Mój drugi raz
: 06.07.2018, 22:30
Ja już dawno po wakacjach więc pozwólcie, że póki jeszcze coś pamiętam, w tym wątku zaprezentuję zapiski z naszej (mojej i żony) drugiej zagranicznej wycieczki Transalpem. Przed wyjazdem dużo skorzystałem czytając przeróżne blogi i wątki na forach, więc i może z tej opowieści ktoś skorzysta przy planowaniu podobnej eskapady. Przewiduję, że będzie dużo i rozwlekle choć trasa w większości standardowa i wielokrotnie już opisywana , również na tym forum. Ale ja już tak mam dlatego tych co preferują sprawozdania w krótkich żołnierskich słowach muszę rozczarować.
PS jak zwykle nie wiem o co chodzi z tymi zdjęciami, jeśli nie będzie widać dajcie znać.
Zamiast prologu
Dramat antyczny bezwzględnie musi posiadać Prolog, Rozwinięcie i Zakończenie. Zachowana jest również jedność Miejsca, Czasu i Akcji. Nasza historia ani nie dotyczy czasów starożytnych, ani tym bardziej nie obfituje w dramatyczne wydarzenia więc chyba nie będzie dramatu jeśli rozpocznę mniej więcej od środka jeśli chodzi o czas, miejsce i akcję, a właściwie od końca jeżeli brać pod uwagę cel naszej tegorocznej wycieczki motocyklowej.
Dalej się nie da. Zwyczajnie, najpierw skończył się asfalt, a po chwili bita droga, którą zagrodziły betonowe słupki. Dalej na południe po prostu nie ma nic oprócz piachu. Patrząc na mapę, najbliższe większe miasto to Timbuktu w Mali jakieś 1500 km w prostej linii albo jak niegdyś 52 dni na wielbłądzie przez piachy Sahary.
Wyciągam aparat i jak tylko skierowałem obiektyw w stronę końca drogi wyskoczył żołnierz w okrutnie zakurzonym mundurze świadczącym, że kwitnie na tym posterunku nie pierwszy dzień. Jego gestykulacja nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Na końcu drogi znajduje się klepisko, a za nim jakiś bliżej nieokreślony obiekt wojskowy. Nie będzie więc pamiątkowego zdjęcia na końcu drogi ale z czystym sumieniem możemy sobie powiedzieć, że misja została zakończona, cel osiągnięty. Można spokojnie wracać w kierunku domu. Zanim jednak tam dotrzemy wypadałoby zacząć od Prologu, dokładnie jak w dramacie antycznym.
Właściwie dlaczego Maroko? Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Może dlatego, że szukając inspiracji do naszej pierwszej, zeszłorocznej podróży motocyklowej Maroko wszędzie się przewijało z etykietą „motocyklowego raju”, może dlatego, że chcieliśmy zobaczyć Saharę w wydaniu takim, jak na filmach, może dlatego że odpowiadają nam klimaty muzułmańskie ale najprawdopodobniej po prostu dlatego, że nigdy wcześniej nie byliśmy w Afryce.
W każdym razie kupując w ubiegłym roku Trampiego wiedziałem, że zrobimy nim przynajmniej dwie dłuższe podróże. Pierwsza, na rozgrzewkę miała być w Europie – pojechaliśmy na Bałkany. Druga na pewno do Maroko. Czy będą następne, zobaczymy.
Cel został wyznaczony, tylko jak tam się dostać? Rozważaliśmy wszystkie warianty z wyjątkiem tylko udziału w zorganizowanej wycieczce motocyklowej, bo robiąc średnio jedno zdjęcie co 6,7 km zdezorganizowalibyśmy najprawdopodobniej każdą grupę motocyklową. Jeśli jedzie się jednym moto we dwoje wszystkie warianty dojazdu nie różnią się istotnie biorąc pod uwagę koszty, postawiliśmy więc na opcję pośrednią, niezbyt często praktykowaną przez polskich bikerów.
Ostatecznie 17 kwietnia zamykam za sobą drzwi prowincjonalnego Mordoru i jestem gotowy do drogi. Wcześniej jednak przeszedłem szybki kurs wymiany dętki. Nigdy przedtem tego nie robiłem i obiecałem sobie, że nie wyjadę zanim nie opanuję chociaż tej jednej, jedynej podstawowej czynności. Przy okazji chciałem wymienić przednią oponę, co do której nie było pewności czy da radę na tak długim dystansie. W tym celu umówiłem się z moim mechanikiem na przyspieszony kurs.
- Ale czym chcesz to napompować gdzieś w dziczy?
- No, mam taki mały kompresorek
- Ja często mam problem żeby opona usadowiła się prawidłowo na feldze, pompując dużym, warsztatowym kompresorem. Czasami kilka razy muszę pompować i spuszczać powietrze. Tym małym czymś nie ma szans, zwłaszcza w przypadku sztywnej opony jaką jest Heidenau K60.
- To co ty robisz jak złapiesz gumę, gdzieś w górach?
- Ściągam koło i jeden z nas jedzie z nim do wulkanizatora. Jest to rozwiązanie najbezpieczniejsze, najprostsze i czasami nawet najszybsze.
Człowiek uczy się całe życie. My jedziemy sami, nikt nam koła nie zawiezie do warsztatu jeśli padnie gdzieś na odludziu. Ale co tam, tym będziemy się martwić jeśli się taka sytuacja przytrafi. W każdym razie kompresor i zapasowe gumy wylądowały w sakwie, a łyżki w tubie wraz z pozostałymi narzędziami. Jak to mówią, komu w drogę temu kopa… i siekiera w plecy. Ruszamy.
PS jak zwykle nie wiem o co chodzi z tymi zdjęciami, jeśli nie będzie widać dajcie znać.
Zamiast prologu
Dramat antyczny bezwzględnie musi posiadać Prolog, Rozwinięcie i Zakończenie. Zachowana jest również jedność Miejsca, Czasu i Akcji. Nasza historia ani nie dotyczy czasów starożytnych, ani tym bardziej nie obfituje w dramatyczne wydarzenia więc chyba nie będzie dramatu jeśli rozpocznę mniej więcej od środka jeśli chodzi o czas, miejsce i akcję, a właściwie od końca jeżeli brać pod uwagę cel naszej tegorocznej wycieczki motocyklowej.
Dalej się nie da. Zwyczajnie, najpierw skończył się asfalt, a po chwili bita droga, którą zagrodziły betonowe słupki. Dalej na południe po prostu nie ma nic oprócz piachu. Patrząc na mapę, najbliższe większe miasto to Timbuktu w Mali jakieś 1500 km w prostej linii albo jak niegdyś 52 dni na wielbłądzie przez piachy Sahary.
Wyciągam aparat i jak tylko skierowałem obiektyw w stronę końca drogi wyskoczył żołnierz w okrutnie zakurzonym mundurze świadczącym, że kwitnie na tym posterunku nie pierwszy dzień. Jego gestykulacja nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Na końcu drogi znajduje się klepisko, a za nim jakiś bliżej nieokreślony obiekt wojskowy. Nie będzie więc pamiątkowego zdjęcia na końcu drogi ale z czystym sumieniem możemy sobie powiedzieć, że misja została zakończona, cel osiągnięty. Można spokojnie wracać w kierunku domu. Zanim jednak tam dotrzemy wypadałoby zacząć od Prologu, dokładnie jak w dramacie antycznym.
Właściwie dlaczego Maroko? Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Może dlatego, że szukając inspiracji do naszej pierwszej, zeszłorocznej podróży motocyklowej Maroko wszędzie się przewijało z etykietą „motocyklowego raju”, może dlatego, że chcieliśmy zobaczyć Saharę w wydaniu takim, jak na filmach, może dlatego że odpowiadają nam klimaty muzułmańskie ale najprawdopodobniej po prostu dlatego, że nigdy wcześniej nie byliśmy w Afryce.
W każdym razie kupując w ubiegłym roku Trampiego wiedziałem, że zrobimy nim przynajmniej dwie dłuższe podróże. Pierwsza, na rozgrzewkę miała być w Europie – pojechaliśmy na Bałkany. Druga na pewno do Maroko. Czy będą następne, zobaczymy.
Cel został wyznaczony, tylko jak tam się dostać? Rozważaliśmy wszystkie warianty z wyjątkiem tylko udziału w zorganizowanej wycieczce motocyklowej, bo robiąc średnio jedno zdjęcie co 6,7 km zdezorganizowalibyśmy najprawdopodobniej każdą grupę motocyklową. Jeśli jedzie się jednym moto we dwoje wszystkie warianty dojazdu nie różnią się istotnie biorąc pod uwagę koszty, postawiliśmy więc na opcję pośrednią, niezbyt często praktykowaną przez polskich bikerów.
Ostatecznie 17 kwietnia zamykam za sobą drzwi prowincjonalnego Mordoru i jestem gotowy do drogi. Wcześniej jednak przeszedłem szybki kurs wymiany dętki. Nigdy przedtem tego nie robiłem i obiecałem sobie, że nie wyjadę zanim nie opanuję chociaż tej jednej, jedynej podstawowej czynności. Przy okazji chciałem wymienić przednią oponę, co do której nie było pewności czy da radę na tak długim dystansie. W tym celu umówiłem się z moim mechanikiem na przyspieszony kurs.
- Ale czym chcesz to napompować gdzieś w dziczy?
- No, mam taki mały kompresorek
- Ja często mam problem żeby opona usadowiła się prawidłowo na feldze, pompując dużym, warsztatowym kompresorem. Czasami kilka razy muszę pompować i spuszczać powietrze. Tym małym czymś nie ma szans, zwłaszcza w przypadku sztywnej opony jaką jest Heidenau K60.
- To co ty robisz jak złapiesz gumę, gdzieś w górach?
- Ściągam koło i jeden z nas jedzie z nim do wulkanizatora. Jest to rozwiązanie najbezpieczniejsze, najprostsze i czasami nawet najszybsze.
Człowiek uczy się całe życie. My jedziemy sami, nikt nam koła nie zawiezie do warsztatu jeśli padnie gdzieś na odludziu. Ale co tam, tym będziemy się martwić jeśli się taka sytuacja przytrafi. W każdym razie kompresor i zapasowe gumy wylądowały w sakwie, a łyżki w tubie wraz z pozostałymi narzędziami. Jak to mówią, komu w drogę temu kopa… i siekiera w plecy. Ruszamy.