Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
falco
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5547
Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
Mój motocykl: nie mam motocykla
Lokalizacja: K-J

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: falco »

Qter pisze:jedziecie dalej?
Nieuważnie czytałeś... :wink:
tomekpe pisze: A ile jeszcze dni relacji minie, zanim wsiądziemy na motocykl :P
Pozdr! falco
...nie ma boga i Motóra...


Czas Diabła... oto Łezka...
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Dzień 6 04.07.2014, czwartek


Tego dnia znów mieliśmy piękną pogodę i .. męcząca drogę. Nieco nierówności, średnia prędkość jazdy między 60 a 80 kmh, większość ruchu to ciężarówki i coraz mniej numerów rejestracyjnych innych niż rosyjskie. Droga przestała zakręcać, zmieniał się krajobraz. Po drodze uniknęliśmy kolejnego mandatu wypytując milicjanta o drogę na Bali (powiedział nam ze śmiechem, że po co jechać do Mongolii, jak tam przecież nic nie ma, zaproponował Bali). Sprawdził pobieżnie jakiś stary, nieważny dokument Mirmiła, który dostał zamiast prawa jazdy i puścił nas wolno. Do samej Mongolii nikt nawet nie widział naszych dokumentów, nie licząc granic :)

Podczas jazdy po rosyjskich dołach puścił nam uszczelniacz w ladze trampka 600tki. Motocykle były ciasno spięte pasami, wstrząsy duże .. i stało się. Laga zgubiła większość oleju. Na szczęście zauważyliśmy to na tyle wcześnie, aby poprosić dolatujących z Polski kolegów o przywiezienie litra oleju oraz uszczelniacza do lagi. Naprawa musiała nastąpić w Bijsku, u księdza Andrzeja

Jadąc, byliśmy bardzo ciekawi Uralu, a nieco obawialiśmy się mafii czelabińskiej. Niby żart, ale powoli przerodził się w pewien rodzaj niepokoju :D Mijały nas kolejne auta z naklejkami kałasznikowa na klapie, a my zastanawialiśmy się, skąd biorą się te wszystkie dowcipy o Czelabińsku. Po drodze minęliśmy Ufę - piękne i chyba dość zamożne miasto, ładne wielopasmowe drogi i nawet coś jeszcze budowali. Zdecydowanie odmienny klimat od typowej rzeczywistości na trasie federalnej.

Na Ural wjechaliśmy popołudniem, czas już był nieco przesunięty, bo w Ufie znikły nam dwie godziny. Góry okazały się małe i bardzo zielone. Gdzieniegdzie były malownicze dolinki, ale generalnie, to były raczej porośnięte lasem wzgórza po horyzont. Do tego nie jedno pasmo, a wiele, wjazd za zjazdem. Podróż za kamazami, które wyciągały tam 20-30 kmh i kopciły niesamowicie, nie należała do przyjemności, szczególnie, że i nasz Nissan nie miał lekko. Na parkingu przy monumencie dzielącym Europę z Azją byliśmy około północy. Pojechaliśmy dalej, bo wąska droga nie zachęcała do szukania szczęścia w krzakach obok. Z przyczepką musieliśmy mieć możliwość zawrócenia na zjeździe, i ślepa droga mogła nas unieruchomić na dłużej.

Obrazek
Typowy widok z Uralu
Obrazek
Typowa droga i pojazdy :)

Obrazek
Obrazek

Przydrożne targowisko
W Rosji jest ciekawe zjawisko. Gdy ktoś handluje miodem, to za chwilę jest 5 aut z miodem, niedaleko kolejne 5, i tak przez kilkanaście km. Potem są truskawki. Jedno auto, pięć, normalnie zagłębie. Nikt za to już nie ma miodu. Potem kolejny produkt.. i kolejny. Tak jakby nie wolno było myślec indywidualnie :)

Obrazek
Bywało pięknie! Jechaliśmy naprawdę długo przez te góry. Nawet przy głównej trasie było bezludnie.
Obrazek
Obrazek
Granica z Azją.


Ostatecznie jechaliśmy aż do 3 w nocy, ponieważ za jakieś 100 km był Czelabińsk. Jego obwodnica ciągnęła się około 120 km, a nie chcieliśmy nocować na miejskiej obwodnicy z wiadomych względów. Dopiero po powrocie na federalkę znaleźliśmy piękne miejsce na skraju lasu, tradycyjnie 1-2 km w bok od szosy. Słońce zaszło około 23 :) długo utrzymywała się łuna na zachodzie (być może to złudzenie od świateł miasta), a nad ranem jednocześnie widać było światło nadchodzącego wschodu słońca. Generalnie było małe zamieszanie, jeśli chodzi o porę dnia.

Obrazek
Obrazek

Poranna “Cafe u Mirmiła”. Tego dnia pospaliśmy dłużej, obudziło nas słońce. Okolica tradycyjnie bezludna, a mafia nas nie szukała :)

Obrazek

Następnego dnia czekał nas objazd Kazachstanu (za ZSRR droga szła prosto) oraz kierowanie się na Omsk. Potem “tylko” Nowosybirsk i skręcamy na Bijsk. Chłopaki tego dnia pisali SMS, że są na miejscu.

Trasa : ponad 900 km - rekord trasy. Nocleg - kilkadziesiąt za Czelabińskiem, przy trasie federalnej.


CDN.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Dzień 7 05.07.2014, piątek

Obrazek
Trasa już do samego Bijska

Rano ruszyliśmy dalej. Trasa przez jakiś czas była OK, aż do granicy z Kazachstanem. Stara droga prowadziła prosto, a my zjechaliśmy na coś takiego:

Obrazek



Omijamy Kazachstan


Robale były wszędzie, a upał nieziemski.


Droga “robiła wrażenie”. Objazd po dziurach zjadł mnóstwo czasu i naprawdę bardzo nas wszystkich zmęczył. Powolne tempo, upał, nie było lekko. Na motocyklach zrobilibyśmy to wielokrotnie szybciej...

Gdzieś w trasie (tylko link):
https://picasaweb.google.com/1121928816 ... 6280726674

Obrazek
Tego dnia udało nam się znaleźć prysznic! Przy okazji była mała akcja ratunkowa dla Mirmiłowego palca

Obrazek
Gdzieś za Kazachstanem. Albo przed :) Po okolicy trudno to rozpoznać. Takie stepy ciągnęły się dziesiątkami kilometrów. Plusem była lepsza droga, niż zazwyczaj, i względne pustki.

Obrazek
Wieczorne nabieranie wody i zakupy na Syberii. Gdzieś przed Omskiem.
Obrazek
Obrazek

Obrazek
Drobiazg z innego dnia - na rejestracji widać kałasznikowa.


Gdzieś wieczorem. Przypominam - główna trasa w Rosji, federalna piątka.

Obrazek
Poranna cafe w wersji z robaczkami.

Obrazek
Prawdziwa Syberia!

Trudno coś napisać więcej, bo im dalej jechaliśmy, tym dni były dłuższe, upał gorszy, a nasza niecierpliwość - większa. Jednego dnia rano powitał nas komunikat nawigacji - za 585 kilometrów - na rondzie prosto… Słowo o stajankach - to taki rosyjski wynalazek. Coś w rodzaju naszego motelu, ale ogrodzone i z ochroną. Służy toto do bezpiecznego (podobno) spania w trasie. Unikaliśmy tych wynalazków, natomiast znakomita większość podróżnych śpi właśnie tam. W ciągu dnia nie mogło obyć się bez wizyty w cafe. Tak nazywają się wszystkie przydrożne knajpki, ich klimat jest niepowtarzalny, a jak mamy szczęscie, to i jedzenie będzie smaczne ;) Zazwyczaj pewniakiem jest borszcz i pielmienie. Do tego obowiązkowo trochę chleba - je się go tam do wszystkiego, i o dziwo pasuje. Żywiliśmy się takimi obiadami plus naszymi zapasami i całkiem dobrze to wychodziło. Ceny w sklepach nie należały do niskich.

W trasie przez 2 ostatnie dni spotykaliśmy kilka razy dwójkę przesympatycznych Francuzów, nieco starszą parę, jadącą Landroverem. Podróżowali,jak my, do Mongolii, ale mieli znacznie więcej czasu, planowali miesiąc na miejscu + dojazd. Byli też znacznie bardziej doświadczeni od nas, była to ich druga podróż tam, a poza Mongolią zwiedzili chyba pół świata. W zasadzie to chyba jedyni podróżnicy spotkani przez nas na trasie do Bijska.


Trasa: ok 800 km, nocleg gdzieś przed Omskiem.

CDN.
Awatar użytkownika
Pingwin
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 561
Rejestracja: 06.12.2008, 00:10
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Nysa/Reykjavik

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: Pingwin »

Tomek-czyta sie :thumbsup:
Dawniej gdziala
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

A dziękuję bardzo za dobre słowo! :)

Nie ma co ukrywać, że taka relacja jest głównie dla czytelników. Miło wiedzieć, że się podoba. Ale przy okazji sam się czuję, jakbym znów tam był. Wspomnienia ożywają, i to głównie te dobre, im dalej od wyprawy tym lepsza sie wydaje :) Fajna sprawa, tylko dlaczego to pisanie zajmuje tyle czasu...?
Awatar użytkownika
falco
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5547
Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
Mój motocykl: nie mam motocykla
Lokalizacja: K-J

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: falco »

Musisz zabierać ze sobą stenotypistkę (uff, ale ciężkie słowo z "rana"), choć jedna chyba tam się przewija, ale... coś... leniwie wygląda. :lol:
Pozdr! falco
...nie ma boga i Motóra...


Czas Diabła... oto Łezka...
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Dzień 8 06.07.2014, sobota


Wieczorem, zatrzymując się na nocleg, słyszeliśmy tylko dziwny szum, ponieważ było ciemno, to nietrudno było sobie wyobrazić robale spadające z drzew, w tym sławne (bo wszyscy nas nimi straszyli) syberyjskie kleszcze z zarazkami KZM. Do tego wszechobecna wilgoć. Słodziutko…

Do tego kolejny rekord ilości komarów na dm^3 powietrza, były wszędzie. Nawet wieczorna herbatka nie była zachęcająca w takim towarzystwie.

Rano obudziły nas paskudne robale. Nazwa robocza “gzyle”, wymyślona przez Ewelinę, bo nieco przypominały nasze gzy i były równie natrętne. Dopiero po powrocie dowiedzieliśmy się, że również paskudnie gryzą - nas na szczęście to ominęło. Reszta dnia - to upał, chyba nieco mniej dziur i setki kilometrów krajobrazu usianego łąkami i brzozowym lasem. Czasem karłowate zarośla na bagnistym podłożu, czasem szare syberyjskie brzozy, ale wszystko jednak ciągle powtarzalne do znudzenia. Cóż, to właśnie chcieliśmy zobaczyć, a bliskość celu jakoś nas ożywiała.

Obrazek
miejsce noclegu


Wyjazd z noclegu :)

Obrazek
wyjeżdżamy z lasu :)

Tego dnia mijaliśmy Omsk, ot. kolejne duże miasto. Chyba miało obwodnicę, bo mało z niego pamiętam, poza iście arabskim rozgardiaszem na wjeździe.

Główny wjazd do Omska:
Obrazek
Obrazek

Obrazek
W tle chyba cygańskie osiedle (niebieskie namioty). W paru miastach widzieliśmy podobne, zawsze były widoczne, ale na uboczu.

Obrazek
Rosyjskie drogi

Przed północą dojechaliśmy do Nowosybirska, dużego, dwumilionowego miasta na naszej trasie. To był ostatni punkt na trasie federalnej, dalej mieliśmy jechać już na południe, bezpośrednio w kierunku gór Ałtaj oraz upragnionej Mongolii. Po tylu dniach podróży było nam trochę wszystko jedno - niesamowite wrażenie, od Uralu przestrzeń ciągnęła się w sposób trudny do opisania. Wąska nitka drogi i nieliczne cafe były ostatnią łącznością z cywilizacją, wszędzie naokoło była raczej bezludna okolica. A do “prawdziwej” Syberii, znanej z literatury, ciągle były tysiące kilometrów - byliśmy jedynie na obrzeżu tej krainy. W dodatku byliśmy na południu, stosunkowo zamożnym i zaludnionym. Strach myśleć, co jest w zimie i na północy.

W Nowosybirsku udało nam się znaleźć 24godzinny, duży i elegancki supermarket. Mirmił z Eweliną poszli po zakupy, ja zająłem się pilnowaniem przyczepy i obserwacją tuningowanych ład kręcacych bączki na parkingu. Market był najwyraźniej centrum nocnego życia, dużo aut przyjeżdżało i odjeżdżało. Minęła dłuższa chwila, zanim pozostała dwójka wróciła z zakupami. Mirmił był nieco przestraszony.. pierwszy raz podczas tej podróży ;) Okazało się, że kasjerka próbowała odmówić głodnej Ewelinie przyjęcia zapłaty kartą, w momencie, gdy już całe jedzenie było wybrane, i w zasięgu ręki. Nie miała większych szans...:D

Drobna przekąską na parkingu pokazała, jak zwykłe rzeczy mogą cieszyć w niezwykłych okolicznościach. Jedzenie było normalne, nic wspaniałego, a jednak… Po kolacji ruszyliśmy szukać noclegu, do Bijska było ponad 300 km, a dojazd nad ranem był wykluczony, nie mogliśmy nadużyć gościnności.

Ksiądz Andrzej to postać znana z forum FAT, polski ksiądz z parafii katolickiej w Bijsku. Wspaniały, gościnny człowiek, o czym mieliśmy się dopiero przekonać. Zaplanowaliśmy u niego wizytę i punkt przesiadkowy (dwóch kolegów czekało na nas już drugą dobę) praktycznie bez większej zapowiedzi, ale jak się okazało - to normalne, i bardzo dużo osób podróżujących w tamtym kierunku (nie tylko motocyklistów) odwiedza gościnne progi parafii i wszyscy są mile widziani. Trzeba tylko wcześniej zapytać o możliwość odwiedzin - w naszym przypadku nie było żadnego problemu.

Obrazek
Nocne zakupy o północy. Pierwsze “cywilizowane” jedzenie od wielu dni.

Obrazek

Szukanie miejsca noclegowego, a wcześniej przejazd przez miasto zajęły nam dużo czasu. Nowosybirsk jest olbrzymi, i dość nowoczesny, no przynajmniej miejscami. Większość ruchu osobówek (poza autami produkcji rosyjskiej) stanowi import z Japonii, auta z kierownicą po prawej stronie, często dość egzotyczne modele. Nocowaliśmy w kolejnym wilgotnym brzozowym lesie i szczerze się cieszyliśmy na noc pod dachem. Brak sensownego, spokojnego biwaku bez wilgoci, za to z chociażby strumykiem i bez komarów naprawdę jest trudny do zniesienia na dłuższą metę. Mocno cieszyliśmy się też na obiecywany brak komarów w Mongolii - w końcu to wyżynne i pustynne, suche tereny. Skądby tam miały być komary? ;)



Trasa: standardowe 800+ km, plus minus. Nocleg kilkadziesiąt km za Nowosybirskiem w stronę Bijska.

CDN.
Awatar użytkownika
Klepka
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 114
Rejestracja: 02.10.2011, 12:25
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Zielona Góra

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: Klepka »

:ok: pisz dalej czytamy :thumbsup:
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Dzień 9 07.07.2014, niedziela


Tego dnia rano obudziliśmy się pełni radości, że to ostatni (przynajmniej chwilowo) nocleg w mokrym, brzozowym lesie. Wydawało nam się, że w Bijsku będziemy za 10 minut, i ostatnie dwieście kilometrów strasznie się dłużyło. W sumie mieliśmy za sobą ponad 5000 kilometrów. Aż trudno było w to uwierzyć, wszystkie dni zlewały się w jeden, ale przecież teraz, gdy piszę relację pół roku później, mogę odtworzyć z pamięci prawie każdą chwilę - czyli jednak każdy moment miał w sobie coś charakterystycznego…

Tranzyt autem jest zupełnie inny, niż motocyklem. Te długie proste osobiście bardzo męczą mnie na trampku, z drugiej strony jest świeże powietrze, ruch, można łatwo wyprzedzać. W aucie kilka powolnych ciężarówek oznacza dłuuugie wyprzedzanie. Z kolei w aucie mieliśmy kupę luksusów, bo nie wyobrażam sobie zabrania krzesełka kempingowego oraz wędek na motocyklu :)

Obrazek
Postój przed Bijskiem, był straszny upał. Na łące rosły roślinki o charakterystycznym kształcie konopii. Niestety nie wiem, czy tych “właściwych”.

Obrazek
Jesteśmy! Wjazd do Bijska.

https://picasaweb.google.com/lh/photo/_ ... 4BHYtJchbE
Link - filmik z dojazdu.

Obrazek
Obrazek
200 metrów od parafii. Szukaliśmy białej ciężarówki na postumencie, znaku charakterystycznego. Dojazd jest bardzo prosty - cały czas przed siebie, a za rzeką szukać ciężarówki.
Obrazek
Na miejscu! Wreszcie…

Dojechaliśmy na miejsce. Parafia okazała się być położona w cichej i spokojnej okolicy, zabudowanej drewnianymi domkami. Nawet bliskość głównej drogi nie zakłócała spokoju. Na miejscu rezyduje ksiądz Andrzej oraz kilka sióstr zakonnych z Korei. Do tego była duża grupa młodzieży z Polski, oraz naszych dwóch kolegów - Rysiek z Markiem. Okazali się bardzo mili i bez żadnych zgrzytów “dołączyli” do składu.

Obrazek

Obrazek
To chyba forma wyrażania triumfu :)

Obrazek
Styl rejli, wersja syberyjska

Obrazek



Przepakowanie, pranie, oraz ogólne prostowanie kości zajęło większą część dnia. Strasznie fajnie było wreszcie nie musieć jechać :) Nastroje skoczyły w górę. Pod wieczór zaczęliśmy wymianę uszczelniacza w ladze .. i gdyby nie mechaniczny talent Rysia, to pewnie do tej pory byłby niewymieniony. Wieczorem skorzystaliśmy z bani - straszliwy luksus po tylu dniach brudu. Do tego okraszony piwem z lodówki.. Brak mi słów :) Późnym wieczorem rozłożyliśmy śpiwory na przestronnym poddaszu, a rano mieliśmy ruszać.

Obrazek
Parafia od frontu
Obrazek

Następnego dnia zaplanowana była przeprawa przez góry Ałtaj. Do Mongolii mieliśmy ponad 600 km, ale to już fragment wyprawy - góry były dzikie i niedostępne, a do tego podobno bardzo malownicze. Droga asfaltowa, ale biorąc pod uwagę drogi mongolskie - to chyba jednak dobrze. W Mongolii miało się zacząć narodowe święto Nadaam i obawialiśmy się zamknięcia granicy - musieliśmy ją przekroczyć we wtorek.

Obrazek
Przed wyjazdem - na zdjęciu widoczny ksiądz Andrzej.

Obrazek
Marek zdążył przez te dwa dni podbić dwa młode, kobiece serca :)

Obrazek
Nie wiem, jak on to robi...

Trasa: około 250 km, nocleg w Bijsku.

Następnego dnia wsiadamy na motocykle i w trasę! Wreszcie ... :)

Przed następnym odcinkiem muszę zebrać siły, tj. przygotować materiały foto i wideo, sam tekst nie robi roboty ;) Zatem będzie pewnie 1-2 dni opóźnienia.

CDN.
Ostatnio zmieniony 25.09.2014, 23:42 przez maju, łącznie zmieniany 3 razy.
Powód: link
Awatar użytkownika
giermo
pyrkający w orzeszku
pyrkający w orzeszku
Posty: 255
Rejestracja: 13.03.2010, 15:32
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Chełm

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: giermo »

Nawet przyjemnie się czyta :tongue: fajna wycieczka :ok:
Nie nie nie prędkość była ok tylko zakręt trochę za ciasny ....


Zdjęcia https://picasaweb.google.com/bbtchelm
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Dzień 1. 08.07.2014, poniedziałek


Trasa do samej Mongolii.
Obrazek


Rano z ociąganiem ruszyliśmy w drogę. Ceremonia pożegnania Marka przez licealistki rozbawiła nas wszystkich do łez, włącznie z księdzem Andrzejem.

Ponieważ Bijsk skończył się po dosłownie chwili jazdy, to praktycznie od razu mogliśmy podziwiać krajobrazy. Pierwszą większa miejscowością był Górnoałtajsk, mający rolę czegoś w rodzaju kurortu. Ogólnie Bijsk był położony “u stóp” gór, które dla okolicznych miast pełniły rolę turystyczną. Niestety, turystyka w Rosji to pojęcie względne, więc zobaczyliśmy po prostu miasteczko ze sporą ilością straganów. Za to wioski po drodze były niesamowicie kolorowe, do tego wszechobecna zieleń, a co najważniejsze - zaraz za Bijskiem teren zaczął się wznosić. Po paru dniach jazdy po płaskim (to były pierwsze wzniesienia od Uralu) była to naprawdę spora ulga. Polski krajobraz jest jednak znacznie ciekawszy. Takie Kaszuby, czy południe kraju - warto docenić to, co mamy na miejscu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga zaczęła prowadzić wzdłuż olbrzymiej górskiej rzeki, nie do końca widać to na video, ale była bardzo rwąca mimo swoich rozmiarów. Atrakcją turystyczną dla miejscowych był rafting, podczas gdy my w zasadzie baliśmy się dokładniej przyglądać. Ta rzeka prowadziła nas przez większość gór, jechaliśmy olbrzymią doliną, która stopniowo coraz mocniej wcinała się w otaczające ją masywy. Gdzieniegdzie były niewielkie wioski, czasem boczne dolinki. Były też niewielkie oznaki zorganizowanej turystyki. Cafe, jakieś hotele, trochę ludzi obozujących nad rzeką. Stopniowo też krajobraz przeradzał się z “bieszczadzkiego” w wysokogórski. Trudno opisać bogactwo wrażeń.

Chwilę później spotkaliśmy .. Lupusa. Motocykl na polskich numerach zwrócił uwagę Mirmiła, zawróciłem i udało się go dogonić. Lupus wracał z Mongolii, jechał do Kirgistanu, i zgodnie ze swoim zwyczajem podróżował samotnie. Ucięliśmy sobie półgodzinna pogawędkę w cieniu pod drzewem i ruszyliśmy dalej. Lupus ostrzegał nas przed mongolskimi rzekami, które po deszczu nie nadają się do forsowania. Zniechęcał też nas do dalszych podróży po Mongolii, im dalej, tym gorsza i nudniejsza pustynia. Zdecydowaliśmy się zastosować do tej rady, ze względu na ograniczony czas pobytu nie było sensu jechać “kilka dni na wprost, a potem w lewo”...

Obrazek
Obrazek




Reszta dnia to widoki, widoki i jeszcze raz widoki. Góry rosły naokoło nas, a my podróżowaliśmy po winkielkach i serpentynach. Czasami zza otaczających nas masywów wyłaniało się ich kolejne piętro, pokryte śniegiem. Przecięcie tego łańcucha górskiego to dystans kilkaset km, a większość rejonów poza główną trasą jest raczej niedostępna. Po drodze minęliśmy jedno charakterystyczne miejsce - przełęcz na 666 kilometrze Traktu Czujskiego, bo tak nazywała się nasza trasa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Ryszard fotografował wszystkie kwiatki w okolicy :)


Cytując za relacją znalezioną w internecie:
“Kiedyś kupcy i podróżnicy nie mieli wyboru i mogli tylko tamtędy jechać do Mongolii, Chin, tak jak ja teraz. Był to ważny trakt handlowy, odcinek słynnego Szlaku Jedwabnego. Tą niezwykle trudną i niebezpieczną drogą wędrowały karawany, a potem jeździły wozy kupieckie. Jeszcze sto lat temu przemierzając Trakt Czujski woźnica zatrzymywał się przed wjazdem na wąskie odcinki drogi wykutej w stromych, pionowych skałach nad przepaściami. Najpierw szedł pieszo na zakręt opasujący skalną ścianę i kładł na drodze czapkę. Jadący z naprzeciwka na widok tego znaku stawał i czekał, bo niemożliwością było, aby dwa zaprzęgi minęły się na wąskiej półce nad przepaścią.”

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Kto nie pasuje na tym obrazku ? :)

Obrazek
Miejscowe specjały.

My pokonaliśmy tę przełęcz wygodną, dobrej jakości asfaltową drogą (w ogóle cała trasa jest świetnie utrzymana i aż przyjemnie po niej podróżować). Na szczycie były posiłek z miejscowych placuszków, do tego miejscowy kompot (ziołowy, ki diabeł? ale smaczny). Powiedziałbym.. nic specjalnego , ale to nieprawda - cały ten dzień był niezwykły, i nie chodziło tylko o oddalenie od domu. Góry Ałtaj są niezwykle malownicze, a sama trasa jest świetna dla motocykli.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Rzeka zabierała co roku swój fragment ziemi.

Obrazek
Wioska i sklep.
Obrazek

Obrazek
A ta dwójka kręciła się gdzieś za winklem.. zaraz, to przecież nasi :)


Jeszcze kawałek dalej ugotowaliśmy w przytulnym zakątku nad rzeką własne spaghetti z klopsikami. Humory nam dopisywały, a klimat był iście wyprawowy. O to chodziło.. i oby tak dalej! Mimo, że miejsce było świetne, to jednak było za wcześnie na nocleg.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Czy tylko mi się wydaje, że wyglądam jak kosmita ? :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Mapa Mirmiła kończyła się gdzieś na Pacyfiku :)




Trasa prowadziła cały czas wzdłuż rzeki.


Most na “małej” górskiej rzece.


Chyba ta sama rzeka.. sporo dalej.


Dalej w górach


Jazda za Kamazem, który dzielnie piął się pod górę.


Droga przez góry.


Ałtaj jest miejscami naprawdę monumentalny

Obrazek

Obrazek


Pod wieczór zanocowaliśmy niedaleko trasy, bo góry ograniczały możliwość większego oddalenia od drogi. Nie było nas widać z szosy, o dziwo było jakby mniej komarów.. to znaczy było ich tylko mnóstwo, a nie cholernie dużo jak zwykle :( I tylko na ognisko nie było większych szans, bo nocowaliśmy na rozległej łące. Udany pierwszy dzień wyprawy!

Rano Ryszard próbował złowić rybę. Akurat! Ałtajskie ryby nie były przeznaczone dla takich leszczy jak my :)

Obrazek
Tradycyjna poranna cafe tym razem w większym gronie.


Trasa: około 500 km, nocleg jakieś 150 km od Taszanty - przejścia granicznego.

CDN.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Dzień 2, 09.07.2014, wtorek


[ostrzeżenie - nieco długi odcinek]

Rano powitały nas niezawodne komary. Pogoda była trochę szarobura, ale zebraliśmy się na spokojnie i ruszyliśmy w drogę. Trasa była niemal bezludna. Dość często na poboczu były nagrobki, często z półksiężycem zamiast krzyża, dużo miało przymocowane kierownice - taki chyba zwyczaj. I jednocześnie świadczyło to, że droga często musi być bardzo niebezpieczna. Nie bardzo wyobrażam sobie jazdę tamtędy w zimie, przy mrozach do -40 stopni. Powoli wyjeżdżaliśmy z gór, pojawiła się rozległa równina, okolona wieloma zasypanymi śniegiem szczytami (co tam oznacza wysokość około 4000 m). Jednocześnie zmienił się charakter zabudowy. O ile Bijsk i dalsze wioseczki przypominały wręcz nasze Podlasie - może skromnie, ale zdecydowanie po europejsku, różnice były drobne, to teraz było.. no azjatycko :) Trudno opisać, o które elementy chodzi, ale to brak roślinności, inne ułożenie zabudowań dawały zupełnie inny wygląd krajobrazu.



Jeszcze w Ałtaju.


Obrazek
Miejscowy za przeproszeniem pierdzielnik

Obrazek
Wyraźnie mniej zielono

Obrazek

Obrazek


Kilka razy na pobliskich wzgórzach widzieliśmy pograniczników z lornetkami, a przed granicą - sporą bazę wojskową. Trochę wyglądała jak zbudowana z patyków, ale mimo wszystko widać było wielkie anteny radarów, na pewno też stacjonowało tam sporo wojska.

Zatrzymaliśmy się na ostatnie zakupy w Rosji, nie mieliśmy zbyt dużo zapasów ani mongolskiej waluty. Do tego nie kusiła nas mongolska ryżowa wódka, a dostępność piwa była bliżej nieokreślona :) Sklep był skromny, ale jak się miało później okazać - wręcz wspaniały z tym, co nas czekało po drugiej stronie granicy. Do tego ostatnie tankowanie, paliwo po niecałe 3 złote to świetna sprawa.. i w drogę.

Obrazek








Niewiele później byliśmy na granicy rosyjskiej. Chyba to były jedyne nowe zabudowania w okolicy. Okazało sie, że jest przerwa obiadowa, do tego kilkanaście czekających aut jest obsługiwanych w ślimaczym tempie. Ale co najważniejsze, przejście działało! Za to okolica była.. no średnia. Na szczęście był bar, gdzie mogliśmy zjeść obiad i przeczekać przerwę. Zdecydowana większość ludności była rasy azjatyckiej, europejskie rysy twarzy były w mniejszości. Egzotyka w pełni :) Jako ciekawostkę podam, że do baru odległego o kilkaset metrów od przejścia celniczka podjechała na obiad ładnym nowym bmw 740i. … Wschodnie obyczaje :)

Obrazek
Koledzy z nudów zamontowali znalezioną na poboczu damską bieliznę na szybie trampka Eweliny.

Obrazek
Mieliśmy ładne naklejki z flagą... Przez pół dnia.

Po dłuższej papierkologii i nerwowym przepychaniu się w kolejce, odprawiliśmy najpierw motocykle, a potem siebie. Poza czekaniem nie było żadnych problemów, mimo oficjalnych min celnicy nie robili nam kłopotów i nie interesowali się za bardzo. Chyba mieli wystarczająco dużo lokalesów naokoło, aby nie chciało im się nam poświęcać czasu.



Otworzyła się brama .. i jesteśmy. Ale halo, nic się nie zmieniło. Nadal ładna droga, dobry asfalt, kilometry lecą. Po około 10 kilometrach .. koniec asfaltu, kolejna brama, tylko tym razem krzywa i obdrapana, a obok drewniany domek. Wszyscy zaczęliśmy się cicho śmiać, to tak wygląda mongolskie przejście graniczne? Zgadzało się to z utrwalonymi w naszych głowach stereotypami. Ale był to tylko posterunek na prawdziwej granicy, żołnierze sprawdzili nam paszporty i puścili dalej. Prawdziwe przejście mongolskie było za kilka kilometrów. Tym razem po prawdziwej szutrowej, dziurawej i zakurzonej drodze. Jest dobrze, oby nie było gorzej … :)

Obrazek
Pani Dezynfekcja. Jakaś zaraza tam była, ale pewnie po prostu chciała wydębić nieco rubli.

Obrazek



W pierwszej wiosce zatrzymał nas gość z lizakiem. Po chwili zorientowaliśmy się, że to żaden funkcjonariusz, a pomysłowy Mongoł. Sprzedawał ubezpieczenia OC. Zielona Karta nie obejmuje Mongolii, w ogóle dużo cywilizowanych rzeczy jej nie obejmuje… Mirmił pierwszy krzyknął, że ma “strachovkę” i tylko zapiszczał kołami odjeżdżając. Zostaliśmy na chwilę sami, ale zakup ubezpieczenia dla tirów nie jest realnym zagrożeniem dla motocyklisty :). Wysłałem Ewelinę na rozmowę, zgodnie z zasadą, że gdzie diabeł nie może… Po pięciu minutach jechaliśmy przez wioskę. Ścigały nas hordy dzieciaków i okrzyki change, diengi pomieniat i cokolwiek im przyszło do głowy. Nam to nawet nie było w głowie, za nieco ponad 100 kilometrów było normalne miasto (w teorii..) gdzie wedle słów Lupusa była jedyna sensowna możliwość wymiany pieniędzy - czyli w banku.

Dalej jechaliśmy bez asfaltu, krajobraz był iście księżycowy. Pustynne, pokryte pyłem wzgórza bez żadnej roślinności. Miejscami większe góry, cały czas droga przypominająca nasze polne drogi. Czasami dość szeroka, ale mimo wszystko - to był główny zachodni wjazd do Mongolii. Podobno od Irkucka do Ułan Bator prowadzi asfalt, ale … no bez przesady.

Nasz off zaczął się konkretnie i wcale nie musieliśmy go szukać. Jazda po luźnym i miejscami dość głębokim szutrze wymagała przyzwyczajenia i jazdy przynajmniej 50-60 kmh. Zanim się tego nauczyliśmy, parę razy nas zarzuciło przy zmianie toru jazdy. Potem było świetnie! Transalp jest stworzony na takie nawierzchnie. Po paru wioskach napotkaliśmy pierwsze .. no miasto, ale to słowo w Mongolii ma nieco inne znaczenie. Jurty mają ogrodzenia z suszonych na słońcu cegieł, oraz w centrum istnieje jakiś budynek przytwierdzony na stałe do podłoża - to najprostsza definicja miasteczka. Poza miejscowościami traktycznie wszędzie były tu i ówdzie rozrzucone jurty. To nie jest rzadka atrakcja turystyczna, wszyscy pasterze tak mieszkają.

Obrazek
Sensowny kawałek drogi. Wielopasmowej!


Nagła zmiana wyglądu otoczenia wprost porażała. Prymitywne zabudowania, klimat niczym z Discovery, pustynia naokoło, niesamowita rozległość terenu, a do tego mnóstwo bydła i nawet prawdziwe wielbłądy. No woow! :) Do tego na jednej z przełęczy GPS pokazał 2600 metrów wysokości. Dziwił jedynie praktycznie całkowity brak roślinności.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Przełęcz. Ewelina chyba marznie.



Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po parudziesięciu kilometrach przyszło kolejne zaskoczenie. Był nim .. asfalt. Około 40 kilometrów całkiem normalnej drogi. Prowadziła do miasta Olgiy. Olgiy jest jednym z dwóch większych ośrodków w tej części kraju, było tam wiele stacji benzynowych, kilka banków i centrum z prawdziwego zdarzenia - restauracje, hotele, chociaż w jutrzejszej części będzie filmik, który pokaże, jak rozumieć te określenia w przypadku Mongolii. Był nawet most, a to już naprawdę klasa w tym kraju. I nie jest to złośliwość.









Ponieważ banki były już zamknięte, a nie mieliśmy pieniędzy, to po krótkim rekonesansie zdecydowaliśmy się szukać noclegu. Miasto było położone na olbrzymiej równinie (a raczej dolinie) przeciętej dużą rzeką. W okolicy były góry, za miastem było coś w rodzaju wznoszącego się płaskowyżu, gdzie teoretycznie biegła nasza dalsza droga. Po bokach płaskowyżu były liczne dolinki pomiędzy górami i w jednej z nich znaleźliśmy nocleg.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Widok z .. toalety. W Mongolii nie tak łatwo o ustronne miejsce.

Obrazek

Obrazek

Nie do pominięcia jest kwestia przełączenia się na nawigację Free Navigator - dawała radę, ale jazda po pojedynczej kresce na zielonym tle zgoła różni się od mapy Polski i znanej nam dokładności. Bardziej przypominało to jazdę na azymut. Niestety, poza papierową była to jedyna mapa, jaką dysponowaliśmy. O dziwo, przez cały praktycznie pobyt nawigacja nas nie zawiodła.

Wieczór minął standardowo - bez ogniska, za to z małym toastem realizowanym przy pomocy zakupów z rosyjskiej strony granicy. Oczywiście były z nami komary. Te małe skurwiele są wszędzie, nawet na wysokości 2000 metrów, gdzie nocowaliśmy, latały w najlepsze, mimo, że do rzeki było kilka kilometrów i pewnie ze 200 metrów w dół. O zmroku zerwał się lekki wiatr, a temperatura szybko spadła z 30+ na jakieś 5 stopni.





Obrazek

Następnego dnia mieliśmy rano określić dalszą trasę i poszukać banku, no i koniecznie zatankować. A jak się uda, to i połowić ryby, to było marzenie Rysia (wędkarskie) oraz nasze (kulinarne). Najważniejsze jednak… Byliśmy w Mongolii!

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Rano czekała nas nasza własna droga.. tylko dla nas.

Trasa: poniżej 200 km w Rosji, poniżej 150 km w Mongolii. Nocleg pod miastem Olgiy w Mongolii.

CDN
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Po dłuższym przestoju ruszam dalej ;)
Dzień 3, 10.07.2014, środa


Rano, po glosowaniu, zostałem ochotnikiem do spraw wymiany pieniędzy. Nikomu nie chciało się zwijać przedwcześnie fajnego obozu. Droga biegła w oddaleniu może 2 kilometrów, i czasem na horyzoncie snuł się leniwie jakiś samochód wraz nieodłącznym tumanem kurzu, nas jednak pewnie nie było widać, ukrytych w załamaniu terenu. Przestrzeń w Mongolii jest oszałamiająca. Na zdjęciach rzadko to widać, ale jest wrażenie, jakby było widać na dziesiątki kilometrów. Niezwykła przejrzystość powietrza powoduje jednak, ze wszystko wydaje się być blisko, i pomyłka w ocenie odległości jest normalna. Do tego krajobraz jest niesamowicie księżycowy, same pustkowia, przynajmniej w górskiej części kraju. Tego dnia czekały nas kolejne widoki, bo planowaliśmy jechać do Hovd, kolejnego dużego miasta, a po drodze kusiła nas mocno wizyta nad górskim jeziorem Doroo Nuur (bo to przecież kolejna szansa na ryby). Na nawigacji ani na mapie jednak nie było żadnej drogi do jeziora, a w wysokich górach jazda na orientacje wydawała się ryzykowna. Na naszej trasie wedle przewodnika istniała szansa na wizytę u hodowców orłów (polowanie takie, jak u nas z sokołami, ginąca specjalność).











Obrazek

Obrazek



Zdecydowaliśmy się zostawić za sobą park narodowy Tavan Bogd, jakies sto kilometrów przez góry na zachód, czego nieco zaluje z perspektywy czasu. Ale jeszcze liczyliśmy, ze uda nam się zrobić nieco dłuższą pętle po Mongolii w czasie tych planowanych 2 tygodni.

Poranna wizyta w mieście dostarczyła mi sporo wrażeń. Trudno to opisać. No było miasto, ale... mongolskie. Ludzie w tradycyjnych strojach pędzący kozy, a obok Hummer. Wszechobecne jurty, azjatyckie rysy twarzy mijanych osób, pełne ciekawości spojrzenia zerkające na Transalpa. Po dłuższej chwili znalazłem bank i bez większego kłopotu wymieniłem pieniądze na duuuży plik lokalnej waluty (1 USD to jakieś 2100 tugrików, a litr paliwa około 1600-1800, jeśli dobrze pamiętam, zatem miałem ze sobą grube miliony ;) ). Zapakowałem tę makulaturę i zacząłem szukać “naszych”. Szybko pojawił się problem - gdy wyjechałem z miasta, zobaczyłem kilka identycznie wyglądających dolinek, pozornie bliskich, ale dojazd do każdej z nich odpadał, bo pewnie wyszłoby po pół godziny na jedną. Nie było szans dzwonić, miejscowy operator nie obsługiwał naszego roamingu, a pozycji GPS rano nie zdążyłem zapisać w nawigacji telefonu (niezawodny free navigator ma wersje na androida). Już prawie zacząłem się obawiać o samotnie spędzony urlop :) ale po uważnej obserwacji punktów orientacyjnych, w szczególności po znalezieniu cmentarza za którym obozowaliśmy, udało się trafić we właściwe miejsce. Pozornie otwarta przestrzeń, a jednak można się zgubić.






Ruszyliśmy w górę, docierając nad duże jezioro Talbo Nuur położone bezpośrednio przy drodze. Trasa była dość dobrej jakości, szutrówka usiana kamieniami, a widoki dostarczały sporo wrażeń. W perspektywie około 50 lub więcej kilometrów piętrzyły się ośnieżone szczyty mongolskiego Ałtaju, a my sami podróżowaliśmy na wysokości ponad 2000 metrów (czego absolutnie nie było można odczuć bez zerknięcia na GPS). Po drodze mijały nas nowiutkie chińskie ciężarówki oraz stare Kamazy, oraz kilka aut osobowych, w tym UAZ z obsadą chyba 15 osób. Generalnie nie było zbyt dużego ruchu - jedno auto co parę minut.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Jezioro Tolbo było przepiękne, dokładnie takie, jak sami widzieliśmy na zdjęciach przed wyjazdem.

Obrazek

Obrazek
To zdjęcie po cichu typowałem do kalendarza…

Obrazek
Mirmił miał podejrzanie dobry humor …

Obrazek
Potem okazało się, że chłopaki skołowali mi posiłek na wieczornego grilla. Albo na zupę na kościach..

Nad jeziorem zrobiliśmy sobie małą kąpiel, mimo dużej wysokości panował upał, a woda była ciepła. Ryb oczywiście ani śladu, a nad jeziorem (olbrzymim) nie było żywej duszy. Mongolia była jednym olbrzymim pustkowiem. Po drodze nie mijaliśmy ani drzew, ani zarośli, ani nawet wyższych traw.

Chwilę później dotarliśmy do małej miejscowości na trasie, gdzie zatankowaliśmy z myślą o planowanej wyprawie w góry. Przy okazji obciąłem kable od halogenów w 600tce. Wytrzymały 1 dzień w Mongolii i oberwały się razem z mocowaniem. Na bezdrożach Gruzji rok wcześniej nawet nie drgnęły... Zatankowaliśmy po raz 1szy paliwo 80 oktanów, bo nie było innego. Jeden jedyny dystrybutor w wiosce .. a i tak należało się cieszyć, że był w ogóle :) Odpuściliśmy sobie szukanie hodowców orłów, wioska nie wyglądała turystycznie, a językowe talenty Mongołów są jeszcze mniejsze niż mój talent do śpiewania. Są bardzo ciekawi gości, ale ograniczają się do gestów i prób zagadywania w swoim języku. Niewiele to daje.

Obrazek
Miejscowy Mongol-oil :)

Obrazek
Lokalne miasteczko. Nawet jeśli ktoś hodował tam orły, to jak go szukać?

Obrazek
Centrum miasta.

Obrazek
Obcinanie halogenów (resztek kabli). Okulary ® by Lidl.

Obrazek
Lokalny Transalp.

Obrazek
Widzowie.

Obrazek
Kazachowie wyznają islam, w centrum kraju raczej panuje buddyzm.

Obrazek



Po małej naradzie ruszyliśmy w kierunku nieokreślonego machnięcia ręką chłopaka spod dystrybutora, bo miało tam być jezioro i ryby. Cięliśmy po sporej równinie z piaseczku, porośniętego delikatną trawką. Przy zwalnianiu motocykl natychmiast zaczynał lekko rzucać, piasek był sypki, więc rada była prosta - ciąć sobie co najmniej 50tką. Na pocieszenie mieliśmy dowolność doboru drogi - każdy metr tego wielkiego pola był idealnie równy, a niewyraźne koleiny jedynie wyznaczały kierunek jazdy. Ponieważ wszystko co dobre, szybko się kończy, po chwili pojawiło się na naszej trasie wzniesienie i zaczęliśmy się gubić. Po lewej stronie mieliśmy fajny wygasły wulkan o podwójnym wierzchołku, wysokość prawie 4500 metrów. Aby dojechać do jeziora “wystarczyło” go okrążyć. Jakieś 40-50 km, przynajmniej w teorii, bo w Mongolii nigdy nie wiadomo, jak droga poprowadzi. Jezioro było widoczne na nawigacji, należało jedynie znaleźć sobie do niego samodzielnie odpowiedni szlak. Rozliczne ścieżki zaczynały się i kończyły, ale nie było jednej wyraźnej trasy. W pewnym momencie zabrnęliśmy za wysoko w okolice wulkanu i lekko zrezygnowani machnęliśmy sobie sesję foto pod miejscowym gospodarstwem.

Obrazek
Gdzieś w górach

Obrazek
Dla uważnych - Mirmił ma wąsy ;)

Obrazek
Sesja posunęła się do granicy dobrych obyczajów :D

Obrazek

Obrazek
To miało iść na Fejsa… ;)

Obrazek
A to do folderu reklamowego Nissana na rocznik 1995.






Ruszając dalej zamarudziliśmy nieco i rozłączyliśmy się niechcący z autem. Udało nam się zakopać na łączce, która była tak fajnie zielona.. ale podmokła. Trampek powieszony podwoziem na kamieniu był nie do ruszenia. W sukurs przybiegła nam rodzina Mongołów z pobliskiej jurty. Muszę im przyznać, że byli naprawdę uczynni, nie dość, że biegli do nas z kilometr, to z dużą ofiarnością brodzili w błocie w klapkach. Aż wstyd, że wszystkie nasze gadżety zostały w samochodzie. Dopiero po pół godzinie dotarliśmy do chłopaków w Nissanie.

Obrazek
Zwodnicza zieleń kryla fajne błoto.

Obrazek

Obrazek



Po kolejnych paru km zrobiło się wysoko, nie sprawdzałem na GPS, ale musiało podchodzić pod 3000 metrów. Jechaliśmy sobie niczym po Czerwonych Wierchach, cały czas szukając jeziora. Miało być duże, ale w takim krajobrazie nie było łatwo je znaleźć. Jadąc widzieliśmy uciekające świstaki - takie fajne tłuste zwierzaki, wielkości sporego kota. Mongolski przysmak narodowy. Pasterze łapią takiego biedaka i wtykają mu w tyłek gorące kamienie. Takiego w całości pieką. Jakoś tak.. mało zachęcająco. Do tego wszędzie biegały takie małe pieski preriowe ? coś w rodzaju chomika czy szczura, cholernie szybkie i bardzo zabawne. Były ich setki, ale te zwierzaki mieliśmy już na oku od Ałtaju, bo tam wbiegały nam masowo na drogę. Ogólnie było przyrodniczo, prawie jak w rezerwacie :) Koniec końców, po paru zwrotach niknących ścieżek dotarliśmy nad jezioro, ale słońce chyliło się już ku zachodowi.




Wysokość ponad 2500 metrów gwarantowała brak komarów. W zastępstwie były meszki... Miliony meszek, które nie pozwalały nawet napić się herbaty, nie mówiąc o jedzeniu. Dramat. Jezioro okazało się być martwe jak wszystko inne wokoło, bez szans na ryby. Ale było cholernie malowniczo. Otuleni we wszystkie gadżety antymeszkowe (nie smarowaliśmy się chyba tylko paliwem z baków) spędziliśmy całkiem miły wieczór pośrodku niczego. Dopiero na zdjęciach dotarło do mnie, jak tam było pięknie. Gdy słońce chyliło się za horyzont, słupek termometru spadał w równym tempie. Przy 3 stopniach poddaliśmy się i poszliśmy spać. Nie wiem ile było w nocy, ale nie było zbyt ciepło. Za to były przepiękne gwiazdy. Ze względu na zimno udało mi się je zignorować, czego do tej pory żałuję. Było tak zimno, że nie latały ani meszki, ani komary. Chyba jedyny taki moment podczas naszej wyprawy :)


Obrazek

Obrazek
Nie bede znów pisał, ze było malowniczo. Ale było.

Obrazek

Obrazek
Jezioro w wersji Rysia :)

Obrazek

Obrazek
Napisałbym, ze to miejscowy... :cool: Ale to nasz kolega Marek we własnej osobie dumał nad iloscią cholernych owadów.

Obrazek
Jakby ktoś myślał, ze przesadzam pisząc o nadmiarze robali.

Rano, o szóstej, obudziło mnie szuranie o materiał namiotu. Udawałem, że nie słyszę, ale ewidentnie ktoś próbował otworzyć przedsionek. W końcu się poddałem i wyjrzałem na zewnątrz. Bardzo żałuję, że nie mam zdjęcia, bo był to stary pasterz w świetnym, ludowym, skórzanym płaszczu, który przyszedł się zapoznać. Brakowało mu jedynie łuku, aby wyglądał jak z minionej epoki Niestety mówił tylko we własnym języku, a moje chęci do poznawania kultury lokalesów były przyćmione przez zimno i wczesną godzinę (w Polsce była 1 w nocy!). Pomamrotaliśmy do siebie różne formułki oparte głównie o wzajemną wymianę uśmiechów ii gość ruszył dalej konno, za swoim stadem. Pisałem już o egzotyce w Mongolii ? :)

Trasa: ponad 100 kilometrów pięknym offem, w przepięknych okolicznościach przyrody. Nocleg nad północnym brzegiem jeziora Doroo Nuur. Ryb: zero.

Obrazek

CDN.
Ostatnio zmieniony 14.04.2014, 00:37 przez tomekpe, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Radek
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 398
Rejestracja: 20.06.2011, 23:00
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Garwolin

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: Radek »

super relacja.

W ostatnim mailu filmy nie wyświetlają się z komentarzem "film prywatny"
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

Dziekuję :blush:

Filmy maja ustawienie publiczny, to sprawdź proszę rano - niestety Youtube przetwarza filmy przez dłuższą chwilę i do tego kradnie mi jakość :thumbsdown:
Robert
Czytacz
Czytacz
Posty: 5
Rejestracja: 12.03.2014, 10:25
Mój motocykl: XL600V

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: Robert »

Relacja- rewelacja. Lepsze niż opowiastki Cejrowskiego. Nie zawsze boso...
http://www.sadistic.pl/dziewczeta-z-soi ... t75800.htm
Ciekawe w 1:40 min...
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

4. 11.07.2013, czwartek
Dojazd do Hovd


Rano ruszyliśmy szukać właśnie tej drogi, której nie było. Chcieliśmy dotrzeć do dalszego odcinka “głównej” trasy do Hovd, metodą na skróty. W innym wypadku musielibyśmy się cofnąć kilkadziesiąt kilometrów. Biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu szykowało się pewne wyzwanie... Drogi mogło nie być w ogóle i tylko zapewnienia Mirmiła wspierały nas na duchu. W końcu to on miał największe doświadczenie. W zasadzie mieszkało tam sporo ludzi i raczej nie wracali się owe wspomniane 50 km, chcąc dojechać do miasta.









Obrazek

Obrazek
Wysokość grubo ponad 2000 metrów.

Obrazek
Stamtąd ruszyliśmy. Tylko pozornie niedaleko.

Obrazek


Nasze umiejętności off-owe rosły w szybkim tempie, i podjazdy po stromych nierównych dróżkach nie sprawiały żadnego problemu. Zaczęliśmy od drogi, która okazała się ślepa, skończyła się pod pojedynczą jurtą u podnóża olbrzymiego wulkanicznego szczytu. Krajobrazy - marzenie! Dzięki pomocy lokalesa (dużo machania rękami i krzyczenia Hovd! Hovd!) pojechaliśmy w przeciwną stronę, po dłuższej chwili znajdując iście monumentalny zjazd w dolinę. Tam praktycznie nie było drogi, ot wąski ślad między kamieniami. Rewelacja! Ciężko to oddać na zdjęciach, bo zjazd mógł mieć ponad kilometr w pionie i na pewno kilka kilometrów długości. Po dłuższej jeździe niezbyt zaludnioną doliną, przypominającą koryto wielkiej rzeki, dojechaliśmy do skrzyżowania z główną drogą do Hovd. Czyli jak się chce, to się droga znajdzie :)

Obrazek

Obrazek
W Mongolii jeździ się wszędzie.

Obrazek
Szczególnie Trampkiem ;)

Obrazek

Obrazek
Dalsze szczyty - wedle mapy nawet do 100 km(!!).

Obrazek
Lokales dostał za ratujące nas rady elegancką czapkę z orzełkiem.

Na skrzyżowaniu stał namiot, w nim jakiś gość w mundurze, na nasz widok (wyjechaliśmy z boku) zaskoczony wybiegł i coś machał, no to my pomachaliśmy mu również i nauczeni doświadczeniem szybko polecieliśmy dalej, nawet nie zatrzymując się. W mieście dowiedzieliśmy się, że to był punkt, gdzie wojsko kontrolowało dokumenty ze względu na kwarantannę. W rejonie, którym jechaliśmy, panowała zaraza wśród bydła, podobno niegroźna dla ludzi. Ewelina do tej pory ma przykręcony do motocykla barani róg, który tam znalazła :) Nieważne, oby sanepid tego nie czytał .. ;-)

Obrazek
Zjazd w dolinę.

Obrazek
Nadal zjazd.


Zaraz za przełęczą, długa droga na dół.


Cd zjazdu. Monumentalnie!


Ciągle jedziemy w dół :)


Dno doliny


I główna trasa.

Początkowo jechaliśmy w dolinie wzdłuż rzeki. Drogą była świetna dla off-owej jazdy. Trochę kałuż, niewielkie nierówności i setki zakrętów. Jechałem z olbrzymią przyjemnością. W pewnym momencie droga się urwała śladem po moście… Sforsowaliśmy brakujący most, a potem rozpoczęła się naprawdę wielka równina. Widoczność w każdą stronę mogła sięgać 30-50 km i było totalnie płasko. Znakomita okazja na rozbieraną sesję!

Obrazek
Pośrodku niczego.

Obrazek
Mirmił podobno rozważa udział w reklamie szamponu zamiast Joanny Brodzik.

Obrazek
To nie zboczenie. Gorąco było…


Byliśmy naprawdę pośrodku niczego.

Potem była prawdziwa przyjemność w postaci zerwanego mostu. Trochę dużo materiałów wideo, no ale chyba wszyscy wiedzą, jaka to przyjemność samemu przejechać rzekę motocyklem...






Obrazek
Rzeczka skromna, ale zdradliwa.





Obrazek
Na skraju przepaści ;)

Dalsza droga była mniej ciekawa, no może za wyjątkiem napotkania Kanadyjczyka na KLR 650 - jechał do granicy, dwa dni wcześniej rozdzielił się z przyjaciółmi, bo jak prawie każdy w “okolicy” jechali gdzieś dalej, i dla nich Mongolia to był tylko fragment znacznie dłuższej podróży. Na przełęczy nad miastem zobaczyliśmy tumany kurzu - kończył się ostatni dzień lokalnego festiwali Nadaam i trwały jakieś wyścigi. Na wlocie do miasta, na tym razem całym moście, złapała nas kontrola policyjna i to taka bardziej serio. Bez uśmiechu, bez targowania się, kazali płacić za dezynfekcję i nawet sprawdzili, czy w aucie nie mamy mięsa lub porwanych z rejonu zarazy owieczek. Mirmił, pomimo owcopodobnej fryzury nie wzbudził ich zainteresowania.



Obrazek

Obrazek
Nuda, nieprawdaż? Na tych drogach potwornie trzęsie. Świetne miejsce dla posiadaczy singli, bo mogą zapomnieć o swoich problemach ;)


Dojechaliśmy do centrum miasta, i po niewielkich zakupach i straasznie dużej ilości czasu poświęconej na odpoczynek w cieniu ruszyliśmy za miasto, szukać noclegu. Nie do wiary, ale Free Navigator pozwalał pojeździć po Hovd zgodnie z mapą i nawet pokazywał nam poprawnie wszystkie ulice w centrum. Praktycznie wszystko było zamknięte ze względu na święto, a że miasto było na równinie z dala od gór, to panował cholerny upał. Pamiętam sklep, gdzie zgodnie z przewidywaniami rolę artykułów luksusowych grały polskie produkty Urbanka. Kupiliśmy tam wszystko, co było zimnego do picia :). Pamiętam restaurację, w której nie było można niczego zamówić,i Marka, który w niej podrywał kelnerki w języku polskim, i pamiętam młodego Anglika, który podróżował ze stryjem po Mongolii, pamiętam też strasznie senną i leniwą atmosferę upalnego dnia. W sumie to nie nie wiem, na czym właściwie minął nam ten dzień, ale było fajnie :)


Miasto Hovd w swojej pełnej krasie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Przybywamy z planety Ziemia …


Restauracja i sztuka konwersacji w wykonaniu Marka.

Pod wieczór mieliśmy rozbite namioty nad prawdziwą rzeczką! Pełen wypas :) Nawet komarów nie było tak dużo, jak zwykle. Rzeczka była może po kolana, ale wartki prąd zbijał z nóg. Utrudniało to kąpiel prawie tak bardzo, jak nasze pełne niepewności myśli, czy ci mieszkający w górze strumienia sikają do niego często, czy tylko czasami. Anyway - po meszkach i malowniczym jeziorze w górach to była ożywcza i pożądana odmiana. Ale drzew jak nie było, tak nie ma. Nieliczne egzemplarze były w mieście, ale trudno z nich zrobić ognisko. Wieczorem natura zafundowała nam piękny zachód słońca. Problemem było jedynie szukanie toalety na super-płaskiej równinie bez krzaczków. Można iść kilometrami i nadal jest się w zasięgu wzroku. Nie wiem, jak oni tam żyją … :)

Obrazek
No ani krzaczka, żeby się schować...

Obrazek

Obrazek
Cafe “u Mirmiła” rozszerzyła zakres o posiłki z wkładką mięsną.

Obrazek
A oto i szef kuchni we własnej osobie.

Obrazek
Mieliśmy taras z widokiem na góry.

Zrobiliśmy wielkie danie ze spaghetti w roli głównej i w pewnym stopniu zrekompensowało to brak ogniska. Zasypialiśmy dość wypoczęci i zadowoleni, rano mieliśmy szukać internetu zostając chwilę w Hovd. Wedle przewodnika to było największe miasto w regionie, jak sobie żartowaliśmy, ośrodek przetwórstwa rybnego. O uniwersytecie w przewodniku pisali już na serio… Trochę trudno w to uwierzyć. Generalnie przewodnik Lonely Planet, który miał być najlepszy, okazał się być pełen pseudo-praktycznych porad i zachwytów nad niezbyt istotnymi rzeczami. Warto go mieć, ale nie warto na nim polegać jak na wyroczni.

Dotarło do nas, że dużej pętli po Mongolii to my nie zrobimy, nie zrobimy nawet średniej, bo jazda w takim upale po bezdrożach jest męcząca dla motocyklistów, a dalej ma być tylko gorzej - bo to w górach jest lepiej. Postanowiliśmy pojechać w kierunku wielkich jezior na południowy wschód od nas. Tam musiały być ryby .. :) I stamtąd można było pociągnąć na północ, zataczając pętlę w kierunku mongolskiego Ałtaju i przejścia granicznego. Z przedwyjazdowych planów, opartych o założenie 250-300 km dziennie, wyszło niewiele i byliśmy w sumie z tego zadowoleni. Mongolia zweryfikowała nasze założenia.

Obrazek

Obrazek

Trasa: około 100 km. Nocleg pod miastem Hovd. Jeden z fajniejszych noclegów.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

12-07-2014 piątek
5. Jazda w kierunku wielkich jezior


Obrazek
Ten przyjemniaczek znalazł sie rano, na szczęście martwy.


Powrót do miasta

Rano odwiedziliśmy miasto, w centrum miasta był darmowy miejski internet - Wifi. Wypas, nasze żarty z obecności Internetu na rosyjskich stacjach nagle zostały zrealizowane w Mongolii. Mirmił złagodził skutki swojego uzależnienia od Facebooka, my napisaliśmy jakieś posty na forum, sprawdziliśmy co się dzieje na świecie.. a działo się prawie tak mało, jak w Mongolii. Podczas surfowania zagadnął nas miejscowy chłopak, władający niezłym angielskim. Proponował swoje usługi jako przewodnika i ogólnie zrobił niezłe wrażenie. Jakby ktoś potrzebował, to nadal mam do niego numer :) Dopiero później wpadło nam do głowy, że mogliśmy go poprosić o pomoc przy szukaniu ryb. No cóż.. ogólnowyprawowa oszczędność weszła nam w nawyk, i okazja przeszła koło nosa. A jak się okazało, w Mongolii ryby to jednak rzadki rarytas.

Obrazek
Kafejka internetowa.
Obrazek
Nissan internetowy


Obrazek
rynek miasta

Obrazek
Dziwnie podobni, prawda?

Obrazek
Dzieciaki wszędzie są takie same.

Obrazek
Ta grupka była urocza.

Obrazek


Obrazek


W pewnym momencie jadąc przez miasto zatrzymaliśmy się na światłach. Gdy staliśmy na czerwonym, drogę przebiegł nam pasterz w ludowym stroju jadący konno w poprzecznym kierunku - wcześniej czekał na zielone... Bardzo zabawne wrażenie, wyglądało to tak, jakby ktoś kręcił film historyczny. W ogóle Mongołowie często noszą tradycyjne stroje, nie wiem, czy z wygody, czy z upodobania, ale wygląda to bardzo barwnie i oryginalnie. Jedynie w dużych miastach centra zapełnione są ludźmi w europejskich ubraniach. Być może to specyfika zachodniej części kraju, w której byliśmy i która jest nieco zacofana (ma też zauważalną mniejszość kazachską).

Samo miasto było dość ładne i faktycznie większe niż pierwsze Olgiy. Przynajmniej tu przewodnik Lonely Planet nie wpuszczał nas w maliny. Kilka szerokich ulic, coś w rodzaju wesołego miasteczka z fontannami - jakaś abstrakcja, nie wiem o co chodziło.

Znaleźliśmy “Grand Hotel” polecany w przewodniku, pod którym stało już kilka podróżniczych wehikułów, i zafundowaliśmy sobie wypasiony obiad. To był nasz jedyny czysto restauracyjny posiłek w Mongolii. Elegancko podane danie z baraniny, konserwowe warzywa i coś dziwnego zamiast ziemniaków - cena około 15-20 zł, znośnie i smacznie. Było tam bardzo kulturalnie, zatem nie mogliśmy zbyt długo przebywać w takiej atmosferze więc ruszyliśmy w drogę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Centrum miasta.

Na skraju miasta kolejna niespodzianka - płatny asfalt. 1000 tugrików za wjazd i nieugięty policjant na straży tego niesamowitego dobra. Do tego szlaban.. nie udało się wjechać za darmo nawet nam na motocyklach. Droga miała jakieś 30-40 km, nic specjalnego poza wygodą, do tego miejscami mocno nierówna. Na końcu drogi był solidny most i ...autostopowicze, których widzieliśmy wcześniej w Bijsku.





Porozmawialiśmy chwilę i to wystarczyło, aby podbiegły do nas dzieciaki z budki dróżnika. Daliśmy im jakieś drobiazgi, za moment zrewanżowały się serem. Tzn. czymś w rodzaju sera... Smakowało to jak oscypek wysuszony na słońcu i polany octem. Niezbyt dobre, a odmówić głupio. Co najgorsze - chyba ten ser był produkowany metodą naturalną, w worku ze skóry, bo miał w sobie pełno włosów ze zwierzęcej sierści. Miejscowe kozy mają długie i obfite owłosienie. Cóż… zawsze myślałem, że ludowe, naturalne przysmaki są najlepsze. A tu najpierw ten świstak z kamieniami w dupie, teraz niewydepilowany ser. Niedobrze… :D







Obrazek
Dostawcy rozkoszy kulinarnych.

Obrazek









Droga prowadziła przez pustynię, no dobrze - bardziej pustkowie. Praktycznie na przełaj pojechaliśmy przed siebie. W pewnym momencie zobaczyliśmy na horyzoncie miasto niczym fatamorganę. Dojazd zajął dalsze kilkanaście km. Po w sumie 60 km dojechaliśmy do wielkich jezior i miasta Durgun. Trochę nas te jeziora rozczarowały.. płytkie, otoczone trzcinami, bardziej wyglądały jak bagnisko niż jak jezioro - przewodnik potwierdził, że faktycznie są płytkie. Na dalekim horyzoncie było mnóstwo wody, ale nie było jak do niej dotrzeć. No i wygląd okolicy sugerował komary, setki komarów. Zatankowaliśmy, zwiedziliśmy świątynie buddyjska - szczerze mówiąc nieco tandetną, bo ozdoby wyglądały jak zrobione z przypadkowych elementów, a kolory z bliska były mocno kiczowate. Może nie potrzebnie się czepiam, bo to w końcu było małe miasteczko, kilkadziesiąt lat komunizmu mocno przetrzebiło buddyjskich mnichów w Mongolii. Tankowanie za to było zabawne - gość ewidentnie nie umiał liczyć (dodawać i odejmować), i musiał ratować się kalkulatorem dla każdego wydawania reszty. Do tego chciał, aby mu podać ile wejdzie do motocykla z góry, oj trudno było się dogadać. Paliwo oczywiście miało tylko 80 oktanów. Wszystko, co najlepsze w Mongolii dla naszych Trampusiów ;)

Obrazek

Obrazek
Środek niczego.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Świątynia buddyjska

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


W centrum miasteczka panował specyficzny, senny klimat. Kilka małych sklepików, świetnie zaopatrzonych w wódkę i cukierki, oraz różne artykuły typu mydło i powidło, ale bez szans na chleb czy coś nadającego się do zjedzenia. Alkohol, woda i napoje, to jedyne rzeczy które można na pewno kupić poza dużymi miastami. Do tego wódka była niezbyt dobra, a piwo - raczej wodniste, w dużych butelkach, pewnie z rosyjskich browarów. Mirmił słusznie straszył, że na dalszym wschodzie to Rosja jest symbolem cywilizacji. Na szczęście mieliśmy własne zapasy (niestety, tylko jedzenia ;) ). Do tego stale towarzyszył nam komplet miejscowych, zainteresowanych niecodziennym widowiskiem. Dokuczał kolejny atak strasznego upału - w górach naprawdę było lepiej, tu mieliśmy pewnie bliżej 40 stopni. Okrutny kraj, ale takie “umieranie” na totalnym odludziu, kryjąc się na skrawku przyjaznego cienia, ma swój dziwny urok.

Dalej było coraz więcej piachu. Jechaliśmy do drugiego jeziora, gdzie miało być lepiej pod kątem dostępu do wody (tak naprawdę najlepiej miało być w 3cim, mniejszym jeziorze, ale nie bardzo wiedzieliśmy jak tam dojechać; mokradła widoczne po drodze zniechęcały do szukania własnych szlaków). Miejscami było na tyle grząsko, że motocykl przy ruszaniu zapadał się do felgi w piach. Jak zwykle pomogła jazda w tempie przynajmniej 50-60 kmh, chociaż mieliśmy nieco wrażeń :) Na szczęście grząskie odcinki były znacznie rzadsze, niż ubite skaliste podłoże.





Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Jak mustangi .. :)

W trakcie podróży napotkaliśmy zepsuty chiński motorower, przy którym majstrował staruszek z młodym chłopakiem. Urwała mu się śruba mocująca tylną zębatkę, a do miasta parę ładnych kilometrów, do tego słońce paliło bezlitośnie - stali na środku pustkowia bez żadnego cienia. Nie było rady, pomogliśmy i po 30 minutach w nagrodę Mirmił mógł się przejechać na prawdziwym mongolskim motocyklu… (niestety, podobno wchodził tylko 1szy i 5ty bieg!) Ciekawostka, bo podczas naprawy zatrzymał się przy nas pickup z dwoma miejscowymi; w kabinie mieli wykrywacz metali, który ewidentnie był im często potrzebny. Z powodu bariery językowej nie do końca umieli wytłumaczyć nam, co właściwie można znaleźć na tych bezdrożach, bo przecież nie surowce mineralne..

Obrazek

Obrazek

Obrazek








Na horyzoncie pojawiła się fajna dwukolorowa skała, trochę jak Ayers Rock w Australii, w zasadzie to wzgórze, wedle przewodnika były tam jakieś jaskinie o znaczeniu historycznym, ale daliśmy sobie spokój z ich szukaniem. Za skała była fajna tama i jakiś nowy, ogrodzony budynek, niestety próba szukania tam noclegu skończyła się interwencją wartownika, który wymachując nerwowo bronią kazał jak najszybciej odjechać. Przyzwoite miejsce znalazło się kawałek dalej nad rzeczką. Płasko, dostęp do wody, oczywiście milion komarów i zero ryb, ale co tam, kąpiel ważniejsza! Obserwując gigantyczną ważkę polującą na komary zasypialiśmy spokojnie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Kąpielisko. Zapewne współdzielone z miejscowym inwentarzem rolnym, ale co tam..

Obrazek



Obrazek
Pierwszy nocleg bez gór na horyzoncie. Wokoło panowała niesamowita cisza.

Trasa: ok 100-150 km, nocleg pomiędzy jeziorami Haar i Haar-Us.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

13-07-2014, sobota
6. Pierwsze ryby


Rankiem obudziło nas palące słońce. Nici z dłuższego spania, no ale po pierwsze spaliśmy na otwartym stepie, a po drugie cień w Mongolii to towar równie rzadki, jak drzewa. To może brzmieć jak coś oczywistego, ale trudno się do tego przyzwyczaić, że nie gdzie się chować przed słońcem.

Obrazek




Kawałek dalej był mostek konstrukcji.. powiedzmy szalonego inżyniera, drewniany, ale jednak solidny. Prowadził do parku narodowego wielkich jezior, droga była przegrodzona szlabanem, ale ponieważ wszyscy go omijali bokiem, to tak zrobiliśmy i my. Dalej był niekończący się step, a w oddali stopniowo pojawiało się drugie jezioro. To co na mapie wyglądało na przesmyk pomiędzy masami wody, w rzeczywistości było suchą jak pieprz pustynią. Mijaliśmy kolejne stada kóz i innych dziwnych stworzeń, by w końcu dojechać do wody. Bardzo dziwne wrażenie, gdy jedzie się 60-70 kmh na przełaj i prawie żadne punkty nie przesuwają się względem motocykla - tak, jakbym stałi w miejscu.





Obrazek

Obrazek


Nad drugim wielkim jeziorem była powtórka z rozrywki - bagnisty brzeg, olbrzymie trzciny, płytko, sporo ptaków i miliardy komarów. Z dużym żalem daliśmy sobie spokój, nie było sensu objeżdżać jeziora przez setki kilometrów, szukając miejsca na kąpiel. Nawet jakby gdzieś było dojście do wody, komary i tak by nas zjadły. Niejako w ramach rekompensaty pojawił się starszy człowiek z żoną, na chińskim motorku. Po krótkiej rozmowie ( z tego, co pamiętam, pytaliśmy o ryby, ale rozmowy z Mongołami są mało ciekawe, bo obie strony się niezbyt rozumieją) podarowaliśmy im jakieś drobiazgi z naszej magicznej torby z prezentami. W zamian zostaliśmy zaproszeni do jurty. I to już była przygoda.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Prawdziwa jurta, prawdziwe zaproszenie, nie tak jak w innych internetowych relacjach, gdzie za wizytę w jurcie zaraz przy granicy miejscowi potem żądali pieniędzy… Dostaliśmy kumys z wielbłądziego mleka, obejrzeliśmy jurtę (tak naprawdę dwie, jedna była “kuchenna”, druga dla gości), zdjęcia na ołtarzyku (to najważniejsze miejsce w domu). Nasz gospodarz miał pięciu synów i najwyraźniej był z nich bardzo dumny, próbował opowiadać, z tego co zrozumieliśmy, żyli w mieście. Miał też elegancki TV (płaski, LCD, zasilany z dużego akumulatora, na jurcie dumnie prezentowała się antena satelitarna) oraz bardzo ładne wnętrze “salonowej” jurty. Mimo, że byli to zwykli pasterze, jurta nie była biedna, a gospodarze byli bardzo kulturalni. Druga ciekawostka - pomimo położenia na środku rozpalonego stepu, w środku panował przyjemny chłód. Zdaje się, że mieszkalna jurta miała podwójne ściany, a do tego można było je podnosić w celu poprawy wentylacji. Nic dziwnego, że miejscowi nadal mieszkają w ten sposób, zamiast męczyć się w domach z pustaków lub suszonych na słońcu cegieł.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Powoli przyszła pora się żegnać, a i tak dziwne, że dość długo udało nam się symulować rozmowę. W takich sytuacjach warto mieć mapę, polskie symbole, jakieś zdjęcia czy obrazki które można pokazać - ci ludzie są bardzo ciekawi gości, warto podtrzymać rozmowę, chociażby w podziękowaniu za gościnność.

Obrazek

Obrazek




Trasa z powrotem biegła dokładnie tą samą drogą, do mostu. Przy moście zarządziliśmy dłuższy postój, bo rzeka była stosunkowo głęboka i była tam szansa na ryby. Do tego zielone brzegi pozwalały odpocząć, a i kąpiel kusiła. Spędziliśmy tam parę ładnych godzin, zabierając sobie wędki na zmianę, to był jeden z niewielu przyjemnych biwaków w tym dzikim kraju :) I.... udało nam się złapać pierwszą rybę. Na osobę przypadło mniej więcej porcja wielkości łyżeczki od herbaty, ale po tylu dniach szukania.. to i rak ryba. Do tego bardzo smaczna. Ale odnosząc się do internetowych relacji pełnych olbrzymich ryb łapanych w mongolskich strumieniach.. cóż, nasze sukcesy były nader skromne. Ewidentnie trzeba łowić z przewodnikiem, a może też w innym rejonie kraju? Albo może te ryby rosną w miarę opowiadania ? :)



Obrazek

Obrazek







Pod wieczór ruszyliśmy na północ, w zasadzie w kierunku powrotno-wyjazdowym. Chcieliśmy zamknąć małą pętlę po Mongolii, aby spędzić zapasowy dzień w rosyjskim Ałtaju. Sklepy, normalne paliwo, drzewa, ogniska, te sprawy… trochę nam tego brakowało.

Zostawiliśmy z boku jezioro Hyargas, na które namawiał nas przewodnik Lonely Planet, ze względu na słoną wodę i brak ryb. W Mongolii trzeba mieć naprawdę miesiące wolnego czasu, aby podróżować na spokojnie. Dojazd gdziekolwiek zajmuje wielokrotnie więcej, niż można by się spodziewać. Do tego dużo jest malowniczych dolin, gdzie warto wynająć jurtę, wieczorem np. zamówić jakieś pieczone bydlę i po prostu odpocząć dzień lub dwa.

Kawałek trasy pokonaliśmy dość malowniczo na skróty, korzystając ze znalezionej polnej drogi. Po raz kolejny jechaliśmy po olbrzymim płaskim stepie, ale tym razem zdobiły go pojedyncze krzaczki, a wokoło mijaliśmy niewielkie, skaliste wzgórza skąpane w świetle zachodzącego słońca. Było przepięknie.. poza gigantycznymi tumanami kurzu.

Niestety, w drodze złapał nas mrok. A takie warunki przy jeździe off w zasadzie nie pozwalają na jazdę. Z trudem dogoniliśmy Mirmiła, i zażądaliśmy noclegu w pierwszym możliwym miejscu. Do najbliższej miejscowości było około stu kilometrów, bez szans na nocny dojazd. Paliwa też mieliśmy niezbyt wiele.





Miejsce na nocleg było do kitu. Brzydko, straszne komary, bez wody, a liczne kamienie przeszkadzały rozbić namiot. Schowaliśmy się za niewielkim wzgórzem przy trasie i w niezbyt dobrym humorze, tonąc w komarach, poszliśmy spać. Przynajmniej jeden Rysio był zadowolony, bo znalazł całkiem dobry żelazny piecyk typu koza, i nawet namawiał Mirmiła by go zabrać.. (w sumie to absurd, że w Mongolii łatwiej znaleźć piec, niż opał do niego :D )

Rano powitało nas palące słońce, i ze spania znów nici.

Trasa : pomiędzy 100 a 200 km? Dojazd z okolicy wielkich jezior na trasę w kierunku miejscowości Olgiy (ale całkiem innego Olgiy, niż to miasto przy granicy, bo w Mongolii lubią mieć te same nazwy w wielu miejscach).
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Mongolia dla średniozaawansowanych 2013

Post autor: tomekpe »

14-07-2014 niedziela
7. Dojazd nad jezioro Achit i urodziny Ewelinki.




Poranek na pustkowiu.

Rano ruszyliśmy we dwójkę “na oparach” do najbliższego miasta, około 70-80 km, zostawiając auto w tyle. Pogoda była przednia, a droga - zwyczajna... Ot, “zwyczajny” niesamowity off po równinie otoczonej górami. Tego nieodłącznego elementu podróży w Mongolii nie da się opisać, ten kraj to idealne miejsce dla Trampka :) Doły nie są zbyt duże, kamienie zazwyczaj można omijać i w rezultacie jazda jest nie dość, że komfortowa, to sporo szybsza niż autem. Były odcinki, gdzie spokojnie można by przekroczyć setkę, ale po co - przecież wizyta w mongolskim szpitalu zdecydowanie nas nie kusiła.



Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Skrzyżowanie … Brakuje tylko piętrowych wiaduktów.


Tu potrzebne jest słowo wyjaśnienia, ze względu na duże trudności konwersacyjne ustaliliśmy wcześniej (chyba za radą przewodnika) że metoda wyrażenia zadowolenia jest głośne siorbanie. Czy to prawda ? Nie wiem.. ale działało :)








W miarę jak wskazówka paliwa coraz bardziej opierała się o zero, miałem coraz mniej optymistyczny nastrój. Miasteczko (małe Olgiy) zobaczyliśmy jakieś 25 km wcześniej, niż do niego wjechaliśmy. Te długie minuty upłynęły mi na myśleniu, ile km będę pchał motocykl, gdy juź skończy się paliwo… Na szczęście dojechałem do stacji, mając jeszcze około pół litra paliwa w baku :) Po dłuższej chwili dojechała ekipa samochodem. Dystrybutor obsługiwała młoda dziewczyna, która mówiła dobrze po angielsku. Jak się okazało - to studentka z Korei, która przyjechała do rodziców na wakacje. Po chwili byliśmy zaproszeni do ich jurty. Byli to dość dobrze sytuowani ludzie, jeśli dobrze zrozumiałem, to dyrektorka szkoły i miejscowy urzędnik. Taka wizyta była nieco krępująca, ale niezwykle ciekawa. Mongołowie są bardzo otwarci i ciekawi świata, a mieszkają bardzo tradycyjnie. Typowe mieszkanie to dwa namioty, jeden “kuchenny”, brzydki i gorzej utrzymany, drugi oficjalny, pełniący rolę pokoju dziennego. Niesamowite jest to, że większość mieszkańców małych miejscowości i pasterzy nadal mieszka w jurtach, lekceważąc murowane domy. Ciekawe, jak oni dają sobie radę w zimie, gdy temperatura spada do -50 stopni. Porozmawialiśmy dłuższą chwilę, pijąc mongolską herbatę. Pytając o możliwości kąpieli w pobliskim jeziorze zauważyliśmy niepokój na twarzy studentki. Z dużym wahaniem powiedziała, że nie wolno nam się tam kąpać, bo jezioro .. zabija ludzi. I że wiele osób już tam utonęło. Dopiero z dłuższych tłumaczeń zrozumieliśmy, że jest tam coś w rodzaju podwójnego dna, najpierw pozornie twarda pokrywa, a pod nią głębokie błoto. Cóż, chyba faktycznie nie warto próbować. Pożegnaliśmy się grzecznie i ruszyliśmy w swoją stronę - do jeziora Achit, w poszukiwaniu ryb. Fajnie mieć jakiś cel, nawet gdyby był absurdalny...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Prawdziwa zupa “nic”. Nikt nie był z niej chyba zadowolony…

Obrazek
Ani Marek…

Obrazek
Ani ja.

Obrazek
"Jezioro, które zabija ludzi"

Obrazek
Wyglądało w sumie spoko, ale to miejscowi wiedzą lepiej.

Obrazek
Burza juz czekała.

Obrazek
Po burzy bardzo szybko zrobiło się upalnie.

Na horyzoncie zbierały się chmury i chwilę później zaczął sie najpierw deszcz, a potem burza. Jazda po mokrej glinie w koleinach pełnych wody to było jedno z gorszych przeżyć w tym kraju. Twarda ziemia nie przyjmowała wody i jechaliśmy przez nieustanne, głębokie kałuże. Widoki wynagradzały nam utrudnienia, ale ciężko się było nimi cieszyć. Trasa prowadziła przez dość zielone wzgórza i pofalowany teren, w czymś w rodzaju doliny czy miejscami wąwozu. Było bardzo, bardzo malowniczo. Po pewnym czasie minęliśmy coś w rodzaju skalnej bramy i wyjechaliśmy z gór na otwartą przestrzeń. Tam opady ustały, chmury zostały nad wzgórzami. Przed nami była rozległa równina z niesamowitym widokiem na ośnieżone szczyty na jej końcu. Po parunastu kilometrach podziwiania widoków dojechaliśmy do wezbranej po opadach rzeki. Przeprawa wydawała się łatwa, gdy patrzyliśmy na przejeżdżającego na chińskim motorku Mongoła, oraz gigantyczną Toyotę Tundrę. Ale rzeczka okazała się być znacznie trudniejsza, niż sądziłem, z powodu wielkich kamieni na dnie. Siniak schodził z nogi chyba ze dwa tygodnie, a gdyby nie buty to pewnie miałbym pękniętą kość - cały ciężar motocykla przygniótł moją nogę do kamieni.




Tak się robi duże plum… :(

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Węgiel prosto z rzeki. Kawałki węgle rozrzucone po okolicy miały się wyjasnić dopiero za dwa dni.

Obrazek
- Kochanie, gdzie masz tankbag z pieniędzmi i dokumentami?
- tam gdzie go zostawiłes, na drugim brzegu...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po dłuższym postoju i suszeniu ruszyliśmy dalej, krajobraz uległ kolejnej przemianie, szybko zrobiło się piaszczysto, a po lewej stronie pojawiła się naprawdę duża rzeka z zielonymi zadrzewionymi brzegami. Niestety, bez szans na piknik i kąpiel, bo próba podjazdu została zakończona przez wściekły atak komarów. I pisząc “wściekły atak” dokładnie to mam na myśli, zostaliśmy dosłownie zmuszeni do odwrotu :) Brnąc w piachu dojechaliśmy wreszcie do wzniesienia, za którym miał być cel naszej podróży - duże górskie jezioro achit. Wzniesienie przypominało gigantyczny wał przeciwpowodziowy, z tym, że wjazd i zjazd miały po parę kilometrów długości. Ze szczytu roztaczał się niezwykły widok na okolicę, wracaliśmy w góry, więc było na co patrzeć. My jednak mieliśmy nieco dosyć, Ewelina miała dość brnięcia w piachu, a mała gleba przy przekraczaniu rzeki wyraźnie ją zdemotywowała ( to był jej jedyny upadek podczas całej podróży!)

Obrazek
Przestroga dla fanów obniżania maszyn - motocykl zawisł na zwykłej kępie trawy, mimo pozostawienia centralki w Polsce.




Dzień zakończyliśmy postojem na moście połączonym z kąpielą, spędziliśmy tam dużo czasu, bo pod mostem roiło się od ryb! Dużych, smakowitych i łakomych naszej przynęty. Opanowała nas gorączka wędkarska :) Miejscowe dzieciaki pomagały nam, jedynie spojrzeniem wyrażając zdziwienie, dlaczego łapiemy ryby, gdy wokoło są smaczne kozy i owce. Ale wiadomo, obcokrajowcy, do tego na motocyklach, to dziwacy i to wiele tłumaczy :)

Obrazek

Obrazek


Prawdziwa ryba! I to jedna z wielu. Ciekawe, co ile lat je tam ktoś łowi…




Małe, międzynarodowe zamieszanie na moście.

Na naszym brzegu świeciło słońce, ale na drugiej stronie jeziora formowała się burza - jakieś 20 km dalej. Jeden z piękniejszych widoków podczas naszego pobytu - trochę może nadużywam tego stwierdzenia, ale Mongolia to przede wszystkim niesamowite widoki, które aż trudno opisać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na nocleg przenieśliśmy się na wyżej położony brzeg jeziora, jakieś 5 km na zachód. Dopadła nas burza, która przeczekaliśmy w samochodzie, pijąc ohydną, ciepłą ryżową wódkę i grając w karty. Za wyjątkiem Rysia, który dzielnie postanowił przeczekać burzę w namiocie, aby ten mu nie odfrunął. Nasz namiot na szczęście zaprotestował przy próbie rozbicia go na porywistym wietrze, poprzez pękniecie stelaża - dzięki czemu spoczywał teraz złożony bezpiecznie w opakowaniu, a my graliśmy sobie w karty śmiejąc się burzy w twarz :) alkohol był tam nie bez przyczyny - oblewaliśmy urodziny Eweliny. Wymarzone okoliczności do świętowania, no może trochę brakowało tortu :)


Szukamy noclegu na zachodnim brzegu jeziora. Totalne pustkowie.

Swoją drogą, na otwartej przestrzeni, bez samochodu byłoby nieprzyjemnie - siła wiatru była duża i walka z żywiołem byłaby trudna. Wysoki brzeg kończył się urwiskiem, zatem wszystkie przedmioty porwane przez burzę lądowałyby w jeziorze. Reszta nocy minęła na szczęście spokojnie i rano tradycyjnie powitało nas piękne słońce.

Trasa - około 200 km. Nocleg nad południowo-zachodnim brzegiem jeziora Achit, jakieś 5 km od mostu.

CDN.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości