"Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócili...

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
henry
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3087
Rejestracja: 12.06.2008, 23:12
Lokalizacja: INOWŁÓDZ

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: henry »

No, to i Ty masz swoją przygodę :smile: Ważne, żeby "przygoda" nie polegała na ciągłym usuwaniu awarii :lol:
Ciekaw jestem, jak " to " się skończy :thumbsup:
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
pete17
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 556
Rejestracja: 23.08.2016, 08:18
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Pabianice

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: pete17 »

Robi się ciekawie...baaardzo :grin: Czekamy na dzień piąty...no chyba że czwarty się jeszcze nie skończył :wink:
Lubię motory...wszystkie.
Awatar użytkownika
poss'ter
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 931
Rejestracja: 02.01.2013, 18:10
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Gdańsk

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: poss'ter »

Mirek... czyta się czyta, i ogląda wszystko co wstawisz... nawet kilka razy i to z kilku dostępnych źródeł dla porównania. Dajesz dalej bo tłuszcza chce więcej i ja też tłuszcza więc chce więcej :thanks: :wink:
"NIE ŁAM SIĘ" - Wajdek
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

poss'ter pisze:Mirek... czyta się czyta, i ogląda wszystko co wstawisz... nawet kilka razy i to z kilku dostępnych źródeł dla porównania. Dajesz dalej bo tłuszcza chce więcej i ja też tłuszcza więc chce więcej :thanks: :wink:
Bardzo to miłe - dzięki :thumbsup:
Awatar użytkownika
Leo
szorujący kolanami
szorujący kolanami
Posty: 1815
Rejestracja: 27.09.2011, 16:15
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: Warszawa

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: Leo »

Mireczku :D
Czyta się z zapartym tchem :)
P.S. Następnym razem zabierz mnie :grin:
- na widok ściany z błota i śniegu w życiu Ci nie powiem, żeby tam jechać
- nie lubię piwa, więc ganianie do sklepu 23 km odpada :)
- w życiu nie zostałabym sama na jakiejś stacji w Rumunii, a co za tym idzie nie jechałbyś sam z karkami :grin: :grin: :grin:

Mały minus jest taki, że zapewne musiałbyś mi częściej pomagać niż Twojemu towarzyszowi podróży ;)
Serwus... Jestem nerwus :D

http://www.onetemuwinne.wordpress.com

Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

Leo pisze:Mireczku :D
Czyta się z zapartym tchem :)
P.S. Następnym razem zabierz mnie :grin:
- na widok ściany z błota i śniegu w życiu Ci nie powiem, żeby tam jechać
- nie lubię piwa, więc ganianie do sklepu 23 km odpada :)
- w życiu nie zostałabym sama na jakiejś stacji w Rumunii, a co za tym idzie nie jechałbyś sam z karkami :grin: :grin: :grin:

Mały minus jest taki, że zapewne musiałbyś mi częściej pomagać niż Twojemu towarzyszowi podróży ;)
Basiu - jeśli będzie "następny raz" to masz pewne, że dowiesz się jako pierwsza o planie i propozycję udziału masz jak w banku :thumbsup: Lekko co prawda się stresuję bo ostatnim razem nie dość, że ledwo za Tobą nadążałem to jeszcze masz taki magnetyzm w sobie, że ze dwa razy o mały włos na Ciebie nie wjechałem :mouthshut: :grin:
A pomagać Tobie (choć wątpię, żeby były takie okoliczności) zaliczyć mogę tylko do ewidentnych PLUSÓW :roll: :grin:
Awatar użytkownika
wojtekk
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5506
Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: wojtekk »

Miras - pisz! :)
mirkoslawski pisze: Lekko co prawda się stresuję bo ostatnim razem nie dość, że ledwo za Tobą nadążałem to jeszcze masz taki magnetyzm w sobie, że ze dwa razy o mały włos na Ciebie nie wjechałem
A ja byłem tego świadkiem jak Mireczek niecnie zbliżał się do tyłu motocykla/Leo z nadspodziewanie wysoką prędkością. Widać było magnetyzm, pociąg po obserwacji balansu ciałem :)
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

wojtekk pisze:Miras - pisz! :)
mirkoslawski pisze: Lekko co prawda się stresuję bo ostatnim razem nie dość, że ledwo za Tobą nadążałem to jeszcze masz taki magnetyzm w sobie, że ze dwa razy o mały włos na Ciebie nie wjechałem
A ja byłem tego świadkiem jak Mireczek niecnie zbliżał się do tyłu motocykla/Leo z nadspodziewanie wysoką prędkością. Widać było magnetyzm, pociąg po obserwacji balansu ciałem :)
:lol: Wojtas - czułem Twój oddech na plecach dlatego wolałem trzymać się bliżej Basi a z dala od Ciebie :grin:
Awatar użytkownika
Leo
szorujący kolanami
szorujący kolanami
Posty: 1815
Rejestracja: 27.09.2011, 16:15
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: Warszawa

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: Leo »

Panowie :) życie bez Was i Waszych komentarzy byłoby delikatnie mówiąc nudne :) :wub: :wub: :wub:
Serwus... Jestem nerwus :D

http://www.onetemuwinne.wordpress.com

Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

Dzień 5.

Wstajemy koło 7.00 rano - niewyspani mocno. W nocy "szczekało i warczało" jakieś zwierzę lub zwierzęta, krążąc wokół namiotów a ja w ferworze wczorajszych stresów namiot co prawda ze ścieżki zwierząt i z niecki przestawiłem na wzniesienie - ale za to centralnie na wielką kępę trawy pod plecami, która mi się albo w plery wbijała albo z niej w nocy spadałem

No nic - lecimy znowu do piekła zwanego CLUJ-NAPOCA szukać łożysk. Mówię też Mateuszowi, aby wziął ze sobą "centralkę" czyli dociął kawałek kołka(gałęzi), bo mając tylko kosę trudno będzie postawić na niej motocykl bez tylnego koła

Znowu skwar niemiłosierny, korki - a na dodatek nie możemy odnaleźć poleconego przez naszych przyjaciół sklepu. Kręcimy się jak smród po gaciach ze dwie godziny po tym betonowym PIEKLE aż w końcu JEST! Mamy go - szybko w centrum miasta, na przystanku - zwalamy koło, wybijamy na wszelki wypadek jedno łożysko do zwymiarowania (to jako jedyne miało kulki - w pozostałych zostały po 3 sztuki ) i Mati leci do sklepu. Za chwilę przychodzi ucieszony z nowiutkimi uszczelniaczami i łożyskami! Uratowani!

Oczywiście nie jest różowo - łożyska wybijamy łyżkami do opon i zakupionym świeżo młoteczkiem...z wybiciem tego wewnętrznego łożyska, które dodatkowo się rozleciało zajmuje nam dobre 30 min, sporo niecenzuralnych słów i 16 litrów potu. Tak naprawdę to głównie Mateuszowi, bo ja głównie "nadzoruje" i daję "strategiczne rady" jako "starszyzna wyprawowa"

Tego dnia po raz kolejny Rumuni nas zaskakują - najpierw podchodzi do nas gość z koszulką ATV i zaprasza do swojego warsztatu, gdzie za free nam to zrobi (tyle, że niby jak mamy się tam dostać, skoro koło już bez połowy łożysk i zdjęte z motocykla?) ale to miłe! Później zatrzymuje się gość na błyszczącym HD w kamizelce lokalnego klubu i też pyta, jak może pomóc

Generalnie nasze zmagania z motocyklem budzą zaciekawienie, coby nie powiedzieć "sensację"

Żeby nie było jednostronnie - wiem nie tylko z własnego doświadczenia, że jeśli coś się zaniedba w motocyklu, natychmiast się zemści. Ja w moim moto wiedziałem o dwóch takich słabych punktach - jedna kostka pod siedzeniem przy pompie paliwa a druga na główce ramy od rozrusznika. Obie się odzywała (jeden pin wylatał z każdej notorycznie) - w końcu kostkę od pompy paliwa wywaliłem a na główce ramy docisnąłem trytkami w nowym położeniu - zadziało się to ze 2 razy ale naprawa trwała 3 minuty. Wszystko inne w moim moto działało prawie do końca, bo pod koniec wyprawy moje BMW chciało do domu tak bardzo, że mi o tym mówiło co jakiś czas - no ale to nie był wynik zaniedbania czy zaniechania w przygotowaniach do wyprawy a wynik...ale o tym po tym

Przed 13.00 koło na miejscu - wszystko pięknie gra a więc możemy jechać dalej. Mateusz mówi, że chciałby Transalpine przejechać...ja niechętnie, bo to asfalty i że taka to "droga krupówkowa") ale w końcu ulegam (i jak się okazuje potem na moje szczęście bo to był świetny trip!). Lecimy, drogi fantastyczne, łątwe szutrówki, czasem nowy asfalt, widoki piękne ale... - jest niemiłosiernie gorące a akcja "łożysko" nas wykończyła - po 200 km zjeżdżamy na kemping za 10 LEI od łba. Mamy skoszony trawnik, stół i ławeczki, zimną wodę, zrobione zakupy w postaci flaszki, piwek 8 i czegoś na kolacje - na dzisiaj to optymalne kroki Nie jesteśmy jedynymi gośćmi - dzisiaj oprócz nas jest banda mężczyzn zarówno pijących jak i grających w piłkę (kemping był olbrzymi - oni na szczęście jakieś 300 metrów od nas). Jutro na kemping przyjedzie dużo "poważniejsza banda" ale to dopiero jutro... Dzisiaj się pije

W sumie jakieś 220 km przejechane, około 5h w siodle. Około 17.00 już rozstawieni na kempingu.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Awatar użytkownika
ostry
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 3960
Rejestracja: 12.06.2008, 21:52
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Kraśnik

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: ostry »

To że namiot pod kolor sobie wziąłeś jestem w stanie zrozumieć ale żeby szukać kempingu gdzie niebieskie stoliki i krzesła są... zboczenie jakieś :wacko:
PD 06,RD 01,PD 06,PD 06,RD 04,PD 06,PD 10,RD 10,RD 13,PD 06,T7 ...
Awatar użytkownika
wojtekk
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5506
Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: wojtekk »

ostry pisze:To że namiot pod kolor sobie wziąłeś jestem w stanie zrozumieć ale żeby szukać kempingu gdzie niebieskie stoliki i krzesła są… zboczenie jakieś :wacko:
Miruś pewnie targał ze scyzorykowa bańkę farby i malował, co by do kompletu pasowało (pod nie-ostre [czyt. rozmyte] stelaże).
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

:grin:
ostry pisze:To że namiot pod kolor sobie wziąłeś jestem w stanie zrozumieć ale żeby szukać kempingu gdzie niebieskie stoliki i krzesła są... zboczenie jakieś :wacko:
A gdzie Ty tam krzesła widzisz?! :ysz: Ostry - już po południu - odstaw i wytrzeźwiej :grin: Poza tym to Ty mi robiłeś stelaże i Ty dobierałeś kolor - ja nawet nie wiedziałem, że taki istnieje :tongue:
Awatar użytkownika
magneto
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 833
Rejestracja: 28.07.2013, 21:03
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Olsztyn

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: magneto »

Gratki wyjazdu, dalej trochę OT może będzie, ale ta relacja stanowi epokową zmianę we wstawianiu zdjęć - fotka o rozmiarach ponad 4600 x 2600 px dała się dołączyć do postu i jeszcze jest przeskalowana do szerokości okna :ok:
Admini - Dzięki :thumbsup: - o takie rozwiązanie mi chodziło.
Mirku - pisz dalej, czyta się - i ogląda :thumbsup:
Psy szczekają, a motocykl jedzie dalej...
RUSSIAN GO HOME !
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

Dzień 6.
Nastał poranek na Camping Dali. Wstajemy, zupełnie bez pośpiechu, leniwie wręcz gramoląc się z namiotów, powoli zbierając śmieci porozrzucane w nocy przez psa. Nagle ciszę po "bandzie mężczyzn" przerywa "banda" o wiele groźniejsza - na kemping najpierw owa "banda" wysyła zwiadowców - 2 niewiasty badają teren i obserwują ans z odległości może 150 metrów. Potem dzieje się coś, co sprawia, że osiągamy rekord w szybkości pakowania, składania namiotów i kulbaczenia rumaków - na kemping przyjechała wycieczka dzieciaków w wieku może 10 - 13 lat!
Już nas namierzyli, już nieśmiało z aparatami zza krzaków, już prawie nas mają ale jesteśmy szybsi - na koń i chodu! (wczorajszy wieczór był "trudny" i nie mamy ochoty dzisiaj na "rozmowy").

Jedziemy w kierunku Transalpiny - wspominałem o mojej navi, super nowej i mapach topo? No więc navi nas pięknie prowadzi w kierunku Transalpiny - szutrem i lekkim offem, przez góry pasterskimi szlakami, właściwie drogami równolegle do "właściwej" Transalpiny Widoki - super! Niestety, zaskoczyło nas to i w górach skończyła się nam woda, zapasy batoników i moje paliwo Na szczęście Mati jedzie cysterną i ratuje (3 raz) 2 litrami paliwa.

[Filmik, który ostatnio pokazuje drogi i okoliczną zwierzynę na "dojazdówce"]

Jesteśmy zmęczeni - jest upał, my po górach zrobiliśmy kilkadziesiąt km. Mati jest wq...ny na moją navi i na moje navigowanie - ja tam się cieszę, bo fajne tereny a to, że "nadłożyliśmy" drogi w ogóle mi nie przeszkadza.

Nareszcie zjechaliśmy z gór i trafiamy do pierwszego z brzegu sklepiku - tam piękna niewiasta, lat może 20 (Mati jak zechce to o NIEJ opowie) ratuje nam życie, sprzedając wodę, banany i batoniki i ogólnie "podnosi morale"

Ale my tu gadu gadu a na Transalpinę trzeba się kierować - następne km to asfalty - tak decydujemy. Lecimy - zaczynamy od poszukiwania stacji i restauracji, coby zjeść śniadanie - w końcu jest około 14.00
Jest i jedno i drugie - na stacji Mateuszowi pali się przerywacz kierunków, co o mały włos nie skończyło się tragicznie, bo moto zaczęło się dymić, stojąc koło mojego, który się "tankował"
na szczęście Mati szybko wyłączył zapłon i odpieliśmy przerywacz. Ok - czas na żarcie - od czasu, gdy w RO Mati zamówił "flaki w mleku", zamawiamy już tylko takie same zestawy, coby nie ryzykować Tym razem nam się udało - było dobre.
Ok - posileni - lecimy. Jest około 30 stopni, lecimy Transalpiną, która na początku, zanim wjedziemy w góry, jest "typową, rumuńską drogą" czyli nic nadzwyczajnego. Po około 100 km "dojazdówki" zaczyna się ta prawdziwa Transalpina! Zakręty - chyba milion, coraz wyżej i coraz zimniej - a jeszcze nie jesteśmy w jej najpiękniejszym odcinku! Jest bajkowo - ale i niebezpiecznie - na jednym z zakrętów po pokonaniu ich w liczbie 100 000 czuję się "za pewnie" - skałdam się na moich SAVA Rockrider i nagle serce mi do gardła skacze - przód łapie uślizg! Na szczęście szybka kontra i odzyskuje przyczepność ale i przede wszystkim czujność, bo to nie opony a mój brak koncentracji mógł się źle skończyć.
Dojeżdżamy do "właściwej Transalpiny" a więc tego najbardziej krętego i najwyżej położonego odcinka (około 2300 m.n.p.m.) a tam - QRWA - ZAKAZ WJAZDU! Nie muszę mówić Wam chyba, że innej drogi nie ma i ewentualność to "powrót" 100 km tą samą drogą! Jest koło 17.00 więc jest źle.
Podjeżdżamy pod zakaz a tam robotnik. Patrzy na mnie, na moto - i nagle pokazuje kciuk do góry i pokazuje z uśmiechem, żeby jechać - no to jedziemy, choć ja pewności nie mam do samego końca, czy przejedziemy na drugą stronę gór...
Warto jednak było - Transalpina, szczególnie jak jest zamknięta, jest PRZEPIĘKNA! Pusto, cisza, wspaniałe widoki i bycie ponad chmurami - to jest to! I nic to, że asfalt! Dzięki Ci Mateusz, bo gdyby nie Twój pomysł i uparte dążenie do realizacji, nie widziałbym tego CUDU autorstwa natury i rąk ludzkich w idealnym zestawieniu!
Jest jednak zimno - z 30 stopni na dole jest około 5 na moim termometrze, który zazwyczaj dodaje od siebie ze 2-3 stopnie
Jest też niebezpiecznie pod koniec - jedziemy w chmurze, widoczność na 2-3 metry i już wiem, czemu Transalpina zamknięta - na drodze nie dość że zaspy na 2 metry to od czasu do czasu wielkie głazy i osuwiska skalne. 3mamy koncentrację na maksa!
Zjeżdżamy z gór, wyjeżdżamy z chmury (trochę popadało ale nie zmokliśmy na szczęście) - szukamy noclegu. W najbliższej mieście NOVICI czynimy zakupy i szybko podejmujemy decyzję - dzisiaj śpimy u "Eli", bo jest 19.20 i jesteśmy padnięci. To był piękny dzień! Plan na jutro: Czarnogóra.

400km zrobione, w siodle około 9h (i to nie był rekord).

P.S. Relację od 3 dnia naszej wyprawy pisałem "tagami" - pomysł Mateusza - sprawdzał się świetnie!

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
pete17
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 556
Rejestracja: 23.08.2016, 08:18
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Pabianice

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: pete17 »

I co to koniec? Nie może być! :sad:
Lubię motory...wszystkie.
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

pete17 pisze:I co to koniec? Nie może być! :sad:
Zapraszam na FB na moją stronę lub na FAT - w obu tych miejscach jest pełna relacja. Dziękuję za zainteresowanie :thumbsup:
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

Postanowiłem dokończyć swoją opowiastkę na naszym forum :)

Dzień 7.
Wstajemy u "Eli" około 7.00 - to dosyć dziwny nocleg - wchodzi się po marmurowych schodach z marmurową poręczą (poważnie!) do 1, może 2 gwiazdkowych pokoi:haha2:
Plan nam ponownie się zmienił - zamiast eksplorować Bułgarię, będziemy świętować moje urodziny na plaży w Czarnogórze i tam zrobimy sobie jednodniowy popas - taki jest plan i taką opcję wybieramy. W ogóle ta wyprawa to jeden wielki spontan - pod wpływem chwili zmieniamy plany i wybieramy to, co na dany moment wydaje się najfajniejsze ;)

Spakowani - jeszcze tylko obowiązkowa kawka (poczęstunek gospodarzy) i na koń, kierunek Serbia i Czarnogóra.
Lecimy - znowu prowadzę i jadę według wskazań garmina, który po raz kolejny powoduje stres u Mateusza, bo prowadzi nas "na około" i nadkładamy kilkadziesiąt km. I po raz kolejny - ja się delektuje widokami a Mati mnie przeklina :D
Tak na marginesie - dopiero teraz, po przejechaniu z tą navi paru tyś km, zaczynam łapać czym skutkują poszczególne ustawienia :haha2:

Jedziemy i dzieje się coś, co mnie samego zaskoczyło - mam dosyć Rumuni, dosyć zakrętów - chcę PROSTEJ drogi i chcę już być w Serbii.
Z Mateuszem stwierdzamy zgodnie, że 6 dni w jednym kraju to nie dla nas:D

Granica rumuńsko-serbska idzie sprawnie, płynnie - bez najmniejszych problemów. Ja nawet kasku nie muszę zdejmować (Mam Caberga Tourmax, czyli szczękowego advenczera, który zresztą sprawdził mi się wyjątkowo dobrze!)

Serbia, jesteśmy w Serbii - na początku pozostałości gór Rumunii - my musimy szukać stacji. Znajdujemy, tankujemy - i zapłaciłem "najwyższy rachunek" za paliwo do mojego moto - 1050 wariatów! (ok, 1 EURO = około 120 dinarów) ;)
Na stacji kierowca serbskiej ciężarówki popatrzył na nasze brudne motóry i powiedział " BMW to BMW", po czym pojechał dalej...od razu widać, że światowy człowiek i to o wielkiej wiedzy motoryzacyjnej!:D

Pierwsze 100 km Serbii przypominają mi Białoruś - długie proste (o których po Rumunii marzyłem), równo (płasko) i zielono. Później zaczynają się góry i od razu widać nad nimi potężne chmury burzowe. Jedziemy z Mateuszem już jakieś 9h więc postanawiamy na dzisiaj zarządzić koniec podróży i szukać lokum. Wjeżdżamy do miasta i szukamy około godziny jeszcze - znajdujemy bar z "pokojami", tzw. villę. Mati idzie czarować Panią na recepcji - i oczarował - 1500 dinarów za nas dwóch, motocykle wprowadzamy na tyły podwórza, niepotrzebne na tą noc namioty i inny szpej zostawiamy w magazynku - pokój 1,3 gwazdki ale nic to. Jesteśmy zadowoleni - jest prysznic (ok - moja żonka by z niego nie skorzystała, bo można śmiało hodowlę pieczarek tam zakładać ale nam to nie przeszkadzało). Zrobiliśmy pranie i rozwieszamy na tarasie - jak się później okazuje (rano się okaże) - to wspólny taras z innym pokojem, do którego wejście skutecznie zastawiam ekpanderami, na których wywiesiłem skarpety i majty, co skutecznie zatamowało eskapady sąsiadów na taras:D
Po praniu - idziemy do restauracji, czyli na dół. Tam kelner nas prowadzi do stolika a my mu mówimy, że ma nam dać coś lokalnego i z mięsem. No i dał...

Takiego jedzenia nie jadłem nigdy! Niestety, nie pamiętam, jak się nazywało ale mam zdjęcie - polecam! Piwo też niezłe;) Za kolację FULL WYPAS zapłaciliśmy 2650 dinarów za dwóch. Niby drogo, niby nie - po piwie i dwa pełne dania, które nie dość, że smaczne to jeszcze w ilościach takich, że nie zjedliśmy wszystkiego - dla mnie warto było:Thumbs_Up:

Generalnie Serbia to przyjazny kraj. Ludzie są uśmiechnięci, nie widziałem śladów wojny po drodze przez cały kraj - omijaliśmy większe miasta.
Kierowcy na Bałkanach (poczynając od Rumunii) jeżdżą niebezpiecznie i trzeba się do nich dopasować i jeździć tak samo, inaczej porozjeżdżają.
To co zauważyłem i mi się bardzo spodobało, to szacunek dla pieszych - przez całe Bałkany widziałem milion takich sytuacji, że nawet w najmniejszej wiosce wystarczy, że pieszy zbliży się do pasów - natychmiast samochody stają i go przepuszczają.

Przejechaliśmy dzisiaj około 600 km, około 10h w siodle.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
mirkoslawski
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2267
Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Kielce

Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil

Post autor: mirkoslawski »

Dzień 8.

Wstaliśmy przed 7.00 rano - ja miałem "lęki" o nasze motocykle więc zanim cokolwiek ogarnęliśmy, zlazłem żeby zobaczyć, czy są - były.
Generalnie (a to zaskoczenie) z pakowaniem i ogarnianiem szło nam opornie i leniwie. W sumie niczego tak na wyjazdach nie lubię jak pakowania.
Co jakiś czas zerkamy za okno - wiszą chmury ale ciągle nie pada. Około 8.00 jesteśmy przy motocyklach, kończymy ich tulbaczenie (nie wiem, czy wymyśliłem to słowo czy rzeczywiście istnieje - oznacza troczenie dobytku w moim rozumieniu :D) i oczywiście co - zaczyna kropić a później padać. I tak przez następne 120 km Serbii, co skutecznie studzi nasze aspiracje podbijania tego kraju poza asfaltami, ba - nawet asfaltami nam się nie chce go podbijać i tniemy prawie na krechę do Montenegro.
Ja mam zakupione turystyczne "przeciwdeszczówki" nakładane na spodnie, kurtkę z demobilu (nieprzemakalną) i SIDI Crossfire (to nie jest lokowanie produktu bo za SIDI niestety musiałem płacić i SIDI się nie dokładało do wyjazdu) i to był strzał w 10! Przez 120 km i około 2h jazdy w deszczu byłem SUCHUTKI! Warto się zabezpieczyć, warto zapłacić (to inwestycja) właśnie na takie momenty.
Mati niestety i przemókł i zmarzł okrutnie - tuż za granicą już w Czarnogórze zrobiliśmy postój i Mati nie dość, że wylewał wodę z butów (dosłownie!) to jeszcze zakładał wszystko co miał na siebie + docinaliśmy z karimaty "wkładki termiczne" pod ochraniacze kolan ;) Ale - i tu WIELKI SZACUN za hart ducha - Mateusz pomimo przemoczenia i przemarznięcia tryskał dobrym humorem :Thumbs_Up:
Deszcz przestał padać dopiero około 14.00 - oczywiście już w byliśmy w Czarnogórze. Zatrzymaliśmy się w słońcu w pięknych okolicznościach przyrody, aby się rozebrać z przeciwdeszczówek - korzystając z okazji u przydrożnego sprzedawcy owoców kupuje 2xjabłko i 3 banany. Gość twierdzi, że to ich, czarnogórskie - zapomniał jednak zedrzeć naklejki z "hiszpańskiego banana" :haha2: Generalnie jabłka super, banany jak banany.
Obraliśmy kierunek BUDVA - tam będzie plaża, woda i impreza! Taki był plan...ale życie miało dla nas inny.
Czarnogóra jest piękna i zupełnie inna niż RO i Serbia - niby też góry ale zupełnie inne, zupełnie inny klimat...tego nie umiem wyjaśnić ale mam wrażenie, że też inni ludzie. Niezmienne jest tylko ich brawurowe (coby nie powiedzieć niebezpieczne czy też głupie!) zachowanie na drodze - szybko więc szybko skręcamy w góry. Jako iż plan mamy "plaża i impreza", wybieramy asfalty ale w górach...i jedziemy piękną, pustą i krętą drogą wśród gór. Przez 70 km tą drogą widzimy 2 samochody (trzeba uważać bo droga pełna ostrych zakrętów z niemalże 0 widocznością a szerokość drogi to auto + motocykl + 30 cm luzu).
Stajemy na zdjęcie i siku, chcemy odjechać a tu zonk - DR'ka nie reaguje na starter. Mati szybko rozbiera starter na kierownicy (przycisk) - diagnoza - wyrobiony styk startera...noż $%^!@$^&!!!! Kolejny raz DR'ka postanawia mnie wq...ić! Łatamy na "gumę do żucia", podklejamy dodatkowy stycznik tzn. końcówkę bezpiecznika - działa. Na razie...
Jedziemy dalej choć mnie w głowie zaczyna się burzyć myśl, a właściwie utwierdzam się w "starej szkole", że przed wyjazdem motocykl MUSI być sprawdzony i przygotowany. Awarie zawsze mogą się zdarzyć ale wielu z nich można bez najmniejszego problemu zapobiec w domu, w garażu, mając pod nosem dostęp do narzędzi i części, nie tracąc cennego czasu na wyjeździe na "łatanie".
Jadąc tą drogą przez góry widzimy co jakiś czas domek lub dwa - w totalnym odludziu - zastanawiamy się z Mateuszem, z czego Ci ludzie żyją? Nie widzieliśmy tam ani pól, an zwierząt...domki oddalone są od siebie średnio co 10 - 20 km! Pomiędzy nimi tylko góry i nic więcej...
Lecimy. Wyjeżdżamy z gór i naszym oczom ukazuje się wybrzeże i wkrótce sama Budva - z góry widok oszałamia! Jest niesamowicie pięknie! Najlepszy aparat czy też kamera z najlepszą matrycą i optyką nie odda tego piękna. To samemu trzeba zobaczyć, poczuć...
Robimy z góry fotki i się delektujemy - pada też decyzja, że szukamy w Budvie kempingu.
Zjeżdżamy w dół, im bliżej centrum tym jestem coraz bardziej przerażony - Budva jest dla mnie horrorem - mnóstwo ludzi i generalnie mam poczucie, że wjechałem w zabłoconych buciorach do Saint Tropez...szukamy kempingu - jakiś jest...ale DR'ka już w ogóle nie daje się uruchomić ze startera - trzeba to robić na krótko...
Nie muszę chyba mówić, że to oznaczało koniec offu, koniec bezdroży a więc koniec zabawy...naprawdę byłem zły. Mati był zły potrójnie. Dobiło nas dodatkowo to, że kempingi były jeszcze zamknięte, bo nie było sezonu a w centrum nie chcieliśmy przebywać, bo tam pasowaliśmy jak kwiatek do kożucha.
Zapadła decyzja - jedziemy dalej. Jestem zły, jest mi też przykro, bo mieliśmy świętować moje urodziny nad morzem...specjalnie odpuściliśmy Bułgarię...

Jedziemy dalej - atmosfera między nami jest bardzo napięta. Znajdujemy po drodze jakiś "apartament" - stajemy. Wyszedł właściciel, mówi że 20 EURO od osoby - mnie jest wszystko jedno, Matiemu chyba też.
Nie mam ani jednego zdjęcia - apartament jest w standardzie "0,5 gwiazdki" ale przynajmniej jest woda i mam nadzieję, że uda się połatać DR'kę...nie jedliśmy też nic właściwie w ciągu całego dnia więc trzeba iść do sklepu a jest już około 19.00. To był mój plan - Mati miał swój...

Właściciel poczęstował nas kawą, ja szybko ją wypiłem i myślałem, że idziemy ale nasz gospodarz wyskoczył z propozycją "wino". Ja podziękowałem bo ani nastroju nie miałem, ani w moim odczuciu czasu na to niestety bo ani żarcia nie mamy ani gotowej do dalszej drogi DR'ki (odpalana na krótko 17-ką przykładaną do przekaźnika)...Mateusz został. To był moment krytyczny naszego wyjazdu, który odmieni go diametralnie.

Generalnie był to dzień pełen z jednej strony pięknych chwil a z drugiej najbardziej obfitujący w sytuacji kryzysowe, trudne do przewidzenia. Z perspektywy czasu bardzo ten dzień jednak doceniam - nauczył mnie więcej niż wszystkie moje dotychczasowe wyjazdy. Potwierdził też różne wnioski, które wyczytałem w relacjach z przeróżnych wypraw. Rozmawialiśmy też z Mateuszem o tym dniu - mamy generalnie podobne zdanie.
Na całościowe wnioski z tej wyprawy za wcześnie ale parę z tego dnia można wyciągnąć.
Z Mateuszem znaliśmy się wcześniej, byliśmy na kilkudniowym wyjeździe ale nigdy tak długo i tak daleko i nigdy tylko we dwóch...miało to wiele zalet - ale i wad. Generalnie, dla ciekawskich - nadal się kumplujemy a ja jestem wdzięczny Matiemy za te wszystkie doświadczenia, wspaniałe widoki i przygody razem przeżyte :Thumbs_Up: Rozmawiałem też z Mateuszem o tym, czy pisać i o czym pisać. Wspólnie zdecydowaliśmy, że napiszę o wszystkim - być może komuś się to przyda.
Pamiętajcie też, że wszystko to, o czym piszę, to mój punkt widzenia. Mateusz jeśli zechce, ma pełne prawo napisać swój punkt widzenia, bo to relacja z NASZEGO wyjazdu.

Wnioski dnia dzisiejszego:
- na wspólne wyjazdy we dwóch/dwoje należy jechać TYLKO jako dotarty i sprawdzony duet. W większych grupach ma to mniejsze znaczenie ale jeśli jest się we dwóch/dwoje - ma to znaczenie fundamentalne
- do wyprawy motocykl musi być przygotowany, jeśli nie chcemy mieć "przygód" dla niektórych, straty czasu i nerwów dla mnie

P.S. w moim BMW sprzęgło zaczęło się ślizgać (przy dynamicznym odkręceniu manetki na 4 i 5 biegu) a opon zostało 40%...będzie to miało wpływ na dalszy przebieg wyjazdu...

Przejechane około 350 km, około 10 h w siodle.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości