Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
MARCINm10
rozmawiający z silnikiem
rozmawiający z silnikiem
Posty: 474
Rejestracja: 11.09.2012, 20:49
Mój motocykl: mam inne moto...
Lokalizacja: Wielowieś

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: MARCINm10 »

Jestem pełen podziwu dla was i tej wyprawy :resp: .Miło jest popatrzeć na zdjęcia i poczytać
gratuluje wyprawy :ok:
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

15-07-2014. poniedziałek
Jezioro Uureg

Obrazek

Rano Ryszard ruszył na rekonesans w kierunku wody.Brzeg, poza tym, że urwisty, to oczywiście był opanowany przez komary i nie było szans na kąpiel. Ryb też chyba nie było, chociaż tu pewności nie ma - coś musiało jeść te komary, a woda była ciemna i raczej głęboka. Mógł tam sobie żyć nawet potwór z Loch Ness :) Musieliśmy poświęcić chwilę na analizę mapy, z której niezbicie wynikało, że jeśli chcemy jechać na północ, musimy się wrócić przez most. Próby eksploracji terenów bezpośrednio na północ od nas, byłyby na pewno ciekawe, ale raczej nieudane. A jak pokazały doświadczenia 2 dni później, również mocno niebezpieczne.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wczorajszy widok jeszcze zyskał przy lepszej pogodzie.





Ruszyliśmy powoli, zatrzymując się na kolejne łowienie ryb. Jednak tym razem tylko dla sportu, bo zabieranie zdobyczy ze sobą, na cały dzień w upale, raczej nie służyłoby naszemu zdrowiu. Poświęciliśmy też chwilę na kąpiel, bo ta nie była możliwa w miejscu noclegu. Przy okazji zobaczyliśmy biblijną scenę człowieka chodzącego po wodzie - woda była zaskakująco płytka przez wiele metrów od brzegu.

Obrazek
Marek chciał wbiec nago i zanurzyć się w wodzie, niestety nie wyszło...

Obrazek
Człowiek i jego zdobycz.


Ryba wróciła do wody

Obrazek
Tak pod kalendarz.. :)



Kolejne kilometry wiodły wzdłuż brzegu jeziora, stopniowo oddalając się od niego. Jechaliśmy w kierunku górniczego miasta Hotgor. Pierwsza część trasy to objazd jeziora - jakieś 30 km, poprzez most, potem powoli wspinając się na wcale nie tak małe wzniesienie. Widoki były naprawdę pierwsza klasa. Mimo sporej odległości do celu, przez znakomitą większość drogi nadal widzieliśmy jezioro. Niesamowite!

Obrazek
Dno rzeki, drzewo robiło absurdalne wrażenie

Obrazek

Obrazek
Kopalnia węgla



Dalsza część trasy wiodła olbrzymim stepem, i była usiana kawałkami węgla. Stało się jasne, że to nie jest naturalnie występujący na stepie minerał, a odpadki z ciężarówek jadących z miasta. Co ciekawe, mimo gruntowej drogi (wielośladowej) napotkaliśmy znak określający zasady poruszania się dla aut ciężarowych - zakaz opuszczania środkowej koleiny. W oczach rosły nam zabudowania i dziwne czarne wzgórze przed miastem. Po kolejnych 10 czy 15 kilometrach okazało się, że jest to po prostu gigantyczna hałda węgla. Sama kopalnia była odkrywkowa - jakieś 2-3 metry pod ziemią spoczywał sobie spokojnie węgiel. Miasteczko było nieco szare, ale większość zabudowań była murowana, był nawet piętrowy budynek szkoły, czyli miejsce dość zamożne jak na miejscowe warunki. Po turystycznym objeździe całości znaleźliśmy całkiem przyjemną knajpkę .. jak na warunki mongolskie.



Obrazek

Obrazek

Obrazek
Restauracja

Podczas gdy pani szykowała nam bardzo pyszne pierogi, miejscowe dzieciaki tradycyjnie się nami zainteresowały. Dorośli zresztą też, jeden z nich, trochę zbyt śmiało, próbował dosiąść Trampka Eweliny i oczywiście się przewrócił, zaskoczony ciężarem motocykla. Po takim doświadczeniu reszta trzymała bezpieczny dystans od naszych maszyn, a sam sprawca uciekł jak niepyszny z głównego placu. W sumie - fajne miejsce. Ze względu na wysokość słońce tak nie paliło, były dobrze zaopatrzone sklepy, sensowne jedzenie (ewenement!), a za miasteczkiem rysowała się rozkosznie pnąca się do góry ścieżka, który mieliśmy podążać dalej, do jeziora Uureg Nuur.



Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Centrum miasteczka.

Obrazek
Chlopaki podobno sprzedali licencję na mongolską ekranizację serialu “Ranczo”.

Kolejna część drogi to bajkowa przeprawa przez góry. Wysokość mogła sięgać ponad 3000 metrów, niestety nie wiem - nawigacja była w aucie, a panowie jakoś nie interesowali się tematem. Droga mimo wysokości była wyraźnie zaznaczona, atrakcją były stada dziwnych zwierząt, coś pomiędzy jakami i owcami. Niektóre kozo-jaki były naprawdę niesamowite i bez charakteryzacji nadawałyby się na okładki płyt zespołów death-metalowych.



Obrazek

Obrazek






Pod koniec jechaliśmy naprawdę po szczytach, wiał zimny wiatr, a przed nami rysowała się gigantyczna dolina oraz las! Pierwszy, normalny las iglasty od wielu dni. Nie spodziewałem się, że tak bardzo będzie mi tego brakował. Trasa zdecydowanie godna polecenia, gdyby ktoś jechał naszym śladem. Po krótkiej podniebnej podróży zaczęliśmy zjazd w dół, równie długi jak i podjazd, do tego mocno kamienisty i nierówny. Ale na szczęście po tygodniu jazdy nie był to dla nas żaden problem. Po dalszych paru kilometrach zaczęliśmy widzieć jezioro Uureg, ale jego do brzegu było nadal z 10 km. Świetna droga!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Bylo wysoko.




Naprawdę idealny offik dla Trampka :)

Jezioro samo w sobie było położone na równinie z kamienistymi brzegami, i mimo wielkości nie przypominało wielkich jezior na nizinach - bez trzcin, mało robali i niesamowity kolor wody. Otoczone wianuszkiem szczytów pomiędzy 3 a 4 tysiące metrów, robiło oszałamiające wrażenie. Zdecydowanie najładniejsze jezioro, jakie dane nam było widzieć w Mongolii. Warto było jechać. Woda była chłodna, ale ponieważ słońce paliło, to kąpiel się udała. Znaleźliśmy fajne miejsce na biwak, na cyplu nieopodal kamienistej wyspy na jeziorze, i zaczęliśmy odpoczywać. Naprawdę fajny moment, jeden z bardzo niewielu takich w Mongolii. Tam zwyczajnie nie bardzo da się odpoczywać…



Obrazek

Obrazek

Obrazek
Kilka godzin później pogoda się mocno zmieniła.

Obrazek
Kąpiel to jest to :)

Obrazek
Okolice jeziora.

Obrazek
Odcięta zatoczka.

Obrazek


Rysio tradycyjnie szukał ryb. Jezioro, mimo że olbrzymie i położone około 1500m npm, czyli niewysoko, wydawało się całkowicie martwe. Po naprawdę długim czasie udało nam się wypatrzeć dużą rybę żerującą leniwie za cyplem, w ciemnych odmętach przy wysokim, usianym głazami brzegu. Woda była idealnie przejrzysta, ściągneliśmy wszystkich zainteresowanych i … nic. Ryba miała nas i wszelkie przynęty w ...ogonie. Pływała w tym samym rejonie, strasznie nas irytując samą obecnością. Gorączka łowiecka sięgała zenitu, i w końcu udało się - Marek celnym rzutem zahaczył rybę za skrzela i wyciągnął ją z wody. Graniczyło to z cyrkową sztuczką, ale jednak - ryba była nasza.

Obrazek

Późniejszym popołudniem, już dawno po skonsumowaniu zupy rybnej przypłynął do nas pontonem Rosjanin z Omska. Opowiadał, że poprzedniego dnia penetrowali jezioro nurkując z butlami, i nie widzieli żadnych śladów życia. Bardzo był zdziwiony oglądając naszą zdobycz, i tym większa była nasza satysfakcja. Później odwiedził nas pasterz, i zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki. Próbował nam coś powiedzieć, ale do tej pory nie wiem, co chciał. Wahaliśmy się pomiędzy zaproszeniem, a jakąś formą ostrzeżenia. W każdym razie dużo machał rekąmi i pokazywał na jezioro i za siebie, na drugi brzeg. Nie dogadaliśmy się.

Obrazek

Obrazek


Pogoda pod wieczór zepsuła się całkowicie. Wiedziony nabytą w Gruzji niechęcia do zestawu “namiot i wiatr” namówiłem ekipę na przenosiny w kotlinkę 100 metrów dalej od brzegu, jak się okazało - bardzo słusznie. Dwie godziny później nad jeziorem i w dalej górach szalała niezła burza, ale na szczęście do nas docierały tylko nieliczne podmuchy wiatru. Marek mimo to poświęcił mnóstwo czasu na obłożenie swojego namiotu z Tesco (taka mała fanaberia) kamieniami. Zniósł ich pewnie ze 100 kg, i o dziwo namiot wytrzymał. Nasz namiot zresztą też dał radę, mimo pękniętego stelaża stał dzielnie. Ale był mocno przywiązany do motocykli i obciążony czym tylko się dało. Tradycyjnie graliśmy w karty w samochodzie, bo co tu robić w taką pogodę...

Obrazek
Marek i jego kamienny namiot.

Obrazek
Zepsuta pogoda..

Obrazek


W nocy wiatr ucichł, ale i tak następnego dnia rano musieliśmy jechać dalej - praktycznie skończyła nam się woda pitna, paliwa też nie było za dużo. Z jazdy w kierunku olbrzymiego jeziora Uvs Nuur zrezygnowaliśmy. Zadecydowała odległość (przeciwny kierunek) oraz informacje z przewodnika - płytkie, słone jezioro z utrudnionym dostępem do wody. Chyba to już gdzieś widzieliśmy...Mieliśmy wracać w kierunku granicy.

Obrazek

Trasa: pewnie ze 100 km. Nocleg na południowym brzegu jeziora Uureg Nuur.

CDN.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

16-07-2014 wtorek
9. Powrót w kierunku granicy i Ałtaju.


Obrazek
Piękny poranek, niestety tylko przez chwilę.

Obrazek
Odludzie było tylko pozorne. W Mongolii wszędzie ktoś mieszka.

Rano pogoda była nietypowa, bo niezbyt wyraźna, chmurzyło się i zbierało na deszcz. Ruszyliśmy na zachód, początkowo doliną przy jeziorze, aby szybko zacząć się wspinać kiepską i wąską drogą do góry. Zbyt szybko i zbyt wąską, bo po pół godzinie jazdy okazało się, że zawracamy szerokim łukiem i za parę chwil znów byliśmy nad jeziorem. Chłopaki pomylili drogę, i nawet nawigacja im nie pomogła :) Cóż, ubożsi o nieco paliwa ruszyliśmy drugi raz przed siebie. Tym razem trasa była dobra, chociaż pięła się w górę równie stromo. Dojeżdżając do przełęczy nadal widzieliśmy jezioro w dole, wydawało się być całkiem blisko. Jednak nawigacja nie kłamała - było ponad kilometr niżej (w pionie), wjechaliśmy na wysokość 2600 metrów. Mongolskie powietrze jest zdradziecko przejrzyste.

Obrazek
Droga na dziś.

Obrazek
W dali jezioro - jesteśmy ponad 1000 metrów wyżej! Tak bardzo umie oszukiwać mongolska perspektywa.

Trasy na przełęcz:







Po drodze mijaliśmy piękne okolice, koledzy w aucie zaliczyli pogoń za wielbłądem (uciekał przed nimi dnem wąwozu), ale naszą, motocyklową sytuację psuł padający deszcz. Dodatkowo, już pod samym szczytem skończyło nam się paliwo (Ewelinie całkiem, a ja jechałem na oparach). Dotankowaliśmy zapasowe 5 litrów odebrane z auta i ruszyliśmy dalej. W lekko padającym deszczu pokonywaliśmy dziesiątki zakrętów, zjazdów i podjazdów. Czasem były to dość wąskie wąwozy, a czasem szerokie równiny usiane nielicznymi jurtami. Bardzo, bardzo malowniczy i dziki krajobraz, jednocześnie bardziej urozmaicony, niż te widoki z pierwszych dni w Mongolii (byliśmy w innych górach, może ze 300 km na wschód). Przed nami była jeszcze do pokonania szeroka równina, na niej duża rzeka, a potem już “niedaleko” do granicy, znajomą trasą.


Równina była jednocześnie nieograniczona i bardzo mała poprzez mgłę i narastające opady.


Fragment drogi w górach.


Zjechaliśmy na step, i w monotonnym tempie jechaliśmy, przemakając. Krajobraz w oddali tonął we mgle - Mongolia zmieniła swoje oblicze. Aż dziwne, jak było kameralnie, pomimo faktu, że nic nie ograniczało horyzontu. Pojawiła się pierwsza rzeczka. Na oko - niestety dość szeroka, a do tego szarobura woda nie pozwalała ocenić głębokości. Na szczęście woda okazała się być dość płytka. Sforsowaliśmy ją, ale przyjemność z brodzenia motocykle była mocno ograniczona wodą kapiącą z nieba i wpadającą za kołnierze. Trasa prowadziła przez kamienistą równinę, z pewną ilością błota.






Po paru kilometrach dalszej jazdy na horyzoncie po lewej wyrosły z równiny dziwne, księżycowe wulkaniczne skały; za nimi kryło się jedyne w okolicy miasto - Bayanhongor. Na wprost zarośla - oznaka rzeki, ale najpierw jechaliśmy zatankować. Na drodze pojawiły się kałuże, coś w rodzaju łąki, a do miejscowości wjechaliśmy dziwnym skalnym wąwozem. Miasto było bardzo dziwne - puste, z szerokimi, ładnie wytyczonymi ulicami, praktycznie pozbawione ludzi, i otulone skałami o kosmicznych kształtach, które wyrastały bez powodu z bezbarwnej równiny. Do tego praktycznie wszystkie domy miały solidne, metalowe okolice, zazwyczaj zamknięte na 4 spusty.






Stacja benzynowa także była zamknięta (tak naprawdę były dwie stacje, ale obie jednakowo nieczynne). Wyruszyłem na rekonesans po miejscowości, i nie licząc tego, że prawie wpadłem do dołu po nieczynnym wychodku, po dłuższej chwili złapałem kogoś żywego i na migi wytłumaczyłem, że potrzebuję otwarcia stacji benzynowej. Młody człowiek był bardzo pomocny i zaprowadził mnie do właścicieli stacji. Dziewczyna, która miała do niej klucze mieszkała na drugim końcu miasteczka.. ale jednak w końcu się udało. Do najdziwniejszych sytuacji można się przyzwyczaić. Nalaliśmy do pełna doskonałego, 80oktanowego paliwa, napełniliśmy kanistry i od razu zrobiło się nam jakoś lepiej. Przy okazji poznaliśmy parę starszych Austriaków. Jechali Toyotą Hilux przerobioną na kampera, znacznie ciekawszy wybór na tamtejsze drogi. Po kolejnej godzinie spędzonej na poszukiwaniu otwartego sklepu i na zakupach (znów prosiliśmy o pomoc miejscowych, a znaleziony sklep wyglądał bardziej jak zaniedbany garaż), po nabraniu wody pitnej zaopatrzeni z dużą ulgą wyjechaliśmy z tego dziwnego miasta. Udaliśmy się w kierunku skał. Z noclegu na łące nad rzeczką oczywiście wyszły nici, bo komary pobiły kolejny rekord frekwencji, można je było normalnie nabierać łyżką. W końcu zanocowaliśmy nieco dalej, w środku miejsca wyglądającego jak rezerwat skalnych kształtów, obok dziwnego cmentarzyska zwierzęcych kości. Niesamowite miejsce! W nocy obudził mnie odgłos deszczu walącego w namiot. Wstałem sprawdzić rozwieszone rzeczy i okazało się, że niebo jest czyste, a ten odgłos, który mnie obudził, wydaje kolejna horda głodnych komarów. Nie do wiary.. zdołały mnie obudzić i poruszały namiotem. Dobrze, że nie umiały odsuwać suwaków w namiocie…

Obrazek
Skalne kształty wydawały się ożywać w nocy.

Obrazek

Obrazek
Nocleg dla dwóch osób, proszę.

Obrazek


Obrazek
Nocleg z komarami w roli głównej.

Trasa: bliżej nieznana, ponad 100 km. Nocleg w okolicy miasta Bayanhongor, jakieś 100-150 km od przejścia granicznego.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Wszystkich śledzących relację chciąłem przeprosić za wydłużone oczekiwanie na kolejne odcinki. Obiecuję poprawę - tak naprawdę to już prawie koniec relacji - naszej podróży jeszcze nie, ale 7 dni powrotu do Polski nie będzie zbyt fascynującym odcinkiem.

Kolejne odcinki umieszczę na forum w najbliższych dniach - proszę o cierpliwość :)
Awatar użytkownika
Pingwin
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 561
Rejestracja: 06.12.2008, 00:10
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Nysa/Reykjavik

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: Pingwin »

Tomek,czytamy i czekamy :thumbsup:
Dawniej gdziala
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

17-07-2014
Próba sforsowania rzeki, naprawa samochodu i przygoda z Unimogiem.


Obrazek
Poranek okiem Rysia.


Wyjazd z noclegu

Obrazek
Skała-słoń.

Obrazek
Panorama noclegu

Obrazek
Dziwne, naprawdę dziwne skały - to nie był oddzielny kamień, a jednolita z podłożem skała.

Obrazek

Obrazek
Ewelina miała już nieco dość

Wróciliśmy parę kilometrów na północ w kierunku drogi, która przyjechaliśmy. Po kolejnym kilometrze byliśmy nad samą rzeką. Osz fak, istny dramat! Nie przypominała żadnego z naszych strumyków, była olbrzymia. Do tego nie było mostu, mimo że teoretycznie wedle mapy była to jedna z głównych dróg w kraju. Masakra. Rzeka miała 6 koryt, bardzo wartki nurt, na tyle że strach było do niej wchodzić nawet piechotą, a zaraz przy brzegu miała prawie metr głębokości. Sforsowaliśmy 2 pierwsze, mniejsze koryta i na dużej wyspie przed głównym nurtem urządziliśmy naradę. Austriacy z Hiluxa stwierdzili, że muszą spróbować, bo rano jechali ponad 20 kilometrów w górę nurtu i wedle nich to było i tak najlepsze miejsce. Po pełnej niepewności chwili ruszyli w wodę. Potężny Hilux spadł do wody tak, że przez moment przykryła maskę auta! Zrobiliśmy się lekko bladzi, oni jechali dalej dość pewnie, ale auto było wyraźnie niesione nurtem rzeki, nieco więcej wody i popłynęłoby całkiem. Jakimś cudem dojechali na kolejną wyspę, mając przed sobą kolejne koryto do pokonania. Wybiegli z auta i zaczęli machać, abyśmy pod żadnym pozorem nie jechali za nimi. Nie trzeba nam było tego tłumaczyć, nasze auto było sporo niższe, nie mówiąc o motocyklach.

Obrazek
Rzeka naprawdę nie była fajna. Lepsze pod względem radości z przejazdu są małe strumyki.




Pierwsze dwa koryta były jedynie wstępem!


Na końcu filmu właściwa rzeka do pokonania.


Właściwa rzeka.

Obrazek
Szukamy przejazdu, oczywiście wściekłe komary były normą.

Obrazek
Austriacy na środku dużej rzeki.

Z dalszej przeprawy nici, nie mogliśmy też pomóc Austriakom. Mam nadzieję, że dojechali szczęśliwie do drugiego brzegu - w dalszej trasie ich nie spotkaliśmy, i nie wiemy jak sobie dali radę. Za to wiedzieliśmy już, przed jaką rzeką ostrzegał nas Lupus. Jakim cudem on przekroczył ją na DRce - nie mam pojęcia…

Obrazek
Ogrom!

Wróciliśmy do miasta. Miejscowi potwierdzili nam, że przy tym stanie wody rzeka jest nie do przekroczenia. Musieliśmy wracać ponad 100 km nad znany nam most nad jeziorem Achit, to jedyna znana możliwość przekroczenia rzeki. Na dodatek zepsuł się samochód. Dosłownie, zakopcił, zgasł i ledwo dojechał do miasteczka, dygocząc straszliwie. Tam wyzionął ducha na skrzyżowaniu przy sklepie.


Dziwne miasto - objazd.

Zaparkowaliśmy na czymś w rodzaju skweru, i zajęliśmy się fachowym rozkładaniem rąk i kiwaniem głowami z niesmakiem. Namawiałem chłopaków do rozbierania silnika, i ogólnie robienia co się da, po chwili okazało się, że zawsze przygotowany Mirmił ma zapasowy (stary) wtrysk do silnika i po dłuższej pracy udało się go wymienić. Pomogło w okamgnieniu, silnik ożył. Zebrana grupa wsparcia (w lepszych chwilach nawet do 20 Mongołów, w końcu byliśmy atrakcją) powoli się rozeszła. W międzyczasie podjechali Włosi pięknym Unimogiem - kamperem. Ktoś powiedziałby - idealne auto do Mongolii. Porozmawialiśmy łamanym językiem angielskim, a Mirmił zachwycał się spaghetti w miejscowości, skąd pochodzili Włosi. Oczywiście nigdy tam nie był :) Takie małe żarty podróżnicze.

Obrazek
Fajna maszyna, ale niepraktyczna.

Obrazek
Komitet pomocników.

Obrazek


Po południu ruszyliśmy w stronę znanego już nam jeziora Achit, na południe, gdzie był most. Innego sposobu na przekroczenie tutejszej rzeki nie było. Włosi upierali się, że nawet Unimogiem jej nie przejadą. Wydawało się to dziwne, ale w końcu to ich auto, znają je najlepiej.

Obrazek
Trasa wieczorem. Nieco podmokła.



Po wyjeździe na step pojawiły się rozległe łąki, oznaka, że jedziemy wzdłuż “naszej” rzeki. Przekroczyliśmy parę strumieni, po czym jeden z nich nas zatrzymał. Rozlewał się na około 50 metrów i był dość głęboki. Za głęboki dla motocykli, więc zostałem wysłany w poszukiwaniu lepszej przeprawy. Graniczy to z żartem, ale 2-3 kilometry w bok znalazłem fajny, mały mostek, w sam raz dla motocykli. Szok! Niestety był za mały dla aut, zatem zawróciłem po Ewelinę i rozdzieliliśmy się z resztą ekipy. Mieliśmy się zjechać za parę kilometrów, awaryjny punkt spotkania ustaliliśmy na moście nad Achit. Dalej pojechaliśmy sami. Podróżując w powoli zachodzącym słońcu podziwialiśmy naprawdę piękne widoki, jeziora jeszcze nie było widać. Droga zaprowadziła w kierunku miasta Hotgor, co za tym idzie - kierunek nie do końca nam pasował. W poszukiwaniu skrótu próbowałem sforsować wysoką skarpę - i straciłem lusterko, próbując podjechać po wielkich kamieniach. Sam nie wiem, jak podniosłem maszynę i wprowadziłem ją na górę, biegnąc obok motocykla. Po dłuższej chwili trafiliśmy na znaną nam już drogę do Achit (dziwne uczucie, rozpoznawać mongolskie bezdroża!) i po jakiejś godzinie byliśmy na moście. Chłopaków ani widu, ani słychu, za to była wojskowa kontrola. Zażądali paszportów i w ogóle było jakoś nieprzyjemnie, nie udało się wykręcić od pokazywania dokumentów. Zanotowali z paszportów same imiona bez nazwisk (chyba nie znali europejskiego alfabetu) i dali nam spokój. Pewnie znów chodziło o zarazę w regionie.

Obrazek
To już nas ominęło - zdjęcie od chłopaków, my pojechaliśmy mostem.Na zdjęciu duży Landcruiser.


Wieczorem, jadąc sami, mieliśmy piękną pogodę.



Reszty wyprawy nadal nie było widać, co mocno nas niepokoiło. Udało nam się zagadać do grupy młodzieży nocującej na łące - sześcioro młodych turystów z Izraela. Porozmawialiśmy i dołączyliśmy do nich w celu nocowania razem, bo szczęśliwie mieliśmy cały sprzęt kempingowy przy sobie. Nowi znajomi jeździli od kilku tygodni po Mongolii z przewodnikiem, a w najbliższych planach mieli wyprawę nad Bajkał. Tylko pozazdrościć.

Nad jeziorem nie było zasięgu, i nie było innego wyjścia niż nocleg, aby się móc ponownie odnaleźć. Dobrzy ludzie poczęstowali nas kolacją, bez tego byśmy głodowali. Nadal nie mieliśmy pojęcia, co się stało z resztą składu... i rano też nie było, tak samo jak naszych przypadkowych dobroczyńców żywieniowych - wcześnie rano odjechali w dalszą drogę.

Trasa: około 100 km, dość ciekawa, jednak w większości po równinie. Drogi nie było na mapie, ale w znakomitej większości była przyzwoita. Nocleg na jeziorem Achit (po raz drugi).

CDN.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

18-07-2014
Spotkanie i ostatni nocleg w Mongolii.


Rano pomarudziliśmy nieco pakując się i ponieważ nadal nikt nie nadjeżdżał, to ruszyliśmy w kierunku Olgiy - tam prowadziła dalsza droga, wedle mapy raczej boczna. Tam mieliśmy szanse na zasięg. Wyjmowanie przenośnego CB radia i nasłuch nic nie dało. Trudno, ruszyliśmy w drogę.






Sama trasa była świetna - równa, malownicza, miejscami jechaliśmy prawie 100kmh. Po pewnym czasie wjechaliśmy w góry - jechaliśmy obok wielkiej rzeki, dużo większej, niż ta której nie udało nam się przekroczyć. Wąska droga prowadziła obok szalejącej, ciemnej wody. Dolina była dość duża, na jej dnie były fragmenty lasu, aktualnie zalane przez podniesiony poziom rzeki. Fajna droga do zwiedzenia na spokojnie, podczas niższego stanu wody. Skupiając się na nie-wpadnięciu do rzeki dojechaliśmy do miasta. Kolejna kontrola połączona z dezynfekcją i byliśmy w mieście. Tankowanie, jedzenie - czekały na nas same rozkosze “cywilizacji” :) Zmontowaliśmy CB Radio, napisaliśmy SMS do chłopaków i czekaliśmy. Po chwili pierwszy SMS dotarł do nas: Unimog utopił się w bagnie, szukaliśmy pomocy do 3 nocy, dojedziemy do Was. O fuck, nieźle … trochę nas ominęło. Pozostało czekać.







Jedliśmy sobie spokojnie placuszki kazachskie (rodzaj podpłomyków z ostrym sosem), a po pewnym czasie przyszła wiadomość od Marka, że już jadą. Nad czymś w rodzaju rynku kołowały dziesiątki drapieżnych ptaków. Miasto żyło swoim rytmem. Część dnia minęła na leniwym oczekiwaniu, oraz na małej kłótni z Eweliną, która bardzo chciała już wracać do pracy. Serio! Niestety … :) nie szło Jej wytłumaczyć, że w Mongolii jest fajnie. Sam miałem małe chwilowe wątpliwości, co do atrakcyjności otoczenia, ale żeby od razu do pracy? Lekarstwem na kłopoty okazały się być .. zakupy ;) W mieście było parę sklepów, w tym takie nastawione na turystów. Obkupiliśmy się w torby, czapki (dziwnym trafem ludowe czapki były prawie takie same, jak w Gruzji.. ) a ja nabyłem prawdziwy kaszmirowy sweter. Podobno mongolski kaszmir to ten najlepszy na świecie. Cóż. Ciekawe, czy to prawda. Ale pamiątka jest.

Obrazek
Placuszki!

Obrazek
Jeden z lepszych hoteli w mieście ;)

Obrazek
Czekamy!

W końcu doczekaliśmy się na chłopaków; i dużo było opowiadania. Najpierw usłyszeliśmy ich na CB, parę minut później nadjechali tą samą droga, co i my. Unimog utopił się w strumieniu, który ominęliśmy mostkiem - ujechali może 100 metrów od rozstania z nami. Osiadł w bagnistym gruncie i ludzka siła nie była w stanie go ruszyć. Kopali sami, potem w nocy jechali po pomoc do górniczego miasta, próbowali dogadać się z Mongołami, słowem mieli dużo przygód, a co najgorsze - wszystko bez efektów. Sprowadzony Kamaz nie dał rady ruszyć kampera, za to Mongoł zażądał 100 dolarów za dojazd, cięższego sprzętu nie było (bo z kopalni nie udało się namówić nikogo na pożyczenie), ogólnie - niewesoło.
Włosi zostali w bagnie, i mieli dalej szukać pomocy sami - nasi towarzysze jeszcze zdołali na trasie napotkać Austriaków w kamperze 6x6, i wysłali ich w celu udzielenia pomocy Unimogowi. Co było dalej - nie wiemy. Kolejna przygoda za nami.

Obrazek
Chłopaki rano mieli nieco widoków.

Obrazek

Obrazek



Obrazek

Obrazek
Tak utknął unimog poprzedniego dnia. Pozornie drobiazg. A jednak sześciu ton łatwo ruszyć się nie da.

Obrazek

Obrazek
Archiwum wyciągania unimoga.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Przenośna stacja benzynowa

Ruszyliśmy do granicy. O zmroku napotkaliśmy ciekawą grupę, Ukraińców na Dnieprze z boczną przyczepką, oraz Czecha na starej Javie. Oni jechali nad Bajkał (http://dneprmongol.blogspot.com/), on jechał dookoła świata (http://www.jawakolemsveta.cz/). Niesamowici ludzie. Zdecydowaliśmy się zanocować tam, gdzie staliśmy. Reszta wieczoru minęła na rozmowach międzynarodowych oraz małych występach muzycznych. Ukraińskie wykonanie Jożina z Bażin - pamiętam je do tej pory :) Przepiękne podsumowanie naszego wyjazdu. Ostatni wieczór na tej niegościnnej ziemi i takie spotkanie. Super!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trasa: jakieś 150-200 km. Nocleg około 50 km od granicy rosyjsko-mongolskiej (przejście w Taszancie).
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Mały suplement do poprzedniego dnia, film z noclegu. Na filmie prawie nic nie widać - jest tam muzyka, w wykonaniu naszych przypadkowych towarzyszy wieczoru.

Magiczne, polecam.

Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

19-07-2014
Granica i nocleg w Ałtaju.


Rano pośpiesznie (o tyle, o ile :) ) ruszyliśmy na granicę. Dojechaliśmy przed 12sta, głównie przez to, że po drodze ucięliśmy sobie pogawędkę z Francuzami na przełęczy. Jechali 4 Landcruiserami V8 na wycieczkę po Mongolii - ot, takie wczasy. Fajnie być takim emerytem! Potem jeszcze przed samą granicą spotkaliśmy samotnego rowerzystę (cholera go wie, dokąd jechał, ale na pewno z Europy), i wreszcie dotarliśmy pod najpierw mongolski, a potem pod rosyjski szlaban graniczny.



Obrazek

Obrazek



Na przejściu mongolskim poszło gładko. Zadziwiająco sprawnie, po angielsku, bez nadmiaru papierków. Niestety - z powodu przerwy obiadowej utknęliśmy na przejściu rosyjskim. W pewnym momencie pan pogranicznik (w “lotnisku” na głowie) po prostu odłożył pozostałe dokumenty na bok, zamknęli nas na terenie przejścia, a wszyscy pracownicy poszli na obiad. Cóż.. to tylko godzina w plecy, dziwne zwyczaje, ale co zrobić. Spędziliśmy ten czas na rozmowie z Amerykaninem napotkanym na miejscu. Jechał przez całą Rosję, od Pacyfiku, kierując się do Belgii (chyba). Miał ciekawy cel wyprawy - jechał spotkać córkę kobiety, której to kobiecie jego ojciec uratował życie podczas Wojny Światowej, walcząc w Europie. Zostawił jej jakąś zabawkę w formie pamiątki i wrócił do USA, najwyraźniej zostawił także informacje, które pozwoliły go odszukać. Kiedy rodzina tej kobiety podjęła poszukiwania po wielu latach - ojciec-żołnierz już nie żył, ale jego syn właśnie jechał w odwiedziny, przy okazji realizując wyprawę życia.
Ciekawy człowiek… Opowiadał o przymusowym postoju gdzieś w okolicach Irkucka, gdzie przez 4 tygodnie mieszkał u mechanika motocyklowego, czekając na części do motocykla (Kawasaki). Co ciekawe - motocykl przewiózł samolotem z Alaski, bez zbędnych komplikacji ze spedycją statkiem. Godzina oczekiwania na celników szybko minęła, mimo niewielkiej złości Eweliny, która strasznie chciała już być w Polsce. W sumie nie wiem po co; ale co mi tam, nie jestem kobietą i niektórych rzeczy nie muszę pewnie rozumieć ;-)

Zaliczyliśmy obiad w barze na granicy, w Taszancie - tym, który uprzednio wydawał nam się szczytem beznadziei gastronomicznej, końcem świata i obskurną dziurą. Teraz był piękny niczym MacDonald. Dwa tygodnie w Mongolii potrafiły zmienić nasz punkt widzenia. Dalej, za przejściem, był znajomy krajobraz - nieco pustyni, oraz piękny, naprawdę przepiękny Ałtaj. Góry niestety powitały nas wiatrem i całkiem sporą burzą, którą musieliśmy przeczekać na poboczu. Dalsza trasa trwała do wieczora, na szczęście było już pogodnie i bezproblemowo. Krajobrazy - bajkowe. Niby te samo co poprzednio, ale nadal urzekały.

Obrazek









Wieczorem, po nieco przedłużonych poszukiwaniach (bo sporo ludzi biwakowało przy drodze, nad rzeką, i co lepsze miejsca były zajęte), znaleźliśmy fajną miejscówkę, 2 kilometry w górę od trasy, w zacisznej dolince nad strumykiem, otoczonej lasem. Co prawda, zaraz obok były jakieś zabudowania, ale najwyraźniej były aktualnie niezamieszkałe. Rozbiliśmy obóz, napawając się czystym strumieniem, niewielką ilością komarów i nieskończoną ilością drzew - czyli także perspektywą ogniska :) Takie proste, a jak nas cieszyło. Miejsce było piękne i poczuliśmy, że właśnie tego nam brakowało przez ostatnie tygodnie. Trochę baliśmy się niedźwiedzi, ale co tam…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczorem odwiedzili nas niespodziewani goście - prawdziwi ałtajscy kowboje! Dwóch skośnookich meżczyzn na koniach, z kocami zrolowanymi za siodłem, przyjechało do nas w odwiedziny. Pamiętając o zgubnym wpływie alkoholu na syberyjskie narody, poczęstowaliśmy ich tylko herbatą, skrzętnie chowając wódkę w aucie. Młodszy z nich był mocno podchmielony i tylko patrzył spode łba, podczas gdy starszy przyjaźnie zagajał. Poczęstowali nas swoim przysmakiem - surową rybą ze strumienia. O dziwo - wyjątkowo smaczną! Byli pasterzami - całe lato żyli na hali sporo powyżej miejsca, gdzie byliśmy, hodując konie, które sprzedawali do Kazachstanu (wedle ich opowieści Kazachstan jest bardzo bogatym krajem w porównaniu do okolicznych sąsiadów). Mówili, że w lesie żyje dużo wilków i niedźwiedzi, a przy koniach mieli schowaną długą broń. Ciekawe życie. Za to zimę spędzali bezczynnie w domu, w pobliskiej miejscowości - w górach temperatury mogą tam spadać do -50 stopni. Nieludzkie warunki do życia, ale przynajmniej latem jest pięknie. Dziwne, ale naprawdę wszyscy na trasie witali nas przyjaźnie, wszyscy chętnie rozmawiali i traktowali jak gości. Reszta wieczoru minęła nam przy ognisku, pod księżycem w pełni, pośród ciemnego lasu. Prawie jak w Polsce, ale jednak inaczej...Czuć było też nie wyrażony przez nikogo głośno smutek, że to już ostatni “wyprawowy” wieczór, że to powoli koniec naszej niezwykłej przygody.

Obrazek
Nikomu się spieszyło, ale Marek najlepiej pokazał nasze nastroje.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trasa - kilkaset, około 500 kilometrów, w tym zdecydowana większość asfaltem.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

20-07-2013
Dojazd do Bijska


Rano powitał nas gospodarz terenu, przyjechał z rodziną w jakichś sprawach do swoich zabudowań. On z kolei, w odróżnieniu od pasterzy zajmował się hodowlą koni na rzeź. W okolicy funkcjonował duży zakład, zajmujący się skupem koni na mięso. Opowiadał, że teren przejął po upadku miejscowego PGR i jakoś próbował wiązać koniec z końcem - jak wszyscy w okolicy. Żalił się na straszny przerost biurokracji - wycięcie nawet drzewa w środku gór, gdzie bezludne pustkowia ciągną się dziesiątkami kilometrów, wymaga wielu pozwoleń i podpisów. Ważne rosyjskie słowo - bumaga. Cóż, to właśnie Rosja, kraj absurdów :)

Tego dnia nasza wyprawa miała się zakończyć - przynajmniej ta część w wersji na dwóch kołach. Bijsk był już niedaleko, a tam trzeba było się oczyścić, zapakować i ruszać dalej. Koledzy mieli jeszcze jeden dzień do odlotu i strasznie zazdrościliśmy im tej możliwości odpoczynku. Samo pakowanie to cholerna ilość roboty, Mirmił miał swoje magiczne sposoby na upychanie rzeczy w przedziwne zakamarki auta. Niby zjedliśmy sporo zapasów, ale jednak i tak było trudno się pomieścić.



Do Bijska dojechaliśmy w porze obiadowej. Zabraliśmy się do pakowania, a wieczorem planowaliśmy grilla z księżmi obecnymi na parafii. Mirmił dziwnie się ociągał, chyba nie śpieszyło mu się tak bardzo jak nam. Im bardziej my się pakowaliśmy, tym bardziej on rozbierał tylne światła w Nissanie i zafrasowany kręcił głową. Doprowadziło to do małego sporu, ale udało się osiągnąć kompromis - mężczyźni usiedli do naprawiania świateł, a kobiety do pakowania ;-) Pod wieczór światła działały jak należy, i z lekkim opóźnieniem usiedliśmy do grilla. Niezwykła atmosfera - w Bijsku jest tak, jak gdzieś na południu Polski. Trudno było realnie odczuć te nieskończone kilometry dzielące nas od kraju i na chwilę zapomnieliśmy o tym, co nas czeka przez najbliższy tydzień.

Tydzień! Tyle jazdy nas jeszcze czekało. Trudno opisać wrażenia towarzyszące takiej podróży. Trzeba to zobaczyć, przeżyć, a jednocześnie jest to bardzo męczące przeżycie. Być może bez przyczepy, autem z klimatyzacją byłoby inaczej. Ale czy prawdziwy podróżnik potrzebuje takich wygód? Zasnęliśmy… Następnego dnia rano mieliśmy ruszać.

Trasa: około 200-300 km. Koniec podróży na motocyklach.
Ostatnio zmieniony 30.06.2014, 00:01 przez tomekpe, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

21-07-2013
Ruszamy do Polski

Tego dnia rano ruszyliśmy rano.. szkoda było zostawiać przyjazny Bijsk. Pożegnaliśmy gościnnego księdza Andrzeja (pozdrawiamy!) i ruszyliśmy do Polski. A droga.. cóż. Ciągnęła się i ciągnęła… i ciągnęła.

Obrazek
Krajobrazy po wyjeździe z Ałtaju od razu uległy pogorszeniu.

Obrazek

Obrazek
“Rzeka” w Nowosybirsku. Wedle mapy rozlewisko sięgało 100 km.

Obrazek
Jedna z typowo rosyjskich absurdalnych scen.

Dopiero 3 nocleg wypadł nam na Uralu, gdzie złamaliśmy się i jedyny raz podczas podróży zanocowaliśmy w “gastinicy” na przełęczy. Była północ, wjazd w boczne drogi w górach to jedna wielka niewiadoma, a do tego panował olbrzymi ruch - jeden tir za drugim. I właśnie wtedy wpadła nam w oko fajna stajanka.. trudno było się oprzeć :)

Podczas całej wyprawy pod dachem nocowaliśmy jedynie w Bijsku oraz właśnie wtedy, na Uralu. Reszta noclegów w namiocie - nie mieliśmy do czynienia z dużymi opadami czy innymi utrudnieniami, które mogłyby uczynić namiot nieprzyjemnym miejscem. Pewnie jeszcze parę tygodni i zupełnie odzwyczailibyśmy się od spania pod dachem :)

Gdzieś w trasie (dokładniej w Baszkirii) znów zaszwankowała nasza przyczepka. Od nieustannych wstrząsów zaczął pękać dyszel. Nie było czasu na zmartwienie - w przydrożnej stajance, za 200 rubli, pan Tatar (Baszkirzy są Tatarami) “przysmarkał” nam znaleziony w piachu za budynkiem kawał kątownika. Pomogło do końca trasy, naprawa była prima sort ;-) A wszystko z uśmiechem i bez problemu. Zwykli Rosjanie potrafią być pomocni.

Obrazek
Gdzieś za Omskiem spotkaliśmy Piotra Kuryłło, znanego podróżnika i biegacza. Jechal na rowerze z Lizbony do Władywostoku.

Obrazek
Nocleg gdzieś nad Wołgą, po wyrwaniu się z korka-monstrum - dziesiątki kilometrów zapchane autami czekającymi do jedynego w okolicy mostu.. Poza bajkowymi słonecznikami było piekielne błoto - z klapków musiałem je dosłownie wyrywać śrubokrętem. W Rosji nawet błoto jest bolsze. Do tego rano trwała jakaś obława z udziałem śmigłowców, ale jednak okazało sie, że nie za nami.

Obrazek

Obrazek
Nocleg w Rosji, niedaleko granicy ukraińskiej.

26go byliśmy na rosyjsko-ukraińskiej granicy, gdzie przemiły pan pogranicznik uświadomił nas, że naszej przyczepki w Rosji to oficjalnie nie ma. Wyjaśnienie sytuacji trwało dłuższą chwilę, Mirmił sprawdzonym sposobem rozstawił stolik i zaczął na przejściu robić kanapki, ogólnie szykowaliśmy się na dłuższym popas. Jednak po oficjalnej rozmowie z naczelnikiem, który nawet “sprawdził” z mongolskim przejściem w Taszancie, zdecydowali się nas wypuścić. Zabawne w tej sytuacji jest to, że nasza przyczepka nigdy nie była na tamtym przejściu. Czekała w Rosji, a błąd w papierach popełnił człowiek, który nas wpuszczał do kraju, na tym samym przejściu, gdzie nas zatrzymano. No cóż. Z dużą ulgą wyjechaliśmy z Rosji, na Ukrainie czułem się po prostu swobodniej.

Obrazek
Rosyjska motoryzacja. Na Ukrainie było podobnie.

Obrazek
Rosyjska motoryzacja 2 - semi-slicki najlepsze na mieszane warunki na drodze.

Obrazek
Podróżowaliśmy pod przyjazną opieką Angeli Merkel.

Obrazek
Ostatni nocleg pod Kijowem

27-07-2013
Dojazd do Polski

Ostatniego dnia, w niedzielę, czuliśmy już duże zmęczenie i bardzo cieszyliśmy się na koniec tej piekielnej podróży - piekielnej, bo w upale i bardzo długiej. Polska powitała nas upałem, czystymi stacja benzynowymi, możliwością zjedzenia czegokolwiek i gdziekolwiek... ale my już chyba zdążyliśmy zapomnieć o takich wygodach. Prostą trasą pomknęliśmy do Warszawy.

Obrazek
Jesteśmy na miejscu!! Ponad 14 tysięcy kilometrów za nami. To był niełatwy miesiąc i niesamowite wspomnienia.

Obrazek
Koniec podróży. Wszyscy cali, zdrowi i zadowoleni - chociaż cholernie zmęczeni.

Obrazek
I tylko Unimog pewnie do dziś tkwi w bagnie.
Ostatnio zmieniony 30.06.2014, 00:00 przez tomekpe, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

K O N I E C

Bardzo dziękuje wszystkim za uwagę. oraz za cierpliwość w oczekiwaniu na nowe odcinki.

Zdaję sobie sprawę, że trochę powoli tworzyłem relację i przepraszam za opóźnienia :) na szczęście udało się dobrnąć do szczęśliwego finału. :cool:

Pytanie i komentarze są oczywiście mile widziane.
Awatar użytkownika
wajdek
pyrkający w orzeszku
pyrkający w orzeszku
Posty: 206
Rejestracja: 15.09.2013, 22:36
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warszawa/Ochota

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: wajdek »

Wspaniała wyprawa! :resp: Zazdroszczę Ci 2 rzeczy: Czasu - że masz! I kobiety która podziela Twoje pasje!
A w tej Mongolii to byłeś, czy będziesz :grin: Spójrz na daty!
(Ale to tylko tak z zazdrości...).
PZDRW!
"NIE ŁAM SIĘ"
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Masz racje z tymi datami :niewiem:

ale jak mi się nie chce poprawiać... Informacja dla wszystkich: wyprawa była w 2013 roku! :)

Co do czasu, to kwestia planowania i determinacji. Nie każdemu się uda, to jasne, ale z paru rzeczy trzeba zrezygnować i udało się. Moja żona chyba czasami bardziej tęskni za wyprawami niż ja :)
Awatar użytkownika
pieter
naciągacz linek
naciągacz linek
Posty: 74
Rejestracja: 01.01.2013, 17:12
Mój motocykl: XL700V

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: pieter »

Łał !zachwycająca wyprawa! wspaniałe fotki ! i relacja ! Oglądam i czytam całość kolejny raz. Masz dar języko-twórczy ! "Ser niewydepilowany" 5+ albo "byliśmy pośrodku niczego" 6+ - to przypomina kawał o wilku który w sklepie kupował od zajączka 1kg "nic". Zajączek zaprowadził wilka do piwnicy ciemnej jak w „d...e u m....a” i pyta -widzisz coś ? "nic" no to bierz 1kg i spie......j.
No a przejazd małżonki przez rzekę z tym okrzykiem ! 5++ , cuś genialnego ! podobnie jak Twoja gleba w rzece. Gleba to złe określenie w tym przypadku „wodogleba” i bez rozkręcania trampek pojechał?
Mam oczywiście pytania: I.- ile kosztowałoby wynajęcie jurty i kawał pieczonego bydlęcia?. II.- dlaczego wyciąłeś kable od halogenów? III -czy sprawdziłeś jak jest z tym „siorpaniem” w Mongolii? IV- Lupus- sam po Mongolii, jest gdzieś na niego namiar?
Tylko tytuł mylący „dla średnio zaawansowanych” to raczej „górny pułap zaawansowania”
Gratuluję!!! :thanks:
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

pieter pisze:Łał !zachwycająca wyprawa! wspaniałe fotki ! i relacja ! Oglądam i czytam całość kolejny raz. Masz dar języko-twórczy ! "Ser niewydepilowany" 5+ albo "byliśmy pośrodku niczego" 6+ - to przypomina kawał o wilku który w sklepie kupował od zajączka 1kg "nic". Zajączek zaprowadził wilka do piwnicy ciemnej jak w „d...e u m....a” i pyta -widzisz coś ? "nic" no to bierz 1kg i spie......j.
No a przejazd małżonki przez rzekę z tym okrzykiem ! 5++ , cuś genialnego ! podobnie jak Twoja gleba w rzece. Gleba to złe określenie w tym przypadku „wodogleba” i bez rozkręcania trampek pojechał?
Mam oczywiście pytania: I.- ile kosztowałoby wynajęcie jurty i kawał pieczonego bydlęcia?. II.- dlaczego wyciąłeś kable od halogenów? III -czy sprawdziłeś jak jest z tym „siorpaniem” w Mongolii? IV- Lupus- sam po Mongolii, jest gdzieś na niego namiar?
Tylko tytuł mylący „dla średnio zaawansowanych” to raczej „górny pułap zaawansowania”
Gratuluję!!! :thanks:
Bardzo dziękuję :) Zatem po kolei:

Gleba w rzece - tu najpoważniej mogła ucierpieć noga, trafienie kufrem w goleń to nie żarty, ale but pomógł. Motocykl nawet tej gleby nie zauważył, w sumie w wodzie leżał może minutę. Trampek odpalił, jak to po glebie - bez większych komplikacji, trzeba było chwilę pokręcić.

Jeśli chodzi o "pośrodku niczego" .. to ogólnie podczas relacji naprawdę brakuje odpowiednich słów. Mongolia jest bardzo ... inna :) a ta pustka dominuje i przytłacza.

Wynajem jurty to nie jest droga impreza, porównując do innych cen w Mongolii. W jedynym miasteczku, gdzie to analizowałem, miejsce noclegowe w jurcie dla turystów kosztowało ok. 10 dolarów; czasami drożej, jeśli to łączyło się z wyższym standardem. Cała jurta - tego nie wiem. Zakładam, że to bardzo indywidualne i zależy od regionu. Na pewno sporo takich możliwości było w parku narodowym Tavan Bogd, gdzie nie pojechaliśmy. No i też duża różnica pomiędzy spontaniczną gościną gdzieś "nie-turystycznie" - miejscowi żyją wszędzie i poza główną trasą są gościnni; a wizytą w miejscu regularnie obsługującym turystów (niewiele takich, ale są i wtedy pułap cen jest wyższy, za to mają gotowe puste jurty dla turystów).

Świstak - tu nie mam pojęcia. Spodziewałbym się 30-50 dolarów? Strzelam...Mongolia jest nieprzewidywalna, równie dobrze, ktoś mógłby go zrobić za darmo, jak i za 100 dolarów. Generalnie, to mimo faktu, że przewodnik opisuje sporo agencji turystycznych i hoteli, to poza największymi miastami zorganizowanie wynajętej jurty z pieczonym bydlakiem jako usługi graniczyłoby z cudem :)

Za std. posiłki płaciliśmy jakieś drobne kwoty, rzędu naszych 10 zł.

Halogeny - jakiś mądry człowiek zamontował je do plastików pod lampą. Urwały się prawie natychmiast, i kable obciąłem, żeby nie wisiały.

Relacji Lupusa nie szukałem. On siedzi na forum AT, zobacz, może coś napisał, chociaż wątpię.

Siorbanie - nadal nie wiem, jak z nim jest, niestety nie sprawdzałem :)

A co do "średniozaawansowanych" - to dopiero trzecia relacja, więc zostawiłem dla nas mała furtkę na przyszłość :) No i w rzeczywistości nie było aż tak trudno. Ciężko,to owszem, ale przecież mieliśmy własne auto serwisowe ;-)
Awatar użytkownika
pieter
naciągacz linek
naciągacz linek
Posty: 74
Rejestracja: 01.01.2013, 17:12
Mój motocykl: XL700V

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: pieter »

Dziekii!
:thumbsup:
mam kolejne pytanie, czy przyczepko-laweta , własnej roboty nie wymaga homologacji. Wasz pomysł plus moje doświadczenia z jazdy do Hiszpanii w tym roku skutkują chęcią konstrukcji takiej lawety na 2 moto. To raczej pytanie dla Mirka ale .
:resp:
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Do Mirka proponuje napisać PW, albo e-maila, raczej nie śledzi tego wątku.

Moim skromnym zdaniem ta przyczepka nie zrobiłaby furory w Zachodniej Europie;-) Jechała świetnie, ale za zgodność ze wszystkimi przepisami nie dam głowy, szczególnie chodzi mi o ładowność.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość