"Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócili...
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
"Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócili...
Wyprawa planowana od dawna. Od dawna też wiedziałem, że nie chcę mieć planów od linijki, sponsorów i obowiązków. W pracy i w domu dostałem miesiąc wolnego a więc plan wyglądał tak, że miałem przejechać się po Karpatach i Bałkanach w miarę daleko od asfaltów.
To miała być "moja pierwsza wyprawa" pod paroma względami:
1) na BMW X Challenge
2) na "ciężko" po górach
3) tak długo z daleka od domu, moich dwóch Miłości w nim pozostawionych
Zanim zacznę opowiadać powiem tylko, że ten wyjazd trwał krócej, przyniósł wiele wspaniałych chwil, wiele trudnych decyzji, fantastycznych doświadczeń i refleksji, trochę nowych znajomości, trochę przygód...
15.05.2017, niedziela.
Z Mateuszem jesteśmy umówieni u mnie o 9.30 ale przed 9.00 dostaję sms, żeby później wystartować - bardzo mi to odpowiadało, bo właściwie jeszcze w proszku - a tak zatankuje moto, umyje dla pierwszych fotek
Jadę na stację, tankuję pod korek oba baki, idę płacić, wracam...a tam benzyna cieknie! W mojej głowie same q...y i w ogóle mięcho na BMW, bo zaraz startujemy a tu taki zonk! Szybko przeprowadzam moto na bok, zdejmuję kanapę, szukając powodów lejącej się wachy...i widzę je - ostatnio czyściłem filtr paliwa, odkręcałem "dekiel" no i składając go, z jednej strony przyszczypnąłem uszczelkę - jak paliwa było pod korek, paliwo zaczęło ściekać. Uff - a więc to nie BMW a moje gapiostwo - szybko naprawiam swój błąd - wszystko gra. No nieźle się zaczęło - szybko do domu.
10.30 - Mateusz pod domem, ja ostatnie pożegnanie z żonką i moim synem (który pomimo iż przyzwyczajony do moich wyjazdów, ten o dziwo bardzo źle zniósł - serce mi pękało, jak widziałem jego łzy przed odjazdem) no ale szybko odpalamy i tniemy na Myczkwce, żeby nie zmienić zdania i nie zostać w domu...
Kierunek - Myczkowce i MotoMyczki - genialne miejsce u Marcina vel Obcego, świetny klimat i pyszne żarcie a że mamy a właściwie Mati ma trochę "palionki" to morale rośnie i szybko łykamy asfaltowe km. Jakieś 70 km od domu pierwsza "awaria" w DR'ce - Mati stracił jedyne gniazdo zapalniczki - jest bez zasilania navi/telefonów już do końca wyjazdu.
Przygód ciąg dalszy - dokładnie 174 km i nagle moje moto staje...WTF?! Paliwa brakło! Ale jak - przecież mój zasięg to "teoretycznie" 300 km?! Okazało się, że dodatkowy zbiornik to jedynie balast, bo coś się popsuła i ściąga z niego 1-1,5 l benzyny a dodatkowo trochę "pociekło" na stacji...Mati na szczęście ma cysternę i jak się okazuje, nie po raz pierwszy ratuje BMW paliwem
Pogoda dopisała - MotoMyczki też - nie dopisał tylko nasz "plan", bo mieliśmy w Bieszczadach zaplanować kolejny dzień a skończyło się na niezłej imprezie, na której to poznaliśmy mega odjechanego gościa - niejaki "Piotruś", człowiek, który mówił w sobie znanym języku, choć niby po polsku, słynny ze skoków z zapory na Soliną i jazdy po jej murku (tak przynajmniej nam "opowiadał")
Generalnie przygód "enduro" brak…ale to, co spotyka nas dalej to w naszych głowach raczej się nie mieściło.
Przejechane około 320 km, około 6-7 h na moto z postojami na awarie i tankowania.
Start - dokumentacja danych.
Wybaczcie - zdjęć będzie mało, bo NASZE forum mnie skutecznie do tego zniechęca poprzez "prostotę" tej operacji Postaram się w stopce dać linki do fb i FAT w ciągu kilku dni - tam dużo bardziej obszerna relacja (będzie)
To miała być "moja pierwsza wyprawa" pod paroma względami:
1) na BMW X Challenge
2) na "ciężko" po górach
3) tak długo z daleka od domu, moich dwóch Miłości w nim pozostawionych
Zanim zacznę opowiadać powiem tylko, że ten wyjazd trwał krócej, przyniósł wiele wspaniałych chwil, wiele trudnych decyzji, fantastycznych doświadczeń i refleksji, trochę nowych znajomości, trochę przygód...
15.05.2017, niedziela.
Z Mateuszem jesteśmy umówieni u mnie o 9.30 ale przed 9.00 dostaję sms, żeby później wystartować - bardzo mi to odpowiadało, bo właściwie jeszcze w proszku - a tak zatankuje moto, umyje dla pierwszych fotek
Jadę na stację, tankuję pod korek oba baki, idę płacić, wracam...a tam benzyna cieknie! W mojej głowie same q...y i w ogóle mięcho na BMW, bo zaraz startujemy a tu taki zonk! Szybko przeprowadzam moto na bok, zdejmuję kanapę, szukając powodów lejącej się wachy...i widzę je - ostatnio czyściłem filtr paliwa, odkręcałem "dekiel" no i składając go, z jednej strony przyszczypnąłem uszczelkę - jak paliwa było pod korek, paliwo zaczęło ściekać. Uff - a więc to nie BMW a moje gapiostwo - szybko naprawiam swój błąd - wszystko gra. No nieźle się zaczęło - szybko do domu.
10.30 - Mateusz pod domem, ja ostatnie pożegnanie z żonką i moim synem (który pomimo iż przyzwyczajony do moich wyjazdów, ten o dziwo bardzo źle zniósł - serce mi pękało, jak widziałem jego łzy przed odjazdem) no ale szybko odpalamy i tniemy na Myczkwce, żeby nie zmienić zdania i nie zostać w domu...
Kierunek - Myczkowce i MotoMyczki - genialne miejsce u Marcina vel Obcego, świetny klimat i pyszne żarcie a że mamy a właściwie Mati ma trochę "palionki" to morale rośnie i szybko łykamy asfaltowe km. Jakieś 70 km od domu pierwsza "awaria" w DR'ce - Mati stracił jedyne gniazdo zapalniczki - jest bez zasilania navi/telefonów już do końca wyjazdu.
Przygód ciąg dalszy - dokładnie 174 km i nagle moje moto staje...WTF?! Paliwa brakło! Ale jak - przecież mój zasięg to "teoretycznie" 300 km?! Okazało się, że dodatkowy zbiornik to jedynie balast, bo coś się popsuła i ściąga z niego 1-1,5 l benzyny a dodatkowo trochę "pociekło" na stacji...Mati na szczęście ma cysternę i jak się okazuje, nie po raz pierwszy ratuje BMW paliwem
Pogoda dopisała - MotoMyczki też - nie dopisał tylko nasz "plan", bo mieliśmy w Bieszczadach zaplanować kolejny dzień a skończyło się na niezłej imprezie, na której to poznaliśmy mega odjechanego gościa - niejaki "Piotruś", człowiek, który mówił w sobie znanym języku, choć niby po polsku, słynny ze skoków z zapory na Soliną i jazdy po jej murku (tak przynajmniej nam "opowiadał")
Generalnie przygód "enduro" brak…ale to, co spotyka nas dalej to w naszych głowach raczej się nie mieściło.
Przejechane około 320 km, około 6-7 h na moto z postojami na awarie i tankowania.
Start - dokumentacja danych.
Wybaczcie - zdjęć będzie mało, bo NASZE forum mnie skutecznie do tego zniechęca poprzez "prostotę" tej operacji Postaram się w stopce dać linki do fb i FAT w ciągu kilku dni - tam dużo bardziej obszerna relacja (będzie)
Ostatnio zmieniony 28.05.2017, 19:51 przez mirkoslawski, łącznie zmieniany 2 razy.
- wojtekk
- oktany w żyłach
- Posty: 5534
- Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Czyta się! (i ogląda!)
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
***
Enduro się kulom nie kłania.
- ostry
- oktany w żyłach
- Posty: 3967
- Rejestracja: 12.06.2008, 21:52
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraśnik
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
No no, dawaj dawaj!
PD 06,RD 01,PD 06,PD 06,RD 04,PD 06,PD 10,RD 10,RD 13,PD 06,T7 ...
- JL79
- pyrkający w orzeszku
- Posty: 239
- Rejestracja: 08.06.2015, 13:14
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: wAw/ sokołów podlaski
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Też czytam, ale zdjęć i na FAT nie widać
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Na FAT już ogarnięte - tam winowajcą było google, które sobie jajka robi. Już ogarnięte.
Niestety, na naszym forum będą same opisy albo w ogóle, bo zdjęć nie będę przycinał i zmieniał specjalnie, bo mam ich zrobionych około 1000 a sam nie wiem, które wstawię. Na FAT oraz FB będzie wszystko. Jak Was będzie nudziło - skończę opowiadać. Wiem - lepiej oglądać to o czym się czyta ale nic nie poradzę...bardzo Was przepraszam i bardzo żałuję...myślałem, że wyjdzie jak trzeba...ech.
Niestety, na naszym forum będą same opisy albo w ogóle, bo zdjęć nie będę przycinał i zmieniał specjalnie, bo mam ich zrobionych około 1000 a sam nie wiem, które wstawię. Na FAT oraz FB będzie wszystko. Jak Was będzie nudziło - skończę opowiadać. Wiem - lepiej oglądać to o czym się czyta ale nic nie poradzę...bardzo Was przepraszam i bardzo żałuję...myślałem, że wyjdzie jak trzeba...ech.
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Dzień 2
Wczorajszy wieczór był ciężki…a właściwie to nie wieczór był ciężki a poranek. Z racji „palionki”, zamiast wyjechać rano, startujemy po 12.00 – bez planu czy nawet miejsca na spędzenie najbliższej nocy. Jedyne, co ustaliliśmy – to „azymut”, czyli do Rumunii przez Słowację. Zdecydowaliśmy ominąć UA zupełnie – taki był plan ale jak życie wielokrotnie pokaże, plan rzadko udaje się w 100 % zrealizować, już na pewno na tym wyjeździe.
Tuż przed wyjazdem zakupiłem Garmina 64, super funkiel nówkę, wcześniej również drogą zakupu wszedłem w posiadanie map topo i „offroad” całych Karpat i Bałkanów. Miało to mocne strony, bo widziałem prawie każdą kozią ścieżkę w tych obszarach…ale miało i też złe skutki, co już niedługo odczujemy na własnych doopach.
Wyznaczyłem trasę na tzw. Dotknięcie czyli kursor gdzieś w Rumuni i wciskam „Jedź”. Garmin posłusznie odnalazł trasę – jakieś 400 km. Jako początkujący użytkownik i „prawdziwy mężczyzna” nie przeczytałem szczegółowo instrukcji, nie miałem wcześniej okazji sprawdzić również efektów zastosowania różnych ustawień więc ślepo zaufałem mojej nawigacji…
Jedziemy.
Słowacja, przez którą rzeczywiście na początku jechaliśmy zrobiła na mnie bardzo złe wrażenie. Mnóstwo cyganów, właściwie 70% ludzi w wioskach to oni, białych tam naprawdę trudno dostrzec. Wioski w odróżnieniu np. od UA czy od Ro nie tyle biedne co zaniedbane, brudne. To jedyne państwo na mojej drodze, gdzie bał bym się przenocować – czy to na dziko pod namiotem czy nawet w jakiejś kwaterze czy kempingu. Oczywiście co innego krajobrazy – te są piękne!
Zaczynamy się lekko niepokoić, bo zbliża się 16.00 a my ciągle jeszcze na Słowacji…nagle – widzimy granicę! Ale jakoś nas tak coś zaniepokoiło…czemu na granicy z Rumunią celnik wychodzi do auta po paszport??? Podjeżdżamy…i naszym oczom ukazuje się granica ale z UA! Mateusz się zirytował i mocno wkurzył, bo „tracimy” czas. Ja nie bardzo, bo taki miał być „plan” – ma być przyjemnie i ma być przygoda! Jak się okazało później, inne postrzeganie takich sytuacji będzie mieć dla naszej wspólnej podróży nieprzewidziane skutki…
Granica – jesteśmy drudzy w kolejce, pogranicznik bierze od nas kwity, pyta czy mamy alko, broń itp. . Pyta się też Mateusza, czy sprzeda mu DR’kę Mati próbuje mu sprzedać jedną ze swoich Afryk i tak sobie pogadujemy a czas leci…już 18.00 a my na UA!
Ogień – na Rumunię! Lecimy Asfaltami głównie, trochę szutrów…ale jakoś tak moja navi dziwnie nas prowadzi – Mateusz ma zmysł harcerski i zatrzymujemy się na stacji benzynowej, aby sprawdzić na mapach googla…no i wyjszło – moja nawi ma tylko część UA bo właściwie to mam ale mapę Karpat a nie Ukrainy…Q..A! Ok, Mati odpala na powerbank’u swój telefon z navi i to on prowadzi dalej. Tniemy na Rumunię już tylko asfaltami bo ciemno. W Rumunii jesteśmy około 23.00, jedziemy parędziesiąt km w głąb kraju i zatrzymujemy się na stacji, żeby zatankować, coś zjeść i ustalić co dalej. Jesteśm w czarnej literze, jest prawie północ…
Ja gapię się w navi a Mateusz pogaduje z pracownikiem stacji o kemping jakiś – ten po angielsku mówi, że „kemping jest obok” i dzwoni…po paru minutach przyjeżdża BMW i wysiada para…właścicieli kempingu sympatyczni ludzie – niestety mówili tylko po niemiecku, hiszpańsku i oczywiście rumuńsku – utrudniło to naszą komunikację no ale jakoś się dogadaliśmy! Jedziemy – ciemna noc a my najpierw za BMW do bankomatu po kasę (jakieś 5 km) a później z asfaltu skręcamy w szuter a później szuter zmienia się w podmokłe momentami łąki…jedziemy wzdłuż jakiegoś jeziora, naokoło ciemność…mam lekkiego stresa ale już właściwie mi wszystko jedno. Po paru km i pierwszym „offie” BMW zatrzymuje się przed ogrodzonym i pięknym terenem ośrodka. Śpimy w pięknym domku – wręcz w luksusach. Jesteśmy padnięci więc szybko przenosimy z motocykli rzeczy i prysznic.
Mati poszedł w kimę – ja szybko jeszcze przepierkę robię i też idę spać. Jest około 1.00.
12 h w drodze, około 440 km przejechane. Nocleg – 100 LEI od łba w wypasionym domku, kemping Casa de la Lac, Bocicoiu Mare – Maramures.
Wczorajszy wieczór był ciężki…a właściwie to nie wieczór był ciężki a poranek. Z racji „palionki”, zamiast wyjechać rano, startujemy po 12.00 – bez planu czy nawet miejsca na spędzenie najbliższej nocy. Jedyne, co ustaliliśmy – to „azymut”, czyli do Rumunii przez Słowację. Zdecydowaliśmy ominąć UA zupełnie – taki był plan ale jak życie wielokrotnie pokaże, plan rzadko udaje się w 100 % zrealizować, już na pewno na tym wyjeździe.
Tuż przed wyjazdem zakupiłem Garmina 64, super funkiel nówkę, wcześniej również drogą zakupu wszedłem w posiadanie map topo i „offroad” całych Karpat i Bałkanów. Miało to mocne strony, bo widziałem prawie każdą kozią ścieżkę w tych obszarach…ale miało i też złe skutki, co już niedługo odczujemy na własnych doopach.
Wyznaczyłem trasę na tzw. Dotknięcie czyli kursor gdzieś w Rumuni i wciskam „Jedź”. Garmin posłusznie odnalazł trasę – jakieś 400 km. Jako początkujący użytkownik i „prawdziwy mężczyzna” nie przeczytałem szczegółowo instrukcji, nie miałem wcześniej okazji sprawdzić również efektów zastosowania różnych ustawień więc ślepo zaufałem mojej nawigacji…
Jedziemy.
Słowacja, przez którą rzeczywiście na początku jechaliśmy zrobiła na mnie bardzo złe wrażenie. Mnóstwo cyganów, właściwie 70% ludzi w wioskach to oni, białych tam naprawdę trudno dostrzec. Wioski w odróżnieniu np. od UA czy od Ro nie tyle biedne co zaniedbane, brudne. To jedyne państwo na mojej drodze, gdzie bał bym się przenocować – czy to na dziko pod namiotem czy nawet w jakiejś kwaterze czy kempingu. Oczywiście co innego krajobrazy – te są piękne!
Zaczynamy się lekko niepokoić, bo zbliża się 16.00 a my ciągle jeszcze na Słowacji…nagle – widzimy granicę! Ale jakoś nas tak coś zaniepokoiło…czemu na granicy z Rumunią celnik wychodzi do auta po paszport??? Podjeżdżamy…i naszym oczom ukazuje się granica ale z UA! Mateusz się zirytował i mocno wkurzył, bo „tracimy” czas. Ja nie bardzo, bo taki miał być „plan” – ma być przyjemnie i ma być przygoda! Jak się okazało później, inne postrzeganie takich sytuacji będzie mieć dla naszej wspólnej podróży nieprzewidziane skutki…
Granica – jesteśmy drudzy w kolejce, pogranicznik bierze od nas kwity, pyta czy mamy alko, broń itp. . Pyta się też Mateusza, czy sprzeda mu DR’kę Mati próbuje mu sprzedać jedną ze swoich Afryk i tak sobie pogadujemy a czas leci…już 18.00 a my na UA!
Ogień – na Rumunię! Lecimy Asfaltami głównie, trochę szutrów…ale jakoś tak moja navi dziwnie nas prowadzi – Mateusz ma zmysł harcerski i zatrzymujemy się na stacji benzynowej, aby sprawdzić na mapach googla…no i wyjszło – moja nawi ma tylko część UA bo właściwie to mam ale mapę Karpat a nie Ukrainy…Q..A! Ok, Mati odpala na powerbank’u swój telefon z navi i to on prowadzi dalej. Tniemy na Rumunię już tylko asfaltami bo ciemno. W Rumunii jesteśmy około 23.00, jedziemy parędziesiąt km w głąb kraju i zatrzymujemy się na stacji, żeby zatankować, coś zjeść i ustalić co dalej. Jesteśm w czarnej literze, jest prawie północ…
Ja gapię się w navi a Mateusz pogaduje z pracownikiem stacji o kemping jakiś – ten po angielsku mówi, że „kemping jest obok” i dzwoni…po paru minutach przyjeżdża BMW i wysiada para…właścicieli kempingu sympatyczni ludzie – niestety mówili tylko po niemiecku, hiszpańsku i oczywiście rumuńsku – utrudniło to naszą komunikację no ale jakoś się dogadaliśmy! Jedziemy – ciemna noc a my najpierw za BMW do bankomatu po kasę (jakieś 5 km) a później z asfaltu skręcamy w szuter a później szuter zmienia się w podmokłe momentami łąki…jedziemy wzdłuż jakiegoś jeziora, naokoło ciemność…mam lekkiego stresa ale już właściwie mi wszystko jedno. Po paru km i pierwszym „offie” BMW zatrzymuje się przed ogrodzonym i pięknym terenem ośrodka. Śpimy w pięknym domku – wręcz w luksusach. Jesteśmy padnięci więc szybko przenosimy z motocykli rzeczy i prysznic.
Mati poszedł w kimę – ja szybko jeszcze przepierkę robię i też idę spać. Jest około 1.00.
12 h w drodze, około 440 km przejechane. Nocleg – 100 LEI od łba w wypasionym domku, kemping Casa de la Lac, Bocicoiu Mare – Maramures.
Ostatnio zmieniony 28.05.2017, 19:53 przez mirkoslawski, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Może chociaż film wejdzie - jak się uda mi ta sztuka, zapraszam do oglądania
[youtube]TDEnWn7vONE[/youtube]
https://youtu.be/TDEnWn7vONE
[youtube]TDEnWn7vONE[/youtube]
https://youtu.be/TDEnWn7vONE
-
- pyrkający w orzeszku
- Posty: 243
- Rejestracja: 28.02.2015, 16:44
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Lublin
- Kontakt:
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Pisz pisz, wiem że po noclegu w myczkowiance ziężko było się pozbierać i pamiętać co było dalej ale chyba na dwóch dniach się nieskonczyło. My tydzien po itt2017 jedziemy na dwa tyg. do Rumuni i żona pyta czy bedziemy jechać Waszym śladem
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Dzień 3 - dla mnie chyba "naj" pod wieloma względami - szczególnie pod tzw. advenczer
Wstaliśmy około 8.00 i nieśpiesznie zaczęliśmy się pakować, śmiejąc się przy tym z naszego "adventure" w luksusowym domku, z pachnącą pościelą i ciepłą wodą Jeszcze nie wiemy, że dzisiejszy nocleg będzie zupełnie inny...oj INNY to za mało
Plan jest taki - tniemy na Borse a później w góry. Planujemy spać dzisiaj nad jeziorkiem w górach na ponad 2000 m.n.p.m., nad którym był ostatnim razem Mateusz (wtedy zaj...li i oddali mu motka)...oj te nasze plany, to jak pisanie na plaży tuż obok morza...
Do Borsy jakieś 90 km, głównie po asfaltach choć raz chcieliśmy zboczyć z asfaltów i dojechać górami ale śliskie błoto i koleiny na pół koła nas cofnęły. Generalnie droga do Borsy dla mnie to czas ekscytacji - dzisiaj na dziko w wysokich górach Maramures Czy mój subframe wytrzyma? W końcu się podobno łamie nawet pod własnym ciężarem a ja mam tam oprócz swoich 110 kg z przodu jakieś 35 kg z tyłu...no i felgi z gównolitu...takie tam rozterki i rozmyślania.
W Borsie mieliśmy coś zjeść ale po pierwsze korki (robią drogę) i dzikie tłumy nas zniechęciły - a właściwie mnie, bo ja generalnie nie lubię ludzi
Lecimy!
I wjeżdżamy w góry - najpierw niewinnie - jadę asekuracyjnie bo w głowie komfortu brak i myśli: "subframe", "felgi", " duży ciężar bagażu". Jadę spięty...ale po parudziesięciu minutach zaczynam już o tym nie myśleć - wokół są tak piękne widoki, że aż w oczy parzą! Droga w górach FANTASTYCZNA! Zdaję sobie sprawę, że już trudno mi będzie cieszyć się "trudnym offem" wkoło komina po tym, czego doświadczam w górach Rumunii! Lecimy - jest około 12.00 - navi do jeziorka pokazuje 17,8 km więc będzie czas na rozbicie namiotów itp. DZIDA!
Po drodze spotykamy tak ostry zjazd, że miałem wrażenie, że spokojnie mogę pompki na kierownicy robić
Lecimy - im wyżej tym zimniej i piękniej! Po drodze mijamy jeszcze puste bacówki a jakieś 7 km od celu super wypasioną bacówkę, z krzyżem na frontowej ścianie - fantastycznie położoną tuż obok wodospadu Oczywiście wyskakuje do nas pies ale lecimy coraz wyżej...no ok - z tym "lecimy" to lekkie nadużycie - raczej wdrapujemy się. Raz czy dwa pomagając DR'ce wdrapać się w górę (BMW wdrapał się wszędzie sam - oprócz jednego miejsca, o którym za chwilę). Wysoko, ponad 1900 m...zaczynamy mijać śnieg ale i łąki krokusów, coraz więcej skał i kamoli ale i błota i wody...zaczyna być na prawdę trudno - to droga raczej dla liści albo chociaż motków bez tobołów.
Jadę pierwszy, pokonuję kolejny podjazd i...qrwa - olbrzymia zaspa na drodze! Staję, rozkładam kosę i chcę zejść z motóra a ten nagle leci w lewo! Dobrze, że nawet z bagażem jest na tyle lekki, że utrzymałem go na nodze - myślę "ok, kosa się zapadła ale jak?". Próbuję jeszcze raz postawić ale leci...Ki czort?!
Ok - już widzę - kosa pękła! no to zajebiście. Jestem w górach bez kosy i centralki...na szczęście kosa złamała się jakieś 5cm od podłoża więc podkładamy kamulca i moto stoi.Ale co dalej - jesteśmy jakiś 1 km od celu a jechać się nei da przez śnieg. Mateusz robi rekonesans na nogach i mówi, że damy radę, musimy podjechać tylko jakieś 800 m. Sprawdzam - włażę na zaspę - miejscami twardo ale miejscami zapadam się po kolana...mało tego - aby wjechać na zaspę trzeba pokonać stromy podjazd (śliski jak czort!) bez rozpędu, bo brak miejsca...jestem sceptyczny no ale ok, idą chmury burzowe więc jesteśmy w czarnej doopie, nie ma wyjścia. Mati mnie asekuruje - próbuję podjechać ale łapę uślizg w połowie podjazdu, muszę stanąć - oczywiście jak tak stromo i ślisko, że dociążony tył ciągnie w dół moto i przód łukiem leci w dół! Paciak - ale tak nieszczęśliwy, że noga zostaje mi pod rogalem skręcona tak, że poczułem naciągnięte stawy i kolanowy i kostkę do granic wytrzymałości! Zakupiione przed wyjazdem SIDI Crossfire II zwróciły się wielokrotnie w tym momencie - uratowały mi nogę i wiele kłopotów, bo jak miałbym wrócić?
Druga sprawa i poważna lekcja - byłem tak uwięziony, że gdybym był sam to...nawet nie chcę myśleć Niby nie groźny paciak a konsekwencje mogły być straszne.
Mati mówi, żebyśmy spróbowali jeszcze raz ale ja czuję nogę, tzn. czuję, że jest nadwyrężona, zmęczenie i opadająca adrenalina powodują, że mówię stanowcze NIE qrwa!
No ok, ale co robimy? Proponuję, abyśmy lecieli do "wypasionej bacówki" - tam przenocujemy, bo poza tym burza idzie a jesteśmy 2000 m.n.p.m..
Lecimy w dół - jest trudniej zjechać niż podjechać - generalnie w tych górach pokonaliśmy 28 km w 4h. Dotarliśmy do bacówki, Mati pyta o nocleg - ok, możemy! Konstantin pokazuje nam spanie (izba z wielkim "łóżkiem"). Konstantin to około 30 letni gazda, który MIESZKA w tych górach! Najbliższa wioska to jakieś 2h jazdy na motocyklach enduro! Zasięg tylko przy oknie albo 2km od bacówki (sprawdziłem osobiście)
Lekko zestresowani (na "posłaniu" widzimy ciemnie plamy (krew albo kał) - decydujemy się spać w śpiworach
Mamy ćwiartkę bimbru i 6 piw - dzielimy się sprawiedliwie na trzech, łącznie z zupkami w proszku, pijemy kawę - nasz gospodarz tylko po rumuńsku, my ni w ząb ale jakoś na migi i dopowiadając sobie trochę pogadujemy. Widoki sa FANTASTYCZNE, klimat prawdziwie ADVENTURE! Około 2.30 "zamykamy" się w "sypialni" (zamknięcie polega na przekręceniu gwoździa wbitego w futrynę) i próbujemy usnąć i nie myśleć o zapachu stęchlizny, brązowych plamach, wilkach i o tym, że w sumie jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę gospodarza...noc była dłuuuuga...
Wstaliśmy około 8.00 i nieśpiesznie zaczęliśmy się pakować, śmiejąc się przy tym z naszego "adventure" w luksusowym domku, z pachnącą pościelą i ciepłą wodą Jeszcze nie wiemy, że dzisiejszy nocleg będzie zupełnie inny...oj INNY to za mało
Plan jest taki - tniemy na Borse a później w góry. Planujemy spać dzisiaj nad jeziorkiem w górach na ponad 2000 m.n.p.m., nad którym był ostatnim razem Mateusz (wtedy zaj...li i oddali mu motka)...oj te nasze plany, to jak pisanie na plaży tuż obok morza...
Do Borsy jakieś 90 km, głównie po asfaltach choć raz chcieliśmy zboczyć z asfaltów i dojechać górami ale śliskie błoto i koleiny na pół koła nas cofnęły. Generalnie droga do Borsy dla mnie to czas ekscytacji - dzisiaj na dziko w wysokich górach Maramures Czy mój subframe wytrzyma? W końcu się podobno łamie nawet pod własnym ciężarem a ja mam tam oprócz swoich 110 kg z przodu jakieś 35 kg z tyłu...no i felgi z gównolitu...takie tam rozterki i rozmyślania.
W Borsie mieliśmy coś zjeść ale po pierwsze korki (robią drogę) i dzikie tłumy nas zniechęciły - a właściwie mnie, bo ja generalnie nie lubię ludzi
Lecimy!
I wjeżdżamy w góry - najpierw niewinnie - jadę asekuracyjnie bo w głowie komfortu brak i myśli: "subframe", "felgi", " duży ciężar bagażu". Jadę spięty...ale po parudziesięciu minutach zaczynam już o tym nie myśleć - wokół są tak piękne widoki, że aż w oczy parzą! Droga w górach FANTASTYCZNA! Zdaję sobie sprawę, że już trudno mi będzie cieszyć się "trudnym offem" wkoło komina po tym, czego doświadczam w górach Rumunii! Lecimy - jest około 12.00 - navi do jeziorka pokazuje 17,8 km więc będzie czas na rozbicie namiotów itp. DZIDA!
Po drodze spotykamy tak ostry zjazd, że miałem wrażenie, że spokojnie mogę pompki na kierownicy robić
Lecimy - im wyżej tym zimniej i piękniej! Po drodze mijamy jeszcze puste bacówki a jakieś 7 km od celu super wypasioną bacówkę, z krzyżem na frontowej ścianie - fantastycznie położoną tuż obok wodospadu Oczywiście wyskakuje do nas pies ale lecimy coraz wyżej...no ok - z tym "lecimy" to lekkie nadużycie - raczej wdrapujemy się. Raz czy dwa pomagając DR'ce wdrapać się w górę (BMW wdrapał się wszędzie sam - oprócz jednego miejsca, o którym za chwilę). Wysoko, ponad 1900 m...zaczynamy mijać śnieg ale i łąki krokusów, coraz więcej skał i kamoli ale i błota i wody...zaczyna być na prawdę trudno - to droga raczej dla liści albo chociaż motków bez tobołów.
Jadę pierwszy, pokonuję kolejny podjazd i...qrwa - olbrzymia zaspa na drodze! Staję, rozkładam kosę i chcę zejść z motóra a ten nagle leci w lewo! Dobrze, że nawet z bagażem jest na tyle lekki, że utrzymałem go na nodze - myślę "ok, kosa się zapadła ale jak?". Próbuję jeszcze raz postawić ale leci...Ki czort?!
Ok - już widzę - kosa pękła! no to zajebiście. Jestem w górach bez kosy i centralki...na szczęście kosa złamała się jakieś 5cm od podłoża więc podkładamy kamulca i moto stoi.Ale co dalej - jesteśmy jakiś 1 km od celu a jechać się nei da przez śnieg. Mateusz robi rekonesans na nogach i mówi, że damy radę, musimy podjechać tylko jakieś 800 m. Sprawdzam - włażę na zaspę - miejscami twardo ale miejscami zapadam się po kolana...mało tego - aby wjechać na zaspę trzeba pokonać stromy podjazd (śliski jak czort!) bez rozpędu, bo brak miejsca...jestem sceptyczny no ale ok, idą chmury burzowe więc jesteśmy w czarnej doopie, nie ma wyjścia. Mati mnie asekuruje - próbuję podjechać ale łapę uślizg w połowie podjazdu, muszę stanąć - oczywiście jak tak stromo i ślisko, że dociążony tył ciągnie w dół moto i przód łukiem leci w dół! Paciak - ale tak nieszczęśliwy, że noga zostaje mi pod rogalem skręcona tak, że poczułem naciągnięte stawy i kolanowy i kostkę do granic wytrzymałości! Zakupiione przed wyjazdem SIDI Crossfire II zwróciły się wielokrotnie w tym momencie - uratowały mi nogę i wiele kłopotów, bo jak miałbym wrócić?
Druga sprawa i poważna lekcja - byłem tak uwięziony, że gdybym był sam to...nawet nie chcę myśleć Niby nie groźny paciak a konsekwencje mogły być straszne.
Mati mówi, żebyśmy spróbowali jeszcze raz ale ja czuję nogę, tzn. czuję, że jest nadwyrężona, zmęczenie i opadająca adrenalina powodują, że mówię stanowcze NIE qrwa!
No ok, ale co robimy? Proponuję, abyśmy lecieli do "wypasionej bacówki" - tam przenocujemy, bo poza tym burza idzie a jesteśmy 2000 m.n.p.m..
Lecimy w dół - jest trudniej zjechać niż podjechać - generalnie w tych górach pokonaliśmy 28 km w 4h. Dotarliśmy do bacówki, Mati pyta o nocleg - ok, możemy! Konstantin pokazuje nam spanie (izba z wielkim "łóżkiem"). Konstantin to około 30 letni gazda, który MIESZKA w tych górach! Najbliższa wioska to jakieś 2h jazdy na motocyklach enduro! Zasięg tylko przy oknie albo 2km od bacówki (sprawdziłem osobiście)
Lekko zestresowani (na "posłaniu" widzimy ciemnie plamy (krew albo kał) - decydujemy się spać w śpiworach
Mamy ćwiartkę bimbru i 6 piw - dzielimy się sprawiedliwie na trzech, łącznie z zupkami w proszku, pijemy kawę - nasz gospodarz tylko po rumuńsku, my ni w ząb ale jakoś na migi i dopowiadając sobie trochę pogadujemy. Widoki sa FANTASTYCZNE, klimat prawdziwie ADVENTURE! Około 2.30 "zamykamy" się w "sypialni" (zamknięcie polega na przekręceniu gwoździa wbitego w futrynę) i próbujemy usnąć i nie myśleć o zapachu stęchlizny, brązowych plamach, wilkach i o tym, że w sumie jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę gospodarza...noc była dłuuuuga...
Ostatnio zmieniony 28.05.2017, 19:57 przez mirkoslawski, łącznie zmieniany 1 raz.
- Leopold
- miejski lanser
- Posty: 393
- Rejestracja: 22.03.2013, 21:59
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Wrocław
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Tu się czyta a na FAT ogląda.
Spokojnie pisz dalej nie spiesz się będzie na dłużej
Spokojnie pisz dalej nie spiesz się będzie na dłużej
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
hehe - już myślałem, że nikt nie czyta
To mogę obiecać - spieszyć się nie będę bo z czasem krucho
To mogę obiecać - spieszyć się nie będę bo z czasem krucho
- wojtekk
- oktany w żyłach
- Posty: 5534
- Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Czyta się czyta.
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
***
Enduro się kulom nie kłania.
- ostry
- oktany w żyłach
- Posty: 3967
- Rejestracja: 12.06.2008, 21:52
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraśnik
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Normalnie nie zasnę chyba... taka adrenalina! I jeszcze ta krew... no horror pełną gębą, gdyby nie ten kał .
Dajesz, dajesz. Czekam tylko kiedy ten subframe z bambetlami odpadnie .
Dajesz, dajesz. Czekam tylko kiedy ten subframe z bambetlami odpadnie .
PD 06,RD 01,PD 06,PD 06,RD 04,PD 06,PD 10,RD 10,RD 13,PD 06,T7 ...
-
- czyściciel nagaru
- Posty: 556
- Rejestracja: 23.08.2016, 08:18
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: Pabianice
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Się czyta...i ogląda na FAT
Lubię motory...wszystkie.
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Ok - skoro ktoś czyta to się wezmę i zrobię kolejny odcinek Jeszcze nie wiem tylko kiedy
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Dzień 4. Pierwszy kryzys.
Budzimy się u Konstantina a właściwie wstajemy z "łoża", bo trudno było nam zasnąć, około 7.30. Krzątamy się, robię kawę (bo nie mamy nic na śniadanie), zbieramy rzeczy i decydujemy się dać po 20 lei (o ile dobrze pamiętam) za nocleg.
Spakowani decydujemy się jechać do Borsy na stację zatankować i poszukać warsztatu - ja muszę zespawać stopkę boczną bo jazda bez możliwości odstawienia motocykla mało mi się uśmiecha...
jedziemy w dół - piękny początek (choć jedziemy tą samą drogą), piękne widoki - ech
Dojeżdżamy do stacji - Mateusz wykonuje telefony a ja zaczepiam gościa w Nissanie Patrolu i pytam, gdzie znajdę jakiś warsztat pokazując ułamaną "kosę". Ten mówi "Łan minet, faloł me" hmm - z jedenj strony super - z drugiej w Nissanie jest ich dwóch, wielkich łysych Rumunów...jadę - wołam Mateusza ale on gada przez telefon i widzę, że mu się nie spieszy więc jadę sam z duszą na ramieniu. Przebijamy się w kierunku Borsy, potem przez całe miasto (korki niemiłosierne) a ja mam w głowie różne myśli - gdzie ja właściwie jadę? Qrwa - to dwóch wielkich karków w Nissanie Patrolu z Wielkiej Brytanii i powoli wyjeżdżamy z miasta...
Nagle zatrzymujemy się przed domem, jeden z "karków" wysiada, idzie do "garażu" i wychodzi z jakimś gościem, po czym żegna się ze mną mówiąc "good lak" niskim głosem i jedzie! Ja w szoku - idę a właściwie jadę do "garażu" za kolegom "karka" ale garaż okazuje się profesjonalnym warsztatem ślusarskim! Tokarki, frezarki, porządek jak w niejednym szpitalu! Goście DOTACZAJĄ na wymiar tuleje, szlifują, mierzą - po około 1h zrobione z dokładnością aptekarską! Pytam "Ile" - gość macha ramionami, pytam więc "50 Lay" - gość mało mi się na szyję z radości nie rzuca
Pękł stereotyp, który miałem o Rumunach i Rumunii - to kraj pełen życzliwych ludzi! Dane nam będzie jeszcze jej zaznać i to już niedługo!
Coś też zaczyna dziać się pomiędzy mną a Mateuszem - lekko mnie zirytowało, że puścił mnie samego, nawet nie próbując zatrzymać, nie mówię o jechanieu ze mną...inaczej miałem i mam zdefiniowane "wspólne podróżowanie" ale pewnie i Mateusz ma swój punkt widzenia i miał pewnie swoje ważne powody aby ze mną nie jechać.
Ok - wracam na stację i dostaję lekką burę, że długo mnie nie było...przełykam to, co chcę powiedzieć i nie chcąc konfliktów zamykam temat - jedziemy dalej.
Plan jest taki - jedziemy w kierunku wybrzeża i później Bułgarii (kolejny plan i kolejny napisany "na plaży, piaszczystej plaży").
jedziemy asfaltem - 30 km horroru! Qrwa - każdy samochód chciał nas zabić - jazda na zderzaku, wyprzedzanie na 4, wyprzedzanie w odległości żyletki to norma! Po 30 km postanawiam uciekać z tej drogi do piekła i skręcam w pierwszą boczną - uff, od razu ulga. Zatrzymujemy się na polnej drodze - Mateusz sprawdza moto, bo "coś mu skrzypi". SPrawdzamy koło a tam luz jak w gaciach XXXL na ascetyku! Jestem lekko zirytowany bo takie rzeczy robi się przed wyprawą, szykując moto...jesteśmy w doopie -bez łożysk, bez wymiarów, bez pomysłu...ok - zbieramy się w sobie i szybkie "planowanie" - tu WIELKIE dzięki dla Wojtekk za pomoc zdalną z szukaniem wymiarów łożysk!
Jedziemy do miasta jakiegoś - Cluj-Napoca, wielkie miasto, KOROKI, UPAŁ, TŁUM. Tak je zapamiętam. Jedziemy na stację, szukamy jakiegoś serwisu/sklepu motocyklowego - generalnie lipa. Pracownik stacji gdzieś dzwoni i mamy czekać na przyjazd gościa, który ma pomóc - jest nadzieja! Czekamy około 30 minut - przyjeżdża rozklekotanym samochodem (słaby początek jak na mechanika) i daje namiar na "serwis". Jedziemy - jest około 17.40 - gość w "serwisie" mówi, że "dzisiaj nie - jutro".
No ok - łożyska wydają się ogarnięte ale my nie mamy gdzie spać...w tym mieście same hotele, do których raczej nas nie wpuszczą a Mateusz ma koło, które zaczyna się kręcić w trajektorii 8...
Kręcimy się na oślep i naszym oczom na parkingu ukazuje się Trampek i KTM 990 - podjeżdżamy, zagajamy! I to jest to - FANTASTYCZNI ludzie pomagają w parę sposobów:
- szukają dla nas miejscówki na spanie, jadąc z nami 30 km poza miasto (miejscówka na dziko ale FANTASTYCZNA!)
- mówią, że "serwis", w którym mamy naprawiać moto - stanowczo NIE
- dają adres sklepów z łożyskami!
Po raz kolejny Rumunii pokazują swoją życzliwość i bezinteresowność!
Jedziemy na miejscówkę do spania - jest super ale późno - my nie mamy prowiantu za wiele, namioty nie rozbite a robi się noc...
Mateusz nalega, abym pojechał po piwo - nie bardzo mi się to uśmiecha, biorąc pod uwagę brak obozowiska i to, że blisko sklepu nie widziałem...
Jadę jednak, wq...ny, z naszymi nowymi przyjaciółmi, którzy prowadzą mnie do najbliższego sklepu...23 km od obozowiska!!!! 50 km żeby kupić piwo - no jestem zły!!!
Po przyjeździe dodatkowo widzę, że namioty rozbite w niecce, na ścieżce wydeptanej przez zwierzęta i w taki sposób, że spałbym głową w dół...
Zdenerwowanie na maksa - szybko przestawiam namiot z niecki i szlaku dzikiej zwierzyny na wzniesienie, zapraszam Mateusza obok, coby bezpieczniej no i coby spiąć ze sobą motocykle. Mateusz się nie odzywa...
Ok - ja może fuknąłem na niego i całą tą sytuację ale powodów miałem dzisiejszego dnia sporo żeby się wq...ć. Dodatkowo myśl, że 2 dni w plecy i zamiast jechać, próbujemy usunąć "awarię"...życie.
Generalnie pierwszy kryzys w podróży, tzw. kryzys "4 dnia" - ten przetrwamy ale będą kolejne...czy i z nimi sobie poradzimy?
Przejechaliśmy 120 km + moje 50 po "piwo", w siodle około 5h (korki w mieście). Nocleg za free.
Budzimy się u Konstantina a właściwie wstajemy z "łoża", bo trudno było nam zasnąć, około 7.30. Krzątamy się, robię kawę (bo nie mamy nic na śniadanie), zbieramy rzeczy i decydujemy się dać po 20 lei (o ile dobrze pamiętam) za nocleg.
Spakowani decydujemy się jechać do Borsy na stację zatankować i poszukać warsztatu - ja muszę zespawać stopkę boczną bo jazda bez możliwości odstawienia motocykla mało mi się uśmiecha...
jedziemy w dół - piękny początek (choć jedziemy tą samą drogą), piękne widoki - ech
Dojeżdżamy do stacji - Mateusz wykonuje telefony a ja zaczepiam gościa w Nissanie Patrolu i pytam, gdzie znajdę jakiś warsztat pokazując ułamaną "kosę". Ten mówi "Łan minet, faloł me" hmm - z jedenj strony super - z drugiej w Nissanie jest ich dwóch, wielkich łysych Rumunów...jadę - wołam Mateusza ale on gada przez telefon i widzę, że mu się nie spieszy więc jadę sam z duszą na ramieniu. Przebijamy się w kierunku Borsy, potem przez całe miasto (korki niemiłosierne) a ja mam w głowie różne myśli - gdzie ja właściwie jadę? Qrwa - to dwóch wielkich karków w Nissanie Patrolu z Wielkiej Brytanii i powoli wyjeżdżamy z miasta...
Nagle zatrzymujemy się przed domem, jeden z "karków" wysiada, idzie do "garażu" i wychodzi z jakimś gościem, po czym żegna się ze mną mówiąc "good lak" niskim głosem i jedzie! Ja w szoku - idę a właściwie jadę do "garażu" za kolegom "karka" ale garaż okazuje się profesjonalnym warsztatem ślusarskim! Tokarki, frezarki, porządek jak w niejednym szpitalu! Goście DOTACZAJĄ na wymiar tuleje, szlifują, mierzą - po około 1h zrobione z dokładnością aptekarską! Pytam "Ile" - gość macha ramionami, pytam więc "50 Lay" - gość mało mi się na szyję z radości nie rzuca
Pękł stereotyp, który miałem o Rumunach i Rumunii - to kraj pełen życzliwych ludzi! Dane nam będzie jeszcze jej zaznać i to już niedługo!
Coś też zaczyna dziać się pomiędzy mną a Mateuszem - lekko mnie zirytowało, że puścił mnie samego, nawet nie próbując zatrzymać, nie mówię o jechanieu ze mną...inaczej miałem i mam zdefiniowane "wspólne podróżowanie" ale pewnie i Mateusz ma swój punkt widzenia i miał pewnie swoje ważne powody aby ze mną nie jechać.
Ok - wracam na stację i dostaję lekką burę, że długo mnie nie było...przełykam to, co chcę powiedzieć i nie chcąc konfliktów zamykam temat - jedziemy dalej.
Plan jest taki - jedziemy w kierunku wybrzeża i później Bułgarii (kolejny plan i kolejny napisany "na plaży, piaszczystej plaży").
jedziemy asfaltem - 30 km horroru! Qrwa - każdy samochód chciał nas zabić - jazda na zderzaku, wyprzedzanie na 4, wyprzedzanie w odległości żyletki to norma! Po 30 km postanawiam uciekać z tej drogi do piekła i skręcam w pierwszą boczną - uff, od razu ulga. Zatrzymujemy się na polnej drodze - Mateusz sprawdza moto, bo "coś mu skrzypi". SPrawdzamy koło a tam luz jak w gaciach XXXL na ascetyku! Jestem lekko zirytowany bo takie rzeczy robi się przed wyprawą, szykując moto...jesteśmy w doopie -bez łożysk, bez wymiarów, bez pomysłu...ok - zbieramy się w sobie i szybkie "planowanie" - tu WIELKIE dzięki dla Wojtekk za pomoc zdalną z szukaniem wymiarów łożysk!
Jedziemy do miasta jakiegoś - Cluj-Napoca, wielkie miasto, KOROKI, UPAŁ, TŁUM. Tak je zapamiętam. Jedziemy na stację, szukamy jakiegoś serwisu/sklepu motocyklowego - generalnie lipa. Pracownik stacji gdzieś dzwoni i mamy czekać na przyjazd gościa, który ma pomóc - jest nadzieja! Czekamy około 30 minut - przyjeżdża rozklekotanym samochodem (słaby początek jak na mechanika) i daje namiar na "serwis". Jedziemy - jest około 17.40 - gość w "serwisie" mówi, że "dzisiaj nie - jutro".
No ok - łożyska wydają się ogarnięte ale my nie mamy gdzie spać...w tym mieście same hotele, do których raczej nas nie wpuszczą a Mateusz ma koło, które zaczyna się kręcić w trajektorii 8...
Kręcimy się na oślep i naszym oczom na parkingu ukazuje się Trampek i KTM 990 - podjeżdżamy, zagajamy! I to jest to - FANTASTYCZNI ludzie pomagają w parę sposobów:
- szukają dla nas miejscówki na spanie, jadąc z nami 30 km poza miasto (miejscówka na dziko ale FANTASTYCZNA!)
- mówią, że "serwis", w którym mamy naprawiać moto - stanowczo NIE
- dają adres sklepów z łożyskami!
Po raz kolejny Rumunii pokazują swoją życzliwość i bezinteresowność!
Jedziemy na miejscówkę do spania - jest super ale późno - my nie mamy prowiantu za wiele, namioty nie rozbite a robi się noc...
Mateusz nalega, abym pojechał po piwo - nie bardzo mi się to uśmiecha, biorąc pod uwagę brak obozowiska i to, że blisko sklepu nie widziałem...
Jadę jednak, wq...ny, z naszymi nowymi przyjaciółmi, którzy prowadzą mnie do najbliższego sklepu...23 km od obozowiska!!!! 50 km żeby kupić piwo - no jestem zły!!!
Po przyjeździe dodatkowo widzę, że namioty rozbite w niecce, na ścieżce wydeptanej przez zwierzęta i w taki sposób, że spałbym głową w dół...
Zdenerwowanie na maksa - szybko przestawiam namiot z niecki i szlaku dzikiej zwierzyny na wzniesienie, zapraszam Mateusza obok, coby bezpieczniej no i coby spiąć ze sobą motocykle. Mateusz się nie odzywa...
Ok - ja może fuknąłem na niego i całą tą sytuację ale powodów miałem dzisiejszego dnia sporo żeby się wq...ć. Dodatkowo myśl, że 2 dni w plecy i zamiast jechać, próbujemy usunąć "awarię"...życie.
Generalnie pierwszy kryzys w podróży, tzw. kryzys "4 dnia" - ten przetrwamy ale będą kolejne...czy i z nimi sobie poradzimy?
Przejechaliśmy 120 km + moje 50 po "piwo", w siodle około 5h (korki w mieście). Nocleg za free.
Ostatnio zmieniony 28.05.2017, 19:59 przez mirkoslawski, łącznie zmieniany 1 raz.
- LUK76
- czyściciel nagaru
- Posty: 617
- Rejestracja: 13.04.2012, 19:14
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: Warszawa
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Czyta się....czyta...ogląda na FAT
- colles
- pałujący w lesie
- Posty: 1379
- Rejestracja: 20.09.2011, 22:20
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Jaworzno
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Weź no się Mirek ogarnij bo nie każdy jest na FATLUK76 pisze:Czyta się....czyta...ogląda na FAT
Jeśli czegoś nie wolno , a bardzo się chce , to można ..... :))))))))))
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
Marcin - naprawdę zdjęć wstawić tu nie wstawię - przepraszam.
Dawaj na FB
Dawaj na FB
- colles
- pałujący w lesie
- Posty: 1379
- Rejestracja: 20.09.2011, 22:20
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Jaworzno
Re: "Życie to sztuka wyboru" czyli pojechali w góry a wrócil
No dobra stawiasz piwo i my są kwitamirkoslawski pisze:Marcin - naprawdę zdjęć wstawić tu nie wstawię - przepraszam.
Dawaj na FB
Jeśli czegoś nie wolno , a bardzo się chce , to można ..... :))))))))))
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość