Albania SUD
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
Czołem,
Dziś rano cało i szczęśliwie wróciliśmy z tego wyjazdu do Albanii.
Tak więc ciąg dalszy tej opowiastki nastąpi ale muszę się trochę ogarnąć z bieżącymi sprawami...
PZDR
Qter
Dziś rano cało i szczęśliwie wróciliśmy z tego wyjazdu do Albanii.
Tak więc ciąg dalszy tej opowiastki nastąpi ale muszę się trochę ogarnąć z bieżącymi sprawami...
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- LUK76
- czyściciel nagaru
- Posty: 617
- Rejestracja: 13.04.2012, 19:14
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Albania SUD
Dobra wiadomość
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
Czołem,
Cały czas jestem z tą relacją na dniu pierwszym. Tak więc chciałem ją uzupełnić o kilka fotek i dodatkowych informacji.
Trasa naszego 1-wszego offu wyglądała mniej więcej tak:
i jej pokonanie zajęło nam około 3h.
Zdjęcia z tego odcinka.
Czasem błotne koleiny sięgały do wysokości siodła i były wypełnione płynnym błotem tak mniej więcej do łydek a czasem głębiej
Kokpit mojej drz-ty
Widoki rekompensowały trudy jazdy
No i mały filmik co by nie przynudzać
W końcu błoto się skończyło się błoto i zajechaliśmy do Voskopoje. Tam zjedliśmy całkiem smaczny obiadek i chwilę odpoczęliśmy.
Sama miejscowość wyglądała na dość turystyczną lecz jeszcze uśpioną przed sezonem. Dojeżdżając do niej mijaliśmy kilka pensjonatów a w samym "centrum" było kilka miejsc w których można napić się kawy lub coś zjeść.
Dodatkowo robię niewielką toaletę korzystając z leżącego na ulicy węża z wodą
Ruszamy dalej - jest około 15:30....
CDN...
Qter
Cały czas jestem z tą relacją na dniu pierwszym. Tak więc chciałem ją uzupełnić o kilka fotek i dodatkowych informacji.
Trasa naszego 1-wszego offu wyglądała mniej więcej tak:
i jej pokonanie zajęło nam około 3h.
Zdjęcia z tego odcinka.
Czasem błotne koleiny sięgały do wysokości siodła i były wypełnione płynnym błotem tak mniej więcej do łydek a czasem głębiej
Kokpit mojej drz-ty
Widoki rekompensowały trudy jazdy
No i mały filmik co by nie przynudzać
W końcu błoto się skończyło się błoto i zajechaliśmy do Voskopoje. Tam zjedliśmy całkiem smaczny obiadek i chwilę odpoczęliśmy.
Sama miejscowość wyglądała na dość turystyczną lecz jeszcze uśpioną przed sezonem. Dojeżdżając do niej mijaliśmy kilka pensjonatów a w samym "centrum" było kilka miejsc w których można napić się kawy lub coś zjeść.
Dodatkowo robię niewielką toaletę korzystając z leżącego na ulicy węża z wodą
Ruszamy dalej - jest około 15:30....
CDN...
Qter
Ostatnio zmieniony 13.06.2017, 14:54 przez Qter, łącznie zmieniany 2 razy.
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
Z Voskopolje kierujemy się na południe. Tym razem jedziemy bardzo przyjemną i widowiskową drogą szutrową. To znaczy ona jesz szutrowa w większości bo gdzie-nie-gdzie trafiają się jakieś koleiny tudzież większe luźne kamienie. Jest naprawdę miło. Czasem nawet pojawiają się na niej znaki drogowe.
Niestety po pewnym czasie okazuje się że zgubiliśmy naszego tracka. W wiosce na końcu próbujemy jechać na przełaj ale nie prowadzi to do niczego dobrego i odpuszczamy. Spotkany pasterz twierdzi, że do drogi którą widzimy z góry doliny dojazdu nie ma - trzeba jechać całkiem na około. Zawracamy i tym samym nadrabiamy około 30 km.
Znów jedziemy piękną szutrówką podziwiając widoki. Po pewnym czasie zaczynamy wjeżdżać coraz wyżej i wyżej i dookoła pojawiają się zarośla i drzewa. Jest to taki las w którym droga zdaje się coraz mniej dostrzegalna. Po drodze wymijamy samochód 4x4. W pewnym momencie na drodze pojawiają się koleiny lecz nie wygniecione przez auta lecz wyrzeźbione przez wodę. Podjazd pod górę taką koleiną to wyzwanie. Dojeżdżamy doi szczytu naszego wzniesienia - około 1500m. Teraz zaczyna się jazda w dół. Oczywiście też nie należy do najłatwiejszych. Okazuje się że jedziemy szlakiem pieszym - przynajmniej na to wskazują znaki. W końcu docieramy do kolejnej przeszkody jaką jest strumień. Okazuje się, że nasz szlak prowadzi około 100m dnem strumienia. Jazda po wodzie jakoś mi nigdy nie przeszkadzała specjalnie. Tu woda nie jest jakoś głęboka - może do kostek. Problemem są duże i śliskie kamienie. Przednie koło jest łatwo zablokować na takim kamieniu jak nie ma się odpowiedniej prędkości. My prędkości nie mamy bo oczywiście zatrzymaliśmy się. Tak więc, powoli, powolutku przejeżdżamy dnem tej rzeczki po leżących telewizorkach...
W końcu jest kawałek asfaltu. Dziurawy bo dziurawy ale jest. Jesteśmy w Vithkuq. Plany mamy cały czas ambitne. Nocleg niedaleko Permet - przy gorących źródłach. Plan jest taki, że lecimy jeszcze około 20 km offem na południe a potem "asfaltami" SH75 do miejsca noclegu. Jest trochę po 18-nastej. Z mapy wynika, że asfaltu zostanie nam jakieś 115km. Oczywiście potem wychodzi na to, że była to nie najlepsza decyzja. Jesteśmy już nieźle zmęczeni, dodatkowo co pewien czas pojawia się mżawka....
Jedziemy dalej, mijamy robotników remontujących drogę. Kawałek za nimi jedziemy rozmiękniętą drogą. Widać, że dawno żaden pojazd tey nie jechał. Droga ma kolor czerwony i to czerwone błoto jeszcze bardziej brudzi nas i nasze motocykle. Dalej przytaczam wpis poczyniony poprzednio.
Szlak poprowadził kawałkiem remontowanej drogi białej a następnie trawersami. W miedzy czasie zaczęło lekko padać a temperatura spadła o kila stopni. Na jednym z trawersów widzę przed sobą stado krów. Nie wiem czemu ale chcę je powolutku ominąć po zewnętrznej krawędzi. Przede mną wyrasta rozpadlina w którą nurkuje przednim kołem i ze względu na małą prędkość tracę równowagę. Po mojej lewej nie mam podparcia... lecę. ... w przepaść. ..
Przeżyłem o niewiele poza kilkoma zadrapaniami i siniakami mi się nie stało. Ktoś czuwa nade mną i wiem kto to. To nie był jeść ze mój czas na zakończenie tej przygody.
Motocykl przelatuje nade mną. Ja ląduje w rozpadlinie pomiędzy ścianą a motocyklem. Skały kaleczą mu nie groźnie dłonie. Całe szczęście że jechałem w pełnym rynsztunku - zbroja, ochraniacze na kolana i buty. Dopiero następnego dnia odkrywam zgubioną klamrę od buta i kilka siniaków tam i ówdzie.
Dasio jadący za mną i widzący całą akcję nie może uwierzyć w to co się stało oraz jak to się stało ze mi się nic nie stało. Chłopak od krów też chyba nie wierzy w to co widzi. Zaczyna padać mocniej. Schodzimy trochę po moto. Prostujemy . Nie jest łatwo go postawić na pochyłym zboczu. We trzech idzie nam to topornie ale jakimś cudem podciągamy go po godzinie walki o metr wyżej. W końcu dochodzimy do wniosku że sami w deszczu nie dany rady. Radek jedzie po pomoc do wsi ok. 500 m. dalej. W międzyczasie do nas podchodzi młody chłopak i chce nam pomóc. W żadnym znanym nam języku nie rozmawia ale krzyczy w kierunku wioski i mamy nadzieję że będzie dobrze. W między czasie zdejmuje z motocykla jeszcze bak - zawsze to kilka kilo mniej. Po kolejnej godzinie docierają dwa konie i kilku facetów. Przywiązujemy moto i próbujemy podnosić motocykl do góry w czasie gdy konie je ciągną. Jest bardzo ciężko. Konie stają dęba.
Po kolejnych kilkunastu minutach udaje się wyciągnąć moto na trawers. Ja nie wiem jakim cudem stawiam moto do pionu a z rogala wyciągam małą flaszkę polskiej wódki kupionej tuż przed wyjazdem. Z pokrowca na namiot wyciągam smycze które wrzuciłem na zaś tak po prostu w ramach pamiątek . Smycze i wódka znikają błyskawicznie . Pytam się ile powinienem im zapłacić za wyratowanie z takich opresji ale przyjmują to jako coś niewłaściwego . Ściemnia się. Radek załatwił nam nocleg we wsi . Dokładnie w domu rodziny która nam pomagała. To cud.
Moto odpala od strzała. Poza odklejonym deklem ochrony silnika żadnych poważnych strat. Aha - urwałem jakieś mocowania rogala. Kilka dni później zauważam również, że skrzywiłem trochę kierownicę.
Jedziemy już właściwie po ciemku do wioski . Te 500 m. trwa długo. Droga jest rozmięknięta a dodatkowo co pewien czas leżą na niej poprzecznie rury - chyba szambo?
Parkujemy przed domostwem na błotnistej drodze wydeptanej przez cały wiejski inwentarz. Jest w okolicach 21 a my na szczęście nie jesteśmy w dupie...
CDN
PZDR
Qter
Niestety po pewnym czasie okazuje się że zgubiliśmy naszego tracka. W wiosce na końcu próbujemy jechać na przełaj ale nie prowadzi to do niczego dobrego i odpuszczamy. Spotkany pasterz twierdzi, że do drogi którą widzimy z góry doliny dojazdu nie ma - trzeba jechać całkiem na około. Zawracamy i tym samym nadrabiamy około 30 km.
Znów jedziemy piękną szutrówką podziwiając widoki. Po pewnym czasie zaczynamy wjeżdżać coraz wyżej i wyżej i dookoła pojawiają się zarośla i drzewa. Jest to taki las w którym droga zdaje się coraz mniej dostrzegalna. Po drodze wymijamy samochód 4x4. W pewnym momencie na drodze pojawiają się koleiny lecz nie wygniecione przez auta lecz wyrzeźbione przez wodę. Podjazd pod górę taką koleiną to wyzwanie. Dojeżdżamy doi szczytu naszego wzniesienia - około 1500m. Teraz zaczyna się jazda w dół. Oczywiście też nie należy do najłatwiejszych. Okazuje się że jedziemy szlakiem pieszym - przynajmniej na to wskazują znaki. W końcu docieramy do kolejnej przeszkody jaką jest strumień. Okazuje się, że nasz szlak prowadzi około 100m dnem strumienia. Jazda po wodzie jakoś mi nigdy nie przeszkadzała specjalnie. Tu woda nie jest jakoś głęboka - może do kostek. Problemem są duże i śliskie kamienie. Przednie koło jest łatwo zablokować na takim kamieniu jak nie ma się odpowiedniej prędkości. My prędkości nie mamy bo oczywiście zatrzymaliśmy się. Tak więc, powoli, powolutku przejeżdżamy dnem tej rzeczki po leżących telewizorkach...
W końcu jest kawałek asfaltu. Dziurawy bo dziurawy ale jest. Jesteśmy w Vithkuq. Plany mamy cały czas ambitne. Nocleg niedaleko Permet - przy gorących źródłach. Plan jest taki, że lecimy jeszcze około 20 km offem na południe a potem "asfaltami" SH75 do miejsca noclegu. Jest trochę po 18-nastej. Z mapy wynika, że asfaltu zostanie nam jakieś 115km. Oczywiście potem wychodzi na to, że była to nie najlepsza decyzja. Jesteśmy już nieźle zmęczeni, dodatkowo co pewien czas pojawia się mżawka....
Jedziemy dalej, mijamy robotników remontujących drogę. Kawałek za nimi jedziemy rozmiękniętą drogą. Widać, że dawno żaden pojazd tey nie jechał. Droga ma kolor czerwony i to czerwone błoto jeszcze bardziej brudzi nas i nasze motocykle. Dalej przytaczam wpis poczyniony poprzednio.
Szlak poprowadził kawałkiem remontowanej drogi białej a następnie trawersami. W miedzy czasie zaczęło lekko padać a temperatura spadła o kila stopni. Na jednym z trawersów widzę przed sobą stado krów. Nie wiem czemu ale chcę je powolutku ominąć po zewnętrznej krawędzi. Przede mną wyrasta rozpadlina w którą nurkuje przednim kołem i ze względu na małą prędkość tracę równowagę. Po mojej lewej nie mam podparcia... lecę. ... w przepaść. ..
Przeżyłem o niewiele poza kilkoma zadrapaniami i siniakami mi się nie stało. Ktoś czuwa nade mną i wiem kto to. To nie był jeść ze mój czas na zakończenie tej przygody.
Motocykl przelatuje nade mną. Ja ląduje w rozpadlinie pomiędzy ścianą a motocyklem. Skały kaleczą mu nie groźnie dłonie. Całe szczęście że jechałem w pełnym rynsztunku - zbroja, ochraniacze na kolana i buty. Dopiero następnego dnia odkrywam zgubioną klamrę od buta i kilka siniaków tam i ówdzie.
Dasio jadący za mną i widzący całą akcję nie może uwierzyć w to co się stało oraz jak to się stało ze mi się nic nie stało. Chłopak od krów też chyba nie wierzy w to co widzi. Zaczyna padać mocniej. Schodzimy trochę po moto. Prostujemy . Nie jest łatwo go postawić na pochyłym zboczu. We trzech idzie nam to topornie ale jakimś cudem podciągamy go po godzinie walki o metr wyżej. W końcu dochodzimy do wniosku że sami w deszczu nie dany rady. Radek jedzie po pomoc do wsi ok. 500 m. dalej. W międzyczasie do nas podchodzi młody chłopak i chce nam pomóc. W żadnym znanym nam języku nie rozmawia ale krzyczy w kierunku wioski i mamy nadzieję że będzie dobrze. W między czasie zdejmuje z motocykla jeszcze bak - zawsze to kilka kilo mniej. Po kolejnej godzinie docierają dwa konie i kilku facetów. Przywiązujemy moto i próbujemy podnosić motocykl do góry w czasie gdy konie je ciągną. Jest bardzo ciężko. Konie stają dęba.
Po kolejnych kilkunastu minutach udaje się wyciągnąć moto na trawers. Ja nie wiem jakim cudem stawiam moto do pionu a z rogala wyciągam małą flaszkę polskiej wódki kupionej tuż przed wyjazdem. Z pokrowca na namiot wyciągam smycze które wrzuciłem na zaś tak po prostu w ramach pamiątek . Smycze i wódka znikają błyskawicznie . Pytam się ile powinienem im zapłacić za wyratowanie z takich opresji ale przyjmują to jako coś niewłaściwego . Ściemnia się. Radek załatwił nam nocleg we wsi . Dokładnie w domu rodziny która nam pomagała. To cud.
Moto odpala od strzała. Poza odklejonym deklem ochrony silnika żadnych poważnych strat. Aha - urwałem jakieś mocowania rogala. Kilka dni później zauważam również, że skrzywiłem trochę kierownicę.
Jedziemy już właściwie po ciemku do wioski . Te 500 m. trwa długo. Droga jest rozmięknięta a dodatkowo co pewien czas leżą na niej poprzecznie rury - chyba szambo?
Parkujemy przed domostwem na błotnistej drodze wydeptanej przez cały wiejski inwentarz. Jest w okolicach 21 a my na szczęście nie jesteśmy w dupie...
CDN
PZDR
Qter
Ostatnio zmieniony 13.06.2017, 14:48 przez Qter, łącznie zmieniany 1 raz.
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
- JL79
- pyrkający w orzeszku
- Posty: 239
- Rejestracja: 08.06.2015, 13:14
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: wAw/ sokołów podlaski
Re: Albania SUD
No to jest przygoda. Czekam na następny odcinek
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
Brudni i zmęczeni lecz szczęśliwi wchodzimy na ganek.
Zrzucamy motociuchy. W środku, w pierwszym pomieszczeniu przy stole siedzi ojciec rodziny, po bokach jego dwaj synowie a za nimi stoi jego żona i córka. Na stole w plastikowej butli bimber. W pomieszczeniu jest jeszcze stary regał oraz lodówka.
Nam dostaje się pokój córki Fatimy. Są tam dwa stare tapczany jakaś ława na której stoi figurka Matki Boskiej i dywan. My rozkładamy się szybko i wyciągamy z bagaży polskie zapasy. Na stole ląduje polska wódka, mielonka i gulasz. Pani domu wyciąga domowy ser. Próbujemy konwersować. Alkohol szybko uderza do głowy i rozwiązuje języki nam i gospodarzom. Rozmawiamy ile kto ma lat, ile dzieci i czy tam gdzie jesteśmy zimą jest śnieg itp. Ja w międzyczasie wyciągam też lizofilizowany bigos i go przyrządzam. Albańczycy go próbują ale widać że im nie smakuje za bardzo choć udają ze jest ok.
Rozmawiamy też chwilę o religii - rodzina która nas ugościła to muzułmanie, a figurkę Matki Boskiej Fatima dostała od kogoś w prezencie. Gospodarstwo jest biedne. W domu nie ma bieżącej wody - leci szlauchem non stop gdzieś na podwórku. Toalety typu sławojka tez nie widać... Gdy poprosiłem o gorącą wodę do zalania bigosu żona gospodarza przyniosła mały palnik na butlę turystyczną mniej więcej taką jak my używamy na naszym wyjeździe. Widząc to wyciągnąłem własny sprzęt do gotowania. Dość szybko padamy z nóg...
Noc jest krótka.
Ranek jest ciężki.
Wypity wczoraj w nocy alkohol wciąż czuć w głowie.
na ganku
widok z ganku domostwa
tak parkowały nasze motki
Zaczyna się drugi dzień naszego wyjazdu a wrażeń mamy jak byśmy jechali już bardzo, bardzo długo.
Do naszego pokoju przychodzi Fatima i prosi o przestawienie motocykli aby mogły wyjść zwierzęta na hale. Okazuje się ze całą noc do naszych motocykli był przywiązany duży pies. W gospodarstwie są same kobiety. Nie widać żadnego z mężczyzn. Przestawiamy motocykle pijemy szybką kawę, wręczamy pieniądze za nocleg i jedziemy dalej.
przestawianie motocykli
Później, w trakcie wyjazdu jeszcze kilkukrotnie dyskutujemy czy taką pomoc jaką otrzymaliśmy os tej Albańskiej rodziny spotkała by nas w Polsce. Czy gospodarz wpuścił by pod swój dach trzech obcych facetów, w dodatku odmiennej religii, napoił i nakarmił? Nie wiem... chciał bym w to wierzyć że tak by było. A może to kwestia religii lub surowości otoczenia i ciężkiego życia?
wyprowadzanie inwentarza
Zjazd w dół nie należy do łatwych. Rozmięknięta droga rozdeptana przez cały wiejski inwentarz. Opony szybko się zaklejają a z górki nie ma jak odkręcić żeby oczyścić opony. Całą sprawę komplikują co powie czas poprzekładane w poprzek drogi rury. Bez strat udaje się dojechać do twardszej drogi a następnie do sh75.
Dasio na górce gnoju
Twardsza droga
Po wyjechaniu na asfalt w WR-ce Dasia kończy się paliwo więc przelewamy z mojej cysterny 1,5 ltr benzyny (o ile mnie pamięć nie myli jakoś jeszcze w górach też do tankowaliśmy Dasia). W trakcie tej operacji zatrzymuję się obok nas Albańczyk i pyta czy nie potrzebujemy pomocy. Pięknie mu dziękujemy. Pierwszy przystanek to myjnia. Trzeba przynajmniej trochę się oczyścić bo wszystko się brudzi od siebie na wzajem.
Dalej jedziemy dziurawym asfaltem i zatrzymujemy się w pierwszym barze na jedzenie. Pierwszego dnia złamała mi się stopka i cel na ten dzień to spawanie stopki i dotarcie do celu dnia poprzedniego....
CDN...
Zrzucamy motociuchy. W środku, w pierwszym pomieszczeniu przy stole siedzi ojciec rodziny, po bokach jego dwaj synowie a za nimi stoi jego żona i córka. Na stole w plastikowej butli bimber. W pomieszczeniu jest jeszcze stary regał oraz lodówka.
Nam dostaje się pokój córki Fatimy. Są tam dwa stare tapczany jakaś ława na której stoi figurka Matki Boskiej i dywan. My rozkładamy się szybko i wyciągamy z bagaży polskie zapasy. Na stole ląduje polska wódka, mielonka i gulasz. Pani domu wyciąga domowy ser. Próbujemy konwersować. Alkohol szybko uderza do głowy i rozwiązuje języki nam i gospodarzom. Rozmawiamy ile kto ma lat, ile dzieci i czy tam gdzie jesteśmy zimą jest śnieg itp. Ja w międzyczasie wyciągam też lizofilizowany bigos i go przyrządzam. Albańczycy go próbują ale widać że im nie smakuje za bardzo choć udają ze jest ok.
Rozmawiamy też chwilę o religii - rodzina która nas ugościła to muzułmanie, a figurkę Matki Boskiej Fatima dostała od kogoś w prezencie. Gospodarstwo jest biedne. W domu nie ma bieżącej wody - leci szlauchem non stop gdzieś na podwórku. Toalety typu sławojka tez nie widać... Gdy poprosiłem o gorącą wodę do zalania bigosu żona gospodarza przyniosła mały palnik na butlę turystyczną mniej więcej taką jak my używamy na naszym wyjeździe. Widząc to wyciągnąłem własny sprzęt do gotowania. Dość szybko padamy z nóg...
Noc jest krótka.
Ranek jest ciężki.
Wypity wczoraj w nocy alkohol wciąż czuć w głowie.
na ganku
widok z ganku domostwa
tak parkowały nasze motki
Zaczyna się drugi dzień naszego wyjazdu a wrażeń mamy jak byśmy jechali już bardzo, bardzo długo.
Do naszego pokoju przychodzi Fatima i prosi o przestawienie motocykli aby mogły wyjść zwierzęta na hale. Okazuje się ze całą noc do naszych motocykli był przywiązany duży pies. W gospodarstwie są same kobiety. Nie widać żadnego z mężczyzn. Przestawiamy motocykle pijemy szybką kawę, wręczamy pieniądze za nocleg i jedziemy dalej.
przestawianie motocykli
Później, w trakcie wyjazdu jeszcze kilkukrotnie dyskutujemy czy taką pomoc jaką otrzymaliśmy os tej Albańskiej rodziny spotkała by nas w Polsce. Czy gospodarz wpuścił by pod swój dach trzech obcych facetów, w dodatku odmiennej religii, napoił i nakarmił? Nie wiem... chciał bym w to wierzyć że tak by było. A może to kwestia religii lub surowości otoczenia i ciężkiego życia?
wyprowadzanie inwentarza
Zjazd w dół nie należy do łatwych. Rozmięknięta droga rozdeptana przez cały wiejski inwentarz. Opony szybko się zaklejają a z górki nie ma jak odkręcić żeby oczyścić opony. Całą sprawę komplikują co powie czas poprzekładane w poprzek drogi rury. Bez strat udaje się dojechać do twardszej drogi a następnie do sh75.
Dasio na górce gnoju
Twardsza droga
Po wyjechaniu na asfalt w WR-ce Dasia kończy się paliwo więc przelewamy z mojej cysterny 1,5 ltr benzyny (o ile mnie pamięć nie myli jakoś jeszcze w górach też do tankowaliśmy Dasia). W trakcie tej operacji zatrzymuję się obok nas Albańczyk i pyta czy nie potrzebujemy pomocy. Pięknie mu dziękujemy. Pierwszy przystanek to myjnia. Trzeba przynajmniej trochę się oczyścić bo wszystko się brudzi od siebie na wzajem.
Dalej jedziemy dziurawym asfaltem i zatrzymujemy się w pierwszym barze na jedzenie. Pierwszego dnia złamała mi się stopka i cel na ten dzień to spawanie stopki i dotarcie do celu dnia poprzedniego....
CDN...
Ostatnio zmieniony 14.06.2017, 11:53 przez Qter, łącznie zmieniany 1 raz.
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- wojtekk
- oktany w żyłach
- Posty: 5546
- Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa
Re: Albania SUD
Pisz Waćpan!!!
P.S. Widzę drugie i ostatnie zdjęcie.
P.S. Widzę drugie i ostatnie zdjęcie.
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
***
Enduro się kulom nie kłania.
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
zmieniłem hosting na imgur - czy teraz jest ok?wojtekk pisze:Pisz Waćpan!!!
P.S. Widzę drugie i ostatnie zdjęcie.
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- wojtekk
- oktany w żyłach
- Posty: 5546
- Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa
Re: Albania SUD
Tak!!!Qter pisze:zmieniłem hosting na imgur - czy teraz jest ok?wojtekk pisze:Pisz Waćpan!!!
P.S. Widzę drugie i ostatnie zdjęcie.
PZDR
Qter
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
***
Enduro się kulom nie kłania.
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
Dalej jedziemy SH75 w kierunku Permet. Po woli wjeżdżamy w góry i widoki stają się obłędne.
w tym miejscu (zjazd na Sanjollas) można znów się wbić się w góry i dojechać do Permet offem - my odpuszczamy ten "skrót". Chcemy nadrobić trochę czas i odpocząć...
przerywnik
Droga nie zawsze jest asfaltowa.
W końcu docieramy do Permet ale zamiast wjeżdżać SH75 to wybieramy szutrową drogę z drugiej strony rzeki.
Rzeka tworzy niewielki kanion
Dolatujemy do miasta i tankujemy motki.
Następnie znajdujemy warsztat, który spawa moją stopkę złamaną pod restauracją dnia wczorajszego.
Warsztat jest naprawdę dobrze wyposażony. Są podnośniki, dobre narzędzia, pracownicy są w czystych kombinezonach i ogólnie panuje ład i porządek. Jesteśmy mile zaskoczeni jakością obsługi.
Po naprawie udajemy się do sklepu - kupujemy oczywiście browar i kiełbasę na ognisko, które planujemy zrobić (i jakieś inne jedzenie).
Permet traktujemy tym razem zupełnie tranzytowo.
Opuszczamy Permet i udajemy się do parku narodowego "Bredhi i Hotovës" na gorące źródła.
Do gorących źródeł docieramy około 16:30. Dziś już nigdzie nam się nie śpieszy - odpuszczamy. Chcemy złapać chwilę oddechu przed dniem kolejnym.
Znajdują się one przy końcu kanionu Lengerica, który można podziwiać pieszo "od środka". Zatrzymujemy się pod knajpą przy końcu drogi. Sidorowski rozmawia z chłopakiem ją prowadzącym i okazuje się po chwili, że zamiast noclegu w namiocie mamy dwa pokoje nad knajpą. Perspektywa spania w łóżku bardzo nam odpowiada..
szykowanie prania
w oddali most Osmański
"nasz" apartament
Warunki są ok. Toaleta "narciarz" jest na zewnątrz a woda do opłukania rąk w beczce na drzewie.
Na pytanie o prysznic otrzymujemy odpowiedź, że przecież jesteśmy nad gorącymi źródłami. To samo dotyczy prania. Zaczynamy szykować się powoli do kąpieli.
W miedzy czasie pojawia się ekipa z Czech - na GS1200 z 3-ma kuframi. Chwilę z nimi rozmawiamy o trasach. Próbują przenocować w tym samym miejscu co my ale z braku miejsc zostają odesłani z kwitkiem (zajęliśmy wszystkie dostępne 2 pokoje). Stwierdzają, że ruszą wobec tego na trasę którą my mamy zaplanowaną jutro i przenocują po drodze na dziko... Pojechali...
Po kolejnym piwku i jakiejś zupce przyszła burza i przegoniła towarzystwo z gorących żródeł. Zrobiło się pusto.
Wówczas, my z zapasem alko w jednej dłoni oraz praniem w drugiej dłoni ruszyliśmy na ich eksplorację.
Moczyliśmy się w nich dość długo, przy okazji przepierając to i tamto...
W trakcie naszego odmaczania podjeżdżają jeszcze ze 2 kolejne ekipy na motkach ale nie zostają na noc. My za to spotykamy młodego francuza który przemierza tą część Europy na rowerze. Jak się okazuje wyjechał z domu 45 dni temu i jest w połowie swojej podróży. Nie ma określonego szczytnie celu - jedzie gdzie pomyśli. Na jego rowerze zauważamy sakwy crosso, które bardzo sobie chwali. Głównie śpi w na dziko w norce i żywi się samemu. Jego budżet dzienny to miedzy 10 a 15 Eur. Najgorzej wspomina przejazd przez Niemcy i inne bardziej cywilizowane kraje - najwięcej wówczas wydawał na jedzenie a o nocleg na dziko nie było łatwo. Dystans jaki pokonuje to między 30 a 120km dziennie...
Nas zainteresowały okoliczne groty otaczające kanion i poszliśmy na spacer.
Po powrocie czas na podziwianie zachodu słońca...
Wieczorem jeszcze przez chwilę uskuteczniamy nocne Polaków rozmowy po czym idziemy spać. Ja mam dreszcze i trzęsie mną zimno. Ubieram się w komplet termo, biorę polopirynę, wskakuje w śpiwór i przykrywam kołdrą. Zasypiając mam nadzieję, że to tylko wychodzi ze mnie zmęczenie + nadmiar wrażeń....
PZDR
CDN...
w tym miejscu (zjazd na Sanjollas) można znów się wbić się w góry i dojechać do Permet offem - my odpuszczamy ten "skrót". Chcemy nadrobić trochę czas i odpocząć...
przerywnik
Droga nie zawsze jest asfaltowa.
W końcu docieramy do Permet ale zamiast wjeżdżać SH75 to wybieramy szutrową drogę z drugiej strony rzeki.
Rzeka tworzy niewielki kanion
Dolatujemy do miasta i tankujemy motki.
Następnie znajdujemy warsztat, który spawa moją stopkę złamaną pod restauracją dnia wczorajszego.
Warsztat jest naprawdę dobrze wyposażony. Są podnośniki, dobre narzędzia, pracownicy są w czystych kombinezonach i ogólnie panuje ład i porządek. Jesteśmy mile zaskoczeni jakością obsługi.
Po naprawie udajemy się do sklepu - kupujemy oczywiście browar i kiełbasę na ognisko, które planujemy zrobić (i jakieś inne jedzenie).
Permet traktujemy tym razem zupełnie tranzytowo.
Opuszczamy Permet i udajemy się do parku narodowego "Bredhi i Hotovës" na gorące źródła.
Do gorących źródeł docieramy około 16:30. Dziś już nigdzie nam się nie śpieszy - odpuszczamy. Chcemy złapać chwilę oddechu przed dniem kolejnym.
Znajdują się one przy końcu kanionu Lengerica, który można podziwiać pieszo "od środka". Zatrzymujemy się pod knajpą przy końcu drogi. Sidorowski rozmawia z chłopakiem ją prowadzącym i okazuje się po chwili, że zamiast noclegu w namiocie mamy dwa pokoje nad knajpą. Perspektywa spania w łóżku bardzo nam odpowiada..
szykowanie prania
w oddali most Osmański
"nasz" apartament
Warunki są ok. Toaleta "narciarz" jest na zewnątrz a woda do opłukania rąk w beczce na drzewie.
Na pytanie o prysznic otrzymujemy odpowiedź, że przecież jesteśmy nad gorącymi źródłami. To samo dotyczy prania. Zaczynamy szykować się powoli do kąpieli.
W miedzy czasie pojawia się ekipa z Czech - na GS1200 z 3-ma kuframi. Chwilę z nimi rozmawiamy o trasach. Próbują przenocować w tym samym miejscu co my ale z braku miejsc zostają odesłani z kwitkiem (zajęliśmy wszystkie dostępne 2 pokoje). Stwierdzają, że ruszą wobec tego na trasę którą my mamy zaplanowaną jutro i przenocują po drodze na dziko... Pojechali...
Po kolejnym piwku i jakiejś zupce przyszła burza i przegoniła towarzystwo z gorących żródeł. Zrobiło się pusto.
Wówczas, my z zapasem alko w jednej dłoni oraz praniem w drugiej dłoni ruszyliśmy na ich eksplorację.
Moczyliśmy się w nich dość długo, przy okazji przepierając to i tamto...
W trakcie naszego odmaczania podjeżdżają jeszcze ze 2 kolejne ekipy na motkach ale nie zostają na noc. My za to spotykamy młodego francuza który przemierza tą część Europy na rowerze. Jak się okazuje wyjechał z domu 45 dni temu i jest w połowie swojej podróży. Nie ma określonego szczytnie celu - jedzie gdzie pomyśli. Na jego rowerze zauważamy sakwy crosso, które bardzo sobie chwali. Głównie śpi w na dziko w norce i żywi się samemu. Jego budżet dzienny to miedzy 10 a 15 Eur. Najgorzej wspomina przejazd przez Niemcy i inne bardziej cywilizowane kraje - najwięcej wówczas wydawał na jedzenie a o nocleg na dziko nie było łatwo. Dystans jaki pokonuje to między 30 a 120km dziennie...
Nas zainteresowały okoliczne groty otaczające kanion i poszliśmy na spacer.
Po powrocie czas na podziwianie zachodu słońca...
Wieczorem jeszcze przez chwilę uskuteczniamy nocne Polaków rozmowy po czym idziemy spać. Ja mam dreszcze i trzęsie mną zimno. Ubieram się w komplet termo, biorę polopirynę, wskakuje w śpiwór i przykrywam kołdrą. Zasypiając mam nadzieję, że to tylko wychodzi ze mnie zmęczenie + nadmiar wrażeń....
PZDR
CDN...
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
Hejka,
Wrzucam krótki filmik z 1 offa naszej wycieczki... miłego oglądania
PZDR
Qter
Wrzucam krótki filmik z 1 offa naszej wycieczki... miłego oglądania
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
Budzę się rano jednak trochę obolały. Całą noc trzęsło mną ale nie jest źle. Zbieramy się dość żwawo i chwilę po 9 ruszamy na pętle w parku "Bredhi i Hotoves".
Pętlę tą wczoraj zaczęli jechać Czesi.
Opis tej pętli można znaleźć np. tu: http://www.dangerousroads.org/eastern-e ... -road.html
Dość szybko piękną szutrówką wjeżdżamy coraz wyżej i wyżej zostawiając gorące źródła w dolinie.
Po pewnym czasie szutrówka zaczyna być coraz mniej szutrowa a robi się coraz bardziej kamienista.
Mniej więcej po 15km pętli spotykamy Czechów.
Zbierają się nieśpiesznie do dalszej drogi - zawracają. Nie jest to droga na ich sprzęty.
Wieczorem spotkali pasterza który mówił im że dalej jest tylko gorzej.
Ja i tak się im dziwię, że chciało im się tłuc klocami z kuframi tą pętlą.
Na takich kamieniach jak poniżej podbija mi przednie koło i się wywracam. Na szczęście moto pozostaje na skraju drogi...
Droga jest naprawdę trudna. Potem porównywaliśmy ją do pętli Theth i wyszło nam że jest ona jakieś 3x trudniejsza.
Na drodze często są naprawdę duże osuwiska lub miejscami droga jest podmyta i zarwana.
Być może w późniejszych miesiącach wygląda ona inaczej - jest uporządkowana - ale to tylko domysły.
Przy drodze czasem dostrzegamy pozostawione duże spychacze - być może służą do zapewnienia jej przejezdności.
Pętla ta jest szlakiem turystycznym - czerwonym i na forach 4x4 można znaleźć opisy ekip które ją przejechały.
Po pewnym czasie droga znów schodzi niżej, pojawiają się krzaki na zboczach oraz koleiny wypłukane przez wodę na drodze.
aby za chwilę znów się piąć wyżej i wyżej... Jest niebezpiecznie i malowniczo.
Na jednym z portali 4x4 znalazłem informację o ukrytym "skarbie" w 2014r. Więcej info tu:
http://dirtyriders.pl/wycieczki/albania ... rk-hotova/
Szkoda było by go nie odnaleźć. Tak więc odnajdujemy skarb
Radochy mamy przy tym chyba więcej niż małe dzieci.
Miejsce ukrycia
zawartość
oraz wpis do dziennika
Dorzucamy coś od nas do skrzynki i jedziemy dalej.
Spotykamy dwóch młodych Szwajcarów w dwóch starych fiatach Panda 4x4 planujących przejazd tym szlakiem.
Chłopaki mają w swoich autach całe wyposarzenie kempingowe, zrobili z nich takie małe kampery.
Odwodzimy ich od tej decyzji mając na uwadze stan drogi i brak możliwości zawrócenia...
W okolicy Frasher na chwilę się gubimy i wpadamy w istnie księżycowe krajobrazy.
Za miejscowością Pagri odbijamy w kierunku miasta Corovode, po drodze podziwiając kanion Osumi. W tym kanionie w sezonie turystycznym organizowany jest rafting. Droga pomiędzy zjazdem ze szlaku czerwonego a mostem na rzece Osumi to mniej lub bardziej dziurawa szutrówka. Za mostem aż do samego Polican jest piękny, nowy asfalt....
Tak z grubsza wyglądała nasza dalsza trasa tego dnia:
Kanion Osumi.
W Corovode stajemy na lancz, tankujemy i lecimy dalej. Tak jak na mapce wyżej przed Polican odbijamy na południowy zachód i wjeżdżamy w góry. Początkowo planowaliśmy przejechać pętlę w parku "Mali i Tomorit" ale odpuszczamy - lecimy w kierunku morza Jońskiego. Droga którą wybraliśmy nie należy do łatwych - co prawda nie ma dużych przepaści czy też głazów wielkości piłek lekarskich ale za to są wijące się podjazdy a nawierzchnia to głównie luźne płyty marmurowe. Nasze jazda jest uważna. Za miejsce docelowe wybraliśmy sobie bliżej nieokreślony zbiornik wodny - dziś śpimy na dziko. Po dojechaniu w okolice miejsca, które wybraliśmy na nocleg okazuje się, że do samej wody nie prowadzi żadna "droga".
Zatrzymujemy się tu i szukamy możliwości podjazdu. Ja zamiast się przejść wybieram podjazd "kozią ścieżką" która po pewnym czasie robi się zbyt trudna. Zostawiam moto - nie za bardzo jest jak za wrócić - po lewej ściana, po prawej stary rów melioracyjny odprowadzający nadmiar wody ze zbiornika, obecnie bez wody, szerokość ścieżki około metra... Stwierdzam, że poczekam na asekurację chłopaków jak już się określimy co dalej. Docieram do jeziorka i znajduję dojazd - jest stromo, po skalnych schodach ale chłopaki dają radę. Jadą dalej nad sam brzeg a ja idę po moto - chłopaki za chwilę mają podjechać. Jakoś im się schodzi a ja powoli, powolutku pokonuje moją ścieżkę i udaje mi się wyjechać na lepszy trak. Dołączam do reszty ekipy.
Na miejsce noclegu wybieramy kawałek dzikiej łąki schodzącej do jeziora. Z tyłu jest las sosnowy. Po chwili odwiedza nas pasterz z owcami ale nie nawiązujemy bliższego kontaktu - ignoruje nas i zajmuje się swoimi podopiecznymi, przeprowadzając ich dalej i dalej. My w między czasie rozbijajmy namioty, ogarniamy się oraz organizujemy ognisko. Czas na relaks. Oczywiście w jeziorku zażywamy orzeźwiającej kąpieli - bo woda zimna na 2cm .Na kolację schodzi kiełbasa kupiona dzień wcześniej w Permet, jakieś inne zapasy i cały alko...
CDN
Qter
Pętlę tą wczoraj zaczęli jechać Czesi.
Opis tej pętli można znaleźć np. tu: http://www.dangerousroads.org/eastern-e ... -road.html
Dość szybko piękną szutrówką wjeżdżamy coraz wyżej i wyżej zostawiając gorące źródła w dolinie.
Po pewnym czasie szutrówka zaczyna być coraz mniej szutrowa a robi się coraz bardziej kamienista.
Mniej więcej po 15km pętli spotykamy Czechów.
Zbierają się nieśpiesznie do dalszej drogi - zawracają. Nie jest to droga na ich sprzęty.
Wieczorem spotkali pasterza który mówił im że dalej jest tylko gorzej.
Ja i tak się im dziwię, że chciało im się tłuc klocami z kuframi tą pętlą.
Na takich kamieniach jak poniżej podbija mi przednie koło i się wywracam. Na szczęście moto pozostaje na skraju drogi...
Droga jest naprawdę trudna. Potem porównywaliśmy ją do pętli Theth i wyszło nam że jest ona jakieś 3x trudniejsza.
Na drodze często są naprawdę duże osuwiska lub miejscami droga jest podmyta i zarwana.
Być może w późniejszych miesiącach wygląda ona inaczej - jest uporządkowana - ale to tylko domysły.
Przy drodze czasem dostrzegamy pozostawione duże spychacze - być może służą do zapewnienia jej przejezdności.
Pętla ta jest szlakiem turystycznym - czerwonym i na forach 4x4 można znaleźć opisy ekip które ją przejechały.
Po pewnym czasie droga znów schodzi niżej, pojawiają się krzaki na zboczach oraz koleiny wypłukane przez wodę na drodze.
aby za chwilę znów się piąć wyżej i wyżej... Jest niebezpiecznie i malowniczo.
Na jednym z portali 4x4 znalazłem informację o ukrytym "skarbie" w 2014r. Więcej info tu:
http://dirtyriders.pl/wycieczki/albania ... rk-hotova/
Szkoda było by go nie odnaleźć. Tak więc odnajdujemy skarb
Radochy mamy przy tym chyba więcej niż małe dzieci.
Miejsce ukrycia
zawartość
oraz wpis do dziennika
Dorzucamy coś od nas do skrzynki i jedziemy dalej.
Spotykamy dwóch młodych Szwajcarów w dwóch starych fiatach Panda 4x4 planujących przejazd tym szlakiem.
Chłopaki mają w swoich autach całe wyposarzenie kempingowe, zrobili z nich takie małe kampery.
Odwodzimy ich od tej decyzji mając na uwadze stan drogi i brak możliwości zawrócenia...
W okolicy Frasher na chwilę się gubimy i wpadamy w istnie księżycowe krajobrazy.
Za miejscowością Pagri odbijamy w kierunku miasta Corovode, po drodze podziwiając kanion Osumi. W tym kanionie w sezonie turystycznym organizowany jest rafting. Droga pomiędzy zjazdem ze szlaku czerwonego a mostem na rzece Osumi to mniej lub bardziej dziurawa szutrówka. Za mostem aż do samego Polican jest piękny, nowy asfalt....
Tak z grubsza wyglądała nasza dalsza trasa tego dnia:
Kanion Osumi.
W Corovode stajemy na lancz, tankujemy i lecimy dalej. Tak jak na mapce wyżej przed Polican odbijamy na południowy zachód i wjeżdżamy w góry. Początkowo planowaliśmy przejechać pętlę w parku "Mali i Tomorit" ale odpuszczamy - lecimy w kierunku morza Jońskiego. Droga którą wybraliśmy nie należy do łatwych - co prawda nie ma dużych przepaści czy też głazów wielkości piłek lekarskich ale za to są wijące się podjazdy a nawierzchnia to głównie luźne płyty marmurowe. Nasze jazda jest uważna. Za miejsce docelowe wybraliśmy sobie bliżej nieokreślony zbiornik wodny - dziś śpimy na dziko. Po dojechaniu w okolice miejsca, które wybraliśmy na nocleg okazuje się, że do samej wody nie prowadzi żadna "droga".
Zatrzymujemy się tu i szukamy możliwości podjazdu. Ja zamiast się przejść wybieram podjazd "kozią ścieżką" która po pewnym czasie robi się zbyt trudna. Zostawiam moto - nie za bardzo jest jak za wrócić - po lewej ściana, po prawej stary rów melioracyjny odprowadzający nadmiar wody ze zbiornika, obecnie bez wody, szerokość ścieżki około metra... Stwierdzam, że poczekam na asekurację chłopaków jak już się określimy co dalej. Docieram do jeziorka i znajduję dojazd - jest stromo, po skalnych schodach ale chłopaki dają radę. Jadą dalej nad sam brzeg a ja idę po moto - chłopaki za chwilę mają podjechać. Jakoś im się schodzi a ja powoli, powolutku pokonuje moją ścieżkę i udaje mi się wyjechać na lepszy trak. Dołączam do reszty ekipy.
Na miejsce noclegu wybieramy kawałek dzikiej łąki schodzącej do jeziora. Z tyłu jest las sosnowy. Po chwili odwiedza nas pasterz z owcami ale nie nawiązujemy bliższego kontaktu - ignoruje nas i zajmuje się swoimi podopiecznymi, przeprowadzając ich dalej i dalej. My w między czasie rozbijajmy namioty, ogarniamy się oraz organizujemy ognisko. Czas na relaks. Oczywiście w jeziorku zażywamy orzeźwiającej kąpieli - bo woda zimna na 2cm .Na kolację schodzi kiełbasa kupiona dzień wcześniej w Permet, jakieś inne zapasy i cały alko...
CDN
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- czarna godzina
- osiedlowy kaskader
- Posty: 112
- Rejestracja: 07.03.2014, 19:50
- Mój motocykl: inne endurowate moto
Re: Albania SUD
Pięknie, Panie, pięknie.
Czytam, oglądam, zazdraszczam i inspiruję się na przyszłość.
Ciekawe co nas jeszcze w tej lekturze czeka.
Czytam, oglądam, zazdraszczam i inspiruję się na przyszłość.
Ciekawe co nas jeszcze w tej lekturze czeka.
"...Cause tramps like us, baby we were born to run!"
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
Na okoliczności przyrody wpływu nie mamy ale jak się już zmotywujesz nie czekaj tylko wsiadaj i jedź...czarna godzina pisze:Pięknie, Panie, pięknie.
Czytam, oglądam, zazdraszczam i inspiruję się na przyszłość.
Ciekawe co nas jeszcze w tej lekturze czeka.
Ten ostatnio wrzucony odcinek to mniej więcej połowa wyjazdu... zbliżam się nieuchronnie do końca opisu - chyba was rozczaruję trochę ale dalej było bardziej asfaltowo... czas ponaglał nas a kilometry nie uciekały...
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
Budzę się jako pierwszy koło 6 i wymykam się z namiotu. Chłopaki śpią a ja biorę się za poranną kawę. Nie jest to proste bo nie mogę znaleźć zapalniczki więc bazując na żarze, który pozostał z ogniska rozpalam ognisko na nowo a od ogniska mój palnik .
Widok na nasz obóz.
Dość sprawnie udaje nam się zwinąć. Co prawda rano wszystko jest mokre od rosy ale błyskawicznie schnie w porannych promieniach słońca. Zapowiada się kolejny upalny dzień. Wyjeżdżam z miejsca noclegu jako ostatni i oczywiście wybieram złą drogę. Niestety nie widziałem jak pojechali chłopaki i po chwili znajduje się znów na koziej ścieżce - innej niż dnia poprzedniego. Tu nie ma jak zawrócić więc kładę moto na skalnych stopniach i próbuję go odwrócić lecz brak mi sił. Chłopaki kawałek dalej się zatrzymują i Dasio słysząc mój klakson wraca do mnie. Nie bez wysiłku sprowadzamy mój motocykl na właściwą drogę i w końcu jedziemy. Chwilę po 9-tej jesteśmy już na trasie. Dzisiejszy cel to Himare nad morzem Jońskim.
W końcu docieramy do miejscowości Memaliaj przy drodze SH4. Ten odcinek naszej trasy wyglądał mniej więcej tak:
W Memaliaj tankujemy w jedynej czynnej stacji benzynowej. Na chwilę wjeżdżamy też do miasteczka - ale nie znajdujemy w nim nic godnego uwagi oprócz remontowanego placu centralnego.
Z Memaliaj szukamy drogi która doprowadzić nas ma do SH76. Sidorowski znajduje odpowiedni skrót na swoim Garminie. Nasza droga wyglądała mniej więcej tak:
Po pewnym czasie wspieliśmy się dośc wysoko nad poziom rzeki, która została w dolinie. Widoki mega...
Ta droga była dośc wymagająca - znów pojawiały się agrafki z luźnymi sporymi kamieniami.
Dojeżdżamy do SH76 ale droga właściwie się nie poprawia - nadal mamy dużo luźnych kamieni lub litą skałę. Jedynie co ją różni od naszego skrótu to to że nie ma agrafek i stromych podjazdów - idzie zboczem góry pnąc się lub opadając dość łagodnie.
A tak wyglądała nawierznia
Jadąc tą drogą w pewnym momencie Dasio zgłasza problem z przednim kołem - diagnoza to przebita dętka.
Podniesienie przedniego koła nie jest proste. Znosimy większe kamienie z okolicy i na tym ustawiamy jako tako WR-kę. Udaje się odkręcić koło i zmienić dętkę. Zeszło się nam z tą całą operacją ponad godzinę. Największym problemem była temperatura oraz brak wody - nasze zapasy skończyły się kilkanaście kilometrów wcześniej. O ile w trakcie poprzednich jazd wodę w postaci źródeł czy też niewielkich strumyków udawało się znaleźć prawie co chwila to tu można powiedzieć że jest to pustynia. Właściwie od wyjechania z Memaliaj wody nie było. Nastroje w naszej grupie są różne - Dasio chyba nie wierzy że dojedziemy nad morze, ja za to jestem optymistą a Sidorowski prze naprzód z nadzieją, że nie będziemy spali w krzakach... Upał, brak wody i ogólne zmęczenie dają znać naszej psyche, morale spada.
W końcu dojeżdżamy do asfaltu, który zaczyna się od zjazdu z SH76 na miejscowość Sevaster - czyli po jakiś 55 km...
Trzymamy się tej drogi i dolatujemy do Vajzë gdzie zatrzymujemy się na tak zwany luncz i uzupełniamy zapasy wody. W knajpie zamawiamy porcję gotowanej jagnięciny i lecimy dalej by po kilku kilometrach odbić na Kuc. W knajpie pytaliśmy się jeszcze kelnera jak wygląda droga na Kuc i najpierw spytał się po co tam wogule jechać a potem, że prowadzi tam mocno dziurawy asfalt. Mówimy mu że chcemy się przebić do Himare - proponuje nam drogę przez Vlore ale wybieramy "naszą" trasę. Miał rację do Kuc prowadzi mocno podziurawiony asfalt oraz miejscami szuter. Te 40km przelatujemy dość sprawnie. Przed samym Kuc ja odbijam na Pilur ale chłopaki upierają się żeby polecieć dalej przez Corraj bo tą drogę widać na Garminie a mojej nie... powoduje to lekkie zgrzyty w ekipie ale wychodzimy z tego obronną ręką .
Z Kuc lecimy przez Corraj do Borsh - około 24km. Po pewnym czasie z drogi dostrzegamy morze Jońskie oraz zarys greckiego Korfu.
Z Borsh prowadzi piękny, równy asfalt SH8 wzdłuż wybrzeża. Widoki są teraz inne - zamiast monumentalnych szczytów sycimy nasz oczy niebieskim spokojem morza. Po drodze do Himare zatrzymujemy się w jakimś ośrodku przylegającym do samego morza ale okazuje się, że jest przed sezonem, działa tam restauracja i nie ma możliwości noclegu (nawet we własnych namiotach). W Himare lokujemy się w hotelu Dhima. Sprawdzamy też kemping kawałek za Himare przy Livadhi Beach ale finalnie zostajemy w mieście.
Widok z hotelu
W hotelu robimy pranie i doprowadzamy siebie do względnego ładu. W końcu można złapać oddech. Idziemy do miasta, na jakąś kolację + bro. Na deptaku, mimo, że jest przed sezonem kręci się sporo osób - atmosfera wakacyjna. Po powrocie do hotelu robimy jeszcze jakieś browarki na plaży...
CDN
PZDR
Qter
Widok na nasz obóz.
Dość sprawnie udaje nam się zwinąć. Co prawda rano wszystko jest mokre od rosy ale błyskawicznie schnie w porannych promieniach słońca. Zapowiada się kolejny upalny dzień. Wyjeżdżam z miejsca noclegu jako ostatni i oczywiście wybieram złą drogę. Niestety nie widziałem jak pojechali chłopaki i po chwili znajduje się znów na koziej ścieżce - innej niż dnia poprzedniego. Tu nie ma jak zawrócić więc kładę moto na skalnych stopniach i próbuję go odwrócić lecz brak mi sił. Chłopaki kawałek dalej się zatrzymują i Dasio słysząc mój klakson wraca do mnie. Nie bez wysiłku sprowadzamy mój motocykl na właściwą drogę i w końcu jedziemy. Chwilę po 9-tej jesteśmy już na trasie. Dzisiejszy cel to Himare nad morzem Jońskim.
W końcu docieramy do miejscowości Memaliaj przy drodze SH4. Ten odcinek naszej trasy wyglądał mniej więcej tak:
W Memaliaj tankujemy w jedynej czynnej stacji benzynowej. Na chwilę wjeżdżamy też do miasteczka - ale nie znajdujemy w nim nic godnego uwagi oprócz remontowanego placu centralnego.
Z Memaliaj szukamy drogi która doprowadzić nas ma do SH76. Sidorowski znajduje odpowiedni skrót na swoim Garminie. Nasza droga wyglądała mniej więcej tak:
Po pewnym czasie wspieliśmy się dośc wysoko nad poziom rzeki, która została w dolinie. Widoki mega...
Ta droga była dośc wymagająca - znów pojawiały się agrafki z luźnymi sporymi kamieniami.
Dojeżdżamy do SH76 ale droga właściwie się nie poprawia - nadal mamy dużo luźnych kamieni lub litą skałę. Jedynie co ją różni od naszego skrótu to to że nie ma agrafek i stromych podjazdów - idzie zboczem góry pnąc się lub opadając dość łagodnie.
A tak wyglądała nawierznia
Jadąc tą drogą w pewnym momencie Dasio zgłasza problem z przednim kołem - diagnoza to przebita dętka.
Podniesienie przedniego koła nie jest proste. Znosimy większe kamienie z okolicy i na tym ustawiamy jako tako WR-kę. Udaje się odkręcić koło i zmienić dętkę. Zeszło się nam z tą całą operacją ponad godzinę. Największym problemem była temperatura oraz brak wody - nasze zapasy skończyły się kilkanaście kilometrów wcześniej. O ile w trakcie poprzednich jazd wodę w postaci źródeł czy też niewielkich strumyków udawało się znaleźć prawie co chwila to tu można powiedzieć że jest to pustynia. Właściwie od wyjechania z Memaliaj wody nie było. Nastroje w naszej grupie są różne - Dasio chyba nie wierzy że dojedziemy nad morze, ja za to jestem optymistą a Sidorowski prze naprzód z nadzieją, że nie będziemy spali w krzakach... Upał, brak wody i ogólne zmęczenie dają znać naszej psyche, morale spada.
W końcu dojeżdżamy do asfaltu, który zaczyna się od zjazdu z SH76 na miejscowość Sevaster - czyli po jakiś 55 km...
Trzymamy się tej drogi i dolatujemy do Vajzë gdzie zatrzymujemy się na tak zwany luncz i uzupełniamy zapasy wody. W knajpie zamawiamy porcję gotowanej jagnięciny i lecimy dalej by po kilku kilometrach odbić na Kuc. W knajpie pytaliśmy się jeszcze kelnera jak wygląda droga na Kuc i najpierw spytał się po co tam wogule jechać a potem, że prowadzi tam mocno dziurawy asfalt. Mówimy mu że chcemy się przebić do Himare - proponuje nam drogę przez Vlore ale wybieramy "naszą" trasę. Miał rację do Kuc prowadzi mocno podziurawiony asfalt oraz miejscami szuter. Te 40km przelatujemy dość sprawnie. Przed samym Kuc ja odbijam na Pilur ale chłopaki upierają się żeby polecieć dalej przez Corraj bo tą drogę widać na Garminie a mojej nie... powoduje to lekkie zgrzyty w ekipie ale wychodzimy z tego obronną ręką .
Z Kuc lecimy przez Corraj do Borsh - około 24km. Po pewnym czasie z drogi dostrzegamy morze Jońskie oraz zarys greckiego Korfu.
Z Borsh prowadzi piękny, równy asfalt SH8 wzdłuż wybrzeża. Widoki są teraz inne - zamiast monumentalnych szczytów sycimy nasz oczy niebieskim spokojem morza. Po drodze do Himare zatrzymujemy się w jakimś ośrodku przylegającym do samego morza ale okazuje się, że jest przed sezonem, działa tam restauracja i nie ma możliwości noclegu (nawet we własnych namiotach). W Himare lokujemy się w hotelu Dhima. Sprawdzamy też kemping kawałek za Himare przy Livadhi Beach ale finalnie zostajemy w mieście.
Widok z hotelu
W hotelu robimy pranie i doprowadzamy siebie do względnego ładu. W końcu można złapać oddech. Idziemy do miasta, na jakąś kolację + bro. Na deptaku, mimo, że jest przed sezonem kręci się sporo osób - atmosfera wakacyjna. Po powrocie do hotelu robimy jeszcze jakieś browarki na plaży...
CDN
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
-
- zgłębiacz wskaźników
- Posty: 52
- Rejestracja: 27.09.2011, 10:40
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Kraków
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3403
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Albania SUD
baza jest zamknięta - z drogi widać schron tylko - będzie w następnym "odcinku"
PZDR
Qter
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- kolec
- naciągacz linek
- Posty: 74
- Rejestracja: 01.10.2011, 23:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: NDM
Re: Albania SUD
Zazdrość trochę zżera jak się tak na to patrzy . Jak tam Safari się sprawuje?
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość