Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyjazd

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

a dziękuję :blush: ;)
Awatar użytkownika
Biedron
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 815
Rejestracja: 20.05.2010, 11:56
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Pruszków

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Biedron »

Czy ja dobrze widzę na zdjęciach, że droga przez wąwóz Susicko ma świeży asfalcik? :ysz:
Bo jeszcze rok temu tak to wyglądało:
Od strony Żabljaka:

Obrazek

i od strony Pluzine

Obrazek
Biedron
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

tak, zrobili tam asfalcik... przez większość trasy (ale jeszcze nie całą)
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

Dzień 5 - Do wiatru...
14 września 2014 - niedziela


Wcale mi się nie spieszy. Co prawda wiem, że cały dzień jazdy przede mną, ale... pakowanie idzie mi wyjątkowo powoli. Nie chce mi się. Znowu jem pyszne śniadanie, rozliczam się (rachunek na pewno się nie zgadza, powinnam zapłacić więcej i jest mi z tego powodu trochę głupio)... Dostaję płynną przesyłkę dla przyjaciela, która mam dowieźć bezpiecznie do Polski - nie ma sprawy, na pewno nie wypiję. Anastazja jeszcze śpi, więc żegnam się z resztą rodziny - Danijelem, mamą i tatą. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka i jadę. I tak już mam łzy w oczach. Jak mi się nie chce stąd wyjeżdżać...

Obrazek

Na rozstaju dróg chwilę waham się gdzie mam jechać. Jadę tak jak wczoraj - w kierunku Nedajno, ale nie zjeżdżam do wioski, tylko jadę dalej, prosto, w kierunku granicy. Zumo znowu twierdzi, że tam nie ma drogi, ale co on tam wie... Jest piękna nowiutka, świeżutka asfaltowa droga (no, nie na całym odcinku, ale w dużej części), z zakrętami i 12% stromiznami - aż miło! A ja dalej mam mokre oczy. Co jest?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga pięknie wije się po zboczu góry.i kończy się... między granicą MNE i BiH. Co ciekawe, znak pokazuje "w prawo na Foca", a jednocześnie jest nakaz jazdy w lewo, na granicę MNE. Skoro nakaz, to nakaz. Skręcam w lewo, na granicę "wjazdową" kraju, z którego chcę wyjechać. Celnicy na mnie się dziwnie patrzą, tłumaczę im, że chcę do Bośni, więc oni niemalże "wypychaja" mnie w przeciwnym kierunku mówiąc "bye bye" ;) No to zawracam i jadę zakrętasem w lewo na graniczny mostek.

Obrazek

Wjeżdżam do Bośni i Hercegowiny. To znaczy do Republiki Serbskiej, co obwieszcza wielki znak i flaga. Hmmm... coś mi tu nie gra. Ok, jadę dalej "tą drogą". Po drodze mijam autobus, który "nie wyrobił" i jedną stroną jest w rowie, a obok zebrało się trochę ciężkiego sprzętu, mającego na celu wyciągnięcie pojazdu. Przez to droga w tym miejscu jest jeszcze węższa... Same atrakcje.

W Brodzie tankuję paliwo do pełna i korzystam z dostępnego internetu, żeby sprawdzić prognozy, zameldować się tu i tam. Kontaktuję się też z Kuba i Mojcą z Lublany, czy mogę im się zwalić na głowę na jedną noc. Mogę. Super :)

Po chwili jadę urokliwą droga w kierunku Sarajewa. Kilka razy na serpentynach się ślizgam. Czy to przez prędkość? Chyba nie, bo jadę na "trójce"... Może technika mi się pogorszyła i źle wybieram moment dohamowania przed zakrętem? Hmmm, mam nadzieję że to nie to... Może po prostu asfalt jest tu bardziej śliski?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dojeżdżam do Sarajewa. Wjeżdżam do miasta w okolicy lotniska. Po prawej lekko straszy osiedle - wydać że wybudowane na przełomie lat '80 i '90, potem nadgryzione przez wojnę, i miejscami "załatanie" a miejscami dalej straszące dziurami. Droga prowadzi przez remontowaną ulicę - na jednej jezdni jest ruch dwukierunkowy - na drugiej, pośród żwirowych hałd i wykopów w najlepsze trwa niedzielny targ - ciuchy, buty, groch-mydło-powidło. Przy okazji tworzy się ogromy korek, którego nie mam jak ominąć, a lokalni kierowcy do tego serwują dużą dawkę ciekawych manewrów czy sposobów parkowania, więc nawet nie ryzykuję slalomu między nimi.

Za Sarajewem wbijam się na krótki odcinek autostrady. Przy wjeździe trzeba pobrać bilecik. Jak zwykle mam pecha i żadna pętla indukcyjna nie wykrywa motocykla, więc są jakieś akcje z obsługą typu "pan z tyłu w samochodzie podjedzie, automat wyda bilecik, ja go dostanę i przejadę, a pan w samochodzie pobierze sobie kolejny bilecik". W końcu jadę te kilkadziesiąt kilometrów szybciej niż dotychczas. W jednym miejscu jest zwężenie... ale to nie przeszkadza jakiemuś lokalesowi wyprzedzić mnie od prawej, po pasie awaryjnym. Na bramkach wyjazdowych można zapłacić w euro - super, bo nie mam marek.

Jadę dalej, generalnie cały czas wzdłuż rzeki. Jakiś miesiąc temu Bośnię nawiedziły powodzie i osunięcia gruntu. Efekty powodzi wciąż widać - woda musiała sięgać wysoko i nieść sporo śmieci. Potem, gdy opadła, śmieci zostały na drzewach. Efekt? Drzewa wzdłuż koryta rzeki są "przyozdobione" foliowymi torebkami, siatkami, a nawet... materacami - czyli wszystkim, co niosła woda. Smutny widok...


Obrazek

Staję na kolejnej stacji. Przegryzam kabanosa i odczytuję wiadomość, która sprawia, że łzy napływają mi do oczu drugi raz w dniu dzisiejszym. Ekipa, z którą miałam się spotkać w Słowenii się wycofała. Nie dojadą. Bo nie chcą jechać w deszczu. Przeklinam szpetnie pod nosem. Cały plan wziął w łeb. Jest 13:40. Jeśli zawrócę do Trsa, to nie dojadę przed zmrokiem. Z drugiej strony Mojca i Kuba specjalnie dla mnie wracają wcześniej z weekendowego pobytu u rodziny. Nie mogę ich wystawić. Co robić, co robić? Jechać? Wracać? Niech to szlag... Piszę Danijelowi jak jest, a on mocno namawia mnie na powrót... Ale ja już jestem prawie pod granicą z Chorwacją...No trudno. Jadę dalej, niech więc będzie Słowenia. Dojadę, pomyślę co dalej, bo trochę się plan wykrzaczył. Czuję się zła i bezsilna...

Przejazd przez Chorwację jest nudy - autostradowy. Krajobraz nijaki, podtopiony, często woda na polach przy autostradzie jest niemalże równa z drogą. W okolicy stolicy łapie mnie deszcz. I robię się głodna. Pociesza mnie myśl, że wieczorem zjem najlepsza pizzę w tej części Europy. Staję na stacji benzynowej na krótką przerwę. Po chwili pojawiają się dwa motocykle na brytyjskich blachach, ale kierownicy podchodzą i zagadują po Polsku. Tak poznaję Marcina i Kazika, którzy powoli wracają do Polski po objeździe Grecji i innych południowych krajów. Chwilę gawędzimy, wymieniamy się danymi kontaktowymi i uciekam w kierunku Słowenii.

Ostatni płatny odcinek autostrady przemierzam w ulewnym deszczu. Gdy podjeżdżam na ostatnie bramki na których mam uiścić opłatę równą 40 eurocentom i zaczynam rozbrajanie się z mokrych rękawiczek, miły pan w budce otwiera mi szlaban i każe jechać - żebym nie musiała robić całej procedury rozbierania, płacenia i ubierania się. Miły gest :)

W Słowenii pogoda się nieco poprawia. Dojeżdżam do Lublany prawie o zmroku. Moich gospodarzy jeszcze nie ma, więc parkuję moto i idę na pizzę. Niestety, pizzeria Trta jest w niedziele zamknięta. Siadam więc na murku przy rzecze i czekam. Po kwadransie pojawiają się Mojca i Kuba wraz z dzieciakami - Kaliną i Oskarem. Z Mojcą nie widziałam się półtora roku, z Kubą jeszcze dłużej. Staram się nie przeszkadzać im w wieczornych domowych rytuałach. W końcu jutro idą do pracy, dzieciaki do szkoły/przedszkola. Dostaję do jedzenia trochę domowych potraw przywiezionych od rodziców Mojcy - pychota :) Dzieciaki trochę się niepewnie przy mnie czują, ale chyba się polubimy :)

Zajmuję swoje "standardowe" miejsce na kanapie w salonie. Moi gospodarze zasypiają, a ja kombinuję - co dalej... co dalej...?


Przejechane: 662 km

Obrazek
Ostatnio zmieniony 30.09.2014, 21:53 przez Doodek, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
sajmonwww
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 836
Rejestracja: 19.06.2010, 10:24
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Mysłowice

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: sajmonwww »

A miałem sie dzisiaj nie spóźnić do fabryki... czytam i czytam...
Awatar użytkownika
dan_one
wiejski tuningowiec
wiejski tuningowiec
Posty: 93
Rejestracja: 11.08.2011, 15:54
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: SY

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: dan_one »

gratuluję wyprawy :thumbsup:
Awatar użytkownika
HerkulesWPR
miejski lanser
miejski lanser
Posty: 390
Rejestracja: 25.10.2013, 20:33
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Pruszków

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: HerkulesWPR »

Relacja super, zdjęcia i widoki świetne i bardzo poczytnie napisane, aż czeka się na kolejny dzień przygód.
Gratuluję wyprawy, te 1093 km pierwszego dnia pełen odjazd.
Powodzenia przy następnych wyjazdach.
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

dzięki za miłe słowa :) :blush:

ciąg dalszy relacji nastąpi ;)
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

Dzień 6 - Góry i woda
15 września 2014 - poniedziałek


Kalina rano zadaje mi jedno pytanie - czy zostanę jeszcze na jedna noc, a najlepiej na dłużej. Zostanę. Na jedną noc. Dzisiaj pokręcę się po okolicy i rozważę opcje dla dalszej części wyjazdu. W końcu w Polsce mam być dopiero w piątek wieczorem. Domownicy zajmują się swoimi sprawami, wychodzą do pracy, szkoły, przedszkola, ja dostaję klucz i ustalamy, że widzimy się wieczorem.

Za oknem mgła, że nie widać zamku, u podnóża którego mieszkają moi gospodarze. Za to w ogrodzie dalej "buduje się" jacht ;)

Obrazek

Obrazek

Zbieram się niespiesznie, jem wakacyjne śniadanie - tosty. Dostaję telefon z Polski w sprawie grzejników w nowym mieszkaniu - monterzy chcieli je zawiesić, ale okazało się, że maja jakieś tam obtarcia, obicia czy inne defekty, więc czekają na moją decyzję. Zdalnie ogarniam temat na podstawie zdjęć i wreszcie mogę ruszać.

Obieram kierunek na Bled. Po drodze sprawdzam ciśnienie w kołach na jednej ze stacji benzynowych. Dalej jest OK. Gdy tak sobie jadę, widzę, że są znaki na jakiś zamek. Skręcam tam, ale pomimo kilku nawrotek is szukania znaki nie doprowadzają mnie do celu. OK, wracam do głównej trasy i dojeżdżam do Bledu.

Obrazek

Obrazek

Okrążam jezioro, sprawdzam czas i decyduję się, że pojadę w głąb doliny, nad jezioro Bohinj.

Obrazek

Obrazek

Tam z kolei widzę znaki kierujące do wodospadu Slavica. No i już mam kolejny cel podróży. Droga wiedzie przez las jak z bajki.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

W końcu dojeżdżam na parking - samochody parkują odpłatnie, nie ma info odnośnie motocykli, więc pewnie za friko. Zostawiam Oliviera pod drzewem, i zaczynam poszukiwania wodospadu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Okazuje się, że trzeba do niego iść jakieś 20 minut. Sprawdzam czas. Jest trochę późno, ale skoro tu jestem... no i pewnie czas jest ustalony dla emeryckiego tempa, a ja pewnie załatwię to trochę szybciej.

W kasie (wejście to 2,5 E) zostawiam kask i szybkim krokiem wspinam się po trasie, która jest naprawdę urokliwa, choć muszę trzymać się wyznaczonej ścieżki ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Towarzyszą mi różne znaki...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

...aż w końcu docho... docieram na miejsce.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W sumie chyba było warto ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracam na parking, bo czas nagli, a ja chce jeszcze sprawdzić, jak w tym roku jeździ się przez przełęcz Vrsic. Wracam więc do Bledu, i kieruję się do Krnajskiej Gory. Tam skręcam w kierunku przełęczy. Jeszcze tylko mała sesyjka nad jeziorem i ruszam na wyłożone kostką serpentyny.

Obrazek

Obrazek

Ruch jest wyjątkowo duży, co rusz spotykam jakieś samochody, a nawet autobusy - jeden tuż przed zakrętem o 180 stopni i muszę się zatrzymać i naprawdę przytulić się do muru, żeby autokar mnie nie zgarnął. Swoją drogą - duże pojazdy nie powinny tam wjeżdżać, to średnio bezpieczne. Raz muszę się też zatrzymać, żeby przepuścić stado baranów...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na przełęczy robię pamiątkowe zdjęcie. Ostatnio było tu półtora metra śniegu, teraz jest całkowicie zielono.

Obrazek

Obrazek

Jest tu też spora grupka niemieckich motocykli i ich kierowników i pasażerów. Gdy ściągam kask widzę, że niektórzy mają wielkie oczy ze zdziwienia. Jeden z motocyklistów coś tam się do mnie uśmiecha i nazywa "Little Lady" ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czas na jazdę w dół. W chyba całkiem niezłym stylu objeżdżam kilka motocykli ;) choć nie jest do końca tak jak bym chciała, żeby wychodziły mi zakręty. Trzeba jeszcze zrobić kilka kursów, poćwiczyć. W dodatku Zumo uważa, że nie trzymam dobrej trajektorii ;)

Obrazek

W sumie to trochę trudno skupić się na drodze - jest tak pięknie dookoła. Nie jestem tu pierwszy raz, ale krajobraz mnie zachwyca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Socza dalej ma piękny kolor. Może tu uda się zrobić jakąś turkusowo-kamienną fotkę do łazienki? W jednym miejscu schodzę nad rzekę i chwilę bawię się z różnymi ujęciami kamieni i wody.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niebo zaczyna się chmurzyć, wygląda to pięknie, nawet pojawia się tęcza, ale to również oznacza deszcz. Od Tolmina w zasadzie znowu cały czas pada.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do Lublany znowu dojeżdżam po zmroku. Jak opowiadam o przejechanej trasie, to słyszę śmiech - jak można zrobić 400 km po Słowenii? To dla nich jakiś niewyobrażalny dystans ;) Kuba zamawia mi pizzę z knajpki obok, podczas gdy ja walczę na poduszki z dzieciakami. Oj, potrafią zmęczyć człowieka. Na szczęście same tez się męczą i idą spać. Ja chwilę jeszcze gawędzę z Kubą i Mojcą, dalej kombinując gdzie jechać jutro. Wrócić do domu? Pojechać na Węgry? Pojechać jeszcze gdzieś indziej? Nie wiem. Wstanę jutro, to zdecyduję...


Przejechane: 417 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Yejyej
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 36
Rejestracja: 26.08.2014, 22:01
Mój motocykl: mam inne moto...

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Yejyej »

Przepięknie zazdroszczę chciałbym kiedyś dołączyć do takiej wyprawy !!!
Awatar użytkownika
matt28
romeciarz
romeciarz
Posty: 28
Rejestracja: 30.01.2014, 13:53
Mój motocykl: nie mam już TA

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: matt28 »

Zazdroszczę wyprawy :resp: . A ja siedzę w domu z przedramieniem w kawałkach i tylko odpalam Trampka od czasu do czasu żeby się motor nie "zastał"......
Lepsze jutro było wczoraj....
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

Dzień 7 – Powrót
16 września 2014 - wtorek


Na śniadanie dojadam wczorajsza pizzę, której nie zmieściłam, pomimo tego, że jak zwykle była pyszna. Kuba zabiera Oskara do przedszkola, Mojca szykuje Kalinę do szkoły,a le ta nie chce iść, dopóki ja jestem. Muszę więc się sprawnie zebrać, żeby pierwszoklasistka się nie spóźniła. Pakuję się na Oliviera, robimy jakieś pożegnalne fotki i ruszam. Pogoda nie rozpieszcza - jest wielka mgła, samochody poruszają się w żółwim tempie. Wjeżdżam na autostradę i kieruję się na Zagrzeb. Mgła przechodzi w mżawkę, mżawka w deszcz, przed wjazdem do Chorwacji jednak się nieco wypogadza.

A gdzie jadę... no cóż... najbardziej nieoptymalnie... wracam do Czarnogóry!

Jadę dalej, myślę o wszystkim i niczym. Przede mną na lewym pasie jest jakiś dostawczak typu transit. Przed nim na zielony pas oddzielający kierunki ruchu pikuje jakiś drapieżny ptak. Podrywa się znowu do lotu i wtedy dostawczak uderza w niego z impetem. Ptaszysko zostaje wyrzucone wysoooko w górę... pytanie gdzie spadnie i czy prosto na mnie, pod koła mojego moto, czy jednak się uda wyjść bez szwanku? Hamowanie awaryjne. Może to zła decyzja, ale zawsze jakaś. Bezwładne opierzone cielsko spada na linię oddzielająca pasy, więc jakiś metr w bok... kilka metrów przede mną. Uff. Udało się. Ale poczułam adrenalinę, nie powiem.

Raz pada, raz nie, tak w kratkę. Autostrada to nuda. Zatrzymuję się w jednym miejscy na pasie awaryjnym, żeby zrobić "powodziową" fotkę.

Obrazek

Obrazek

Pogoda chyba się zdecydowała - przestało padać. Wjeżdżam do Bośni przez zielony, nieco zardzewiały most. Autostradą, jeszcze bezpłatną, dojeżdżam do Banja Luki. Potem wg znaków kilkakrotnie z niej wyjeżdżam - co rusz widzę tabliczkę z przekreślona nazwą miejscowości - tak chyba ze cztery razy.

Do Sarajewa jadę jakąś pokręconą drogą, przez góry, nieuczęszczaną. Standardowo jest ślisko. Po drodze mijam konwój wojskowych ciężarówek na austriackich rejestracjach, wszystkie z napisem EUFOR. Tak naprawdę mijałam je tez kilka dni wcześniej, gdy jechałam do Słowenii, ale zupełnie zapomniałam o tym napisać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dojeżdżam do bardziej głównej drogi tuż przed miejscowością Travnik. Wśród pojazdów jadących z przeciwka widzę motocykl. Srebrny F650GS, trzy kufry, nieduży kierownik... macham, mijam i wtedy doznaję olśnienia: Agata! Miała jechać z Sarajewa. Parkuję Oliviera na poboczu, sięgam po telefon i dzwonię do niej. O ile pamiętam używa telefonu jako nawigacji, to może zauważy, że dzwonie, zatrzyma się. Nie decyduję się na zawrotkę i pościg, bo zaraz jest kilka rozjazdów i mogę nie trafić w ten, który ona wybierze. Nie odbiera. wysyłam SMS, po chwili znowu dzwonię. Nic. No trudno, nie mogę czekać w nieskończoność.

Travnik to miasto, w którym czuć ducha wojny. Wiele śladów o tym przypomina...

Obrazek

Obrazek

Dalsza droga to standard: autostrada, Sarajewo (wysyłam info do Danijela że tu jestem) i kręta droga do Brodu nad Driną,

Obrazek

Obrazek

Następnie znowu "ta" droga do granicy...

Obrazek


Granica bośniacka przekroczona ekspresowo, mostek, zawijas w prawo, granica czarnogórska. A tu celnik cały czas pyta coś o Bośnię, nie wiem o co chodzi, bo rozumiem tylko to słowo, które pada tak często, ajk u wielu polaków w wypowiedzi często pada "ku*wa". W końcu bierze paszport, dokumenty Oliviera, coś tam sprawdza i puszcza mnie dalej.

Obrazek

Kanion Pivy. Szkoda, że słońce jest już nisko, ale kolory są jak zwykle fantastyczne. No i pogoda wreszcie jest OK!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A może taka fotka na ścianę. Ma TE kolory, o które mi chodziło!

Obrazek

Jak ostatnio tankuję w Plużine. Pracownik stacji i jakiś jego koleżka obgadują Oliviera. Widzą 240 na prędkościomierzu i słyszę te "łał"... Oj panowie, to naprawdę nie jest moto do takiej jazdy ;)


Podjazd do Trsa idzie mi sprawniej niż ostatnio - po pierwsze jest jaśniej, po drugie pogoda naprawdę jest niezła i może się taka utrzyma, Po trzecie - zaraz zjem coś pysznego i spędzę wieczór w przemiłym "rodzinnym" towarzystwie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dojeżdżam do Eko Selo Durmitor i czuję, że mam banana na paszczy. I myśl, że chyba jestem trochę pojechana, że tu wróciłam. Ale co tam. Dobrze mi tu! Nic nie muszę.

Miłe powitanie (nie ma Anastazji, bo w tygodniu ma szkołę), gadka-szmatka, zajmuję ten sam domek i łóżko. Jestem jedynym gościem, więc naprawdę mogę poczuć tę rodzinną atmosferę tego miejsca. Na kolację zamawiam rybkę. I Niksicko. Dostaję dwa przepyszne smażone pstrągi. Pęknę jak je zjem. Ale... w końcu lepiej zjeść i przechorować niż by miało się zmarnować! "Najgorsze" jet to, że potem dostaję jeszcze deser - naleśnika z borówkami. Ledwo to w sobie mieszczę. Żeby mi się polepszyło dostaję jeszcze kieliszek rakiji. Dobry bimber nie ejst zły, ale ja naprawdę nie lubię mocnych alkoholi. Ale czego się nie robi, żeby nie zrobić przykrości gospodarzom ;) wypijam i aż mnie otrzepuje, co oczywiście powoduje śmiech Danijela i jego mamy.

Chwilę jeszcze gadamy, oglądamy telewizję (jakiś festiwal piosenki), ale czuję się zmęczona, więc zmykam spać. Może przyśni się plan na jutro.


Przejechane: 639 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

Dzień 8 – Nigdy dość!
17 września 2014 - środa


Pierwszy raz od dłuższego czasu się naprawdę wysypiam. Nigdzie mi się nie spieszy. Przyjechałam tu ładować baterie, a nie spinać się czymkolwiek. Limit wkurzenia na tym wyjeździe już został wyczerpany. Pogoda jest wreszcie taka jak powinna - rześko, ale słonecznie.

Jem przepyszne śniadanie - tym razem omlet - czyli taką bardziej jajecznicę bez boczku, za to z serem. Pychota. I porcja jakby mniejsza niż jajecznicy, więc nie pękam bardzo, tylko trochę. No i ten chleb pieczony w domu. Jedna kromka niewiarygodnie nasyca. A przede wszystkim wyśmienicie smakuje. Choć w sumie niezależnie od stopnia najedzenia kromka świeżego chleba z masłem (choć tu bez masła) zawsze wejdzie ;)

Korzystając z pogody ruszam w trasę. Najpierw do Zabljaka. Chcę tę trasę zrobić w słońcu. W zasadzie nie ma co pisać, bo znowu się powtórzę. Jest pięknie! Pięęknieeee!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Żeby nie mieć samych pocztówek, a czasami ująć kawałek mnie, robię różne manewry z samowyzwalaczem. Czasami nie jest to takie proste, zęby dobrze wycelować kard, ale po kilku próbach efekt jest na tyle zadowalający, że mogę jechać dalej ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na przełęczy upał jakby zelżał, ale przynajmniej nie pada ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakby się tak zastanowić, to w sumie widok na tę traskę jest podobny jak "kultowy" widok na kultową trasę w Rumunii, więc, mimo, że Rumunia nie wyszła, to mam coś podobnego ;)

Obrazek

Po drugiej stronie przełęczy jest ciut inna pogoda - więcej chmur, chłodniej, ale wciąż nie pada, więc jak dla mnie jest lepiej niż znakomicie!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Trasa do Zabljaka ma jakieś 30 km, ale ze względu na ciągłe postoje na fotki zabiera mi to mnóstwo czasu. Ale jak mówiłam, dzisiaj się nigdzie nie spieszę.

W Zabljaku podpinam się na chwilę pod restauracyjne WiFi i... płacę zaliczkę na podatek dochodowy (pomimo pracy na etacie robię to sama ;)) - nie wiem kiedy będę miała net następnym razem, a nie chce przegapić terminu.

Jadę w kierunku Niksica. Przez Savnik. Piękną trasą, ze świetnymi winklami i super asfaltem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Aż może się od tych wrażeń zrobić mokro ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Odbijam na Pluzine i zjeżdżam do monastyru Piva. W samą porę, bo gdy wychodzę, podjeżdżają dwa autokary z dzieciakami - chyba szkolne wycieczki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tuż przed Pluzine, gdy naprawdę myślę o niebieskich migdałach, zauważam radiowóz i pana policjanta, który macha, żebym zjechała na pobocze. Szybki rzut oka na prędkościomierz i ograniczenie - jest ok. Ostrożnie wybieram miejsce do zaparkowania Oliviera na pochyłym podjeździe, gdzie policjant kazał mi się zatrzymać, żeby nie brakło mi nogi - jak wyglebię to będzie wstyd za piątkę. Ściągam kask i widzę wielkie oczy policjanta. uśmiecham się i szperam za dokumentami. Chwilę mi zajmuje, żeby je wydobyć z wewnętrznych kieszeni kurtki, w międzyczasie za mną parkuje kolejny zatrzymany do kontroli samochód. Policjantowi się widać nudzi i zatrzymuje dosłownie wszystkich. Moje dokumenty są sprawdzane pobieżnie, może przez dwie sekundy. I oczywiście pada kluczowe pytanie: "Sama"? ;) No sama, sama... Policjant oddaje mi papiery i życzy mi powodzenia i jestem "wolna".

Jeszcze jest w miarę wcześnie, więc funduję sobie przejażdżkę... kanionem Pivy do granicy i z powrotem... Słyszę już to westchnięcie z pytaniem "ile razy można tamtędy jeździć". Podaję odpowiedź: "Nieskończoną ilość razy!". Tej trasy nigdy dość.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakaś czarna wiewiórka chce mi wpaść pod koła, ale jej się nie udaje. Musi spróbować szczęścia z innym motocyklem.

Przez "dziurę" i skalne tunele i serpentyny wracam do Trsa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Parkuję Oliviera i mogę zacząć chillout.

Obrazek

W części restauracyjnej siedzą (przy "moim" stoliku) lokalesi, pija piwo, jedzą, palą i głośno gadają. Nie przeszkadza mi to. Czasem dobrze pobyć wśród ludzi, a mnie tego czasem brakuje. Takie życie - pracuję z domu, jako jedyna osoba zatrudniona w tej firmie w Polsce, więc w ciągu dnia z nikim w sumie nie przebywam... Ech... mniejsza o to. Danijel serwuje mi kieliszek wina. Lokalesi w końcu wychodzą, więc przesiadam się na ich miejsce. Danijel odpala komputer i znowu chodzi wkurzony jak burza gradowa. Dalej jakiś biznes nie wychodzi. Ja tymczasem oglądam sobie wszystkie filmiki z przejazdów na kursie Expert. Danijel musi mi polać drugi kieliszek wina, tego się nie da oglądać na trzeźwo ;) Zamawiam talerz prsuta. Uwielbiam surowe suszone mięcho. Oczywiście porcja, którą dostaję jest duża i... nie ma niespodzianki - pyszna. Po jakiejś godzinie zamawiam kolację - znowu mięsko w miodowej marynacie, które tak smakowało mi, gdy byłam tu pierwszy raz. Proszę o pół porcji. Dostaję chyba jedną i pół. "Shut up and eat". Nie dojadam. Nie mogę. Wiem, sprawiam mamie przykrość (być może), ale już nie mogę. Przez to że nie zjadłam wszystkiego nie zasługuję na deser. I bardzo dobrze, bo to by już było totalne przegięcie. Jeszcze chwila pogaduch i zmykam spać. Jutro długa droga. Chcę dojechać do Budapesztu,a to jakieś 680km. Zanim jeszcze zasnę poprawiam manicure, bo już moje paznokcie nadają się tylko do chowania ich w rękawiczkach...


Przejechane: 191 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

Dzień 9 - Długie pociągnięcie
18 września 2014 - czwartek


Deja vu. To już się działo. Piękny poranek, mgła powoli podnosi się znad pól; świeci piękne słońce. Pyszne śniadanie i rozliczenie. Pakuję się na motocykl, robię pamiątkową fotkę, tym razem z Danijelem i wyjeżdżam zanim się rozkleję. Tak mi tu dobrze. Naprawdę nie chcę wyjeżdżać. Nie wiem kiedy tu wrócę... może w przyszłym roku? Pewnie nie wcześniej...

Obrazek

Po raz kolejny jadę serpentynami na Pluzine. Tu jest jeszcze pochmurno. Kanion Pivy - jak zwykle piękny. Słońce wychodzi z mgły i chmur gdy jestem na granicy Czarnogóry.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tym razem celnik skrupulatnie wpisuje moje dane do wielkiej książki. Na granicy bośniackiej znowu słyszę nieśmiertelne pytanie: "Sama?". Sama, sama... Znowu wita mnie wielki napis "Witamy w Republice Serbskiej". I już wiem co jest nie tak... Flaga... jest powieszona do góry nogami... białym do góry...

W Brodzie tankuję paliwo i podłączam się do netu. Mały update i mogę jechać dalej. Tak jak ostatnio jadę krętą drogą do Sarajewa, i ponownie kilka razy się ślizgam. To na pewno kwestia asfaltu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Za Sarajewem wpadam na autostradę. Za Zenicą o mało co nie wpadam na psa. Czarny owczarek wbiega na jezdnię, chyba chce dobiec do swojego pana, stojącego po drugiej stronie ulicy. Jest tak zaaferowany, że nie zwraca na nic uwagi. Hamuję awaryjnie, ale wiem, że nie dam rady. Pies jest wielkości wilczura, więc nie mam szans wyjść z tego bez szwanku. Wszystko się dzieje jak w zwolnionym tempie. Umysł jednak myśli z prędkością światła. Milion myśli w głowie.
Jakiś metr przede mną pies nagle mnie zauważa i gwałtownie zawraca. Ufff. Było blisko. Dopiero teraz czuję jak adrenalina wlewa się do każdej komórki mojego ciała, szczególnie mocno czuję kłucie w koniuszkach palców. Było naprawdę blisko...

Na granicy przejeżdżam przez zielony, nawet nie bardzo zardzewiały most, a w Chorwacji wjeżdżam na autostradę. Nuda. Płasko. Nic się nie dzieje.

Węgry. Na pierwszej stacji benzynowej kupuję winietkę, przegryzam kabanosa i nie tracąc czasu jadę dalej. Wciąż jest nudno, płasko. I śmierdzi krowami.

Przed Budapesztem staję na stacji i zastanawiam się - a może jechać do Tokaja... to co prawda kolejne 250 km, ale nabędę jakieś winko? Jestem trochę zmęczona, ale co tam,dam radę.

Robi się ciemno i wtedy czuję, ze jestem naprawdę zmęczona. Zaczynam jechać dość kwadratowo, a czasami wydaje mi się, ze widzę rzeczy, których nie ma. Wiem, że powinnam się zatrzymać, odpocząć, ale jestem już tak blisko. Przede mną jedzie turkusowa fiesta z literkami MNE na rejestracji... taki kolejny drobiazg... zbieżność koloru z literkami, pod znakiem których był ten wyjazd...

Do Tokaju wjeżdżam około 21:00. Jest już całkiem ciemno, a miasteczko jest puste. Znajduję pierwszy z brzegu pensjonat. Pan proponuje dwuosobowy pokój za 28 Euro. Mówię, że jestem sama, on się na mnie dziwnie patrzy i zjeżdża z ceny.

Parkuję Oliviera na pochyłym żwirowym parkingu. Jutro na pewno będę potrzebować pomocy, żeby go wydostać. Wrzucam bety do pokoju i schodzę na zasłużony kieliszek wina. Pan nalewa mi słuszną porcję, którą delektuję się najpierw przy stoliku na ulicy, potem w ogródku pensjonatu. Jest pusto, ciemno, chłodno. Jakoś tak smutno...

Obrazek


Przejechane: 917 km

Obrazek
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

Dzień 10 - Scyzoryki
19 września 2014 - piątek


Piątek weekendu początek. Ale jeszcze nie teraz. Przede mną jeszcze kawałek drogi. I to niemały. Pewnie zjedzie mi cały dzień.

Czynności poranne są standardowe: pakowanie, śniadanie (tym razem pompowana bułka i salami)... Kupuję 5 litrów wina, które wrzucam jeszcze do rolki - jest tam jeszcze trochę miejsca. w sumie wiozę 8 litrów procentów o różnym woltażu. Mam nadzieję, że to legalne ;)

Przy wyjeździe z parkingu pomaga mi właściciel i jakiś jego kolega. W zasadzie ogarniają cały temat za mnie. Trochę mi głupio, że nie daję rady, że tym razem nie jest "ja sama". No cóż, taka sytuacja.

Do granicy ze Słowacją mam dość blisko, więc szybko przekraczam granicę. Słowacja mnie zaskakuje... dużym ruchem na drogach. Halo! Przecież tu nigdy tak nie było... Znanymi drogami kieruję się na przejście graniczne w Piwnicznej.

Obrazek

Około 12:50 wjeżdżam do Polski. Obwieszcza mi to milion znaków i ograniczeń. Na dobre "uderza mnie to" w Sączu. Same billboardy, tablice, zaśmiecony, krzyczący reklamami krajobraz. Mój kraj... taki piękny... Znaki drogowe, stawiane na potęgę, przez co często nie percepuje się ich treści, giną jeszcze bardziej wśród kolorowych reklam.

Obrazek

W Nowym Sączu widzę, ze droga, którą chcę jechać jest zamknięta, niby sa znaki objazdu, ale gdzieś giną, kierują z powrotem w to samo miejsce i generalnie nie mogę wyjechać z miasta. W końcu to olewaam, jadę gdzieś, po czym po kilkunastu kilometrach każe nawigacji wrzucić mnie na nowo na trasę. W efekcie jadę dziwnymi drogami przez wioski. Czasami mam pietra czy zaraz nie wyląduję u jakiegoś "chłopa na podwórku" ale jakoś tam dojeżdżam do główniejszej drogi. a na niej jest korek na pół godziny czekania, ruch wahadłowy i nawet nie ma jak wyprzedzić. To znaczy robię to jak tylko jest możliwość, ale nie zawsze jest.

Zmęczona staję na przerwę w Czhowie w przydrożnej knajpie. Zamawiam żurek i schabowego - w końcu jestem w Polsce :) Jedno i drugie jest średnio dobre - żurek jest z ziemniakami, ale pierwszy raz ktoś mi wrzucił do zupy dwie gałki tłuczonych ziemniaków... to nie tak! Schabowy jest usmażony na oleju sprzed tygodnia, więc nie dojadam... frytki i surówki też "takie se". Pan ze stolika obok, od którego pożyczałam sól do frytek, patrzy na mnie, na Oliviera i pyta "Pani sama powozi tego GieEsa?". Odpowiadam, że tak, a on "Muszę to zobaczyć". No OK. Ubieram się, wsiadam, ruszam i tyle mnie widzieli....

Bocznymi drogami dojeżdżam do Świętokrzyskiego, tam kieruję się na Małogoszcz i Bocheniec, do Ośrodka "Ptaszyniec" gdzie zaczyna się zlot Tansalp Club Polska "Scyzoryki 2014". Ludzie trochę dziwnie na mnie patrzą, że na zlot do sąsiedniego województwa przyjeżdżam zapakowana jak na dłuższy wjazd, ale jak mówię, skąd jadę, to już jest zrozumienie :)

Zlot to zlot i rządzi się swoimi prawami, więc relacji ze zlotów na wszelki wypadek się nie pisze ;) W każdym razie jest sympatycznie, choć gdzieś w głębi duszy trochę smutno i nawet leci kilka łez...


Przejechane: 449 km

Obrazek
Ostatnio zmieniony 08.10.2014, 08:59 przez Doodek, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Pingwin
czyściciel nagaru
czyściciel nagaru
Posty: 561
Rejestracja: 06.12.2008, 00:10
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Nysa/Reykjavik

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Pingwin »

Serce rosnie jak sie czyta :wink:
Dawniej gdziala
Awatar użytkownika
jacoo
szorujący kolanami
szorujący kolanami
Posty: 1891
Rejestracja: 16.09.2009, 18:11
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Kraków/Zakopane

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: jacoo »

Dzienky Mała..... Fajoska opowiastko-zdjenciuuffka;)
Masz yaya.

Ps:jesteś wariatem :mouthshut: :resp: :fuck:
rystakpa.

Jazda na motocyklu jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką można robić w ubraniu.
xl600v -->DL650-->XT660Z-->
Obecnie: XL700 VA
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

;)
Adampio
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 1945
Rejestracja: 21.10.2012, 17:32
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Warszawa-Środmieście

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Adampio »

Zazdraszczam, bo uwielbiam takie jazdy samojeden. :ok:
Awatar użytkownika
Doodek
pogłębiacz bieżnika
pogłębiacz bieżnika
Posty: 853
Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Bałkany 2014, czyli najbardziej nieoptymalny trasowo wyj

Post autor: Doodek »

Szczęśliwy powrót
21 września 2014 - niedziela


Tak, wiem, nie opisałam dnia jedenastego... soboty - bo nie ma czego opisywać. Leniuchowałam cały dzień, nie przejechałam żadnego kilometra. Należał mi się odpoczynek. I tyle.

Obrazek

W niedzielę czekamy aż trochę się przejaśni i niespiesznie grupką motocykli ruszamy nienajszybszą drogą do domu. Po drodze są małe mieścinki, policjanci pozdrawiający nas z radiowozu, remontowana droga, sielskie krajobrazy, Ojców i obiad w knajpie. W moim przypadku żurek i znakomita tarta malinowo-czekoladowa. Jak nie jem słodyczy, tak mam na nią ochotę.

Po posiłku każdy rusza w swoją stronę, swoim tempem. Ja dla odmiany trochę ostrzej niż zwykle. Rzadko mi się zdarza taka jazda, ale znowu - mam taką potrzebę. Ale wszystko w granicach bezpieczeństwa - mój margines jest bardzo duży...

Dojeżdżam do domu. Kolejny szczęśliwy powrót, bilansujący ilość wyjazdów. Oby tak zawsze!


Przejechane: 128 km

Obrazek
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości