Maramuresz 2014
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Maramuresz 2014
Relację napisał Przemo, ja uzupełniłem, Mira zrobiła korektę. Publikuję ja bo jestem bieglejszy w tych internetach. W kawałkach żeby się edytor nie kisił.
W skrócie:
Ruszyliśmy z Krakowa do Rumunii i udało się wrócić w jednym kawałku. Motocykle dały radę. Kierownicy bez większych urazów (no może poza bólem dupy i kolana) pozostali z uśmiechem na twarzach.
Planowaliśmy wyjazd na Ukrainę ale z powodów oczywistych tam nie pojechaliśmy. Padło na Maramuresz i Rumunię bo blisko, dziko i odległość w zasadzie bez różnicy (dla nas było to tylko 100-150 km dalej). Nie było specjalnie czasu na planowanie, po prostu ustaliliśmy pierwszy nocleg i ruszyliśmy.
Rumunia była strzałem w dziesiątkę, jedyny mankament była niestabilna pogoda. Wybraliśmy się końcem maja na tydzień, dwoma Hondami Transalp 600 i 700. Zrobiliśmy w sumie 1800km - z czego 600 po szutrach Maramureszu i okolicach.
Dzień pierwszy - sobota - dojazd
Ruszamy o 7 z Bielska-Białej i z Krakowa. Spotykamy się w Kasinie Wielkiej i dalej lecimy na Tylicz. Tankowanie, rytualne opędzlowanie ostatniego polskiego hot-doga i dalej ku przygodzie. Jedziemy powoli mając na uwadze słowackich i węgierskich policjantów, którzy litości nie znają. Podczas całego wypadu poruszamy się wyłącznie drogami najniższej kategorii. Ruch w zasadzie nie występuje, ale średnia prędkość jest niska. Pogoda cudna, w kierunku za ciepłej. Mijamy senne wioski, przeprawiamy się ręcznie obsługiwanymi promami. Wszędzie ludzie nastawieni pozytywnie.
Po wjeździe na Węgry starszy trampek zaczyna gadać na jeden garnek. Obrotomierz martwy. Niby da się jechać, ale wiemy że to może oznaczać koniec wyprawy. Doczłapuejmy się do jakiegoś baru czy lodziarni, z którego wychodzą Lokalesi. Stawiamy na moduł zapłonowy. Wiemy od Filozofa że jest procedura podpięcia obu cylindrów poprzez jeden moduł, więc do dzieła. Największym problemem okazuje się wytłumaczenie autochtonom po węgiersku, że potrzebujemy nasadowej dziesiątki na przedłużce. Potem działamy jak w transie. Taśma, wujek Google, kawałek kabla od licznika rowerowego, niebieski z żółtym, szpilka, zapałki, kombinerki i po 30 minutach start. Chodzi na dwa! Osobiście nie wierzę. Ale chodzi tak jeszcze chyba 5 dni, a pewno pochodziłyby jeszcze dłużej gdyby musiał.
Jedziemy dalej. Po drodze spotykamy pomocnego Węgra na wielkiej szedołce, który z tylko sobie wiadomych powodów postanawia nas eskortować jakieś 50 km przez Węgry. Więc snujemy się w pocie czoła za armaturą jadącą w żółwim tempie. Taki klimat, więc mu ulegamy. Na odchodne węgierski biker postanawia zaopatrzyć nas w mapę, dzięki której na pewno trafimy:
Wjeżdżamy do Rumunii. Szybkie czendż many w obskurnej budzie na granicy okazuje się później super pomysłem, ponieważnie musimy tam czekać aż wszystkie wpłacone i wypłacone banknoty zostaną zeskanowane i spisane z numerów (jak się to dzieje w bankach).
Mamy wrażenie że tego dnia wszyscy postanowili wziąć ślub. Po drodze do Baia Mare widzimy kilkanaście wesel, ludzie wylegli na drogi i bawią się świetnie. My po nastu godzinach w siodle marzymy o zimnym browarze i jedzeniu. Wcześniejsza rezerwacja noclegu okazuje się dobrym pomysłem, bo droga zajmuje nam więcej, niż planowaliśmy. Wpadamy do pensjonatu, przy którym jest hodowla pstrąga, więc nie ma problemu z wyborem jedzenia. Po dwa pstrągi i do spania. Jutro szutry!
(Pensjonat Complex Lostita, Blidari 13 B, Valea Neagră).
W skrócie:
Ruszyliśmy z Krakowa do Rumunii i udało się wrócić w jednym kawałku. Motocykle dały radę. Kierownicy bez większych urazów (no może poza bólem dupy i kolana) pozostali z uśmiechem na twarzach.
Planowaliśmy wyjazd na Ukrainę ale z powodów oczywistych tam nie pojechaliśmy. Padło na Maramuresz i Rumunię bo blisko, dziko i odległość w zasadzie bez różnicy (dla nas było to tylko 100-150 km dalej). Nie było specjalnie czasu na planowanie, po prostu ustaliliśmy pierwszy nocleg i ruszyliśmy.
Rumunia była strzałem w dziesiątkę, jedyny mankament była niestabilna pogoda. Wybraliśmy się końcem maja na tydzień, dwoma Hondami Transalp 600 i 700. Zrobiliśmy w sumie 1800km - z czego 600 po szutrach Maramureszu i okolicach.
Dzień pierwszy - sobota - dojazd
Ruszamy o 7 z Bielska-Białej i z Krakowa. Spotykamy się w Kasinie Wielkiej i dalej lecimy na Tylicz. Tankowanie, rytualne opędzlowanie ostatniego polskiego hot-doga i dalej ku przygodzie. Jedziemy powoli mając na uwadze słowackich i węgierskich policjantów, którzy litości nie znają. Podczas całego wypadu poruszamy się wyłącznie drogami najniższej kategorii. Ruch w zasadzie nie występuje, ale średnia prędkość jest niska. Pogoda cudna, w kierunku za ciepłej. Mijamy senne wioski, przeprawiamy się ręcznie obsługiwanymi promami. Wszędzie ludzie nastawieni pozytywnie.
Po wjeździe na Węgry starszy trampek zaczyna gadać na jeden garnek. Obrotomierz martwy. Niby da się jechać, ale wiemy że to może oznaczać koniec wyprawy. Doczłapuejmy się do jakiegoś baru czy lodziarni, z którego wychodzą Lokalesi. Stawiamy na moduł zapłonowy. Wiemy od Filozofa że jest procedura podpięcia obu cylindrów poprzez jeden moduł, więc do dzieła. Największym problemem okazuje się wytłumaczenie autochtonom po węgiersku, że potrzebujemy nasadowej dziesiątki na przedłużce. Potem działamy jak w transie. Taśma, wujek Google, kawałek kabla od licznika rowerowego, niebieski z żółtym, szpilka, zapałki, kombinerki i po 30 minutach start. Chodzi na dwa! Osobiście nie wierzę. Ale chodzi tak jeszcze chyba 5 dni, a pewno pochodziłyby jeszcze dłużej gdyby musiał.
Jedziemy dalej. Po drodze spotykamy pomocnego Węgra na wielkiej szedołce, który z tylko sobie wiadomych powodów postanawia nas eskortować jakieś 50 km przez Węgry. Więc snujemy się w pocie czoła za armaturą jadącą w żółwim tempie. Taki klimat, więc mu ulegamy. Na odchodne węgierski biker postanawia zaopatrzyć nas w mapę, dzięki której na pewno trafimy:
Wjeżdżamy do Rumunii. Szybkie czendż many w obskurnej budzie na granicy okazuje się później super pomysłem, ponieważnie musimy tam czekać aż wszystkie wpłacone i wypłacone banknoty zostaną zeskanowane i spisane z numerów (jak się to dzieje w bankach).
Mamy wrażenie że tego dnia wszyscy postanowili wziąć ślub. Po drodze do Baia Mare widzimy kilkanaście wesel, ludzie wylegli na drogi i bawią się świetnie. My po nastu godzinach w siodle marzymy o zimnym browarze i jedzeniu. Wcześniejsza rezerwacja noclegu okazuje się dobrym pomysłem, bo droga zajmuje nam więcej, niż planowaliśmy. Wpadamy do pensjonatu, przy którym jest hodowla pstrąga, więc nie ma problemu z wyborem jedzenia. Po dwa pstrągi i do spania. Jutro szutry!
(Pensjonat Complex Lostita, Blidari 13 B, Valea Neagră).
Ostatnio zmieniony 07.08.2014, 23:59 przez bosi, łącznie zmieniany 2 razy.
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Dzień drugi - niedziela - Firiza-Sapanta
Szybkie śniadanko, kawa, juczenie moto na advenczerowo i upragniony szuter. Zaczyna się pod pensjonatem i ciągnie w nieskończoność. Ostre podjazdy i winkle. Droga w zasadzie do przejechania dla terenówek, więc lajt. Zaczyna się robić ciekawiej, bo ktoś wpadł na pomysł przekopania drogi w poprzek. Trasa robi się przełajowa, w końcu wpadamy na 50 metrowy odcinek grzęzawiska. Ściągamy bagaż z moto i jakoś przepychamy we dwu. Trampki umaczane po osie w szlamie. Ponowne juczenie i po kilometrze koniec drogi. Wiemy, że nie wrócimy przez grzęzawisko, bo w tym kierunku byłoby lekko pod górkę. Dla trampka nie do zrobienia. Szukamy jakiejś dalszej drogi dobre 45 minut z buta. W końcu decydujemy się na karkołomny podjazd pod jakieś wzgórze, na przełaj. Z gpsa wynika, że za górką powinna być jakaś droga. Pierwszy raz przydają się nam nasze satelitarne mapy. Kawał podjazdu, małe pogubienie, dwie nawrotki i mamy drogę. Teraz jakieś 20km drogowego szutru do Sapanta z uśmiechniętym cmentarzem. Po drodze zaliczamy jeszcze wielki podjazd pod skalistą górkę. W Sapancie cmentarz nie robi na nas wrażenia, natomiast wielkie robią ludzie. Wszyscy ubrani na ludowo i od święta - toż to niedziela! Kolorowy jarmark.
Filmik z tej części trasy:
Mapka:
Spotykamy Marka na Afryce i jakoś tak już zostaje na dłużej. Umawiamy się na wspólny nocleg w Borsie i klepiemy dalej boczne szutrówki. Kilka fajnych brodów, kilka podjazdów. Zanosi się na burzę, szukamy schronienia w górach, w szałasach na siano. Ich ekspozycja na pioruny zmusza nas do zjazdu do drogi. Stajemy w jakimś niewykończonym domku. Leje i leje. Herbata. Deszcz pada ponad 2h, robi się 18 i wiemy że na dziś koniec. Odpalamy booking. Najbliższy nocleg jest 200m od nas. Śpimy w Oncesti u przemiłych gospodarzy. Dostajemy obiad w postaci pysznej zupy z żeberek jagnięcych, wielkiego smażonego karczku, piwo i 0,7l samogonu do spania. Samogon śpi raczej sam.
(Pension Bud - Str. Principala Nr. 360, Onceşti)
Szybkie śniadanko, kawa, juczenie moto na advenczerowo i upragniony szuter. Zaczyna się pod pensjonatem i ciągnie w nieskończoność. Ostre podjazdy i winkle. Droga w zasadzie do przejechania dla terenówek, więc lajt. Zaczyna się robić ciekawiej, bo ktoś wpadł na pomysł przekopania drogi w poprzek. Trasa robi się przełajowa, w końcu wpadamy na 50 metrowy odcinek grzęzawiska. Ściągamy bagaż z moto i jakoś przepychamy we dwu. Trampki umaczane po osie w szlamie. Ponowne juczenie i po kilometrze koniec drogi. Wiemy, że nie wrócimy przez grzęzawisko, bo w tym kierunku byłoby lekko pod górkę. Dla trampka nie do zrobienia. Szukamy jakiejś dalszej drogi dobre 45 minut z buta. W końcu decydujemy się na karkołomny podjazd pod jakieś wzgórze, na przełaj. Z gpsa wynika, że za górką powinna być jakaś droga. Pierwszy raz przydają się nam nasze satelitarne mapy. Kawał podjazdu, małe pogubienie, dwie nawrotki i mamy drogę. Teraz jakieś 20km drogowego szutru do Sapanta z uśmiechniętym cmentarzem. Po drodze zaliczamy jeszcze wielki podjazd pod skalistą górkę. W Sapancie cmentarz nie robi na nas wrażenia, natomiast wielkie robią ludzie. Wszyscy ubrani na ludowo i od święta - toż to niedziela! Kolorowy jarmark.
Filmik z tej części trasy:
Mapka:
Spotykamy Marka na Afryce i jakoś tak już zostaje na dłużej. Umawiamy się na wspólny nocleg w Borsie i klepiemy dalej boczne szutrówki. Kilka fajnych brodów, kilka podjazdów. Zanosi się na burzę, szukamy schronienia w górach, w szałasach na siano. Ich ekspozycja na pioruny zmusza nas do zjazdu do drogi. Stajemy w jakimś niewykończonym domku. Leje i leje. Herbata. Deszcz pada ponad 2h, robi się 18 i wiemy że na dziś koniec. Odpalamy booking. Najbliższy nocleg jest 200m od nas. Śpimy w Oncesti u przemiłych gospodarzy. Dostajemy obiad w postaci pysznej zupy z żeberek jagnięcych, wielkiego smażonego karczku, piwo i 0,7l samogonu do spania. Samogon śpi raczej sam.
(Pension Bud - Str. Principala Nr. 360, Onceşti)
Ostatnio zmieniony 08.08.2014, 00:32 przez bosi, łącznie zmieniany 1 raz.
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Dzień trzeci - poniedziałek - Ruscova - Repedea
Ponieważ w nocy jeszcze dopadało, planujemy trasę łatwą, bez stromych podjazdów. Jemy śniadanie: pyszna jajecznica na pomidorach. Dostajemy na deser cynk o tradycyjnym targu końskim, mającym się odbyć w Dragomiresti lub ostatecznie w Bogdan Voda, o fajnej trasce, oraz zostajemy wyposażeni w dokładną mapę:
Podejmujemy próbę sił. Kończy się po kilkuset metrach kompletną kapitulacją opon, zapchaniem przedniego błotnika i niezłą glebą w gnojowicy. Umawiamy się z Markiem w Bogdan Voda na Targu końskim i robimy małą szutrową pętlę po prawie płaskim (Poienile Izei - Ieud - Glod). Targ okazuje się fajną atrakcją. Cyganie, cynowane garnki, świnie, prosiaki, cielaki, krowy i konie wszelkich maści. Pełna egzotyka jak z opowieści mojego Dziadka.
Później jedziemy kawałek losowo wybraną dróżką w góry, ale musimy w końcu zawrócić przez błoto zapychające błotniki.
Filmik z tej części trasy:
Ponieważ w nocy jeszcze dopadało, planujemy trasę łatwą, bez stromych podjazdów. Jemy śniadanie: pyszna jajecznica na pomidorach. Dostajemy na deser cynk o tradycyjnym targu końskim, mającym się odbyć w Dragomiresti lub ostatecznie w Bogdan Voda, o fajnej trasce, oraz zostajemy wyposażeni w dokładną mapę:
Podejmujemy próbę sił. Kończy się po kilkuset metrach kompletną kapitulacją opon, zapchaniem przedniego błotnika i niezłą glebą w gnojowicy. Umawiamy się z Markiem w Bogdan Voda na Targu końskim i robimy małą szutrową pętlę po prawie płaskim (Poienile Izei - Ieud - Glod). Targ okazuje się fajną atrakcją. Cyganie, cynowane garnki, świnie, prosiaki, cielaki, krowy i konie wszelkich maści. Pełna egzotyka jak z opowieści mojego Dziadka.
Później jedziemy kawałek losowo wybraną dróżką w góry, ale musimy w końcu zawrócić przez błoto zapychające błotniki.
Filmik z tej części trasy:
Ostatnio zmieniony 08.08.2014, 00:39 przez bosi, łącznie zmieniany 3 razy.
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Pogoda się poprawia, wiec decydujemy się na długą leśną drogę z Ruscova - Repedea. Dojazdówka po asfalcie, potem 25 km szutru pod górkę do granicy z Ukrainą. W połowie drogi wiemy już że będzie mokro. Zaczyna lać i dopada nas burza, wchodzimy do przyczepy z drwalami i łamanym ruskim rozprawiamy o Ukrainie.
Po godzinie lekko się przejaśnia i jedziemy dalej, ale droga zmienia się w śliską maź poprzecinaną potokami i strumieniami. Dodatkową trudność sprawia gruba warstwa kory pokrywająca całą jezdnię. My jesteśmy niestety na advenczerowo, z wszystkimi betami na motorze. Ciągniemy ile się da i zawracamy.
Zjazd tą samą drogą. Nie wiem co lepsze, walka pod górę czy w dół. Zjeżdżając mijamy Tatrę, która jedzie po drewno. Podczas mijania koledze Markowi osuwa się moto i ląduje wprost pod kołami potężnej maszyny. Tylko dzięki niesamowitemu refleksowi kierowca tatry nie przejeżdża po motorze. Marek na szczęście odskakuje... było blisko. Marka motor jest wprawdzie poważnie uszkodzony, ale jedziemy dalej. Kilometr srebrnej taśmy i kilka kopniaków załatwia sprawę. Uff…! Naprawdę było blisko, Tatra nema bratra. Po drodze na nocleg na kempingu w Borsie poznajemy kolejnych Rodaków na wścieklakach. Pokazują nam jeszcze jakiś wąwóz zakończony cudnym lecz trudnym brodem.
Filmik z tej części trasy:
Zjeżdżamy na bazę do Borsy. Borsa to dość duża mieścina. Kemping, na którym się zatrzymujemy nie jest ciekawy, bo między domami, bez rzeczki czy jeziorka, ale Właściciel Belg czuje klimat, sam też lata na crossie. Wyposażenie bez zarzutu. Do baru 100 m, świetne piwo po 2,80 per kufel.
( http://www.borsa-turism.com . Str Pietroasei 9, 435200 Borsa Maramures)
Pora coś ugrillować. Na kempingu jest piękna wiata z grillem z wysokim kominem. Niestety grill nie chce złapać odpowiedniego cugu. W ramach nocnych Polaków rozmów ustalamy, że trzeba go delikatnie przedmuchać. Odpuszczamy, gdy ogień wali z komina na 5 metrów w górę. Od tej pory całe urządzenie sprawuje się bez zarzutu. Usługę wykonujemy gratis.
Po godzinie lekko się przejaśnia i jedziemy dalej, ale droga zmienia się w śliską maź poprzecinaną potokami i strumieniami. Dodatkową trudność sprawia gruba warstwa kory pokrywająca całą jezdnię. My jesteśmy niestety na advenczerowo, z wszystkimi betami na motorze. Ciągniemy ile się da i zawracamy.
Zjazd tą samą drogą. Nie wiem co lepsze, walka pod górę czy w dół. Zjeżdżając mijamy Tatrę, która jedzie po drewno. Podczas mijania koledze Markowi osuwa się moto i ląduje wprost pod kołami potężnej maszyny. Tylko dzięki niesamowitemu refleksowi kierowca tatry nie przejeżdża po motorze. Marek na szczęście odskakuje... było blisko. Marka motor jest wprawdzie poważnie uszkodzony, ale jedziemy dalej. Kilometr srebrnej taśmy i kilka kopniaków załatwia sprawę. Uff…! Naprawdę było blisko, Tatra nema bratra. Po drodze na nocleg na kempingu w Borsie poznajemy kolejnych Rodaków na wścieklakach. Pokazują nam jeszcze jakiś wąwóz zakończony cudnym lecz trudnym brodem.
Filmik z tej części trasy:
Zjeżdżamy na bazę do Borsy. Borsa to dość duża mieścina. Kemping, na którym się zatrzymujemy nie jest ciekawy, bo między domami, bez rzeczki czy jeziorka, ale Właściciel Belg czuje klimat, sam też lata na crossie. Wyposażenie bez zarzutu. Do baru 100 m, świetne piwo po 2,80 per kufel.
( http://www.borsa-turism.com . Str Pietroasei 9, 435200 Borsa Maramures)
Pora coś ugrillować. Na kempingu jest piękna wiata z grillem z wysokim kominem. Niestety grill nie chce złapać odpowiedniego cugu. W ramach nocnych Polaków rozmów ustalamy, że trzeba go delikatnie przedmuchać. Odpuszczamy, gdy ogień wali z komina na 5 metrów w górę. Od tej pory całe urządzenie sprawuje się bez zarzutu. Usługę wykonujemy gratis.
Ostatnio zmieniony 07.08.2014, 14:19 przez bosi, łącznie zmieniany 2 razy.
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Dzień czwarty - wtorek - wokół Borsy
Najbliższe dni spędzamy na kręceniu kółek wokół komina i nareszcie na lekko - różnica jest kolosalna. Jesteśmy między dwoma pasmami górskimi: nieskończony Maramuresz od północy i Alpy Rodniańskie od południa. Zaczynamy od Alp. Trasy są świetne, ale raczej górzyste.
Górskie drogi przechodzą szybko w górskie ścieżki, a to nie jest naturalne środowisko dla Trampków. Zaliczamy kilka podjazdów kończących się albo zdrowym rozsądkiem albo solidnym glebami.
Jedna złamana osłona, pełnowymiarowe dachowanie i jeden migacz ochładzają nasze zapały. Ciężko się podnosi trampka przewróconego w dół stoku. Trzeba później kleić migacze:
W międzyczasie odkrywamy zarombiaszczy kamieniołom, gdzie uskuteczniamy wspinaczkę trampkową (jest na filmiku).
Marek odkrywa kolejne skutki siłowania z Tatrą - przez poluzowaną końcówkę węża uciekł płyn z przedniego hamulca. Dobrze że dzieje się to w offie, gdzie przedni jest zbędny - strach pomyśleć co by było na czarnym. Szybka wizyta w warsztacie po nowy płyn, nalewanie, poprawienie węża, kontrola szczelności i zapowietrzenia i Afra bangla.
Filmik z tej części trasy:
Przenosimy się na przełęcz nad Borsą - Prislop. Na przełęczy można albo w prawo albo w lewo. Ruszamy jeszcze raz w Rodniańskie. Szybki przejazd przez klasztor i dalej sieć poprzeplatanych wzajemnie dróg i pastwisk. Zieleń łąk i górujące nad wszystkim ośnieżone szczyty to piękny widok. Trzeba przy okazji uważać aby nie naruszyć miru parku narodowego. To nie są tanie sprawy - stówka na czterech - jak zeznają wścieklaki. Mijamy jeziorka i rzeczki docierając w końcu do miejsca bez wyraźnego przejazdu. Tu z pomocą przychodzi nam Hiszpan, który trudni się wypasem. Mówi (ręcznie) że dalej łatwo: dwa razy w prawo, raz przez rzekę, potem w lewo i już. Okazuje się, że nie dokładnie, a przy okazji zaczyna się deszcz a potem ulewa. Robi się z tego kawał off'u po kolana w błocie.
Filmik z tej części trasy:
Mapka:
Szybki obiad w hotelu i próbujemy kółko w drugą stronę. Pogoda się poprawia. Czas nadgryźć Maramuresz. Z przełęczy tym razem w lewo. Jest jeszcze lepiej. Drogi szutrowe, pełno podjazdów na szczyty. Krajobraz jak na bieszczadzkich połoninach, tylko jest dużo wyżej. Z jednej góry wjazd na drugą i ciągle piękniejsze widoki.
Cioramy kilka godzin, osiągamy w którymś miejscu 1800 m n.p.m. i wieczorem wracamy na kemping pod wiatę na grillowany schab z kością w marynacie musztardowej. Zastajemy tam resztę Tszody Afrykańskiej.
Filmik z tej części trasy:
Mapka:
Najbliższe dni spędzamy na kręceniu kółek wokół komina i nareszcie na lekko - różnica jest kolosalna. Jesteśmy między dwoma pasmami górskimi: nieskończony Maramuresz od północy i Alpy Rodniańskie od południa. Zaczynamy od Alp. Trasy są świetne, ale raczej górzyste.
Górskie drogi przechodzą szybko w górskie ścieżki, a to nie jest naturalne środowisko dla Trampków. Zaliczamy kilka podjazdów kończących się albo zdrowym rozsądkiem albo solidnym glebami.
Jedna złamana osłona, pełnowymiarowe dachowanie i jeden migacz ochładzają nasze zapały. Ciężko się podnosi trampka przewróconego w dół stoku. Trzeba później kleić migacze:
W międzyczasie odkrywamy zarombiaszczy kamieniołom, gdzie uskuteczniamy wspinaczkę trampkową (jest na filmiku).
Marek odkrywa kolejne skutki siłowania z Tatrą - przez poluzowaną końcówkę węża uciekł płyn z przedniego hamulca. Dobrze że dzieje się to w offie, gdzie przedni jest zbędny - strach pomyśleć co by było na czarnym. Szybka wizyta w warsztacie po nowy płyn, nalewanie, poprawienie węża, kontrola szczelności i zapowietrzenia i Afra bangla.
Filmik z tej części trasy:
Przenosimy się na przełęcz nad Borsą - Prislop. Na przełęczy można albo w prawo albo w lewo. Ruszamy jeszcze raz w Rodniańskie. Szybki przejazd przez klasztor i dalej sieć poprzeplatanych wzajemnie dróg i pastwisk. Zieleń łąk i górujące nad wszystkim ośnieżone szczyty to piękny widok. Trzeba przy okazji uważać aby nie naruszyć miru parku narodowego. To nie są tanie sprawy - stówka na czterech - jak zeznają wścieklaki. Mijamy jeziorka i rzeczki docierając w końcu do miejsca bez wyraźnego przejazdu. Tu z pomocą przychodzi nam Hiszpan, który trudni się wypasem. Mówi (ręcznie) że dalej łatwo: dwa razy w prawo, raz przez rzekę, potem w lewo i już. Okazuje się, że nie dokładnie, a przy okazji zaczyna się deszcz a potem ulewa. Robi się z tego kawał off'u po kolana w błocie.
Filmik z tej części trasy:
Mapka:
Szybki obiad w hotelu i próbujemy kółko w drugą stronę. Pogoda się poprawia. Czas nadgryźć Maramuresz. Z przełęczy tym razem w lewo. Jest jeszcze lepiej. Drogi szutrowe, pełno podjazdów na szczyty. Krajobraz jak na bieszczadzkich połoninach, tylko jest dużo wyżej. Z jednej góry wjazd na drugą i ciągle piękniejsze widoki.
Cioramy kilka godzin, osiągamy w którymś miejscu 1800 m n.p.m. i wieczorem wracamy na kemping pod wiatę na grillowany schab z kością w marynacie musztardowej. Zastajemy tam resztę Tszody Afrykańskiej.
Filmik z tej części trasy:
Mapka:
Ostatnio zmieniony 07.08.2014, 14:28 przez bosi, łącznie zmieniany 3 razy.
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Dzień piąty - środa - Maramuresz
Następny dzień poświęcamy na Maramuresz. Robimy wielką pętlę z miejscowości Sesuri na przełęcz Prislop. Wszystko szutrem, jakieś 80 km. Jest to bezsprzecznie najlepsza trasa jaką nam się udało zrobić. To już w zdecydowanej większości nie drogi, tylko szlaki lub ścieżki. Mijamy tabuny owiec, krowy i prawie dzikie konie.
Przeprawiamy się przez dziurawy most prawie jak na Camel Trophy. Sakramenckie podjazdy, walka o każdy metr i prawdziwa przygoda. Offfffik. Trzeba tylko uważać żeby niechcący nie wjechać na Ukrainę. Przejeżdżamy całkiem blisko źródeł Czeremoszu. Pogoda nam dopisuje, więc tniemy. Kilka postojów i widoczki. Na jednej z przełęczy Marek znajduje rejestrację kolegi ze wścieklaka: oznajmia to słowami “znalazłem flaszkę!!!”. Zrobiliśmy tam zdjęcie:
Po południu znowu załamanie pogody. Zakładamy kondomy i docieramy w burzy na przełęcz Prislop. 100 metrów przed schronieniem grad zaczyna nieprzyjemnie stukać w kaski. Pod wiatę nieczynnej knajpy razem z motorkami. I się zaczyna istne piekło z gradem. Przełęcz przez moment pokrywa się gradem na biało. Chmura, mgła, widoczność 10m.
Filmik z tej części trasy:
Mapka:
Niestety koniec na dziś, było warto. Z przełęczy zjeżdżamy w końcówce deszczu 50-tką totalnie wykończeni i przemarznięci. W Borsie wita nas ciepła i słoneczna pogoda. Wieczór upływa nam nad karkówką marynowaną w piwie podaną na tradycyjnej nieheblowanej desce. Jutro niestety pakowanie i powrót do kraju.
Następny dzień poświęcamy na Maramuresz. Robimy wielką pętlę z miejscowości Sesuri na przełęcz Prislop. Wszystko szutrem, jakieś 80 km. Jest to bezsprzecznie najlepsza trasa jaką nam się udało zrobić. To już w zdecydowanej większości nie drogi, tylko szlaki lub ścieżki. Mijamy tabuny owiec, krowy i prawie dzikie konie.
Przeprawiamy się przez dziurawy most prawie jak na Camel Trophy. Sakramenckie podjazdy, walka o każdy metr i prawdziwa przygoda. Offfffik. Trzeba tylko uważać żeby niechcący nie wjechać na Ukrainę. Przejeżdżamy całkiem blisko źródeł Czeremoszu. Pogoda nam dopisuje, więc tniemy. Kilka postojów i widoczki. Na jednej z przełęczy Marek znajduje rejestrację kolegi ze wścieklaka: oznajmia to słowami “znalazłem flaszkę!!!”. Zrobiliśmy tam zdjęcie:
Po południu znowu załamanie pogody. Zakładamy kondomy i docieramy w burzy na przełęcz Prislop. 100 metrów przed schronieniem grad zaczyna nieprzyjemnie stukać w kaski. Pod wiatę nieczynnej knajpy razem z motorkami. I się zaczyna istne piekło z gradem. Przełęcz przez moment pokrywa się gradem na biało. Chmura, mgła, widoczność 10m.
Filmik z tej części trasy:
Mapka:
Niestety koniec na dziś, było warto. Z przełęczy zjeżdżamy w końcówce deszczu 50-tką totalnie wykończeni i przemarznięci. W Borsie wita nas ciepła i słoneczna pogoda. Wieczór upływa nam nad karkówką marynowaną w piwie podaną na tradycyjnej nieheblowanej desce. Jutro niestety pakowanie i powrót do kraju.
Ostatnio zmieniony 05.08.2014, 15:40 przez bosi, łącznie zmieniany 1 raz.
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Dzień szósty i siódmy - powrót
Rano szybka wymiana modułu na afrykański (RD03) od Wojtka - dzięki Wojtek. Dodatkowo, z bukowej listewki strugamy zabezpieczenie modułów i mocujemy trytytkami i srebrną taśmą (pisaliśmy już o niej?). Na w pełni sprawnym trampku jedzie się lepiej.
Pożegnanie Maramureszu nie jest łatwe. Guzdramy się do 11. Wiemy, że trzeba tu wrócić, bo sporo jeszcze zostało do zrobienia. Wybieramy maksymalnie boczną trasę i kierujemy się na Baia Mare. Przed miastem czeka nas krem de la krem, przełęcz Pasul Gutai z cudnymi asfaltowymi winklami. Choć nie jesteśmy fanami, to jest świetnie. Udaje się zamknąć mietki i heidi, a trampek idzie jak w transie.
Mamy banany na twarzy. Obiadek na przełęczy i dalej w drogę.
Tu wypadałoby zakończyć relację ale...
Kilka kilometrów za Baja na zupełnie prostym odcinku drogi (jedyne 40 km głównej drogi z całego wyjazdu) z przeciwka, prosto na nas, zaczyna manewr wyprzedzania długiej kolumny aut biały transit - duża prędkość. Ja ciągle przodem prawie setką, Andrzej z tyłu. Zaczynamy awaryjne hamowanie. Krzyczę chyba coś do transita, aby odpuścił i się schował, ale on idzie dalej na czoło. Hample do dna. W tym starciu może być tylko jeden wygrany. Dalej klasyka, maksymalne dohamowanie na czarnym, ucieczka w szuwary, dwie maszyny położone na drodze i cisza. Niestety nikt, zwłaszcza transit, się nie zatrzymuje. Potem dalsza kołomyja. Coś mokro w nogawce, chyba są straty. Pobocze, szybkie klejenie rozciętego kolana, wystaje rzepka. W szoku składamy trampki do kupy, siadamy na nie i jedziemy dalej. Stajemy pod jakimś auto-komisem zobaczyć, co się stało motorkom. Lokales wzywa karetkę i policję. Policjant miły człek, częstuje rannego fajeczką. Dmuchanie w alkomat w karetce, zero zero. Osiem ton taśmeksu do poskładania Trampków, młotek, imadło, impulsy, klucze. 4 godziny Trampki na kołach, a kolano zszyte. Prześwietlenie wykazuje zero strat - ma się twarde gnaty adventurowca. Policja, papiery i ruszamy. Na tabletkach czołgamy się na Węgry. Tam nocleg w miłym pensjonacie, gdzie dostajemy za darmo pyszną potrawę przypominającą gulasz z ziemniaków i 2 butle samogonu - chyba nie wyglądamy dobrze.
Następnego dnia od rana mróz. Wszystko, co jest do ubrania zostało już założone. Może tak i lepiej bo kolano mniej boli. Jedziemy dziwaczną trasą i przekraczamy słowacko-węgierską granicę 3-krotnie.
Znowu promy:
Zaczyna się lekka mżawka, która razem z bolącym kolanem robi z fajnej krętej górskiej trasy jedną wielką kichę. Zmarznięci stajemy gdzieś na końcu świata na pyszną pizzę. Na Łysej Polanie termometr wskazuje 2 stopnie. Starszy trampek znowu przerywa, na szczęście tym razem to tylko rezerwa. Boczny wiatr nie pozwala przekraczać 80 km/h. Ostatnia setka w deszczu. Ot piękne pożegnanie.
Jak już pisałem, dotarliśmy w jednym kawałku.
Informacje praktyczne i ogólne
Rumuńskie drogi są bardzo złej jakości. Pełno dziur, brak oznaczeń czegokolwiek, a ulubiony znak ichniejszych drogowców to “30”. Jak się coś dzieje, to walą taki znak i po sprawie. Czy to jest wyrwa na cały motor, czy tylko lekki łuk drogi - nie ma znaczenia. Wiele dróg oznaczonych na mapie jako żółte to są szutrówki nie remontowane od lat. Czy to źle? Oczywiście że nie. Średnie prędkości przelotowe jednak są bardzo niskie (30-50km/h). Policja obecna, ale nie mieliśmy przyjemności.
Paliwo wszędzie taniej niż na Słowacji, w Rumuni dobrej jakości, na Węgrzech gorzej, przynajmniej nam trampki na niej parskały. Stacji pod dostatkiem, ale jak jakąś widać, to raczej lać. W offa dobrze jednak startować bez pełnego baku - przy glebach lubi cieknąć spod korka albo z odpowietrzenia.
Rumunia biednie ale niczego nie brakuje, wódka i fajki w sklepach drogie, a piwo tanie, polecam szeroki wybór piwa bezalkoholowego, które jest dobre (aż dziw że to piszę) i powszechne. Na offroadowe odwodnienie idealne. Istnieje nieograniczony dostęp do dobrego owocowego samogonu poza powszechnym obiegiem - nie kupowaliśmy ale piliśmy wielokrotnie. Pyszności.
Noclegi w hotelach i pensjonatach po 10 EUR per człon nierzadko z jedzeniem i aperitifem w postaci 0,7l śliwowicy w cenie, a ludzie na Węgrzech i w Rumuni mili i pomocni - zero stresu.
W sklepach wędlina raczej nie dla białego człowieka, mięso w normie. Bardzo dużo produktów z Polski.
Podczas całego pobytu na przelotówkach prowadziła nas automapa w ustawieniu terenowym bądź krótkim. Pozwala to omijać główne drogi i traktować widok tira jako ewenement. Czasami trafia się na całkiem fajny offik. Na miejscu korzystaliśmy z własnoręcznie wykonanie
map satelitarnych poprzez zrzuty z Google albo innych skanów. Dobrze mieć kilka różnych: Google, OSM, jakieś garminowe. Jako czytnik mieliśmy oruxmaps w komórce. Uratowały dupę kilka razy.
Epilog
Po naszym wyjeździe z kempingu, w nocy dochodzi do kradzieży motocykli. Giną dwie Afryki. Jedną udaje się odnaleźć pokiereszowaną, druga bezpowrotnie ginie. My nie mieliśmy przez cały wyjazd żadnego poczucia zagrożenia, wiec jest to dla nas szok.
Dzięki kolegom z Afrykami udało się wymienić moduł. Kolega Wojtek miał zapasowy i pożyczył. Fajnie spotkać takiego człowieka.
Mamy jeszcze jedno przemyślenie. Czy czarne jest dla ludzi? Ale to już temat na znacznie dłuższą rozmowę.
Rano szybka wymiana modułu na afrykański (RD03) od Wojtka - dzięki Wojtek. Dodatkowo, z bukowej listewki strugamy zabezpieczenie modułów i mocujemy trytytkami i srebrną taśmą (pisaliśmy już o niej?). Na w pełni sprawnym trampku jedzie się lepiej.
Pożegnanie Maramureszu nie jest łatwe. Guzdramy się do 11. Wiemy, że trzeba tu wrócić, bo sporo jeszcze zostało do zrobienia. Wybieramy maksymalnie boczną trasę i kierujemy się na Baia Mare. Przed miastem czeka nas krem de la krem, przełęcz Pasul Gutai z cudnymi asfaltowymi winklami. Choć nie jesteśmy fanami, to jest świetnie. Udaje się zamknąć mietki i heidi, a trampek idzie jak w transie.
Mamy banany na twarzy. Obiadek na przełęczy i dalej w drogę.
Tu wypadałoby zakończyć relację ale...
Kilka kilometrów za Baja na zupełnie prostym odcinku drogi (jedyne 40 km głównej drogi z całego wyjazdu) z przeciwka, prosto na nas, zaczyna manewr wyprzedzania długiej kolumny aut biały transit - duża prędkość. Ja ciągle przodem prawie setką, Andrzej z tyłu. Zaczynamy awaryjne hamowanie. Krzyczę chyba coś do transita, aby odpuścił i się schował, ale on idzie dalej na czoło. Hample do dna. W tym starciu może być tylko jeden wygrany. Dalej klasyka, maksymalne dohamowanie na czarnym, ucieczka w szuwary, dwie maszyny położone na drodze i cisza. Niestety nikt, zwłaszcza transit, się nie zatrzymuje. Potem dalsza kołomyja. Coś mokro w nogawce, chyba są straty. Pobocze, szybkie klejenie rozciętego kolana, wystaje rzepka. W szoku składamy trampki do kupy, siadamy na nie i jedziemy dalej. Stajemy pod jakimś auto-komisem zobaczyć, co się stało motorkom. Lokales wzywa karetkę i policję. Policjant miły człek, częstuje rannego fajeczką. Dmuchanie w alkomat w karetce, zero zero. Osiem ton taśmeksu do poskładania Trampków, młotek, imadło, impulsy, klucze. 4 godziny Trampki na kołach, a kolano zszyte. Prześwietlenie wykazuje zero strat - ma się twarde gnaty adventurowca. Policja, papiery i ruszamy. Na tabletkach czołgamy się na Węgry. Tam nocleg w miłym pensjonacie, gdzie dostajemy za darmo pyszną potrawę przypominającą gulasz z ziemniaków i 2 butle samogonu - chyba nie wyglądamy dobrze.
Następnego dnia od rana mróz. Wszystko, co jest do ubrania zostało już założone. Może tak i lepiej bo kolano mniej boli. Jedziemy dziwaczną trasą i przekraczamy słowacko-węgierską granicę 3-krotnie.
Znowu promy:
Zaczyna się lekka mżawka, która razem z bolącym kolanem robi z fajnej krętej górskiej trasy jedną wielką kichę. Zmarznięci stajemy gdzieś na końcu świata na pyszną pizzę. Na Łysej Polanie termometr wskazuje 2 stopnie. Starszy trampek znowu przerywa, na szczęście tym razem to tylko rezerwa. Boczny wiatr nie pozwala przekraczać 80 km/h. Ostatnia setka w deszczu. Ot piękne pożegnanie.
Jak już pisałem, dotarliśmy w jednym kawałku.
Informacje praktyczne i ogólne
Rumuńskie drogi są bardzo złej jakości. Pełno dziur, brak oznaczeń czegokolwiek, a ulubiony znak ichniejszych drogowców to “30”. Jak się coś dzieje, to walą taki znak i po sprawie. Czy to jest wyrwa na cały motor, czy tylko lekki łuk drogi - nie ma znaczenia. Wiele dróg oznaczonych na mapie jako żółte to są szutrówki nie remontowane od lat. Czy to źle? Oczywiście że nie. Średnie prędkości przelotowe jednak są bardzo niskie (30-50km/h). Policja obecna, ale nie mieliśmy przyjemności.
Paliwo wszędzie taniej niż na Słowacji, w Rumuni dobrej jakości, na Węgrzech gorzej, przynajmniej nam trampki na niej parskały. Stacji pod dostatkiem, ale jak jakąś widać, to raczej lać. W offa dobrze jednak startować bez pełnego baku - przy glebach lubi cieknąć spod korka albo z odpowietrzenia.
Rumunia biednie ale niczego nie brakuje, wódka i fajki w sklepach drogie, a piwo tanie, polecam szeroki wybór piwa bezalkoholowego, które jest dobre (aż dziw że to piszę) i powszechne. Na offroadowe odwodnienie idealne. Istnieje nieograniczony dostęp do dobrego owocowego samogonu poza powszechnym obiegiem - nie kupowaliśmy ale piliśmy wielokrotnie. Pyszności.
Noclegi w hotelach i pensjonatach po 10 EUR per człon nierzadko z jedzeniem i aperitifem w postaci 0,7l śliwowicy w cenie, a ludzie na Węgrzech i w Rumuni mili i pomocni - zero stresu.
W sklepach wędlina raczej nie dla białego człowieka, mięso w normie. Bardzo dużo produktów z Polski.
Podczas całego pobytu na przelotówkach prowadziła nas automapa w ustawieniu terenowym bądź krótkim. Pozwala to omijać główne drogi i traktować widok tira jako ewenement. Czasami trafia się na całkiem fajny offik. Na miejscu korzystaliśmy z własnoręcznie wykonanie
map satelitarnych poprzez zrzuty z Google albo innych skanów. Dobrze mieć kilka różnych: Google, OSM, jakieś garminowe. Jako czytnik mieliśmy oruxmaps w komórce. Uratowały dupę kilka razy.
Epilog
Po naszym wyjeździe z kempingu, w nocy dochodzi do kradzieży motocykli. Giną dwie Afryki. Jedną udaje się odnaleźć pokiereszowaną, druga bezpowrotnie ginie. My nie mieliśmy przez cały wyjazd żadnego poczucia zagrożenia, wiec jest to dla nas szok.
Dzięki kolegom z Afrykami udało się wymienić moduł. Kolega Wojtek miał zapasowy i pożyczył. Fajnie spotkać takiego człowieka.
Mamy jeszcze jedno przemyślenie. Czy czarne jest dla ludzi? Ale to już temat na znacznie dłuższą rozmowę.
Ostatnio zmieniony 08.08.2014, 00:57 przez bosi, łącznie zmieniany 1 raz.
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- miroslaw123
- oktany w żyłach
- Posty: 3622
- Rejestracja: 14.06.2009, 13:28
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Kraków
Re: Maramuresz 2014
fajnie, fajnie, powinniście jeszcze zrobić film bestoff taki z 3-4 minuty
- souler
- rozmawiający z silnikiem
- Posty: 442
- Rejestracja: 27.05.2011, 09:52
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
Re: Maramuresz 2014
Super okolica, fajne fotki
- zaczekaj
- przycierający rafki
- Posty: 1198
- Rejestracja: 28.03.2011, 20:40
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Złotoryja
- Kontakt:
Re: Maramuresz 2014
Rumunia jest taaaka piękna
Gdyby nie te wiecznie za duże, za wysokie, za szerokie zdjęcia, to już bym i swoją relację wkleiła z czerwcowego endurzenia
Gdyby nie te wiecznie za duże, za wysokie, za szerokie zdjęcia, to już bym i swoją relację wkleiła z czerwcowego endurzenia
Z życiem jest jak z motocyklem. Jak masz mało oleju to daleko nie zajedziesz...
https://www.facebook.com/zaczekajnamotorze
Tramp600, crf300Rally, swm300rs, xt660r
https://www.facebook.com/zaczekajnamotorze
Tramp600, crf300Rally, swm300rs, xt660r
- jakmor
- czyściciel nagaru
- Posty: 524
- Rejestracja: 20.03.2011, 10:52
- Mój motocykl: Africa Twin
- Lokalizacja: Mysłowice
- Kontakt:
Re: Maramuresz 2014
... jest piękna.zaczekaj pisze:Rumunia jest taaaka piękna
Gdyby nie te wiecznie za duże, za wysokie, za szerokie zdjęcia, to już bym i swoją relację wkleiła z czerwcowego endurzenia
Odważni może nie żyją wiecznie, ale ostrożni nie żyją wcale ...
- zimny
- swobodny rider
- Posty: 2910
- Rejestracja: 28.08.2010, 08:30
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Garwolin
Re: Maramuresz 2014
Super relacja, piękne rejony i odważna jazda
Jedna z Afryk to Michała z Warszawy, tyle chłopak serca i kasy w nią wpakował (pełny remont pieca robił...). Ale złego się człowiek nigdy nie ustrzeże..
Piękna wyprawa
Jedna z Afryk to Michała z Warszawy, tyle chłopak serca i kasy w nią wpakował (pełny remont pieca robił...). Ale złego się człowiek nigdy nie ustrzeże..
Piękna wyprawa
Trampkarz emeryt.
DL1000 AL8
DL1000 AL8
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Re: Maramuresz 2014
Zaczekaj: jutro w Sowich Ci powiem co się robi z fotkami
Reszta: dzięki za docenienie, miło
Aaaa byłbym zapomniał: cały folder z fotkami jest tu https://googledrive.com/host/0B_COJUHYn ... lU0UEVDQ2s
Reszta: dzięki za docenienie, miło
Aaaa byłbym zapomniał: cały folder z fotkami jest tu https://googledrive.com/host/0B_COJUHYn ... lU0UEVDQ2s
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Re: Maramuresz 2014
Siedziałem z Michałem na ganeczku do 3 rano omawiając ten remont...zimny pisze: Jedna z Afryk to Michała z Warszawy, tyle chłopak serca i kasy w nią wpakował (pełny remont pieca robił...). Ale złego się człowiek nigdy nie ustrzeże..
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- zaczekaj
- przycierający rafki
- Posty: 1198
- Rejestracja: 28.03.2011, 20:40
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Złotoryja
- Kontakt:
Re: Maramuresz 2014
A psikus bo mnie nie będzie.bosi pisze:Zaczekaj: jutro w Sowich Ci powiem co się robi z fotkami
Z życiem jest jak z motocyklem. Jak masz mało oleju to daleko nie zajedziesz...
https://www.facebook.com/zaczekajnamotorze
Tramp600, crf300Rally, swm300rs, xt660r
https://www.facebook.com/zaczekajnamotorze
Tramp600, crf300Rally, swm300rs, xt660r
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Re: Maramuresz 2014
W związku z pytaniami:
Dość sprawdzalna (naszym zdaniem) długoterminowa prognoza dla tamtych rejonów jest tu:
http://www.yr.no/place/Romania/Maramure ... /long.html
a roczne statystyki pogody tu:
http://www.yr.no/place/Romania/Maramure ... stics.html
Dość sprawdzalna (naszym zdaniem) długoterminowa prognoza dla tamtych rejonów jest tu:
http://www.yr.no/place/Romania/Maramure ... /long.html
a roczne statystyki pogody tu:
http://www.yr.no/place/Romania/Maramure ... stics.html
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Re: Maramuresz 2014
Jako że z nieznanych mi przyczyn padły filmiki w relacji, są one wszystkie tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=IngfBDf ... PouS_IEYNa
https://www.youtube.com/watch?v=IngfBDf ... PouS_IEYNa
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- bosi
- miejski lanser
- Posty: 375
- Rejestracja: 04.04.2012, 00:06
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Kraków
Re: Maramuresz 2014
Pojawia się takie miłe postscriptum do niniejszej opowieści:
Dzisiaj okazało się, że Evvila Afryka się odnalazła. Stan może nie jest kwitnący, ale też chyba nie tragiczny. Znaleźć pomógł rumuński Trampkarz, który prawdopodobnie woli zachować anonimowość.
Szczegóły tu
Tak więc z "pamiątek" pozostała tylko moja szrama na kolanie i czasem lekki ból, gdy mi owo wzmiankowane kolano zmarznie. Dzięki temu pamiętam żeby jeździć jeszcze bezpieczniej. Czasami.
Dzisiaj okazało się, że Evvila Afryka się odnalazła. Stan może nie jest kwitnący, ale też chyba nie tragiczny. Znaleźć pomógł rumuński Trampkarz, który prawdopodobnie woli zachować anonimowość.
Szczegóły tu
Tak więc z "pamiątek" pozostała tylko moja szrama na kolanie i czasem lekki ból, gdy mi owo wzmiankowane kolano zmarznie. Dzięki temu pamiętam żeby jeździć jeszcze bezpieczniej. Czasami.
'89 TA, '86 1VJ, '86 XT350, '06 XT660R (są), '93 TT250R, '96 DR650SE (były)
- HerkulesWPR
- miejski lanser
- Posty: 389
- Rejestracja: 25.10.2013, 20:33
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Pruszków
Re: Maramuresz 2014
2 dni temu natrafiłem na tą historię, niesamowita sprawa.
Są dobrzy ludzie na tym świecie.
Chłopak miał szczęście w nieszczęściu, afryka się odnalazła ale w opłakanym stanie
Są dobrzy ludzie na tym świecie.
Chłopak miał szczęście w nieszczęściu, afryka się odnalazła ale w opłakanym stanie
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość