"Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócili...

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

Dzień 9.

Pobudka około 5.00 w 0.3 gwiazdkowym "apartamencie". Atmosfera napięta jak skóra na...kanapie...
Zaczynam od kawy i widać jakiś dziwny pośpiech - ja zaczynam...mówię Matiemu, że mam plan taki: ze 2-3 dni w Czarnogórze się pokręcić a później na BiH lecieć na co Mateusz, że ma inny...leci do domu...Wtedy nie wiedziałem, czy się złościć, czy przekonywać Mateusza do wspólnego dokończenia podróży...zaskoczył mnie bardzo - teraz myślę, że wykonał coś co przyszło by samo, być może ustrzegł nas przed kłótnią...
W każdym razie patrzymy, co kto tam ma "nieswojego" i żegnamy się jak faceci, życząc sobie po "męsku" dobrej drogi. Bez czułości ale i bez wrogości. Pożegnaliśmy się. Mateusz pojechał (odjechał) jako pierwszy - ja zostałem sam...dokonaliśmy kolejnego wyboru, jak to w życiu.

I w tym miejscu BARDZO Mateuszowi dziękuję za to, że dał mi zasmakować tego specyficznego doznania, jakim jest podróżowanie w duecie ale też i w samotności:Thumbs_Up:

I może wyda Wam się to dziwne, może dla niektórych będę "miętką fają" - trudno. Pierwsze godziny tego dnia to wielokrotnie pęknięte serce z tęsknoty za domem, za moją Madzią i Miśkiem! Były momenty, kiedy jadąc przez góry sam, drogą, gdzie przez 2-3 h nie widziałem innych ludzi, miałem mokre oczy i oddałbym wiele, żeby w tym momencie, w tej sekundzie być w domu! Później to uczucie osłabło, mogłem nadal cieszyć się podróżą - ba, nawet zaczynało mi się podobać. Powiem więcej - na co dzień otaczają mnie ludzie, pracuję z ludźmi...tam od nich uciekłem, zostawiłem wszystko i dowiedziałem się czegoś nowego - mogę być sam, lubię samotność na motocyklu. Ta refleksja rodziła się w bólach i cierpieniach, tęsknota mnie zżerała -z każdą godzina jednak czułem więcej tego, gdzie jestem, co widzę. Wiedziałem, że właśnie TERAZ, SAMEMU będąc w górach, w drodze, ładuję akumulatory po to, aby być lepszym w Domu - bardziej cierpliwym, mniej zestresowanym, bardziej okazującym uczucia. To właśnie ten dzień, 22.05.2017, moje 37 urodziny spędzone samotnie w górach Czarnogóry dały mi najwięcej duchowo.
Przepraszam, jeśli zbyt odleciałem ale postanowiłem pisać w tej relacji wszystko co czułem, wszystko co uważam za ważne...

Około 20 minut po odjeździe Mateusza jestem gotowy do drogi - gospodarz wyszedł mnie pożegnać z zaparzoną kawą - oj jak dobrze napić się z rana fusiastej, pysznej KAWY!
Jadę - postanowiłem jechać w stronę Kotoru, później się zobaczy :) Kotor widokami powala na kolana! W Zatoce Kotor widziałem olbrzymi pasażerski statek (może wysokości 4-5 piętrowego budynku)! Zacumowany wśród gór wyglądał jak coś nierealnego! Taki kolos w tak "niewielkiej" zatoce - wydawało się to niemożliwe! Chciałem koniecznie zrobić zdjęcie ale jedyna zatoczka była oblegana chyba przez Japończyków i musiałem jechać dalej...zresztą to był początek mojej samotnej podróży a więc i nie miałem jeszcze ani pewności czego chcę, ani radości w sercu, ani ochoty na jakichkolwiek ludzi...Zatrzymałem się dalej, w sumie po około 70 km, parę fotek, łyk wody, "drugie śniadanie" czyli jakiś energetyczny batonik kupiony dzisiaj na stacji...wybrałem jakiś punkt na granicy Czarnogóry i BiH na moim Garminie i ruszyłem...Jechałem głównie asfaltami, klucząc, kręcąc się i czasem zawracając, jeśli uznałem drogę za zbyt trudną...to, co miałem w głowie opisałem w poprzednim akapicie...wtedy też moje plany się zmieniły - postanowiłem obrać azymut DOM aczkolwiek nieśpiesznie tam zmierzać...tą decyzje przyspieszyło rozdzielenie się z Mateuszem ale ślizgające się sprzęgło i kończące się opony oraz doświadczenia z offa w RO, kiedy to utknąłem z nogą pod rogalem powodują, że wybieram "dłuższą drogę" po asfaltach, ale jednak do domu.
Oprzytomniałem gdzieś w górach - navi pokazuje 40 km od granicy z BiH, zostało mi paliwa na jakieś 90 km a nie ma obok mnie Matiego z cysterną więc zaczynam się lekko stresować. Jadę ciągle drogami 18 kategorii, od czasu do czasu mijam jakieś wioseczki - głównym jednak towarzystwem dla mnie są góry. To miłe ale milczące towarzystwo.
Dojeżdżam do granicy ale coś mi się nie podoba..."granica" to buda i jeden pogranicznik. Tenże wychodzi mi na powitanie, z uśmiechem i ręką na spluwie...no to mam pierwszą samotną przygodę :D Zatrzymuje się gaszę moto a ten pogranicznik z uśmiechem na twarzy i ręką na spluwie mówi "Its local border only!". No to piknie. Ja mam paliwa na styk, aby doczłapać się do najbliższej mieściny, którą mijałem a jeśli paliwa zabraknie wcześniej, będę sam w górach. Przez ostatnie 3h jazdy minąłem 2 samochody...
Wcześniej pisałem, że "najbardziej nie lubię się pakować" - kłamałem - bardziej nie lubię wracać na oparach po tej samej drodze! :mur:
Wracając miałem w głowie tylko jedną myśl - chcę PALIWA!
Na szczęście się doczekałem i tankując wlałem 9l do 9,4 litrowego baku głównego...a więc rzeczywiście na oparach dotarłem! Uff.
No to teraz na BiH - lecę asfaltami w kierunku Trebinje. Droga fantastyczna, pusto, kręto i pięknie! Na granicy jestem koło 15.00, samo przejście - 0 problemów, jestem jedyny:D
Postanawiam zakończyć ten dzień przyjemnie (w końcu to moje urodziny!) i poszukać najbliższego miejsca na nocleg. Jakieś 15 km przed Trebinje znajduję kemping i ponownie jest w lekkim szoku - wita mnie kobieta, około 40 lat z uśmiechem na twarzy. Pytam, czy otwarte i czy mogę przenocować a ona: Zamknięte. Ale dla ciebie otworzę.:dizzy: Pytam o Wi-Fi - ona" dla "ciebie zaraz uruchomię":dizzy: Byłem jedynym gościem na kempingu w górach a ona jedynym "personelem" :haha2:
Rozstawiłem namiot i pojechałem do miasta (15 km w jedną stronę) po kolację i piwo - w końcu będzie impreza! Generalnie obchodziłem swoje urodziny będąc 1000 km od domu a jednak (dzięki WI-FI) z najbliższymi przez chwilę a później z samym sobą...po 4 piwie byłem już podpity na tyle, że nawet odczułem coś, co nazwałbym szczęściem...;)

Około 350 km przejechane, około 7h w siodle. Nocleg 10 EURO (Z WI-FI gratis).

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

Dzień 10.

Wstaję o 6.00 - to "moja" pora do wstawania, taka raczej naturalna - bez pośpiechu zaczynam się zbierać z tego pięknego miejsca. Jest cicho, świeci słońce - ja jestem wypoczęty, w pięknym otoczeniu, po wyjątkowych urodzinach, po "videorozmowie" z tymi, których kocham...a więc naprawdę jestem szczęśliwym człowiekiem :Thumbs_Up:
Jadę a właściwie próbuję wyjechać z kempingu ale na wyjeździe z niego (jest pod górkę z luźnych kamieni na drodze) jest szlaban...zamknięty do tego:vis:
No ale co mi tam - przecież nie będę budził Tatiany i łamał wizerunek "dzielnego endoro-motocyklisty" - wio obok szlabanu po stromym wale - oj miałem przez sekundę ciepło bo wyjazd wprost na szosę a musiałem dosyć agresywnie się wydrapać na górę więc zatrzymałem się na swoim pasie na drodze - na szczęście (patrzyłem wcześniej oczywiście) nic nie zdążyło nadjechać:D
Jadę dalej przez BiH, która krajobrazami przypomina mi trochę Andaluzję...sam nie wiem czemu (mówię o górach)...generalnie podoba mi się jako "krajobraz" bo według mnie BiH była najmniej "uśmiechniętym" krajem, jaki odwiedziłem po drodze...nawet na stacjach benzynowych obsługa się nie uśmiechała, nie zdarzyło się aby ktokolwiek "zagaił" - wyjątkiem był kemping u Tatiany. Ok - nie byłem w BiH długo ale i w innych krajach byłem "chwilę" i dostrzegałem różnicę w mentalności.
Generalnie nawet pogoda chciała mnie się pozbyć - non stop uciekałem przed burzami, które goniły mnie właściwie przez całą Bośnię, dwukrotnie mnie doganiając i zmuszając do zakładania przeciwdeszczówek..
Aaa - w BiH ugryzł mnie pierwszy komar podczas wyjazdu :haha2:
Droga bez przygód ale i szczególnie ich nie szukałem. Moje sprzęgło już na tyle było wykończone, że podczas dynamicznego ruchu manetką na 4/5 biegu ślizgało się uniemożliwiając np. wyprzedzanie, nie mówię już nawet o jeździe poza asfaltami. Generalnie jestem zmuszony tranzytem do domu ale "na raz nie wezmę" więc nocleg na Chorwacji.
Granica bardzo sprawnie i szybko - znowu nie muszę nawet kasku ściągać.
Wlatuję na Chorwację i kolejny mit u mnie zostaje zburzony.
Dotychczas Wojna Bałkańska kojarzyła mi się bardziej z Serbią, BiH, Kosowem...Jadąc pograniczną częścią Chorwacji, tej kontynentalnej czyli mało turystycznej zobaczyłem największy i najbardziej poruszający kontrast a jednocześnie namacalnie i bardzo blisko widziałem ślady wojny.
Jadąc kilkadziesiąt km wioskami widziałem obrazy, gdzie jeden dom jest "europejski" - trawka skoszona, dzieci bawią się przed domem, piękne tuje, auto - a tuż za płotem stoi ostrzelana i na wpół spalona rudera...
Opisany obrazek powtarzał się przez kilkadziesiąt km i kilkadziesiąt wiosek mijanych...domy ze śladami kul, podpaleń, wybuchów stanowiły według mnie 30-40% wszystkich domów. Zastanawiałem się dlaczego? Dlaczego ich nie wyremontują lub nie zburzą tylko żyją tak blisko z "pamiątkami" bo strasznych tragediach? Odpowiedź dostałem wieczorem...ale do tego zaraz dojdę.
Jechałem tak przez Chorwację i nie dość, że moje sprzęgło pozwalało jedynie na emerycką i płynną jazdę, to jeszcze patrzę na mój woltomierz a tam ładowanie 17...Fak!

Zatrzymuję się na stacji i (na szczęście) zabrałem miernik elektroniczny...mierzę i widzę na mierniku 14,1 a na woltomierzu z Chin 17:D Uff - to nie BMW się popsuło a woltomierz:D
Stojąc na stacji, szukam na navi jakiegoś kempingu - ok, najbliższy "po drodze" jest za jakieś 90 km - jadę.
Droga wiedzie bokami (tak wybrałem a może to moja navi wybrała? w sumie to dotąd nie wiem, czy to ja prowadziłem według navi czy może jednak odwrotnie). W każdym razie pięknie - czułem się momentami jak w Polsce ;)
Do celu zostało mi jakieś 40 km ale zatrzymuję się w jakiejś wiosce i pytam lokalesów, czy jest jakiś kemping w okolicy (bo czuję już lekkie zmęczenie drogą, upałem, emocjami) - lokalesi pokazują bramę obok nich :D
Nie myśląc długo wjeżdżam, dziękując im i opatrzności za pomoc!
To był kolejny dobry wybór podczas tej podróży! Eko Selo Strug to genialne miejsce. Przyjmuje mnie właściwel, pytając po angielsku czy jestem "tym Włochem z bookinga" - ja mówię, że nie - jestem "Polakiem z drogi" :D Właściciel zaproponował mi nocleg w chacie za 100 KUN (niby drogo, ale jak zobaczyłem chatę - to się zgodziłem - zobaczycie na zdjęciach:D)
Od razu dostałem zaproszenie na "piwko i kolację" - trochę mi się nie chciało, bo była już 19.00 a ja miałem za sobą jednak kawał drogi ale uległem...na SWOJE szczęście uległem bo to był fantastyczny wieczór!
Zjadłem fantastyczny gulasz z sarniny, wypiłem z właścicielem i "Włochem z bookinga" 2 butelki wina produkowanego w winnicy właściciela, parę piwek. Parę godzin siedzieliśmy - Chorwat, Włoch i Polak i po angielsku, trochę po włosku rozmawialiśmy o wszystkim - od motocykli do wojny...
Okazało się, że cała nasza trójka przypadkowych ludzi (Luka - Włoch i Żeljko - Chorwat, właściciel) jesteśmy motocyklistami, ba - Żeljko jest Sekretarzem na Europę MotoGuzzi!
Generalnie rozmawialiśmy jak starzy kumple, bardzo szczerze, otwarcie i życzliwie.
Opowiedziałem Żljko o drodze po Chorwacji i o dręczącym mnie pytaniu odnoście "śladów wojny".
Odpowiedź była bardzo życzliwa i bardzo szczera. To serbskie domy. Nikt ich ani nie zburzy ani nie wyremontuje.
To też symbol wielkich "małych" tragedii - w tych domach mieszkały najczęściej mieszane małżeństwa...mnie pozostało wyobrażenie sobie ciężaru tych chwil, tych decyzji, kiedy CI ludzie musieli uciekać...
Wiem i pilnuję tego - nigdy nie rozmawiam o polityce i religii w tego typu sytuacjach a przynajmniej nie przyjmuję jakiegokolwiek stanowiska. Jestem do końca "dyplomatycznie neutralny" - nasz wieczór był do samego końca wieczorem "starych przyjaciół"!
Jak Luka zaproponował 3 butelkę, ja uciekłem:D
Spało mi się FANTASTYCZNIE!

Przejechane około 600 km, w siodle prawie 9h.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

Dzień ostatni.
Wstałem około 6.00 - wyśmienicie się spało. O 7.00 byłem gotów na droge do domu. Wychodząc z chatki spotykam Lukę - nie wyglądał świeżo :D Z tego co mówił, pękła jeszcze jedna butelczyna wina po tym, jak ja się ewakuowałem.
Żegnamy się jak starzy kumple, życzymy "szerokości" i Luka poszedł budzić Żeljko (na posiadłości cichutko) a ja wsiadłem na moto i do domu...jeszcze nie miałem jasności, czy "na raz" łyknę ale z każdym km byłem coraz pewniejszy tego, że dzisiaj chcę być w domu.
Z tego dnia właściwie nie mam ani fotek za wiele ani filmików. Minąłem Chorwację, dojechałem do Węgier a tam zasieki na moście...dziwny widok ale przejście na granicy płynne, choć musiałem "wyskoczyć z paszportu".
Węgry - jechałem w 100% tranzytem i z tego punktu widzenia wydały mi się bardzo nudnym krajem...nudnym w porównaniu do krajów typu Czarnogóra czy Rumunia ;)
Jadąc wzdłuż Balatonu nagle zaczyna mi coś podejrzanie pachnieć...qwa! Piwo pękło w rogalu! Mam nadzieję, że to TYLKO piwo a nie jedno z 3 różnych win lub Rakji, które wiozłem (z każdego kraju jakieś suweniry - winka dla żonki a piwka z Serbii dla śwagiera ). Szybka akcja - zatrzymuje się na przystanku autobusowym i dawaj - rozpakowuję rogala i sprawdzam, co pękło!Uff - na szczęście piwo, choć szkoda...dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, jak to co robię może wyglądać z "boku" - polski motocyklista na przystanku wychyla "flache":haha2:
No dobrze - jedziemy dalej - wleciałem na Słowację i lecę w kierunku Tatr, coby wyskoczyć w okolicy Zakopca. Jest 17.00 a ja mam 500 km jeszcze...cholera - spada tez temperatura bo na Węgrzech 30 stopni a około 100 km od Tatr 22 stopnie...W Tatry po stronie słowackiej wjeżdżam około 20.00 - temperatura około 7 stopni i siąpi a więc staję i ubieram "przeciwdeszczówki".
Słowacja krajobrazami mnie zachwyciła ale w wioskach w górach 70 % ludzi to cyganie. generalnie to właśnie na Słowacji nie odważyłbym się spać w okolicach wiosek lub "na kwaterze".
Do Polski wjeżdżam około 21.00 - jest zimno, wilgotno (mżawka) i już ciemno a asfalt jest wilgotny i wsysa światło...muszę jechać na panelu ledów - na szczęście działa i jak go włączam, robi się widno i dooobrze:D
Lecę na Kraków - na jednych ze świateł (około 23.00) podjeżdża do mnie BMW GS 1200 ADV i zagaduje "skąd" "dokąd" i proponuje zjechać na chwilę na "fajka" na stację. Myślę sobie - oki, od razu zatankuje..."Beemiarz" pyta, czy, może zrobić fotkę z moim moto - jestem tak zmęczony, że się zgadzam:D Mało tego - okazuje się, że obaj jesteśmy z Kielc (dlatego mnie zagaił) ale jeszcze mamy wspólnych znajomych! Adaś - pozdrawiam!:D Adam proponuje, żbyśmy "razem jechali" ale moje sprzęgło...i jak patrzę na to MONSTRUM to mam wątpliwości...ale się zgadzam, jednocześnie ubezpieczając, że jak coś to niech nie czeka :haha2: No i nie czekał - qrde - Adventure ma takie odejście, że to normalnie szok! Tzn. spokojnie dotrzymał bym mu kroka ale moje sprzęgło nie pozwalało...:D:haha2:
Do domu dotarłem zmęczony ale szczęśliwy - za mną fantastyczny wyjazd a przede mną nareszcie kontakt z Rodzinką.

Około 920 km, około 16h w siodle (rekord na BMW "na raz").


Dziękuję Wam za wspólną podróż, że chciało Wam się czytać i pisać:Thumbs_Up:

Wspominałem o "podsumowaniu":

Podstawowe wnioski (dla mnie najważniejsze).

1) na kolejne wyjazdy albo w grupie min. 3 motocykle albo sam (albo ze "sprawdzonym kompanem", którego znam z wielu różnych sytuacji)
2) moto ma być maksymalnie przygotowane

BMW G 650 X Challenge
Generalnie jestem w 100% usatysfakcjonowany. Nie zepsuło się nic, co mogło by mnie zaskoczyć - sprzęgło wykreowało charakter podróży w jej drugim etapie...i jako do jedynego miejsca w przygotowaniach nie zaglądałem do silnika, (oprócz oczywiście zaworów, łańcucha rozrządu czyli "góry" silnika). X jest na tyle lekki, że w offie nawet załadowany po sufit dał się prowadzić posłusznie, spokojnie dał się utrzymać na nodze (w analogicznych sytuacjach z ciężkim moto, np. AT bym na 100 % leżał). Spalanie jak w zegarku - nie więcej niż 4,5 l/100 km - bez względu na dynamikę i charakter trasy).
Zawieszenie - już zamówiona akcesoryjna sprężyna HyperPro bo tył ewidentnie nie wyrabiał (mam wstawiony amortyzator z XMoto), przód fantastyczny. Hamulce - bez zastrzeżeń.
Spalanie oleum - 0 ml na ws umie około 5 k km zrobionych obciążonym moto w czasem trudnych warunkach.

Pakowanie:
- rogal - jak dla mnie najlepszy sposób pakowania i transportu szpeju w wyjazdach tego typu.
- pomimo iż wizualnie (objętościowo) wyglądało na dużo, wszystko się przydało, nic nie było zbędne (oprócz dętek - 0 kapci i u mnie i u Mateusza)

Wyposażenie:
- opony Sava Rockrider. Po około 6000 km (około 5000 km po asfalcie) zeszły w 60 % (dla mnie już nie są kostką - zostało 4-5 mm bieznika na środku z tyłu, przód lekko wyząbkował). Na czarnym suchym/mokrym - 10/10, na suchym pozamykane na luzie.
W terenie - 9/10, w najgorzej w błocie ale to "najgorzej" jak na "dualowe kostki" to 7/10 a więc naprawdę dobrze, dla mnie nadspodziewanie dobrze.
- deflektor - zakupiłem z lekkim "dystansem" ADV uniwersalny i powiem tak - to strzał w 10! tle robactwa i syfu, ile zatrzymał to jakiś szok! Nie wspomnę już o komforcie - z deflektorem ciszej i mniej "nerwowo", tzn. nie ma efektu "pieska w taxi" jak wieje wiatr albo mija nas TIR i chce nam łeb wykręcić.
- SIDI Crossfire II - GENIALNE! Jechaliśmy 120 km w deszczu - SUCHO! brodzenie w wodzie - SUCHO! Upały 34 stopnie - jest dobrze! Ochrona nogi - GENIALNIE! Jak mi się moto na nogę zwaliło, piętę miałem prostopadle do ziemi i noga cała.
- Kurtka HARD TRACK H2OUT - jeżdżę w niej na zbroi. Generalnie od 2 stopni do 30 stopni jest niej komfortowo. Poniżej 0 stopni nie jeżdżę więc nie wiem:D Dobra/świetna wentylacja. Na minus - kieszenie! Tylko dzięki dołączanej wodoodpornej (rolowanej) saszetce w kieszeni nie boję sie o dokumenty bo ta kurtka nie ma ANI JEDNEJ kieszeni wodoodpornej! Za taką kasę to jakiś żart...ale wszystko inne na + - membrana i podpinka, które mogą być używane jako "kurtka cywilna", "szelki" zamiast suwaka do spinania ze spodniami sa dla mnie genialne!
- Caberg Tourmax (jedyny szczękowiec z homologacją do jazdy z otwartą szczęką) z daszkiem, blendą i pinlokiem oraz możliwoscia jazdy w goglach bez konieczności odkręcania szyby. Odkryłem w rumuńskich korkach zalety podnoszonej szczęki:Thumbs_Up: Kask jak dla mnie dobry (blenda super, szczęka i szyba super). Jedyna wada to słaba kompatybilność z goglami - znalazłem po długich poszukiwaniach jakieś FLY, które się mieszczą. W porównaniu z moim ostatnim garczkiem lekki i cichy (cichy może przez deflektor?)

A tak na sam koniec mojej opowieści - najcenniejszym wnioskiem dla mnie jest fakt, iż potrafię sobie radzić samemu ze sobą. Doświadczyłem samotnej podróży - lubię ją. Lubię chyba bardziej niż myślałem - i jestem na nią gotowy, potrafię sobie poradzić w podróży z prawie wszystkim...jedyne, co może być silniejsze ode mnie to tęsknota...ale kto wie? ;)

Będą następne podróże, nie wiem czy relacje bo pomimo Waszych wspaniałych i zachęcających reakcji i komentarzy jestem bardzo krytyczny i stanowczo twierdzę, że pisać nie umiem. Jest to też trudniejsze niż myślałem...

Dziękuję wreszcie Tobie Mati za podróż, towarzystwo i możliwość zobaczenia i doświadczeniu wielu wspaniałych widoków, sytuacji...DZIĘKI!
Awatar użytkownika
wojtekk
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5506
Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: wojtekk »

Dzięki za relacje ! I umiesz pisać !
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
Pawel
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 506
Rejestracja: 05.11.2017, 09:44
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Orzesze

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: Pawel »

Fajnie, że jednak dokończyłeś swoją relację :thumbsup: , bardzo dobrze się czytało :smile: . Zawarłeś w niej wiele ciekawych informacji i przydatnych uwag, które warto przemyśleć przy planowaniu podróży. Doceniam to, że napisałeś o "spinie", która powstała między Wami. Te "konfliktowe" sytuacje były zapewne dla każdego z Was tak samo trudne...

Gratuluję wyjazdu... mimo wszystko z "Happy End-em" :smile: .
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: tomekpe »

Dzięki za zakończenie relacji .. nie każdy biega po różnych stronach, zatem fajnie, że umieściłeś to tu na forum.
kapsun
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 459
Rejestracja: 27.11.2017, 14:01
Mój motocykl: mam inne moto...

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: kapsun »

Przeczytałem od dechy do dechy, genialnie, zazdroszczę :ok:
Awatar użytkownika
ostry
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 3960
Rejestracja: 12.06.2008, 21:52
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Kraśnik

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: ostry »

Się nam talent pisarski objawił normalnie... prawdziwy ARTYSTA :grin: szkoda że się marnuje :tongue: .
Dzięki za dokończenie relacji tutaj.
PD 06,RD 01,PD 06,PD 06,RD 04,PD 06,PD 10,RD 10,RD 13,PD 06,T7 ...
marcopolo
pyrkający w orzeszku
pyrkający w orzeszku
Posty: 212
Rejestracja: 07.04.2017, 08:01
Mój motocykl: XL700V

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: marcopolo »

Dzięki. Fajna relacja. Piszesz, że w następną podróż jeśli w towarzystwie to wybrałbyś się tylko ze sprawdzonym kompanem, którego znasz z wielu różnych sytuacji. Tylko skąd takiego wziąć? To chyba nie jest takie proste jak się z pozoru wydaje.

Dlatego ja na podobną trasę, wybrałem się z moim jedynym, najlepszym kompanem czyli z żoną i też nie obeszło się bez spięć (na szczęście krótkich). Nie skreślałbym jednak spontanicznych aliansów podczas takiego wyjazdu. Byłem na kilku wypadach (nie na moto) z ludźmi, których znałem tylko z internetu ale zasady były ustalone z góry. Coś nie pasuje, każdy jedzie w swoją stronę i spotykamy się w jakimś miejscu, robiąc dalszą część drogi wspólnie, aż do momentu gdy nasze drogi znowu na jakiś czas się rozchodziły. Jadąc ze znajomymi taki scenariusz nie wchodzi w grę. Zawsze jest jakiś dyskomfort i czasami trzeba iść na zbyt daleko idące kompromisy. Wobec ludzi z internetowego ogłoszenia nie ma takich zobowiązań i bez bólu można się rozstać. To zdaje egzamin w praktyce ale niestety nie poza asfaltem, gdzie rozsądek podpowiada jazdę przynajmniej w dwa moto.
...jak nie teraz to kiedy?
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: tomekpe »

Ja jeździłem z ludźmi z forum. Brak znajomości wcześniej ma swoje plusy. Można źle trafić, ale ja miałem szczęście. A koleżeństwo czy przyjaźń to nie tylko świadomość z kim się jedzie, ale także większa swoboda wyrażania swojego ja - co czasem prowadzi do konfliktów, których być może nie byłoby z obcymi osobami.

Trudny temat. Fajnie, że go poruszyłeś.

A najprostszą radą wydaje się jechać w 3-4 osoby, ewentualnie samemu - ale tego (jeszcze) nie próbowałem.
pete17
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 556
Rejestracja: 23.08.2016, 08:18
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Pabianice

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: pete17 »

tomekpe pisze:Ja jeździłem z ludźmi z forum. Brak znajomości wcześniej ma swoje plusy. Można źle trafić, ale ja miałem szczęście. A koleżeństwo czy przyjaźń to nie tylko świadomość z kim się jedzie, ale także większa swoboda wyrażania swojego ja - co czasem prowadzi do konfliktów, których być może nie byłoby z obcymi osobami.

Trudny temat. Fajnie, że go poruszyłeś.

A najprostszą radą wydaje się jechać w 3-4 osoby, ewentualnie samemu - ale tego (jeszcze) nie próbowałem.
100% zgoda.. tak jakbyś w moich myślach czytał.. :smile:
Lubię motory...wszystkie.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości