymywać.

Dość szybko przylatuje TOPR. Robią desant ze śmigłowca koło nas, powodując wielki podmuch. Mam wrażenie, że trwa to wieki, i że od tego huraganu odmarznie mi twarz. Zostawiam na chwilę Maćka i odchodzę kilka metrów pod pobliską skałkę. Kiedy śmigło odlatuje, jest już przy nim dwóch ratowników. Pakują go na nosze. Krew ścieka mu po twarzy, kiedy go kładą. Rękami ściska śnieg. Wszystkie jego palce są żółte, jakby miał już odmrożenia. Proszę ratowników, żeby zabezpieczyli mu dłonie. Jeden odpowiada, że jego głowa jest większym problemem, a i tak zaraz leci.

Zastanawiam się, czy z tego wyjdzie cało. Śmigło zabiera go jako pierwszego. Śmigłowiec krąży jeszcze kilka razy, powodując podmuchy, które mnie wychładzają. Ratownicy zadają pytania, skąd spadliśmy, ile było osób. Rozmawiam z nimi. Jeden nagrywa to na telefon. Jest ich sporo. Uwijają się, wydając do siebie szybkie komendy. Zdaję sobie sprawę, że dla nas ryzykują. Są w miejscu, gdzie właśnie zeszła poważna lawina. Nie byli tu dzisiaj wcześniej i nie wiedzą, w jakim stanie jest śnieg wyżej. Skoro rysa wyjechała, to mogą wyjechać kolejne żleby. Być może zdają sobie z tego sprawę, a mimo to robią swoją robotę. Jestem im za to wdzięczny. Mówią mi, że najpierw muszą zabrać innych, bo są w cięższym stanie. Siadam na plecaku jednego z nich i czekam. Cały się trzęsę z zimna. Jestem przemoczony. Prawa ręka coraz bardziej boli i krwawi. Zaczyna mi się robić słabo. Informuję najbliższego ratownika, że tracę krew. Odpowiada, że to krew mojego kolegi. Mówię mu, że mam otwarte złamanie, że krew jest moja. Fakt że inni leżą, a ja siedzę, chyba sprawia, że traktują mnie jak zdrowego. Przychodzi pies lawinowy i zaczyna szturchać głową moją uszkodzoną rękę. Zaczyna mnie to denerwować. W końcu ktoś rozcina mi rękaw i zagląda do środka. Ratownik trochę się krzywi. Ja nie widzę rany, bo jest pod łokciem. Opatrują i zakładają mi szynę.
– Lecisz jako kolejny – dowiaduję się.

Ubierają mnie w trójkąt i czekamy na śmigło. Coraz bardziej się trzęsę i zaczynam jęczeć. Śmigło przylatuje, jednak mnie nie zabiera. Powoduje za to taki podmuch, że wraz z ratownikiem tracimy na chwilę równowagę. Próbuję chronić rękę. Nie czuję palców. Boję się, że uszkodziłem nerwy. Proszę o folię NRC. Wrzucają mi pod polar pakiety grzewcze i ubierają w folię. Niewiele to jednak pomaga. Mam hipotermię, nie mogę opanować silnych drgań całego ciała. W końcu śmigło przylatuje i po mnie. Wciągają mnie windą na pokład. Opieram się o coś i słyszę za sobą krzyk ratownika. Obracam głowę i widzę, że oparłem się o nogi kogoś, kto leży za mną na noszach.

Lądujemy w Zakopcu, a tam czekają już kamery.
– Ja się Pan czuje? – pyta dziennikarz.
Daj Pan spokój – odpowiadam bez odwracania głowy.

Ze szpitala wychodzę po trzech dniach. Hipotermia, otwarte zwichnięcie łokcia połączone ze złamaniem wyrostka kości, zerwaniem przyczepów i wiązadeł. Skręcenie kolana i kostki. Naderwanie wiązadeł pachwinowych. Maciek miał bardzo poważne wgłębne złamanie czaszki. Wyszedł ze szpitala po 10 dniach. To wszystko to tylko upomnienie, pstryczek w nos i najłagodniejszy wymiar kary. Mieliśmy wielkie szczęście, że przeżyliśmy. Biała królowa śmierci z jakiegoś powodu wypuściła nas z morderczego uścisku, postępując niezgodnie ze swoją naturą. TOPR nazwał to cudem.

Niestety, nie mam wieści o Ślązakach. Jeśli ktoś ich zna i przeczyta ten tekst, będę niezmiernie wdzięczny za kontakt.

Wnioski
Jak się dowiedziałem w szpitalu od kolegi z TOPR. Zeszliśmy z lawiną 700 m przewyższenia i około 1 km długości. Zjazd rozpoczęliśmy pod wierzchołkiem około 30 m od przełączki w rysie i zakończyliśmy jakieś 100 m nad Czarnym Stawem pod progiem w Wielkim Wołowym Żlebie, na wysokości startu w Rosyjską Ruletkę. Tam lawina wypłyciła się, rozlewając na większej powierzchni stoku. Polecieliśmy z dużą deską śnieżną, która wyjechała z górnej części rysy. Lawina na szczęście nie była progresywna, bo w takim wypadku dojechałaby do stawu wbijając się pod lód razem z nami.

Śnieg w większości drogi na Rysy był wg nas dobrze uwarstwiony i nie wzbudzał naszych wątpliwości. Nie zauważyłem w nim słabej warstwy. Pomimo podcinania go śladami, nie pękał. Moim zdaniem dzięki temu siła lawiny nie powiększała się i lawina w końcu się wytraciła u wylotu Wielkiego Wołowego Żlebu. Dół tego żlebu był dodatkowo ustabilizowany starą lawiną. Można by więc nazwać to pechem, a my zrobiliśmy wszystko jak należy. Dzisiaj jednak nie mam wątpliwości, że tego dnia nie powinniśmy się tam znaleźć.

Na górze czekała na nas śmiertelna pułapka, a my w nią weszliśmy, nawet się nad tym nie zastanawiając. Należało przypuszczać, że pod wpływem ostatnich silnych wiatrów jakaś część śniegu pod granią będzie utwardzona, tworząc doskonałą warstwę poślizgową. Na niej spoczywała warstwa nawianego śniegu. Wystarczył mój jeden krok, aby ją podciąć. My założyliśmy milcząco, że skoro tu gdzie jesteśmy jest dobrze, to wyżej też tak będzie. Szlak na Rysy pokonuje około 1000 m przewyższenia ze schroniska. Na takiej rozpiętości warunki śnieżne mogą się drastycznie zmienić. Ostatnie metry pod granią są kluczowe, bo wiejący zza grani wiatr tworzy silne rotory, które utwardzają pokrywę, tworząc nieraz tzw. beton. Należało o tym pomyśleć, zatrzymać się, związać liną, przyasekurować ze skały po prawej stronie lub po prostu odpuścić i namówić do tego samego turystów za nami.

Czy lawina by zeszła bez naszego udziału? Być może wywołaliby ją turyści, którzy wyszli długo przed nami i sami przetorowali większość drogi ze schroniska. Na ile zasugerowali się naszym śladem w górnej części? Tego chyba nigdy się nie dowiem, ale z pewnością założony ślad ułatwił im kontynuowanie wycieczki.

Czy dziabki, które trzymaliśmy w dłoniach, pomogły nam w lawinie? Będąc pod naporem dziesiątek ton śniegu natychmiast je zgubiliśmy. Na szczęście nie były przypięte na lonżach, bo koziołkując w dół prawdopodobnie nadzialibyśmy się na nie. Szczerze mówiąc nie rozumiem, dlaczego media i komunikat TOPR tak bardzo podkreślał nieprawdziwy zresztą fakt, że nie mieliśmy w rękach czekanów? Przecież metr sześcienny średnio związanego śniegu waży pół tony i nie ma szans zatrzymać się pod takim naporem. Czy chodziło o zaznaczenie, jak bardzo jesteśmy nieprofesjonalni? Nieprawdziwa była również informacja jakoby nikt z nas nie miał na głowie kasku. Jak pisałem wyżej, ja swój kask założyłem już na samym początku. Nie miał on jednak na sobie śladów uderzenia o skałę. Maciek swojego niestety nie założył.

Czy próba „wypływania” na powierzchnię lawiny ma sens? Moim zdaniem tak. Odniosłem wrażenie, że lawina w swoim morderczym biegu ma konsystencję gęstej cieczy.

Pisząc ten tekst i odtwarzając nasze motywy, uświadomiłem sobie jeszcze jedną rzecz. Jak wiadomo większość procesów, które wykonuje nasz mózg, zachodzi poniżej progu świadomości. Tam też, a może przede wszystkim tam odbywają się analizy sytuacji i oceny zagrożeń. Zwłaszcza, jeśli mamy wieloletni bagaż doświadczeń. Sądzę, że dziwna niechęć i niepokój, których doświadczałem idąc do góry, mogły być manifestacją negatywnej analizy warunków, którą wykonałem podświadomie. Ponieważ nie było to dla mnie typowe uczucie, powinienem zatrzymać się i zastanowić, z czego ono wynika. Co moja intuicja, podświadomość próbuje mi powiedzieć? Czy obawia się pułapki, która może nas czekać wyżej?

Wspinanie z mocnym partnerem ma swoje wady i zalety. Czasem zaleta może być również wadą. Np. zdrowa rywalizacja sportowa przydaje się na ósemkowych wyciągach, ale może prowadzić do takich sytuacji jak wyżej opisana. W zespole składającym się z dwóch równorzędnych partnerów może się zdarzyć, że jeden będzie się patrzył na drugiego zakładając, że drugi na pewno wie co robi. Tak mogło być w naszym przypadku.


25 dni po zdarzeniu

Lecąc tysiąc metrów w dół w żelaznym uścisku białej królowej śmierci wszystkie zmysły podpowiadały mi, że dzisiaj umrę. W przeszłości doświadczałem różnych niebezpiecznych sytuacji podczas wspinaczki, na wyprawach czy też na paralotni. Nigdy jednak świadomość nieuchronnej śmierci nie była aż tak wymowna. Takie doświadczenie redefiniuje spojrzenie na wartości w życiu i pomaga czerpać radość z prostej codzienności. Myślę, że jego pełne zrozumienie wymaga czasu i pokory. Nic się nie dzieje bez przyczyny.

Tomasz Klimczak

Byłem z Klimasem w Afganistanie w 2010-tym.
Awatar użytkownika
emek
pyrkający w orzeszku
pyrkający w orzeszku
Posty: 237
Rejestracja: 02.08.2017, 18:20
Mój motocykl: mam inne moto...

Re: Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Post autor: emek »

Dzięki El
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość