PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norwegia

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
Kristobal
przycierający rafki
przycierający rafki
Posty: 1181
Rejestracja: 19.06.2011, 15:48
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: WKZ/WR
Kontakt:

PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norwegia

Post autor: Kristobal »

Murmańsk. ... Murmańsk? Jechać motocyklem tam, gdzie niedźwiedzie zamarzają nim dobiegną do jaskini? Hmm…Nigdy nie byłem w Rosji ani na północy, a jeszcze pobliski osławiony Nordkapp kusił. Przystaliśmy na propozycję. Idea wyjazdu wyłoniła się na dwutygodniowym objeździe Karpat tamtego lata. Z pięciu ochotników ostało się nas trzech: Bartek, Patryk i ja.

Przygotowania

Bartek jest miłośnikiem północy a szczególnie Finlandii, gdzie nawet studiował. Był 5 razy za kołem polarnym. Lubi dokładnie planować i to realizować, więc zajął się już na jesieni wynajdywaniem atrakcji, układaniem tras i koniecznych way-pointów. Patryk na wiosnę włączył się w plany, jako kontroler ilościowego i jakościowego poziomu eskapady. Sam nie przepadam za planami – będzie jak będzie, dojadę gdzie zajadę. Miesiąc urlopu i oszczędności dają mi komfort.

Me osobiste przygotowania są śmiechu warte. Mam więcej czasu wolnego, chcę zaliczyć Gamvik i Nordkapp. Chciałbym zobaczyć Lofoty, ale boję się tamtejszej pogody i zmęczenia. Którędy wracać? Niech będzie Finlandia, do której mnie nie ciągnie, ale jest bliżej. Lecz o dalszej podróży zdecyduję… na miejscu, w Murmańsku lub Rybackim po zasmakowaniu północy. Opcja minimum (czytaj tchórz) to powrót z kolegami.
Godzinę przed odjazdem rezygnuję z zapasowych opon.
Dwie godz. przed - drukuję mapy Finlandii i Norwegii, w moją „nawigację”, czyli telefon wklepuję współrzędne najważniejszych atrakcji do zwiedzenia w drodze powrotnej typu: Rovaniemi- Mikołaj z maila od Bartka
Dzień przed - wymieniam uszczelki w zaciskach hamulcowych - klocki tarły jedną tarczę.
Dwa dni przed - wymieniam tarcze i klocki (ciekawski pomiar suwmiarką 2tyg. wcześniej wykazał, że jest źle).
Trzy dni przed – zakładam szutrówki, robię crossowe podnóżki, poszerzam stopkę i grzebię w całym motorze.
Cztery dni przed - wychodzę z marketu z dwiema siatkami jedzenia: zupki, muesli, kabanosy, dwa chleby z ważnością do października – to na powrót.
Na tydzień przed dniem „0” spotykamy się i przy „północnej butelce” wspólnie analizujemy każdy dzień jazdy.
W maju czytam „piąte przez dziesiąte” relacje z Murmańska i Skandynawii oraz przeglądam nasze tracki. Wcześniej czytałem o Ukrainie, gdzie w ramach rozgrzewki spędziliśmy majówkę.

Jedziemy do Murmańska !

Trasy: http://www.sports-tracker.com/#/workout ... 969s5327bu
Galeria: https://picasaweb.google.com/1154255025 ... nyRibaczij

Początek czerwca, emocje piłką są nie dla nas. Uciekamy przed tłokiem i sztuczną euforią związaną z Euro. Nasze cele to:
- poznanie osobiście mentalności Rosjan
- zwiedzenie Republiki Karelii, w szczególności pamiątek po wojnie z Finami
- zobaczenie gór Chibin z bliska
- poznanie życia rdzennych mieszkańców północy - Saamów w muzeum w Lovoziero
- zwiedzenie Murmańska i ew. wycieczka do Tieribierki
- dotarcie do Vayda-Guba - „rosyjskiego Nordkappu” i objechanie Półwyspu Ribaczij
- szybki powrót asfaltem do domu


Dzień 1. 06.06.2012. - Do Suwałk

Chłopaki ruszają ze stolicy koło południa, gdzie dopiero poprzedniego dnia odbierają wizy. Wyjazd mieli tłoczny jak zwykle, pojechali zobaczyć bunkry nad Wizną - polskie Termopile chwalone przez grupę Sabaton w kawałku 40 to 1. Ja tymczasem przez równie wiecznie zatłoczoną Górę Kalwarię pojechałem wschodem przez Augustów. Znowu nie będzie mnie na Moto-Nocach, które obwieszczają reklamy. Za to czekają mnie nietypowe moto-dni. Spotykamy się w zajeździe Żubryn za Suwałkami. Dobre warunki, ceny i jedzenie z kuchni czynnej non-stop. Ruchliwa ostoja TIRowców. Oprócz smacznej jadłodajni jest też kantor. Zostawiamy motocykle pod oknem pracujących bez przerwy kucharek. Stamtąd uderzamy 800km do Narvy.

Dzień 2. Do Narvy

Via Baltica. No cóż, droga przerzutowa, nudno, ale co zrobić. Pierwsze 400km są ciężkie. Wiercimy się na motorach jak się da: nogi na tylne podnóżki, nogi na gmole, tyłek na bak, tyłek do tyłu, stajemy, leżymy… Okolica płaska, droga prosta, pola i łąki, jedziemy przepisowo w obawie o mandaty. Druga połowa jazdy już idzie lepiej. Przyzwyczajenie organizmu. Robimy krótkie postoje tylko na jedzenie i tankowanie. Ile czasu urwiemy, tyle zobaczymy Narvy. W planach jest zwiedzanie zamku w Sigulda, ale odpuszczamy żeby być szybciej w mieście granicznym. Zamówiony mamy tam Central Hotel przy ul. Lavretsovi 5 oraz przejście graniczne na ósmą rano. Koszt 1EU. Hotel z zamykanym parkingiem, sutym szwedzkim stołem rano, ale bez czajników w pokojach. W jednym z pokoi przez całą noc unosi się specyficzna woń rozlanej w bagażach „magicznej wycieraczki”. Blisko hotelu jest komisariat, bar i klub Go Go.

Dzień 3. Narva- Vyborg

Miasto okazuje się nieciekawe i już pozamykane, lecz przejście graniczne nietypowe. Jest w centrum, na moście. Poczekalnia do niego, to nie ulice, lecz wielki plac na obrzeżu Narvy, gdzie trzeba się najpierw stawić i czekać jak na tablicy wyświetlą numery rejestracyjne interesantów, sprawdzą dokumenty i skasują na kilka euro. Jest położony na wspł. gps: 59.377671,28.154942. przy ul. Rahu 7. Trafiamy tam dzięki uprzejmości pana, który nas tam zawiódł samochodem. Tam trzeba być na zamówioną przez internet godzinę na stronie https://www.eestipiir.ee/yphis/index.action. Następnie jedzie się na most by włączyć się w kolejkę. Wypełnia się dwie strony objaśnione po angielsku. Schodzi nam ze wszystkim dwie godziny, gdyż motamy się z wypełnianiem papierów. Celnicy wykazują się wielką cierpliwością, znają angielski, interesują się motocyklami, na przejściu ogólnie panuje porządek. Nie czepiają się do niczego jak GPS'y czy PMR'ki teoretycznie nielegalne w Rosji.
Pierwszy CPN i niekłamana satysfakcja – paliwo po niecałe 3zł. Woooohoooo!!
Rosja - jest inaczej. Lekki bałagan, zaniedbanie, stare kopcące pojazdy, płacenie przed zatankowaniem, samochody naprawiane na poboczach, ludzie bezpośredni i naturalni.
Z początku jedziemy drogą na Petersburg, potem zbaczamy nad Zatokę Fińską. Zaliczamy pierwsze szutry. Zapach gazu nie daje mi spokoju na postojach. W końcu opróżniam sakwę. Półkilowy kartusz jest dziurawy od nita sakwy i sobie radośnie tryska. Tydzień lub dwa gotowania w plecy. Mam zapasowy a Bartek ma na szczęście starą, ruską, toporną benzynówkę. Trafiamy pod pomnik Wojny Ojczyźnianej, gdzie robią sobie zdjęcia 2 pary młode. Przez chwilę to my stajemy się atrakcją, przy której się fotografują. Próbuję się przytulać do urodziwych dam, ale „nielzja”. Patryk otrzymuje wyrazy uznania od fana gry Counter-Strike - nasza drużyna jest w ścisłej światowej czołówce, a gracz Neo jednym z kilku najlepszych. Przy następnym pomniku dzieje się podobnie - zakąszają i piją szampana. Docieramy w ten sposób do obwodnicy St. Petersburga, która biegnie na wodzie i pod wodą.
http://goo.gl/maps/131cp Przed obwodnica mijamy elektrownię atomową. Tuż przed samą obwodnica punkt kontrolny obstawiony wojskiem - tylko nie to... Obwodnica to teren wojskowy? Trzeba się wracać? Na szczęście wojskowi dają znak jechać bez zatrzymywania. Na samej obwodnicy, która jest wielopasmową autostradą Bartkowi gaśnie XR. A tu nie ma nawet gdzie się zatrzymać nie mówiąc o nawróceniu i podjechaniu do niego. Na szczęście to tylko przyciśnięty tank-bagiem wężyk od odpowietrzenia zbiornika. Na trasie (E18) Helskinki – Sanki Petersburg, robi się tłoczno i europejsko. Właśnie od tego uciekamy…
Zbaczamy szybko na wysokości jeziora Nakhimovskoye w dziurawe drogi. Chcemy zobaczyć Rosję, a nie samochody małe i duże. Wskakujemy na A125, gdzie rejestrujemy pierwsze karelskie widoki. Występuje tam duża koncentracja wojskowych koszar. Interesuje nas linia Mannerheima, na której wojska fińskie podczas wojny zimowej 1939–40r., mimo słabych umocnień, ponad 3 miesiące powstrzymywały ataki Armii Czerwonej. Dojeżdżamy w okolice batalii. Niestety nie da się wjechać, a i wejść nie, z powodu ćwiczeń czołgowych na poligonie. W razie jakby ktoś zapomniał o zakazie, droga przeorana jest metrowym rowem. Bartek pod nadzorem pilnujących żołnierzy wchodzi jednak i zdobywa zdjęcie przy pomniku. Pozostali konsumują szybki posiłek z siedzenia motocykla w chmarze komarów. Stanie się to codziennością. Czas goni, więc odpuszczamy inne pamiątki wojny zimowej jak miejsce bitwy pancernej pod Honkaniemi (jest film pod tym tytułem). W Vyborgu mamy zamówiony hostel przy Vyborgskaya street 4. Hostel był w remoncie, z wifi, parkingiem od podwórka i bardzo miłą, młodą obsługą ;) . Jest zdobiony artystycznie, nawet kabiny prysznicowe miały malunki. Chcemy się wyspać i umyć jak należy, gdyż następne wygodne spanie planujemy w Kirovsku.
Vyborg okazuje się ładnym miastem, z przyjemnością je zwiedzamy podpatrując w jedynym lokalu mecz Polaków. Jemy w dobrym barze na rogu Gagarina/Batareynaya tuż przed meczem Rosji i konsumujemy tanie „szampanskoje” z namiastką kawioru na ławce w parku. Próbujemy nawet życia nocnego w hotelowej dyskotece, ale zmęczenie bierze górę. Zasypiając dostrzegamy pierwsze oznaki jasnego nieba.

Dzień 4. Vyborg – Igor

Kierujemy się na Ruskealę trasą A124. Po drodze oglądamy pomniki batalii wojny zimowej. Finowie nakręcili o niej film „Talvisota”, oraz film "Tali Ihantala 1944” o wojnie kontynuacyjnej. Przejeżdżamy przez miejsca walk Tali-Ihantala, największej bitwie stoczonej przez nordyckie kraje. Podczas posiłku na leśnym parkingu dołącza do nas najpierw Igor na Transalpie jadący na weekend do swej daczy nad Ładogą, a następnie Siergiej na AT jadący na rajd terenowy do Ruskeala, gdzie również zmierzamy. Ma on sporo wyposażenia z dżipa, z którego się przerzucił na Afrykę, min. saperkę, siekierę, krzesło itp. Zdziwieni stwierdzamy brak rejestracji w ich jednośladach. Wyjaśniają, że motocykl w Rosji to „igruszka” dla zamożnych i opłaty są na tyle wysokie, że lepiej zapłacić jednorazowo mandat za brak zarejestrowania i można jechać dalej. Ubezpieczenia jednak mają. Wspólnie jedziemy do miasta, gdzie Igor pokazuje nam i objaśnia historię ruin dużego ceglanego luterańskiego kościoła (gps 61.523426,30.185074). Następnie prowadzi nas nad sklasyfikowany w księdze Guinessa, jako jedyny na świecie „jeziorny fiord” w miasteczku Lakhdenpokhya przy ul. Lenina, http://nok.it/D4Ptr , gdzie w czasie wojny stacjonowały okręty podwodne (ma głębokość stu metrów). Stąd również kilka razy w roku startuje odcinek specjalny rajdów off-roadowych.
Nasz przypadkowy przewodnik jest na tyle uprzejmy, że zabiera nas do domku letniskowego nad Jeziorem Ładoga, gdzie rozbijamy camping i zostajemy ugoszczeni kolacją z samogonem przez jego sąsiadów i dobrych przyjaciół. Nie będę się rozwodził nad wysokimi walorami smakowymi swojskiego posiłku. Trzeba było odpalić spiralki by się ochronić od natrętnych karelskich komarów. Zasięgamy przydatnych informacji na temat przejezdności tych terenów od właściciela posesji, Saszy, który dawno temu służbę wojskową pełnił… na Półwyspie Ribaczij! Po kolacji gospodarz zabiera nas na krótką przejażdżkę niepozornym, acz bardzo dzielnym terenowo UAZem 3962. Obaj oprowadzają nas po resztkach fińskich domów, gdzie odnajdujemy w krzakach ruiny zbombardowanej szkoły z bunkrem, porzucone narzędzia rolne i chłoniemy opowieści o chutorach - rodzaju dawnej małej wsi zamieszkiwanej przez jedną rodzinę. W tym cichym zakątku pomału wysypują szutrówki i stawiają dacze mieszkańcy miast. Po tym satysfakcjonującym wieczorze kładziemy się do namiotów pod w pół jasnym niebem. Powietrze jest czyste i bezwonne jak kiedyś w Bieszczadach. Wokół rozpościera się sycąca i kojąca zmysły cisza. Lekko jasne niebo zwiastuje czekające nas niecodzienne wrażenia.

Dzień 5. Igor – Suoyarvi

Rankiem nieśpiesznie przystępujemy do wymiany opon. Po dokręceniu główki ramy decyduję się na założenie zużytych przez Patryka TKC80, które miały wtedy nakręcone już około 14 tys. km(!) . Muszę oszczędzać szutrówki na skandynawskie „głodne gumy” asfalty, gdyż swoich wieźć mi się nie chciało.
Obrazek

Igor prowadzi nas do Ruskeala, gdzie ma się spotkać z przyjaciółmi i pojechać w swoją stronę. Po drodze zajeżdżamy na ciekawe wodospady położone przy szosie na rzece Tohmajoki. Są na tyle malownicze, że kręcą przy nich filmy. Wjechawszy w Ruskeala trafiamy na sznur samochodów terenowych uczestniczących w rajdzie. Po wymianie zdań odłączamy się by zajrzeć do ich bazy i jedziemy jednak na docelową atrakcję tego miejsca położoną przy drodze A130 http://nok.it/FrWVH , czyli „marmurowe jezioro” powstałe podczas wydobycia tego minerału.
http://ruskeala.web-craft.org/index.php?id=&lang=2 . Zaskakuje nas niedzielny tłum (bo kto myśli, jaki to dzień tygodnia mamy?) i szerokie przysposobienie turystyczne tego miejsca: duży parking, pamiątki, jedzenie z rusztu, oświetlone ścieżki, zabawy na linach i na wodzie. Obiekt wart jest z pewnością zwiedzenia, jako przerywnik w trasie. Spotkaliśmy tam 3 Finów na dużych enduro wracających z weekendowego objazdu Ładogi drogami gruntowymi. Wszyscy mieli opony Heidenau K60, które na ich drogach wytrzymują 11 tys. km, podczas gdy TKC80 ok. 3 tys. km. Chwalili też unikalne, ręczne oliwiarki łańcucha firmy Osco. Posileni wskakujemy na motongi i zmykamy w korku weekendowych turystów.
Docieramy do skrzyżowania dróg A131/P21 http://nok.it/DJHwZ by nawiedzić pomnik „nie-pabiedy” (klęski) Armii Czerwonej nazwanego Krzyżem Żalu. W tym rejonie (Lemetti) czerwonoarmiści stoczyli ciężkie boje i ponieśli 2-3 razy większe straty od Finów. Ci zaś po dniach zwątpienia dokonali rzadkiego wyczynu - rozgromili Rosjan w ataku czołowym, co dodało im wiary w siebie. Nic dziwnego, że pomnik postawiono dopiero 12 lat temu.
Na płycie czytamy słowa:

Finlandia i Rosja - dwie siostry
Rosja i Finlandia - dwie matki
Są zawarte w tym krzyżu żalu.
Same sobie.
Ich głowy połączone w jedną.
Ich ręce zjednoczone w Nadziei.
Żeby miłość zwyciężyła.
A to zależy od nas.
Od każdego

Komary i muszki chłoszczą nas mimo chemicznych odstraszaczy, więc po chwili zadumy uciekamy na fantastyczne szutry A131 w kierunku Suoyarvi. Droga jest wyjątkowo prosta, równa i szeroka, więc radośnie przekraczamy 100km/h. Niestety zaczęły się pojawiać ostre kamienie zawsze tuż za wzniesieniem powodujące obawy o ogumienie. Gruntówka z czasem staje się bardziej kręta wyboista, ale wciąż to szybkie szutry nawet dla obładowanych ciężkich enduro. Trasa stworzona pod takie motocykle, przy takiej dopisującej pogodzie, jaką mamy, oczywiście. Nie chciałbym tam jechać po tygodniowym deszczu.
Za wsią Loylmola odnajdujemy kolejne pomniki walk, gdzie Finowie postawili swoim, a Rosjanie swoim żołnierzom. Jest tam ( http://nok.it/4mjQ9 gps 62.011379,31.90527) również pomnik zwany „Kollaa Kestaa”. Upamiętnia on walki o utrzymanie terenu Kolla, a zwrot ten (Kolla wytrzyma) wszedł do potocznego języka. Na froncie w tym rejonie „kampił” najskuteczniejszy w historii snajper Simo Hayha, który czając się w śniegu przy mrozie dochodzącym do 40u st. siał strach wśród Sowietów. Wybił ich ponad siedmiuset, bez użycia przyrządów optycznych. Zastaliśmy tam jego wojenne zdjęcie. Zespół Sabaton poświecił mu piosenkę „Biała śmierć”.
Ponieważ tamtejsze insekty skuteczności uczyły się widocznie od Simo, przerzucamy rychło nogi przez siodła i uciekamy przed nieustępliwymi partyzantami. W drodze zatrzymujemy z podziwu załogę w super terenowym Volvo C303 6x6 ze szwedzkiej armii i wypytujemy danych technicznych, gdyż maszyna robi na nas duże wrażenie.
Obrazek

Nocleg znajduje nas sam, tuż za Souyarvi. Na pozycji 62.173035,32.418079 http://nok.it/FStPY do stojącego na drodze Bartka podchodzi pan, który wskazuje nam miejsce obok dozorowanej przez niego posiadłości. Jest trawa, drewno i nawet mini zatoczka nad jeziorem. O to nam chodziło, więc szybko się rozbijamy. Nie minęło 5 min., a stróż przyprowadza właścicieli. Okazuje się, że to motocykliści z grupą przyjaciół z Moskwy. Są w trakcie budowy schroniska dla motocyklistów! Na wieść, że „polskije bajkiery” są za płotem, przybywają witając nas szerokim uśmiechem i siatą browara. Ha! No proszę, niby dzicz, a sami swoi. W mig łapiemy wspólny język, gdyż większość zna angielski. Proponują nam ruską banię i zapraszają na podwórze, jednak jutro czeka nas duży dystans, czas nagli. Siergiej ma też Transalpa, a Katerina GS500, acz rozgląda się za bardziej terenowym. Po sympatycznych „razgaworach” wymieniamy się kontaktami i udajemy na spoczynek.

Dzień 6. Suoyarvi – Kostomuksza

Rano pakując się na trawie wywraca się mój Tramp: spękane prawe lusterko, pęknięty kanister i odbarwiona benzyną szyba to bilans poranka. Gdzie jak gdzie, ale tu nie psuje mi to humoru. Jadąc przez piękne leśne szutry i wioski w jednej z nich stajemy by odszukać nieoznakowany podwórkowy CPN i spożyć szybki posiłek podany na siodle. Nagle jesteśmy kontrolowani przez strażnika jadącego za nami prywatnym dżipem. Interesują go paszporty, skąd, dokąd czemu itp., a my wypytujemy o przejezdność dróg i „zaprawki”, czyli stacje benzynowe. Jest miły acz stanowczy, po spisaniu dokumentów puszcza wolno. Pogoda jest piękna, ekstra droga, a obok lasy, jeziora, bagna, rzeki, cisza i komary. Czasami przystaję z błahego powodu i nasłuchuję las, wczuwam się w zapachy, sycę oczy „rosyjską Finlandią”. Sprawia mi dużą przyjemność świadomość, że dookoła jest właściwie tylko przyroda. Jesteśmy w europejskiej dziczy. A mimo to czujemy się bardzo swojsko :smile: . Cieszą nas również typowe rosyjskie wsie – z pozostałościami komunizmu, drewnianymi chatami, uroczymi „magazinami”, naturalnymi, skorymi do rozmów ludźmi i ich starymi pojazdami różnego przeznaczenia. Tak, po to tu przyjechaliśmy.
Obrazek


Obrazek

Szkoda tylko, że nasz dzienny średni dystans to 350km i nie można się tym wszystkim nasycić do woli. Dziś jedziemy ile się da, najlepiej do Kostomukszy, czyli 400km głównie szutrami. Robimy najbardziej niepewny odcinek wyprawy - nawet na fińskich forach motocyklowych Bartek nie znalazł odpowiedzi, czy te drogi są przejezdne ciężkim jednośladem. Nie chcemy asfaltu M18, a alternatywnych dróg w lesie w kierunku północnym oprócz tej, po prostu nie ma. Szczęściem jest sucho i nie mamy najmniejszych problemów z brnięciem w kierunku Morza Barentsa.

Na jednym z mostów robimy przerwę na zdjęcia. Dołączają do nas dwaj tubylcy wracający z wędkowania w muzykalnym busie. Częstują nas pyszną suszoną rybą, odwdzięczamy się suszonymi owocami. Jadą tam, gdzie my. O której będziecie w Kostomukszy? – Budiem, kak zajediem… Tak tu się liczy drogę.
Obrazek


Dojeżdżamy do celu zmęczeni przed 23ą z ostrym słońcem w oczy szukamy campingu. Na zaprawce ponownie znajduje się pomocna osoba, która nas zaprowadza na miejsce. Kamping „Friegat” http://nok.it/U6xSR okazuje się być na europejskim poziomie, a dokładniej – na fińską modłę. Za ok 140zł/os dostajemy drewniany domek pachnący świeżym drewnem, z kuchnią, łazienką i sauną fińską. Zażywamy jej do pierwszej w nocy studząc się w zimnym jeziorze, do którego uprawiamy sprint w ręcznikach. To jest należyty relaks po trudach podróży! Sauna w nocy znakomicie suszy pranie.

Dzień 7. Kostomuksza – Morze Białe


Ruszamy znów w kierunku północnym przez gęste ostępy karelskich lasów w krainie tysiąca jezior, miliona ryb i miliarda komarów. Hm... W sumie jak się dobrze popsikać rosyjskim czerwonym sprayem serii Ikstrim z zaprawki, lub Repelem, to prawie nie gryzą. Zawsze jednak znajdą gdzieś dziurkę gdzie nie padły krople chemii i po zdjęciu maski p-gaz upierdzielą człowieka. Jesteśmy w środku Karelii. Tak jakoś lubię być po środku niczego. Oczywiście, że to nic, w porównaniu z Syberią, Australią czy Saharą, ale to rozkoszne europejskie zadupie jest dostępne dla każdego krajana znad Wisły już pod dwóch dniach jazdy i uiszczeniu ok. 100$ za wizę, do odebrania po tygodniu. Były CCCP odwdzięcza się dwa razy tańszym paliwem oraz klimatem i ludźmi, jakich nie spotkamy na zachodzie.
Obrazek

Obrazek

Po opuszczeniu asfaltu znów doświadczamy wyjątkowo równych szutrów. Ile jedziemy – się mogę domyślać, gdyż moja linka prędkościomierza odmówiła posługi nie wiem nawet gdzie. Jak tu nie wspomnieć pesymistycznych praw Murphy’ego? Pod siedzeniem jedzie uniwersalny zestaw naprawczy linek, ale nie od tej linki!! Pogoda jest idealna. Oglądamy kolejne jeziora, rzeki, bagna, mosty, łąki, wioski. Na jednym z zakrętów zatrzymujemy się przy mundurowym. Wypytujemy o jakość dróg zakąszając kanapką i kawą z termosa. Okazuje się równym gościem, był w Afganie i innych „misjach”. Popisuje się wypasioną przystawką do Iphona, którym zdalnie odpala radio.
Tak dojeżdżamy do Kalevala, gdzie łaskawie siąpi na kaski pierwszy niepolski deszcz. Podganiam tempo po paru zdjęciach i trafiam na suszarkę. Macha mi wielka czapa, więc zjeżdżam posłusznie. Na twarzy policmajstra maluje się zdziwienie połączone z zawodem, jakby myślał: „ co to za kosmita? .. o Polak, kurdę, trza puścić”. Tłumaczę, żem się zgubił z drugami i goniłem ich i… charaszo, jedi. PMRki już się nie chce zakładać w ucho, jeżdżę bez, więc wyjmuję z tankbaga i się odnajdujemy na CPNie, gdzie przeczekujemy ulewę. Docieramy w końcu do sławetnej „murmanki”, czyli M18, którą każdy udający się na Kolski zapewne ma lekko dość z powodu monotonii. My się nią akurat cieszymy przez parę minut, gdyż zaraz zjeżdżamy w kierunku campingu, którego namiary dostajemy na zamówienie smsem od kuzyna.
Po małym błądzeniu przez głupie nawigacje, camping w Chupa okazuje się być kompletnie zajęty przez uczestników kończącego się wyścigu Redfox adventure, mający akurat tutaj finał. http://www.adventure-race.redfox.ru/en/ Jest to dosyć ekstremalny wyścig łączący dyscypliny takie jak: kajak, rower, bieg, wspinaczka, trekking czy narty. Wsuwając na stojąco kolację szukamy choćby paru metrów nie kamienistej trawki, gdyż miejscówka jest przednia. Jesteśmy nad fiordem Morza Białego! http://nok.it/L6XRh . Miejsca brak, więc kierujemy się 2km na płd.-zachód, gdzie za wsią mamy tylko dla siebie dużą trawiastą polankę z gotowym na ogień paleniskiem, strumykiem i dostępem do morza. Odbywa się akurat mecz Polska – Rosja. Nie zdobyliśmy się na odwagę obejrzenia go w wiejskim klubie bilardowym, który i tak był cały zajęty rezerwacjami. Z resztą przeżywamy bardziej przyziemne emocje. Patryka motong posiada automatyczną olejarkę, która się zatkała gdzieś w Polsce i po ok. 1-2 tys. km niedostatecznego smarowania DID naciągnął się i zjadł zębatkę zdawczą na tyle, że przeskakuje na niej łańcuch pod obciążeniem, a tylna ma się niewiele lepiej. Mamy przed sobą więcej niż połowę planowanej drogi, więc jest źle. Bartek zabezpieczył się w zapasową do swojej XR, czyli węższą. Przymiarka… pasuje! Ale to środek zastępczy, trzeba nowego napędu. Sms do Igora. Załatwi napęd w Petersburgu i pośle go pociągiem do Murmańska, gdzie za 3 doby w kolskiej Moto-gostinicy będzie można go odbierać. Uff, dobrze zawierać znajomości w podroży. Jak się później okazuje, najbliższe sklepy motocyklowe znajdują się właśnie w S.-P. i Murmańsku. Na zaprawkach próżno szukać nawet sprayu do łańcucha, takoż na trasie Suwałki – Narva nie było ani jednego.

Dzień 8. Chupa – Kirovsk

Rano zastaje nas deszcz i… brak wody w morzu. O 0530 po odpływie już ktoś dreptał po dnie tego zaułka pewnie w poszukiwaniu ryb. Wskakujemy na szosę północ- południe i doznajemy logistycznej porażki. Wjechaliśmy niezatankowani akurat w odcinek największej odległości między tank-stacjami. Pierwszy gaśnie mój XL, a pęknięty kanister trzyma tylko połowę etyliny, perfumując resztą prawą nogawkę kierowcy. Rozlewamy z Acerbisa w XR po równo wachę i na oparach osiągamy Zielenoborskij, przy czym na dokładkę Bartkowi cenna 92ka wycieka i gaśnie mu akurat przed przydrożnym barem, gdzie po zatankowaniu konsumujemy obiad. Smakujemy solankę z klasycznym mięsem i frytkami, a w ubikacji zapamiętujemy suszarkę do rąk włączaną nie automatycznie, a prostym ściennym wyłącznikiem od żyrandola.
Psia pogoda sprawia, że nie zatrzymujemy się nawet by zrobić zdjęcie przy znaku „Krąg polarny”. Jest zimno. Na wjeździe przed Apatity, góry półwyspu Kolskiego, choć okryte chmurzyskami – przykuwają uwagę, gdyż do tej pory było płasko i lesiście. Docieramy do Kirowska, gdzie już na wjeździe trafiamy… na ekipę Polaków w dwóch 4x4 wracających z tygodniowego objazdu półwyspu Ribaczij! Sprzedają nam potrzebne info, jak namiary na szklaną restaurację Fusion, gdzie zajechawszy, od razu znajduje się całkiem-całkiem blondyna w Audi, która prowadzi nas do Gostinicy Parkowaja przy ul. Parkowaja 22 http://nok.it/2kb3z . Za 80zł/os dostajemy elegancki pokój z łazienką i korytarzem zamykanym plus wifi, dostęp do kuchni i dozór maszyn przez kamerę. Co ważne, pani bez problemu też robi nam meldunek, wymagany przy wyjeździe z tego kraju. Godzien polecenia hotelik pomarańczowej barwy wśród marniejących szarych bloków z ery socjalizmu dookoła.

Chibiny, czyli jednorodna magmowa intruzja.
Po kolacji i zakupach siadamy znowu na motongi. Zaczęliśmy dziś jazdę późno i chyba nie mamy dosyć wrażeń. Przed 22ą z batonem i przeciwdeszczówką udajemy się na rekonesans gór. Jutro rano oczywiście mamy w planie objazd Chibin, ale jedziemy powęszyć.
Wjeżdżamy na północ w kierunku górskiej bazy, która gdzieś tam jest. Mijamy opuszczony ośrodek narciarski – widać, że turystyka nie jest konikiem tego miasta. Droga okazuje się wieźć strumieniami i to całkiem wartkimi.
Obrazek

Moczymy buty w lodowatej wodzie już na wjeździe, więc dalej przemy z rozpędu. Pani z Audi mówiła, że była tu dziś swoim Q3, ale zdaje się zaszła jakaś pomyłka… Po strumieniach jest błoto a następnie śnieg. Spore połacia śniegu zalegają na „drodze” a między nimi duże kamienie.
Obrazek

Wyraźnie przyjechaliśmy tu jakiś miesiąc za wcześnie. Przepychamy motocykle przez zaspy sami dziwiąc się potem, skąd wzięliśmy tyle determinacji, aby brnąć dalej o tej porze w taką pogodę, z planami jutrzejszej jazdy. O dziwo są tu ludzie - mijają nas dwa duże quady, którym zazdrościmy zdolności pokonywania tych grząskich przeszkód.
Gdy dobiega północ, termometr pokazuje 5st. C, zmęczenie daje o sobie znać, ciało odczuwać chłód mimo wysiłku, a przed nami kolejna wielka płachta śniegu obok jeziora z pływającym lodem - decydujemy wracać. Jesteśmy jakieś 12km do miasta dokładnie w centrum gór. No pięknie, nasza ułańska fantazja poszła spać, a my musimy sobie radzić wśród ścian z kamieni przykrytych chmurzyskami. Sytuacji nie polepsza stan ogumienia w moim TA - TKC80 z nalotem jakichś 15u tys. km. Skutkuje to buksowaniem przy zwykłym ruszaniu. Jest jedno pocieszenie – noc nas tu nie zastanie… :/
Po śniegu pod górkę nawet dwie osoby to mało, by pchnąć 220kg, na jakich oponach by nie były. W jednej z dużych kałuż kryjących lód, Bartek polega i topi XR. Po bezskutecznym osuszaniu gara pozostaje nam zrobić użytek z jego linki „w razie W”. Jakby było mało, wcześniej Patryka przygniata motocykl w strumieniu i nie może stanąć na nogę. Zamieniamy się wierzchowcami, musi sobie radzić zaciskając zęby. Jego bike ma świeże gumy, więc przejmuję go i robię za pomoc (poza)drogową. Holując się tak przez błoto, krzaki, strumienie dojeżdżamy do śpiącego Kirowska o godz. 0230. Tak się mści ignorowanie głosu rozsądku. Osuszam jeszcze łańcuch na mieście celem jego wieczorno-rannego smarowania, w łóżku mail, pogoda na komórce i zasypiamy około 4 rano.

Dzień 9. Włóczęga koło Chibin.

O 14ej pora zacząć dzień. Patryk liże rany po wczoraju, Bartek reanimuje moto susząc jak się da i wymieniając olej. Pozostaje mi sprawdzić wschodnie drogi gór, co mieliśmy na dziś w planie. Najpierw jestem ciekaw, czy da się przejechać wschodem jeziora Umboziero, jak to zrobiła ekipa MTBikera, na którego doświadczeniach się w dużej mierze opieraliśmy. Już napotkani rybacy przeczą – za mokro. Za wioską Oktiabrskij okazuje się to prawdą. Kałuża za kałużą szerokości drogi, zawracam, gdy woda wlewa mi się do kasku, a mijającemu mnie jeepowi kryje koła. Utknąć tu samemu byłoby niezłą wtopą. Udaję się powęszyć po wschodzie gór.
Obrazek

Dojechać da się asfaltem do szlabanu, gdzie jest „Wastoćnyj rudnik”, czyli kopalnia wschodnia. Próbuję bliżej jeziora, ale znów szlaban. Strażnik wyjaśnia, iż w sierpniu może by pojeździł, ale najlepiej dżipem, teraz za dużo wody. Zaglądam jeszcze na ponure, pełne pustostanów osiedle robotnicze Koaszwa i gnam w powrotnym kierunku. Próbuję podjechać asfaltem w góry, ale znów szlaban i rudnik. Objeżdżam jeszcze lekko upiorny Titan i zwiedzam znowu Kirovsk, kolejną kopalnię i okoliczne krzaki.Warto zajechać pod kopalnię z zielonym budynkiem (piecem?), gdzie obok smętne bloki z odpadającym tynkiem niczym po ostrzale. W hotelu przydaje się wifi, gdyż na mieście albo nie ma, albo kabiny niesprawne. Za dnia na poczcie były duże kolejki, z której dostrzegłem w TV bójki naszych z Rosjanami w Warszawie. Nie wiem, o co poszło, ale niesmak jest. Za to chłopacy smacznie spędzili popołudnie goszcząc się wystawnie w Fusion i degustując kilka numerów Baltici. Dostali nawet specjalny VIPowski zdalny dzwonek do przywoływania kelnerki.

Dzień 10. Revda i Lovozero.

Dziś udajemy się do nieoficjalnej stolicy rosyjskich Saamów, czyli Lovozero, gdzie zamierzamy zwiedzić muzeum. Najpierw zajeżdżamy do Revdy, gdzie tankujemy najtańsze w życiu paliwo – 92kę za 2,76 i to z dystrybutora naliczającego z dokładnością do litra! Patryk napatycza się na kontrolę prędkości, ale jakoś się wymiguje z mandatu. Na bramie rudnika dowiadujemy się, że można dalej, ale na pieszo. Jest tam do zwiedzenia duże górskie jezioro. Wolimy wjechać mocno kamienistą drogę 800m pod górę, gdzie oglądamy piękną panoramę półwyspu Kolskiego. Jesteśmy na wysokości kilometra, a dookoła równo, widok sięga bardzo daleko i jest super. Tajga, rosyjska tajga. Stajemy nad stromym urwiskiem by zrobić sesję zdjęciową surowego księżycowego krajobrazu w miejscu 67°51'48.61"N 34°31'23.86"E. Dalej wjechać da się, ale jest jeszcze trudniej (przy moim ładunku i oponach to prawie niemożliwe), a nam brak czasu i ciągnie burza.
Obrazek
W Lovoziero udajemy się wpierw na camping nad jeziorem. Wjeżdżamy w las http://nok.it/VwuDg i oczom naszym się ukazuje transparent informujący o jutrzejszym święcie Saamów! Witani jesteśmy serdecznie przez batiuszkę (pop), współorganizatora. Nie dość, że jutro jest Saamskij prazdnik, to jeszcze zlot motocyklowy! Trafiło się nam jak ślepym kogutom micha pszenicy.
Saamowie, czyli Lapończycy (nie lubią tej nazwy) są potomkami pierwotnych mieszkańców Skandynawii, zamieszkują jej północną cześć, mają swój język, flagę i hymn, ich liczebność to kilkadziesiąt tysięcy. Przez wieki byli asymilowani przez Europejczyków, lecz od kilku dekad wzrasta ich poczucie wspólnoty i duma z przynależności. Celebrują chętnie swój folklor, co mieliśmy okazję zobaczyć nazajutrz. Stare zdjęcia Saamów: http://www.tinyurl.pl?4txAmKuI
Poznajemy współorganizatora Władimira Kuzniecowa - miłośnika dawnej kultury, fotografa i nauczyciela. Nad albumem jego fotografii z pierwszej ręki poznajemy dzieje przodków, oglądamy unikalne zdjęcia rytów skalnych i słynnych kamiennych labiryntów, budynków sakralnych i kolorowych zórz polarnych. Wysuwa swoją teorię, że proste malunki naskalne sprzed 3 tys. lat były robione przez dzieci, jako że one miały czas wolny i nie miały umiejętności na tworzenie zaawansowanych rękodzieł, jakie też można odnaleźć z tych wieków. W przyszłym roku zajmie się on produkcją filmu dokumentalnego o kulturze Saamów i ich pozostałościami. Okazuje się, iż Władimir z synem byli fotografami podczas kręcenia filmu „Kukułka”, który Bartek podsunął nam przed wyjazdem, jako lekturę. Opowiada on zabawnie o różnicach językowych tutejszych ludzi w czasie wojny na przykładzie czerwonoarmisty, fińskiego żołnierza i lapońskiej pasterki. W przeddzień zlotu zawitali także dwaj turyści będący na wakacyjnej wędrówce (dżipem oczywiście – jedyny słuszny samochód na russkije darogi). Od nich upewniamy się o potrzebie odwiedzenia Tieribierki – wioski rybackiej nad Morzem Barentsa 120km na wschód od Murmańska, gdzie na plaży, co rok organizowane są zloty motocyklowe. Polecają też Kandalakszę, którą w deszczu minęliśmy.

Dzień 11. Saamskij prazdnik i Tieribierka (16.06).

Z namiotów wychodzimy przy bulgocie silników zjeżdżających się zlotowiczów. Motocykle różnorakie: CB400, 1300, X4, IŻ, XR, GL i inne. Większość bez tablic. Święto jest zorganizowane sprawnie i rodzinnie. Gry i zabawy terenowe, przejażdżki motorówkami, karuzela, mnóstwo pamiątek i smakowitości no i przede wszystkim występy muzyczne. Występują małe dzieci, młodzież, dorośli i seniorzy.
Obrazek

Pieśni śpiewane są po rosyjsku i saamsku. Stroje są bardzo kolorowe a niektóre lica piękne. Szczególnie ładnie wypadła grupa taneczna dziewczyn w biało-czerwonych strojach. youtube]http://www.youtube.com/watch?v=BBrCTzmEs3g&feature=plcp
Jest weekend, więc przyjechało sporo zwiedzających, dookoła chodzą artyści w starych ludowych strojach będący przed lub po występie. Ciekawie prezentuje się saamskij futbol. Grają same kobiety wielką piłką ze skóry, co rodzi sporo śmiechu. Po rozejrzeniu się oglądam i nagrywam występy, gdy tymczasem Patryk z Bartkiem integrują się z motocyklistami. Nad posiłkiem z zupy rybnej i pieczonego renifera uściślają transakcję odebrania napędu do Patrykowego RD10. Uiszczamy zlotową opłatę by mieć pamiątkę z poroża renifera i wpisać się na pamiątkową skórę.
Obrazek

Żal odjeżdżać, ale musimy się trzymać reżimu trasy, gdyż jesteśmy 3 tys. km od domu a już za 10 dni chłopacy muszą „podbić kartę w fabryce azbestu”. :tongue:
Ruszamy pod Murmańsk, gdzie się tankujemy, a następnie na 80-o kilometrowy asfalt na wschód. Jest słonecznie, lecz wietrznie i zimno – 10st, odczuwalna na pewno mniej. Słoneczna sobota sprawia, że nie tylko my jedziemy do tej wioski na końcu świata. Wiedzie do niej 40-o kilometrowa fantastyczna droga szutrowa otoczona pięknym, surowym krajobrazem.
Obrazek

Jesteśmy w ROSYJSKIEJ TUNDRZE !! Dookoła skały, mech, krzaki, głazy, przewracające się słupy i jeziora skąpane w wieczornym, niezachodzącym słońcu. Wszystko nosi ślady erozji tęgich mrozów, wiatrów i śniegu. W końcu to już Arktyka, a raptem metr pod nami jest wieczna zmarzlina…

W Tieribierce (69.164512,35.138733) zwracają uwagę gnijące na brzegu stare kutry rybackie i łódki. Leżą sobie o tak porzucone i stanowią wdzięczny temat dla fotografów. Patrząc na drewniane domy i wyobrażając sobie tutaj zimę, aż dreszcz zimna przelatuje po plecach. O dziwo dwa sklepy czynne 8-23. Po wiosce śmiga IŹ przerobiony na trójkołowca, przy czym koła ma z dużych dętek samochodowych. Taki domowy sniego-błoto-chod. http://tinyurl.com/98nlqqk Oczom ukazuje się też ładna kolista plaża służąca zlotowiczom i droga wyrąbana w skale. Zatrzymuję się tam by… zdać sobie sprawę, że znajduję się nad Morzem Barentsa! Dowiózł mnie tu mój Transalp, poczciwy koń podróżny… ech, co za satysfakcja. Chwila wzruszenia i zadumy.... Przez sms odnajduję chłopaków, którzy pojechali dalej. Zasięg gsm bez problemu. Tubylcy zapytani o miejsce pod namioty kierują nas do dalszej północnej części wsi. Tam pod sklepem dopada nas podchmielona czwórka. Okazują się sympatycznymi rybakami, częstują od razu piwem i świeżutkimi wędzonymi rybami. Złapali je dzisiaj rano i pokazują na filmiku jak – podbierakiem na plaży wyjmowali je wprost z wody do wiaderka. Dookoła sypiące się szopy i drewniane garaże. Rozmawiamy o tym jak tu się żyje, szczególnie zimą. W jednej z tych szop pokazują „sniegahoda”, czyli skuter śnieżny, pachnący nowością dwusuwowy Arctic Cat z przysposobioną tubą na świder do lodu na pod lodowe połowy. Zapraszają nas usilnie na wiosnę. Mimo, że są wstawieni, mówią całkiem poważnie i biorą nasze telefony. Oferują pomoc w transporcie z Murmańska, połowy ryb na jeziorach, polowania, jazdy skuterami, wędkowanie w morzu i inne arktyczne atrakcje (dla zainteresowanych służę telefonem).
Obrazek

W trakcie odpalania klasycznego Urala z koszem wyjaśniają, o co poszło między naszymi kibicami w Warszawie. Jest sobota, 16 czerwca, dochodzi północ. Bardzo miło spędziliśmy tę godzinę, lecz pora na biwak. Kierują nas nad kamienistą plażę tutaj http://nok.it/VwDUG. Gdy namioty stanęły, ogień zapłonął, przyszedł zaraz inny podpity mieszkaniec niosąc nam uprzejmie (licząc na piwo) na kartce wynik meczu, jak to napisał: CSSR – Polska 1:0.
Mnie bardziej interesowało, czy da się dojechać do resztek baterii dział nabrzeżnych, które są kawałek na zachód. Zostawiam piwne rozmowy by trafić na ekstra miejsce przy romantycznym wodospadzie. Klinicznie czyste jezioro zamienia się w strumyk, ten daje wodospad wpadający do małego wąwozu prowadzącego do morza, a nad nim nocne słońce. WOW!
Obrazek

Miast szukać dział, wdrapuję się na górkę i chłonę okolicę. Napawam się tym, gdzie jestem. Przy takiej pogodzie i porze nocy miejsce to jest piękne w swojej surowości: resztki śniegu na pofalowanych łagodnie od erozji skałach, różnokolorowe mchy, przezroczyste jeziorka na różnych wysokościach, multum obłych kamieni a’la jaja dinozaurów wszelakiej gradacji, niezachodzące słońce nad chyba najbardziej kapryśnym morzem zwiastującym koniec kontynentu. Naprawdę warto tu było przyjechać. Z radochy wysyłam kilkadziesiąt smsów z pozdrowieniami i rozmawiam z niedopitymi kumplami ze Świnoujścia o meczu. O w pół do czwartej zamykam oczy w ten jakże owocny dzień, pardon, noc.

Dzień 12. Murmańsk i dalej.

Obrazek

Ruszamy zwiedzić stolicę Murmanskoj Oblasti dopiero po 15ej. Tutaj czas liczy się godzinami jazdy i odpoczynku. W tą słoneczną niedzielę mijamy kilka samochodów na szutruwie jadących pewnie do uroczego wodospadu, a niedaleko szosy na jednym z licznych jezior latają sobie kitesurferzy.
W końcu dojeżdżamy do bram słynnego miasta-bohatera leżącego nad 50-o km niezamarzającym fiordem. Miasto jest młode, lecz mimo wieku i położenia zdołało „przyjąć” tyle hitlerowskich bomb, że tylko Stalingrad miał gorzej. Zburzono w trakcie wojny 3 / 4 zabudowy. Nie dziwi więc typowo socjalistyczny krajobraz wielkich wspólnych domów z konkretnego materiału. Widać je najlepiej z miejsca największej atrakcji miasta, którą jest oczywiście Alosza – ogromny pomnik obrońcy „zapolaria”. Dojeżdżamy pod ‘pamiatnik’ mimo zakazu, nikt nas na szczęście pałą nie przegania.

Czas na obiad i na zrzucenie ciepłej odzieży, gdyż przygrzewa słonko. Tuż nad jeziorem obok pomnika, przy głównej ulicy zjeżdżamy na chodnik by zakosztować drogiego (45zl) szaszłyka w tłumnym miejscu. Wyskakuję z ocieplaczy obserwując przechadzające się w super obcisłych spodniach i koszulkach krasawice. Widocznie mają tu, bidule, problemy z rozmiarówką, myślę sobie. Nie tylko w mieście, również na wsiach młodzież ubiera się modnie, a płeć słaba wręcz wyzywająco. Farbowane włosy, mocne make’upy duże szpilki, spodnie ciasne tak, że wkładają je chyba „na krem” – szczególnie tutaj się to uwidacznia. Kontrastuje to z miejskim szarym betonem i sypiącymi się samochodami ‘sdiełano w CCCP’. Przydaje się nauka rosyjskiego jeszcze z czasów, gdy był jedynym słusznym obcym w podstawówce – wypytuję o atrakcje miasta przechodniów. Tak jest najszybciej i najłatwiej, mimo że mamy jakiś plan miasta. Kolejne miejsca, jakie zwiedzamy to pomnik pamięci marynarzom zrobionego z „kiosku” Kurska, latarnia morska i cerkiew. Przychodzi też czas na atomowy lodołamacz-muzeum (Liedakoł) Lenin o tej porze zamknięty. http://tinyurl.com/bqpx49z Na miejskiej „zaprawce” podchodzi do nas para motocyklistów. Chłopak sprzedaje nam namiar na sklep motocyklowy, gdzie pracuje. Niestety jest „waskriesieńje”, więc zamknięte.
Kierując się na zachodni brzeg, gdzie jest muzeum oręża, tankujemy w mieście i spożywamy kolację nie na siedzeniu motocykla, lecz na czymś wygodniejszym – koszu na śmieci. Tam podbiega do nas koleżka Tatarin i uradowany zaprasza do Gostninicy motocyklowej w Kola. Odpowiadamy, że wiemy i będziemy, ale pojutrze, gdyż teraz udajemy się na Ribaczij.
Minął nam jakoś znak na muzeum, więc przed nami ostatnia prosta przed punktem zwrotnym wycieczki. Pod drodze nie sposób nie trafić (69.312014,32.20552) na Dolinę Sławy – miejsca największych starć z faszystami na froncie północnym. Jest to spore miejsce pamięci z planszami natarć, pomnikami i tysiącami nazwisk poległych. Odtąd do szlabanu nastają kapryśne warunki. Już wcześniej, po wyjeździe z miasta musieliśmy się znów ocieplić. Na nogach mam trzy, a na tułowiu aż sześć warstw odzieży. Przez drogę przetaczają się chmury, pada mżawka a widoczność na 20m. Umykające 36,6 dobrze zatrzymuje tani polar ze sklepu mającego codziennie niskie ceny i przeciwdeszczówka po żołnierzu zza Odry.
Docieramy do posterunku ze szlabanem. Wiedzieliśmy o potrzebie specjalnej przepustki, więc „palimy głupa” :
- Dzień dobry kontrola paszportowa. Dokumenty poproszę
- Dzień dobry, już daję
- Gdzie jedziecie?
- My turisty
- Ale gdzie jedziecie?
- No turisty
- Ale gdzie jedziecie!
- Na Rybacki
- Na Rybackim jest zamknięta strefa wojskowa i potrzebne specjalne zezwolenie od wojska.
- Nie rozumiem
- Hmmmm... Dawać paszporty, wpiszemy Was w książkę.
- Dziękuję
Po chwili pogranicznik wraca z dokumentami.
- Na jak długo jedziecie?
- Na dwie noce
- W porządku jechać

Po zjeździe z asfaltu szukamy noclegu nad rzeczką, gdzie rybacy zapuszczają wędki. Co jakiś czas przejeżdża dżip lub quad. Nagle słyszę kilka motocykli, lecz nim w klapkach wybiegłem, pojechali. Woda ciepła nie jest, ale i tak zażywam kąpieli, jak co dzień. Jak co dzień robię też do śniadaniowego termosa szybki wartościowy posiłek typu muesli zalane wrzątkiem z mlekiem w proszku, liofilizat, tudzież zupka z Radomia mniej wartościowa, lecz gorąca i smaczna. Są jeszcze drzewa, czyli tajga, komarów jednak zauważalnie mniej.


Dzień 13. PŁW. RYBACKI !


Jedziemy na płw. Średni i Rybacki, nasz punkt zwrotny. Chcemy dojechać do „majaka” Vayda-Guba, czyli latarni w najbardziej wysuniętym w Europie punkcie Rosji. A potem na wschód. Są tam ciekawe skały, przy których piknikowali ziomale spotkani w Kirovsku. Plan maximum to dojechać do wschodniego końca Rybackiego i wrócić zachodnim brzegiem Średniego. Droga jest bardzo dobra jak na nasze konie. Wjeżdżamy pomału znowu w tundrę. Krajobraz z leśno – krzaczastego zmienia się na skalno - mchowy. Kolejny raz oglądamy łagodnie pokancerowane skały, wielobarwne mchy i przezroczyste lodowate jeziora otulone tym razem przez wolno ciągnące chmuro-mgły.
Na wschodzie Średniego staję popatrzeć na dziki kamienisty brzeg. Dziwne. Dopadł mnie chyba „duch morza”. Opłynąłem pół Europy, ale nigdy nigdzie jeszcze jak tam, nad Morzem Barentsa, tak dosadnie nie poczułem, nie uzmysłowiłem sobie, jak bardzo morze jest nieprzejednane, niewzruszone, jaki to żywioł nieogarnięty, ogrom bezkresny i potęga. Jeszcze nigdy powietrze w nozdrzach nie miało tak czystego morskiego zapachu, szum fal nie budził takiego szacunku i niepewności a wiatr nie był tak kompletnie obojętny na mnie. Człowiek sam, bez wynalazków technicznych jest wobec natury dosłownie niczym.
Po dojechaniu do zabudowań na przesmyku, chcemy zorientować się o możliwości kupna paliwa. To w razie, gdyby na powrocie zbrakło. Najbliższe zaprawki są na wylocie Murmańska i w Zapolarnym. Brak żywej duszy, jedziemy zachodnim brzegiem.

Obrazek
Droga różnicuje się. Duże kamienie i kałuże, na horyzoncie straszy mżawka i kołdra chmur, jest spory wiatr. Zagaduję starszą parę w busie, o jakość dróg, lecz rozmowa się nie kleiła ni po rosyjsku ni po anglijsku. Obracam się za nimi i widzę blachy – czeskie! Na klapie namalowany zarys państw i napis: Praga-Murmańsk ekspedycja 2012. Szholera było gadać po czesku żeście Czesi!
Dalej droga przecina zaśmiecone i śmierdzące szambem brody tuż przy plaży. Mamy stracha, ale pokonujemy je bardzo sprawnie. Dalej plażą dojeżdżamy do bunkra by zrobić kilka fotek, po czym dojeżdżamy na wzgórze ze złamanym masztem. Jest tam widok na zatokę, skalne urwisko i bazę radarową.

Obrazek
Mijając z pewną taką nieśmiałością grupę żołnierzy docieramy do czerwonego majaka podobnego jak na Gamviku. JEEEEEEST !! Osiągnęliśmy ostatni cel wyjazdu. http://her.is/UoAnG Dojechaliśmy do rosyjskiego nordkapu, gdzie nie ma nic dla turystów, nawet paliwa. Tylko trud, zimno i satysfakcja.

Obrazek

Robimy zdjęcia, choć wiatr prawie zwiewa aparaty. Nie za przyjemnie w tym celu podróży, tak jak czasem na szczytach gór. Latarnika też ni widu ni słychu. Konsumuję ciepły posiłek z termosu, koledzy jadą za wał ziemny rozpalić kuchenkę i też coś oszamać. Badam międzyczasie drogę na wschód. Po dwóch dużych kałużach znów mam nalane do kasku i cały tułów mokry. W nizince kapituluję przed kałużą, gdzie samochody ratowały się twardymi podkładami z blach i desek. Za mokro.
Wspólnie jednogłośnie decydujemy jednak wracać. Starczy nam półwyspu i tego wiatru, przed którym nie ma tu schronienia.
Zapasowy dzień zużyliśmy na Tieribierkę. Jedziemy z tundry do tajgi na kamping. Wracając mijamy grupę rowerzystów jadących z Murmańska z zamiarem kampingowania na Ribaczim. Jada z gołymi nogami i bagażami, brr.
Lądujemy kilometr od poprzedniego miejsca spania. Przydaje się bagnet AK do rąbania drewna, które nie chce się jednak palić. Mży.


Dzień 14. Kola i… do domu / odpoczynek


Ostatni dzień przed powrotem zaczynamy jazdą w deszczu do Kola. Na posterunku strażnicy każą nam jechać pomiędzy szlabanami, bez wychodzenia z budki. Uśmiechają się i machają przez szybę. Znowu na odcinku do Murmańska trudne warunki. Zazdroszczę ludziom w samochodach. Z trudnościami trafiamy do Motogostinicy Siergieja (gps 68.882651,33.029514, miejsc noclegowych 15, VitSergNik@yandex.ru , ul. Kamiennyj Ostrow 5, tel. +7 960 028-26-73 ) http://her.is/PFxty gdzie jest również serwis motocyklowy Tatarina czyli Awto-moto szinomontaż. Tam Patryk wymienia z serwisantem wreszcie napęd załatwiony dzięki Igorowi. Bartek poczyna zapoznania, ja w międzyczasie udaję się do jedynego od Petersburga sklepu motocyklowego Best Motors (tel. 554-042, brus67@mail.ru) w Murmańsku na Tralovaya street http://her.is/GRFDg by kupić spraye do łańcucha. Jest tylko Motul offroad za 63zł. Można kupić klocki, opony, płyny i ubiory. Opony od biedy są na 17 cali i 21 ale raczej szosowe i drogie, w okolicach 500zł. Są też terenowe, ale ze 2szt. Można zamówić na telefon kilka dni przed odbiorem.
Szinomontaż i gostinica to bardzo przyjazne miejsce, czujemy się wśród swoich. Można korzystać z narzędzi i dłubać do woli w bajku, hotelik bardzo przyjemny również. Jest sala do tańcowania, bilard, cieplutkie pokoje, kuchnia a nawet ponoć sauna. No i mnóstwo motocyklowych akcentów. Koszt bodaj 60zł. Siergiej to super gość, a i jego znajoma również. Byli na moto-zlocie w Lovoziero, ale nie paznakomiłem się wtedy. Po kąpieli wyskakuję na luzaku w klapeczkach do garażu zobaczyć "łotsgołinon" i … staję jak wryty na deszczu. Przed serwisem pręży się sprzedawana tylko w Japonii (i niespotykana w Europie) - Honda CB1300 rok 98-00, (czyli przed zmianą w muscle-bike’a) piękny big-naked , hondowska XJR, rarytas.: http://tinyurl.com/cspzrlq Co typowe tutaj, na dokumentnie zdartych na slicki oponach. A my tu na kostkach… Podczas mej nieobecności ziomków zabiera na kolację Tatarin. Opowiada im jak dojechał zimą do Tieribierki na ścigaczu…

Wieczór to oczywiście kolacja z butelką, rozmowy z gospodarzem, podsumowania i refleksje, czytanie wrzutów na świetnej ścianie pamięci, słuchanie opowieści Siergieja o podróżnikach, w tym z Polski. I szczypta smutku, że to już koniec… czy raczej początek odwrotu. No, bo to Kolski nadal jest. Koniec dla chłopaków, mają 5 dni na powrót i stawienie się w stołecznej fabryce azbestu. Dla mnie to połowa urlopu, więc zostaję.
Obrazek

Okazało się, że towarzysze stawili się w Polsce w 3 dni pokonując 2500km z czego połowę w deszczu (Patryka gonił rychły ślub kolegi). Czyli powrót to niezła batalia z kilometrami i… rzadkimi na M18 zaprawkami. 18l Trampka to niewiele i trzeba mieć kanister nawet na rosyjskie asfalty. W Novogrodzie zaliczyli w końcu coś, od czego odwykliśmy - noc. Na przejściu granicznym zawołano ich bez kolejki i nie było problemu z przewiezieniem znalezionego poroża. Nocowali ponownie w Żubrynie. Tymczasem ja się wygrzewałem w luksusowej saunie w Kola zbierając się niespiesznie do dalszej jazdy po Skandynawii. :wink: Ale o tem potem.

Obrazek


Podsumowanie:

- 6900km - dystans w ogóle
- 1300km - dystans poza asfaltem
- 300km - najdłuższy odcinek bez asfaltu
- 820km - najdłuższy odcinek dzienny
- 18 dni jazdy
- 12 dni bez deszczu
- 2,67 do 3.3 pln – ceny paliw
- 92 oktan – najczęściej tankowane paliwo
- 1-3 h to czas na przekroczenie granicy
- 69°56'51.14"N 31°56'34.98"E - najdalej na północ
- 67°59'2.04"N 35° 3'21.67"E - najdalej na wschód
- +30 – najcieplej, +5 – najzimniej, najlepiej jechać lipiec / sierpień – mniej wody
- 0 pln - koszt łapówek i mandatów
- koszt wyprawy około 4 tys. złotych
- przyjedźcie znowu – często słyszane zdanie

Rosja piękna, swojska, ludzie - pozytywni, otwarci. „Do nas? Na siewier? Oddychać? Wot maładcy maładcy...” Wszyscy chętni do pomocy. Piwo, ryby, kiełbaski, bimber dostawaliśmy od tak. Głupio było nic nie mieć w zamian. Na drugi raz trzeba koniecznie brać fanty na wymianę – choćby nalepki czy widokówki. Alkohol ciężki przecież. Za zadymy w Warszawie nawet przepraszali: „Jak nasi szli "kak okupanty" z flagami narodowymi to się wasze ekstremisty wnerwili - wsio normalno.” Nie spotkało nas nic złego ze strony ludzi, zwierząt dzikich prócz komarów nie spotkaliśmy. Z resztą, co tu będę wymyślał: kto tam był ten wie, kto nie, niech koniecznie jedzie.



CDN.
Ostatnio zmieniony 18.12.2012, 23:21 przez Kristobal, łącznie zmieniany 1 raz.
Honda XL350R'85/ Yamaha XJR1200'95/ Kawasaki KLE650'09
Mirmil
romeciarz
romeciarz
Posty: 29
Rejestracja: 28.04.2010, 23:38

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: Mirmil »

Zajebiaszczo
Karelia-syberia w pigulce.
Widze,ze od mojego pobytu tam w 2002 niewiele sie zmienilo :)
I najfajniejsze z waszego wyjazdu ze wybieraliscie ambitne trasy, nie bylo duzo jazdy asfaltami,ale teren, szutry,byl objazd ladogi od zachodu, wjazdy w gory,
Szczegolnie mi sie spodobala trasa z 16 i 18 czerwieca.
Awatar użytkownika
pezet
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 117
Rejestracja: 22.08.2011, 23:05
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Warszawa-Mokotów
Kontakt:

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: pezet »

Miesiąc urlopu powiadasz? :grin:

Na razie nierealne, ale miejsca super. Koniecznie pisz dalej!
Awatar użytkownika
herni74
pałujący w lesie
pałujący w lesie
Posty: 1431
Rejestracja: 19.08.2008, 20:11
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Stalowa Wola/Mielec

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: herni74 »

Kierunek bardzo interesujący.
darius
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 164
Rejestracja: 09.07.2008, 23:04
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: darius »

Panowie,

Naprawdę inspirujące!

Piszcie i pokazujcie co tam jeszcze macie z tej wyprawy!


Pozdrowienia,
D
Awatar użytkownika
chankrymski
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 536
Rejestracja: 02.03.2010, 13:44
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Krosno

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: chankrymski »

Kolego zająłeś mi pół niedzieli. I o to chodzi. Kierunek na przyszłość dla mnie.... gratuluje pogody :grin:
Ebolec
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 279
Rejestracja: 22.03.2010, 20:13
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Poznań

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: Ebolec »

Super relacja. Trafiles w 10. Mamy zamiar w czerwcu pokonac ta wlasnie trase.
Bede sie odzywal na priv bo mam pare pytan jeszcze.
Pozdrawiam
E
Prawdziwi podróżnicy to tylko ci, co wyruszają aby wyruszyć

autor: Charles Pierre Baudelaire
TROJAN
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3276
Rejestracja: 28.10.2008, 23:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: KRAKóW

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: TROJAN »

Qrewwwww..........najlepsza fotorelacja jaką widziałem ostatnio !!!!!!!

Klimacik Boski i przygoda nie z tej ziemi i w sumie to blisko od domu :grin: :lol:

GRATULACJE ...!!!!

To jest to !!!!!!

:thumbsup:

Pozdrówka :dupa:
Awatar użytkownika
Kristobal
przycierający rafki
przycierający rafki
Posty: 1181
Rejestracja: 19.06.2011, 15:48
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: WKZ/WR
Kontakt:

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: Kristobal »

Mirmil pisze: wybieraliscie ambitne trasy, nie bylo duzo jazdy asfaltami,
Szczegolnie mi sie spodobala trasa z 16 i 18 czerwieca.
No po coś te endurowate motorky się kupuje, by nie zipać tylko spalin na szosie.
pezet pisze:Miesiąc urlopu powiadasz? :grin: Koniecznie pisz dalej!
W mundurówce to nic nadzwyczajnego. Się mogę nie wyrobić przed końcem świata, jak to mi pół roku zajęło. :egh:
darius pisze: Piszcie i pokazujcie co tam jeszcze macie z tej wyprawy!
No cóż mamy kilka tysięcy zdjęć i kilkadziesiąt gigabajtów filmików. Nie sposób wszystko wrzucić. I tak pięćset zdjęć z kilkunastu dni to dużo. W zimę się dłubnie jaki filmik może.
chankrymski pisze:.... gratuluje pogody :grin:
Dzięki, to bardzo ważny element podróży i łut szczęścia w postaci niebieskiego nieba jest nie do przecenienia.

Dorzuciłem tu kilka zdjęć co by jakaś szata graficzna była tej fotorelacji. Nie daje się więcej w-edytować gdyż wyskakuje błąd serwera. Wklejałem posta z kafejki na szybkiego. O mały włos a relacji by nie było. Wybuch piwa w plecaku prawie uśmiercił mi lapa, który jest w serwisie i los 400GB danych jest na razie nie znany. Zdjęcia wrzuciłem dzień przed feralnego zdarzenia a plik miałem na penie, całe szczęście, gdyż paręnaście wieczorów nad klawiaturą mogłoby przepaść. Tak to Bozia karze alkoholizację w porze adwentu. :lanie: :swieczki:
Zdjęcia z Norwegii na szczęście mam gdzie indziej więc ciąg dalszy będzie może po świętach. Paczkę rar z trackami wrzucę niebawem.
Dzięki za miłe słowa i pozdrawiam. :dupa:
Honda XL350R'85/ Yamaha XJR1200'95/ Kawasaki KLE650'09
Awatar użytkownika
chankrymski
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 536
Rejestracja: 02.03.2010, 13:44
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Krosno

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: chankrymski »

Czekam na tracki z tego wyjazdu. Niewykluczone, że ruszę Twoim śladem na następny sezon.
Pozdrowienia po fachu z 5bsp w Przemyśłu :ec:
Awatar użytkownika
wojtekk
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5534
Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: wojtekk »

Pycha!
chankrymski pisze:.... gratuluje pogody :grin:
Dzięki, to bardzo ważny element podróży i łut szczęścia w postaci niebieskiego nieba jest nie do przecenienia.

[/quote]

Z pogodą faktycznie trafiliście tam w pytkę. Czasem tak tam siąpi przez cały dzień.

Trzy uwagi jadących w tamte rejony:
1. Jak ktoś wrażliwy na światło i nie może spać - warto brać opaski na oczy, takie jak w samolotach. Kilka dni można słabo spać zanim się człowiek przyzwyczai.
2. Czasem tam potrafi wiać 24h (w okolicach jezior). Niby nic, ale wzrasta spalanie, a potrafi nieźle wywiać kierownika.
3. Ostrożnie podchodziłbym do zjeżdżania z tras na off'a, lub wypadu na grzyby w niepewny teren. Tam są zarąbiste bagna... Zabić nie zabiją, ale tempo marszu to ok 1km na godzinę.

Warto zahaczyć o obozy pracy. Poczytać o nich, o tym rejonie. Jeszcze niedawno tam trafiano (również nasi Rodacy) za karę i wielu nie wróciło.
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
Awatar użytkownika
Kristobal
przycierający rafki
przycierający rafki
Posty: 1181
Rejestracja: 19.06.2011, 15:48
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: WKZ/WR
Kontakt:

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: Kristobal »

Paczka rar z trackami dziennymi w gpx i jeden w kmz do G.Earth :
http://uplodzik.pl/download.php?uid=1NUXDLXT
http://tinyurl.com/c2vhtfp
Link do zdjęć Bartka: http://www.tinyurl.pl?xkZQhSWK

Filmiki z występów w Lovozero:










С Рождеством !

----------------------
Najcięższy planowany odcinek i najbardziej unikalny to był objazd Chibin wschodem do ich centrum. W Google maps są zdjęcia faceta, co dżipem tam zajechał. (objazd jeziora wschodem był od początku mało prawdopodobny) : https://dl.dropbox.com/u/18651078/chibi ... chodem.kmz
Jednak albo dobrze przygadał ze strażnikami, albo miał specjalną przepustkę, gdyż byłem pod szlabanem (track nr 8 .) ,a on pojechał dalej.
Suche szutry Karelii dawały nadzieję, jednak góry to góry- trzeba tak koło sierpnia tam jechać lekkim motorem i w dobrą pogodę najlepiej.

SPRZĘT:

Motocykle dały radę. XR się utopiła – wina kierowcy. TA za to mimo, że ciężkie SUVy to są na tyle szerokie, że po wywrotce w strumieniu się nie zalewają. Wymagają zdrowych gum by jakoś ciągnęły masę.

Moje samoróbne stelaże z płaskowników się nie ugięły, ino sakwy nie dały rady. Notorycznie się mi lewa zsuwała, wisiała na jednym haku, z oponą na sobie więc puściły Crosso – nie mam za złe.
Samoróbne również podnóżki też się jak najbardziej sprawdziły.

Co się przyda:
- magiczna wycieraczka się nada. Wieczorem szybę trzeba umyć, ta warstwa się zmywa, należy nanieść od nowa.
- bez dobrego pinlocka mała buteleczka z antyszronem Sonaxa się też przyda.
- z butlami gazowymi róznie bywa. Z jedną (kupiłem ją w Wawie koło SGHu,) przejechałem Karpaty i pół Zakarpacia,. a zostawiłem ją na brzegu Barentsa (ok. 4tyg. użytku). Następny kartridż kupiony na allegro, wysiadł po tygodniu :/ . Dobrze mieć zatem benzynówkę i gazówkę do jej rozpalania :p
- szczelne opakowania na ubrania- zmoczony polar czy śpiwór jest praktycznie nie do użycia, a przy kilkudniowym spaniu pod namiotem i zimnie robi się kupa
- oprócz łopat i grzanych manetek lepiej wziąć zimowe rękawice na zmianę jako suche i od zimna
- mała składana suszarka do włosów z Kauflanda za 19,99 przydała się do suszenia butów i ubrań,

Co wziąłem bez potrzeby:
-sakwę żarcia wieźć 3 tys km? Bo w Murmańsku nie ma sklepów?? Heelooooww!!
- reszta- ciężo powiedzieć bo ja biorę więcej rzeczy jadąc za granicę niż inni jadąc do na inny kontynent, ale tak już mam :p

Czego nie wziąłem:
- deflektora by wyciszyć kask, pożałowałem już po 3km, ale nie chciałem wracać, by nie zapeszać
- mocnego procha przeciwbólowego w razie kontuzji
- kremu do rękawic czy butów. Po zmoknięciu skórzaną galanterię trzeba wysuszyć. Grzejnikowe suszenie nocne nie jest dla nich zdrowe, ale nie ma wyjścia w podróży. Trzeba po tym natłuścić to, by skóra zachowała swe właściwości.

Co wziąłem w razie „W”:
klamki obie, naprawczy zestaw linek, olej silnikowy na dolewki, olej hamulcowy, klocki zapasowe prawie zdarte, brzeszczot, zapasowe dętki i łatki plus łatki i pompka rowerowa (koledzy wzięli aż dwa kompresory, które w momencie potrzeby były niesprawne!); komplet żarówek, kable do odpalania, trytytki (przydały się nad Morzem Białym, gdy się okazało, że moja tuba narzędziowa się oddziela od motocykla – do tej pory mocują rurę :p ) apteczka samochodowa (i inne leki np. Voltaren dałem Patrykowi jak go przytłukło, maść do dupy, lepsza Traumon),

RADY:
Jadąc na Ribaczij trzeba mieć dużo paliwa. Ostatnia zaprawka jest na wylocie z M. tutaj 68.936373,32.995301. Następne dwie są w Zapoliarnym, jeśli dobrze pamiętam to można w obu płacić kartami. My wzięliśmy 10L w bańkach po wodzie. Są przed Średnim i na początku Rybackiego osady ludzkie, więc można chyba kupić, jeśli mają. Ale raczej dieslowe, nie spotkaliśmy by się upewnić o etylinie. Trzeba mieć nawet na drodze min. 300km zasięgu. Baniak 5L w PL kosztuje dwa razy mniej niż w Rosji.
Honda XL350R'85/ Yamaha XJR1200'95/ Kawasaki KLE650'09
Awatar użytkownika
FSO
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 260
Rejestracja: 04.05.2011, 18:55
Mój motocykl: nie mam jeszcze TA
Kontakt:

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: FSO »

SUPER WYPRAWA :resp:
Awatar użytkownika
Kristobal
przycierający rafki
przycierający rafki
Posty: 1181
Rejestracja: 19.06.2011, 15:48
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: WKZ/WR
Kontakt:

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: Kristobal »

Wyjeżdżając w Wawy w czerwcu, chłopy spotkali na skrzyżowaniu naczelnego MotoVoyagera, który polecił skrobnąć coś po powrocie. No to skrobnęliśmy i wysłaliśmy. Opublikował nasz włajaż bardzo obszernie na nowej stronie MoVo:
http://motovoyager.net/2013/01/dzika-po ... murmanska/ :grin:
Mam nadzieję skończyć w tym miesiącu drugą część.

PS. Bartek apdejtuje swoją stronę i wrzucił trasę z punktami z GPS-Spota :
http://bartek.zabdyr.pl/pl/podroze/poln ... atem/trasa
Honda XL350R'85/ Yamaha XJR1200'95/ Kawasaki KLE650'09
Awatar użytkownika
Kristobal
przycierający rafki
przycierający rafki
Posty: 1181
Rejestracja: 19.06.2011, 15:48
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: WKZ/WR
Kontakt:

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: Kristobal »

Północ’12 – Nordkapp i Lofoty na spontanie

Większość relację na Nordkapp rozpoczyna od via Baltica albo promu w Helsinkach czy w trójmieście. Ja zacznę nietypowo, od wypoczynku w Kola pod Murmańskiem. Kiedy chłopaki opuścili mnie goniąc do swojego dnia powszedniego, ja dysponując długim urlopem postanowiłem odpocząć trochę i przeczekać słabą pogodę w Moto-gostinicy u Siergieja. Północ okazała się nie taka straszna, decyzja o dalszej jeździe zapadła naturalnie. Kierunek – latarnia Slettnes przy Gamviku lub Nordkapp oraz Tromso i Lofoty. Drogę powrotną ustalę potem. Punkty docelowe są symboliczne, ogólnie chcę zobaczyć fiordy uchodzące za jeden z najpiękniejszych tworów natury na Ziemi. Jest tego „tworu” około sto sztuk a linia brzegowa Norwegii jest najdłuższa na świecie i ma ok. 25tys. km (nie licząc 240tys. wysp, bo wtedy Kanada wygrywa). Żeby jeszcze paliwo nie stało po 9zł...

GALERIA: https://picasaweb.google.com/1154255025 ... Lofotownia
Dróżka orientacyjna http://her.is/Pp5ns i dokładna: http://www.sports-tracker.com/#/workout ... bnjad6jm71

Wreszcie miałem czas na przyjrzenie się motocyklowi. Zdjąłem Patrykowe Twinduro po ponad 15kkm i je ucałowałem w podzięce za bezpieczną jazdę mimo tylu uślizgów od szutrów Karelii po błoto Rybackiego. Klocki tylne znikły. Ups… telefon do Tatarina ratuje. W sklepie w mieście na szczęście są i mi przywiózł Ferodo Platinum za ok 80zł. Sprawdzenie linki prędkościomierza dał wynik pozytywny. Licznik nie działał, gdyż ślimak nie haczył o koło, naprawione – możem źle złożył. Znów dokręcam główkę ramy i czyszczę przełączniki WD40. Jakoś po północy wybrałem się pojeździć po mieście. W deszczu przestają mi kontaktować kierunki, ech... Po powrocie o 3ej w nocy przy świetle okna zszyłem w końcu sakwę. Rozebranie na części pierwsze przełącznika nic nie dało. Cóż, droga prosta, miast prawie nie będzie, mam ręce. Może się samo naprawi.
W Murmańsku zapamiętuję dwa pożyteczne miejsca:
1. Na obwodnicy miasta M18 na wys. Jez. Skalistoje jest zaprawka SevierNieftu http://her.is/UwDLa a przy niej myjka i kafe z darmowym internetem wifi plus piwko bezalkoholowe oczywiście.
2. Duży market niedaleko mostu, City Gurme http://her.is/VNjw2 w którym jest wszystko od mydła do powidła. Mrożone grzyby i owoce, psikacze na komary, jedzenie wszelakie no i piwka :] europejskie jak Paulaner czy me ulubione Leffe Blond, acz 3 razy droższe niż u nas.

W ramach wypoczynku byczę się w luksusowej saunie 500m od gostinicy, przy ul Kamienna Ostrow 1. Jest sauna mokra, sucha, lodówka z kuchenką, basen z bąbelkami i rest-room czyli sypialnia. Jak to w Rosji, wynajmuje się je na godzinę, im więcej ludzi tym taniej. A tanio nie jest bo od 35 do ok 120zł. Co tam za „bankiety” muszą odchodzić…

„Dzień” adin – nordkapownia

W dzień wyjazdu zbieram się po 15ej. Po "zmisiowaniu" Sergieja i wymianie waluty w banku kilka ulic dalej, ruszam na samotny podbój Norwegii. Gospodarz dał mi do skorzystać z internetu, dzięki temu wiem ile kasy wydałem, ile mnie czeka drogi i że pogoda się wyklaruje lada dzień.
Znowu droga do Rybackiego otulona mgłą i zimnem. W Pieczenga próbuję jechać w stronę morza (pamiętając jakąś relację w ten rejon). Niestety teren wojskowy, bez przepustki nielzja. W Zapolarnym są dwie zaprawki, jedna czynna non stop ze sklepikiem, w obu płaci się kartami. Po objechaniu miasta wydaję ostatnie ruble w nowoczesnej pizzerii w budynku Junost. Smacznie, ceny jak u nas, dużo młodzieży.
Przejście graniczne w Kirkenes: jest inaczej – EU! Nikogo nie ma, czekam. Pani wyluzowana uśmiechnięta pacza w dokumenty i puszcza. Celnik z psem każe otworzyć tubę narzędziową. Wypełniam jakieś tam kwity i po dwóch kwadransach, wjeżdżam w „cywilizację”.

Zaraz za szlabanem zaczepia mnie Włoch w cienkim dresiku przy kamperze i coś gada po swojemu, że nie działa mu gablota. Trzęsąc się pokazuje mi że zimno. Hehe, no co ty powiesz? :lol: Małżonka niestety też kilka słów po angielsku tylko zna, zastanawiam się – jak oni tu przyjechali całą Europe bez języka w gębie? Lustrujemy instrukcję auta, non kapiszen at all. Pozostaje mi im polecić telefon do przyjaciela.
Wskoczyłem na drogę E6, która zaczyna się przy porcie w Kirkenes i ciągnie calutką Norwegią aż do portu w szwedzkim Trelleborgu pod Malmo i ma długość ponad 3000km! Pierwsze wioski i samochody i szok: oni naprawdę tak tu wolno jeżdżą, czy sobie jaja robią?? Po paru wioskach przestaję się wlec za autami i luźno traktuję znaki. Robią wrażenie pachnące drewnem ubikacje z papierem. Mimo nocy jakieś tam życie widać. Chciałem zatankować na krzyżówce E6/E75, nadaremnie. CPN jest w Tana, gdzie tankuję i po minucie zamykają stację… uff, o północy zamykają a mnie się kończyło paliwo, farcik. Kolejnym „szokiem” są ceny na tej zaprawce. Baton Lion- 20nok, napój – 30nok itp. Dobrze mieć w takiej sytuacji sakwę jedzenia z kozienickiego marketu :lol:

Bardzo ładny surowy krajobraz z serpentynami i nierównościami jest na przesmyku półwyspu Nordkinnhalvoya, gdzie mieści się gmina Gamvik zamieszkana przez 1114 ludzi. Mocny wiatr i nieklarowne niebo sieją we mnie strach. Staję na prostej 888 o godz. 4.11 by założyć ciemne okulary, gdyż słonko świeci w pysk. Od tych ciemnych okularów dostaję czarnych myśli… Jestem na kompletnym pustkowiu w środku nocy, żadnych samochodów ani osad, samiuśki, wiatr przesuwa mnie o pół szosy, 7*C, mimo ubioru jest mi zimno i zmęczenie doskwiera. Do tego cieknie z pompy chłodzenia. Co będzie jak mi tu moto stanie albo wyrzuci z zakrętu i wyląduję na gołoborzu 50m niżej? Pewnie po tygodniu znajdą mnie renifery i zameldują na komisariacie, że coś zaśmieca środowisko… Kończy mi się paliwo, w kanistrze mam ze 2 litry a nie mam pojęcia, gdzie jest stacja benzynowa. W mordę jeża, gdzie jest logistyka?! Na skrzyżowaniu przy drogowskazie Dyfjord/Gamvik staję by się ogarnąć. Wyciągam pro-nawigację N82 by się zorientować o stacjach i przeliczyć kilometry. :mouthshut: W Kjollefjord jest, ale czy czynna? Wolę sprawdzić niż pchać się do Slettnes, tym bardziej, że w K. jest przystań. Świta mi w pamięci, że bodaj o 0530 odchodzi prom na Mageroję ze wschodu na południe kraju. Lądem na zachód będzie ponad 400km, rozbijać tu się nie mam ochoty. Jadę do portu, Gamvik odpada, Nordkapp też może być. :]
Obrazek
W miasteczku na szczęście jest czynny automatyczny cepeen. Spożywam posiłek na przystani bez rozkładu promów, gdy na horyzoncie pojawia się prom. Uff, jestem uratowany. Na łajbie Hurtigruten (koszt 477nok) spać się nie chce, ogarnia mnie radocha. Gimnastykuję się by rozruszać chrupiące stawy. Przypomniały się rady Bartka, by jechać na N. raniutko o 6ej, gdyż budynek otwierają dla turystów rannych, a drogi parking jeszcze nie obstawiony kasjerami. Okaże się to prawdą.

Na wyspie psuje się pogoda, ale są turyści, można pogadać. Mijam puste budki i staję przy barierce. JEEEST! Znowu euforia i satysfakcja. Znowu dziesiątki zdjęć i smsów, rzadka chwila – trzeba się napawać.
Obrazek

Budynek zaskakuje rozbudowaniem. Dużo gablot historycznych, nawet kaplica i sprzęt sportowy. Po zakupieniu pamiątek wypraszają bo zamykają budynek – turyści odjechali, a otwarte jest 11-1a. Znowu farcik. Na zewnątrz dwóch moto-Włochów (też nie umieją angielskiego) trzęsą się pokazując mi, że jest zimno. Skądś to znam hehehe. Duży plus za R80 G/S.
Pora się zwijać, pogoda się naprawiła i znów ciemne okulary się przydają. Mijają mnie rowerzyści z małym lub wielkim bagażem. Szczerze ich podziwiam, ich należy nazwać hardkorami, szczególnie niepełnosprawnych. Niektórzy jadą tu tysiące km. Tunel na ląd z Mageroya kosztuje dziwnie mało bo 70nok (a może 170). W środku zimno i wilgotno, śmierdzi mokrym kamieniem. Dziś chcę dojechać do kampingu w Rapvag. Robi się piękna pogoda i ciepło słońca rozgrzewa usypiając. Z Kola wyjechałem o 15ej, minus 2h zmiany czasu… jadę jakąś dobę! Nie pomaga głośna muzyka i otwieranie kasku co chwila by orzeźwić się zimnym powietrzem – zwyczajnie zasypiam na motorze. Niebezpiecznie, ale jakoś dojeżdżam do kawiarenko-recepcji w wiosce Rapvag, która jest zamknięta od 10min. Okej, nie to nie, chcę się tylko przespać, mogę to zrobić za darmo. Jadę z kilometr na południe mocno kamienistym brzegiem i rozbijam się nad fiordem. Jest godzina 14a czyli podróżowałem 786km bez snu… 23 godziny! :ohmy:

„Dzień” dwa – E6 i Jeffry

Budzi mnie gorąco w namiocie po raptem 5u godzinach snu. Szkoda czasu, to jest to na co czekałem. Wcinam muszelki zrobione do termosa w Rosji i „wieczorem” zaczynam drugi dzień jazdy. Droga zrobiła się ruchliwa – każdy pędzi na kultowe miejsce by skorzystać z tej rzadkiej pogody no i trzasnąć oczywiście globus o północy. Wyjeżdżam na E6, staję i się oglądam. Zazdroszczę im pogody i… mam naprawdę ochotę wrócić tam drugi raz! Jest jednak coś magicznego w tym oklepanym niby straganiarskim miejscu, że chce się tam jechać cierpiąc chłód, deszcz i czasem nudne trasy przez 2,5tys. km. Teraz to rozumiem, jednak rzeka płynie i trzeba jechać dalej. No i ze słonkiem nad globusem w 12u fazach mam panoramiczną widokówkę. :]
Chcę jechać ile siły pozwolą nie bacząc na godzinę, oddalić się z tego nieprzyjaznego motocyklistom i niestabilnego pogodowo obszaru. Jazda po tym pięknym acz super drogim kraju w częstą tutaj, nieładną pogodę jest bez sensu. Wydać mnóstwo kapuchy by zmarznąć i zmoknąć, a nie zobaczyć nic poza mgłą i chmurami – tego się boję najbardziej. Prę więc na południe w (mam nadzieję) bezpieczniejsze rejony.
Na parkingu przydrożnym spotykam się z holendrem na 50cm mopedzie. Ma dwa miesiące wolnego i jedzie na Nordkapp. Miesiąc w jedną stronę i z powrotem. Jechał przez Szwecję gdyż motor ma lżej i mniej pali (choć i tak symbolicznie). Pod strome górki musi pomagać odpychając się nogami. Jest skromnie wyposażony i choć nie uważam się za zamożnego jeźdźca, trochę mi go szkoda. Nie ma dobrego ubioru ni namiotu.

- Jak jedziesz jak pada?
- Nie jadę, staję i nakrywam siebie i motor plandeką i czekam. Na noc rozkładam ją sznurkami na patykach i śpię pod nią w śpiworze, obok palę ognisko. Jest tam dalej drewno?
- No… będziesz miał problem.
Przy kawie z mlekiem w proszku z prostej kuchenki wojskowej gadamy długo o wszelkich sprawach: praca, motory, polityka itp. Fajnie jest się spotkać przypadkowo i pogadać z kimś z „innej bajki”, dlatego nie lubię konkretnie planować tras. Jakbym zupełnie bez żadnej potrzeby nie zjechał na tą zatoczkę się pogapić na tablice, byśmy się nie spotkali. Jeff ratuje mnie mapami Norwegii, super bo nic prócz telefonu nie mam. :mouthshut:

W Alta spotykam pierwszy radiowóz i radary. Piękna pogoda, słonko świeci aż nie chce się spać. Jadę i korzystam robiąc fotki dosłownie co kilometr. Nie służy to moim oponom, szczególnie tylnej. Po jakimś czasie nauczyłem się nie hamować od razu po zauważeniu świetnego widoku, gdyż po kilkuset metrach przeważnie w takich miejscach drogówka porobiła zatoczki. Można tam bezpiecznie stanąć, i są one w najlepszym możliwym miejscu.
Na przydrożnym campingu pijani Norwedzy usilnie mnie naganiają na pole i do kieliszka. Gadają, że rząd debatuje nad zniesieniem opłat na Nordkappie bo to nie uchodzi. W końcu rano znajduję przy szosie polankę za krzakami i z eleganckim widokiem na ośnieżone góry. To wioska Sekkemo na pozycji 69.83903,21.959817 http://her.is/VZUqj . Ciężko jest znaleźć miejscówkę „na dziko” w Norwegii przy trasie E6 bez szukania w bocznicach. Przeważnie jest albo teren prywatny, albo kamienie, albo woda, albo krzaki. Bardzo trudno o polankę tuż przy drodze. Mimo nocy ruch jest – lecą ludziska na północ, wiadomo gdzie.

„Dzień” trzy – Fiordy i Tromso

Spanie nad fiordem ma może i wysokie walory estetyczne, ale za grosz praktyczne. Pomijając brak wody pitnej: jak już się dojdzie w czasie odpływu po bardzo śliskich glonach na kamieniach, to w słonej zimnej wodzie nie mydli się mydło ni płyn. Ani umyć siebie ani garnki opłukać.

Trafiłem na przepiękną miejscówkę z restauracją i domkami, Gildetun http://her.is/3x97J (69.898687,21.605172) z widokiem na fiord Kvaenangen i kawałeczek Morza Norweskiego.
Obrazek
Droga w tym miejscu jest zamykana na zimę, kiedyś była otwarta. Rozmawiam tam z Norwegiem, którego żona ma identyczny motocykl o tym rzadkim jak powiedział, kolorze. Wypytuję gdzie mogę opony kupić. Tromso i Narvik na bank. Sam kupuje w necie, bo taniej, skubaniec. Dobrze się rozmawia z Norwegami, gdyż każdy jeden zna inglisz i są sympatyczni i otwarci- czy to nastolatka czy dziadzio. Zagaduję też francuską seniorkę z wycieczki autokarowej. Wracają z „kapu”, mieli cudowną pogodę, jak przewidziałem. Ich kierowca był tam już 17y raz, ale pierwszy raz w taaaaką pogodę, przeważnie go zastawały chmury mgła lub deszcz. Czyli warto było pobyczyć się w Kola i czekać na pogodę :] .
Kvaenangen, Reisafiorden i Lyngen ze względu na łanuchy gór i słońce… rzucają na kolana. Zaczyna mi brakować skali przymiotników tego co oglądam… Obłędne. Tak, norweskie fiordy w słońcu są po prostu OBŁĘDNE !!
Obrazek

Obrazek

Jak ktoś lubi góry, motocykle i morze , to ma tutaj 3 w jednym i na bank będzie miał „mokro w gaciach” : ) Przy dobrej pogodzie, choć w deszczu pewnie też. :P

W Tromso

Obrazek

Po raz drugi widzę radary w tym kraju i policję. Już na wjeździe rzuca się w oczy sklep motocyklowy na pozycji http://her.is/4PT5s 69.647465,18.982347. Nie mam zaplanowanego spania, więc kieruję się po znakach, które informują od dwóch kempingach. Pora się wykąpać, bo wiozę brudek i pot od Rosji :p. Jadę na bliższy, ustronny http://her.is/PbAr2 69.648349,19.015744 przy Elvestrandvegen 10 i tam za jakieś 220NOK rozbijam namiot za krystalicznie czystym potokiem. Rozbiwszy się o 3ej wyruszam zwiedzić miasto. Bez kierunków lepiej unikać ruchu. A ruch na mieście i tak jest, młodzież kończy imprezy w barach. Oprócz mostu jest tunel na wyspę, gdzie jest podziemne rondo. Może za 50 lat będzie coś takiego w Świnoujściu? Na pozycji http://her.is/N5H5S 69.698011,19.016206 odnajduję moto salon Tromso Motor As. W pobliżu jest sklep z oponami do samochodów i pokątnie motocykli. Wpadnę tu jutro. Noc jest a słońce takie mocne, że i okulary niewiele dają. Wracam na spanko. Podoba mi się barak do kąpieli. Na jednej ścianie jest kran z wodą do mycia, na drugiej – z wodą do picia bez przegotowania oczywiście. Ubikację w nim się otwiera na kod i bierze prysznic. Biorę chyba półgodzinny gorący prysznic… Aaach, to jest to… Kładę się o jakiejś piątej.

„Dzień” cztery – Tromso do Narvik

13a na osi, pora wstać i grzebnąć w motorku. Lustruję kierunki. No tak… jak sprawdzałem linkę w Kola, niepotrzebnie zdjąłem licznik (wystarczy wyciągnąć dołem) i spadł kabel masowy od kierunków spod licznika... ech co za amator ze mnie. :niewiem: Próbuję naprawić znowu ślimak, gdyż naprawa zadziałała na kilkaset km, zobaczymy.
W Motor As opon niet, ale obok jest hala z oponami. Mieli jakiś jeden model drogowy bodaj tubeless za 300zł, czyli nawet tanio, ale nie wziąłem (i pożałowałem). W sklepie na wylocie nie mieli nic do TA. Nie chce mi się dalej plątać po wyspie ani wjeżdżać kolejką, dziduję na południe.
W drodze do E6 moto mi się dziwnie zachowuje, jakby nie chciało jechać. Wskaźnik temperatury cieczy wychyla się pod czerwone. Staję koło warsztatu i odkrywam pustkę w chłodnicy. Piknie, lekceważenie wycieku z pompy się kłania. TYLKO CZEMU ZBIORNIK WYRÓWNAWCZY JEST PEŁNY?? :omg: Byłbym w totalnej d.pie, gdybym tu zatarł silnik… :[ Coś ten świetny silnik XL nie taki świetny. Zakup płynu, wody, uzupełnienie i jazda. Choć mechanik z warsztatu obok (też motocyklista, Triumpha ma) poleca wodę ze strumienia, którą w tym kraju można pić.

Przed Narvikiem jest Polar Zoo 68.692911,18.110958, lecz zamknięte nocą nawet polarną. :P W Narviku najpierw zajeżdżam na stację by szybko wypytać o atrakcyjne miejsca. Zdobywam namiar na panoramę miasta na pozycji http://her.is/GMB4S 68.440409,17.469399 . Jest tam gejzer odpalany dwa razy na dzień. Powstaje z transportu wody 3km z gór, co daje 44atm i wyrzut wody na 75m. Znajduję moto-sklep i znajduję spanie koło szop na łódki nad Otofjorden. Niezbyt ładne miejsce i pogoda.

„Dzień” pięć – lofotownia

Sklep moto w Narviku jest 68.442339,17.431922 http://her.is/MM24J . Ma sporo opon, ale ceny kosmiczne. 1600nok za Touranca. Biorę jakieś klocki za 6 stów, czyli komplet TKC bym miał. Było brać swoje :[ Przez tą aferę oponową i mętną pogodę nie mam ochoty na muzeum i zapominam odwiedzić groby polskich żołnierzy. :/ Też Lofoty się średnio zapowiadają. Zastanawiam się nad zwiewaniem w połowie archipelagu . Z czasem przestaje siąpić i się klaruje. Również widoki nabierają rumieńców, zaczyna mi się podobać. Jednak pogoda tutaj to 2/3 sukcesu wędrówki. Znowu szukam miejsca na rozbicie się i szukam i szukam. Chodzi mi o słodką wodę co by pićku i myćku mieć. Wreszcie trafiam nad jeziorko 68.277187,13.835916 dokładnie tu http://tnij.org/u5mu gdzie konsumuję do snu trzy bezalkoholowe:]. Znowu siąpi, przynajmniej komarów nie ma jak w Karelii. Patrzę w komurę… OMG, jestem na wysokości Kolskiego… a myślałem że już blisko domu… :wacko:

„Dzień” sześć – Lofoten do Mo i Rana

Ruszam po 13ej. W Borg jest największe na świecie muzeum Wikingów Lofotr 68.244125,13.755004 . Koszt to tylko 70nok, żałuję że nie zwiedziłem. Spieszyłem się na prom , nie wiedziałem, że długo sobie poczekam. W centrum Leknes przy głównym rodzie http://her.is/436d2 znajduje się przy stacji paliw warsztat, gdzie jegomość miał kilka opon motocyklowych. Mówił, że może każdą sprowadzić nazajutrz kurierem. Teraz to musztarda po obiedzie. :/
W Storeid na przystani jest skalista górka 68.129801,13.575624 z której można obserwować statki wycieczkowe zawijające do zatoki.
Warto również przystanąć tutaj 68.12924,13.396469 i wejść na górkę kładką, gdyż jest milusi widok w obie strony. http://tnij.org/u6u3
Pogoda znów piękna i znowu się cieszę ze zwiedzania jak wcześniej. Tym bardziej, że koniec Lofotów jest sporo ładniejszy. Alpy na wodzie. Po prostu szczęka opada. Niech zdjęcia mówię same, banan nie schodził z pyska. Duży ruch, motocyklistów sporo, głównie niestety BMW :wink:

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Dojechałem na szybkiego do końca archipelagu, czyli „A” i wróciłem błyskawicznie do Moskenes, gdzie przy promie byłem punkt w odjazd promu o 15. Niestety kolejka taka, że zapomnij o Paryżu. Dlatego niektórzy wracali drogą stąd… Następny jest wieczorem, acz chętnych tyle, że nie wiadomo czy zabierze. Cóż, czekać trzeba, ewentualnie się gdzieś rozbiję. Przy promie spotykam Czecha, którego obdzielam resztką ruskiej wachy. Kanister wiozłem w razie gleby, gdyż okazał się sprawnym airbagiem na Ribaczim. Dziwią się z kolegą, że nie chcę zapłaty. Poprosiłem tylko o kawę. W oczekiwaniu zwiedzamy A, pijemy w kafe, planujemy dalszą jazdę. Wdrapujemy się na górkę z niesamowitym widokiem na Reine 67.935654,13.068137 . Widok powala, można tu siedzieć i kontemplować godzinami, gdyby nie wiatr i zimno.
Obrazek
Zawsze może być lepiej, toteż wyobrażam sobie jaki widok musi być na górze lub z helikoptera………. Później na promie dowiaduję się z przewodnika po północnej Norwegii (wziętego z IT w Narviku przy PKP), że widok z góry na Reine jest najpiękniejszy w północnej części kraju...
Czech jedzie w kolejkę, ja się szwędam w te i wewte, niestety niejako na darmo, gdyż kilkadziesiąt równie dobrych zdjęć aparat nie zapisuje mi. Tak się zachowuje do końca wyjazdu, może nowa karta SD zawiniła. Nie, nie na darmo gdyż znalazłem za parkingiem ostatnim w A namiotowisko, gdzie na na chama wjedzie motorkiem. Tam spotkałem bajkerów na TA.
Prom wieczorny zdublowano z powodu chętnych (chyba 275nok). W efekcie opuszczamy Lofoty o 1ej w nocy. Planuję po mapie dalszą jazdę. Widzę mnóstwo atrakcji wzdłuż wybrzeża, dużo promów oznacza dużo czasu i jeszcze więcej NOK. A to dopiero środkowa Norwegia… a gdzie południe? STARCZY. Decyduję wracać do domu. Wystarczy tej masy atrakcji naraz, dni jazdy, kupki kasy wydanej. Za dużo przede mną jeszcze tutaj do zwiedzenia, trzeba przyjechać jeszcze raz by ogarnąć tą połowę kraju. Jeszcze mi się ‘przeje’ widok fiordów i już nic nie będzie ładne :roll: :]
Po czwartej wysiadamy w Bodo, każdy się rozjeżdża po tankowaniu. Ja postanowiłem jeszcze odwiedzić miejsce najsilniejszego prądu morskiego w Saltstraumen. Spodziewałem się jakiejś szczeliny w skale a tu zwykły most i wyblakła tablica. Woda płynęła normalnie, a potrafi tak: http://www.youtube.com/watch?v=QifgPL--pG8

Dalsza droga w nocy to mordęga. Zimno i wietrznie, no i zmęczenie. Znowu kryzys jak na Gamviku. :swieczki: Kompletnie pusta droga, odczuwalna pewnie mniej niż zero, wokół śnieg lub rwące strumienie. Widzę chałupę i kampery na placu, no są jacyś ludzie. Okazuje się, że przejeżdżam krąg polarny! 66.551867,15.318453 No to chociaż porobię foty, gdyż na Kolskim się nie chciało w tamtą stronę. Zdjęcie zapisuje się tylko jedno. Spory budynek, mnóstwo kupek z kamieni, zmykam bo ziąb okrutny, chyba jestem w górach! :p W Mo i Rana jadę po znakach na kamping 66.316914,14.179248 http://her.is/2NYmj gdzie w pełnym słońcu się rozbijam. Po rozpakowaniu gratów wpraszam się u gospodarzy na komputer by zamówić prom. Działa tak ślamazarnie że idę spać ok 10ej rano po kolejnym maratonie - ok 500km podróży asfaltem i wodą, 22h bez snu. :omg:

„Dzień” siedem – Mo i Rana


Na drugi „dzień” tzn. po południu szukam neta na mieście. Ciężko z tym, tak samo jak w Rosji choć tu jest kraj rozwinięty. W końcu na południu miasta na 1p centrum handlowego są szybkie darmowe kompy i net. Kupuję bilet na prom z Nynashamn za Sztokholmem do Gdańska za 1060sek bez kajuty. Chcę tam dojechać w dwa dni autostradą wzdłuż Bałtyku. Następnie zmieniam gumę na tę sękatą Maxxisa. Przebijam łyżką grubą tubę Continentala co jest moim niejako pierwszym kapciem jak jeżdżę 4 lata! Ech, wkładam cienki zamiennik. Robię posiłki korzystając z kuchni i odpoczywam.

Dzień osiem – do Szwecji

Tu już mogę napisać dzień jazdy bez cudzysłowia. Wstaję normalnie jak przykładny turysta z rańca wyspany, gotuję ciepłe śniadanko i na potem do termosa. :cool: Mam dwa dni na dotarcie do promu. Zwykła dojazdówka, więc chcę walnąć rekord i zrobić 1000km do promu na raz, a jutro przeznaczyć na zwiedzenie może Sztokholmu (niezłe jeszcze miałem pomysły po tych maratonach, nie?). Nie wziąłem jednak pod uwagę dwóch rzeczy: deszczu i… nocy. :lol:
Obrazek

Po wyprzedzeniu TIRa staję na kawę. Ten staje za mną i wychodzi zagadując znajomym językiem. To drugi rodak spotkany od Kola. Pierwszym był miejscowy stolarz na promie z Moskenes. Obaj twierdzą że trzeba się cieszyć z takiej pogody bo tu ona nie rozpieszcza i jest głównie w lato.
Szwecja mnie zaskakuje pofałdowaniem i pewną taką swojskością. Podoba mi się tu. Być może to przez powietrze znad Bałtyku. Spotkałem tam pierwszych offroaderów, jechali na DR,XT itp. – pierwsze hard enduro spotkane od Kolskiego. Tak to wszystko GSy i turystyki. Motocykle typu Tiger, TA nazywają „for ladies”. :P Jazda wzdłuż morza jest komfortowa. Asfalt bardzo czepki i droga dobrze oznakowana. Jedynie CPNy trzeba szukać, gdyż są rzadko i niewidoczne z arterii. Front znad Bałtyku przyniósł deszcz, i zaskoczyła mnie noc. Zjechałem w las i po ciemku się rozbiłem na kawałku trawy przy piaszczystej drodze wśród wielce upierdliwych muszek i komarów. To najgorsza miejscówka do spania z całych moich podróży.

Dzień dziewiąty – na prom


Ostatni dzień w Skandynawii jest słoneczny. Wrażenie robi na mnie Sztokholm, przez który przejeżdżam właściwie bez przystanku. Chcę tu wrócić na łikend by zwiedzić. W Nynashamn prawie upał. Jakoś tu inaczej, tak ciepło, jakby lato było i wogóle... W kolejce poznaję drugiego Czecha na GS, śmigał sam po Szwecji i spał po domkach. Spędzamy wiele godzin na rozmowach. Sam prom mnie zawiódł gdyż jest mi zimno. Klima na góra 20C ustawiona i w nocy na pokładzie bez śpiwora nie mogę spać od chłodu. Jest też para Francuzów na rowerze typu tandem, jeżdżą sobie już 3 miesiące po Europie i jadą na Bałkany. Zazdroszczę. Większość to tirowcy pragnący się jak najszybciej zalkoholizować. :impreza:

Dzień dziesiąty – na mecz

Po 18u godzinach wysiadamy już w upale o 13ej. Wow, inny świat! Człek z bagażem doświadczeń na znane miejsca i rzeczy patrzy trochę inaczej, wydają się mniej znajome, zdystansowane. Po paru dniach pewnie to mija. Wreszcie paliwo po „normalnych” cenach (??). :thumbsup: Wyprowadzam Czecha na autostradę, ma ambitny plan dojechać pod Pragę na wieczorny mecz. Wątpię, ale z Bogiem. Jest 1 lipca, finałowy mecz, może zdążę i ja choć jeden obejrzeć. W Wawie na Bemowie stawiam się po pięciu godzinach, kupujemy z bratem siatę browara i oglądamy. Bardziej jestem zaaferowany pszenicznym niż meczem. :drinking: Nie piłem cały miesiąc, jedynie bezalkoholowe!! Takie postanowienie po rozwiązłych majowych tygodniach. Schudłem też 5kg.


PODSUMOWANIE:

Obrazek

- Wyjazd 6.06., powrót 1.07., czyli 26 dni podróży (tydzień w Norwegii), około 8500 km (Rosja 4300, Norwegia 2600, Szwecja 1100, Polska 500km). Licznik od Karelii nawinął kilkaset. Przejechane: Litwa, Łotwa, Estonia, Karelia szutrami, Kolski, Rybaczij, pół Norwegii i czmyhnięte połową Szwecji.
- koszta: mniej więcej tyle, co po Rosji. Zaliczyłem kilka wpadek (opona 600zł, kupno ładowarki do telefonu 160zł bo swoją zgubiłem, chłodziwo i woda ok 60zł, jakieś 200zł za czyjeś paliwo na stacji, bo się kasjerka pomyliła a ja nie sprawdziłem). W Norwegii żywiłem się jedzeniem z domu i trochę z Rosji. Wodę brałem ze strumieni. Jedyne co tam kupiłem to w/w, napój szt.1 dla smaku, pamiątki, 3 małe piwka, kilka gum bagażowych, butla campingaza (o dziwo 40zł), dwa promy, dwa kampingi, tunel, i jeden cukierek za 4nok co by wydać monety. Plus prom do Pl. Reszta to paliwo, które podchodziło pod 9zł. Telefonik też mi dowalił 3 stówki głównie przez fixa gpsu, którego nie mogłem wyłączyć. A niby tania taryfa włączona przed wyjazdem nie działała.

Rady:

- Na północy Norwegii stacje paliw są rzadkie i musowo mieć duży zasięg lub się orientować dokładnie gdzie są. Mogą je zamykać na noc, chyba że są automatyczne. Kartę się wkłada, podaje pin i wyciąga, następnie tankuje. Obciążenie jest najpierw złotówką, po kilku dniach resztą.
- Gumy koniecznie nowe lub zapasowe. Inaczej płać i płacz, jak znajdziesz.
- W najładniejszych miejscach są zatoczki to parkowania, więc jak zauważysz piękny widok to nie stawaj tylko przejedź kawałek.
- Trzeba mieć spisane rozkłady kursowania promów, w razie W.
- Spanie na dziko trudno znaleźć przy E6. Najlepiej podróżować w pięciu. Domki Hytte czyli kabiny 5-10 osobowe to jakieś 300nok, czyli 40zł/os. Zawsze ciepła sucha puła lepsza niż namiot.
Ostatnio zmieniony 08.04.2013, 00:10 przez Kristobal, łącznie zmieniany 2 razy.
Honda XL350R'85/ Yamaha XJR1200'95/ Kawasaki KLE650'09
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: bathory »

Świetny wypad, piękne zdjęcia. Norwegia niszczy, za każdym razem kiedy widzę jakąś relację czy zdjęcia stamtąd to chcę tam wracać czym prędzej :)
Awatar użytkownika
Kristobal
przycierający rafki
przycierający rafki
Posty: 1181
Rejestracja: 19.06.2011, 15:48
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: WKZ/WR
Kontakt:

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: Kristobal »

Każdy jadący jednośladem do Murmańska wie, że obowiązkowym punktem podróży jest hotelik u Sergieja w Kola. Niedawno przybył drugi taki punkt w drodze na północ europejskiej Rosji, dom gościnny w Suoyarvi u Kateriny i Sergieja. Jest on położony 140km od nudnej Murmanki, więc przejazd przez dzikie lasy Karelii połączony z odpoczynkiem w nad jeziorem Suojarwi na pewno jest świetną odskocznią w asfaltowej podróży. Byliśmy tam przypadkiem (dzień 5) i bardzo polecamy.
Lasy karelskie przecinają dobre szutrówki i są zimą odśnieżane, więc nie ma obaw o przejezdność przez cały rok.
Jest strona www: http://www.motohostel.ru a Katerina wystosowała informacje na moto-fora:

Уважаемые мотовладельцы!
Мотосезон 2014 не за горами! Семья мототуристов (Honda XR, Honda Transalp) предлагает Вам посетить наш гостевой дом за небольшую плату (500рублей/чел./сутки). У нас есть: собственный полуостров без оседей (своя береговая линия 400м.), теплый приём, красивый гостевой дом в морском стиле, специально оборудованный номер для мототуристов. Для Вашего удобства на нашей территории мы организовали две отдельные стоянки для авто и мото транспорта, гараж со всем необходимым инструментом, а также имеем возможность оказывать услуги сварки (металл, пластик), прачечной и мелкого ремонта одежды. У нас в гостях вы сможете отдохнуть от дальней дороги, привести мотоцикл, экипировку и снаряжение в порядок, пообщаться с единомышленниками, попариться в баньке, проехать интересные радиальные эндуро маршруты, которые приведут Вас в заповедные места Карелии. Вы сможете увидеть: потрясающие красоты национальных парков, большие водопады, мраморный каньон «Рускеала», гору силы «Воттовара» (необычное, мистическое место), белые ночи и, конечно же, удивительные по своей красоте, северные закаты. У нас нет проводника, мы сами катаемся с удовольствием и готовы составить Вам кампанию.
Почувствуйте и Вы этот дух свободы, сделайте новые открытия вместе с нами!
Мы находимся Россия, республика Карелия, 10 км. от города Суоярви. Смотрите схему проезда!
Наши координаты: N62°10.342´ E 32°24.944´
Наш телефон:+7.921.457.61.20

Obrazek

W skrócie za ok 45zł mamy spanko, garaż z narzędziami i spawarką, dostęp do jeziora, ogrodzony teren, pomoc w kontaktach z innymi motocyklistami i porady co do tras i atrakcji od bardzo uczynnych właścicieli.
Kontaktowym językiem jest rosyjski i niemiecki acz ma się on poszerzyć o angielski.
Rosjanie napotykani przez nas byli zawsze mili, otwarci i gościnni, są ludźmi jak wszędzie. Świat mediów to świat polityki, zafałszowany mocno. Warto pojechać do Rosji przekonać się samemu.
Honda XL350R'85/ Yamaha XJR1200'95/ Kawasaki KLE650'09
Awatar użytkownika
herni74
pałujący w lesie
pałujący w lesie
Posty: 1431
Rejestracja: 19.08.2008, 20:11
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Stalowa Wola/Mielec

Re: PÓŁNOC ZAMIAST EURO – Karelia, Chibiny, Ribaczij + Norw

Post autor: herni74 »

Chyba już wiem gdzie chcę pojechać .....szczególnie ,że lubię podróżować po RUS
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość