PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
- Adam_M
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 790
- Rejestracja: 26.02.2014, 12:19
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Warszawa-Targówek/Wesoła
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
A to nie jest przypadkiem ta sławna fiksacja wzroku? Że patrzymy na coś a tego nie widzimy bo skupiamy uwagę na czymś innym? Chyba częsta przyczyna drogowych zdarzeń, szczególnie z motocyklami
Tapnięte z Huawei P7
Tapnięte z Huawei P7
XJ600N 94'->TA600V 96'
- mmax
- miejski lanser
- Posty: 393
- Rejestracja: 13.08.2009, 21:56
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Łódź, Ujazd, Tomaszów...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Prawda jest taka. Było zajebiście. Przynajmniej do tej pory. Oto dowody.
...wymiana wałków zdawczych i wszystkie inne niewykonalne naprawy...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
No właśnie i po co my tam jechaliśmy ?
A nie masz filmiku jak się kopaliśmy na stepie ?
A nie masz filmiku jak się kopaliśmy na stepie ?
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- mmax
- miejski lanser
- Posty: 393
- Rejestracja: 13.08.2009, 21:56
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Łódź, Ujazd, Tomaszów...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
prosz...
...wymiana wałków zdawczych i wszystkie inne niewykonalne naprawy...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
No dobre, ale tego kopania to dużo więcej było Teraz to myślę sobie " Fajna przygoda była''
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Dzień 9 Sobota 6.08.2016
Wstajemy o 7.00, oczywiście czasu miejscowego, bo u nas jest godzina 3.00.
Czy wypoczęci ? Nie do końca, bo w lokalu po drugiej stronie ulicy odbywało się wesele, było dosyć głośno a na dodatek gdzieś w środku nocy obudziła nas kananada fajerwerków. Jemy hotelowe śniadanie i lecimy na granicę do której mamy jakieś 15 km.
Przed granicą jeszcze tankowanie, oczywiście pod lufą karabinu.
A tak w ogóle, stacje benzynowe, oprócz oczywiście sposobu tankowania i płacenia, mają jeszcze inną specyfikę. Prawie zawsze kiedy tankowaliśmy (szczególnie w Kazachstanie), obok nas pojawiali się ludzie ciekawi świata zadając standardowe pytania: Skąd ? Dokąd ? Po co ? Jak długo jedziemy ? Ile kosztuje motor ? Ile pali ? Ile ma koni ? Ile pojemności ? Ile pojedzie ?
Na początku było to nawet przyjemne, być w centrum zainteresowań, pochwalić się, że jedziemy z Polski, że przejechaliśmy już 2 … 4 … 6 tys. kilometrów. Bywało, że na jednej stacji, kilka razy trzeba było powtarzać te same odpowiedzi i wtedy zaczynało to irytować, bo w końcu...ile można ?
Ale, bywały też pytania „ Kto i ile wam za to płaci ? '' Odpowiadaliśmy, że nikt nam nie płaci, że sami jedziemy i sami za wszystko płacimy i wtedy było wielkie zdziwienie. Jak to, żeby samemu tak jechać w świat, tyle kilometrów, motorem, tak się męczyć i jeszcze za własne pieniądze ??? Bez sensu ! Może i mają rację ?
Przejście kazachskie wygląda w ten sposób, że wchodzi się do pomieszczenia w którym na środku stoi budka w którym pracuje jeden celnik, a drugi w jednym z pomieszczeń i obsługuje przez okienko. Do tych dwóch okienek, ustawiają się długie kolejki „mrówek''.
Celnicy piszą...piszą ...piszą, a ludzie stoją w dusznym, rozgrzanym pomieszczeniu bez klimatyzacji. W końcu jesteśmy przy okienku, paszporty, stempel i przechodzimy dalej. Wychodzimy z budynku z drugiej strony, ale i tak musimy wrócić przed budynek, bo tam stoją nasze motory. Jedziemy na przejście kirgiskie, a tam z kolei szybko i sprawnie i już jesteśmy po drugiej stronie, całość jednak zajęła nam 2 godziny.
Kasę wymieniamy po kirgiskiej stronie, bo tylko tam są kantory.
Za 100 $ dostajemy 6750 Somów. Kirgizi lubią nowe banknoty, używanych nie chcą przyjmować, a jeżeli, to liczą po dużo niższym kursie.
Lecimy i po pewnym czasie widzimy przed sobą spienione wody rzeki Talas, spadające z zapory na Zbiorniku Kirova, a z monolitycznych ścian budynku zapory, patrzy na nas wódz Rewolucji Pażdziernikowej, Włodzimierz Ilicz Lenin.
Objeżdżamy jezioro i dojeżdżamy do miejscowości Kyzyl-Adyr. Tam zjeżdżamy do przydrożnego baru i zamawiamy … a cóż by innego, „Kurdak'' za 560 somów, bo tak naprawdę nic innego nie było. Wtedy jeszcze, „Kurdak'' był naprawdę smaczny. W trakcie jedzenia podchodzi do nas gospodarz i proponuje żeby iść za nim za namiot, a tam będziemy mieli okazję rezać barana. Ja się nie zdecydowałem, Max chyba poszedł, a co tam robił, nie wiem ?
Po „Kurdaku'', gospodyni częstuje nas jeszcze kymysem.
Lecimy, ja prowadzę. W planie mamy, dotrzeć do Osz na nocleg. Droga w budowie i znowu jedziemy w tumanach kurzu. Gdzieś za Tałas, Max mówi, że nie będziemy gadać, bo zdejmuje Midlanda do doładowania. Ok będzie cisza radiowa. Lecimy. Jest gorąco, duszno, a do tego kurz na remontowanej drodze. Gdzieś na kolejnych światłach podjeżdża Max i mówi żebym szukał jakiegoś „kafe'', musi napić się kawy i odpocząć bo zasypia. Ok. będę zwracał uwagę, ale koniecznie musi być cień. Lecimy. W pewnym momencie, widzę po prawej, głęboką zadrzewioną zatokę, a w jej głębi, budynek „kafe'', miejsce jakiego szukamy. Na poboczu, pomiędzy drogą a barem stoi Tir. Omijam Tira odpuszczając gaz z zamiarem zjechania za nim do baru.
Kiedy jestem już za Tirem, nagle coś uderza mnie z tyłu z taką siłą, że padam podcięty na asfalt i sunę ślizgiem ok. 8 m. W czasie upadku i ślizgu cały czas siedzę na motocyklu trzymając kierownicę. Na nogach mam buty Sidi Adventure, zwykłe spodnie moro, na kolanach ochraniacze Zandona, kurtka Vanucci zapięta, rękawice Mechanixa, kask Caberg Rhyno.
Kiedy motor się zatrzymał, wygrzebałem się spod niego i widzę z tyłu leżącą na asfalcie pracującą Afrykę i Maxa leżącego bez ruchu na poboczu. Straszne myśli przelatują przez głowę. Zanim ja zdążyłem wstać z asfaltu, do Maxa dobiegło już trzech ludzi, dwóch kierowców ze stojącego Tira i właściciel baru. Max się nie rusza. Ja sprawdzam, czy jestem cały, czy wszystkie kończyny sprawne i idę do Maxa po drodze wyłączając Afrykę. Max leży około 15 metrów ode mnie, zanim do niego doszedłem, otworzył oczy i powoli zaczął odzyskiwać świadomość. Kirgizi podtrzymywali Maxa, pytali czy jest ok. ale Max powiedział żeby go nie ruszać, że musi odpocząć. Pytam Maxa co jest, w jakim jest stanie, ale mówi, że nie wie, że musi poleżeć bez ruchu.
Max leży i przychodzi do siebie, a ja tymczasem podnoszę i ściągam nasze motory na pobocze obok baru. Max zaczyna poruszać rękami i nogami, sprawdza czy wszystko ma całe. Na szczęście kończyny całe, więc powoli wstaje i przemieszcza się pod bar, w cień obok motocykli i tam kładzie się na kurtce.
Ja sprawdzam jakie mam uszkodzenia i straty.
Lewy but i ochraniacz kolana lekko przeszlifowane, Spodnie przytarte na tylnej kieszeni i tyłek w tym miejscu również, kurtka na łokciu cała, ale łokieć przytarty. Jak przychodzi co do czego, to oryginalne ochraniacze, czy to w spodniach, czy w kurtce, nigdy nie są na właściwym miejscu.
Max tymczasem dochodzi powoli do siebie i okazuje się, że generalnie jest cały, ma tylko przytarty (przeszlifowany) na asfalcie lewy bok, jest poobijany, no i jest w szoku. Właściciel baru, przyniósł niebieski środek do dezynfekcji którym Max delikatnie smaruje ranę. Zdaje się, że była to Pyoctanina, czyli wodny roztwór Fioletu Gencjanowego.
Sprawdzam co z naszymi motorami i tak;
Afryka – pęknięte szkło w prawym reflektorze i zagięta stopka hamulca nożnego i to chyba wszystko. Myślę, że przed znacznie gorszymi skutkami tego upadku, uratowały Afrykę gmole, gmole wykonane przez, a jakże, Henrego.
Transalp – NIC. Dosłownie nic, nie licząc oczywiście przeszlifowanych na asfalcie stelażo-gmoli
tylnych i gmoli przednich, produkcji, a jakże Henrego. Ktoś pytał, jak moje gmole turystyczne chronią kanistry w czasie gleby. Tutaj była nie tylko gleba, ale porządny szlif i na gmolach zainstalowane miałem kanistry z paliwem. Kanister cały, przetarta została guma mocująca i pasek nośny, którymi przymocowany był kanister.
W międzyczasie Tir odjechał, a właściciel „kafe'' zaprosił nas do siebie na czaj.
Wypiliśmy herbatę, poleżeliśmy, odpoczęliśmy i czas się zbierać, trzeba jechać dalej, chociaż do Osz już raczej nie dotrzemy. Zbieramy się powoli i sprawdzamy jak będzie się jechało po wielkim upadku. Prowadzi Max. Na początku jedziemy bardzo asekurancko, ostrożnie, w głowach ciągle mamy to, co nam się przydarzyło i pytanie; jak to możliwe ???
Jedziemy. Zjeżdżamy na stację, żeby zatankować i wtedy widzę, że gdzieś spod gażników, kapie paliwo. Kiedy zakręcam kranik, przestaje. To nie jest czas i miejsce żeby się tym teraz zajmować, sprawdzimy co się stało na postoju. Pytam obsługę stacji o nocleg i okazuje się, że za ok. 20 km będziemy mieć motel. Ok. dzisiaj dalej nie będziemy jechać.
Jedziemy. Rzeczywiście, po ok. 20 km widzimy po prawej motel „Alim'', nowo budowany obiekt dla Tirów. Bierzemy pokój na pięterku za 1500 somów. Na dole jest bar i duża sala biesiadna, przed motelem parking dla osobówek, parking strzeżony dla Tirów, zadaszone wiaty.
Właściciele bardzo mili, uprzejmi, uczynni. Mamy trochę czasu, więc bierzemy się za wyciek w moim Trampku i stopkę hamulca w Afryce. Właściciel motelu ściąga nam do pomocy swojego mechanika. Po zdjęciu siedzenia z Trampiego, okazało się, że jeden z przewodów paliwowych jest lużny i zsunął się z końcówki. Zaciskamy go dodatkowa drucikiem i problem zostaje rozwiązany.
Stopka przy Afryce, przy użyciu młotków i szczypiec również wróciła do właściwego stanu.
Przed nocą, mamy jeszcze czas na odpoczynek i kolację. Max organizuje z córką właścicieli jakieś miejscowe karty do telefonu, żeby mieć darmowe połączenie z domem, czy cuś takiego.
Max zamawia tradycyjnie „manty'' za 120, a ja dla odmiany „żarennyj łagman'' za 130 somów.
„Łagman'' to oczywiście mięso z makaronem z dodatkiem warzyw. Bardzo smaczne.
Kolejny dzień pełen wrażeń dobiega końca i aż strach myśleć, co przyniesie nam jutro.
Dystans 140 km Temperatura 34*
Wstajemy o 7.00, oczywiście czasu miejscowego, bo u nas jest godzina 3.00.
Czy wypoczęci ? Nie do końca, bo w lokalu po drugiej stronie ulicy odbywało się wesele, było dosyć głośno a na dodatek gdzieś w środku nocy obudziła nas kananada fajerwerków. Jemy hotelowe śniadanie i lecimy na granicę do której mamy jakieś 15 km.
Przed granicą jeszcze tankowanie, oczywiście pod lufą karabinu.
A tak w ogóle, stacje benzynowe, oprócz oczywiście sposobu tankowania i płacenia, mają jeszcze inną specyfikę. Prawie zawsze kiedy tankowaliśmy (szczególnie w Kazachstanie), obok nas pojawiali się ludzie ciekawi świata zadając standardowe pytania: Skąd ? Dokąd ? Po co ? Jak długo jedziemy ? Ile kosztuje motor ? Ile pali ? Ile ma koni ? Ile pojemności ? Ile pojedzie ?
Na początku było to nawet przyjemne, być w centrum zainteresowań, pochwalić się, że jedziemy z Polski, że przejechaliśmy już 2 … 4 … 6 tys. kilometrów. Bywało, że na jednej stacji, kilka razy trzeba było powtarzać te same odpowiedzi i wtedy zaczynało to irytować, bo w końcu...ile można ?
Ale, bywały też pytania „ Kto i ile wam za to płaci ? '' Odpowiadaliśmy, że nikt nam nie płaci, że sami jedziemy i sami za wszystko płacimy i wtedy było wielkie zdziwienie. Jak to, żeby samemu tak jechać w świat, tyle kilometrów, motorem, tak się męczyć i jeszcze za własne pieniądze ??? Bez sensu ! Może i mają rację ?
Przejście kazachskie wygląda w ten sposób, że wchodzi się do pomieszczenia w którym na środku stoi budka w którym pracuje jeden celnik, a drugi w jednym z pomieszczeń i obsługuje przez okienko. Do tych dwóch okienek, ustawiają się długie kolejki „mrówek''.
Celnicy piszą...piszą ...piszą, a ludzie stoją w dusznym, rozgrzanym pomieszczeniu bez klimatyzacji. W końcu jesteśmy przy okienku, paszporty, stempel i przechodzimy dalej. Wychodzimy z budynku z drugiej strony, ale i tak musimy wrócić przed budynek, bo tam stoją nasze motory. Jedziemy na przejście kirgiskie, a tam z kolei szybko i sprawnie i już jesteśmy po drugiej stronie, całość jednak zajęła nam 2 godziny.
Kasę wymieniamy po kirgiskiej stronie, bo tylko tam są kantory.
Za 100 $ dostajemy 6750 Somów. Kirgizi lubią nowe banknoty, używanych nie chcą przyjmować, a jeżeli, to liczą po dużo niższym kursie.
Lecimy i po pewnym czasie widzimy przed sobą spienione wody rzeki Talas, spadające z zapory na Zbiorniku Kirova, a z monolitycznych ścian budynku zapory, patrzy na nas wódz Rewolucji Pażdziernikowej, Włodzimierz Ilicz Lenin.
Objeżdżamy jezioro i dojeżdżamy do miejscowości Kyzyl-Adyr. Tam zjeżdżamy do przydrożnego baru i zamawiamy … a cóż by innego, „Kurdak'' za 560 somów, bo tak naprawdę nic innego nie było. Wtedy jeszcze, „Kurdak'' był naprawdę smaczny. W trakcie jedzenia podchodzi do nas gospodarz i proponuje żeby iść za nim za namiot, a tam będziemy mieli okazję rezać barana. Ja się nie zdecydowałem, Max chyba poszedł, a co tam robił, nie wiem ?
Po „Kurdaku'', gospodyni częstuje nas jeszcze kymysem.
Lecimy, ja prowadzę. W planie mamy, dotrzeć do Osz na nocleg. Droga w budowie i znowu jedziemy w tumanach kurzu. Gdzieś za Tałas, Max mówi, że nie będziemy gadać, bo zdejmuje Midlanda do doładowania. Ok będzie cisza radiowa. Lecimy. Jest gorąco, duszno, a do tego kurz na remontowanej drodze. Gdzieś na kolejnych światłach podjeżdża Max i mówi żebym szukał jakiegoś „kafe'', musi napić się kawy i odpocząć bo zasypia. Ok. będę zwracał uwagę, ale koniecznie musi być cień. Lecimy. W pewnym momencie, widzę po prawej, głęboką zadrzewioną zatokę, a w jej głębi, budynek „kafe'', miejsce jakiego szukamy. Na poboczu, pomiędzy drogą a barem stoi Tir. Omijam Tira odpuszczając gaz z zamiarem zjechania za nim do baru.
Kiedy jestem już za Tirem, nagle coś uderza mnie z tyłu z taką siłą, że padam podcięty na asfalt i sunę ślizgiem ok. 8 m. W czasie upadku i ślizgu cały czas siedzę na motocyklu trzymając kierownicę. Na nogach mam buty Sidi Adventure, zwykłe spodnie moro, na kolanach ochraniacze Zandona, kurtka Vanucci zapięta, rękawice Mechanixa, kask Caberg Rhyno.
Kiedy motor się zatrzymał, wygrzebałem się spod niego i widzę z tyłu leżącą na asfalcie pracującą Afrykę i Maxa leżącego bez ruchu na poboczu. Straszne myśli przelatują przez głowę. Zanim ja zdążyłem wstać z asfaltu, do Maxa dobiegło już trzech ludzi, dwóch kierowców ze stojącego Tira i właściciel baru. Max się nie rusza. Ja sprawdzam, czy jestem cały, czy wszystkie kończyny sprawne i idę do Maxa po drodze wyłączając Afrykę. Max leży około 15 metrów ode mnie, zanim do niego doszedłem, otworzył oczy i powoli zaczął odzyskiwać świadomość. Kirgizi podtrzymywali Maxa, pytali czy jest ok. ale Max powiedział żeby go nie ruszać, że musi odpocząć. Pytam Maxa co jest, w jakim jest stanie, ale mówi, że nie wie, że musi poleżeć bez ruchu.
Max leży i przychodzi do siebie, a ja tymczasem podnoszę i ściągam nasze motory na pobocze obok baru. Max zaczyna poruszać rękami i nogami, sprawdza czy wszystko ma całe. Na szczęście kończyny całe, więc powoli wstaje i przemieszcza się pod bar, w cień obok motocykli i tam kładzie się na kurtce.
Ja sprawdzam jakie mam uszkodzenia i straty.
Lewy but i ochraniacz kolana lekko przeszlifowane, Spodnie przytarte na tylnej kieszeni i tyłek w tym miejscu również, kurtka na łokciu cała, ale łokieć przytarty. Jak przychodzi co do czego, to oryginalne ochraniacze, czy to w spodniach, czy w kurtce, nigdy nie są na właściwym miejscu.
Max tymczasem dochodzi powoli do siebie i okazuje się, że generalnie jest cały, ma tylko przytarty (przeszlifowany) na asfalcie lewy bok, jest poobijany, no i jest w szoku. Właściciel baru, przyniósł niebieski środek do dezynfekcji którym Max delikatnie smaruje ranę. Zdaje się, że była to Pyoctanina, czyli wodny roztwór Fioletu Gencjanowego.
Sprawdzam co z naszymi motorami i tak;
Afryka – pęknięte szkło w prawym reflektorze i zagięta stopka hamulca nożnego i to chyba wszystko. Myślę, że przed znacznie gorszymi skutkami tego upadku, uratowały Afrykę gmole, gmole wykonane przez, a jakże, Henrego.
Transalp – NIC. Dosłownie nic, nie licząc oczywiście przeszlifowanych na asfalcie stelażo-gmoli
tylnych i gmoli przednich, produkcji, a jakże Henrego. Ktoś pytał, jak moje gmole turystyczne chronią kanistry w czasie gleby. Tutaj była nie tylko gleba, ale porządny szlif i na gmolach zainstalowane miałem kanistry z paliwem. Kanister cały, przetarta została guma mocująca i pasek nośny, którymi przymocowany był kanister.
W międzyczasie Tir odjechał, a właściciel „kafe'' zaprosił nas do siebie na czaj.
Wypiliśmy herbatę, poleżeliśmy, odpoczęliśmy i czas się zbierać, trzeba jechać dalej, chociaż do Osz już raczej nie dotrzemy. Zbieramy się powoli i sprawdzamy jak będzie się jechało po wielkim upadku. Prowadzi Max. Na początku jedziemy bardzo asekurancko, ostrożnie, w głowach ciągle mamy to, co nam się przydarzyło i pytanie; jak to możliwe ???
Jedziemy. Zjeżdżamy na stację, żeby zatankować i wtedy widzę, że gdzieś spod gażników, kapie paliwo. Kiedy zakręcam kranik, przestaje. To nie jest czas i miejsce żeby się tym teraz zajmować, sprawdzimy co się stało na postoju. Pytam obsługę stacji o nocleg i okazuje się, że za ok. 20 km będziemy mieć motel. Ok. dzisiaj dalej nie będziemy jechać.
Jedziemy. Rzeczywiście, po ok. 20 km widzimy po prawej motel „Alim'', nowo budowany obiekt dla Tirów. Bierzemy pokój na pięterku za 1500 somów. Na dole jest bar i duża sala biesiadna, przed motelem parking dla osobówek, parking strzeżony dla Tirów, zadaszone wiaty.
Właściciele bardzo mili, uprzejmi, uczynni. Mamy trochę czasu, więc bierzemy się za wyciek w moim Trampku i stopkę hamulca w Afryce. Właściciel motelu ściąga nam do pomocy swojego mechanika. Po zdjęciu siedzenia z Trampiego, okazało się, że jeden z przewodów paliwowych jest lużny i zsunął się z końcówki. Zaciskamy go dodatkowa drucikiem i problem zostaje rozwiązany.
Stopka przy Afryce, przy użyciu młotków i szczypiec również wróciła do właściwego stanu.
Przed nocą, mamy jeszcze czas na odpoczynek i kolację. Max organizuje z córką właścicieli jakieś miejscowe karty do telefonu, żeby mieć darmowe połączenie z domem, czy cuś takiego.
Max zamawia tradycyjnie „manty'' za 120, a ja dla odmiany „żarennyj łagman'' za 130 somów.
„Łagman'' to oczywiście mięso z makaronem z dodatkiem warzyw. Bardzo smaczne.
Kolejny dzień pełen wrażeń dobiega końca i aż strach myśleć, co przyniesie nam jutro.
Dystans 140 km Temperatura 34*
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- Artek
- swobodny rider
- Posty: 2512
- Rejestracja: 09.10.2011, 16:33
- Mój motocykl: Africa Twin
- Lokalizacja: ZMY
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Humorystycznie: audycja zawiera lokowanie produktu
Byłbym na Twoim miejscu Henry ciężko wkurwiony w tej sytuacji. Upał, monotonia, odwodnienie mocno osłabia naszą koncentrację.
Byłbym na Twoim miejscu Henry ciężko wkurwiony w tej sytuacji. Upał, monotonia, odwodnienie mocno osłabia naszą koncentrację.
Dominator.
- coreball
- miejski lanser
- Posty: 374
- Rejestracja: 04.03.2012, 10:59
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Koziegłowy
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Muszę powiedzieć, że coś was do siebie ciągnie
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Wkurwiony to ja byłem na siebie dwa dni wcześniej. Teraz był tylko strach, najpierw o życie, a potem o zdrowie Maxa, reszta nie miała znaczeniaArtek pisze:Humorystycznie: audycja zawiera lokowanie produktu
Byłbym na Twoim miejscu Henry ciężko wkurwiony w tej sytuacji. Upał, monotonia, odwodnienie mocno osłabia naszą koncentrację.
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Bo przyznać muszę, że lubię Maxacoreball pisze:Muszę powiedzieć, że coś was do siebie ciągnie
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
-
- pałujący w lesie
- Posty: 1528
- Rejestracja: 13.03.2012, 11:08
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Lisków
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Raz się kopią,innym razem trykają .
Może chłód wysokich gór, ostudzi rozpalone głowy..
Dziwne to uczucia,ambiwalencja się zakrada,ale poczekajmy spokojnie.henry pisze:Bo przyznać muszę, że lubię Maxa
Może chłód wysokich gór, ostudzi rozpalone głowy..
- ostry
- oktany w żyłach
- Posty: 3960
- Rejestracja: 12.06.2008, 21:52
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraśnik
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
To tłumaczy dlaczego pan oglądający prostowanie stopki tak ubrany ... ochłodziło się .henry pisze:Dystans 140 km Temperatura 34*
A w stłuczkach 1:1 .
PD 06,RD 01,PD 06,PD 06,RD 04,PD 06,PD 10,RD 10,RD 13,PD 06,T7 ...
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
To rzeczywiście była znaczna odmiana, a ten pan, to właściciel moteluostry pisze:To tłumaczy dlaczego pan oglądający prostowanie stopki tak ubrany ... ochłodziło się .henry pisze:Dystans 140 km Temperatura 34*
A w stłuczkach 1:1 .
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5547
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Upał potrafi nieźle namieszać w głowach...
Pamiętam jak jechaliśmy z Bułgarii do Rumunii i na 1 raz mieliśmy do pokonania długi (chyba 500km) odcinek.
Z nieba dosłownie lał się żar, od drogi waliło nie mniej a Dezerter dokładał swoje prosto z pieca, termometr nie schodził poniżej 40C a jak dawało z pieca, to C rosły w oczach.
Mimo tego, że na każdym postoju moczyłem całą koszulkę i bandanę pod kranem a w ciuchach (mimo upałów, jeżdżę w pełnym rynsztunku) mam naprawdę ogromne "wentylatory", to i tak męczyłem chłopaków o postój na każdej stacji, bo... było mi tak niedobrze od gorąca, że niemal mdlałem i zasypiałem. Koszmar!
Gdy w upały organizm daje nam znać, że coś jest nie tak, nie można tego lekceważyć, postój, odpoczynek i mnóstwo wody najlepiej z minerałami.
P.S. Nam na szczęście nie zdarzyło się zderzyć (a na początku jechaliśmy w 7), ale kilka razy było naprawdę o włos...
Pamiętam jak jechaliśmy z Bułgarii do Rumunii i na 1 raz mieliśmy do pokonania długi (chyba 500km) odcinek.
Z nieba dosłownie lał się żar, od drogi waliło nie mniej a Dezerter dokładał swoje prosto z pieca, termometr nie schodził poniżej 40C a jak dawało z pieca, to C rosły w oczach.
Mimo tego, że na każdym postoju moczyłem całą koszulkę i bandanę pod kranem a w ciuchach (mimo upałów, jeżdżę w pełnym rynsztunku) mam naprawdę ogromne "wentylatory", to i tak męczyłem chłopaków o postój na każdej stacji, bo... było mi tak niedobrze od gorąca, że niemal mdlałem i zasypiałem. Koszmar!
Gdy w upały organizm daje nam znać, że coś jest nie tak, nie można tego lekceważyć, postój, odpoczynek i mnóstwo wody najlepiej z minerałami.
P.S. Nam na szczęście nie zdarzyło się zderzyć (a na początku jechaliśmy w 7), ale kilka razy było naprawdę o włos...
- rwasyl
- wiejski tuningowiec
- Posty: 84
- Rejestracja: 21.03.2015, 16:41
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Sulechów
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Witam,
Henry, Max proszę o dłuższe opisy jest zimno i nie da się jeździć tak często jak latem a wasza relacja jest bardzo ciekawa i rozgrzewająca w te zimne i deszczowe dni . Dla mnie taka wyprawa to byłaby wyprawa życia i bardzo jestem ciekaw poznać jak najwięcej szczegółów, może kiedyś uda mi się zrealizować marzenia a na razie czytam Wasze wspomnienia i cały czas czuję niedosyt. Proszę
Henry, Max proszę o dłuższe opisy jest zimno i nie da się jeździć tak często jak latem a wasza relacja jest bardzo ciekawa i rozgrzewająca w te zimne i deszczowe dni . Dla mnie taka wyprawa to byłaby wyprawa życia i bardzo jestem ciekaw poznać jak najwięcej szczegółów, może kiedyś uda mi się zrealizować marzenia a na razie czytam Wasze wspomnienia i cały czas czuję niedosyt. Proszę
- joker
- dwusuwowy rider
- Posty: 189
- Rejestracja: 10.08.2008, 15:59
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Wrocław, Radwanice
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Powiem szczerze że jak to czytam to coraz bardziej sie zaczynam bać co będzie w dalszej relacji wychodzi na to że to cud że wróciliście cali pięknie , panowie pięknie , prosimy o więcej
- Madman
- czyściciel nagaru
- Posty: 540
- Rejestracja: 10.06.2011, 20:33
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Suchedniów
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Kuwa Joker już myślałem że wszedł kolejny odcinek a to Ty odświeżyłeś
Henry .... kawa papieros kupa i piszemy piszemy
Henry .... kawa papieros kupa i piszemy piszemy
"What’s being said, What’s in your head, What’s in the words that we believe,
Bop to the sound, Drop what you got, Cause it’s a song inside of me,
Bop to the sound, Drop what you got, Cause it’s a song inside of me,
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
My też od pewnego momentu mieliśmy w głowie i modliliśmy się tylko o jedno - jak najszybciej znaleźć się w "naszym'' samochodziejoker pisze:Powiem szczerze że jak to czytam to coraz bardziej sie zaczynam bać co będzie w dalszej relacji wychodzi na to że to cud że wróciliście cali pięknie , panowie pięknie , prosimy o więcej
Jeszcze nie osiągnęliśmy założonego celu a tu już takie myśli, trochę niezdrowo
Kupa była, kawa była, papierosa nie będzie, ale się pisze się ... pisze Czekam jeszcze tylko na Maxa, na jego uwagi, zdjęcia, komentarze, bo przecież we dwóch tam byliśmyMadman pisze:Kuwa Joker już myślałem że wszedł kolejny odcinek a to Ty odświeżyłeś
Henry .... kawa papieros kupa i piszemy piszemy
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
- Adam_M
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 790
- Rejestracja: 26.02.2014, 12:19
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Warszawa-Targówek/Wesoła
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
Czekamy! Ostatni odcinek czytałem chyba ze trzy razy, nie wierzę, że coś takiego Wam się przydarzyło i to tyle km od domu.. dobrze, że jesteście cali
XJ600N 94'->TA600V 96'
Re: PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU
W ODCINKU ZNAJDUJĄ SIĘ DRASTYCZNE SCENY I OPISY, CZYTASZ I OGLĄDASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ
Dzień 10 Niedziela 7.08.2016
Odpoczynek był nam bardzo potrzebny, szczególnie po wczorajszych wydarzeniach. A tak w ogóle, to dobrze by było zaplanować jakiś dzień bez jazdy, odpocząć od siedzenia, wyprostować członki.
Ciągła jazda, uporczywe, monotonne nawijanie kilometrów, szczególnie w takich warunkach, mocno daje się nam we znaki.
Rano, generalnie czujemy się dobrze, jedynie przetarty bok Maxa zaczyna mu coraz bardziej dokuczać, chyba dlatego, że się zasklepia. Dzisiaj, nigdzie się nie spieszymy. Spokojnie zjadamy śniadanko, jeszcze raz przeglądamy nasze motki, a potem pakujemy rupiecie i przygotowujemy się do drogi.
Plan na dzisiaj, to dotrzeć do Osz, a że jest to niewiele ponad 500 km po asfalcie, więc z realizacją nie powinno być problemu, oczywiście, jeżeli nic się nie wydarzy.
Ten pan w środku, to właściciel motelu. Sympatyczny i przyjemny człowiek.
Wraz ze swoim mechanikiem, prezentują nam pojazd zbudowany przez tego drugiego.
Wiecie co napędza ten pojazd ?... zmotany silnik od K750 !
Lecimy. Droga wspina się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu jesteśmy na przełęczy Otmok na wysokości 3326 mnpm. Trampi, w porównaniu z rokiem ubiegłym, spisuje się dużo lepiej, chociaż to dopiero 3300, a przecież przed nami 4600 i jak wtedy sobie poradzi ?
Za przełęczą, jak to za przełęczą, droga schodzi coraz niżej. Tutaj raczej nie ma prostych, nudnych odcinków, jest zakręt za zakrętem, czasem serpentyny. Jedziemy czujnie, trzymając dystans, bo w głowach ciągle jeszcze mamy dzień wczorajszy. Widoki, jak to w tej części Kirgistanu; góry po prawej, górki po lewej, zielono, brak drzew, temperatura na tej wysokości znośna.
Praktycznie, wszędzie wzdłuż górskich dróg widoczne są obozowiska pasterskie. Jurty, budki, kontenery, pasące się stada kóz, owiec, koni.
Czasem te zwierzęta spacerują sobie po drodze, przechodzą z jednej na drugą stronę, odpoczywają na niej.
Na ogół zachowują się bardzo przewidywalnie, są spokojne, ale i tak przejeżdżając obok, trzeba zwolnić i zachować szczególną ostrożność.
Lecimy tak sobie wchodząc w prawe i lewe zakręty, oglądając górskie widoczki, relaksując się jazdą, omijając czasem zwierzaki. Ruch na drodze niewielki.
Zbliżamy się do, dosyć ostrego prawego zakrętu za którym droga opada w dół. Po prawej, wysoka skarpa ograniczająca widoczność, po lewej dosyć szeroka równina, na której rozstawione są jurty i pasą się konie i owce.
Jedziemy niezbyt szybko. Na lewym poboczu tego zakrętu, pasie się klacz obok której hasa sobie wesołe żrebię. W pewnym momencie z na przeciwka nadjeżdża samochód osobowy marki Mercedes, zdaje się C200. Samochód zbliża się do koni, my jesteśmy około 20 m od tego miejsca. Klacz nadal pasie się spokojnie, żrebak biega dookoła, a Mercedes jedzie nie zwalniając. W momencie kiedy Mercedes dojeżdża do klaczy, skaczące radośnie żrebie wypada na jezdnie.
Pisać dalej ???????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????
Jesteśmy jakieś 20m od tego miejsca !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Żrebie wylatuje w powietrze, a z rozerwanego brzucha tryska fontanna krwi i nie tylko, po czym pada na asfalt. Tam gdzie powinien być brzuch, jest zgnieciona miazga która pulsuje konwulsyjnie, a żebra sterczą nienaturalnie wypiętrzone. Z rozbitego, wgniecionego przodu Merca, również tryska fontanna, ale płynu chłodniczego. Mercedes jedzie jeszcze jakiś czas, po czym się zatrzymuje.
Klacz, w pierwszej chwili stoi nieruchoma, ale po chwili zaczyna nerwowo i chaotycznie biegać dookoła leżącego żrebaka, co chwila go obwąchując. Wyrażnie widać, że klacz rozumie i zdaje sobie sprawę z tego co się wydarzyło.
Zjeżdżamy na pobocze i tam się zatrzymujemy nie zsiadając z motorów. Jestem w szoku o wiele większym niż po naszym, wczorajszym wypadku. Cały się trzęsę, jestem rozbity, nie mam siły zsiąść z motocykla, jeszcze nie wierzę, że „TO'' się wydarzyło i to na naszych oczach.
DLACZEGO ? ...CZEMU ?...PO CO ?...O CO CHODZI ?... DLACZEGO NAS TO DOTYKA ? … CO JESZCZE MOŻE SIĘ WYDARZYĆ ? … CZEMU NIE MOŻEMY SPOKOJNIE JECHAĆ JAK INNI ? ...
Strach zagląda nam w oczy !
Jadąc przez stepy Kazachstanu, widzieliśmy zabitego na drodze, spuchniętego konia. Drogowcy założyli mu pas na nogi i ściągali gdzieś w step, prawdopodobnie na żer dla drapieżników. To jednak wydarzyło się gdzieś tam, kiedyś, poza nami i nie zrobiło na nas większego wrażenia.
Tym razem było inaczej. Pamiętam, że siedząc jeszcze na motocyklu powiedziałem do Maxa
„To koniec, nigdzie więcej nie pojadę''.
Długo tak siedzimy, nie mogąc się ruszyć. Max pyta „ Fotografujemy to ?'' Ja mówię „Nie”
Max jednak zrobił jedno zdjęcie.
Siedzimy w milczeniu czas jakiś, potem, bez słowa ruszamy i jedziemy nic nie mówiąc.
Każdy z nas walczy ze swoimi myślami, analizuje wszystko co się do tej pory wydarzyło, a najbardziej to, czego byliśmy świadkami przed chwilą..
Jedziemy. Nic mnie nie cieszy, wszystko jest obojętne.
Po zjechaniu z gór na równiny, zrobiło się strasznie gorąco, a temperatura wzrosła do ok. 40 *
Zjeżdżamy do jakiejś miejscowości przy trasie, żeby napić się czegoś zimnego, zjeść loda, odpocząć w cieniu. „Kafe'' nie było, ale sprzedawczyni zrobiła nam kawę i popijamy przed sklepem.
Nad głową Maxa, pod dachem z blachy siedział sobie gołąb w gniazdku. Jeżeli na dole było ok. 40*, to ile było pod tą blachą ?
W dalszym ciągu nic nie mówimy, jesteśmy poobijani psychicznie a Max dodatkowo fizycznie.
Rana na boku, trochę jednak dokucza.
Jedziemy i kolejny przystanek na lody i coś zimnego do picia.
Lecimy dalej. Stacja w Kypczak Tala, tankujemy całkiem normalnie, czyli ile chcemy.
Chłopak z obsługi, na imię ma Murat, pracuje tam razem z żoną w systemie zmianowym 24/24. Również jest motocyklistą i ma fajnie zrobioną Jawę 350. Po zatankowaniu i rozmowie ze standardowymi pytaniami, zostajemy zaproszeni na zaplecze i poczęstowani arbuzem, którego Murat kupił specjalnie dla nas z tankującego na stacji samochodu. Rozmawiamy o tym jak się żyje w nas i u nich, czemu młodzi uciekają w świat w poszukiwaniu lepszego życia i troszkę oczywiście o polityce. Moglibyśmy tak długo siedzieć, a nawet zostać na noc, ale my chcemy dotrzeć do Osz, dlatego niestety musimy podziękować Muratowi za gościnę.
Lecimy dalej. Dzień szybko się kończy, a do celu jeszcze daleko, dlatego do Osz wjeżdżamy już nocą.
Szukam hotelu De Luxe przy ulicy Alisher Navoi w którym spaliśmy w ubiegłym roku, ale w ubiegłym roku ulica Alisher Navoi była rozkopana, a teraz takiej nie widzę, tym bardziej nocą.
Przejeżdżam jedną ulicę dalej, ale wracając, trafiam prosto na nasz hotel.
Dostajemy pokój za 1500 somów, w tym samym korytarzu w którym w ubiegłym roku spał Sylwek z Bananem.
Dystans 540 km Temperatura 41*
Dzień 10 Niedziela 7.08.2016
Odpoczynek był nam bardzo potrzebny, szczególnie po wczorajszych wydarzeniach. A tak w ogóle, to dobrze by było zaplanować jakiś dzień bez jazdy, odpocząć od siedzenia, wyprostować członki.
Ciągła jazda, uporczywe, monotonne nawijanie kilometrów, szczególnie w takich warunkach, mocno daje się nam we znaki.
Rano, generalnie czujemy się dobrze, jedynie przetarty bok Maxa zaczyna mu coraz bardziej dokuczać, chyba dlatego, że się zasklepia. Dzisiaj, nigdzie się nie spieszymy. Spokojnie zjadamy śniadanko, jeszcze raz przeglądamy nasze motki, a potem pakujemy rupiecie i przygotowujemy się do drogi.
Plan na dzisiaj, to dotrzeć do Osz, a że jest to niewiele ponad 500 km po asfalcie, więc z realizacją nie powinno być problemu, oczywiście, jeżeli nic się nie wydarzy.
Ten pan w środku, to właściciel motelu. Sympatyczny i przyjemny człowiek.
Wraz ze swoim mechanikiem, prezentują nam pojazd zbudowany przez tego drugiego.
Wiecie co napędza ten pojazd ?... zmotany silnik od K750 !
Lecimy. Droga wspina się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu jesteśmy na przełęczy Otmok na wysokości 3326 mnpm. Trampi, w porównaniu z rokiem ubiegłym, spisuje się dużo lepiej, chociaż to dopiero 3300, a przecież przed nami 4600 i jak wtedy sobie poradzi ?
Za przełęczą, jak to za przełęczą, droga schodzi coraz niżej. Tutaj raczej nie ma prostych, nudnych odcinków, jest zakręt za zakrętem, czasem serpentyny. Jedziemy czujnie, trzymając dystans, bo w głowach ciągle jeszcze mamy dzień wczorajszy. Widoki, jak to w tej części Kirgistanu; góry po prawej, górki po lewej, zielono, brak drzew, temperatura na tej wysokości znośna.
Praktycznie, wszędzie wzdłuż górskich dróg widoczne są obozowiska pasterskie. Jurty, budki, kontenery, pasące się stada kóz, owiec, koni.
Czasem te zwierzęta spacerują sobie po drodze, przechodzą z jednej na drugą stronę, odpoczywają na niej.
Na ogół zachowują się bardzo przewidywalnie, są spokojne, ale i tak przejeżdżając obok, trzeba zwolnić i zachować szczególną ostrożność.
Lecimy tak sobie wchodząc w prawe i lewe zakręty, oglądając górskie widoczki, relaksując się jazdą, omijając czasem zwierzaki. Ruch na drodze niewielki.
Zbliżamy się do, dosyć ostrego prawego zakrętu za którym droga opada w dół. Po prawej, wysoka skarpa ograniczająca widoczność, po lewej dosyć szeroka równina, na której rozstawione są jurty i pasą się konie i owce.
Jedziemy niezbyt szybko. Na lewym poboczu tego zakrętu, pasie się klacz obok której hasa sobie wesołe żrebię. W pewnym momencie z na przeciwka nadjeżdża samochód osobowy marki Mercedes, zdaje się C200. Samochód zbliża się do koni, my jesteśmy około 20 m od tego miejsca. Klacz nadal pasie się spokojnie, żrebak biega dookoła, a Mercedes jedzie nie zwalniając. W momencie kiedy Mercedes dojeżdża do klaczy, skaczące radośnie żrebie wypada na jezdnie.
Pisać dalej ???????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????
Jesteśmy jakieś 20m od tego miejsca !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Żrebie wylatuje w powietrze, a z rozerwanego brzucha tryska fontanna krwi i nie tylko, po czym pada na asfalt. Tam gdzie powinien być brzuch, jest zgnieciona miazga która pulsuje konwulsyjnie, a żebra sterczą nienaturalnie wypiętrzone. Z rozbitego, wgniecionego przodu Merca, również tryska fontanna, ale płynu chłodniczego. Mercedes jedzie jeszcze jakiś czas, po czym się zatrzymuje.
Klacz, w pierwszej chwili stoi nieruchoma, ale po chwili zaczyna nerwowo i chaotycznie biegać dookoła leżącego żrebaka, co chwila go obwąchując. Wyrażnie widać, że klacz rozumie i zdaje sobie sprawę z tego co się wydarzyło.
Zjeżdżamy na pobocze i tam się zatrzymujemy nie zsiadając z motorów. Jestem w szoku o wiele większym niż po naszym, wczorajszym wypadku. Cały się trzęsę, jestem rozbity, nie mam siły zsiąść z motocykla, jeszcze nie wierzę, że „TO'' się wydarzyło i to na naszych oczach.
DLACZEGO ? ...CZEMU ?...PO CO ?...O CO CHODZI ?... DLACZEGO NAS TO DOTYKA ? … CO JESZCZE MOŻE SIĘ WYDARZYĆ ? … CZEMU NIE MOŻEMY SPOKOJNIE JECHAĆ JAK INNI ? ...
Strach zagląda nam w oczy !
Jadąc przez stepy Kazachstanu, widzieliśmy zabitego na drodze, spuchniętego konia. Drogowcy założyli mu pas na nogi i ściągali gdzieś w step, prawdopodobnie na żer dla drapieżników. To jednak wydarzyło się gdzieś tam, kiedyś, poza nami i nie zrobiło na nas większego wrażenia.
Tym razem było inaczej. Pamiętam, że siedząc jeszcze na motocyklu powiedziałem do Maxa
„To koniec, nigdzie więcej nie pojadę''.
Długo tak siedzimy, nie mogąc się ruszyć. Max pyta „ Fotografujemy to ?'' Ja mówię „Nie”
Max jednak zrobił jedno zdjęcie.
Siedzimy w milczeniu czas jakiś, potem, bez słowa ruszamy i jedziemy nic nie mówiąc.
Każdy z nas walczy ze swoimi myślami, analizuje wszystko co się do tej pory wydarzyło, a najbardziej to, czego byliśmy świadkami przed chwilą..
Jedziemy. Nic mnie nie cieszy, wszystko jest obojętne.
Po zjechaniu z gór na równiny, zrobiło się strasznie gorąco, a temperatura wzrosła do ok. 40 *
Zjeżdżamy do jakiejś miejscowości przy trasie, żeby napić się czegoś zimnego, zjeść loda, odpocząć w cieniu. „Kafe'' nie było, ale sprzedawczyni zrobiła nam kawę i popijamy przed sklepem.
Nad głową Maxa, pod dachem z blachy siedział sobie gołąb w gniazdku. Jeżeli na dole było ok. 40*, to ile było pod tą blachą ?
W dalszym ciągu nic nie mówimy, jesteśmy poobijani psychicznie a Max dodatkowo fizycznie.
Rana na boku, trochę jednak dokucza.
Jedziemy i kolejny przystanek na lody i coś zimnego do picia.
Lecimy dalej. Stacja w Kypczak Tala, tankujemy całkiem normalnie, czyli ile chcemy.
Chłopak z obsługi, na imię ma Murat, pracuje tam razem z żoną w systemie zmianowym 24/24. Również jest motocyklistą i ma fajnie zrobioną Jawę 350. Po zatankowaniu i rozmowie ze standardowymi pytaniami, zostajemy zaproszeni na zaplecze i poczęstowani arbuzem, którego Murat kupił specjalnie dla nas z tankującego na stacji samochodu. Rozmawiamy o tym jak się żyje w nas i u nich, czemu młodzi uciekają w świat w poszukiwaniu lepszego życia i troszkę oczywiście o polityce. Moglibyśmy tak długo siedzieć, a nawet zostać na noc, ale my chcemy dotrzeć do Osz, dlatego niestety musimy podziękować Muratowi za gościnę.
Lecimy dalej. Dzień szybko się kończy, a do celu jeszcze daleko, dlatego do Osz wjeżdżamy już nocą.
Szukam hotelu De Luxe przy ulicy Alisher Navoi w którym spaliśmy w ubiegłym roku, ale w ubiegłym roku ulica Alisher Navoi była rozkopana, a teraz takiej nie widzę, tym bardziej nocą.
Przejeżdżam jedną ulicę dalej, ale wracając, trafiam prosto na nasz hotel.
Dostajemy pokój za 1500 somów, w tym samym korytarzu w którym w ubiegłym roku spał Sylwek z Bananem.
Dystans 540 km Temperatura 41*
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Google [Bot] i 2 gości