Gruzja dla początkujących 2012

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: tomekpe »

Ponieważ dziś już nie miałem weny na pisanie kolejnego odcinka, wrzucam 3 filmiki. Jeden jest zaległy z Mestii, dwa są na kolejny dzień. Moim zdaniem krajobrazy były.. no woow :)



Film z drogi za Mestia, mniej więcej tam udało nam się zgubić :)


Przełęcz za Uszguli - droga w kierunku Lentechi. Było po prostu bajkowo.


Droga bliżej Lentechi. Zdecydowanie niżej, chociaż nadal bezludnie.
Awatar użytkownika
FSO
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 260
Rejestracja: 04.05.2011, 18:55
Mój motocykl: nie mam jeszcze TA
Kontakt:

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: FSO »

:thumbsup: :thumbsup: :thumbsup:
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: tomekpe »

CD.
Wtorek, 17.07.2012.

Nasz 3 dzień w Gruzji. Rano wstajemy, wita nas piękna pogoda. To dobrze, bo czeka nas niezły kawałek drogi po górach. Poprzedniego dnia staraliśmy się dowiedzieć, jaka jest droga dalej. Oczywiście „haraszo”. A tamta do Mestii ? „Toże haraszo”. A która lepsza – ta do Mestii. A dalej przejedziemy ? "Tak/Nie/Nie wiadomo". Na pewno jest dalej, poprzedniego dnia pojechało w stronę Lentechi parę aut, to chyba nie może być tak źle. Ale uzyskanie wiarygodnych informacji co do dalszej trasy graniczyło z cudem, i to nie tylko tam. Dla Gruzinów prawie każda droga jest „haraszo”. Ale gdyby mówili, że jednak nie jest .. to wtedy naprawdę jest powód do niepokoju :)

Poprzedniego dnia wieczorem dojechał na naszą kwaterę Słoweniec. Na rowerze! Do tego na lekko, tj. jego bagaż stanowiły jedna czy dwie malutkie sakwy. Zero sprzętu do noclegu, parę drobiazgów osobisty. Pochwalił się nam, że już ma za sobą ponad 40 wypraw. Najpierw Robert i jego Chiny, potem to.. poczuliśmy się jak zwykłe lamusy :)

No nic. Rano spakowaliśmy namiot, zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy wyprowadzać maszyny. Do tego został nam do pokonania podjazd, gdzie pierwszego dnia haniebnie poległem. Miałem wątpliwości, czy znów nie będzie wstydu.. ale nie. Wystarczyło dodać gazu na tyle, aby złapać obroty ponad 3 tysiące (co przy dużej zębatce z przodu łączy się z niepotrzebnie dużą prędkością) i poszłooo. Zero problemu, ot kierownice trzymać i gazu dodawać. Przejechaliśmy pierwsze emocjonujące metry, pożegnaliśmy gospodarzy i ruszyliśmy dalej.

Droga za Uszguli okazała się bardzo fajna. Sucha, sensownie szeroka i równa.. a do tego te widoki. To zdecydowanie najpiękniejsze miejsce na trasie. Zastanawiało mnie jedynie, co nas czeka dalej. Wedle mapy mieliśmy około pół kilometra w pionie do przełęczy. 2700 metrów to już nie byle co.. Droga bardzo łagodnie osiągnęła przełęcz, a dzięki potężnym szczytom naokoło trudno było poczuć wysokość. Na przełęczy było nawet sporo płaskiej przestrzeni – gdyby ktoś kiedyś chciał nocować. Ale nie jestem pewien, czy tam jest tak samo fajnie, jak psuje się pogoda.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Przełęcz.

Za przełęczą zaczął się zjazd. Najbardziej nieulubiony moment Eweliny. Jej tylny hamulec nie dawał pewnego zjazdu, ona sama też nie lubi zjeżdżać, a nas czekało pewnie z półtora kilometra w pionie zjazdu. Początkowo droga była fajna, potem zaczęło się robić nieco mokro i kamieniście, do tego małe koleiny.. Do szybszej jazdy jak znalazł, ale jadąc powoli aż prosiło się o małe gleby :) Na szczęście plastikowe kufry od byle czego nie pękają i stopniowo dojechaliśmy na dół. Widoki – nie do opisania, byliśmy przed główną granią.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Kaukaz za przełęczą.

Potem jechaliśmy, jechaliśmy.. porcja offroad wynosiła ponad 70 kilometrów. Spory kawałek pokonaliśmy do pierwszej wioski. Gdy już odetchnąłem na jej widok, okazało się, że to tylko kilka dawno opuszczonych domów. Gdyby nie piękna pogoda, poczułbym się nieswojo – domy stojące w trawie po pas, nieznana droga, nikogo żywego w zasięgu wzroku.. Dla większej grupy idealny klimat na biwak, a dla nas motywacja aby się stamtąd ewakuować.
Kamienie, kamienie, mokre, w pewnym miejscu nawet drogą płynął strumień. Cały czas jechaliśmy intensywnie w dół. Od czasu do czasu otuchy dodawały nam ślady kostek 4 czeskich motocykli i ślady roweru. Wczesne wstawanie nie było naszą domeną (2 godziny przesunięcia czasu robiły swoje) i nasi znajomi nas wyprzedzili.. :)


Obrazek
Obrazek
Nieco prześwietlone, ale łańcuch Kaukazu dosłownie wisiał nam nad głowami.

Dalej .. no było malowniczo. Powoli zmieniło się podłoże, na takie ślisko-błotniste, ale my i tak nieprzerwanie brnęliśmy do przodu. Tam po deszczu bez kostek musi być mocno nieciekawie, bo zapasy gliny były nieprzebrane. Za to nieustannie rósł nasz skill offroad :)

Cała tamtejsza okolica była piękna, niżej było sporo bocznych dróżek, włącznie z paroma, do których prowadziły fajne podejrzane, stare i zardzewiałe drogowskazy. Ciekawa okolica, nieciekawe sąsiedztwo (teren przygraniczny, nieco dalej zbuntowane republiki).

Obrazek
Krowi most – już znacznie niżej.

Krowi most był o tyle ciekawy, że był w 100% zablokowany przez demonstracyjnie ignorujące nas krowy. Wywołało to nawet małą naradę bojową. Rozwiązanie okazało się nadzwyczaj proste, dodać gazu i dużo trąbić. Powoli droga się znalazła. Potem jeszcze kilka razy widzieliśmy krowie bataliony na mostach. Ciekawe tylko, dlaczego akurat mosty były ich ulubionym miejscem?

Przebrnęliśmy w końcu do Lentechi, ale pierwsze kawałki asfaltu były dla nas prawdziwą radością. Troszkę za dużo offu jak na nasz gust, jechało się fajnie, ale czuć było wagę motocykla. Po namyśle, jednak chętnie wróciłbym tam jeszcze raz :)
Stopniowo zaczęła nam się psuć pogoda.. zerwał się wiatr, na tyle gwałtowny, że spodziewaliśmy się burzy. Góry bardzo się obniżyły, do takiego bardziej bieszczadzkiego krajobrazu. Nawet śladu nie było po olbrzymich szczytach, które nas otaczały godzinę wcześniej. Kierowaliśmy się na drugie co do wielkości z gruzińskich miast, czyli Kutaisi. Wiek - ponad 4000 lat. Szacun :)

W pewnym momencie burza, która nas goniła od niechcenia, postanowiła zwiększyć deszcz, zagrzmiała parę razy nad głową, jednocześnie minął wiatr.. była najwyższa pora poszukać sobie jakiegoś daszku. Po co testować jazdę w deszczu, skoro już mamy upragniony asfalcik :) W ten sposób trafiliśmy na całkiem europejski przystanek z pleksy, gdzie spożyliśmy śniadanie z wieprzowiną.

Obrazek
Obrazek
Drugie śniadanie z żywą wieprzowiną.

Ponieważ deszcz minął i pogoda zauważalnie się poprawiała, polecieliśmy dalej. Znów były fajne widoki, ale góry nadal niższe. Oczywiście skończył się asfalt, zamienił się na takie kamienisto-szutrowe nie-wiadomo-co. Kamienie były nieco za duże i rzucało mnie coraz bardziej. W okolicy pojawiły się fajne i mniej fajne osiedla, byliśmy w okolicy granicy z Osetią, nie jestem pewien, w jakiej odległości. Ogólnie było tak jakoś szaro i powojennie. Nadal mnie rzucało. W końcu wpadłem na rewolucyjny pomysł, aby sprawdzić dlaczego..

I cóż się okazało ? Dwa dni off-iku odkręciły mi kierownicę. Prawie całkiem! Z 4 śrub trzymała się jedna, pozostałe były całkiem luźne. Pocieszałem się tylko, że to dobrze świadczy o mojej technice jazdy, skoro do prowadzenia motocykla nie potrzebuję kierownicy... Dokręciłem i wreszcie skończyły się przygody. Znów pojawił się asfalt, tym razem na dobre, znów zaczęło padać – całkiem solidnie. Nie byłoby warto o tym pisać, gdyby to nie był jedyny większy deszcz przez 3 tygodnie jazdy!

Obrazek
Jedyny sensowny deszcz na trasie :)

Dojechaliśmy do Kutaisi. Nawet Macdonald tam był, czyli prawdziwa metropolia wedle naszych standardów :) .. przejechaliśmy przez centrum, dość fajna zabudowa, reszta jak to w Gruzji – mocno postsowiecka. Tankowanie, wymiana waluty, kierunek monastyr Gelati. Okazał się być kilka kilometrów za miastem, ale nawigacja prowadziła nas bezbłędnie. Sam monastyr – wart odwiedzin.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Monastyr Gelati, zbudowany w 10 wieku przez króla Dawida Budowniczego – jedną z ważniejszych postaci w gruzińskiej historii.

Kolejne punkty programu to kategra Bagrati i szukanie noclegu. Katedrę widzieliśmy.. z daleka, bo nie udało nam się dojechać na wzgórze katedralne. Nie bardzo było gdzie zostawić maszyny, a dojazd na wzgórze mega wąskimi i stromymi uliczkami sobie odpuściliśmy. Podobno i tak była w remoncie. Za to co sobie pojeździliśmy po mieście, to nasze :) Ruch nie przypominał hardkoru z Batumi, ale też było wesoło. Zaczęliśmy sprawdzać adresy z nawigacji w poszukiwaniu hotelu. Jeden – nie ma. Drugi – wygląda tak, że strach się bać. Trzeci – było wesele. Tam przynajmniej kelner próbował nam pomóc, zaprowadził mnie do pobliskiej willi z dużą i ciemną bramą. Na szczęście nikt nie otwierał, bo miejsce wyglądało całkiem podejrzanie. Generalnie jeszcze trochę pojeździliśmy po mieście i daliśmy sobie spokój z pokojem.
Zrobiliśmy zakupy i w drogę. Zaczęło się ściemniać, mieliśmy namierzone w przewodniku pewne miejsce – jezioro z rezerwatem. Wklepałem i jedziemy... Udało nam się namierzyć więzienie, wysypisko i parę innych „fajnych” miejsc, zanim dotarliśmy do jeziora. Zakończonego zaporą, a rezerwatem okazały się być wyspy na jeziorze. Słowem spora lipa. Na rozbicie namiotu w krzakach przy drodze nie mieliśmy ochoty, trzeba było szukać dalej..
Robiło się ciemno, sytuacja robiła się nieciekawa, bo na horyzoncie się błyskało, więc odnalazłem w sobie nieznane wcześniej pokłady podróżniczego sprytu i w najbliższej wsi po prostu podjechałem do dwóch kobiet stojących na poboczu , z pytaniem, czy nie pomogą nam znaleźć noclegu. O dziwo, udało się bez problemu. Panie zaprowadziły nas do sąsiadki, która przyjęła nas na nocleg, motocykle trafiły na zamykane podwórko, my dostaliśmy pyszną kolację i naprawdę fajny, prywatny pokój gospodarzy. Takie rzeczy tylko w Gruzji :)
Reszta wieczoru minęła biesiadnie, rozmowy o wszystkim, miejscowe wino, własny chleb i ser. To chyba był najbardziej gruziński wieczór w naszym wypadzie. Czuliśmy się naprawdę jak goście. Gospodyni była emerytowaną nauczycielką. Trochę smutno było słuchać, jak różne są realia ekonomiczne w Gruzji i w Polsce. Tylko upał był nie do zniesienia – burza cały czas kłębiła się nad odległymi o paręnaście kilometrów górami.

Obrazek
Obrazek
Kolacja u niezwykle gościnnych Gruzinów.

Dystans – pewnie z 200 km, może mniej. Dzień pełen wrażeń, rozpiętość krajobrazowa – niezwykła. Gruzja ma wiele łańcuchów górskich, na środku pojedyncze równiny, ale zazwyczaj tak małe, że widać oba ich krańce. Następnego dnia – kierunek Wardzia, miasto skalne królowej Tamary. Znów miało być ciekawie.. ale ciii, bo jeszcze o tym nie wiedzieliśmy :)

Obrazek
Awatar użytkownika
FSO
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 260
Rejestracja: 04.05.2011, 18:55
Mój motocykl: nie mam jeszcze TA
Kontakt:

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: FSO »

Będzie więcej, bom bardzo spragniony relacji z tych okolic :wink:
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: tomekpe »

Będzie, będzie, ale spokojnie, bo takie pisanie chwilę czasu zajmuje. Na pewno dojadę aż do Polski :) Mam nadzieję że następnym gruzińskim turystom przyda się taka dokładniejsza relacja.
Awatar użytkownika
FSO
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 260
Rejestracja: 04.05.2011, 18:55
Mój motocykl: nie mam jeszcze TA
Kontakt:

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: FSO »

tomekpe pisze: Mam nadzieję że następnym gruzińskim turystom przyda się taka dokładniejsza relacja.
Pewnie, że się przyda :thumbsup:
Awatar użytkownika
Klepka
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 114
Rejestracja: 02.10.2011, 12:25
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Zielona Góra

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: Klepka »

Pisz my czytamy i notujemy. Jak będzie okazja to wiedza się przyda. A te gruzińskie wino przywiozłeś :impreza:
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: tomekpe »

Przywiozłem wino, ale raptem dwie czy trzy butelki. Jakoś nie było miejsca i okazji...

Mieliśmy zrobić zakupy w Kachetii, ale nie było nic fajnego po drodze. Głównie piliśmy piwo, wyjątkowo nam tamtejsze smakowało. Gruzja słynie z wód mineralnych. Praktycznie wszędzie coś cieknie ze skał i zazwyczaj nadaje się do picia i ma świetny smak. Pewnie to wpływa również na jakość piwa :wink:

CD.
18.07.2012, środa

Tym razem zacznę od mapy, bo to główny bohater dnia. Plan był jak zwykle prosty. Mieliśmy dojechać do Wardzii, czyli mniej więcej taki sam, jak poprzedniego dnia. Z tym, że dziś szansa była realna, odległość na mapie poniżej 200 km wyglądała obiecująco. W końcu co ciekawego mogło się wydarzyć?.. Otóż mogło.

Zainteresowanym polecam obejrzenie w google maps odcinka zamieszczonego poniżej - tego pogrubionego kawałka trasy, na dużym powiększeniu. Od Sairme do Abastumani jest ciekawie. Jak ktoś już czytał inne gruzińskie relacje, to wie o co chodzi, ale my pojechaliśmy wedle naszej wspaniałej papierowej mapy i droga zapowiadała się wybornie. Po co nadkładać 100 kilometrów do czerwonej trasy (najgłówniejsza możliwa), skoro praktycznie na wprost prowadzi główna droga (żółta), w dodatku są uzdrowiska, czyli szansa na kąpiel?

Obrazek
Niecałe 200 km. Trasa alternatywna biegnie na wschód i wraca przez Borjomi.

Wstaliśmy rano nieco zmęczeni, bo nocna burza nie dotarła do celu i powietrze było duszne, wręcz lepkie. Dostaliśmy pyszne śniadanie i sporą porcję sera na drogę. Ciężko było wynegocjować zmniejszenie porcji, abyśmy z kufra nie wyciągali wieczorem .. twarożku. Pożegnaliśmy się z naszymi, bądź co bądź, przypadkowymi gospodarzami i w drogę. Wspaniali ludzie!

Ruszyliśmy prawie pustą drogą o bardzo dobrej nawierzchni w kierunku niewielkich gór widocznych na horyzoncie. Nie mam z tego odcinka zdjęć, ale droga była fajna, widokowa i szybko mijała. Po wjechaniu w góry zaczął się naprawdę świetny asfalt, najwyraźniej nowy. Fajny chłodek i zakręty .. tak to można jechać!

Dotarliśmy do Sairme. Nieco zdziwił nas szlaban na wjeździe, ale co.. przecież jesteśmy profesjonalnymi turystami motocyklowymi. Mój chłodny profesjonalizm w połączeniu z dukaniem "war-dzia, waaar-dzzzzia" i stukaniem palcem w mapę po 5 minutach wywarł pożądany rezultat. Panowie ochroniarze coś się naradzili, coś dziwnie między sobą poszeptali, ale najwyraźniej zrozumieli nazwę miejscowości, do której jedziemy. Tylko dlaczego pokazywali na mapie jakbyśmy powinni zawrócić? Nie znają się :thumbsup:
Przy okazji - Wardzia wymawia się "war-dzi-jaa", z akcentem na "ja". Wtedy jest znacznie mniej problemów z pytaniem o drogę :)

Samo uzdrowisko było ewidentnie mocno doinwestowane, ulicami spacerowali ludzie, stały drogie auta, albo to była inwestycja dla krewnych i znajomych królika, albo kolejny szalony gruziński projekt inwestycyjny. W każdym bądź razie było luksusowo i prestiżowo. Ładne sanatoria i hotele rozłożone na kolejnych zakosach serpentyn w wąskiej dolinie, atmosfera spokoju .. i jakby nieco zachodnia.

Ale co my tak będziemy dupę truli jakimś uzdrowiskiem, nie było widać miejskiego basenu, to jedziemy dalej. Wardzia czeka, plan zwiedzania nam się opóźniał. Wyjechaliśmy z miejscowości (wyjazd był pewnie dobre 100 metrów wyżej, niż wjazd) i za chwilę zaczął się remont drogi. Tzn. jakby remont. Ale się przeciągał, wyglądał w sumie bardziej jak demontaż nawierzchni do stanu pierwotnego. Złe myśli zaczęły się nam cisnąć do głów. Przecież już miało nie być offu i w ogóle.. taki asfalt był przecież no...!

Obrazek
Poszedłem za zakręt, żeby zobaczyć czy tam "remont" się skończy. Odpowiedzi łatwo można się domyśleć. :swieczki: Wtedy zacząłem wertować nawigację na dużym powiększeniu. Droga szła tak, że nie wiedziałem gdzie jest góra, a gdzie dół...
Z mapy wiedziałem, że przełęcz to już będzie znak orientacyjny. Wysokość raptem 2100, ale i góry niższe. Od tamtej pory szukaliśmy przełęczy. Ewelina słyszała stały tekst "już niedaleko, pewnie kilka kilometrów" . Było coś około 40stu. Droga była średnio trudna, ale miejscami spore kamienie psuły wszystko, jej obniżony Trampek zahaczał podwoziem. Widoki - niesamowite, takie nasze Tatry. Przyroda pierwsza klasa, zero ludzi.
Najgorsze było to, że nie wiedzieliśmy czy tamtędy w ogóle da się przejechać, i jaki jest stopień trudności wyżej. Jak przebrnęliśmy pierwsze kilometry, szkoda nam było zawracać. Nie jechało się źle.. ale ta niepewność została.

Droga stopniowo, ale uparcie biegła w górę. Cały czas myślałem, że przełęcz może już jest tu.. ale za zakrętem wyłaniały się kolejne górki.

Obrazek

Obrazek
Miejscami drogę przecinały takie oto urocze wulkaniczne skały. Dla obniżonego motocykla - zabójcze. W tym miejscu poległ Eweliny kufer. Gleba była solidna, jak zleciała, tak nie ruszała się przez chwilę od uderzenia o skałę. Nie powiem - tam było nieprzyjemnie. Ale skończyło się na stłuczonym łokciu i sporej blokadzie w Jej psychice. Od tego miejsca wszelkie większe trudności były problematyczne. Zresztą, trudno się dziwić, przejeżdżanie takich miejsc wymaga rozpędu albo silnych nóg, a najlepiej jednego i drugiego. Niemniej jechaliśmy w górę cały czas.

Obrazek

Obrazek
Obrazek
Jeszcze w lesie, gdzie nadal liczyliśmy, że "zaraz" będzie przełęcz.

Obrazek

Stopniowo zmienił się krajobraz. Pojawiło się parę domków, co wzbudziło nasze nadzieje, ale to byli tylko lubiący mieszkać na halach pasterze. Odludzie totalne, w sumie to cieszyliśmy się, że tam nikogo nie napotkaliśmy. W porównaniu do pętli swaneckiej było nawet bardziej odludnie.

Obrazek
Obrazek


Pojawił się u nas wisielczy humor, ale nie było wcale źle. Było przygodowo.

Spotkaliśmy nawet samochód na trasie, w sumie to dwa..

Obrazek
Tu już naprawdę liczyliśmy na przełęcz.
Obrazek
Ale niestety za zakrętem wcale jej nie było..

W międzyczasie były kolejne małe, "kosmetyczne" gleby. Po jednej z nich wypiłem piwo, które wiozłem na bagażniku, chyba z desperacji :impreza: Na pewno nie powinienem się tam spodziewać kontroli policyjnej.. Nie powiem złego słowa - smakowało, pomimo połowy dnia na bagażniku :D



W głębi duszy czuliśmy, że jednak przełęcz musi być blisko, bo coraz mniej było szczytów wyższych od naszego :cool: :swieczki:
Obrazek
Obrazek
Jest!!!! wydarłem się prawie jak nasi komentatorzy sportowi :) To była połowa drogi. Jak się okazało - dużo łatwiejsza. Zjazd po kamieniach nie był naszą ulubioną dyscypliną, szczególnie Eweliny.

Obrazek
Na pocieszenie po drugiej stronie panowała sporo lepsza pogoda. Po naszej chmurzyło się i pewnie w Sairme padał już deszcz.
Obrazek
Zjazd jakiś taki nierówny...

Za to znaleźliśmy niewyasfaltowaną wersję transalpiny!
Obrazek
Na zdjęciu jest jedynie część tej trasy, serpentyn było pewnie kilkanaście. Zjazd nimi zajął nam sporo czasu, koleiny, jakieś kałuże a przede wszystkim blokada psychiczna bardzo utrudniały nam zjazd. W końcu jednak dotarliśmy do kolejnej wsi i granicy lasu.

Obrazek
Z tej okazji zrobiliśmy sobie piknik :) Fajnie być Trampkowiczem, ma się cały dom jak ślimak na plecach. Ci biedacy na krossach to na pewno nie wożą przenośnej kuchenki na terenowe wypady :D

Zjechaliśmy kawałek.. po czym zrobiło się bardzo źle. Mnóstwo wulkanicznej skały i głębokich kolein, co wymagało silnego trzymania kierownicy i zjazdu na tylnym hamulcu. Obie te sprawy szły dobrze tylko mi i wiele razy musiałem przejeżdżać na obu motocyklach przez trudniejsze fragmenty. Nie chcieliśmy do końca potrzaskać kufrów, a do tego droga szła skrajem przepaści i większy błąd lub po prostu duży kamień mogły się skończyć bardzo nieprzyjemnie. Były nawet krótkie odcinki, gdzie nie należało hamować inaczej niż silnikiem, bo skała szła trawersem, przekoszona względem płaszczyzny drogi i każde dotknięcie hamulca stawiało motocykl w poprzek.

Niemniej drogę polecam wszystkim z nieprzeładowanym motocyklem i jadącym większą grupą. Trasa jest bajkowa, i wprawnym jeźdźcom tyle czasu nie zajmie! Oczywiście, jak już uda się wynegocjować wjazd...

Obrazek
Ostatnia fotka, za zakrętem stała już osobówka i zaczynał się w miarę równy szuter w kierunku Abastumani.

Przed Abastumani czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Duży szlaban zamknięty na kłódkę w poprzek drogi. Lekka konsternacja, z budki wyszedł strażnik, obok napis "park narodowy Borjomi-Karauguli". Hmm.. Ale co mógł zrobić, poza wypuszczeniem nas, bo w końcu my przyjechaliśmy z parku, a nie do parku :grin: Swoją droga, bardzo fajny gość, przyjaźnie nastawiony i z ciekawością dopytywał nas o wrażenia, kręcąc ze zdziwieniem głową.
Udało nam się przejechać niechcący i nieświadomie jeden z największych parków narodowych Gruzji. Profesjonalni turyści :)

Dojechaliśmy do miejscowości, niestety ta uzdrowiskiem była tylko z nazwy. Dużo zniszczonych domów, nawet fajna atmosfera, ale całość strasznie zaniedbana. Zrobiliśmy małe zakupy, bo po prawie całym dniu w górach (było już popołudnie) nie mieliśmy co pić. Pod sklepem zrobiło się std. zbiegowisko, wiadomo, skąd, dokąd, ile pali itp . Bardzo wzruszył nas starszy pan, który wielokrotnie powtarzał, żeby w Polsce powiedzieć, że oni zapraszają, że tu jest uzdrowisko, że czekają na gości. Widać było, że robi to szczerze, że naprawdę im zależy na turystach. Przykro było patrzeć, widząc stopień zaniedbania okolicy. Do tego na koniec opowiedział nam, że ma syna, który mieszka we Lwowie. Prosił, żeby syna odwiedzić, że on kiedyś raz w życiu był u niego, ale to daleka wyprawa. Dla niego najwyraźniej Lwów to było prawie to samo, co Polska (nie wiem czy geograficznie, czy politycznie), wymienił nawet adres, a w oczach pojawiły mu się łzy tęsknoty...
Szkoda było odjeżdżać, bo miejsce było klimatyczne. Po drodze minęliśmy kierunkowskaz na obserwatorium astronomiczne, największą atrakcję Abastumani, podobno rzeczywiście warte odwiedzenia. Dwie godziny wcześniej widzieliśmy je, będąc kilometr nad nim :cool:

Dalsza część trasy minęła już gładko. Łagodne wzgórza, lekko pustynny krajobraz, tak mocno stepowo. Góry szybko zostawiliśmy za sobą i dojechaliśmy (asfaltem na szczęście) do Akhalcyche - stolicy regionu. Wedle przewodnika to biedne miasto, a sam region ma mocno ormiańskie korzenie, mieszka tam prawie milion Ormian!

Obrazek
Twierdza w Akhalcyche.

Małe tankowanie i w drogę, do Wardzi, bo był już wieczór, a my mieliśmy jeszcze prawie 50 kilometrów. Dotoczyliśmy się stosunkowo szybko, fajna droga z milionem zakrętów prowadziła wzdłuż rzeki. Po drodze nabyliśmy arbuza i rozwiązaliśmy zagadkę, jak drania zamocować do bagaży. Udało się, bo dojechał z nami na nocleg. Sama Wardzia to malutka wioska z hotelem i czymś w rodzaju kempingu. Dojeżdża się do niej bardzo efektowną, dużą skalista doliną przypominającą nieco krajobrazy z Indiany Jonesa.

Taki widok powitał nas po rozbiciu namiotu:
Obrazek

Byliśmy w dolinie między dwoma dość wysokimi górami, przy granicy z Armenią. Był fajny, cichy wieczór, zjedliśmy kolację i załapaliśmy się na siarkowy prysznic. Na kempingu nocowała para Polaków, którzy pokazali nam prawdziwe tajne siarkowe źródło, w baraku obok kempingu. Fatalnie zdewastowane miejsce z czymś w rodzaju basenu, ale obok była rura podająca gorącą, siarkową wodę prosto ze źródła. Atrakcja większa niż w SPA! Niesamowite wrażenie .. no i ciepły prysznic po paru dniach :)
Zasypialiśmy, a nad nami niebo przypominało stroboskop. Błyskało się dosłownie co sekundę, prawie można było czytać. Bezgłośne gromy biły ze wszystkich stron, niemniej poszliśmy spać. W nocy.. to trudno opisać, ale obudziło mnie poczucie, że dzieje się coś złego. Jakby miała na nas zejść lawina, nie wiedziałem o co chodzi. Wyjrzałem z namiotu, nadchodziła burza-monstrum. Zdążyłem złapać rzeczy z motocykli i zobaczyłem, jak drzewa na parkingo-kempingu przyginają się prawie do ziemi. Paskudne przerażenie, zwykle nie boję się burz, ale tu ciężko było się nie bać.

Złapałem półprzytomną zaspaną Ewelinę i bez zastanowienia, w mocno niekompletnych strojach zamknęliśmy się w jedynym murowanym budynku w okolicy... czyli w WC. Wstyd jak nie wiem, ale nasz namiot był pod dużym drzewem, poza tym po pierwszych podmuchach wiatru mocno wątpiłem, czy postoi długo.Nie czuliśmy potrzeby dyskusji nad słusznością tego kroku :niewiem:
W ciągu paru sekund rozpętało się istne piekło. Nigdy nie widziałem takiej burzy. Jedyne co mogliśmy zrobić, to zatkać uszy. Padał olbrzymi grad i hałas był nie do wytrzymania. Nie wiem, ile tam spędziliśmy czasu, ale w końcu minęło. Miałem różne wizje.. w tym odfruwającego namiotu, zniszczonych motocykli i zalewającej nas rzeki (2 metry obok), ale nic się nie stało! Brnąc gradzie po kostki poszliśmy spać dalej. Namiot stał nienaruszony, chyba pomogła mu tunelowa konstrukcja i brak mocnego naciągnięcia linek. Drzewo nad nami też wytrzymało, strach ma wielkie oczy...Albo po prostu mieliśmy szczęście. Brawo Fjord Nannsen!

Potem była jeszcze jedna burza, podobna do poprzedniej, ale tę już jakoś przetrzymaliśmy. W namiocie było sucho, za to przedsionek pływał (pomogła brezentowa podłoga). Rano można jeszcze było zbierać grad wiadrami. Nasz kempingowy sąsiad z Polski całą burzę spędził w namiocie .. trzymając w ręku jego metalowy maszt. Znaczy się, ten maszt nie ściągał piorunów. Mieli wgniecioną maskę auta od gradu, ale niezbyt mocno.

Dopiero dwa dni później dowiedzieliśmy się, jak poważna była to nawałnica. W Kachetii do usuwania skutków wkroczyło wojsko i prezydent ogłosił stan wyjątkowy. Okolica wyglądała tam jak po przejściu cyklonu, grube drzewa połamane jak zapałki, wszystkie ogołocone z liści. Burza minęła łańcuch górski, gdzie jechaliśmy tego dnia (2,500 m) oraz potem przeszła nad łańcuchem Kaukazu(!!!) i jeszcze w Rosji zdołała narobić szkód - dobre kilkaset km dalej.

Obrazek
Nasz nocleg rano. Nie ma śladu po problemach, nam też wróciły humory. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Pierwsze takie przeżycie w namiocie, ale nie śpieszy mi się do kolejnego. W tle budynek wielofunkcyjny - schron z WC :cool:

A co by było, jakby ktoś tam postawił Toy-Toye ? :grin: :impreza:
Awatar użytkownika
falco
oktany w żyłach
oktany w żyłach
Posty: 5547
Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
Mój motocykl: nie mam motocykla
Lokalizacja: K-J

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: falco »

Fajne te widoczki z żółtej drogi krajowej w... Rumunii... :cool:

Przypomniała mi się eskapada z Żeberkiem po naszych Bieszczadach, gdzie trasa "krótka" powoli zaczęła przypominać Waszą (poza wysokością oraz ilością skał), za to zwęziła się do... szerokości 1 koła (od traktora) i odpowiednio wydrążonej głębokości (wypełnionej wodą i błotem). My zawróciliśmy, bo bez brnięcia po pas nie było szans nawet pchać motocykli.

Jestem pod coraz większym wrażeniem Waszych przygód!! :thumbsup:
Pozdr! falco
...nie ma boga i Motóra...


Czas Diabła... oto Łezka...
Awatar użytkownika
FSO
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 260
Rejestracja: 04.05.2011, 18:55
Mój motocykl: nie mam jeszcze TA
Kontakt:

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: FSO »

Pełen wrażeń odcinek. Szacun, że nie zawróciliście na trudnej drodze. :thumbsup: :resp:
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: tomekpe »

Kto zawraca, ten nie ma przygód :) Tak bardziej serio.. to pierwsze parę kilometrów nie mogliśmy uwierzyc, że zaraz droga się nie poprawi. Gdyby nie bagaże i skromna ekipa, to ta droga byłaby przyjemna. Co zobaczyliśmy to nasze ! :ok:

W sumie to wszędzie są takie niepozorne dróżki.. ale chyba tylko w Gruzji mogą byc oznaczone na mapie jako główna droga.
dziewczynape
romeciarz
romeciarz
Posty: 26
Rejestracja: 04.06.2012, 22:39
Mój motocykl: XL600V

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: dziewczynape »

Fajna ta relacja.. :tongue:
MZebro
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 187
Rejestracja: 18.10.2011, 18:32
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Warmia

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: MZebro »

Oglądam, czytam. Super fotki. :resp: , ach może kiedyś ....... :crossy:
Awatar użytkownika
Klepka
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 114
Rejestracja: 02.10.2011, 12:25
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Zielona Góra

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: Klepka »

Droga pełna niespodzianek :thumbsup: podziwiam kobietę jest wytrzymała.. A ostatni nocleg .... pełen wrażeń, a góry piękne pisz dalej.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: tomekpe »

CD
19.07.2012 – Czwartek
Wardzia - Mccheta

Rano wybraliśmy się na zwiedzanie skalnego miasta. Co nietypowe, była normalna kasa biletowa, parking dla zwiedzających, muzeum pełną gębą. Gruzini są dopiero na początku drogi co do czerpania dochodów ze swoich zabytków. A tam były nawet.. stragany z pamiątkami :)

Dla zainteresowanych - ostatnia wioska przed Wardzia (jakiś kilometr, dojeżdżając - po lewej) ma oznaczenie brązowym kierunkowskazem (zabytki). Nie wiedzieliśmy czemu, ale okazało się, jak wracaliśmy. Wyjątkowo niezachęcający, stromy wjazd krył w głębi coś podobnego do naszego skalnego miasta, czyli jaskinie zamiast domów. Co ciekawe, przewodnik o tym nie mówił. Miejsce pozostaje do odkrycia dla następnej ekipy.

Generalnie - w Gruzji ciekawe miejsca są zaznaczone brązowymi kierunkowskazami, często w języku angielskim. Pewnie ciekawych miejsc jest dużo więcej, ale te najważniejsze na pewno będa oznaczone i można na tym polegac szukając drogi.

Samo skalne miasto pewnie jest opisane już milion razy, więc nie ma co się zagłębiac, wystarczą zdjęcia. Jest fajne - warto tam pojechac. Niestety nie było już czasu na porównanie z drugim gruzińskim skalnym miastem. Podobno Uplicyche jest mniejsze i mniej efektowne - ale najlepiej sprawdzic samemu.

W ramach zwiedzania zaliczyliśmy podejście w pełnym słońcu.. jednak na motocyklu jest łatwiej. Na górze jest czynny kościół, sporo pomieszczen, w tym korytarze idące w głąb góry, a na dodatek także czynny klasztor męski - w wydzielonej, niedostępnej do zwiedzania części.



Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kościoła tradycyjnie nie zobaczyłem, bo byłem w krótkich spodniach motocyklowych. Cóż. Wspinaczka w tym słońcu w długich spodniach nie była tego warta, o nie! Za to Ewelina dostała prawie cały wykład od mnicha obecnego na miejscu, niestety – bariera językowa. Niemniej – w środku bogate zdobienia i std. postaci świętych :)

Na pożegnanie fotki prysznica siarkowego. Jakby ktoś szukał – jest w baraku za kempingiem wzdłuż rzeki, czyli jakby cofając się od mostu. Wygląda wprost proporcjonalnie źle do jego fajności :) Oczywiście w tym basenie się nie kąpaliśmy... Aha – nie było dachu. Kąpiel wieczorem była klimatyczna :)

Obrazek

Po zwiedzaniu Wardzii wsiedliśmy na nasze dzielne rumaki i ruszylismy znaną już trasą z powrotem. Najpierw była twierdza w Chertwisi. Z czasów rzymskich, a jakże. Pusta w środku, można zwiedzać do woli. Wobec perspektywy wspinania się w upale Ewelina skapitulowała. Ja lubię twierdze i zamki, więc pobiegłem na góre. Ale muszę jej przyznać nieco racji – kościoły i twierdze w Gruzji są do siebie czasem podejrzanie podobne...
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W ramach egzotyki zaliczyliśmy tankowanie na prawdziwej lokalnej małej stacji. Paliwo jak wszędzie, szczególnie wobec braku wymagań Trampka. Ale wrażenie fajne :) To nasze jedyne tankowanie w takiej „gorszej” stacji. Reszta była w naprawdę przyzwoitych warunkach.

Obrazek




Obrazek
Kolejna z wielu twierdz na trasie. Każda z nich ma pewnie swoją historię i wiele mogłaby opowiedzieć. Ale przewodnik dokładnie opisujący dzieje Gruzji trzeba by pewnie wieźć pick-upem, a nie motocyklem.

Droga tym razem wiodła naprawdę główną trasą, minęliśmy Akhalcyche i dojechaliśmy do Borjomi. Liczyliśmy na obiad w tym znanym uzdrowisku, ale niestety. Jak zwykle przejeżdżanie na szybko nie sprzyja zwiedzaniu... Miasto ciągnie się parę ładnych kilometrów, miejscami jest ultra post-sowieckie, miejscami widac między drzewami znacznie bardziej luksusowe zabudowania. Jedno, co zaskakuje, to fakt że jest dośc duże.
Na sam koniec, juz praktycznie za miastem trafiliśmy mega wypaśną knajpkę - taka lokalną, gdzie co chwila podjeżdżały auta po jedzenie. Było pysznie, za naszymi plecami w oddzielnej sali odbywało się tradycyjne gruzińskie przyjęcie - suto zastawione stoły i śpiew.



Obrazek

Siedzieliśmy i jedliśmy pyszne pyszności, kiedy drogą nadjechał rower. To był nasz znajomy z Uszguli. Gruzja jest najwyraźniej mała :) Pożalił się nam, że spóźnił się na pociąg i od piątej rano przejechał już ponad 100 kilometrów. W takim upale - nie do pozazdroszczenia. Nie to co my, wygodnie na motocyklach. Tak w ogóle, to był jeden z najlepszych naszych posiłków na całej trasie.

Ruszyliśmy. Droga dalej była już w sumie nieciekawa, nie licząc znaków na autostradzie na Baku i Teheran. Taka lokalna egzotyka. W trasie zwiedziliśmy Gori - przejazdem. Jakoś nam się nie podobało, nie szukaliśmy nawet muzeum Stalina, natomiast zrobiliśmy sobie kilka fotek pod twierdzą Gori i ruszylismy dalej na trasę.

Obrazek
Obrazek

Kierunek - Mccheta. Dawna stolica Gruzji. Gruntownie odrestaurowane, może nawet zbyt gruntownie, ale dzięki temu klimatyczne małe miasteczko z paroma bardzo ważnymi dla gruzińskiej kultury. Centralnym miejscem jest katedra z 10 wieku, utrzymana w doskonałym stanie. Zdecydowanie warto Mcchete odwiedzic.
Dojechaliśmy tam już po południu, dzień uciekł nie wiadomo kiedy. Po dojechaniu znaleźliśmy fajną kwaterę - apartament. Typowo komercyjne miejsce, ale za sporą cenę dostaliśmy doskonałe warunki - własna łazienka, aneks kuchenny, motocykle zamknięte na podwórku. W dodatku jakieś 100 metrów od centrum. Po poprzedniej nocy to był niesamowity komfort. Strach przed burzą jeszcze w nas krążył.. ale tej nocy nie zapowiadało się na niepogodę. Wypiliśmy po piwie w prawdziwym barze (!!) i jak prawdziwi turyści krążyliśmy po miasteczku. Było i zwiedzanie katedry – naprawdę, przepiękna.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Mury starej świątyni z 4 wieku naszej ery.
Obrazek
Lekko przerażający obraz, który potem powtarzał się w kolejnych kościołach.
Obrazek
Ten kamień nakryty deską to chrzcielnica, w której Gruzja prawdopodobnie przyjęła chrześcijaństwo – w 4 wieku naszej ery. Robiło wrażenie .. także swoją skromnością.

Obrazek
Katedra o zmroku.

Obrazek
Plac przed katedrą.

To był spokojny i bez-przygodowy dzień. Trasa około 250 kilometrów, po zacnej nawierzchni i w dobrych warunkach. Tak to można podróżować.
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: tomekpe »

Co do filmiku z Borjomi - są na nim tylko talerze :) chodziło o nagranie śpiewu za naszymi plecami. Pięknie śpiewali, ale nie miałem śmiałości pakować im się tam z aparatem.

CDN: Dawid Garedża, Tbilisi i Kachetia.
Awatar użytkownika
FSO
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 260
Rejestracja: 04.05.2011, 18:55
Mój motocykl: nie mam jeszcze TA
Kontakt:

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: FSO »

Jak już mowa o Stalinie. Rozmawialiście z Gruzinami na jego temat? Dumni są ze swego rodaka? Czy raczej wolą o nim nie rozmawiać?
Awatar użytkownika
tomekpe
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2476
Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Milanówek

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: tomekpe »

Nie, nie próbowaliśmy. Przede wszystkim dlatego, że ja nie lubię drażliwych tematów poruszać, bo i co mógłbym dodać od siebie :) ale i okazji nie było. Podobno mieszkańcy Gori są dumni, a reszta kraju raczej różnie. Jakby to wyszło w prawdziwej rozmowie - nie wiem. Na pewno nie lubią Rosjan, to usłyszeliśmy. Ale nie lubie weryfikować różnic kulturowych na wyjazdach.
Awatar użytkownika
FSO
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 260
Rejestracja: 04.05.2011, 18:55
Mój motocykl: nie mam jeszcze TA
Kontakt:

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: FSO »

No tak. Ciekawy byłem po prostu. :wink:
Awatar użytkownika
gruber
Nowicjusz
Nowicjusz
Posty: 13
Rejestracja: 21.03.2012, 12:36
Mój motocykl: mam inne moto...
Lokalizacja: Olkusz

Re: Gruzja dla początkujących 2012

Post autor: gruber »

Supre wyprawa oraz relacja.
Mam w panach ten kierunek na 2013 rok.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość