Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Dzień 15 - I'm lovin' it
24 stycznia 2015 - sobota


Budzimy się gdy jest już dość jasno. Nasza poranna krzątanina jest bacznie obserwowana przez lokalną ludność, przemieszczającą się wzdłuż drogi, przy której się rozbiliśmy. Z dystansu. Bezpiecznie. Nikt bliżej nie podchodzi. Tu nie ma nachalności, jedynie ciekawość. I życzliwość.

Obrazek

Dokładnie to obserwujemy podczas drogi do Bobo Dioulasso. Jest tu jakby więcej ludzi niż w Mali, nie mówiąc o Mauretanii. Kraj biedniejszy, ale "cywilizacja" jakby większa - wzdłuż drogi są knajpki, sklepiki, mnóstwo ludzi. Wesołych, machających, uśmiechających się, pozdrawiających na wszystkie możliwe sposoby. Chodzących, jeżdżących na rowerach o wielkich kołach. Zauważam, że "total" to synonim stacji benzynowej, a "michelin" - wulkanizatora.
Obrazek

Obrazek

Drogi są dość podobne do tych w Mali - też jest sporo progów zwalniających.Czasami droga ma offowy objazd, a na nim... też są progi zwalniające ;) Bramki płatnicze, które pojawiają się co jakiś czas zgrabnie i legalnie omijamy bocznymi objazdami, choć zdarza się kilka sytuacji, że przejeżdżamy "środkiem" i nikt nie zatrzymuje.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przez Bobo Dioulasso, pomimo ponad czterdziestostopniowego upału przejeżdżamy całkiem sprawnie. Już chyba każdy czuje rytm jazdy po tutejszych miastach.

Kierujemy się do Banfory. Im bardziej się zbliżamy, tym bardziej zmienia się krajobraz. Jest soczyście zielono, wilgotno. Pola uprawne są nawadniane. Zupełnie inny klimat.

Na kemping dojeżdżamy około 14:00. Chyba nigdy tak wcześnie nie dotarliśmy do żadnego celu. Lokujemy się w klimatycznych glinianych chatkach i przy piwku ustalamy co dalej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Punkt pierwszy na dziś - hipopotamy. Podobno jest tu spore jezioro, a w nim ciekawi lokatorzy, których może uda się zobaczyć (spotkać może lepiej nie ;)) OK, jedziemy. Prawie wszyscy, bo Hubert zostaje w bazie.

Reszta jedzie w wioskę. Skręca w polną dróżkę, mijamy budkę, gdzie uiszczamy opłatę i wtedy łańcuch zagradzający drogę magicznie znika za dotknięciem czarnej rączki. Parkujemy nad jeziorem, na specjalnym parkingu dla motocykli. Zrzucamy motociuchy i lokalny wioślarz prowadzi nas do łódki, którą odbędziemy podróż. Każda, która stoi na "przystani" ma w sobie litry stojącej wody... OK, będzie ciekawie. Wsiadamy do jednej z mniejszych, ale suchszych. chwile głowimy się nad optymalizacją rozkładu masy. Idealnie nie jest ale płyniemy. Żartując z całej niedorzecznej sytuacji, w której obrócenie głowy na bok powoduje przechył łódki dopływamy do miejsca gdzie są hipcie. I naprawdę są! A kątem oka widzimy też grupkę lokalesów: Faceta, jego laskę (ale chyba jakąś nieoficjalną ;)) i jeszcze jednego gościa - nie dość , że są w trójkę, to jeszcze mają większą łódkę. No tak, ale to ich był ten biały samochód na "parkingu"... Nasz wioślarz postanawia, że podpłyniemy trochę bliżej, a on jeszcze pohałasuje, żeby hipopotamy się wynurzyły. To działa, choć mamy trochę pietra, że jak się wkurzą i nas staranują, to będzie niewesoło.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czas wracać. Jest fajnie, relaksacyjnie, popołudnie na jeziorze ma w sobie jakiś magiczny spokój.

Obrazek

Obrazek

Bezpiecznie lądujemy na brzegu. Chłopaki, z wyjątkiem Neno idą się jeszcze wykąpać w jeziorze. Ja odpuszczam. W tej wodzie mogą mieszkać jakieś stwory, a w chatkach na campingu są prysznice (tj wydzielone miejsce, gdzie można sobie przynieść wiaderko z woda i się umyć ;)). Relaksujemy się więc na parkingu.

Obrazek

A potem całą grupą wracamy po Huberta, bo mamy dzisiaj w planie kolejną atrakcję: McDonalds w wersji lokalnej! Jest szyld. Jest klaun (nawet na motocyklu). Jest menu. Jest hamburger. I frytki z prawdziwych ziemniaków. Oh yeah!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

[url="http://2.bp.blogspot.com/-0F1tLv9-XcQ/V ... 173712.jpg"]Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po uczcie mamy kolejną misję - znaleźć WiFi. Gość z McDonaldsa chce nam pomóc. Więc pomaga - ale zawozi do kafejki internetowej, gdzie owszem jest net, ale tylko w pakiecie z użyciem przestarzałych pecetów. A WiFi - tak jest w jednym hotelu. Jedziemy tam, ale mamy pecha - dzisiaj internetu nie ma. Nie działa. nawet w recepcji jest odpowiednia karteczka na ten temat, więc chyba to nie ściema.

No cóż. Zwiedzając jeszcze kawałek miasteczka wracamy na kemping, gdzie chilloutujemy się przy lokalnym piwku. Jutro rano ustalimy co dalej....

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Przejechane: 409 km

Obrazek
przemo77390
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 535
Rejestracja: 19.08.2014, 15:40
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Warszawa

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: przemo77390 »

Super wyprawa. Z lekką nutą rozmarzenia czytam i knuje i knuje :)
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Dzień 16 - Nic się nie stało...
25 stycznia 2015 - niedziela


Mamy czas. Zostajemy tu dzisiaj. W planie jest chillout i nicnierobienie. No, prawie... bo trzeba zrobić drobny serwis motków. W motocyklach Piotra i Neno trzeba pospawać stopki boczne, które się za bardzo "wygły" i nie spełniają już swojej roli. Ja przy okazji sprawdzam filtr paliwa w Kostku - jest ok, sklejone miejsce trzyma. Tym razem mocno dokręcamy uszczelkę i pierścień - powinno już nie przeciekać przy zatankowaniu paliwa na full. Po tych porannych zajęciach pora na relaks - jedziemy and wodospady. Od właściciela kempingu wynajmujemy trakję, żeby odpocząć od jazdy na własnych motocyklach. W zasadzie tylko Neno ma plan jazdy na swoim motku - pewnie chce przetestować "nową" stopkę ;) ruszamy spod kempingu, ale po 500 metrach trajka odmawia dalszej jazdy. Nie odpala.

Obrazek

Obrazek

Podczas, gdy właściciel i jego młody mechanik ogarniają temat serwisu, my dajemy się wciągnąć rzeczywistości. Udaje się kupić mocno schłodzoną wodę w bardzo dobrej cenie (4 razy taniej niż w miejscach turystycznych) i... lody... smaki są różne (od imbirowych do owocowych), a doznania jedzenia takiego loda z plastikowego woreczka - bezcenne ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Naprawa się przedłuża, więc idziemy do knajpy. Zamawiamy piwo i jakieś jedzenie, podczas gldy lokalny sprzedawca wszystkiego negocjuje z Hubertem sprzedaż całego "złota" z oferty. A szef knajpy nawet odpala dla nas telewizor... zaraz zaraz... czy dzisiaj aby nie ma jakiegoś meczu? Sprawdzam na fotce tabelki z granicy... jest! Burkina Faso z Kongo. Rezerwujemy stolik z knajpy na wieczór i wysyłamy reprezentacyjną ekipę na lokalny targ, żeby droga kupna nabyła oficjalne stroje piłkarskie - w końcu jak kibicować to z pełną pompą :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trajki nie udaje się reanimować, ale że właściciel dostał spore wynagrodzenie, to skombinował nam nową trajkę i jej właściciela. Po zjedzeniu rybki, ubrani w piłkarskie stroje, możemy jechać nad wodę. Jeszcze tylko skoczymy ponownie na targ, bo trzeba wymienić jeden zestaw ciuchów na większy rozmiar. I kupić flagę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przejazd jest pełen emocji, bo prowadzi Małyszek, a potem Endrju, ale dajemy radę. Neno dzielnie podąża za nami.

Obrazek

Meldujemy się na parkingu i pieszo idziemy dalej.

Obrazek

Obrazek

Trekking nie jest tak długi, jak te w Kraju Dogonów. I jest sporo więcej cienia. Przy pierwszym wodospadzie trochę mi schodzi, bo pstrykam fotki.

Obrazek

Obrazek

Potem mam lekkie problemy, żeby dogonić resztę, ale na szczęście widzę strzałki. A więc zabawa w podchody? No dobra.

Obrazek

Obrazek

Hmmm...

Obrazek

No chyba jednak nie?

Obrazek

OK, znajdujemy się.

Obrazek

I wodospady. Tu robimy dłuższy postój. W końcu, dawno nie widzieliśmy tyle bieżącej wody ;) trzeba się umyć... odpocząć... zrelaksować...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czas szybko mija, brakuje już ananasów do jedzenia, więc wracamy... jeszcze tylko mały wypad w okoliczne skałki... Po drodze Małyszek na prostej drodze nagle skręca w prawo i pakuje całą trajkę i nas w pole trzciny cukrowej, po czym właściciel trajki odbiera nam możliwość prowadzenia pojazdu...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest coraz później, mecz będzie lada chwila, więc wysyłamy Neno, żeby pojechał pierwszy, przytrzymać naszą rezerwację, bo w sumie nie mamy pewności, czy nas dobrze zrozumiano.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy wkraczamy do knajpy całą grupą lokalesi bija nam brawo. Chyba się postaraliśmy. Przynajmniej wyglądem, bo chwilę zajmuje nam zajarzenie kto jest kim na boisku i kiedy mamy się cieszyć, a kiedy nie.

Obrazek

Prosimy obsługę o menu - nie ma - ale napiszą dla nas, żaden problem. Nie bardzo wiemy czym są niektóre potrawy, więc zamawiamy to, co potrafimy zrozumieć. Jest z tym trochę zamieszania, bo oczywiście coś gdzieś umyka, ale generalnie jest bardzo pozytywnie.

Obrazek

Za to mecz jest nudny jak nie wiem, Burkina Faso przegrywa 1:2 i zajmuje ostatnie miejsce w grupie (Kongo przechodzi dalej z pierwszego). Śpiewamy więc to, co Polacy umieją najlepiej, bo praktykują bardzo często: "Nic się nie stało, Burkina nic się nie stało..." ;)

Można iść na kemping (jakiś kilometr pieszo) i odpocząć. Jutro odwrót... Trochę mi smutno, że juz powoli widać koniec tego wyjazdu...

Obrazek


Przejechane: 0 km :)
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Dzień 17 - Splash!
26 stycznia 2015 - poniedziałek


Coś mnie w nocy męczy. Nie śpię za dobrze, co rzadko mi się zdarza, bo w końcu jestem świetna w łóżku - mogę spać godzinami... Poranne procedury startowe zajmują grupie więcej czasu niż zwykle, więc Krzyś i Piotr jada na pocztę, żeby wysłać w końcu pocztówki zakupione w Wagadugu. W końcu udaje się wystartować. Tam, gdzie wczoraj poległa trajka, dziś ja o mało co nie parkuję na czarnym mercedesie, który nagle i bez ostrzeżenia postanawia się zatrzymać. Zjeżdżamy na stację benzynową, gdzie dostaję lekkiego ciśnienia, i chyba nie tylko ja, bo goście z obsługi mają problem z prosta matematyką - nie ogarniają ile to jest 10000 (banknot jaki dostali) minus 5600 (kwota należna za paliwo i na wydanie reszty czekam całe wieki. Ale z drugiej strony rozumiem w czym rzecz - tu każdy podjeżdżający lokales tankuje za "pięćdziesiąt" - podjeżdża, daje banknot, za tyle mu wlewają. Tankowania "do pełnia" nikt tu nie uskutecznia. w Końcu ruszamy w kierunku granicy. ALe nie pierwotnie ustaloną drogą, tylko zjeżdżamy za znakiem wskazującym drogę do granicy z Mali. Trasa jest bardzo malownicza. I w połowie drogi kończy się asfalt i zaczyna zabawa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niestety po kilku kilometrach offu odpada mi kamerka zamocowana na kierownicy. Cofam się kilkadziesiąt metrów i znajduję ją "w rowie". Mocowanie na kasku poległo jeszcze w Mauretanii, teraz ułamało się drugie jakie miałam... to oznacza koniec filmów i fotek z kamerki.

Obrazek

Natrafiamy na rzekę. Przejeżdżamy przez nią. Ale nie jeden raz - bawimy się w kilkukrotne przejazdy, ku uciesze lokalnej ludności, która ma chyba z nas większy ubaw niż my z tej całej jazdy. Oprócz dobrej zabawy ma to jeszcze jedną zaletę - woda fajnie chłodzi, bo upał dalej jest spory.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jazda znowu mi wchodzi. W kilku miejscach muszę poczekać na resztę ;)

Obrazek

Obrazek

Kilkanaście kilometrów przed granicą znowu pojawia się jakiś asfalt i cywilizacja. Stajemy więc na jedzenie, bo pora zrobiła się obiadowa. Tym razem w menu jest smażona ryba i smażone w tym samym oleju banany i jakaś kasza. A do tego - przegląd napojów: kawa z mlekiem, bez mleka, piwo i lokalna cola.

Obrazek

Obrazek

Formalności graniczne po stronie Burkina Faso znowu są załatwiane całkiem sprawnie - dostajemy zieloną kartkę, którą następnie zamieniamy na różową, a w dodatku policja zaprasza nas do wspólnego biesiadowania - w ich menu jest ryż, kurczak i sos. Za to w Mali jest niezły burdel - nie wiadomo, co gdzie załatwić. W końcu znajdujemy jakiś ukryty i zupełnie nieoznaczony posterunek policji. Czekając na załatwienie papierologii suszymy ciuchy i buty, w których większość z nas ma wodę. Jeden policjant pyta chłopaków, dlaczego pozwalają mi prowadzić motocykl - to przecież nie dla kobiet. Ech, jak ja "lubię" takie teksty...

Obrazek

Dostajemy z powrotem nasze dokumenty. No... prawie - gdzieś ginie mój dowód rejestracyjny. Jest lekka nerwówka, ale zguba odnajduje się w paszporcie Piotra - ktoś po prostu go tam wsadził wraz z jego dowodem.

Naprzeciwko posterunku policji jest żandarmeria - idziemy tam z Krzysiem i dokumentami, i w miarę sprawnie załatwiamy procedurę.

Kolejny etap - cło. Wyrabiamy papiery tranzytowe. Tym razem ginie dowód rejestracyjny Piotra, ale okazuje się, że celnicy odłożyli go gdzieś na bok wraz z innymi papierami.

Nie ma czasu do stracenia. Jedziemy do Bamako, tam mamy nocować, w hostelu gdzie zostawiliśmy Piotrusza. A ja już wiem, co mi nie dawało spać w nocy... Podświadomie wiedziałam, że popełniłam jeden błąd. Dość istotny. A teraz wiem to już świadomie... Rozplanowując powrót nie doliczyłam jednego 500-kilometrowego odcinka... w Afryce pokonanie takiego dystansu to ok. jeden dzień... I właśnie tego dnia mi teraz brakuje, żebym zdążyła na samolot do domu. Reszta ekipy ma loty późniejsze, ja miałam wracać razem z Piotruszem w najbliższą sobotę... Trzeba będzie się nieźle spiąć, żeby dojechać na czas... i liczyć, że nie będzie już żadnych przygód.

A'propos Piotrusza - jego noga okazała się złamana, więc musiał czym prędzej wracać do Polski, na operację. Przed wylotem zdążył jednak przeprowadzić casting na kierowcę, który wraz z naszą grupą dotrze jego motocyklem do Dakhli. Udało mu się wybrać odpowiedniego osobnika, spisać umowę i ustalić cenę za usługę... wg mnie zupełnie niemałą... Jak dziś dotrzemy do Bamako, to będzie więcej szczegółów.

Ciśniemy więc do Bamako. Po zmroku jazda robi się mocno nieprzyjemna - jest pył i dym od wypalania traw powodujące łzawienie oczu i do tego robale rozbijające się na wizjerze kasku. Ale udaje się dotrzeć do hotelu, pomimo małego zgubienia drogi już w samym centrum miasta.

Na miejscu jemy zasłużone burgery i oglądamy film na dużym ekranie, bo w ramach atrakcji dzisiaj jest kino plenerowe. Pojawia się też koleś od piotruszowego tematu Uzgadniamy szczegóły jutrzejszego wyjazdu. Dowiadujemy się, że kierowca nie je wieprzowiny i ma numer buta 43. I nie mówi w żadnym "zachodnim" języku poza francuskim. Damy radę.

A teraz - spać!

Przejechane: 550 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Dzień 18 - Wieje chłodem
27 stycznia 2015 - wtorek


Perspektywa problemu ze zdążeniem na samolot znowu sprawia, że nie śpię dobrze. Nikt nie wyłapał błędu w obliczeniach... w sumie się nie dziwię - tylko mnie się spieszy. I jeszcze dostałam po uszach, że tak nierozważnie podeszłam do tematu :(

O umówionej porze zjawia się kierowca piotruszowego moto. Ciuchy i kask pasują, ale buty nie - pojedzie więc w swoich adidaskach, bez skarpetek. Ruszamy przez Bamako. Poranny ruch jest wymagający, ale dajemy radę. Zatrzymujemy się jeszcze na tankowanie i dopompowanie kół u wulkanizatora.

Obrazek

Droga jest nudna i upływa powoli.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dojeżdżamy do Didiene - miejscowości, do której odeskortowało nas wojsko z Nara. Tam zatrzymujemy się na obiadek. Rozdielamy się na różne knajpy, żeby było szybciej. Andrzej i ja jemy kurczaka z ryżem i sosem i zapijamy czarną słodką kawą. Zupełnie przestało przeszkadzać to z czego i czym jemy i z jakich kubków pijemy - w zasadzie takich samych używa się do spłukiwania toalet, ale co tam...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tankujemy i lecimy dalej. W podgrupach, bo tak sprawniej. Moja jest czteroosobowa: ja, Krzyś, Piotr i Andrzej. Odpalam w kasku muzyczkę z komórki, ale brak owiewki sprawia, że hałas z zewnątrz jest za duży, żebym czerpała z tego jakąkolwiek przyjemność, więc wyłączam i znowu jestem sama ze swoimi myślami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na jednym z postojów otrzymujemy wiadomość, od drugiej grupy, że w piotruszowym moto jest kapeć. Ups, a my jesteśmy jakieś 70 km przed nimi i nie zawrócimy, żeby pomóc. Telefonicznie ogarniam temat z Piotruszem, co do kluczy serwisowych i zestawu naprawczego. Informacje przekazujemy drugiej grupie.

I jedziemy dalej. Dookoła jest znajomy malijski krajobraz - czerwona ziemia, seledynowa trawa i ciemnozielone krzaczki. Świetne połączenie kolorów. Przed granicą z Mauretanią zaczyna być coraz bardziej płasko i pusto. Zwierzęta też się zmieniają - pojawiają się na nowo wielbłądy i kozy na normalnych długich nogach - na południu były takie "niskie i pękate" ;) Zmienia się też temperatura. Raz jest ciepło, raz zimno. Przejeżdża się przez takie fale różnych temperatur. Ale coraz częściej jest zimno.

Obrazek

Dojeżdżamy do granicy Mali. Przy załatwianiu papierologii, celnicy mówią nam, że mamy nieważne wizy malijskie, bo są do grudnia. Co za pajace - nie umieją przeczytać, że to data wystawienia... przecież to po francusku tam jest napisane! Choć w sumie generalnie ci urzędnicy (jak chyba wszędzie) robią wszędzie problemy - z fiszkami też - mają tam wszystkie dane, ale dopytują jeszcze raz. I z pieczątkami - często musimy wyszukiwać ich własne pieczątki wjazdowe w paszportach... Do tego wszystkiego jeszcze Andrzej ma do mnie pretensje, że nie ogarniam, że źle przeliczyłam dni i teraz musimy się spieszyć, że trzeba myśleć za mnie i że jestem nierozgarnięta... Przykro to słyszeć... W mocnym słowie mówię mu, żeby się bujał. To chyba najmocniejsze spięcie w grupie podczas tego wyjazdy (o którym wiem). Mimo tego ta granica idzie w miarę sprawnie.

Podjeżdżamy do granicy Mauretańskiej. Tu tez nam mierzą temperaturę - tym razem strzałem w ucho. Oprócz tego jest mnóstwo handlarzy walutą. I problem techniczny - musimy poczekać na wizy. W sumie próbowaliśmy ich przekonać, ze stare są OK, bo ważne 30 dni, ale niestety, nie udało się bo jednak to były wizy jednokrotnego wjazdu. Gość od wiz jest jakiś trochę spowolniony. A komunikacja polega na psykaniu i miganiu. Za to jeden z policjantów wydaje się bardziej ogarnięty i komunikuje się w "ludzkim" języku. Ma też swojego człowieka od wymiany kasy, który choć nie ma dobrego kursu na Euro, ma bardzo dobry kurs na CFA.

Obrazek

Obrazek

Gdy powoli kończymy z formalnościami przyjeżdża reszta - i zostają błyskawicznie odprawieni, bo już przetarliśmy szlaki. W sumie, gdybyśmy jechali razem, to dojechalibyśmy teraz i nie załatwilibyśmy nic, bo już w sumie jest po godzinach pracy. Za to żandarmeria nas dalej nie puszcza - bo ciemno się robi i niebezpiecznie. Mamy zostać u nich na noc na posterunku. Rano dokończymy procedury i pojedziemy.

Kolację jemy w lokalnej knajpce, gdzie za omlety z cebula płacimy jak za zboże. Misiu-Szofer, czyli nasz czarnoskóry kierowca je jakiś makaron, ale mu chyba nie smakuje, bo połowę zostawia ;)

Noc jest zimna...


Przejechane: 507 km (do Dakhli zostało ok. 2000 km)

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Dzień 19 - Wyścig z czasem
28 stycznia 2015 - środa



Wyjazd planujemy na 7 rano, więc wcześnie wstajemy. Zanim wyjedziemy przemawiam do chłopaków - że mało czasu, że potrzebuję ich wsparcia w dotarciu do celu, czynimy pewne ustalenia co do jazdy w podgrupach i scenariusze w razie W, ale chyba niewiele z nich wynika. Po prostu jedziemy. Jak najszybciej.

Obrazek

U celników załatwiamy papierologię (dokumenty tranzytowe tym razem za 10 Euro, a nie za ponad 20). Może dlatego, jest taniej, że są wypisane w robaczkach? W "biurze" celników stoją trzy pudła z KTMami w środku ;) Tymi prosto z chin, o pojemności 50 cc.

Obrazek

Obrazek

Jedziemy. Krzysiek, Piotrek i ja, Reszta w drugiej grupie. Mauretania to znowu upierdliwe kontrole. I pytania skąd jesteśmy. Raz pytają mnie czy "English" - myśląc, że pytają o język komunikacji odpowiadam, że tak, a oni wpisują w swój kajecik "English"... Z kolei na innym punkcie zrobili z nas.. Kolumbijczyków... Z kolei inna kontrola była wyjątkowo niemiła - jakieś krzyki, groźby, nie-wiadomo-co, bo przecież brak wspólnego języka, ale w końcu puścili.

Obrazek

Dogania nas Andrzej i mówi, że ich grupę strasznie na jednym punkcie przetrzepali. Po pierwsze chcieli ubezpieczenie motocykli (a tego nie mamy, bo nie było gdzie wykupić, a poprzednie się skończyło chyba jeszcze zanim wjechaliśmy do Mali). Po drugie okazało się, że Misiu-Szofer ma prawo jazdy kategorii A1, A2, ale A - nie ma, a tu jest takie wymagane... Neno rozwiązał sprawę 20 eurasami łapówki, ale... no nie może być za łatwo...

Tuż przed Ayoun robią się bardzo ładne widoki - skałki, które zresztą widzieliśmy jadąc "tam". Na stacji benzynowej dalej nie ma paliwa, ale tym razem nie kupujemy tego po niemalże 3 euro.

Nie ma czasu do stracenia. Trzeba jechać, czy się podoba, czy nie. Jezdnia, mimo, że z pozoru czarna jest pokryta cienką warstwą piachu, który znowu wciska się wszędzie. Mrużę oczy, a w głowie natychmiast zaczyna grać mi piosenka Łez "Oczy szeroko zamknięte"...



Droga zaczyna być dziurawa, a potem przechodzi w off... w tą stronę wydaje się on jednak sporo krótszy niż ostatnio. Lecimy szybko is prawnie, choć przy wyprzedzaniu ciężarówki, otoczona tumanem kurzu, wpadam "na ślepo" w grząski piach. Ale mam już wprawę ;)

Off się kończy, zaczyna przyzwoity asfalt, ale nie ma Piotra i Andrzeja. Czekamy z Krzysiem dobrą chwilę. Okazuje się, że Piotrowi odpadł dekiel kufra...

Obrazek

Obrazek

Kiffa. To tu zatankowaliśmy ostatnio mega syfne paliwo. Nie ma rady, trzeba zatankować.. problem w tym, że na tej stacji tym razem benzyny nie ma. Ale jest na innej - może będzie lepsza? Czas pokaże. Tankuję paliwo do butelki, pierwszy raz w ciągu tego wyjazdu. Co prawda, teraz powinno już być coraz łatwiej z "essence", ale jak nie mnie się przyda, to może komuś? Robi się pora obiadowa, więc znajdujemy jakąś knajpkę i zamawiamy coś co mają do jedzenia. Standardowo - ryż, sos i mięso. Okazuje się, że w potrawie są jego trzy rodzaje. Rozpoznaję żylaste mięso z kozy i wątróbkę, ale nie wiem z jakiego zwierzęcia ;) Nie z drobiu, to pewne. trzeci składnik jest dla mnie zagadką.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do miasteczka wtacza się grupa terenówek - Węgrzy urządzają sobie rajd do Bamako. Zatrzymują się w Kiffa, nawet wchodzą do knajpy, ale, mimo, że "Polak-Węgier dwa bratanki..." to odpuszczają ten lokal...

Obrazek

Knujemy plan, zęby może trochę się cofnąć i zgarnąć resztę grupy, ale gdy przejeżdżamy kilkaset metrów reszta zgarnia się sama. Chwilę rozmawiamy i znowu się rozdzielamy. I znowu klasyka - jazda, kontrole, jazda. Czasem na kontrolach chcą fiszki, a czasami tylko pogadać...

Mamy kolejna przerwę, tym razem techniczną - w GSie Endrju rozszczelnił się kardan... i pampers zaczął się odkręcać, więc go całkiem zdemontowaliśmy.Tym sposobem Andrzej przegrał zakład z Małyszkiem, który twierdził, że pampers i tak odpadnie. Ale grunt, że odpadł jako ostatni - dwa pozostałe GSy już dawno "zgubiły" ten element.

Obrazek

Swoją drogą właśnie doznaję olśnienia, po co w Mauretanii wzdłuż drogi jest tyle opon... to kwietny rekwizyt do wykorzystania jako oznaczenie miejsca awarii i naprawy samochodu. Po prostu z pobocza wrzuca się to na drogę i już jest :ogrodzenie". W Mali i Burkinie tę rolę spełniają gałęzie z przydrożnych krzaków, ale, że tu nie ma krzaków...

Wlewam zatankowane paliwo do baku - bez zebranego na dole syfu, choć i tak mniejszego niż poprzednio... A, chłopaki bawią się na okolicznym polu, robiąc testy, czy wszystko OK.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niebo zaczyna mieć ołowiany kolor. Jakby zanosiło się na solidna burzę piaskową... Tylko tego by brakowało... W głowie gra mi teraz coś innego... "Byłaś serca biciem" Zauchy



Dociągamy prawie do zmroku. Ponad 600 km i to z załatwianiem papierów - na Afrykę to znakomity wynik. Stajemy na dziko na nocleg. Dajemy drugiej grupie znać SMSem jakie są nasze koordynaty, ale nie odczekujemy się żadnej odpowiedzi. Siostra podaje mi ich koordynaty odczytane z lokalizatora - są jakiś 7 km od nas, gdy SPOT przestaje nadawać. Szkoda, że nie dojechali...

Wieczór upływa nam na jedzeniu pysznych ananasów, orzeszków ziemnych i pogaduchach. Noc jest jasna... aż głupio pójść się umyć bo "wszystko widać"...


Przejechane: 609 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Sypiemy...
29 stycznia 2015 - czwartek


Poranek jest zimy i ciemny. Wstajemy w sumie przed wschodem słońca, ale jak sobie przypomnę jasny księżyc wieczorem, to teraz jest jakoś tak... dziwnie. Do Celu mamy ponad 1200 km i dwa dni z małym hakiem na dotarcie. Więc trzeba jechać. Rozpoczynamy więc procedury startowe: pakowanie, jedzenie. Jest dość chłodno, w porównaniu z tym, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić... Gdy zbieramy obozowisko słyszymy, że droga jedzie kilka motocykli. Czyżby nasi wcześnie wstali?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po chwili i my ruszamy i... rzeczywiście, spotykamy się wszyscy na stacji benzynowej. Chłopaki zajmują się ustaleniami co i jak, a ja szybciutko ruszam "w miasto" tj. do okolicznych sklepików. Mam misję, żeby kupić parę metrów tego pięknego niebieskiego materiału, z którego tutejsi mężczyźni mają uszyte swoje wdzianka. Niestety nie udaje mi się to - wszędzie same dywany i materiały ale nie takie, jak potrzebuję.

Ze stacji ruszamy w trzy motocykle: Krzyś, Andrzej i ja. Reszta też rusza, ale mniej spiesznie, później. Jakieś 150 km dalej Krzyś zwalnia i w pewnym momencie tracę go z lusterek. Jak się okazuje później - czekał na Piotra, bo wydawało mu się, że ten z nami ruszył...

Jedziemy dalej. Do Nawakszut. Znowu wbijamy się w specyficzny ruch uliczny w stolicy Mauretanii. Płynność jazdy i kreatywność załatwia sprawę. Jest moc. Ciekawe, czy ja wrócę do kraju, będzie mi brakowało tego chaosu na drodze... czy będę tak sprawnie poruszać się między samochodami, czy raczej grzecznie czekać na swoją kolej, bez przepychania się i "walki" o swoje miejsce...

Obrazek

Obrazek

Dojeżdżamy do oberży Sahara, gdzie w drodze "tam" zostawiliśmy część bagażu. Teraz trzeba to dopakować... Przy okazji korzystamy z prysznica i zamawiamy jedzenie, na które czekamy całe wieki. Krzyś w biurze dodrukowuje sobie fiszki. Ja chcę wydrukować kartę pokładową na samolot z Bergamo do Polski, ale nie mogę tego zrobić - właśnie brakło atramentu w drukarce... Czekając na drugą cześć grupy ucinam sobie pogawędkę z Anglikiem, który tu przyjechał pickupem z małym endurakiem na pace.

Reszta dojeżdża, ustalamy co i jak i znowu ruszamy w podgrupach. Kostkowi schodzi powietrze z przedniego koła, więc jeszcze tylko zahaczam o wulkanizatora na dopompowanie i jazda. Ale ale, nie tak szybko... kontrole drogowe skutecznie nas hamują. Na wyjeździe z miasta są trzy na odcinku 500 metrów. Krzyś ma ewidentnie dość...
Droga "dla odmiany" jest nudna. I wieje. tym razem z prawej. "Od wschodu wieje"...



Obrazek

Spalanie idzie w górę.... przez wiatr i prędkość, którą staramy się trzymać dość wysoką... Ale też zatrzymujemy się tu i tam na mały odpoczynek, bo tyłki bolą...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na "Totalu" w połowie drogi "od stolicy do granicy" tankujemy i jemy tadżin. Nieszczególnie smaczny, bo odgrzewany, ale zawsze to coś. Zamawiamy też kawkę/herbatkę. Na kubku z cukrem pasą się muchy... Znowu czekamy na resztę, która dojeżdża gdy kończymy posiłek.

Obrazek

Jest już późne popołudnie. Jedziemy jeszcze chwilę,a le powoli szukamy miejsca na nocleg. Udaje się znaleźć klimatyczną miejscówkę, ale przy dojeździe Misiu-Szofer się zakopuje. Potem wkopuje się też Andrzej i Piotr. Przy próbie znalezienia dogodnego miejsca na namioty wkopują się też Krzyś i Neno...W końcu udaje się rozbić obozowisko. Wieczór upływa na robieniu nocnych fotek. W Kostku nie działa mi pokojówka (tj. od razu świeci się światło mijania), więc chcąc zmniejszyć intensywność światła do fotek, między kratkę a reflektor wciskam kominiarkę. Zły pomysł - ciepło wytapia mi dziurę "na uchu"... ech...

Obrazek

Wieczorne przeboje to Toto - Africa, Alice Cooper - Poison i Robert Miles - Children...







Przejechane: 575 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Dzień 21 - Wraki
30 stycznia 2015 - piątek


Upał jakby zelżał. Jest 18 stopni, co jak na styczeń jest przyzwoitą temperaturą... ale... Po dawce czterdziestostopniowych upałów to jest trochę mało... Nie ociągamy się z jazdą, bo czasu dalej za mało, a kilometrów jeszcze trochę. I czeka nas jeszcze jedna granica, a, jak to w Afryce, może wcale nie pójść łatwo, choć teoretycznie wjeżdżać będziemy do najbardziej "cywilizowanego" kraju. W każdym razie - sypiemy, sypiemy, sypiemy, jakby to Krzysiu powiedział... Gdy robi się zbyt chłodno zatrzymujemy się na lekkie ogrzanie rąk... W końcu nie każdy ma grzane manetki...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W niezłym tempie dojeżdżamy do skrzyżowania dróg. Tam robimy przymusowy postój.

Obrazek

Po pierwsze primo - musimy poczekać na całą ekipę - droga poszła nad wyraz sprawnie, i może wciśniemy jeszcze jeden punkt do planu, skoro "i tak tu jesteśmy". Po drugie, w GSie Andrzeja w tylnej oponie jest gwóźdź i trzeba się z nim rozprawić. Robimy więc operację "kołeczek". Operacja umieszczenia kołka w gumie kończy się sukcesem, ale powoduje całkowity brak powietrza oponie. Niestety kompresory którymi dysponujemy (mój i Neno) właśnie wyzionęły ducha, a Hubert ze swoim jeszcze nie dojechał. Poza tym mamy wątpliwości, czy taki mały da radę napompować koło od zera, one raczej do dopompowania są lepsze... Próbujemy więc zatrzymać ciężarówki - one często są samowystarczalne. W końcu jedna użycza nam swojego kompresora, pompując krótkim psyknięciem koło do 6 atm. Zalecam też dmuchnięcie Kostkowi w przednia oponkę, bo i tam powietrza jest mało (tak, ja wiem, że tylko na dole i w sumie da się jechać ;)) - jeden "psiuk" i są 4 atm. Trzeba trochę spuścić...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W międzyczasie zajmujemy się "wszystkim i niczym". Ja robię typowe dla Mauretanii fotki - piach, wielbłądy i śmieci.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Robimy też zakupy w pobliskim sklepiku - coś do picia i hit: biszkoptowe "guziczki" - małe okrągłe ciasteczka za śmieszne pieniądze. Piotr chce kupić tez coś innego. Na migi i po Polsku tłumaczy sklepikarzowi co chce: takie długie, do jedzenia, co baby w koszach na głowach noszą... Krzyś i ja jesteśmy świadkami tej gry w kalambury. To najbardziej pokrętny opis jaki słyszałam! Powoduje to atak śmiechu i dłuuugo nie możemy się uspokoić. Zgadniecie o co chodzi?

Dojeżdża reszta i ustalamy - jedziemy do Nawazibu (Nouadibou) oglądnąć cmentarzysko okrętów.

Obrazek

W miasteczku tankujemy i przy okazji pytamy lokalesów o drogę do statków. Niestety podobno posprzątali już prawie wszystko i jest do oglądnięcia tylko jeden, na Cap Blanc. Podczas gdy ekipa tankuje, ja przyuważam na przeciwko lokal krawiecki - idę zapytać o niebieski materiał, ale nie ma na sprzedaż - tylko usługa szycia... szkoda.

Nie mamy szczęścia tez z wrakami. Tam, gdzie mają być nie możemy dojechać - raz natrafiamy na port, innym razem droga jest zamknięta i, co gorsza, nieprzejezdna, a z kolejnej zawraca nas żandarmeria.

Udaje się jednak zlokalizować miejsce, gdzie są 3 mniejsze wraki. Zjeżdżamy tam. Piotr się zakopuje w piachu. Hubert nawet nie próbuje wjeżdżać i idzie te kilkaset metrów na piechotę. Widząc tę akcję tez mi się odechciewa walczyć, ale Krzyś, który przejechał znalazł lepszą drogę z drugiej strony, więc korzystam (i Andrzej też) z tej opcji. Jest tylko jedna łacha niemiłego miałkiego piachu, poza tym całkiem przyzwoita droga z "miłego" tj. twardego piachu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czas nagli, więc wracamy. Andrzej i ja zrywamy się ciut wcześniej - on zatankować, ja poszukać sklepu z niebieskim materiałem. Niestety mamy pecha - jest przerwa na modlitwę i wszystko jest pozamykane. Dojeżdżają Neno i Krzyś. Brakuje Piotra, Huberta i Misia-Szofera. Nie zauważyli jak reszta odjeżdżała? Krzyś cofa się po nich, ale dość szybko się znajdują. Ja w tym czasie sprawdzam co w sklepikach piszczy, bo właśnie je otwarli, ale niestety - wszędzie to krawcy. Skąd oni kurde biorą ten materiał???

Zrobiło się trochę późno, więc gnamy na granicę. Mauretańską przekraczamy o dziwo bardzo sprawnie. Gdzie jest haczyk? Załatwiając papiery poznajemy Davida - Słoweńca, który na swojej tenerce chce objechać Afrykę dookoła, potem zahaczyć o Bliski Wschód... i ten ciut dalszy też i wrócić do domu. Jego losy można śledzić tu: http://www.adventure-homeless.com i tu: http://www.facebook.com/Adventure.homeless.David.Cafuta

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przejeżdżamy kilkukilometrowy pas ziemi niczyjej. Bułka z masłem. A w tamta stronę to przeciez była masakra! Jednak umiejętności jazdy w offie poszły w górę :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Utykamy za to na dobre na granicy marokańskiej. Ganiają nas od okienka do okienka. No i obowiązkowy test na Ebolę - tym razem kamera termowizyjna ma pokazać czy nie jesteśmy zbyt ciepli... Każdy jest jednak zdrowy co poświadczają odpowiednią pieczątką na kwitku wjazdowym. Zajmuje się nami jakiś średnio rozgarnięty celnik. Wizyta na tej granicy to ciąg abstrakcji, które nawet trudno opisać. Jedna z nich - musimy mieć marokańskie karty SIM do telefonów, żeby był z nami kontakt. Więc dostajemy prepaidy... Nie da się wytłumaczyć, że nie potrzebujemy... Załatwianie formalności trwa wieczność, więc jemy, pijemy, wylegujemy się na ławce. Ja podziwiam swoje opony - fajnie się ubrudziły i wytarły ;)

Obrazek

Obrazek

W końcu mamy podjechać pod budkę celników. Andrzej podjeżdża tak niefortunnie, że celnicy momentalnie interesują się jego dogońskim mieczem przytroczonym do motocykla. No i się zaczyna, że to broń, że nie można wwieźć bez stosownego zaświadczenia od sprzedawcy. Na nic tłumaczenia, że to pamiątka... Znajdujemy sympatycznego celnika, który odprawiał nas "w tamtą stronę" i prosimy go o wstawienie się za nami... ale jest jeszcze gorzej - on idzie z tym do jakiegoś naczelnika... W efekcie miecz zostaje skonfiskowany, a Andrzejowi zostaje na pamiątkę świstek papieru potwierdzający przepadek miecza. Na szczęście drugie ostrze i kilka mniejszych sztyletów i pochwa zostają "niezauważone".

Obrazek

Obrazek

Pada też pytanie - czy ktoś inny przewozi jakiś miecz. Ależ skąd! Ani ja ani Krzyś nie przyznajemy się co mamy w bagażu bo widzimy czym to grozi. Ok, nie mamy. To zapraszają nas do "rentgena" - będą skanować motocykle. O żesz w mordę... jak teraz wyjdzie że jednak mamy coś w bagażu to będzie mega kwas... bo nie dość, że przemyt to jeszcze kłamstwo... Typują mnie jako pierwszą do wjazdu w wielką maszynę. Pięknie.

Uff, skan niczego nie wykazuje. Inni tez przechodzą bezproblemowo. Pewnie szukali czegoś innego niż kilka ostrzy o długości kilkudziesięciu centymetrów...

Za to jest inny kwas - całkowity brak powietrza w przedniej oponie Kostka. Hubertowy kompresor idzie w ruch i dopompowuję tak, żeby dało się jechać.

Podjeżdżamy pod bramę, ostatnią na granicy i... jest problem - nie mamy jakiegoś zaświadczenia celnego, które w naszym przypadku zostało na granicy, bo podążamy jakąś inną procedurą ze względu na tę całą akcję wjazdu do Maroka motków na busie, wyjazdu bez busa, teraz wjazdu bez busa i planowanego wyjazdu busem. W końcu któryś z celników wyjaśnia strażnikom bramy całą sytuację i możemy jechać. Jesteśmy w Maroku!

Teraz tylko tankowanie i drobne zakupy na stacji i szukamy noclegu. Jest nawet opcja spania w lokalnym hotelu na granicy, ale Krzyś, po rekonesansie odradza tę opcję - syf i drogo. I akcja typu - pokój z łazienka - ale tu nie ma kafelków, bo właśnie się kładą - no problem, za godzinę już będą, bo kończymy ;)

Jest całkiem ciemno, ale jedziemy dalej. Czeka nas nocleg gdzieś w piachu koło drogi, jak znajdziemy w miarę dogodne miejsce. Sahara Zachodnia jest wyjątkowo nieprzyjazna - nie ma żadnego ustronnego miejsca. Dodatkowo mocno wieje i jest zimno. Całości dopełniają zardzewiałe tabliczki informujące i minach, rozstawione przy poboczu. Ciekawe, czy nieaktualne i tylko nikt ich nie pozbierał, czy rzeczywiście coś jest na rzeczy...

W końcu zjeżdżamy gdzieś w bok. Zaliczam glebę - nic nie widzę w świetle Kostka i źle dobieram prędkość (za mała) do terenu (niefajny piach). Jest tak zimno, że nawet nie mam ochoty się myć w tym przeciągu (ale to robię, dzień dziecka będzie za pół roku ;)) To ostatnia nocka na pustyni... Jutro lecę do domu...


Przejechane: 363 km

Obrazek


PS. A Piotr chciał kupić chleb...
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Dzień 22 - Mission: Possible
31 stycznia 2015 - sobota


Ranek jest zimy i mokry. W nocy padało, więc namioty i motocykle są wilgotne. Krzysiu i Piotr niefortunnie wieczorem zostawili na zewnątrz spodnie motocyklowe, żeby wyschły - teraz nie dość, że są mokre to pokryte też warstwą piachu, który jest nawiewany przez silny, zimny wiatr. Namioty też są oblepione piachem, który przylgnął do wilgotnej powierzchni. Wcale nie chce się wstawać, bo jest bardzo nieprzyjemnie. Niestety ja muszę. Większość zbiera się razem ze mną, dla towarzystwa w ostatnich kilometrach. Huber i Neno postanawiają jednak jeszcze trochę pospać. Neno daje mi kasę, która mamy wypłacić Misiowi-Szoferowi jak dojedziemy na miejsce. Dopompowuję hubertowym kompresorem przednie koło Kostka i ruszamy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wyjazd ewidentnie dobiega końca. Podczas jazdy myśli uciekają mi w przyszłość, w kolejny tydzień. Do pracy. Do domu i wykańczania mieszkania. Do tego co należy i kiedy.

Stajemy na pierwszej stacji. Dostaję od Endrju kolejną reprymendę, że zamulam... Ja? Kurde, to reszta narzekała, żeby jechać wolniej, bo zimno i wieje, bo spalanie wysokie... No nie można facetowi dogodzić... chłopaki tankują, ja nie muszę. Za to trzeba dolać Misiowi-Szoferowi do piotruszowego motka. Kolejny raz dopompowuję przednie koło. Oprócz tego jemy omlety i pijemy kawę.

Obrazek

Jedziemy dalej, kilometry mijają. Po lewej w oddali widać półwysep, na którym leży Dakhla. Patrzę na czas. Jest nieźle. Zjeżdżam więc z drogi, na klif. Tam robimy sobie fotki. jest pięknie. Ale już tęsknię za Afryką. Nie lubię jak wyjazdy się kończą...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy rondo i stację benzynową, na której w drodze "ram" poznaliśmy kanadyjskiego rowerzystę. tym razem też stajemy na krótko, a Krzyś wykonuje kolejna operację - tym razem wyjęcia z ucha Piotra zbyt głęboko zatkniętego stopera ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po wjeździe na półwysep jest czas na ostatnie szaleństwo - zjazd z drogi na plażę i pośmiganie po wilgotnym piasku. Jest bosko.

Obrazek

Na kilometr przed kempingiem jest szczegółowa kontrola na drodze - fiszki, paszporty, sto pytań do... A po drodze w międzyczasie przemykają dziwne pojazdy - jest jakiś rajd i np. jacyś Czesi jadą w fajnym buggy.

Obrazek

Obrazek

Dojeżdżamy na kemping. Wypłacam Misiowi-Szoferowi jego dolę, a on opuszcza nas i idzie w swoją stronę. Ja za to cieszę się jak dziecko, bo udało się dojechać na czas i generalnie Kostek spisał się bardzo dobrze, pomimo incydentu z filtrem paliwa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Okazuje się, że baza rajdu też jest na "naszym" kempingu, więc możemy sobie pooglądać fajne maszynki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ja niestety muszę działać - przepakowanie, prysznic, zapakowanie, liofilizat i herbatka. Zostawiam Kostka pod opieką Krzysia i Andrzeja. Jak ogarną temat przedniego koła, to mogą nawet pojeździć ;) Andrzej, zakochany w Kostku przystaje na taki układ. Wulkanizator przyjedzie do motka jutro.

Zamawiamy taksówkę, która odwiezie mnie na lotnisko, a chłopaków do miasta na jedzenie. Taxi, które podjeżdża okazuje się "małym taxi" i zabierze tylko 3 osoby, a nas jest czwórka. Krzyś stwierdza, że pojedzie na moto.

ruszamy, ale przejeżdżamy zjazd na lotnisko. Pytam na migi czy jedziemy na pewno na lotnisko - tak, oczywiście... wyjeżdżamy z miasteczka... o nie, nie, chyba jednak pan pomylił drogę. Jeszcze raz mówię/pokazuję, że chodzi o lotnisko, samoloty i chyba wtedy kierowca zaskakuje o co chodzi. Zawracamy. Na rondzie przy lotnisku mijamy się z Krzysiem, ale nie udaje nam się zwrócić na nasz taksówkę jego uwagi... Wysiadam, żegnam się z Piotrem i Andrzejem. Idę się odprawić, co zajmuje mi dosłownie dwie minuty. W terminalu nie ma gdzie usiąść, więc wychodzę na parking. I dobrze, bo zajeżdża Krzyś i możemy się pożegnać.

Obrazek

Obrazek

Wchodzę do terminalu i przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa. Siadam w poczekalni. Nie mija kwadrans, a podchodzą do mnie umundurowani panowie i proszą na bok. Pytają, czy byłam w Mali, czy byłam testowana na granicy na ebolę, i gdzie jest reszta mojej motocyklowej grupy (!!!). Wieści szybko się rozchodzą, albo jestem mega charakterystyczna. Albo na twarzy mam wypisane kim jestem, gdzie byłam i co robiłam. Udzielam odpowiedzi na ich pytania i mogę wrócić na fotel w poczekalni. Jest WiFi, więc wrzucam kilka fotek, robię trochę notatek z wyjazdu. Okupuję też dwa gniazdka z prądem, żeby podładować elektronikę.

Lot jest przez Agadir (na tym odcinku wchłaniam podane jedzenie oraz piwo) do Casablanki (tę część przesypiam). Międzylądowanie jest krótsze niż ostatnio, więc i podróż krótsza.

W Casablance mam sporo czasu ładnych kilka godzin, bo kolejny lot jest o 6 rano. Musze jakoś przeczekać. Jest znak na guesthouse, ale tabliczki się urywają po jakimś czasie i nie mogę go zlokalizować. Nie bardzo są miejsca, gdzie można przekimać w miarę wygodnie, więc snuję się z knajpy do knajpy, przysypiając przy stolikach. Nie ma internetu, więc nawet nie ma się czym zająć... Jakoś dam radę przez te 9h...


Przejechane: 339 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Dzień 23 - Pożegnanie z Afryką
01 lutego 2015 - niedziela


"Druga zero trzy, nie ma dokąd iść..." dosłownie... siedzę na twardym stołku w rogu zamkniętej lotniskowej knajpki. Obok jakaś grupka Hiszpanów gra w jakieś "Państwa-Miasta". Facet z obsługi zmywa podłogę, więc muszę unieść nogi. Hiszpanie obok zaczynają palić, mimo zakazu. Wynoszę się. O trzeciej można się odprawiać, więc powoli ruszam w kierunku odpowiednich stanowisk. Ja wiem, że mam prawie godzinę czasu, a ten dystans jestem w stanie przejść w trzy minuty, ale... czymś się muszę zająć... W sumie przychodzę w samą porę, bo już jest kolejka do kolejki. Co ciekawe, są nawet jakieś przepychanki, bo starszy Arab coś marudzi i robi zamieszanie.

Po godzinie udaje mi się odprawić. To jeszcze dwie czekania... Zmierzam do hali odlotów, ale zostaję cofnięta - nie wypełniłam jakiegoś papierka. Nadrabiam to i tym razem zostaję przepuszczona. Kolejny przestój - zostaję wyłowiona z kolejki i przepytana na okoliczność posiadanych pieniędzy. Mówię, że mam 50 Euro. Celnik nie wierzy i 500 razy zadaje pytanie czy na pewno byłam tu turystycznie czy w biznesach. wyrzucam zawartość portfela na blat. O mało co tez nie dorzucam komentarza - czy w pracy ma się takie paznokcie???

Obrazek

Następne wstrzymanie jest gdy na fiszce mam się wytłumaczyć z danych jakie wpisałam odnośnie miejsca pobytu w Maroku. Wpisałam Camping w Dakhla. Celnik się dziwi i pyta jaki hotel. Nie hotel. Camping. Pokazuję na migi "namiot". Camping... aha... i co jest napisane przed 'manager" w rubryczce dotyczącej zawodu? Co jak co, ale pismo drukowane mam jeszcze wyraźne... banda pajaców...

Czwarta nad ranem. Ciekawe czy chłopaki śpią czy balują integrując się z rajdowcami? Przymykam oko na pół godziny. Gdy się budzę idę coś zjeść - stawiam na kanapkę z serem na ciepło. Zły wybór. Nie dość, że kosztuje fortunę, to chyba jest sprzed dwóch dni i jest w połowie zimna. Idę siku. Drzwi w kibelku się nie zamykają... a w tej kabinie co się zamykają to kibel jest zapchany... Boszz... co jeszcze "fajnego" się zdarzy?

Boarding. Wreszcie. Nie, nie moja kolej - grube zakutane baby się niemiłosiernie pchają, więc je puszczam, nie chce mi się walczyć o swoje...

W samolocie puszczają ciekawie zrealizowany filmik dotyczący bezpieczeństwa. A potem modlitwę - pierwszy raz się z czymś takim spotykam.

Za mną siedzi dzieciak, który cały czas kopie mi w fotel. Ja pierdziu, ale wszystko jest do niczego... no tak, wakacje się skończyły, witamy w rzeczywistości...

Lądujemy w Bergamo. Chociaż widok jest ładny. Tęsknię za nartami - trzeba gdzieś pojeździć!!! Lubię zimę, taką ze śniegiem i mrozem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Skoro Włochy, to i kawa - nie pijam, ale tu dla zasady funduję sobie czarny aromatyczny napój.

Na lot do do Krakowa nie muszę jakoś szczególnie długo czekać. Sam przelot też jest dość sprawny.

Na lotnisku czeka na mnie siostra i tata. Wspierali mnie dzielnie przez cały wyjazd. Magda zawozi mnie do domu przy okazji przerzucając zapasy do lodówki, żebym miała coś dobrego. Na szybko pokazuję jej zdjęcia i opowiadam o wyjeździe... Na dłuższe opowieści - jeszcze przyjdzie czas...
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Epilog

Ale ten czas leci. Od pierwszych planów wyjazdowych minęło 14 czy 15 miesięcy... od powrotu z Afryki - 7... A mimo tego, wspomnienia z wyjazdu są tak żywe, jakby wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj. Nie udało się co prawda zrealizować wszystkich planów, ale przygoda jaką przeżyłam była "wystarczająca", a to, co niezrealizowane być może uda się zrobić w przyszłości.

Obrazek


Ekipa.
Przed wyjazdem z nikim z grupy się nie znałam zbyt dobrze. Większość widziałam raz czy dwa razy, Piotrusza znałam z kilku zlotów forumowych, Piotra wcale. Mimo tego uważam, że dogadywaliśmy się naprawdę znakomicie. Poza kilkoma drobiazgami nie było większych konfliktów, a przecież spędziliśmy ze sobą sporo czasu. Bardzo chciałabym tu podziękować wszystkim i każdemu z osobna za super udany wyjazd i wparcie:
Neno - za zaszczepienie pomysłu i odwalenie sporej części związanej z organizacja wyjazdu, super fotki i regulowanie linki sprzęgła ;)
Krzysiowi - za pomoc w wsiadaniu/zsiadaniu z moto ;) za wspólne sypanie (sprawdź czy dobrze przeczytałeś, po "p" nie ma "i" ;)) i naprawienie motka na środku pustyni.
Endrju - za pomoc w ogarnianiu moto, odkręcanie kraników, drogę powrotną, kilka prztyczków w nos i szczere rozmowy.
Piotrowi - za przejazdy po korytach rzek, gdy nie potrafiłam sama tego ogarnąć i prostowanie kierownicy po glebach.
Małyszkowi - za luz i humor i jazdę w parze.
Piotruszowi - za wytrwałość, dostarczenie emocji i wszelką pomoc.

Obrazek

Obrazek


Motocykl.
Pojechanie do Afryki na Kostku to był strzał w dziesiątkę! Motocykl, mimo tego, że byłam dla niego zbyt niska ;) dał mi niesamowicie dużo frajdy. Lekki, zwinny, zrywny - wspaniale spisywał się zarówno na szosie jak i w terenie. Zestaw opon - dobrany idealnie. Gdybym tylko ja miała większe umiejętności i dodatkowe parę centymetrów... oj, byłoby jeszcze lepiej. Poza problemem z filtrem paliwa i złapaniem gumy - nie było żadnych problemów. A ja naprawdę zrobiłam milowy krok jeśli chodzi o jazdę off. Dalej raczkuję w tej kwestii, ale afrykańska szkoła bardzo dużo mi dała.
Niestety z pewnych względów musiałam Kostka sprzedać - ale na pewno wrócę do motocykla tej klasy - to idealny wybór na wyprawy.

Obrazek


Przygoda.
Była. Nawet intensywniejsza niż się spodziewałam. Niż wszyscy się spodziewaliśmy. Wiedzieliśmy, że będą atrakcje, ale nikt nie przewidział akcji z wojskiem...
Swoją drogą - z Chiefem z Nara wymieniamy SMSy co jakiś czas. Pamięta o naszej grupie i jak stwierdził "nigdy nie zapomni 19 stycznia"... Ponadto spotkania z ludźmi, piękne widoki, wszystkie niewygody - warto tam było być dla każdej chwili. Bez wyjątku.

Obrazek


Afryka.
Jest trudna. Przede wszystkim psychologicznie. To zupełnie inny świat niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Tu rzeczy się dzieją inaczej. Z jednej strony ciągnie, z drugiej nieco przeraża. Jest niepewna i nieprzewidywalna. Jest niestabilna politycznie i epidemiologicznie (choć szczerze mówiąc bardziej bałam się kulki w łeb niż złapania eboli). Tu może zdarzyć się wszystko. This is Africa... Ale jeszcze tu wrócę... pewnie nie raz...

Obrazek



Przejechane: 7121 km

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


PS. A Krzyś popełnił takie oto wspomnienie :)


Awatar użytkownika
Qter
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3396
Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Reguły
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Qter »

Czołem!

Super relacja. Czekałem na każdy kolejny odcinek.... tak trzymaj!

PZDR

Qter
Geniusz tkwi w prostocie...

we don't cry very hard
czarekszo
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 47
Rejestracja: 23.07.2015, 15:09
Mój motocykl: XL650V

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: czarekszo »

Przeczytałem całość. Dzień w pracy upłynął mi "w Afryce" Super :thumbsup: :thumbsup: :thumbsup:
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: Doodek »

Skrócona i okrojona wersja relacji jest w kwietniowym numerze Motocykla. enjoy :)
Awatar użytkownika
vertus72
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 528
Rejestracja: 16.07.2010, 17:46
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Litzmanstad

Re: Przez Wagadugu 2015 - czyli Ruda na Czarnym Lądzie

Post autor: vertus72 »

Doodek masz w ryj :impreza: , jak tylko gdzieś przyjdzie się spotkać. Taki stary, a taki gupi jezdem i dałem się wciągnąć w relację, rano do roboty, oj będzie ziewanko.
Ps zdjęcia i opis mega.
Prędkość nie zabija, tylko nagłe zatrzymanie.
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Google [Bot] i 1 gość