PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
- Marcinnn6
- czyściciel nagaru
- Posty: 549
- Rejestracja: 18.06.2016, 13:03
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Zgierz
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
ale najważniejsze że opowieści o sraczce są takie pasjonujące, czytaliście kiedyś lepszą opowieść o sraczce?? założę się, że nie to jeszcze w podsumowaniu nie powinno zabraknąć: ilość zużytych stoperanów heheh
- Slawol74
- pyrkający w orzeszku
- Posty: 240
- Rejestracja: 10.10.2015, 17:29
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Poznań
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Jakby zagłębić się mocniej w temat luźnego stolca to pewnie każdy to przeżył ja np kiedyś na wypadzie kempingowym . Pamiętam jaka to głupia sytuacja , nerwy stres no i ból w określonym miejscu . Nawiązując Henry do Ciebie to faktycznie z dala od domu ,siedzenie na motocyklu , upał jak cholera . Niby zwykła sraczka a to prawdziwy hardkor przerąbane przyznać trzeba .Śmiać się nie wypada nawet . Ale czyta się zajebiście
- HarryLey4x4
- łamacz szprych
- Posty: 712
- Rejestracja: 29.01.2015, 22:45
- Mój motocykl: Africa Twin
- Lokalizacja: spod Poznania
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Morał z tego taki, że sraczka może być postrzegana wielowymiarowo.
Henry, nie opieprzaj się!
Henry, nie opieprzaj się!
- wojtekk
- oktany w żyłach
- Posty: 5506
- Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Można zapytać w sumie i bardzo pasuje : jak się z tego gówna wyciagneliscie?;)
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
***
Enduro się kulom nie kłania.
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Zapytać można, ale ... czy chciałbyś poznać zakończenie całej historii w trakcie jej trwania ? Jeszcze trochę cierpliwości, życzęwojtekk pisze:Można zapytać w sumie i bardzo pasuje : jak się z tego gówna wyciagneliscie?;)
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- toper
- miejski lanser
- Posty: 377
- Rejestracja: 16.09.2012, 18:47
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Dębica
- Kontakt:
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Henry, po wysłuchaniu na żywo twojej opowieści, miałem zupełnie inne odczucia, wręcz zniechęciło mnie to do dalszych wypraw, może to sposób w jaki opowiedziałeś, a może emocje które jeszcze w tobie były, pomyślałem wówczas że to chyba nie dla mnie, może nie jestem prawdziwym motocyklistąhenry pisze:Gdybym wiedział, że tak będziecie to odbierać, to chyba bym nie pisał tej relacji Jakie "mobilizują" ... ja nie chcę nikogo mobilizować, wręcz przeciwnie.Robert Linde pisze:Świetna relacja ,szacunek dla Was za odwagę i chęc podzielenia się przeżyciami. Takie opowieści mobilizują ludzi do działania.
Myślicie, że to wszystko jest zmyślone czy co ? Ale nie, wy myślicie, siedząc sobie wygodnie przed monitorem, że to wspaniała przygoda i wszyscy zazdroszczą bo chcieli by coś takiego przeżyć. Zaręczam, ze sraczką w czterdziestostopniowym upale na stepie, nie będzie Wam tak wesoło
Widzę, że jednak są twardziele którzy biorą sraczkę przy 43 stopniach na klatę... no może "na klatę" nie najlepiej się kojarzy, może "na bary"... nie, chyba też słabo w każdym razie chcieli by rzucić kupie wyzwanie, szacun
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Dobra ... w sumie, to ja nie chcę nikogo zachęcać, ani, tym bardziej odradzać. Staram się jedynie, jak mogę, opisać wiernie wszystko to, co nam się przydarzyło na tej wycieczce. Wydarzenia miłe, piękne i przyjemne, ale i te smutne, ciężkie a nawet tragiczne. Na ogół ludzie piszą, że było super. Ja mówię tak jak to wtedy czułem, nie zawsze i wszystko było super, a każdy niech sobie sam wyciągnie właściwe dla siebie wnioski.toper pisze:Henry, po wysłuchaniu na żywo twojej opowieści, miałem zupełnie inne odczucia, wręcz zniechęciło mnie to do dalszych wypraw, może to sposób w jaki opowiedziałeś, a może emocje które jeszcze w tobie były, pomyślałem wówczas że to chyba nie dla mnie, może nie jestem prawdziwym motocyklistąhenry pisze:Gdybym wiedział, że tak będziecie to odbierać, to chyba bym nie pisał tej relacji Jakie "mobilizują" ... ja nie chcę nikogo mobilizować, wręcz przeciwnie.Robert Linde pisze:Świetna relacja ,szacunek dla Was za odwagę i chęc podzielenia się przeżyciami. Takie opowieści mobilizują ludzi do działania.
Myślicie, że to wszystko jest zmyślone czy co ? Ale nie, wy myślicie, siedząc sobie wygodnie przed monitorem, że to wspaniała przygoda i wszyscy zazdroszczą bo chcieli by coś takiego przeżyć. Zaręczam, ze sraczką w czterdziestostopniowym upale na stepie, nie będzie Wam tak wesoło
Widzę, że jednak są twardziele którzy biorą sraczkę przy 43 stopniach na klatę... no może "na klatę" nie najlepiej się kojarzy, może "na bary"... nie, chyba też słabo w każdym razie chcieli by rzucić kupie wyzwanie, szacun
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
-
- zgłębiacz wskaźników
- Posty: 45
- Rejestracja: 27.11.2016, 17:07
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: Zgierz
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Żeby nie drążyć ''sraczki'' chodzi o ogólną zachętę do podróżowanie ,chodzby po naszym kraju.Tak aby nie ograniczać się tylko do latania wokół komina. A co do ''twardzieli'' i branie czegoś na bary każdy lubi co lubi Wiem że ten sposób podróżowania niesie za sobą bewne niewygody, ale frajda jest prawda?! Zaczołem w na początku latach 90' jeździło się jawką350 w byle czym a i bieganie po rowach też się zdażało.toper pisze:Henry, po wysłuchaniu na żywo twojej opowieści, miałem zupełnie inne odczucia, wręcz zniechęciło mnie to do dalszych wypraw, może to sposób w jaki opowiedziałeś, a może emocje które jeszcze w tobie były, pomyślałem wówczas że to chyba nie dla mnie, może nie jestem prawdziwym motocyklistąhenry pisze:Gdybym wiedział, że tak będziecie to odbierać, to chyba bym nie pisał tej relacji Jakie "mobilizują" ... ja nie chcę nikogo mobilizować, wręcz przeciwnie.Robert Linde pisze:Świetna relacja ,szacunek dla Was za odwagę i chęc podzielenia się przeżyciami. Takie opowieści mobilizują ludzi do działania.
Myślicie, że to wszystko jest zmyślone czy co ? Ale nie, wy myślicie, siedząc sobie wygodnie przed monitorem, że to wspaniała przygoda i wszyscy zazdroszczą bo chcieli by coś takiego przeżyć. Zaręczam, ze sraczką w czterdziestostopniowym upale na stepie, nie będzie Wam tak wesoło
Widzę, że jednak są twardziele którzy biorą sraczkę przy 43 stopniach na klatę... no może "na klatę" nie najlepiej się kojarzy, może "na bary"... nie, chyba też słabo w każdym razie chcieli by rzucić kupie wyzwanie, szacun
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Dzień 19 Wtorek 16.08.2016
Trzeci dzień sraczki.
W nocy, znowu kilka razy pobudka w celu oddania i uzupełnienia płynów.
Wstajemy o świcie. Ja praktycznie i tak mało śpię, więc lepiej jechać rano, kiedy temperatura jest całkiem znośna, czyli około 20 *.
Lecimy więc …
Po drodze posiłek w zajeżdzie … ja zamawiam zupkę, bo na widok mięsa robi mi się niedobrze … jak daleko pociągnę na zupkach i Regidronie ?
Dalej, to już tylko droga … droga … droga … no i piekielny upał.
Odnotowana dzisiaj temperatura, to 45*. Elektroniczny termometr ciągle miga i trudno zrobić wyrażne zdjęcie, ale zaręczam, że z przodu jest czwórka.
Nie wiem jak odbiera się taką wiadomość siedząc sobie przed monitorem, ale myślę, że całkiem obojętnie, a co tam, jakieś 20, 30 czy 45 stopni .
Dla nas, tam na stepie, gdzie jedynym cieniem jest twój własny, te 30 czy 45 stopni, robi ogromną różnicę.
Wszystko jest rozgrzane do czerwoności. Wszystko czego dotykasz, parzy. Otwarcie przyłbicy w czasie jazdy, nie tylko nie pomaga, a wręcz przeciwnie. Gorące powietrze parzy twarz i gardło, uniemożliwia oddychanie.
Jazda w takich warunkach, strasznie męczy, tym bardziej, że na długich, prostych odcinkach nic się nie dzieje. Dosłownie nic. Pusty, płaski i szary step po horyzont. 100 kilometrów stepu, 200 kilometrów, 500 kilometrów i ciągle tak samo. Monotonia. Wypalanie paliwa.
Dłuuga, gorąca i męcząca nuuda.
Lecimy dalej … dalej i jeszcze dalej.
Talaptan … Tartogay … Birlestik … Kyzyłorda ...
Kolejne tankowanie z dłuższym odpoczynkiem w klimatyzowanym wnętrzu.
Tym razem stosujemy zmyślną technikę na obniżenie własnej temperatury.
Ciepłą wodą z butelki wiezionej na motocyklu, polewamy części naszej garderoby: kominiarkę, chustkę na szyję, koszulkę, rękawiczki.
Jest o wiele przyjemniej, bo powietrze w czasie jazdy wychładza wilgotną odzież, chłodząc przyjemnie nasze ciało. Oczywiście, do momentu kiedy wszystko nie wyschnie, a w tej temperaturze wysycha dosyć szybko.
Na kolejnym postoju powtarzamy operację i jedziemy dalej. Jest znośniej.
Poza oczywiście moim tyłkiem, który ma to wszystko w dupie, boli, piecze, buntuje się przy każdym ruchu, no i żołądkiem, gdzie ciągle jest kocioł, a falami przewala się armagedon.
Chagan … Akkum …
… Korkyt … Bajkonur … Kubek … Jangagazali … 120 km do Aralska.
Zjeżdżamy z M32 i wjeżdżamy w miasto. Max wynalazł hotel w mieście, ma to być największy hotel w Aralsku i nazywa się „Aralsk” oczywiście.
Jedziemy przez całe miasto, nawigacja pokazuje, że to tutaj, ale żadnej reklamy nie widzimy. Przed nami dwa kilkupiętrowe budynki, w tym jeden całkiem przyjemny. Ładna elewacja, kuta brama wjazdowa za którą widzimy szpalery drzew i krzewów ozdobnych – to chyba ten hotel.
Ja zostaję, Max idzie zaciągnąć języka. Po chwili wraca ze smutną miną, bo okazuje się, że prawo Murph,ego jednak działa i co ma być gorzej, to niechybnie będzie. Hotelem, nazwali trzypiętrowy, (na wschodzie czteropiętrowy) ohydny budynek obok. Już od frontu wyglądał nieciekawie, a od podwórka, na które wjeżdżamy, koszmarnie.
Nie jesteśmy wymagający i kapryśni, nie musimy mieć w nazwie hotelu pięciu gwiazdek, wystarczą nam cztery ściany, kąt do spania, coś miękkiego pod głową, czasem namiot wystarczy. Tym bardziej, że nie mamy już sił, czasu i ochoty szukać innego lokum.
Wchodzimy do budynku po kilku pustakach. Pierwsze, brudne pomieszczenie, coś w rodzaju magazynu, hydroforni, kotłowni.
Drugie pomieszczenie to kantorek, magazyn z półkami, stołem i dwoma wąskimi łóżkami. Horrtel obsługują dwie panie, przepraszam, wiedzmy, na sam ich widok robi się straszno. Jedna z nich prasuje na stole, chyba pościel.
Przechodzimy do holu głównego, pustego i ponurego.
To raczej nie jest „Dostyk”.
Wchodzimy na pierwsze piętro. Znowu duży, pusty hol i długi korytarz i pokojami po prawej i tylko po prawej, bo po lewej są puste zdewastowane pomieszczenia. Wybieramy dowolny pokój, bo prawie wszystkie są wolne, tylko w jednym jakaś para z Australii podróżująca po Azji, siedzi w Aralu już czwarty dzień, czekając na naprawę Land Rovera.
Wszystkie pokoje są takie same, różnią się jedynie kolorem farby odłażącej od ścian w pokojach i kibelkach, bo to nie są łazienki.
Lokujemy się w pokoiku, ale mina Maxa mówi wszystko.
Koszmar, rezygnacja, załamka. Gdzie myśmy trafili.
Czuję się tu tak, jakbym przeniósł się w czasie jakieś sześćdziesiąt lat wstecz i za moment z pokoi wybiegnie młodzież komsomolska z czerwonymi chustami na szyi i zacznie śpiewać albo recytować hymny pochwalne na cześć wodza rewolucji oddając pokłon popiersiom, które powinny stać na każdym piętrze.
Albo, drzwi główne otworzą się na oścież i do środka wleje się fala radośnie uśmiechniętych robotników, wracających po całym dniu pracy z pól bawełny, gdzie właśnie pobili kolejny rekord wydajności, na cześć oczywiście, ukochanego wodza rewolucji.
Brak kwiatów w pokoju, niewłaściwie dobrany kolor ścian, brak ręczników i dywanów na podłogach, to jednak nie jest największy problem.
Większym problemem jest … a jakże, temperatura.
Pokoje oczywiście nie mają klimatyzacji, a na domiar złego, usytuowane są od strony południowej. To chyba mówi wszystko. Temperatura wewnątrz, około 30 stopni. Jest gorąco i duszno. Otwieramy okno, ale nie wiadomo, czy to lepiej czy raczej jeszcze gorzej.
Widzę jednak jeden plus w tej całej sytuacji … drzwi do kibelka w naszym pokoju się nie zamykają, odwiedzam więc w wiadomym celu inne pokoje, nie przeszkadzając Maxowi.
Dla mnie, ulokowanie się w pokoju to wszystko na co mnie stać, padam natychmiast na leżankę i chyba nawet zasypiam. Tymczasem Max, znowu musi zająć się sprawami bytowymi, czyli zaopatrzeniem i udaje się w tym celu na miasto.
Wracając, przynosi trochę smakołyków: chleb podobny do naszego, ser, pomidory, cytrynę, jogurty i jajka które zamieniamy na jajka na twardo.
Jem wszystkiego po trochu. Cytując takiego jednego „Nie chcem, ale muszem”, bo chociaż w dalszym ciągu wszystko ze mnie leci, to muszę jeść, żeby miało co lecieć i żeby mieć odrobinę sił, żeby jechać dalej.
Dalej, łatwo powiedzieć, ale kiedy patrzymy na mapę i widzimy te puste, gorące przestrzenie, kolejne 600 kilometrów i kolejne 600 i kolejne …
wtedy mamy jedno, skromne marzenie … być już w Charkowie, w „naszym” Audi z klimatyzacją. Ale do Charkowa jeszcze „tylko” 2400 km. Ile to etapów ? Ile dni jazdy ?
Dystans 600 km Temperatura 45*
Trzeci dzień sraczki.
W nocy, znowu kilka razy pobudka w celu oddania i uzupełnienia płynów.
Wstajemy o świcie. Ja praktycznie i tak mało śpię, więc lepiej jechać rano, kiedy temperatura jest całkiem znośna, czyli około 20 *.
Lecimy więc …
Po drodze posiłek w zajeżdzie … ja zamawiam zupkę, bo na widok mięsa robi mi się niedobrze … jak daleko pociągnę na zupkach i Regidronie ?
Dalej, to już tylko droga … droga … droga … no i piekielny upał.
Odnotowana dzisiaj temperatura, to 45*. Elektroniczny termometr ciągle miga i trudno zrobić wyrażne zdjęcie, ale zaręczam, że z przodu jest czwórka.
Nie wiem jak odbiera się taką wiadomość siedząc sobie przed monitorem, ale myślę, że całkiem obojętnie, a co tam, jakieś 20, 30 czy 45 stopni .
Dla nas, tam na stepie, gdzie jedynym cieniem jest twój własny, te 30 czy 45 stopni, robi ogromną różnicę.
Wszystko jest rozgrzane do czerwoności. Wszystko czego dotykasz, parzy. Otwarcie przyłbicy w czasie jazdy, nie tylko nie pomaga, a wręcz przeciwnie. Gorące powietrze parzy twarz i gardło, uniemożliwia oddychanie.
Jazda w takich warunkach, strasznie męczy, tym bardziej, że na długich, prostych odcinkach nic się nie dzieje. Dosłownie nic. Pusty, płaski i szary step po horyzont. 100 kilometrów stepu, 200 kilometrów, 500 kilometrów i ciągle tak samo. Monotonia. Wypalanie paliwa.
Dłuuga, gorąca i męcząca nuuda.
Lecimy dalej … dalej i jeszcze dalej.
Talaptan … Tartogay … Birlestik … Kyzyłorda ...
Kolejne tankowanie z dłuższym odpoczynkiem w klimatyzowanym wnętrzu.
Tym razem stosujemy zmyślną technikę na obniżenie własnej temperatury.
Ciepłą wodą z butelki wiezionej na motocyklu, polewamy części naszej garderoby: kominiarkę, chustkę na szyję, koszulkę, rękawiczki.
Jest o wiele przyjemniej, bo powietrze w czasie jazdy wychładza wilgotną odzież, chłodząc przyjemnie nasze ciało. Oczywiście, do momentu kiedy wszystko nie wyschnie, a w tej temperaturze wysycha dosyć szybko.
Na kolejnym postoju powtarzamy operację i jedziemy dalej. Jest znośniej.
Poza oczywiście moim tyłkiem, który ma to wszystko w dupie, boli, piecze, buntuje się przy każdym ruchu, no i żołądkiem, gdzie ciągle jest kocioł, a falami przewala się armagedon.
Chagan … Akkum …
… Korkyt … Bajkonur … Kubek … Jangagazali … 120 km do Aralska.
Zjeżdżamy z M32 i wjeżdżamy w miasto. Max wynalazł hotel w mieście, ma to być największy hotel w Aralsku i nazywa się „Aralsk” oczywiście.
Jedziemy przez całe miasto, nawigacja pokazuje, że to tutaj, ale żadnej reklamy nie widzimy. Przed nami dwa kilkupiętrowe budynki, w tym jeden całkiem przyjemny. Ładna elewacja, kuta brama wjazdowa za którą widzimy szpalery drzew i krzewów ozdobnych – to chyba ten hotel.
Ja zostaję, Max idzie zaciągnąć języka. Po chwili wraca ze smutną miną, bo okazuje się, że prawo Murph,ego jednak działa i co ma być gorzej, to niechybnie będzie. Hotelem, nazwali trzypiętrowy, (na wschodzie czteropiętrowy) ohydny budynek obok. Już od frontu wyglądał nieciekawie, a od podwórka, na które wjeżdżamy, koszmarnie.
Nie jesteśmy wymagający i kapryśni, nie musimy mieć w nazwie hotelu pięciu gwiazdek, wystarczą nam cztery ściany, kąt do spania, coś miękkiego pod głową, czasem namiot wystarczy. Tym bardziej, że nie mamy już sił, czasu i ochoty szukać innego lokum.
Wchodzimy do budynku po kilku pustakach. Pierwsze, brudne pomieszczenie, coś w rodzaju magazynu, hydroforni, kotłowni.
Drugie pomieszczenie to kantorek, magazyn z półkami, stołem i dwoma wąskimi łóżkami. Horrtel obsługują dwie panie, przepraszam, wiedzmy, na sam ich widok robi się straszno. Jedna z nich prasuje na stole, chyba pościel.
Przechodzimy do holu głównego, pustego i ponurego.
To raczej nie jest „Dostyk”.
Wchodzimy na pierwsze piętro. Znowu duży, pusty hol i długi korytarz i pokojami po prawej i tylko po prawej, bo po lewej są puste zdewastowane pomieszczenia. Wybieramy dowolny pokój, bo prawie wszystkie są wolne, tylko w jednym jakaś para z Australii podróżująca po Azji, siedzi w Aralu już czwarty dzień, czekając na naprawę Land Rovera.
Wszystkie pokoje są takie same, różnią się jedynie kolorem farby odłażącej od ścian w pokojach i kibelkach, bo to nie są łazienki.
Lokujemy się w pokoiku, ale mina Maxa mówi wszystko.
Koszmar, rezygnacja, załamka. Gdzie myśmy trafili.
Czuję się tu tak, jakbym przeniósł się w czasie jakieś sześćdziesiąt lat wstecz i za moment z pokoi wybiegnie młodzież komsomolska z czerwonymi chustami na szyi i zacznie śpiewać albo recytować hymny pochwalne na cześć wodza rewolucji oddając pokłon popiersiom, które powinny stać na każdym piętrze.
Albo, drzwi główne otworzą się na oścież i do środka wleje się fala radośnie uśmiechniętych robotników, wracających po całym dniu pracy z pól bawełny, gdzie właśnie pobili kolejny rekord wydajności, na cześć oczywiście, ukochanego wodza rewolucji.
Brak kwiatów w pokoju, niewłaściwie dobrany kolor ścian, brak ręczników i dywanów na podłogach, to jednak nie jest największy problem.
Większym problemem jest … a jakże, temperatura.
Pokoje oczywiście nie mają klimatyzacji, a na domiar złego, usytuowane są od strony południowej. To chyba mówi wszystko. Temperatura wewnątrz, około 30 stopni. Jest gorąco i duszno. Otwieramy okno, ale nie wiadomo, czy to lepiej czy raczej jeszcze gorzej.
Widzę jednak jeden plus w tej całej sytuacji … drzwi do kibelka w naszym pokoju się nie zamykają, odwiedzam więc w wiadomym celu inne pokoje, nie przeszkadzając Maxowi.
Dla mnie, ulokowanie się w pokoju to wszystko na co mnie stać, padam natychmiast na leżankę i chyba nawet zasypiam. Tymczasem Max, znowu musi zająć się sprawami bytowymi, czyli zaopatrzeniem i udaje się w tym celu na miasto.
Wracając, przynosi trochę smakołyków: chleb podobny do naszego, ser, pomidory, cytrynę, jogurty i jajka które zamieniamy na jajka na twardo.
Jem wszystkiego po trochu. Cytując takiego jednego „Nie chcem, ale muszem”, bo chociaż w dalszym ciągu wszystko ze mnie leci, to muszę jeść, żeby miało co lecieć i żeby mieć odrobinę sił, żeby jechać dalej.
Dalej, łatwo powiedzieć, ale kiedy patrzymy na mapę i widzimy te puste, gorące przestrzenie, kolejne 600 kilometrów i kolejne 600 i kolejne …
wtedy mamy jedno, skromne marzenie … być już w Charkowie, w „naszym” Audi z klimatyzacją. Ale do Charkowa jeszcze „tylko” 2400 km. Ile to etapów ? Ile dni jazdy ?
Dystans 600 km Temperatura 45*
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- coreball
- miejski lanser
- Posty: 374
- Rejestracja: 04.03.2012, 10:59
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Koziegłowy
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Czytam... i współczuje, wiem co to gorący step (bez dolegliwości)...
- Marcinnn6
- czyściciel nagaru
- Posty: 549
- Rejestracja: 18.06.2016, 13:03
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Zgierz
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Ja nie wiem co to jest gorący step, nie byłem. Ale 45 stopni wiem że to temperatura trudna do wytrzymania dla nas północnych europejczyków którzy absolutnie nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego hardcoru. 30-35st i już zdychamy, pozatym ile mamy w roku dni z taką temperaturą? zazwyczaj kilka czasem kilkanaście. No i hotel Aralsk też dobry, ciekawe czy to jest własność prywatna czy to państwowe jest? bo chyba prywatne to by nie zarobiło na siebiehenry pisze: Nie wiem jak odbiera się taką wiadomość siedząc sobie przed monitorem, ale myślę, że całkiem obojętnie, a co tam, jakieś 20, 30 czy 45 stopni .
Dla nas, tam na stepie, gdzie jedynym cieniem jest twój własny, te 30 czy 45 stopni, robi ogromną różnicę.
-
- pałujący w lesie
- Posty: 1528
- Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Lisków
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
He,he .henry pisze:Horrtel
Nie działa mi cytowanie zdjęć,więc napiszę,że pierwsze (to z Maxem na tle szosy w stepie) bardzo mi odpowiada.
Żadne dramatyczne opisy temperatury tam panujące,żadne opisy dolegliwości żołądkowych,nie psują mi oczekiwania na ten bezkres (Henry,już widzę,jak się pukasz w czoło).
Kurcze,to już niedługo .
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Sylwku kochany, absolutnie nie będę Ci tego odradzał, jedż To będzie Twoja podróż i Twoja przygoda, a że, nic dwa razy się nie zdarza, Twoja przygoda na pewno będzie inna, wiem, że lepsza. Opisuję nasze przygody, bo miały miejsce i mam tylko nadzieję, że przyszli podróżnicy wyciągną właściwe wnioski i takie przygody ich nie spotkają.Sylwek pisze:He,he .henry pisze:Horrtel
Nie działa mi cytowanie zdjęć,więc napiszę,że pierwsze (to z Maxem na tle szosy w stepie) bardzo mi odpowiada.
Żadne dramatyczne opisy temperatury tam panujące,żadne opisy dolegliwości żołądkowych,nie psują mi oczekiwania na ten bezkres (Henry,już widzę,jak się pukasz w czoło).
Kurcze,to już niedługo .
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
-
- pałujący w lesie
- Posty: 1528
- Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Lisków
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Że inna,zapewne tak. Znasz przecie,co,czym .Że lepsza? Tego to najstarsi górale...,chyba,że wiesz,że wyczerpaliście limit przygód tych ^mniej przyjemnych^ .henry pisze:Twoja przygoda na pewno będzie inna, wiem, że lepsza.
Przywołałem opis zdjęcia,nie bez przyczyny. Przypomniałem sobie sytuację,gdzieś z dalekiego Uzbekistanu (a może Kazachstanu),gdy jadąc sobie,bez Twego i Banana towarzystwa, pomyślałem o podobnej focie. Taki sam bezkres,czasem lekkie zafalowania terenu i myśl,może to tu? Eee,może dalej. Za ca 20 km-może tu? Eee,może za następnym horyzontem.I tak przez długie minuty. Tylko wtedy nie było tak gorąco.
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Ucząc się na cudzym (waszym) wyjezdzie wiem co dopisać do niezbednika wyjazdowego.
Piszcie dalej...
...jak niezły serial o podróżach
Piszcie dalej...
...jak niezły serial o podróżach
-
- czyściciel nagaru
- Posty: 556
- Rejestracja: 23.08.2016, 08:18
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: Pabianice
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Tam chyba są jakieś chłodniejsze dni w roku?...Ale znowu dojechać jakoś trza...chyba że tak jak Wy,puszką z moto na lawecie.
Lubię motory...wszystkie.
- tomekpe
- młody podróżnik
- Posty: 2476
- Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Milanówek
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Opcja z lawetą jest naprawdę niegłupia, gdyby nie te papierki...
"Jeden człowiek, jedna maszyna" i to jest trudno przeskoczyć.
A odnośnie przypadłości henry'ego .. Przykre rzeczy, ale no kurczę, nie oczekuj empatii, bo na monitorze to chyba nic nie wygląda strasznie. W dodatku każdy chłonie te krajobrazy i sytuacje, zapominając o wszelkich niewygodach.
Poza tym .. no podróżowanie jest jak choroba
"Jeden człowiek, jedna maszyna" i to jest trudno przeskoczyć.
A odnośnie przypadłości henry'ego .. Przykre rzeczy, ale no kurczę, nie oczekuj empatii, bo na monitorze to chyba nic nie wygląda strasznie. W dodatku każdy chłonie te krajobrazy i sytuacje, zapominając o wszelkich niewygodach.
Poza tym .. no podróżowanie jest jak choroba
Transalp '02 od '10
2011 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=8361
2012 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=10940
2013 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=15543
2011 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=8361
2012 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=10940
2013 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=15543
-
- pałujący w lesie
- Posty: 1528
- Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Lisków
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Pete,zapraszam na przyśpieszony kurs czytania ze zrozumieniem,do mojego garage.Najlepsze efekty będą po tym ,jak pojawisz się z kierowcą i płynami ułatwiającymi konwersację .
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=28140&page=2
Charków nie leży w Kazachstanie ..
A temperatury.No cóż,dzisiaj np. jest ca 60 st. chłodniej,niż w opowieści chłopaków.
http://www.mojapogoda.com/pogoda-na-swi ... region=r08
Odpowiedź masz na początku opowieści.Albo tutaj:pete17 pisze:Ale znowu dojechać jakoś trza...chyba że tak jak Wy,puszką z moto na lawecie.
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=28140&page=2
Charków nie leży w Kazachstanie ..
A temperatury.No cóż,dzisiaj np. jest ca 60 st. chłodniej,niż w opowieści chłopaków.
http://www.mojapogoda.com/pogoda-na-swi ... region=r08
- pawlus
- dwusuwowy rider
- Posty: 194
- Rejestracja: 18.09.2015, 09:23
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Mikołów ( SMI )
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Odnośnie chorób gastrycznych mały offtop: nie zamawiać placka po węgiersku na Kubalonce. Przeżyłem jakoś ale wystrzeliłem z chatki góralskiej jak z procy, żeby nie powiedzieć siłą odrzutu
Wysłane z mojego SM-G530FZ przy użyciu Tapatalka
Wysłane z mojego SM-G530FZ przy użyciu Tapatalka
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5547
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Tego (czytania o wrażeniach vel odczuwanie wrażeń) nigdy nie da się porównać, to zawsze będą dwa odmienne światy, ale fajnie, że Wam się chce tak drobiazgowo całość nam- czytaczom podawać. Mimo, że to nie jest zupełnie mój kierunek, to lubię czytać i próbować "odczuwać", ale przede wszystkim oglądać zdjęcia, choć wiadomo, że to tylko namiastka.
Nasze mózgi są tak skonstruowane, że z czasem "wygładzają" złe wspomnienia, po pewnym czasie sprawy, które przeżywaliśmy nawet baaardzo mocno, wręcz baaardzo negatywnie nabierają innych, łagodniejszych kształtów. Zwyczajnie wypieramy, to co złe i w końcu nawet potrafimy się śmiać z tego, co "wtedy" nas dobijało.
Ot stare, ale wcale nie wyświechtane powiedzenie, wciąż na czasie - czas leczy rany.
P.S. Henry łączę się z Tobą (dosłownie) w bólu doskonale Cię rozumiem, bo choć nie tak daleko od domu, to wiem z autopsji co znaczy latać kilkanaście razy w ciągu dnia do sracza.
Powiem więcej - kto choć raz nie miał pełnych gaci, ten nie wie o czym jest mowa. (Ja wiem!) i choć, to gówniane wspomnienia, to sam się z nich śmieję.
Mleka (choć uwielbiam) na wyjazdach raczej unikam a mleko + arbuz, uuu... ja pewnie bym nie wrócił.
Nasze mózgi są tak skonstruowane, że z czasem "wygładzają" złe wspomnienia, po pewnym czasie sprawy, które przeżywaliśmy nawet baaardzo mocno, wręcz baaardzo negatywnie nabierają innych, łagodniejszych kształtów. Zwyczajnie wypieramy, to co złe i w końcu nawet potrafimy się śmiać z tego, co "wtedy" nas dobijało.
Ot stare, ale wcale nie wyświechtane powiedzenie, wciąż na czasie - czas leczy rany.
P.S. Henry łączę się z Tobą (dosłownie) w bólu doskonale Cię rozumiem, bo choć nie tak daleko od domu, to wiem z autopsji co znaczy latać kilkanaście razy w ciągu dnia do sracza.
Powiem więcej - kto choć raz nie miał pełnych gaci, ten nie wie o czym jest mowa. (Ja wiem!) i choć, to gówniane wspomnienia, to sam się z nich śmieję.
Mleka (choć uwielbiam) na wyjazdach raczej unikam a mleko + arbuz, uuu... ja pewnie bym nie wrócił.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości